Już od miesiąca mamy nowy rok, więc myślę, że przydałoby się i nowe przedsłowie, które znacznie lepiej odda mój obecny stosunek do owego opowiadania.
Od razu, bez zbędnego lania wody przyznaję, że przy WYRA popełniłam masę kardynalnych błędów, wynikających z mojej niewiedzy i braku doświadczenia w pisaniu opowiadań stricte obyczajowych.
Największy z nich - brak planu. Kiedy zaczęłam pisać, nie miałam absolutnie żadnej wizji, nie wiedziałam, dokąd to wszystko ma zmierzać, miałam tylko zapał i chęć wypełnianie pustki w swojej egzystencji.
Zaczęłam banalnie, bo tak chciałam; miałam świadomość, że taki układ - Jared i zakochana w nim fanka - przyciągnie sporo osób, taki można powiedzieć, chwyt marketingowy ( w owym czasie był to lubiany i popularny motyw). Oczywiście wiedziałam, że ich relacja nie będzie główną osią fabuły, że nie będzie między nimi wielkiej miłości, nie wiedziałam tylko, co będzie ją stanowić, aż w końcu zdecydowałam się wskrzesić Mary.
Im dłużej pisałam, tym coraz bardziej upewniałam się w tym, że potrzebuję więcej postaci, więcej wątków, by nie klepać w kółko o tym samym. Wiele z nich było bardzo nieprzemyślanych i bardzo niepotrzebnych, ale to są już tak zwane wypadki przy pracy.
Owa wielowątkowość, mimo iż mi pasowała, bo mogłam wyładować nadmiar "energii twórczej", nie przypadła do gustu internautom interesującym się tematyką marsową. Zaczęły się porównania do oper mydlanych, złośliwe uwagi i bardzo nieprzyjemne przytyki ( co zabawne, tylko jeden procent z nich kierowany był bezpośrednio do mnie, reszta znajdowała się na cudzych blogach i Twitterze). Bolało, pewnie, że bolało i nadal boli, ale cóż mogę na to poradzić? Nic. Najwyraźniej sobie na to zasłużyłam.
No, ale nieważne, wróćmy do sedna: WYRA to jedna, wielka improwizacja, zlepek pojedynczych scen i wątków, które próbowałam ogarnąć w jedną całość, nie zawsze z dobrym skutkiem, ale człowiek uczy się na błędach.
Przez te cztery lata wiele się nauczyłam - dowiedziałam się sporo o pisaniu, o sobie i o innych ludziach - ale też straciłam pewną rzecz, a mianowicie tę przeogromną radość z tworzenia tej historii. Wspomniane wyżej ataki ( nie wliczam w to oczywiście konstruktywnej krytyki, która bardzo mi pomogła) podcięły mi skrzydła, obecnie piszę tylko po to, żeby to skończyć, bo to sobie obiecałam.
Mam plan na ostatnie rozdziały, realizuję go krok po kroku z lekką dozą frustracji i rozczarowania. Choć przyznaję, gdzieś w głębi serca czuję też ekscytację i radość, a to dzięki tym, którzy ciągle okazują mi zainteresowania i wsparcie.
Mam świadomość, że wielu czyta to z bólem i znudzeniem tylko po to, by w końcu dowiedzieć się, czy Mary umrze, ale jednocześnie wiem ( i mam nadzieję), że są tacy, którzy czerpią z czytania WYRA przyjemność i są naprawdę zainteresowani tym, co roję sobie w głowie, nie tylko zakończeniem.
Dziękuję za uwagę.
Od razu, bez zbędnego lania wody przyznaję, że przy WYRA popełniłam masę kardynalnych błędów, wynikających z mojej niewiedzy i braku doświadczenia w pisaniu opowiadań stricte obyczajowych.
Największy z nich - brak planu. Kiedy zaczęłam pisać, nie miałam absolutnie żadnej wizji, nie wiedziałam, dokąd to wszystko ma zmierzać, miałam tylko zapał i chęć wypełnianie pustki w swojej egzystencji.
Zaczęłam banalnie, bo tak chciałam; miałam świadomość, że taki układ - Jared i zakochana w nim fanka - przyciągnie sporo osób, taki można powiedzieć, chwyt marketingowy ( w owym czasie był to lubiany i popularny motyw). Oczywiście wiedziałam, że ich relacja nie będzie główną osią fabuły, że nie będzie między nimi wielkiej miłości, nie wiedziałam tylko, co będzie ją stanowić, aż w końcu zdecydowałam się wskrzesić Mary.
Im dłużej pisałam, tym coraz bardziej upewniałam się w tym, że potrzebuję więcej postaci, więcej wątków, by nie klepać w kółko o tym samym. Wiele z nich było bardzo nieprzemyślanych i bardzo niepotrzebnych, ale to są już tak zwane wypadki przy pracy.
Owa wielowątkowość, mimo iż mi pasowała, bo mogłam wyładować nadmiar "energii twórczej", nie przypadła do gustu internautom interesującym się tematyką marsową. Zaczęły się porównania do oper mydlanych, złośliwe uwagi i bardzo nieprzyjemne przytyki ( co zabawne, tylko jeden procent z nich kierowany był bezpośrednio do mnie, reszta znajdowała się na cudzych blogach i Twitterze). Bolało, pewnie, że bolało i nadal boli, ale cóż mogę na to poradzić? Nic. Najwyraźniej sobie na to zasłużyłam.
No, ale nieważne, wróćmy do sedna: WYRA to jedna, wielka improwizacja, zlepek pojedynczych scen i wątków, które próbowałam ogarnąć w jedną całość, nie zawsze z dobrym skutkiem, ale człowiek uczy się na błędach.
Przez te cztery lata wiele się nauczyłam - dowiedziałam się sporo o pisaniu, o sobie i o innych ludziach - ale też straciłam pewną rzecz, a mianowicie tę przeogromną radość z tworzenia tej historii. Wspomniane wyżej ataki ( nie wliczam w to oczywiście konstruktywnej krytyki, która bardzo mi pomogła) podcięły mi skrzydła, obecnie piszę tylko po to, żeby to skończyć, bo to sobie obiecałam.
Mam plan na ostatnie rozdziały, realizuję go krok po kroku z lekką dozą frustracji i rozczarowania. Choć przyznaję, gdzieś w głębi serca czuję też ekscytację i radość, a to dzięki tym, którzy ciągle okazują mi zainteresowania i wsparcie.
Mam świadomość, że wielu czyta to z bólem i znudzeniem tylko po to, by w końcu dowiedzieć się, czy Mary umrze, ale jednocześnie wiem ( i mam nadzieję), że są tacy, którzy czerpią z czytania WYRA przyjemność i są naprawdę zainteresowani tym, co roję sobie w głowie, nie tylko zakończeniem.
Dziękuję za uwagę.
Po raz kolejny próbuję sklecić w całość to wszystko co chciałabym Ci powiedzieć na temat twojego opowiadania, ale tyle myśli kłębi się w mojej głowie, że sama nie wiem od czego mam zacząć. Ja jestem bardzo wdzięczna losowi za to, ze znalazłam twoje opowiadania. wiem, może nie brzmi to za mądrze, ale po prostu od pierwszego rozdziału bardzo spodobał mi się sposób w jaki piszesz to opowiadanie. Wielowątkowość akurat uważam za jedną z najlepszych stron opowiadań, bo ileż można czytać o losach dwóch, okej góra trzech bohaterów. Ty wprowadziłaś tu wątki jakich w żadnym innym opowiadaniu jeszcze nie znalazłam, a uwierz przeczytałam pełno marsowych opowiadań. no i w końcu ilość rozdziałów jaką tu zamieściłaś, jest bardzo, ale to bardzo imponująca. Piszesz już od czterech lat, więc jest to bardzo zrozumiałe, ze patrzysz teraz zupełnie inaczej na to opowiadanie niż kiedyś. Zrozumiałe jest także to, ze po jakiejś części nie sprawia ci radości ciągnięcie historii, która ma już ponad 160 kawałków. Ja ze strony czytelnika odbieram wszystko zupełnie inaczej, ale spróbowałam się postawić na twoim miejscu i zrozumiałam, ze utrata osób czytających to co piszesz może boleć. Ale wiedz, że zawsze zostanie ta garstka osób, która dotrwa do końca, bez względu na wszystko. Jak to się mówi, nie liczy się ilość, ale jakość :)
OdpowiedzUsuńZa takich czytelników jak Ty (kimkolwiek jesteś) jestem niesamowicie wdzięczna. To naprawdę cudowne uczucie wiedzieć, że są ludzie, którzy postrzegają to w taki sposób, dla których to nie jest obiekt kpin i niewybrednych żartów.
UsuńI właśnie ta garstka dodaje mi niesamowitej energii, kiedy mam ochotę rzucić to wszystko i dać sobie spokój, i za to ogromnie, przeogromnie Wam dziękuję <3
Jak dla mnie to co piszesz jest niesamowite! Chodź muszę przyznać, że nienawidzę tak długo czekać na kolejne rozdziały ;p. Ta historia i MWADG pozwalają mi zapomnieć o codziennej rutyny i gdy czytam zatapiam się tylko w ten świat, który stworzyłaś. A to że do historii dodałaś kilku dodatkowych bohaterów jest jak najbardziej na plus bo już nudne się robi kiedy czyta się tylko jedno i to samo że fanka zakochuje się w Jaredzie i jakimś cudem on to odwzajemnia i jest wieelkie happy end z dwójką dzieci i ślicznym domem z ogródkiem i białym płotkiem. Ty tworzysz historię, która mogłaby się wydarzyć naprawdę. A to jak opisujesz całe tło i emocje postaci sprawia, że czytając sama czuję się jak dana postać.
OdpowiedzUsuńTrochę to bez ładu i składu ale jest :)
Życzę ci duużo weny i radości z pisania :)
Pozdrawiam!
Zdaję sobie sprawę z tego, że tak długie przerwy między rozdziałami mogą być uciążliwe, ale to wynika z tego, że teraz wolniej piszę i nie jestem sobie w stanie pozwolić na tak częste publikacje jak kiedyś, ale za to rozdziały są dłuższe, więc to, mam nadzieję, chociaż malutka rekompensata :).
UsuńCieszę się, że rozdziały Cię wciągają, to dla mnie ogromny komplement, tak jak i pozostałe słowa :).
Dziękuję, obie też rzeczy z całą pewnością mi się przydadzą :).
Również pozdrawiam.
Każdy w życiu popełnia jakieś błędy, robi coś pod wpływem chwili. Mimo wszystko, jak dla mnie, nie ma w tym opowiadaniu żadnych pomyłek jeśli chodzi o fabułę. Ludziom nie dogodzisz, będą zawistni, będą starać się zniszczyć coś, co zasługuje na uwagę. Pieprzyć ich.
OdpowiedzUsuńRób co tylko zechcesz, kiedy chcesz i jak długo chcesz.
;**
Mogę się tylko z tego cieszyć. Generalnie moją wielką wadą jest to, że nie dopuszczam do siebie myśli, że ktoś może mieć inne spojrzenie na mój twór niż mam ja i wydaje mi się, że skoro ja widzę mnóstwo mankamentów, widzą je też inni. A nie zawsze tak jest. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i takie tam... Ale miło, naprawdę miło wiedzieć, że inni doceniają mnie bardziej niż ja doceniam samą siebie :).
Usuń