04.03.2021
Status archiwalnego bloga - siedemdziesiąt cztery rozdziały.

sobota, 11 października 2014

170. Geniusz tkwi w prostocie

Shannon:

    Już chyba po raz setny rzuciłem okiem na wyświetlacz telefonu w nadziei, że tym razem zobaczę połączenie lub wiadomość od swojego brata. Nie zobaczyłem.
Nie mogąc już dłużej wytrzymać, sam wybrałem jego numer, jednak po drugiej stronie niemal natychmiast odezwała się poczta głosowa. Zrezygnowany odłożyłem telefon z powrotem na stolik nocny i przeniosłem wzrok na otwarte drzwi przypokojowej łazienki, w których właśnie pojawiła się owinięta różowym ręcznikiem Oksana. Drugi, w takim samym kolorze, tylko że nieco mniejszy, zawiązany miała na głowie.
Gdy tylko zorientowała się, że na nią patrzę, posłała mi szeroki uśmiech i usiadła przy toaletce, którą ojciec zrobił jej na szesnaste urodziny. Choć tak naprawdę to skonstruował ją ich sąsiad, ale to była pilnie strzeżona tajemnica mojego "teścia".
- Shannon, chciałabym cię o coś zapytać, tylko się nie denerwuj, dobrze? - odezwała się niepewnie zaraz po tym, jak rozczesała dokładnie wilgotne włosy.
- Jeśli znowu chodzi o drugiego psa, to odpowiedź w dalszym ciągu brzmi nie. Jeden piszczący chudzielec w zupełności nam wystarczy.
- Nie, nie chodzi o rodzeństwo dla Margo, chodzi o mnie.
- O ciebie? - Podniosłem się do pozycji półleżącej i spojrzałem na Tucker pytającym wzrokiem.
- Wiesz, myślę już o tym od dłuższego czasu, ale jakoś tak bałam się zapytać, żeby cię nie zezłościć czy coś...
Mięśnie nieco mi się napięły, a przez kręgosłup przebiegło stado mrówek - byłem pewien, że chodzi jej o dziecko, że znów przyszedł ten etap naszego związku, kiedy to Oksana zapragnęła przejść na kolejny poziom. Kocham ją i to bardzo, ale nie chcę mieć z nią dzieci, nie chcę ich mieć w ogóle.
Jeszcze jakiś czas temu wydawało mi się, że Shannon Junior będzie swoistą wisienką na torcie, zwieńczeniem mojej męskości, dziełem życia, jednak po tym, co spotkało Jareda, zmieniłem zdanie. Doszło do mnie, że kiedyś mógł nadejść taki dzień, w którym to dziecko miałoby tylko mnie; świadomość, że stanowiłbym jego jedyną ostoję i że na mnie spocząłby cały ciężar wychowania go na dobrego człowieka, przeraziła mnie nie na żarty.
Nie jestem aż tak odpowiedzialny, nie jestem gotowy na tak ogromne poświęcenie. W kwestii instynktu rodzicielskiego, a raczej jego braku, wdałem się w ojca, jestem wybrakowany genetycznie i nic na to nie poradzę.
    Oksana zaczerpnęła głęboki oddech i kontynuowała:
- Czy nie uważasz, że powinnam zdecydować się na implanty? Nie chodzi mi o to, by znów mieć wielki biust, ale... - zagryzła nerwowo wargę, a do jej oczu napłynęły łzy. - Sam widzisz, jak wygląda teraz; ta rozciągnięta skóra, wszystko jakieś sflaczałe. Mam wrażenie, że już nie podobam ci się tak, jak kiedyś, że się mną brzydzisz.
- Skarbie, chodź tutaj do mnie.
Wytarła spływające po zaczerwienionych policzkach łzy i usiadła obok mnie na łóżku.
- Dobrze wiesz, że się tobą nie brzydzę i kocham cię bez względu na to, jak wygląda twój biust. Więc nie, nie musisz robić żadnej operacji - odpowiedziałem zgodnie z tym, co podpowiadało mi serce, ignorując głos siedzącego we mnie zagorzałego entuzjasty ogromnych zderzaków. On najchętniej sam zawiózłby ją do chirurga plastycznego i wybrał rozmiar implantów. A ja bym mu na to pozwolił, gdyby nie to, co powiedział mi Tucker: podczas pierwszej operacji pojawiły się komplikacje, lekarze nie mogli wybudzić jej z narkozy, zapadła w trzydniową śpiączkę. Kiedy szczęśliwie się obudziła, okazało się. że chirurg coś spartaczył i po kilku tygodniach konieczna była wymiana wkładek. A potem odezwał się kręgosłup. Przez wszystkie te lata zmagała się z nieludzkim bólem, o którym nie powiedziała nawet mnie, gdy spotykaliśmy się ze sobą poprzednim razem. Sukcesywnie go maskowała, garściami łykała proszki przeciwbólowe, by móc pracować ( do czego nigdy nie przyznała się nikomu prócz swojego ojca). Ulgę poczuła dopiero wtedy, gdy pozbyła się zbędnego balastu. Musiałabym nie mieć serca, by znów narażać ją na takie cierpienie tylko po to, by zaspokoić swoją wewnętrzną bestię.
- Jesteś taki kochany, Shanny. - Oksana wydęła dolną wargę i wtuliła się we mnie najmocniej, jak tylko potrafiła.
Po chwili wodziła już ustami po moim torsie, jednak ja nie byłem w stanie poddać się tym pieszczotom, moje myśli wciąż krążyły wokół Jaya; nie umknęło to uwadze mojej partnerki.
- Coś nie tak? - zapytała, prostując plecy.
- Martwię się o Jareda. Już drugi dzień się nie odzywa.
- To ty do niego zadzwoń.
- Próbowałem, ale ma wyłączony telefon. Boję się, że coś się stało. - Westchnąłem płytko, a Tucker zeszła ze mnie i położyła się na wolnej połowie materaca.
- Myślisz, że mógł coś sobie zrobić? - Wbiła we mnie pełen przejęcia wzrok.
- Mam nadzieję, że nie - odpowiedziałem, odpychając od siebie obraz wiszącego pod sufitem, martwego brata. - Pewnie chce mieć trochę spokoju, żeby sobie wszystko przemyśleć.
- Pewnie tak.
- Wątpię, by chciał się zabić, za bardzo kocha swoje dzieci. Poza tym nie jest tchórzem, całe życie o coś walczy i zachęca do walki innych, samobójstwo nie byłoby w jego stylu - mówiłem dalej, ale nie po to, by przekonać Oksanę tylko samego siebie. To miało pomóc mi spokojnie zasnąć i nie zwariować.




***




    - Śniadanko przyszło.
Do sypialni weszła Oksana, miała na sobie tylko białą, rozpiętą koszulę, w dłoniach trzymała tacę, a na niej świeże bułki, jajecznicę, bekon, masło, dżem truskawkowy, filiżankę zielonej herbaty i kubek gorącej kawy - czarnej, bez grama cukru.
- Tym razem udało mi się nie przypalić - wskazała na perfekcyjnie przypieczone kawałki bekonu, po czym postawiła wszystko na materacu.
Uśmiechnąłem się tylko uprzejmie i zabrałem za jedzenie nieco przysuchych jajek, dziękując w duchu za to, że tym razem nie zapomniała ich posolić. Ona chwyciła bułkę, nałożyła na nią cienką warstwę masła, przykryła ją nieco grubszą porcją dżemu domowej roboty i zaraz głośno zaklęła - kanapka wypadła jej z rąk i spadła prosto na koszulę, zostawiając na jej śnieżnobiałej powierzchni całkiem sporą plamę.
- Zawsze to samo - wycedziła i podwinęła swoje nakrycie. Okazało się wtedy, że przetwór jej ojca wybrudził też i skórę - dokładnie w tym miejscu, w którym miesiąc temu wytatuowała sobie niedużą literę S: na lewym biodrze.
Już chciałem nazwać ją swoją małą niezdarą, kiedy to odezwał się mój telefon. Odłożyłem widelec na czarny talerz i chwyciłem wibrującą komórkę.
Gdy tylko zobaczyłem na wyświetlaczu imię swojego brata, poczułem niewymowną ulgę, jakbym zrzucił z pleców kilkutonowy ciężar.
- No nareszcie, już myślałem, że porwali cię kosmici!
- Shannon? - padło w odpowiedzi, a ja zdębiałem; głos w słuchawce zdecydowanie nie należał do Jareda, chyba że w ciągu tych dwóch dni zmienił płeć.
- Tak, ale kto mówi?
- Lisa. Lisa Olson.
- Przepraszam, nie poznałem cię po głosie. - Już chciałem pytać, co u niej słychać, gdy doszło do mnie, że przecież dzwoni z komórki mojego brata, co jest podwójnie dziwne, bo on nigdy nie pozwala nikomu korzystać ze swojego telefonu plus Lisa mieszka w Bellingham, a Jay jest w Los Angeles, a przynajmniej był tam jeszcze w piątek przed naszym przyjazdem do Ventury.
- Jared jest w Bellingham, u mnie w domu. Przyleciał tu wczoraj, spotkałam go na cmentarzu. Płakał, krzyczał i o mało nie rozwalił pomnika. Nie był pijany, ale czułam od niego wódkę.
- Jezu Chryste - wydukałem, przecierając twarz dłonią.
- Dziś też nie jest z nim najlepiej, powinieneś po niego przyjechać.
- Tak, przyjadę. A ty go pilnuj, dobrze? Nie chcę, żeby zrobił coś głupiego. - Wstałem pospiesznie z łóżka i złapałem wiszące na krześle spodnie.
- Na razie śpi, nie wie, że po ciebie zadzwoniłam.
- I nic mu nie mów, ja będę na miejscu za kilka godzin. Podaj tylko dokładny adres - poprosiłem i zaraz zwróciłem się do swojej dziewczyny: - Oksi, podaj mi szybko kartkę i długopis.
Patrząc na mnie pytająco, wykonała moje polecenie, a ja zapisałem adres Lisy.
- Co się stało? Gdzie jedziesz? - zapytała, gdy wsunąłem telefon do kieszeni i nałożyłem pierwszą bluzkę, jaka wpadła mi w ręce.
- Jared jest w Bellingham, muszę po niego jechać. Wiedziałem, że nie powinienem był go zostawiać samego, wiedziałem... - wymamrotałem pod nosem, po czym wziąłem spory łyk kawy, musnąłem polik Oksany wargami i ruszyłem w drogę.
Pieprzony gówniarz!





***




    Gdy dojechałem na miejsce, był już wieczór; słońce chyliło się ku zachodowi, a powietrze nie było już tak ciężkie, jak jeszcze kilka godzin wcześniej. Lisa czekała na mnie przy furtce - mimo iż umierałem z głodu i byłem tak zmęczony, jakbym właśnie przebiegł maraton, nie poprosiłem o jedzenie czy miejsce, gdzie mógłbym choć na chwilę się zdrzemnąć, od razu zapytałem o brata.
- Jest z tyłu, w ogrodzie. Od wczoraj nic nie zjadł i do nikogo się nie odzywa, przytakuje tylko albo kręci głową, jak o coś się go pyta.
- W porządku. - Wymusiłem uprzejmy uśmiech i obszedłem piętrowy dom stojący w miejscu, gdzie niegdyś znajdował się sklep wędkarski Josepha Fishermana ( idealne nazwisko dla miłośnika rybołówstwa)*.
    Jared siedział na trawie przed niedużym oczkiem wodnym obrośniętym gęstą rzęsą i liliami. Przy nim leżał duży pies - pysk miał oparty o jego udo. Na mój widok postawił uszy i wydobył z siebie urwane, leniwe szczeknięcie. Jay na mnie spojrzał, wykrzywił usta w czymś, co chyba miało być uśmiechem i znów wlepił wzrok w taflę wody, pod którą poruszały się małe ryby.
- To jest Lucy - oznajmił, gdy koło niego usiadłem i przebiegł palcami po łbie masywnego wilczura. Zwierze zamachało ogonem z taką samą energią, z jaką mnie przywitało. - Lisa zawsze kochała Beatlesów, przez co Mary ciągle jej dogryzała.
Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, co mają Beatlesi do psa Lis, mi jego, a raczej jej imię, skojarzyło się z byłą partnerką Jaya, która miała dosyć słabą pamięć - przychodziła do niego po kosmetyczkę, a wychodziła z pustymi rękami, rozmazanym makijażem i błogim wyrazem twarzy. Szybko jednak zaskoczyłem: Lucy in the Sky with Diamonds**, utwór, którego uwielbiałem słuchać na haju i który prawdopodobnie był na nim tworzony.
- Niedługo będzie miała małe, Lisa obiecała zostawić dla mnie jednego szczeniaka. Mary zawsze chciała mieć w domu owczarka niemieckiego.
- I chciała też, byś po jej śmierci żył jak normalny człowiek, nie jak zombie - odezwałem się w końcu, patrząc na jego zwróconą bokiem twarz. Szara, wychudzona, z permanentnym grymasem bólu; jakby znów szykował się do roli ćpuna, któremu gnije ręka.
- Shannon, nie bądź głupi. Niby jak mogę normalnie żyć po tym, co się stało?
- To samo mówiłeś, jak miałeś dwadzieścia lat, i co? Wszystko wróciło do normy, a ty żyłeś tak, jak jeszcze nigdy wcześniej.
- Ale wtedy alarm był fałszywy - odpowiedział, w dalszym ciągu na mnie nie patrząc.
- Ale ty o tym nie wiedziałeś.
- Wyczuwałem to podświadomie.
- Pieprzenie - fuknąłem pogardliwie. - Teraz tak mówisz, kiedy wiesz, że to było kłamstwo, ale wtedy miałeś stuprocentową pewność, że Mary nie żyje i jakoś sobie dałeś radę.
- Nie porównuj do siebie tych dwóch sytuacji. Wtedy byłem szczylem, który miał przed sobą całe życie i jakiś tam cel, teraz jestem starzejącym się aktorzyną i grajkiem, któremu już bliżej niż dalej.
- Ale ty pierdolisz - wzburzyłem się jeszcze bardziej. Nabrałem ogromnej ochoty na to, by chwycić go za łeb i uderzać nim w ścianę, dopóki nie zmądrzeje.
- Nie pierdolę, Shanny. Niby co ja mogę jeszcze osiągnąć, co? Nic. Lata swojej świetności mam już dawno za sobą, nie ma co się czarować. - Westchnął ospale i w końcu na mnie spojrzał. - Powiem ci szczerze, że gdyby ten staw był głębszy, to bym się w nim utopił. Choć głębokość wody chyba nie ma tu nic do rzeczy, w końcu są ludzie, którzy topią się w kałużach.
- Zamknij się! - wrzasnąłem ostro.
Jared bezwolnie podskoczył, leżąca przy nim suka zerwała się na równe nogi, podkuliła ogon i uciekła.
- Spłoszyłeś Lucy.
- W dupie mam Lucy! Czy tobie całkowicie na mózg padło?! Jesteś aż takim egoistą?! Masz dzieci, zapomniałeś o tym?! Scotty jeszcze jakoś by się bez ciebie obszedł, ma matkę i ojczyma, ale Courtney? Pomyślałeś w ogóle o niej? Pomyślałeś?! - w dalszym ciągu nie spuszczałem z tonu, Jared zdawał się być coraz bardziej speszony. - Dopiero co straciła matkę, potrzebuje ojca. Twoja córka cię potrzebuje, ty pierdolony mięczaku!
Nic nie powiedział; rozpłakał się jak małe dziecko i wtulił w moje ramiona.
- Wiem, że jest ci ciężko, ale nie jesteś sam, masz mnie, mamę, Marion, Marka - powiedziałem już znacznie łagodniejszym tonem, cały czas trzymając go w silnym uścisku. - Wiesz, że zawsze chętnie ci pomożemy, od tego przecież jest rodzina.
- Ale ja sobie nie radzę psychicznie, rozumiesz? To, że posprzątacie mi w domu, ugotujecie obiad czy zabierzecie Courtney na spacer w niczym nie pomoże. To jest tutaj - oderwał się ode mnie i przycisnął palec do skroni - w mojej głowie.
- Beth zna świetnego specjalistę, który zajmuje się takimi rzeczami. Prowadzi ośrodek niedaleko Los Angeles, wystarczy jedno słowo i przyjmie cię tam od ręki. To nie jest psychiatryk czy klinika odwykowa, to po prostu sanatorium, miejsce, w którym możesz sobie wszystko poukładać z pomocą życzliwych ludzi.
- Brzmisz jak jakiś goguś z reklamy.
- Elizabeth płaci mi dychę za godzinę - zażartowałem w nadziei, że to go rozluźni. Podziałało, zaśmiał się cicho pod nosem. - To jak będzie, dasz sobie jeszcze jedną szansę, pozwolisz sobie pomóc?
- Nie mam innego wyjścia - odparł zrezygnowanym tonem.
- Dokładnie, nie masz innego wyjścia, zapchlony gówniarzu. - Przycisnąłem jego głowę do swojej piersi i, jak za starych dobrych czasów, przebiegłem po niej zaciśnięta pięścią.
Płakał i śmiał się jednocześnie, ja swoje łzy zdołałem zatrzymać, w końcu ktoś tu musi być prawdziwym mężczyzną.





Kelly:

Cztery miesiące później:

    Kiedy naścienny zegar wskazał godzinę czwartą piętnaście, Ashley załkała po raz ostatni i w końcu zasnęła.
- Nareszcie - wyszeptałam pod nosem i westchnąwszy z ogromną ulgą, włożyłam ją z powrotem do łóżeczka.
Cztery godziny chodzenia w kółko, wysłuchiwania donośnego wrzasku i kołysania pięciu kilogramów w obolałych rękach; kobiety, które twierdzą, że pierwsze miesiące życia dziecka to dla matki najcudowniejszy okres, miały zapewne sztab nianiek, które wszystko za nie robiły, podczas gdy te zaglądały do swojego potomka dwa, góra trzy razy dziennie. To samo jest z tym bólem porodowym, o którym rzekomo zapominasz, gdy tylko weźmiesz w ramiona kwilącego noworodka. Prawda jest taka, że wszystko cię boli jeszcze długo po tym, jak położna niemal wyrwała z ciebie to słodkie maleństwo. Zwłaszcza, gdy jest prawie wpół do piątej rano, a ty w ciągu ostatniego miesiąca przespałaś góra sześć godzin, a twój facet, który tak gorliwie obiecywał ci pomoc, włóczy się nie wiadomo z kim, nie wiadomo gdzie.
    Najciszej jak tylko się dało, zgasiłam wszystkie światła, prócz lampki tworzącej wędrujące po ścianach wzorki i wyszłam na korytarz. Oczami wyobraźni już widziałam, jak rzucam się na łóżko i zasypiam, gdy tylko moja głowa dotyka poduszki, jednak zanim w ogóle zdążyłam dojść do drzwi sypialni, usłyszałam jakiś hałas na dole.
Jeśli to porywacz, to oddam mu się dobrowolnie na zakładniczkę, przynajmniej trochę odpocznę, przeszło mi przez myśl. A jeśli to złodziej, podaruję mu w prezencie wszystkie rzeczy Neila, włącznie z tą zasraną gitarą, którą kocha bardziej niż mnie, i której historię zna na pamięć każdy, kto w chwili nieuwagi zerknął na nią choćby przez sekundę. "Ritchie Valens grał na niej w bla bla bla...." Ritchie Valens zginął w pieprzonej katastrofie lotniczej, kiedy ciebie nie było jeszcze w planach, pogódź się z tym!
    Po omacku pokonałam wszystkie stopnie schodów, które na moje szczęście w ogóle nie skrzypiały i gdy tylko usłyszałam głupawy chichot Stevensa, zapaliłam światło.
- Kto to, do cholery, jest?! - zaczęłam z grubej rury.
- Jamesa nie poznajesz? Mojego bębniarza uroczego? - wybełkotał, śliniąc się przy tym obrzydliwie i objął ramieniem nie mniej pijanego niż on Jimmy'ego.
- Nie pytam o tego zawszonego ćpuna tylko o te dwie kurwy! - wycedziłam wściekle, zbliżając się do jednej drugiej Black Pearls i towarzyszących im rozweselonych brunetek. Nie krzyczałam już tylko dlatego, że w porę przypomniałam sobie o śpiącej Ashley.
- To nie kurwy tylko nasze fanki - poprawił mnie Neil.
- Na jedno wychodzi. Wynocha stąd i to już. - Wskazałam tym wywłokom drzwi. Nawet nie zaprotestowały, wyszły od razu. - Ty też stąd spływaj, Jimmy, bo twoja matka znowu będzie tu wydzwaniać całymi godzinami.
- Już mnie nie ma, królowo. - Próbował załapać moją dłoń i złożyć na niej pocałunek, jednak byłam szybsza niż on: zanim się pochylił, wypchnęłam go na klatkę schodową.
- Ej, to byli moi goście! - oburzył się Stevens.
- Jest prawie piąta rano, o tej godzinie nie ma gości, są tylko intruzi.
- Ale ty się ostatnio złośliwa zrobiłaś.
Nawet tego nie skomentowałam, nie zamierzałam wdawać się w poważne dyskusje z człowiekiem, który po przebudzeniu i tak nie będzie niczego pamiętał. Pokręciłam tylko głową z dezaprobatą i już miałam wejść na schody, gdy ten niespodziewanie złapał mnie za ramię i przyciągnął do siebie.
- Żartowałem, mój fistaszku malutki. Przecież wiesz, że cię kocham. Kocham cię, skarbie. La, la, la, la, la, la!
- Zamknij się - wysyczałam, próbując zakryć mu usta, jednak utrudniała mi to sporo różnica wzrostu między nami.
- Potrzebuję cię, skarbie!***
- Neil, do cholery jasnej, obudzisz Ash!
I ten argument zawiódł, Neil śpiewał dalej. Kilka sekund później rozbrzmiał się dźwięk, którego miałam nadzieję nie usłyszeć przynajmniej przez następne dwie godziny - głośny płacz naszej córki.
- Dziękuję ci bardzo - oznajmiłam ironicznym tonem i weszłam zrezygnowana na schody.
- Ja do niej pójdę, tylko najpierw zrobię siku. I puszczę pawia. Tak, zdecydowanie będę rzygał.
Zacisnęłam mocno szczękę, czym powstrzymałam cisnące się do oczu łzy. Tata jak zwykle miał rację, mogłam go posłuchać i zerwać wszelkie kontakty ze Stevensem, zanim ten zdążył mnie zapłodnić.
Mogłam, ale, że jestem głupia, to nie posłuchałam i teraz za to płacę.




***




    - Dobra, a teraz powiedz, co cię tak naprawdę trapi, bo doskonale widzę, że to nie jest zwykłe przemęczenie - oznajmiła Marion, gdy tylko Scotty przejął wózek Ashley i zaczął z nią spacerować po całym podwórku.
Odłożyłam szklankę z mrożoną kawą z powrotem na okrągły stolik i głęboko westchnęłam.
- Chodzi o Neila. Nie dość, że w ogóle nie pomaga mi przy dziecku, to jeszcze dokłada zmartwień. Dzisiaj znowu wrócił do domu pijany po czwartej nad ranem, ze swoim kolegą z zespołu i dwiema małolatami. Gdybym nie usłyszała, jak wchodzą, pewnie by się z nimi pieprzył pod naszym dachem.
- Znowu?
- Robi to praktycznie codziennie, gdy nie ma zdjęć. Wychodzi po południu, wraca albo w środku nocy, albo nad ranem, kładzie się spać i tak w kółko. Nawet nie pyta, jak czuje się Ashley, czy nie trzeba czegoś przy niej zrobić, czy czegoś jej nie kupić. Zupełnie go to nie interesuje. Ma już miesiąc, a Neil jeszcze ani razu jej nie przewinął. Na ręce wziął ją tylko raz, kiedy przyjechała jego matka i tylko po to, by jej ją podać. Kiedy ją rodziłam, bawił się z kolegami w barze ze striptizem, wiem, bo na drugi dzień jakiś portal plotkarski opublikował zdjęcia. W szpitalu nie odwiedził mnie ani razu, Ashley zobaczył po raz pierwszy, kiedy mój ojciec przywiózł nas do domu dwa dni po porodzie. I to nie od razu, my przyjechaliśmy rano, a on wrócił dopiero wieczorem, bo ważniejsza od nowo narodzonej córki okazała się impreza urządzona z okazji awansu jakiegoś tam pracownika wytwórni płytowej. A wiesz, co jest najzabawniejsze? Że gdyby nie Carl, bawiłby się tam do rana. - Zaśmiałam się gorzko i znów chwyciłam przezroczyste naczynie.
Marion spojrzała na mnie z ogromnym współczuciem w oczach.
- Generalnie rzecz biorąc, powinnam winić jego - kontynuowałam po upiciu sporego łyka zimnego napoju. - Tak twierdzi każdy, kto widzi to wszystko z boku. Ty pewnie też.
Przytaknęła ze słomką wetkniętą między wargi. 
- Ale tak naprawdę winna jestem ja. Doskonale wiedziałam, jaki on jest. Już raz złamał mi serce, a ja mimo to mu zaufałam i zdecydowałam się założyć z nim rodzinę. Która mądra kobieta tak robi? Żadna. Nawet jego jedenastoletni syn zasugerował, że muszę być naprawdę głupia, jeśli myślę, że moje dziecko będzie traktował inaczej niż poprzednie. I miał rację.
- Nie jesteś głupia, Kelly. - Cole położyła dłoń na moim ramieniu. - Po prostu postawiłaś na niewłaściwego mężczyznę. My kobiety mamy to do siebie, że myślimy, że uda nam się zmienić każdego faceta, że mamy moc przemieniania demonów w anioły. To bzdura, facet zmieni się tylko wtedy, gdy sam tego zechce, gdy do tego dojrzeje. Tak było z moim Harrym. Gdy go poznałam, był rasowym żigolakiem, byłam na sto procent pewna, że po ślubie się zmienił, stał się cnotliwym monogamistą, a wcale tak nie było. Po prostu dobrze się maskował. Dopiero ta cała sytuacja z jego byłą szefową, to oskarżenie o gwałt i wizja więzienia okazały się być dla niego kubłem zimnej wody i impulsem do zmiany.
- Neil miał już tyle tych kubłów, że sam pewnie stracił rachubę. On się nigdy nie zmieni, nie ma co się oszukiwać. To nie jest człowiek stworzony do bycia odpowiedzialną głową rodziny.
- Więc co zamierzasz zrobić? - spytała niepewnie.
- To, co powinnam była zrobić, jak tylko dowiedziałam się, że jestem w ciąży: odejdę od niego. Już dzwoniłam do swojego taty, przyjedzie po mnie i po Ashley dziś wieczorem.
- No cóż, to chyba najlepsza decyzja, jaką mogłaś w tej sytuacji podjąć.
- Też tak uważam - dodałam i zacisnęłam mocno powieki.
Będzie o wiele lepiej, zarówno dla mnie, jak i dla mojej córki, gdy będziemy z dala od Stevensa. Bo od niepełnego domu znaczniej gorszy jest nieszczęśliwy dom.




***




    Gdy ostatnia walizka trafiła w ręce ojca, a ten zszedł na dół, by zapakować ją do bagażnika, ja udałam się na górę po Ashley.
Na fotelu tuż przy zasłoniętym tiulową firanką oknie siedział Neil, po raz pierwszy trzymał małą w ramionach i... płakał. Dotykał delikatnie jej małych rączek, a łzy moczyły mu nieogolone policzki.
- Musimy już jechać - oznajmiłam, gdy poczułam, że jestem już w stanie zapanować nad drżeniem głosu i nie zdemaskować swojego wzruszenia owym widokiem.
- Znowu wszystko popsułem, prawda? Nie musisz odpowiadać, jak jest, każdy widzi. Nie umiem...
- Nie tłumacz się - przerwałam mu, podchodząc nieco bliżej. - Znam cię aż za dobrze, Neil, doskonale wiem, jak to wszystko działa. Zależy ci na czymś tylko wtedy, gdy tego nie masz, albo gdy to tracisz. Bardziej niż mnie kochasz ten dreszczyk, który daje ci walka o to, bym z tobą była. A kiedy już ulegam, tobie przestaje zależeć. Znajdujesz sobie nową rozrywkę. Bo właśnie o to ci chodzi, o zabawianie samego siebie, o pokonywanie kolejnych poziomów i wykonywanie misji niemożliwych, tak jakby życie to była jakaś gra video. Nie liczysz się z tym, co czują inni, nie obchodzi cię to, że ktoś przez ciebie cierpi, bo póki ty się dobrze bawisz, wszystko jest w najlepszym porządku. A ja tego nie chcę. Nie chcę, by moje dziecko wychowywało się z ojcem, który nie traktuje niczego poważnie i dla którego zawsze ważniejsi niż ona będę kumple i małoletnie prostytutki.
- Więc lepiej, żeby wychowywała się bez ojca? Ja się bez niego wychowywałem i zobacz, co z tego wyszło.
- Zaryzykuję - odpowiedziałam i wyciągnęłam przed siebie ręce, co miało być sygnałem do tego, by przekazał mi Ash. Zrobił to zaraz po tym, jak musnął jej czółko wargami.
Znów musiałam się bardzo postarać, by nie zalać się łzami wzruszenia: to mimo wszystko piękny widok, szkoda tylko, że pod tymi czułymi gestami nie leży nic głębszego od strachu przed samotnością.
- Będę mógł ją odwiedzać?
- Jasne - odparłam, poprawiając córce zsuwającą się czapeczkę.
Bezwolnie pomyślałam o tym, że pewnie zadał to pytanie tylko po to, by zachować pozory ojca męczennika, tak naprawdę odwiedzi ją góra dwa razy, między jedną libacją a drugą, a potem uzna, że wysokie alimenty zastąpią dziecku ojca i nie pojawi się wcale.
Będę musiała przypominać mu o jej urodzinach, tylko po to, by wybełkotał pijany nieszczere życzenia przez słuchawkę, zwracając się do niej per aniołku nie w ramach pieszczoty, a dlatego, że nie będzie pamiętał jej imienia.
Od czasu do czasu przyśle jej jakiś prezent, a któregoś pięknego dnia zjawi się osobiście z jakąś młodą aktoreczką u boku i oznajmi, że Ashley już niedługo będzie miała kolejnego braciszka. A potem historia, jak to ma w zwyczaju, zatoczy koło i następne dziecko będzie cierpiało przez niedzielnego tatusia, który miłością darzy wyłącznie samego siebie.





Jared:


Czasami budzę się rano i mam wrażenie, że wszystko jest w najlepszym porządku, że to, co trawi moje ciało, umarło razem z kolejnym sennym koszmarem. Patrzę wtedy na Twojego tatę, uśmiecham się szeroko, a kiedy nachylam się po to, by go pocałować, nagle uśpiony ból wbija mi sztylet prosto w wątrobę.
Zginam się w pół i syczę, zaciskam mocno zęby i zaraz na powrót się prostuję, bo nie pozwolę, by głupi rak powstrzymał mnie przed pocałowaniem policzka męża.
Lubię patrzeć, kiedy śpi, choć nie lubię, gdy działa to w drugą stronę. Kto lubi? Człowiek zrobi głupią minę, oślini się przez sen, a druga osoba to wszystko zobaczy i będzie miała ubaw przez kilka kolejnych godzin. 
W takiej obserwacji śpiącego człowieka jest coś wariackiego, ale gdy kocha się kogoś do szaleństwa, to chyba nie ma w tym nic złego, prawda?

 



    Zaśmiałem się cicho i odsunąłem uwierające mnie w plecy pudło - zaraz gdy tylko przekroczyłem próg domu po kilkumiesięcznej absencji, przyniosłem z garażu puste kartony i zabrałem się za chowanie do nich wszystkich rzeczy Mary, które wciąż wisiały w szafach i zalegały na półkach. Nie po to, by je wyrzucić i tym samym pozbyć się śladów jej bytności, chodziło o to, by złożyć je w jednym miejscu, w takim swoistym sanktuarium, do którego będę zaglądał tylko wtedy, gdy odczuję taką potrzebę.
Polecił mi to mężczyzna, którego poznałem na "terapii", również wdowiec, choć z nieco dłuższym stażem niż ja. Ponoć to przynosi ulgę. Pamiętasz o zmarłym, ale już nie zadręczasz się bolesnymi myślami, bo nie trafiasz co krok na rzeczy, które mogą je przywoływać.
Gdy tak wertowałem wszystkie meble, natrafiłem na nieduży zeszyt w całości zapełniony notatkami, wtedy też przypomniałem sobie o prośbie, którą Mary wystosowała, gdy leżała już w szpitalu: daj Courtney zeszyt, który znajdziesz w komodzie.
Jako że najpierw sam miałem przeczytać to, co w nim zapisała, rzuciłem wszystko, usiadłem na podłodze i zatopiłem się w lekturze, która to mnie wzruszała, to rozśmieszała, jak chociażby ten wpis o gapieniu się na śpiącego partnera.
To wszystko było takie proste, takie szczere i takie bardzo w stylu Mary. Nie lubiła górnolotnych porównań i wyszukanych metafor. Nigdy nie owijała w bawełnę, nie siliła się na piękne słówka. Mówiła to, co czuła, w sposób, jaki w danej chwili wydawał się jej najodpowiedniejszy. Nie gryzła się w język, nie pozowała na intelektualistkę, była prostą dziewczyną, która miała w sobie mnóstwo nieprzeciętnego uroku.
I wcale nie chodzi o to, jak wyglądała, a o jej sposób bycia, czar, który rozsiewała w okół siebie, gdy tylko się gdzieś pojawiała i o to, jak człowiek czuł się w jej towarzystwie.
Potrafiła pokazać pazurki i boleśnie nimi podrapać, ale umiała też łasić się jak nikt inny - zdobywała serce każdego, kto poznał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że pod pięknem zewnętrznym kryło się też piękno wewnętrzne.
Mimo iż często porównywała się do bezpańskiego psa łaknącego i potrzebującego cudzej uwagi, była jak kot; dumna i niezależna, a kiedy już zdarzyło się tak, że traciła grunt pod nogami, koniec końców zawsze lądowała na czterech łapach.
Nie mogę powiedzieć, że to w niej kochałem najbardziej; miała zbyt wiele intrygujących cech, by wybrać tylko jedną. Kochałem ją całą, każdy najdrobniejszy detal składający się na jej istnienie, nawet ten ośli upór, który doprowadzał mnie do białej gorączki.
Kochałem, kocham i będę kochał aż do ostatniego tchu.
    Pozwoliłem pojedynczym łzom spłynąć po uniesionych w lekkim uśmiechu kącikach ust i przewróciłem zeszyt na ostatnią zapisaną stronę:


Jeśli Ci się poszczęści w życiu i znajdziesz tak cudownego męża, jakiego miałam ja w osobie Twojego ojca, nigdy, przenigdy go nie oszukuj. Zawsze mów mu prawdę, nawet tę najgorszą i pozwól mu się kochać. Nie odpychaj go od siebie, szczególnie pod tak głupim pretekstem, jak chęć uchronienia go od przyszłego cierpienia. Bo przyszłość nie istnieje, są tylko przeszłość i teraźniejszość. Jeśli zmarnujesz swoją "chwilę obecną" na rzecz "tej, która ma nadejść", do końca życia będziesz się zadręczać "tym, co było", a raczej "co mogło się stać, a nie stało".
Znam to uczucie aż za dobrze i uwierz mi, to ostatnia rzecz, której chcesz doświadczyć.




***




    Zaraz po tym, jak zgasiłem silnik, po raz kolejny spojrzałem na boczne lusterko - tak jak podejrzewałem, trzema samochodami, które podążały ze mną od dobrych dwudziestu minut, jechali paparazzi i reporterzy.
Każdy chciał mi zrobić dobre zdjęcie, bo każdy tabloid chciał je mieć na swojej okładce - najlepiej bym wyglądał na nim na kompletnie przybitego, żebym płakał albo był ekstremalnie wściekły i próbował zabić którąś z tych cykających hien. Wtedy znów mogliby stworzyć jakiś marny artykulik pokroju tych, w których donosili, że próbowałem się zabić i że uzależniłem się od alkoholu.
Wewnętrzne źródła były bardzo aktywne i kreatywne przez ostatnie pół roku; od maja do października szmatławce napisały o mnie trzy razy więcej artykułów niż w ciągu całej mojej kariery. Wszystkie tak samo bzdurne, we wszystkich powoływali się na wyimaginowanego bliskiego przyjaciela, współpracownika albo członka rodziny.
Nie mogłem dać im kolejnego pretekstu, musiałem wyjść z samochodu zadowolony i nie dać się sprowokować swoim wrogom numer jeden.
Zadowolenia nie musiałem udawać, gdy po zaczerpnięciu chyba setki głębokich oddechów wyszedłem z samochodu, w końcu zaraz miałem zobaczyć córkę, której nie widziałem od czterech miesięcy, gorzej było z kwestią zachowania spokoju, podczas gdy ta banda dzikusów rzuciła się na mnie jak emeryt na stoisko z przecenionymi lekami.
Gdy tylko wystawiłem głowę zza drzwi BMW, zalała mnie fala fleszy i pytań:
Jak się czujesz?
Dokąd idziesz?
Gdzie byłeś, kiedy cię nie było?
W jakim miejscu odbył się pogrzeb twojej żony, skoro nigdzie nie ma żadnych zdjęć?
Czy to prawda, że odebrano ci prawa rodzicielskie?
Naprawdę zmieniłeś orientację i masz romans z Neilem Stevensem?
Czy faktycznie pobiłeś swojego brata, gdy uznał, że potrzebujesz pomocy specjalisty?
Doszły nas słuchy, że ostatnio znów próbowałeś się zabić, to prawda?
Jared, ale tak szczerze, na poważnie chcesz poświęcić resztę swojego życia Bogu?

- Żyję i mam się całkiem nieźle - odpowiedziałem jednym, krótkim zdaniem, posyłając im szczery uśmiech, którego, sądząc po reakcji, zupełnie się nie spodziewali.
No cóż, oczekiwali smętnego, narwanego księdza geja z obdartymi pięściami i śladami po grubym sznurze na szyi, a tymczasem dostali uśmiechniętego, wyglądającego jak się należy faceta. Jeden do zera dla mnie!
- Udanych łowów, chłopaki! - dodałem i zaraz potem zniknąłem za wysoką, kamienną bramą, która odgradzała dom Kingów od ruchliwej ulicy i ciekawskich spojrzeń młodych chłopaków, którzy mieli nadzieję zobaczyć półnagą Octavię opalającą się przy basenie.
    Gdy znalazłem się przy drzwiach wejściowych, ogarnął mnie lekki niepokój - a co jeśli Courtney mnie nie pozna, albo nie będzie chciała do mnie podejść, bo uzna, że jestem wyrodnym ojcem, który po tych wszystkich miesiącach nieobecności nie zasłużył na czułe powitanie?
- Co ma być, to będzie - powiedziałem sam do siebie i nacisnąłem dzwonek.
Po chwili otworzył mi Mark, ewidentnie zaskoczony moim widokiem.
- Jared? Co ty tutaj robisz? Miałeś wyjść za dwa dni.
- Ale wyszedłem wcześniej. Chciałem wam zrobić niespodziankę.
- Czym zepsułeś naszą, ale co tam, cieszę się, że cię widzę, synu. - Mark przytulił mnie do siebie tak, jakbym faktycznie był jego dzieckiem, co zupełnie mnie zdezorientowało.
Syn? Przytulanie? Z wiekiem faktycznie malały mu jaja. 
Już miałem pytać o Courtney, gdy w przedpokoju rozbrzmiał jej radosny okrzyk:
- Tatuś!
Teść się ode mnie odsunął, umożliwiając tym Court skok prosto w moje rozłożone ramiona. Tuliła mnie tak, jak jeszcze nigdy i obsypywała buziakami znacznie dłużej niż zwykle. Dopiero gdy przestała i znów znalazła się na podłodze, zauważyłem, że urosły jej włosy, zwiększyła się masa ciała i jego długość. Stała się jeszcze śliczniejsza niż była, choć nie sądziłem, że to w ogóle możliwe.
Zanim zdążyłem powiedzieć to na głos, chwyciła mnie za dłoń i pociągnęła najmocniej, jak tylko potrafiła.
- Chodź, oglądamy z dziadkiem musię i babcię!
Nawet mówi inaczej - zamiast zmiękczać , mocno je akcentuje, nie gubi też drugiego b w słowie babcia, tylko ta musia wciąż pozostała taka sama.
Uśmiechnąłem się dumnie i ruszyłem za nią do salonu - na ekranie telewizora zobaczyłem kilkuletnią Mary zatrzymaną w ruchu; to był jeden z tych rodzinnych filmików, które Mark podarował mojej żonie na jej ostatnie urodziny.
- Zrobiłem kopie, zanim dałem je Mary - powiedział King, gdy usiedliśmy na obszernej kanapie okupowanej w połowie przez zabawki Courtney, które zapewne chciały oglądać to razem z nią.
Mała chwyciła długi pilot i bez niczyjej pomocy wyłączyła pauzę.
- To jest musia, jak tańcuje. A tam jest babcia! Gra na skszy... sk... - zmarszczyła czoło i wytknęła język, co robiła za każdym razem, gdy intensywnie nad czymś myślała.
- Na skrzypcach - dokończyłem za nią.
- Tak! Na skszycach! - Uśmiechnęła się szeroko, prezentując pełne uzębienie; w odróżnieniu od brata, nie miała tendencji do wybijania sobie zębów.
Odwzajemniłem ten uśmiech i przycisnąłem wargi do czubka jej głowy. Kolor włosów ma taki sam jak Mary, inny jest jednak ich zapach: podczas gdy fryzura jej mamy pachniała wanilią, od Courtney bije przyjemny aromat arbuza.
- W weekend planuję zabrać ją i Scotty'ego do Bellingham - zwróciłem się do Marka, gdy oderwałem usta od córki.
- Na cmentarz?
- Tak. Dzisiaj znalazłem pamiętnik, który Mary prowadziła dla Courtney. Mam jej go dać, kiedy uznam to za stosowne.
- Chcesz to zrobić w weekend nad jej grobem?
- Nie. Zamierzam jej go dać w trzynaste urodziny, w końcu w tym wieku życie Mary obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. A na cmentarz zabiorę ją tak po prostu. Poza tym Scotty jeszcze nigdy tam nie był, a bardzo kochał Mary.
- Jak my wszyscy.
- Jak my wszyscy...





***




    - Tatuś, mogę ja? Ja chcę - odezwała się błagalnym tonem Courtney, gdy tylko wyjąłem z reklamówki paczkę zapałek.
- Nie, skarbie, poparzysz sobie paluszki.
Zmarszczyła brwi i wydęła obie wargi w klasycznej minię wyrażającej urazę.
- Będziesz mogła nałożyć pokrywkę - powiedziałem, gdy usłyszałem głośne pociągnięcie nosem.
W jednej chwili kwaśny grymas zamienił się w szeroki uśmiech triumfu. Courtney zawsze dostaje to, czego chce, ewentualnie wymusza satysfakcjonujące ją kompromisy.
Nie wiem, czy robi to wszystko z premedytacją, czy to podświadome zachowanie wynikające z jej charakteru. Zarówno ja, jak i Mary, nie rezygnowaliśmy łatwo z rzeczy, które chcieliśmy zdobyć i nie przebieraliśmy w środkach, by osiągać swoje cele; mała musiała to po nas odziedziczyć.
- Proszę. - Podałem jej błyszczący przedmiot, a ta z precyzją snajpera zakryła nim świeżo zapalony intensywnie czerwony znicz.
- Tutaj jest musia? - spytała po dłuższej chwili wpatrywania się w niedużą tabliczkę ze zdjęciem matki.
- Tak.
- Tam w środku? - Wskazała paluszkiem na pomnik.
- Tak, tam w środku - odpowiedziałem i przejąłem od Scotty'ego kolejny znicz w tym samym kolorze. Był nieswój; niewiele mówił, a z jego oczu zniknęły wirujące na co dzień iskierki.
Może to wina podróży, może zmiany klimatu, a może atmosfery cmentarza i wszechobecnej śmierci. W końcu jeszcze nigdy nie odwiedzał cudzego grobu, nie miał dotychczas ku temu okazji.
- Wszystko gra, mistrzu?
- Taaak.
- Na pewno? - Spojrzałem na niego uważnie.
Potrząsnął twierdząco głową, a zaraz potem ją zwiesił i przeszedł w konspiracyjny szept:
- Troszkę tu straszno.
Faktycznie w pochmurny jesienny dzień, kiedy to korony drzew były już praktycznie ogołocone z liści, a siedzące na gałęziach kruki wlepiały w człowieka wzrok, jakby próbowały czytać mu w myślach, można było się tu nieźle przestraszyć, zwłaszcza gdy było się czteroletnim dzieckiem przywykłym do nieco weselszych miejsc.
- Troszkę - potwierdziłem, by pokazać mu, że nie tylko on czuje się nieswojo. - Ale jeszcze chwila i wrócimy do Carrie. Wytrzymasz?
- Yhy. - Przeskoczył z jednej nogi na drugą i rozejrzał się dookoła, jakby chciał się upewnić, że nigdzie nie czają się krwiożercze zombie.
Courtney w tym samym czasie mamrotała coś pod nosem, a chwilę później położyła się na zimnej płycie z rozłożonymi ramionami.
- Co ty robisz, Courtney? - zapytał ją brat, a na jego twarz wkradł się lekki uśmiech.
- Tulam musię - odpowiedziała oczywistym tonem, przyciskając policzek do twardej powierzchni.
Mimo zewnętrznego chłodu poczułem intensywne ciepło rozlewające się w całej jamie brzusznej i klatce piersiowej. Ten niewielki gest wzruszył mnie tak bardzo, że musiałem wytrzeć ukradkiem cieknącą kącikiem oka łzę.
Marzyliśmy z Mary o synu, a tymczasem los obdarował nas wspaniałą córeczką, która potrafi rozczulić nawet największego twardziela.
Jestem z niej niezwykle dumny. Jestem dumny z nich obojgu; nie mogłem sobie wymarzyć cudowniejszych dzieci.
    Dwie godziny później Scott i Courtney zajadali się ciastkami cioci Carrie i oglądali kreskówki, a ja wiozłem w kartonie trzymiesięcznego szczeniaka, którego zgodnie z obietnicą zostawiła dla mnie Lisa.
Court, gdy tylko go zobaczyła, zapiszczała głośno i wysypała cynamonowe gwiazdeczki z plastikowej miski.
- Piesek!
- Twój.
- Mój? - Jej oczy zwiększyły się do rozmiarów talerzy satelitarnych, a szczęka opadła.
- Tak, twój.
Pisnęła po raz kolejny, a ja położyłem trzęsącego się malca na podłodze.
Niepewnym krokiem podszedł do mojej córki i nieśmiało ją obwąchał. Kiedy dotknął jej dłoni mokrym nosem, zachichotała radośnie i zaczęła głaskać go po pyszczku.
- Liznął mnie!
Po chwili już wszyscy siedzieliśmy w kółku, obserwując czującego się coraz swobodniej szczeniaka - zamiast się trząść, merdał radośnie ogonem i poddawał się naszym pieszczotom.
- Jak się wabi? - zapytała mnie Martha, starsza córka Carrie i Stephena.
- Lisa nazwała go Ringo, ale Courtney może zmienić mu imię.
- Nie - wtrąciła się mała. - Ringo jest ładnie. Mój Ringo. - Uśmiechnęła się szeroko i przycisnęła psa do piersi. Dopiero wtedy zauważyłem, że nasze koło nieco się zmniejszyło, wykruszył się z niego Scotty.
Podniosłem się powoli z podłogi i rozejrzałem po salonie - mały siedział w fotelu w samym rogu pomieszczenia, tuż przy kominku. Nie tryskał radością.
- Co jest, wielkoludzie? Źle się czujesz?
- Jest mi troszkę smutno - odpowiedział, patrząc w stronę bawiącej się nowym zwierzątkiem siostry.
- Czemu?
- No bo Courtney dostała pieska, a ja nie. Wiem, że mam Scooby'ego, ale ja tak nie lubię, jak ona coś dostaje, a ja nic - wyjaśnił z charakterystyczną dla dzieci w jego wieku szczerością. Szczerością, którą w nim podziwiam i której, mam nadzieję, nie straci w procesie dorastania.
- A kto powiedział, że nic nie dostaniesz?
Spojrzał na mnie badawczo, a ja zanurzyłem dłoń w kieszeni jeansów.
- Trzymaj, jak wrócimy do domu, pojedziemy do twojego ulubionego sklepu ze słodyczami i kupisz sobie za to, co tylko będziesz chciał. - Wręczyłem mu banknot, a ten aż poczerwieniał z wrażenia.
- Stodolarówka! - krzyknął entuzjastycznie i tym razem to jego oczy zwiększyły swój rozmiar. - Jeszcze nigdy tyle nie dostałem! To jest tak dużo! To ja normalnie kupię z milion słodziaków, a i tak mi jeszcze zostanie! A jak zostanie, to będę mógł dać trochę mamusi? - zapytał, zeskakując z zielonego mebla.
- Pewnie, to twoja forsa, możesz z nią zrobić, co tylko chcesz.
Uśmiechnął się szeroko i ruszył w stronę reszty towarzystwa.
- Jestem bogaty!




***




    W nocy nie mogłem zasnąć; przewracałem się z jednego boku na drugi jak nakręcony, raz gotując się z gorąca, raz zamarzając. Ostatecznie, kilka minut po północy, wylądowałem na werandzie - opatulony kurtką wpatrywałem się w niebo i w schody, na których po raz pierwszy pocałowałem Mary, na których zrozumiałem, że ta dziewczyna zostanie kiedyś moją żoną.
- Trzymaj. - Stephen podał mi kufel z grzanym piwem i usiadł tuż obok na drewnianej huśtawce. - A ty, co taki zamyślony, myśliwym chcesz zostać?
Zaśmiałem się cicho pod nosem.
- Po prostu przypomniało mi się parę rzeczy.
- O Mary - bardziej stwierdził niż zapytał.
- Taa. To na tych schodach tak naprawdę wszystko się zaczęło. Tutaj zrozumiałem, że nikogo nigdy nie pokocham bardziej niż ją. Może to głupie, ale chciałbym jakoś uczcić jej pamięć - powiedziałem na głos to, co dotychczas zachowywałem dla siebie.
- Chodzi ci o jakieś rodzinne przyjęcie? - King spojrzał na mnie pytająco znad parującego kufla, który ściskał z taką czułością, jakby ten był miłością jego życia.
- Nie. Chciałbym pokazać światu jej historię, chciałbym by wszyscy ludzie mieli szansę ją pokochać. O tym marzyła jako dziecko, to obok dojścia do mistrzowskiego poziomu w balecie było jej największym pragnieniem.
- No to nakręć teledysk do tej piosenki, co ją śpiewałeś na pogrzebie.
- Teledysk odpada, to za krótka forma, w dodatku już nakręciłem jeden nią inspirowany, teraz chciałbym pójść nieco dalej, zrobić coś większego - wyjaśniłem, wodząc wzrokiem po drewnianych stopniach.
- To nakręć film, ponoć się na tym znasz.
- Myślałem o tym, ale musiałbym napisać porządny scenariusz, albo znaleźć kogoś, kto to zrobi, zorganizować casting, zdobyć budżet, użerać się z wytwórnią i producentami...
- A czy ktoś mówi, że to musi być ten, no, blo... blu... - Stephen zmarszczył czoło, upodabniając się do myślącej nad czymś Courtney.
- Blockbuster.
- No właśnie! Przecież są jeszcze te całe dokumenty, krótkie metraże, które można ponoć nakręcić u siebie w domu, jak ma się dobry sprzęt.
- Niezależny krótkometrażowiec... Jesteś genialny, Steph! - Odstawiłem ciepłe piwo na podłogę, chwyciłem twarz Kinga i złożyłem na jego usianym bruzdami czole dziękczynny pocałunek. - Czemu ja o tym wcześniej nie pomyślałem?!
- Bo wy artyści lubicie komplikować, a czasami najlepsze rozwiązania to te najprostsze.
- Geniusz tkwi w prostocie.
- I wypijmy za to. Tylko proszę cię, nie całuj mnie więcej, to odrobinę pedalskie, a facetowi w moim wieku, i to jeszcze mężowi i ojcu, to nie wypada.
Znowu się roześmiałem, tym razem znacznie głośniej i już zacząłem układać w głowie plan działania.
To będzie prawdziwy strzał w dziesiątkę!





***




Dwa lata później:


    - Oscara dla najlepszego filmu krótkometrażowego zdobywa: Jared Leto za Buddha for Mary!
- Tak jest! - wrzasnął Shannon i zerwał się z miejsca, jakby to właśnie on otrzymał tę nagrodę.
Poczułem czyjeś ciepłe wargi na swoim poliku - jak się chwilę później okazało, mamy. Zewsząd dobiegały mnie głośne oklaski, Shann pociągnął mnie za łokieć.
- Stary, wygrałeś, musisz tam iść!
To wyrwało mnie z szoku; wstałem z krzesła i wśród wiwatów ruszyłem w stronę sceny, z której uśmiechali się do mnie Martin Spencer i Kelly Tucker.
- Gratuluję, słońce - wyszeptała Kell, gdy tylko znalazłem się tuż przy nich i przejąłem z rąk zaprzyjaźnionego reżysera upragnioną statuetkę. Okazała się być cięższa niż myślałem i znacznie potężniejsza: w tym sensie, że całkowicie wyczyściła mój umysł. Wszystko, co miałem powiedzieć w razie ewentualnej wygranej, uleciało mi z głowy jak powietrze z przebitego balona. Ale musiałem mówić, bo skierowane były na mnie oczy wszystkich zaproszonych gości oraz całe mnóstwo kamer.
- Wow - wyrzuciłem z siebie zupełnie bezwolnie.
Publiczność, składająca się w głównej mierze z moich kolegów z branży, zaśmiała się głośno.
- Chyba powinienem powiedzieć, że się tego nie spodziewałem, prawda? Cóż, nie spodziewałem, ale od dwutysięcznego roku marzyłem o tym, by tu kiedyś stanąć. Za wszystko winię Darrena Aronofsky'ego, to on rozbudził we mnie ten apetyt, powtarzając w kółko na planie Requiem dla snu, że właśnie gram oscarową rolę.
Siedzący w drugim rzędzie Darren pomachał głową z szerokim uśmiechem.
- Pomylił się, jak widać, zdarza się nawet najlepszym. Harry nie przyniósł mi Oscara, nie zrobiła też tego żadna inna rola, choć bardzo się o to starałem, być może nawet za bardzo, co mogą potwierdzić mój kardiolog, ortopeda i psychoterapeuta.
Przez salę przeszła kolejna fala śmiechu.
- Żeby przed wami stanąć, musiałem nakręcić własny film, film, z którego jestem niesamowicie dumny, ale który nie powstał tylko dzięki mnie. W procesie jego tworzenia brało udział wiele osób, którym teraz chciałbym podziękować z całego serca; wszystkim naraz i każdemu z osobna. Niestety nie mogę stać tu i ględzić cały wieczór, więc ograniczę się do kilku osób. Po pierwsze dziękuję Octavii King za to, że mimo braku doświadczenia i ogromnych obaw, zgodziła się zagrać główną rolę. Bo niby kto wcieliłby się w moją żonę lepiej od jej przyrodniej siostry, która, gdyby były nastolatkami w tym samym czasie, mogłaby uchodzić za jej bliźniaczkę? Przed tą współpracą ostrzegał mnie pewien producent, z którym rozmawiałem na kilka dni przed rozpoczęciem zdjęć: niepotrzebnie zatrudniłeś modelkę, będzie ci stroić fochy na planie!
Siedzący niedaleko Oksany Tony Berger oblał się rumieńcem, mimo iż nikt poza mną i nim oczywiście nie wiedział, że miałem na myśli właśnie jego.
- Nie miał racji, praca z Octavią szła jak po maśle, kaprysił ktoś zupełnie inny, moja własna córka. Scenę, która trwa niespełna dwie minuty, kręciliśmy prawie cały dzień, ale chyba nie powinienem narzekać, bo Courtney jako jedyna zgodziła się na wypłatę gaży w żelkach i lizakach czekoladowych.
Do mych uszu znów doszedł głośny śmiech, ja sam się zaśmiałem, po czym wróciłem do przemowy, która, sądząc po minach schowanych z boku sceny koordynatorów, była zdecydowanie za długa.
- Pragnę też podziękować Stephenowi i Carrie Kingom za udostępnienie swojego domu oraz całej mojej rodzinie za nieocenione wsparcie, szczególnie mojej pięknej mamie, od której muszę dziś co chwila odganiać adoratorów często gęsto młodszych ode mnie, mojemu bratu Shannonowi; gdyby nie on, pewnie już by mnie tu nie było i Scotty'emu, mojemu synowi, który teraz mnie ogląda ubrany w garnitur, który już pewnie zdążył ubrudzić czekoladą. Niech moc będzie z tobą, mistrzu!
W wielkiej, klimatyzowanej sali po raz kolejny rozbrzmiały gromkie brawa, kilka osób wstało, a ja, zamiast wrócić z powrotem na swoje miejsce, podniosłem statuetkę i skierowałem wzrok ku oświetlonemu sufitowi.
- Kochanie, w końcu mi się udało.






*Fisherman - rybak.
**The Beatles  - Lucy in the Sky with Diamonds
***Frankie Valli - Can't Take My Eyes Off Of You

...................................
    - Kiedy pisałam ten rozdział, zażartowałam na Twitterze, że nie warto przeciągać na siłę opowiadań, bo potem będzie się pisało o sztucznych cyckach. To było dziwne, aczkolwiek zdecydowałam się podejść do tego z przymrużeniem oka; trzeba było pokazać, że Oksana to wciąż Oksana i że nadal kryje się w niej taka próżna, głupiutka istotka. Chodziło też o realizm: z braku laku któregoś dnia obejrzałam program Sekretne operacje, gdzie kobiety po usunięciu implantów czuły dyskomfort psychiczny i podnosiły mniejszą objętość klatki piersiowej do rangi największej życiowej tragedii. Uznałam, że taki rodzaj próżności idealnie pasuje do starszej panny Tucker.
    - Posłowia możecie spodziewać się w najbliższych dnia.

22 komentarze:

  1. Nie no to już koniec? Dobrze, że Jared nie zrobił niczego głupiego jak myślałam, podniósł się i nakręcił film dla Mary :D. Chociaż nie spodziewałam się że właśnie tak skończy się to opowiadanie, liczyłam, że Shannon się ożeni i będzie miał dziecko a tu okazuje się że on nie chce.
    Dziękuję Ci za tą historię, która doprowadzała zarówno do śmiechu jak i do łez. Świetnie piszesz i mam nadzieję, że niedługo znów będę mogła przeczytać coś twojego autorstwa, nie licząc MWADG.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozważałam różne opcje, co do dalszych losów Shannona, aczkolwiek uznałam, że skoro zawsze był raczej wolnym duchem, taki powinien pozostać, choćby po to, by stanowić kontrast dla Jareda :).
      A ja dziękuję za to, że ją czytałaś, że nie zniechęcałaś się gorszymi momentami, to dla mnie naprawdę wiele znaczy.
      Dziękuję bardzo, w sumie ciągle rozważam stworzenie nowego opowiadania, które planuję już od dosyć dawna, w podjęciu odpowiedniej decyzji przeszkadza mi głównie to, że jest tyle samo za, co i przeciw. Zresztą i tak ustaliłam sobie, że jeśli już się na to zdecyduję, to najpierw napiszę całość, a dopiero potem opublikuję.
      Również pozdrawiam i dziękuję za komentarz.

      Usuń
  2. Kochana, ten ostatni rozdział wyszedł Ci naprawdę świetnie. Mogę przyznać szczerze, że mnie nie rozczarowałaś. Cieszę się, że Jared nie załamał się totalnie i z pomocą rodziny wziął się w garść. Szkoda mi Kelly, nie zasłużyła na taką obojętność Neila, ale cóż, życie w różowych okularach nie byłoby życiem. Pozytywnie jestem też zaskoczona tym, że Courtney przyjęła do wiadomości to, co się stało (może tak na ogół jest u małych dzieci, ale znam przypadek gdzie dziecko nie mogło się z tym pogodzić). Już nawet nie będę wspominać, że mnie wzruszyłaś, bo tak było baaardzo często. :)
    Nawiązując do mojego komentarza pod rozdziałem 168, tak się składa, że teraz też zamiast uczyć się na test, czytam i komentuję rozdział na Twoim blogu. Ale nie czuj się winna, wtedy go nie zawaliłam, teraz też nie zawalę! ;)
    Nie pozostaje mi nic innego jak jeszcze raz BARDZO Ci podziękować za tą historię, za to, że ją publikowałaś. Życzę Ci wszystkiego, co najlepsze i proszę, nie przestawaj pisać! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogromnie mnie to cieszy, naprawdę, bo strasznie bałam się tego, że odwaliłam tak zwaną lipę i nikogo tym rozdziałem nie zadowolę.
      Dokładnie, gdyby każdy wątek zakończył się happy endem, byłoby za słodko, a ja zawsze stawiam na równowagę.
      Wszystko jest kwestią charakteru dziecka, a Courtney to twardy zawodnik. Ma ogromne wsparcie ze strony całej rodziny, poza tym była już jakoby oswojona ze śmiercią - Mary tłumaczyła jej nieuchronność na przykładzie swojej matki.
      To kamień z serca, no i liczę na to, że ten też pójdzie Ci dobrze :).
      To ja dziękuję za zainteresowanie i to z całego serducha.
      Na pewno nie przestanę, zwłaszcza że teraz na MWADG wkroczyłam w wątki, których bardzo nie mogłam się doczekać. No i czekają mnie te trzy miniaturki (mam nadzieję, że nie braknie mi do nich weny), być może nowe opowiadanie plus ten zapomniany już pomysł miniaturki opisującej życie ojca Neila. No i oczywiście inne projekty "doszufladowe". :)

      Usuń
  3. Aż mam łzy na koniec w oczach. To było piękne:) Po prostu. Więcej w niedzielę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, będę czekać z niecierpliwością :)

      Usuń
  4. Ojeju, to było taaaakie piękne! Cały czas zastanawiałam się jak zakończysz WYRA i w życiu nie spodziewałabym się tego, że Jared nakręci film i dostanie za niego Oscara. Jestem więc pozytywnie zaskoczona :)
    Z niecierpliwością czekam na nowe historie! :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego Oscara w sumie nie było w moich pierwotnych planach, wpadł mi do głowy jakoś dwa miesiące przed napisaniem tego rozdziału (może więcej, nie pamiętam już dokładnie). Uznałam, że to będzie odpowiednie zakończenie ostatniego rozdziału, zwłaszcza, że kilka wpisów wstecz Jared ubolewał nad brakiem nominacji do tej nagrody za ostatni film, w którym wystąpił.
      Pozytywne zaskoczenie to dobre zaskoczenie, i oczywiście bardzo mnie to cieszy :)
      Może się pojawią, kto wie :).
      Również pozdrawiam i dziękuję za komentarz.

      Usuń
  5. Świetny rozdział jak i całe opowiadanie. Nie spodziewałam się takiego zakończenia bo myślałam, że pójdziesz o kilka lat później jak już Court będzie starsza i może pokażesz nam jak bardzo byłaby lub nie byłaby podobna do matki albo jak Jared próbuje odganiać od niej kolejnych adoratorów albo jak Court szuka mu drugiej żony :D.
    Mimo wszystko bardzo się cieszę, że mogłam przeczytać to opowiadanie bo jest cudowne, takie prawdziwe nie to co teraz powstaje - nie mówię o wszystkich ale większość blogów jest po prostu do kitu.
    Pozdrawiam i życzę weny na MWADG!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, ogromnie się cieszę, że się podobało.
      Jeśli mam być szczera, taki przeskok czasowy to był mój plan na epilog, niestety, nie wyszło. Miałam mnóstwo pojedynczych pomysłów, które, jak na złość, nie chciały ułożyć się w jedną, płynną całość, a że nie chciałam na odchodne dodać czegoś, co pisałabym na siłę i z czego nie byłabym zadowolona, zdecydowałam się odpuścić. Co oczywiście nie znaczy, że nigdy nic z tym nie zrobię; może kiedyś, w przypływie weny napiszę, a potem opublikuję taki wpis pt. WYRA dwadzieścia lat później. To w sumie byłaby fajna ciekawostka, aczkolwiek czy się uda, tego nie wie nikt, czas pokaże :).
      A ja się cieszę, że je czytałaś i sprawiało Ci to przyjemność. Bardzo się starałam, by zachować jako taki realizm, nie zawsze wychodziło, ale nie ma człowieka, któremu by się zawsze wszystko udawało, więc trzeba przyznać się do błędu, wyciągnąć lekcję i iść dalej.
      Myślę, że wszystko jest kwestią gustu, każdy lubi w słowie pisanym co innego i na każdy rodzaj opowiadań zawsze jest ogromne zapotrzebowanie. To, co nie podoba się jednemu, może zachwycić drugiego i na odwrót, i to jest w sumie piękne :).
      Również pozdrawiam i dziękuję za komentarz oraz życzenia - wena jak najbardziej się przyda, bo kilka dni temu zaczęłam pisać rozdział i jakoś tak nie mogę się zabrać za kontynuowanie, choć dokładnie wiem, co chcę napisać.

      Usuń
  6. Może zacznę od rozdziału. Przede wszystkim to zacznę od słów witam Cię Marion:) To ostatni komentarz, jaki piszę tutaj. Aż dziwne prawda? Chcę, żeby był odzwierciedleniem tego, co siedzi w mojej głowie. Mam nadzieję, że Cię nie zawiodę.
    Każdy dojrzał w Twoim opowiadaniu, nawet Shannon i Oksana (niestety nie dotyczy to jednak Neila, ale o nim za chwilę). Szkoda tylko, że Shanny nie chce posiadać dziecka. Jakoś myślę, że byłby wspaniałym tatusiem. Może kiedyś zmieni zdanie? Ale tego się już raczej nie dowiemy. Piękne jest to, że wybiera zdrowie swojej partnerki, nawet jeśli ją nią ciągle troszkę pustawa Oksana. To dobrze o nim świadczy. Dobrze też świadczy to, że skoczyłby za bratem w ogień. Kiedyś zastanawiałam się, czy tak samo jest w realu, ale później jakoś to przestało mnie interesować. I dobrze, że Jared go ma. Nigdy nie wiadomo, czy nie stoczyłby się prosto w przepaść, gdyby nie słowa Shannona. On ma dla kogo żyć. Nadal potrzebują go dzieci. I dobrze, że pojechał na tą terapię. To nie oznaczało wcale, że jest zbyt słaby, to oznaczało, że zbyt długo był silny. Kiedyś to się musiało wyczerpać. I racja, jak ktoś wspomniał w komentarzach, dzieci na szczęście w większości przypadków szybko zapominają o takiej stracie. To nie znaczy, że Mary nie będzie w sercu czy pamięci córki. Będzie, ale to będą piękne słowa i wspomnienia, jakie opowie jej Jared i inni. Oskar za film? Piękne podziękowanie dla Mary. Jestem pewna, że byłaby z Jareda dumna. Że jest z niego dumna. Jak wspominałam, miałam łzy czytając ten rozdział. Żałuję tylko jednego. A mianowicie tego, że Neil okazał się być jednak dupkiem. Tak bardzo uwielbiałam tę parę. Jednak w takim wypadku Kelly nie mogła podjąć lepszej decyzji.
    Jeśli chodzi o samo opowiadanie, wiedz, że zrobiłaś tutaj dobrą robotę. Wiesz jak wkurzała mnie Mary prawda? Na koniec, kiedy umarła, sprawiłaś, że jej współczułam. Umiałaś tymi rozdziałami wykrzesać ze mnie mnóstwo emocji, od złości, po radość, po łzy. I to jest piękne prawda? Wywoływać emocje u swoich czytelników. Cieszę się, że te 4 lata temu zaprosiłaś mnie na ten blog. To była niezwykła przygoda:) Możesz być z siebie dumna Marion!!! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niech będzie, też zacznę oficjalnie, witaj, Joanno :D
      Tak, też się dziwnie czułam, kiedy zostawiałam ostatni komentarz u Ciebie. Czułam się też dziwnie, kiedy pisałam ten rozdział, kiedy go przepisywałam ( przeciągając to niemiłosiernie w czasie) i publikowałam. Kończy się pewna era i to zawsze wiąże się z jakimś tam dyskomfortem i mieszanymi uczuciami.
      Sam fakt, że zostawiasz po sobie ślad, że dotrzymałaś obietnicy złożonej pięć dni temu i tej sprzed kilku lat, kiedy to powiedziałaś, że będziesz z tym opowiadaniem i ze mną do końca, ogromnie mnie uszczęśliwia. Musiałabyś się naprawdę postarać, by mnie rozczarować.
      Myślę, że przemiana bohaterów jest ogromnie ważną częścią historii, gdyby ciągle byli tacy sami, zbyt szybko by się przejedli, a to byłby strzał w stopę, zwłaszcza dla osoby, która tak jak ja, prowadziła blog przez kilka lat.
      Dosyć często rozmawiam z naczelną fanką Marsów (fanką, nie ślepą fanatyczką) i czasami w naszych rozmowach przebija się temat braci Leto i mogę z tych rozmów wnioskować, że w prawdziwym życiu też jeden wskoczyłby za drugim w ogień. To jest ta cecha u rodzeństw, którą niesamowicie podziwiam i która sprawia, iż żałuję, że jestem jedynaczką.
      Zależało mi na tym, by ta więź między nimi była niezwykle silna, by zawsze się wspierali, ale też potrafili sprowadzać tego drugiego na ziemie, kiedy to życie wymknie mu się spod kontroli.
      Dokładnie, zarówno Jared jak i Mark nie pozwolą zapomnieć Courtney o matce. Z całą pewnością zawsze będzie pielęgnowała pamięć o niej :).
      No cóż, podczas gdy wszyscy zmieniali się na lepsze, trzeba było zostawić taką czarną owieczkę, by nie było zbyt różowo, a Neil się na nią znakomicie nadawał. Od początku wiedziałam, że to będzie postać, której nie poddam klasycznemu schematowi "dobra kobieta zamienia złego mężczyznę w chodzący ideał".
      Tak, to najpiękniejsza rzecz na świecie wzruszyć kogoś tym, co się robi. Też się z tego cieszę, bo zyskałam dzięki temu najwierniejszą czytelniczkę i poznałam wspaniałą osobę, a to ogromnie cenna rzecz.
      Próbuję, jakąś cząstkę mnie rozpiera teraz duma, ale to, że tak mało osób zdecydowało się na odzew, trochę tę dumę niweluje. Ciężko jest się w pełni z czegoś cieszyć, kiedy to osoby, dla których się to robiło, nie wykazały nawet minimalnego zainteresowania. Ale cieszę się, że Ty mnie nie zawiodłaś. Dziękuję ;*

      Usuń
  7. Zaczęłam czytać ten rozdział i już na początku takie zdziwienie. Pożegnanie z opowiadaniem, któremu poświęciłaś kilka lat życia, a tu na samym początku taki dosyć zabawny wątek. Chociaż zabarwiony melancholią i niepokojem przez przemyślenia Shannona. Zawsze mi się podobała Twoja umiejętność wprowadzenia humorystycznego elementu, który trochę rozluźnia atmosferę, a równocześnie nie jest zbyt przesadzony i nie wychodzi z tego parodia ani kicz.
    Tak samo jest w tej scenie z załamanym Jaredem - niby smutek, depresja i strach Shannona o brata, a i tak nazywa go "zapchlonym gówniarzem". Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie parsknąć śmiechem ;)
    "Bo od niepełnego domu znacznie gorszy jest nieszczęśliwy dom" - tak bardzo prawdziwe słowa. I nie rozumiem, dlaczego niektórzy rodzice nie potrafią tego pojąć i nie biorą rozwodu "ze względu na dzieci". A później dzieci dorastają w atmosferze ciągłych kłótni, wyzwisk, a nawet przemocy rodzinnej. Czasami zdarza się też, że dorośli przenoszą niechęć do siebie nawzajem na własne dziecko. To jest najgorsze, co można zrobić. Psychika zniszczona na całe życie.
    Bardzo, bardzo, bardzo podoba mi się zakończenie. Jest takie słodko-gorzkie. Niby nie ma happy endu, ale trochę jednak jest, bo w końcu Jared sobie poradził ze śmiercią Mary, jest supertatą i jeszcze dostał Oscara ;) Idealnue to wyważyłaś.
    Na koniec chcę zrobić tylko takie króciutkie podsumowanie (mam nadzieję, że mi to wybaczysz). Jest to jedyne opowiadanie, które przeczytałam w całości, od początku do końca. A jest to tym bardziej niesamowite, że już od dawna czuję niechęć do Leto, a jakoś z Twoją twórczością wyjątkowo się zżyłam. Nie wiem, z czego to wynika. Może Twój styl, może sposób, w jaki kreujesz bohaterów (nawet gwiazdy wydają się u Ciebie bliższe rzeczywistym ludziom, a przecież to są zwykli ludzie, chociaż media próbują nam wmówić coś innego), a może Twoje poczucie humoru, którego jestem fanką :D Nie wiem, co ja zrobię, jak skończysz też MWADG.
    Chciałabym też, żebyś wiedziała, że naprawdę dobrze piszesz. I sądzę, że nie tylko ja tak myślę. Widać, że cały czas się rozwijasz, więc oby tak dalej! Pisz nawet do szuflady (chociaż ja wolałabym, żebyś jednak publikowała), ale pisz cały czas. I trochę wiary w siebie!
    Do zobaczenia (albo przeczytania) na MWADG :)

    PS. Zapomniałam dodać, że jest mi smutno, że to już koniec, ale to jest chyba oczywiste...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie na tym mi zależało, by początek był dosyć luźny i zrównoważył cały tekst. Dla mnie jednostajność jest nudna, dlatego w książkach, opowiadaniach, a nawet serialach lubię łączenie śmiechu ze smutkiem, wzruszeń z przerażeniem. Gdy mam przed sobą tekst, który jest tylko i wyłącznie depresyjny i nie ma w nim żadnego fragmentu, który rozluźnia atmosferę, jestem zniesmaczona. Dlatego sama staram się zawsze zachowywać takie proporcje.
      Poczułam ulgę, kiedy wspomniałaś, że to nie wygląda ani na parodię, ani nie jest kiczowate, bo właśnie tego się bałam. Był taki moment, że chciałam usunąć fragment rozmowy Shannona z Oksaną, bo wydawał mi się po prostu głupi i bałam się, że zniesmaczy czytelników. Ostatecznie jednak postawiłam na dystans. I nie żałuję :).
      I cieszę się, że się roześmiałaś, bo tak to właśnie widziałam - rozładowanie napięcia śmiechem.
      Akurat ten pogląd zaszczepiła we mnie mama. Był taki okres czasu, kiedy to jako dziecko czułam się gorsza od swoich rówieśników przez to, że nie miałam pełnego domu, ale z czasem przekonałam się, że rozwód w przypadku moich rodziców był najlepszym rozwiązaniem. Przez to zachowałam szacunek do ich obojgu, choć jedna ze stron nie zawsze na niego zasługiwała.
      Dziękuję, właśnie o ten efekt mi chodziło - nie za słodko, nie za smutno.
      Wybaczam, a wręcz jestem wdzięczna :).
      Więc jest mi niezwykle miło i czuję się wyróżniona. No cóż, sama nie przepadam już za Jaredem, ale nie przełożyło się to na opowiadanie, bo już od bardzo dawna traktuję go jak postać fikcyjną. I myślę, że to jest kluczem do tego, że nawet ci czytelnicy, którzy nie są już fanami Marsów, wytrwali w tej historii, bo "mój" Jared to zupełnie inny człowiek niż ten autentyczny Leto.
      W końcu ktoś, kto docenia moje poczucie humoru! Ludzie zwykle go nie rozumieją, albo uważają za głupie.
      MWADG tak szybko się nie skończy, spokojna głowa :).
      Bardzo mi miło, że tak uważasz i cieszę się, że dostrzegasz owy rozwój. Sama go widzę i to właśnie on napawa mnie ogromną radością i dumą. To opowiadanie nie jest historią najwyższych lotów, ale pozwoliło mi się rozwinąć i pod tym względem ani trochę nie żałuję, że się go podjęłam.
      Dziękuję za ciepłe słowa i generalnie za komentarz. To cudowne uczucie, kiedy ktoś wytrwa przy tobie do samego końca i nie wypnie się w najważniejszym dla ciebie momencie.

      Usuń
  8. Witam w końcu tutaj.
    Na początku chciałabym Ci powiedzieć, żebyś nie zamykała tego bloga, bo nigdy nie wiesz kto tutaj zajrzy, czy ktoś nie zechce przeczytać tej historii jeszcze raz, spojrzeć na jego ulubione momenty czy po prostu trafi się ktoś nowy. No, ale zrobisz jak uważasz, mnie nic do tego.

    Wybacz, że tak późno, widziałam, że przedtem zamknęłaś blog, ale nie chciałam od razu wyskakiwać i prosić Cię o ponowne jego otwarcie, gdyż nie wiedziałam wtedy czy będę miała od razu czas na nadrobienie i napisanie czegoś od siebie, dlatego nie chciałam Ci nic obiecywać, potem tego nie spełniając, ale skoro zdecydowałaś się go ponownie otworzyć, uznałam, że mam szansę i tym razem zbiorę się i zostawię coś po sobie.

    Piękne zakończenie. Naprawdę. Jakoś po przeczytaniu jedyne co widnieje w mojej głowie to takie słowo „kochanie”, bo nawet jeśli Mary umarła to wszystko zdało się powrócić do poprzedniego stanu i to zdanie wypowiedziane przez Jareda, że w końcu mu się udało i to wszystko jest właśnie takie kochane.

    Pamiętałam, że 168 rozdział był dla Ciebie niesamowicie ważny, dlatego też chcę coś o nim tutaj napisać.
    Podoba mi się to, w jaki sposób umarła Mary. Było w tym coś naturalnego.
    Czytając też to wszystko irytował mnie Jared. Znaczy, nie to, że coś źle napisałaś, ale po prostu irytował mnie jako postać sama w sobie, jego charakter – i to wcale nie jest na minus, bo udało Ci się wykreować naprawdę realną postać, która wzbudza w czytelniku emocje. Tak się szamotał w tę i w tamtą i to jego chaotyczne myślenie… nie wiem czemu mnie tym zirytował, gdyż w takiej sytuacji nie powinien być raczej spokojny, ale może to dlatego, że ja wolę siedzieć w spokoju i czekać niż drzeć się w cały świat. ;)
    W każdym razie, po tym, jak mnie rzekomo zirytował zaczęłam się mu przyglądać i Twój Jared naprawdę ma tutaj charakter, nie zmienia się co rozdział, jest jaki jest, myśli jak myśli i to jest naprawdę na duży plus, jeśli rozumiesz o co mi chodzi. Może i to będzie głupie, ale nie jest on jakąś tam zabawką, która w ogóle nie ma charakteru, ale jest prawdziwym, fikcyjnym bohaterem. Głupie, no nie? Bo jak fikcyjny bohater może być prawdziwy? :D Ale on ma swój charakter, ma swój tok myślenia, którego się trzyma i to naprawdę Ci się udało. :)

    Jedyne co mnie tutaj dziwi to fakt, że usta Mary były zimne, kiedy Jared je całował – specem nie jestem – ale ona chyba nie leżała tam całą wieczność, żeby już wszystko zdążyło z niej odpłynąć? Jakoś mi to tutaj tak nie pasuje, zwłaszcza, że on od razu wbiegł do sali, więc jej wargi nie powinny być jakieś szczególnie lodowate, przynajmniej według mnie.

    Moment, kiedy Court zaczęła się drzeć, że chce do musi mnie trochę jakoś tak… no nie wiem w sumie. Nie, że było źle, ale tak wczuwając się w tę postać – jaki ból ona musiała czuć, krzycząc tak i wiedząc, że musi nie ma… Też ucieczka Jareda mnie zdołowała, bo zostawił własne dziecko, bo sam sobie z sobą nie mógł poradzić. Smutno mi po prostu, ale to też plus dla Ciebie, bo to jakoś nadaje realizmu całej tej sytuacji, że próbował, poszedł na ten obiad, ale potem nie dał rady i wybiegł i nawet nie patrzył na Court…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział zatytułowany „Czy można upaść jeszcze niżej?” – Nie, Jared, niżej już nie można.
      Seks z tą przypadkową laską trochę bardzo mnie zdziwił i biorąc pod uwagę dalsze wydarzenia jakoś mi tutaj nie pasuje? No bo są sobie, zaliczył ją, a dalej nic, żadnego przypadkowego seksu, więc co to było i jaki w tym jest przekaz? Że był zdesperowany? Nie wiem no, jakoś tak mi to tutaj nie leży, jako samo sobie takie wydarzenie, bo dalej Jared nic nie odwala, tylko teraz tak wyskoczył.

      Ale widzisz, z drugiej strony pocałunek z Octavią wydaje mi się naturalny, ale to może dlatego, że coś takiego jest często spotykane? Nie chcę Ci zarzucać nieoryginalności, nic z tych rzeczy – po prostu łatwiej mi przełknąć przypadkowy pocałunek niż przypadkowy seks, o. :D
      W każdym razie poczułam się dziwnie nieswojo – dziewczyna jest młoda, Jared jak na nią stary i takie rzeczy wyprawia. Też bym się dziwnie na niego patrzyła, o ile w ogóle patrzyła, bo pewnie więcej bym się na oczy mu nie pokazała. ;)

      W ogóle rozmowa po tym seksie z tą nastolatką była taka… ludzka? No nie wiem, ale ładnie oddałaś charakter tej sytuacji, nawet jeśli to co przedtem zrobili niezbyt mi się spodobało.
      Czy to co jeszcze piszę w ogóle ma sens?...

      Ładna scena końcowa, coś w tym wyciu bezsilnego człowieka do świata mnie zawsze urzeka, pokazuje, jacy malutcy jesteśmy, jak niewiele tak naprawdę możemy.
      (Trzy razy na TAK, idziemy dalej. :D)

      Epilogu jak mówiłaś, że nie będzie – tak nie ma. Nie wiem, czy to źle, czy dobrze, ale jakoś podoba mi się takie zakończenie jak teraz. Epilog mi się kojarzy z czymś takim oficjalnym, a tu jest po prostu rozdział 170 i… koniec. Jakoś tak bardziej… naturalnie? No nie wiem, wygląda jakby ta historia nie była zamknięta, to po prostu taki zamknięty rozdział z życia, ale coś tam dalej jeszcze trwa.
      Tak mi się teraz nasunęło. ;P

      Panna Tucker pozostała Panną Tucker, próżne babsko, ale też mam wrażenie, że ma więcej oleju w głowie niż na początku? W końcu wyjęła te implanty, bo liczyło się jej zdrowie, a nie wygląd, a tego w sumie bym się po niej nie spodziewała. Cieszę się, że się na coś takiego zdecydowała, szkoda kręgosłupa, ale jej załamanie tym faktem trochę mnie rozbawiło. :D

      Moja Kelly jednak spokoju nie zazna? Ja też byłam kretynką i myślałam, ze ten palant Neil się zmieni. Za ładne ma imię jak na takiego frajera. :c
      Jak już się żegnał i płakał przy Ashley to myślałam, że Kelly jednak zmieni zdanie, ale potem mi się przypomniało, że to wróci to tego punktu z jakiego ona stara się wyjść teraz; bardzo dobrze go podsumowała mówiąc, że docenia dopiero gdy straci. Trochę mi się Neil skojarzył z psychopatą, bo tak się bawi czyimś kosztem i przeprasza i się nigdy nie zmienia. Ale to już moje takie domysły przewrażliwieńca. :D

      Podobała mi się rozmowa z Kelly i Marion. Lubię, kiedy te dwie kobietki się wspierają. W ogóle lubię, kiedy ludzie się wpierają i mogą na sobie polegać. To takie… miłe i kochane. ;)

      Ładne wpisy z tego notesiku Mary, podoba mi się, że zaznaczyłaś, że nie owijała w bawełnę i nie bawiła się w bogate porównania. Jakoś tak mi to utkwiło i się spodobało.

      Scottuś powrócił? Tak, Scottuś! :D Mój mistrz z tą stówą, mały bogacz. :D
      Cieszę się, że Jared adoptował psa. Pieski są fajniusie. :D

      No i końcóweczka, którą skomentowałam na samym początku. Nie ma to jak chronologia!

      Koniec końców napiszę chyba, że wow, Agatka, udało Ci się! Skończyłaś, wytrwałaś! Pamiętaj, że nawet jeśli nie podoba Ci się jakość pierwszych rozdziałów, to charakter Ci się strasznie zmienił, cholernie się rozwinęłaś, poszłaś do przodu i skończyłaś to i jesteś lata świetlne do przodu przed wszystkimi, bo to zrobiłaś i możesz być z siebie dumna, ba, powinnaś być dumna!
      I ja jestem z Ciebie dumna i zazdroszczę wytrwałości, że mimo wszystko to zrobiłaś.

      I napiszę może jeszcze raz, bo naprawdę uważam, że nie powinnaś zamykać bloga. Nie wiem czemu, ale nie. Wiem, że ostateczna decyzja należy do Ciebie, ale nigdy nie wiesz kto tutaj jeszcze trafi. ;)

      Buziaki. <3

      Usuń
    2. Na samym początku chcę napisać, że ogromnie zaskoczyłaś mnie tym komentarzem. Nie spodziewałam się coś tu jeszcze zobaczyć, a tym bardziej od Ciebie. Będę szczera, uznałam, że się na mnie wypięłaś, miałam jakiś tam żal (nic nie mówiłam, bo nie chciałam się narzucać), ale jak widać, niepotrzebnie.
      I miło, że tak postąpiłaś, że nic nie deklarowałaś, kiedy nie byłaś pewna, bo to by mnie tylko rozzłościło, a zła Agatka to... zła Agatka :D

      Odnośnie rozdziału 168: jak sama zauważyłaś, są dwa rodzaje ludzi; spokojni i narwani. Jared to człowiek narwany, stąd takie, a nie inne zachowanie. Poza tym ekstremalne sytuacje wywołują w człowieku ekstremalne emocje, których nie jest w stanie przewidzieć, kiedy w jego życiu nie dzieje się nic gwałtownego. Możemy zakładać, że my zachowywalibyśmy się inaczej w takiej czy innej sytuacji, ale to wszystko to gdybanie, kiedy przychodzi co do czego, wszystko wygląda zupełnie inaczej.
      To jest bardzo miłe, co napisałaś o Jaredzie jako o postaci. Ogromnie budujące dla mnie, jako autorki. Od zawsze chciałam, by moje postaci to byli ludzie z krwi i kości, a nie puste marionetki, które nie mają żadnej osobowości i jeśli mi się to udało, to jestem niesamowicie zadowolona.

      Teraz będę się bronić - mój dziadek umarł na raka, moja mama trzymała go za rękę, zdążył ją nawet pocałować w dłoń i mówiła, że był lodowaty, choć jeszcze żył. I na tym właśnie się oparłam. Mógł to być faktyczny spadek temperatury ciała, albo subiektywne odczucie. I tak też powinno się spojrzeć na tekst - usta Mary mogły być naprawdę lodowate, albo mogło to być wyłącznie odczucie Jareda, w końcu to narracja pierwszoosobowa; nie pokazuje ona obiektywnych faktów, tylko fakty widziane oczami ludzi, którzy czasami mają zaburzony obraz rzeczywistości. Zwłaszcza pod wpływem silnych emocji.

      Realizm jest dla mnie ogromnie ważny - może na początku mojej przygody z tym opowiadaniem nie przykładałam do niego dużej wagi, ale później był już jednym z moich priorytetów - i cieszę się, że to widać.

      Tak, że był zdesperowany. Że poddał się prymitywnemu popędowi, mimo iż wiedział, że to niewłaściwe. Ten fragment miał pokazać, że człowiek czasami nie potrafi panować nad samym sobą, że jest więźniem swoich pierwotnych instynktów. Zwykła ludzka słabość, nic więcej.

      Spokojnie, ciężko jest być oryginalnym, kiedy pisze się obyczajówkę, gdy opisuje się zwykłe, codzienne życie. Siłą rzeczy zawsze trafi się jakiś oklepany motyw, wtedy trzeba po prostu zrobić wszystko, by jak najprzystępniej go przekazać. ;)

      To, co piszesz, jak najbardziej ma sens. A przynajmniej ja wszystko rozumiem :).

      I to jest bardzo dobry wniosek. Epilog byłby takim ostatecznym zamknięciem historii, jakoby jej śmiercią, a tak masz świadomość, że coś się będzie działo później, wszystko pozostaje żywe i można puścić wodze wyobraźni :).

      I dobrze, że Cię rozbawiło, bo miało rozbawić. Taki element komiczny rozdziału :).

      Neil jest po prostu nieodpowiedzialnym gówniarzem w ciele dorosłego mężczyzny. Takim chciałam go pokazać, to było moje założenie. Nie chciałam poddawać go żadnej drastycznej zmianie. Chciałam, by choć jedna postać pozostała od początku do końca taka sama, nawet gdy gdzieś po drodze przejawiała chęć zmiany.

      Jeden wpis Mary napisałam kilka miesięcy przed napisaniem samego rozdziału, drugi pisałam na szybkiego na kolanie, byle tylko zacząć od czegoś perspektywę Jareda. Dodałam, że pisała prosto, bo takie właśnie są te teksty, jakoby tłumaczyłam się z ich poziomu przed czytelnikami :D.

      Chronologia jest przereklamowana :D

      Usuń
    3. Tak, udało mi się i sama jestem tym zaskoczona, bo nigdy wcześniej nie udało mi się doprowadzić niczego do końca. I jestem dumna, mimo wszystko :).
      Sama sobie tej wytrwałości zazdroszczę, jak mówiłam, nie spodziewałam się jej po sobie.

      No to teraz odniosę się do wątku zamknięcia bloga: choć we wpisie "odsercowym" napisałam, że niczego nie oczekuję i na nic z niczyjej strony nie liczę, zostawiłam w sobie taki promyczek nadziei. Zdecydowałam, że jeśli chociaż jedna osoba skomentuje ten rozdział, blog pozostanie otwarty. W przedostatni dzień pojawił się Twój komentarz, więc nie pozostaje mi nic innego, jak przywrócić WYRA do życia. To znaczy usunąć te organizacyjne wpisy i przywrócić wszystkie podstrony. :)
      Tak więc dziękuję Ci za ten komentarz i dziękować mogą też ci, którym zależało na tym, by blog pozostał otwarty :).

      Usuń
  9. Więc jeszcze raz! Nie wyrobiłam się z komentarzem w tamtym roku, mimo że próbowałam xD
    Cieszę się, że ostatecznie Shannon pozostaje bez dodatkowych obowiązków dotyczących dzieci, to do niego bardzo pasuje. Jared się pozbierał i jego film odniósł sukces i w sumie trudno się temu dziwić, w końcu to perfekcjonista. Kelly uwolniła się w końcu od Neila, co mnie cieszy, bo gość nie nadaje się do życia w rodzinie (mimo wszystko nadal lubię tego faceta). Ogólnie bardzo podoba mi się jak zakończyłaś opowiadanie, udane pożegnanie z blogiem.
    Przykro, bo wiem, że to ostatni komentarz dotyczący tego opowiadania i przede wszystkim chciałam ci podziękować i pogratulować za 2 lata spędzone z tą historią. 170 rozdziałów. Nie wiem ile trzeba mieć w sobie wytrwałości, żeby zapisać tyle kartek własną wymyśloną historią, bo ja bym padła po 3 rozdziałach. Były momenty smutne i wesołe i nawet takie co mnie wzruszyły do czego się z trudem przyznaję. Dlatego jeszcze raz gratuluję i życzę wszystkiego dobrego w nowym roku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo Blogspot bywa czasami wredny w kwestii publikacji komentarzy. Nie raz się o tym przekonałam, i muszę napisać, że to bardzo miło z Twojej strony, że podjęłaś drugą próbę, to dla mnie naprawdę wiele znaczy :).
      Ogromnie mnie cieszy pozytywna reakcja na ten wpis - ostatni rozdział to duże wyzwanie, które bardzo łatwo zawalić.
      To ja dziękuję za to, że ją śledziłaś i zostawiałaś komentarze, bo to one były moim motorem napędowym. Gdyby nie słowa otuchy, pochwały i wsparcie, jakie dostawałam od osób trzecich, moja przygoda z pisaniem prawdopodobnie zakończyłaby się po dziesięciu rozdziałach.
      A ja jeszcze raz dziękuję i również życzę wszystkiego najlepszego :).

      Usuń
  10. No i koniec. Wczoraj, a właściwie to dzisiaj (była 3:40) przebrnełam przez wszystkie rozdziały. Całe WYRA i tyle, ile dotychczas napisałaś MWADG. Od 1 rozdziału :D Zajeło mi to z 3 tygodnie czytania, nieraz po nocach.
    Patrząc na komenatrze tutaj i to co sama myślę, skoro my tak przeżywamy że to ostatni rozdział, to jak dopiero ty musisz się czuć, kończac kilku letnie dzieło ;o
    Kurcze, w nocy dobrze wiedziałam co chcę napisac, a teraz mam pustkę w głowie ;p
    Generalnie to inaczej wyobrażałam sobie smierć Mary, mnie jakos ciągnie do dramatyzmu, to myslałam, że umrze Jaredowi w ramionach, albo że razem się zabiją XD Nie no to ostatnie to już moja fantazja, przeciez nie zrobiłby tego, mając dzieci. Ale poważnie, jak tak czytałam te scenkę w szpitalu i doszłam do momentu, gdzie wychodzi lekarz z sali i juz wiadomo co się stało, to miałam takie "już?!". Takie naleciałości po oglądniu telenoweli jak juz wspomniałysmy kiedys ;d Zakładałam że będzie cos spektakularnego. Ale bynajmniej nie jestem rozczarowana. W ogóle o żadnych twoim rozdziale nie pomyslałam, że jest słaby, często nawet było tak, że tak bardzo chciałam juz się dowiedziec, co jest dalej, że przeskakiwałam co 2 zdania do przodu, żeby juz teraz zaraz natychmiast sie dowiedzieć co sie stanie :D Nie ma czegoś takiego jak słaby rozdział tej opowieści, przeciez to historia trochę z życia wzięta, cos co faktycznie mogło się zdażyć, jak można część czyjegos życia ocenic jako słabą :D Przynajmniej ja to tak widzę. Ehh jak o tym komentarzu w nocy myslałam, to lepiej to wszystko sformułowałam ;d
    Podsumowując, chciałam żebys wiedziała, że rewelacyjnie mi sie to wszystko czytało i będe tesknić za ta historią ;] Dziekuje, że napisałas tego bloga, naprawdę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzy tygodnie? Jestem pod ogromnym wrażeniem, mi by to zajęło co najmniej dwa miesiące. Choć o wiele bardziej prawdopodobne jest to, że w ogóle bym się takiego zadania nie podjęła, bo jestem leniwą małpą, dlatego podziwiam i jestem ogromnie wdzięczna każdemu, kto podejmuje się tego wyzwania :).
      Szczerze? Czułam ulgę. Okres kilku miesięcy przed publikacją ostatniego rozdziału był dla mnie dosyć paskudny. Wielu czytelników się ode mnie odwróciło, często czytałam na cudzych blogach przytyki w moją stronę, nie szczędzono mi złośliwości (choć mało kto miał odwagę zwrócić się z nimi bezpośrednio do mnie), no i powoli zaczynałam dochodzić do wniosku, że mimo iż mistrzem pióra nie jestem, stać mnie na coś lepszego niż taka historia, zdawałoby się na poziomie rozhisteryzowanej faneczki, która myśli tylko o fiucie Jareda. Ale kiedy już pisałam ten ostatni rozdział, kiedy żegnałam się z wszystkimi postaciami i z czytelnikami, którzy przy mnie wytrwali, zaczęłam odczuwać żal i to całkiem spory. W końcu poświęciłam temu tworowi cztery lata, jaki by nie był, jest jakoby moim dzieckiem, które wiele mnie nauczyło. A dzieci kocha się mimo wszystko i pożegnanie z nimi nigdy nie jest łatwe.
      Jeśli chodzi o śmierć Mary, to miałam na to mnóstwo wizji, rozważałam setki opcji i ta wydała mi się najlepsza. Mam niestety tendencję do przesady, a nie chciałam zrobić z tego czegoś tak ckliwego, że zamiast jakoś tam poruszać, po prostu by śmieszyło. To był dla mnie zbyt ważny wątek, by zrobić z niego parodię gorszą od tego, co widuję w meksykańskich telenowelach, które ogląda nałogowo moja babcia.
      To naprawdę miłe, że tak uważasz, bo ja sama wiele rozdziałów oceniam jako bardzo, a nawet niezwykle słabe. Niektóre pod względem merytorycznym, inne pod kątem technicznym.
      Bardzo zależało mi na realizmie, w sumie to był mój debiut w takich klimatach. Zwykle pisałam, jako dziecko, horrory i fantastykę. Obyczajówka to był dla mnie zupełnie nowy, nieodkryty teren. I teraz wiem, że o wiele trudniej pisać obyczajówki niż horrory, bo w horrorach możesz stworzyć cały świat wedle własnego uznania, a tu jesteś ograniczona realiami i ramami czasowymi, których musisz się ściśle trzymać, ale cieszę się, że tego spróbowałam, bo myślę, że ktoś, kto pisze, powinien sprawdzić się w różnych gatunkach, by znaleźć to, w czym czuje się najlepiej :).
      A ja dziękuję, że go czytałaś i pozostawiałaś opinie, to dla mnie ogromnie ważne.

      Usuń