Jared:
W brązowej torbie podróżnej wylądowała kolejna rzecz - bladoróżowa koszulka z krótkim rękawem, złożona w idealną kostkę. Chwilę później przykryła ją tutu w tym samym kolorze i białe kowbojki.
- Nie zapomnij o tym pluszowym ciastku - powiedział Mark, uważnie obserwując każdy mój ruch.
Dokładnie wie, co teraz czuję, przerabiał to sam trzydzieści lat temu. Zdaje sobie sprawę z tego, że bycie świeżo upieczonym, trzydziestodniowym wdowcem sprawia, że pewne zwoje mózgowe nie działają tak jak powinny, co poniektóre komórki zapadają w stan hibernacji i człowiek na śmierć zapomina, że jego dwuletnia córeczka za nic w świecie nie zaśnie bez swojej ulubionej maskotki, i że ten nie wyglądający już najlepiej Pan Ciastek powinien wylądować na samym szczycie góry ubrań i dodatków.
- Dzięki, Mark - odpowiedziałem sucho. Tak jak Mary nie potrafiła nazywać mojej matki mamą, tak ja nigdy w życiu nie zwróciłem się do jej ojca per tato. Nigdy do nikogo nie powiedziałem tato, nie z takim uczuciem i entuzjazmem, jak robi to Scotty. Rzuciłem ten zwrot kilka razy pod adresem mojego biologicznego ojca; beznamiętnie, z obrzydzeniem, tylko po to, by zrobić mu później koło dupy.
To było głupie i szczeniackie, ale też cholernie satysfakcjonujące, przynajmniej dwadzieścia sześć lat temu.*
Westchnąłem ospale i ruszyłem w stronę wyłożonego stosem małych, kolorowych poduszek łóżka. Na honorowym miejscu, między poduszką z wizerunkiem Tweety'ego i tą z Ciasteczkowym Potworem, siedziała ulubiona maskotka Courtney. Chwyciłem ją ostrożnie, by całkiem nie oderwać wiszącej na ostatniej nitce kremowej ręki, i włożyłem ją do wypełnionej po brzegi torby.
Mary miała ją przyszyć zaraz po przyjęciu urodzinowym Scotta, ale nie zdążyła. Tak samo, jak nie zdążyła obejrzeć zdjęć Emily z Arizony, zobaczyć układu Court i urodzić mi syna. Nie mieliśmy też psa, o którym tak bardzo marzyła, ale przynajmniej się nie zestarzała. Umarła piękna i młoda, tak jak mi to zapowiedziała.
Drżącą dłonią zasunąłem jeszcze lśniący nowością suwak i podałem torbę swojemu teściowi.
- Będę dzwonił tylko w nagłych przypadkach. Gdybyś chciał ją odwiedzić, możesz to zrobić w każdej chwili.
- W porządku - przytaknąłem, siląc się na uprzejmy uśmiech. Nie wyszło. - Dziękuję, że zgodziliście się nią zająć.
- Nie ma sprawy. Wiem, jak to jest. Człowiek w takiej sytuacji musi pobyć sam, by nie zrobić komuś krzywdy. - Na twarzy Marka pojawił się pełen poczucia winy wyraz. Mimo iż Mary wszystko mu wybaczyła, wciąż gryzło go sumienie, cały czas czuł się tak podle, jak to tylko możliwe. I słusznie. - Gdybyś potrzebował rozmowy, Elizabeth chętnie cię wysłucha. To dobra specjalistka, mi bardzo pomogła.
- Poradzę sobie sam - oznajmiłem, choć bez większego przekonania.
Od miesiąca powtarzam wszystkim i samemu sobie, że jestem silny, że dam radę przez to wszystko przejść, że jakoś się trzymam, ale nikt w to nie wierzy, nawet ja sam.
- Ale gdybyś zmienił zdanie, dzwoń o każdej porze dnia i nocy.
- Jasne - odpowiedziałem szybko i odprowadziłem Kinga do drzwi. Godzinę później znów przy nich stałem; tym razem przyjechała Octavia.
- Tata zapomniał kubka Courtney, tego pomarańczowego z dzióbkiem, od herbaty. Z innego nie chce nic wypić. - Przyrodnia siostra Mary wyraźnie nie wiedziała, jak ma się w stosunku do mnie zachować. Głos jej drżał, a palce skubały nerwowo rękaw białej koszuli.
Wszystko przez moje nieodpowiednie zachowanie sprzed tygodnia. Octavia zabrała wtedy Courtney na długi spacer, po powrocie, kiedy mała zasnęła, usiedliśmy razem w salonie; piliśmy herbatę i rozmawialiśmy o jej planach zawodowych, by choć na chwilę oderwać myśli od żałoby. To był pierwszy raz, kiedy tak naprawdę się jej przyjrzałem. Patrzyłem tak wnikliwie, że odkryłem coś, co wcześniej nie rzuciło mi się w oczy - Octavia była niesamowicie podobna do nastoletniej Mary. Ten sam błysk w oku, tak samo zalotny uśmiech.
Nagle obudziło się we mnie tak wiele wspomnień, tyle stłumionych pragnień, że zupełnie mimowolnie przywarłem do jej ciała i zamknąłem usta pocałunkiem, gdy ta opowiadała o sesji zdjęciowej dla Teen Vogue'a.
W brązowej torbie podróżnej wylądowała kolejna rzecz - bladoróżowa koszulka z krótkim rękawem, złożona w idealną kostkę. Chwilę później przykryła ją tutu w tym samym kolorze i białe kowbojki.
- Nie zapomnij o tym pluszowym ciastku - powiedział Mark, uważnie obserwując każdy mój ruch.
Dokładnie wie, co teraz czuję, przerabiał to sam trzydzieści lat temu. Zdaje sobie sprawę z tego, że bycie świeżo upieczonym, trzydziestodniowym wdowcem sprawia, że pewne zwoje mózgowe nie działają tak jak powinny, co poniektóre komórki zapadają w stan hibernacji i człowiek na śmierć zapomina, że jego dwuletnia córeczka za nic w świecie nie zaśnie bez swojej ulubionej maskotki, i że ten nie wyglądający już najlepiej Pan Ciastek powinien wylądować na samym szczycie góry ubrań i dodatków.
- Dzięki, Mark - odpowiedziałem sucho. Tak jak Mary nie potrafiła nazywać mojej matki mamą, tak ja nigdy w życiu nie zwróciłem się do jej ojca per tato. Nigdy do nikogo nie powiedziałem tato, nie z takim uczuciem i entuzjazmem, jak robi to Scotty. Rzuciłem ten zwrot kilka razy pod adresem mojego biologicznego ojca; beznamiętnie, z obrzydzeniem, tylko po to, by zrobić mu później koło dupy.
To było głupie i szczeniackie, ale też cholernie satysfakcjonujące, przynajmniej dwadzieścia sześć lat temu.*
Westchnąłem ospale i ruszyłem w stronę wyłożonego stosem małych, kolorowych poduszek łóżka. Na honorowym miejscu, między poduszką z wizerunkiem Tweety'ego i tą z Ciasteczkowym Potworem, siedziała ulubiona maskotka Courtney. Chwyciłem ją ostrożnie, by całkiem nie oderwać wiszącej na ostatniej nitce kremowej ręki, i włożyłem ją do wypełnionej po brzegi torby.
Mary miała ją przyszyć zaraz po przyjęciu urodzinowym Scotta, ale nie zdążyła. Tak samo, jak nie zdążyła obejrzeć zdjęć Emily z Arizony, zobaczyć układu Court i urodzić mi syna. Nie mieliśmy też psa, o którym tak bardzo marzyła, ale przynajmniej się nie zestarzała. Umarła piękna i młoda, tak jak mi to zapowiedziała.
Drżącą dłonią zasunąłem jeszcze lśniący nowością suwak i podałem torbę swojemu teściowi.
- Będę dzwonił tylko w nagłych przypadkach. Gdybyś chciał ją odwiedzić, możesz to zrobić w każdej chwili.
- W porządku - przytaknąłem, siląc się na uprzejmy uśmiech. Nie wyszło. - Dziękuję, że zgodziliście się nią zająć.
- Nie ma sprawy. Wiem, jak to jest. Człowiek w takiej sytuacji musi pobyć sam, by nie zrobić komuś krzywdy. - Na twarzy Marka pojawił się pełen poczucia winy wyraz. Mimo iż Mary wszystko mu wybaczyła, wciąż gryzło go sumienie, cały czas czuł się tak podle, jak to tylko możliwe. I słusznie. - Gdybyś potrzebował rozmowy, Elizabeth chętnie cię wysłucha. To dobra specjalistka, mi bardzo pomogła.
- Poradzę sobie sam - oznajmiłem, choć bez większego przekonania.
Od miesiąca powtarzam wszystkim i samemu sobie, że jestem silny, że dam radę przez to wszystko przejść, że jakoś się trzymam, ale nikt w to nie wierzy, nawet ja sam.
- Ale gdybyś zmienił zdanie, dzwoń o każdej porze dnia i nocy.
- Jasne - odpowiedziałem szybko i odprowadziłem Kinga do drzwi. Godzinę później znów przy nich stałem; tym razem przyjechała Octavia.
- Tata zapomniał kubka Courtney, tego pomarańczowego z dzióbkiem, od herbaty. Z innego nie chce nic wypić. - Przyrodnia siostra Mary wyraźnie nie wiedziała, jak ma się w stosunku do mnie zachować. Głos jej drżał, a palce skubały nerwowo rękaw białej koszuli.
Wszystko przez moje nieodpowiednie zachowanie sprzed tygodnia. Octavia zabrała wtedy Courtney na długi spacer, po powrocie, kiedy mała zasnęła, usiedliśmy razem w salonie; piliśmy herbatę i rozmawialiśmy o jej planach zawodowych, by choć na chwilę oderwać myśli od żałoby. To był pierwszy raz, kiedy tak naprawdę się jej przyjrzałem. Patrzyłem tak wnikliwie, że odkryłem coś, co wcześniej nie rzuciło mi się w oczy - Octavia była niesamowicie podobna do nastoletniej Mary. Ten sam błysk w oku, tak samo zalotny uśmiech.
Nagle obudziło się we mnie tak wiele wspomnień, tyle stłumionych pragnień, że zupełnie mimowolnie przywarłem do jej ciała i zamknąłem usta pocałunkiem, gdy ta opowiadała o sesji zdjęciowej dla Teen Vogue'a.
Przeraziła się nie na żarty; natychmiast mnie od siebie odepchnęła i spanikowana zerwała się z miejsca.
Pewnie któraś z koleżanek jej o mnie mówiła, o tym, jak w poprzednim życiu uwodziłem młode modelki i wykorzystywałem w sposób, w jaki tylko kobieta z zapędami sadomasochistycznymi chciałaby być wykorzystywana.
Co prawda natychmiast ją przeprosiłem i zacząłem się tłumaczyć, ale i tak wybiegła z mojego domu z prędkością światła, jakby obawiała się tego, że z całego żalu po stracie żony będę próbował ją zgwałcić.
Nie zrobiłbym tego za nic w świecie, ale ona nie mogła mieć takiej pewności i w pełni to rozumiałem.
- Zaraz go przyniosę. Możesz poczekać w salonie.
- Postoję tutaj, trochę się spieszę.
- W porządku.
Zostawiłem najmłodszą King samą w przedpokoju i wszedłem do kuchni, gdzie panował okropny zaduch i wierutny bałagan. Odkąd mama wyjechała na zasłużone wakacje dwa tygodnie temu ( po serii deklaracji, że sobie poradzę i że będę mógł liczyć na pomoc ze strony Beth) nikt tu nie sprzątał.
Panele i płytki kleiły się od brudu, a w zlewie zalegała sterta nieumytych naczyń. Głównie miseczki Courtney, bo ja jadłem niewiele, praktycznie nic. Minimum potrzebne do tego, by nie paść trupem.
Ignorując nieprzyjemny zapach wydobywający się ze stojącego na zakurzonym blacie talerza, wyjąłem z dolnej szafki odpowiedni przedmiot, który jako jedyny regularnie myłem, i podałem go w dalszym ciągu spiętej dziewczynie.
- Wiem, że to dla ciebie krępujący temat, ale chcę, żebyś wiedziała, że nie chciałem zrobić ci krzywdy - powiedziałem, zanim Octavia nacisnęła klamkę. - Nie wiem, co we mnie wtedy wstąpiło.
- W porządku, było, minęło.
- Na pewno?
Przytaknęła szybkim skinięciem głowy i równie prędko pożegnała się ze mną i wyszła.
Nie do końca jej wierzę, ale nie mam żalu - to tak na dobrą sprawę jeszcze dziecko, ma prawo czuć dyskomfort, ma prawo mi po tym wszystkim nie ufać.
Prawdę powiedziawszy, to nawet ja sam już sobie nie ufam; nie wiem, do czego mogę być teraz zdolny. Znalazłem się w zupełnie nowej sytuacji - w takich przypadkach człowiek odkrywa w sobie cechy, o których istnieniu nawet nie wiedział i robi rzeczy, których nigdy by się po sobie nie spodziewał.
Pewnie któraś z koleżanek jej o mnie mówiła, o tym, jak w poprzednim życiu uwodziłem młode modelki i wykorzystywałem w sposób, w jaki tylko kobieta z zapędami sadomasochistycznymi chciałaby być wykorzystywana.
Co prawda natychmiast ją przeprosiłem i zacząłem się tłumaczyć, ale i tak wybiegła z mojego domu z prędkością światła, jakby obawiała się tego, że z całego żalu po stracie żony będę próbował ją zgwałcić.
Nie zrobiłbym tego za nic w świecie, ale ona nie mogła mieć takiej pewności i w pełni to rozumiałem.
- Zaraz go przyniosę. Możesz poczekać w salonie.
- Postoję tutaj, trochę się spieszę.
- W porządku.
Zostawiłem najmłodszą King samą w przedpokoju i wszedłem do kuchni, gdzie panował okropny zaduch i wierutny bałagan. Odkąd mama wyjechała na zasłużone wakacje dwa tygodnie temu ( po serii deklaracji, że sobie poradzę i że będę mógł liczyć na pomoc ze strony Beth) nikt tu nie sprzątał.
Panele i płytki kleiły się od brudu, a w zlewie zalegała sterta nieumytych naczyń. Głównie miseczki Courtney, bo ja jadłem niewiele, praktycznie nic. Minimum potrzebne do tego, by nie paść trupem.
Ignorując nieprzyjemny zapach wydobywający się ze stojącego na zakurzonym blacie talerza, wyjąłem z dolnej szafki odpowiedni przedmiot, który jako jedyny regularnie myłem, i podałem go w dalszym ciągu spiętej dziewczynie.
- Wiem, że to dla ciebie krępujący temat, ale chcę, żebyś wiedziała, że nie chciałem zrobić ci krzywdy - powiedziałem, zanim Octavia nacisnęła klamkę. - Nie wiem, co we mnie wtedy wstąpiło.
- W porządku, było, minęło.
- Na pewno?
Przytaknęła szybkim skinięciem głowy i równie prędko pożegnała się ze mną i wyszła.
Nie do końca jej wierzę, ale nie mam żalu - to tak na dobrą sprawę jeszcze dziecko, ma prawo czuć dyskomfort, ma prawo mi po tym wszystkim nie ufać.
Prawdę powiedziawszy, to nawet ja sam już sobie nie ufam; nie wiem, do czego mogę być teraz zdolny. Znalazłem się w zupełnie nowej sytuacji - w takich przypadkach człowiek odkrywa w sobie cechy, o których istnieniu nawet nie wiedział i robi rzeczy, których nigdy by się po sobie nie spodziewał.
***
Z kilkugodzinnej drzemki, której nie towarzyszył żaden sen, wyrwało mnie nachalne łomotanie do drzwi. Zrzuciłem z siebie pełen okruszków koc i na wpół przytomny spełzłem z kanapy, zrzucając na podłogę paczkę chipsów, które rozsypały się na dywanie.
Machnąłem tylko ręką i poczłapałem w stronę drzwi, za którymi, jak się po chwili okazało, stał Shannon.
Jak mogłem się nie domyślić, w końcu tylko on wali we wszystko jak nakręcony wariat.
- Jezu Chryste - przywitał mnie, robiąc wielkie oczy.
- Wystarczy Jared.
- Kiedy ty się ostatnio czesałeś? I kąpałeś? - zapytał, wchodząc wgłąb mieszkania.
- Parę dni temu - odpowiedziałem, zamykając za nim drzwi. Wcześniej upewniłem się, że nie ma tam jego dziewczyny; nie chciałem po raz kolejny zostać nazwany troglodytą i chamem, tylko dlatego, że kogoś nie zauważyłem i przypadkiem zatrzasnąłem mu drzwi przed samym nosem.
- Ale masz tutaj syf. - Shannon się wykrzywił i podniósł z podłogi zrzucony chwilę wcześniej koc.
- Wiem. Planuję to ogarnąć, ale jakoś tak się nie składa.
- W poniedziałek przyjadę i ci pomogę.
- Miło z twojej strony. - Posłałem bratu uprzejmy uśmiech i usiadłem na kancie ławy.
- Nie mam innego wyjścia, mama wraca we wtorek. Nie chcę, żeby padła nam na zawał.
- No tak, całkiem o tym zapomniałem.
- Ona wierzy, że wszystko jest w porządku, że jakoś się trzymasz. Jak zobaczy ciebie i dom w takim stanie...
- Shanny, nie zapominaj, że jestem aktorem - przerwałem mu.
- Nie aż tak dobrym, bracie. Wystarczy, że matka spojrzy ci w oczy i na nic ci się zda struganie wariata.
Shannon i jego niezłomna wiara w drugiego człowieka...
- Przyszedłeś kopać leżącego?
- Nie. Jedziemy z Oksaną na weekend do Ventury i pomyślałem, że może chciałbyś pojechać razem z nami. Taki wypad za miasto dobrze by ci zrobił, tak samo wypieki i żarty Tuckera. - Brat uśmiechnął się do mnie zachęcająco.
- Jakoś tak nie jestem w nastroju, tylko bym wam przeszkadzał. Zostanę w domu, pooglądam telewizję, poczytam jakąś książkę. Może nawet wezmę prysznic.
- To ostatnie naprawdę ci się przyda, bo capisz jak stado świń.
- Albo jak wycieńczony perkusista.
- Albo - odparł i roześmiał się głośno. Normalnie zmierzyłby mnie morderczym wzrokiem i wymierzył kuksańca w bok, teraz tak bardzo cieszy go to, że znów żartuję, że nawet nie przejmuje się tym, że są to żarty, które go obrażają. - A tak poważnie, naprawdę nie chcesz jechać? Nie umawialiśmy się na konkretną godzinę, więc mogę poczekać, aż się przyszykujesz.
- Naprawdę, Shanny. Nie musisz się mną aż tak przejmować, jestem już dużym chłopcem. Owszem, mam teraz trochę gorszy okres, ale wciąż się trzymam. Człowiek nie może uciekać od bólu, musi go zaakceptować. Przecierpieć swoje i wrócić do równowagi.
- Znowu oglądałeś Fight Club?
- Przecież wiesz, jak bardzo lubię patrzeć na samego siebie.
Tym razem zaśmialiśmy się obaj.
- Chciałbym się nie martwić, ale nie potrafię - dodał Shannon zaraz po tym, jak głęboko westchnął. - Wiesz, że kocham cię najbardziej na świecie i boli mnie to, że musisz przez to wszystko przechodzić.
- Taki już ludzki los, nic na to nie poradzisz. A ja, no cóż, jestem jak kot, zawsze spadam na cztery łapy i otrząsam się nawet z największego gówna. Co nas nie zabije, to nas wzmocni, tak?
- Chciałbym ci teraz wierzyć, Jared, naprawdę, ale za cholerę nie wierzę.
- I masz rację - szepnąłem pod nosem, ale i tak to usłyszał.
Nic już nie powiedział, po prostu mocno mnie do siebie przytulił i trzymał w ramionach, aż do momentu, gdy rozdzwonił się jego telefon.
To była Oksana, kazała mu się pospieszyć. Przeprosił mnie, zachęcił do dzwonienia, kiedy tylko odczuję taką potrzebę, pożegnał braterskim uściskiem i zniknął za drzwiami, przez które ja nie przechodziłem od powrotu z Bellingham.
Nie chciałem mieć styczności z innymi ludźmi, nie chciałem być ścigany przez paparazzi, nie chciałem odpowiadać na niewygodne pytania i przyjmować kondolencji, które wciąż na nowo przypominały mi o stracie, jaką poniosłem.
Choć i bez nich o niej pamiętam: brutalnie przypomina mi ją nieobecność Mary w domu.
Przekręciłam klucz w zamku, nałożyłem łańcuch i zaraz po tym, jak upewniłem się, że klamka stawia zdecydowany opór, postanowiłem wrócić do przerwanej drzemki, choć wcale nie byłem zmęczony, nie fizycznie.
Już miałem ruszać w stronę salonu, gdy moją uwagę przykuła szafka - leżący na niej telefon przypomniał mi słowa Marka, te o nagłych przypadkach. Coś takiego mogło przytrafić się w każdej chwili, więc niechętnie go włączyłem i odetchnąłem z wielką ulgą, gdy okazało się, że na sekretarce nie ma żadnych nowych wiadomości. To samo zrobiłem z komórką - pięć powiadomień.
Przewróciłem oczami, wybrałem odpowiednią opcję i usiadłem na podłodze, chcąc mieć już ten przykry obowiązek za sobą.
Mogę mieć żałobę, mogę nie wychodzić z domu i nie przyjmować żadnych gości poza najbliższą rodziną, ale wiadomości muszę odsłuchiwać - nie chcę, by i życie zawodowe legło mi w gruzach. Choć tak naprawdę to nie chce tego Shannon, mi jest wszystko jedno.
Pozdrowienia z Meksyku od mamy; Sara z propozycją udziału w programie The Oprah Winfrey Show; Kelly wyrażająca nadzieję, że wszystko jest OK; Spencer wypowiadający się w tym samym tonie i... Scotty.
Dłoń, w której trzymałem telefon mocno mi się zatrzęsła, a serce zabiło znacznie szybciej.
- Cześć, tatusiu, to ja, Scotty. Mamusia nie pozwoliła mi do ciebie zadzwonić, ale ja musiałem, bo bardzo mocno za tobą tęsknię. Dawno u mnie nie byłeś, a ja mam nową zabawkę, samolot na pilociaka, taki zajefajewioski i chciałbym, żebyś się ze mną nim pobawił. Sam bym przyszedł do ciebie, ale nie mogę, mam zakaz.
Ton jego głosu był tak przeraźliwie smutny, że aż ścisnęło mnie w środku, a do oczu napłynęły łzy.
- Przyjdziesz do mnie? Proszę. Mam już wakacje i możemy się bawić cały dzionek.
Nagle westchnął z przerażeniem i coś zaszumiało. W tle usłyszałem głos Marion:
- Scotty, co ty robisz?
- Nic!
- Znowu bawisz się moim telefonem?
Sądząc po odgłosie, zbliżyła się do niego. Zaraz też głęboko westchnęła.
- Kotku, mówiłam ci, żebyś nie zawracał teraz tatusiowi głowy, jak poczuje się lepiej, to sam do ciebie zadzwoni.
- To nie tatuś, to nagrywarka.
- To się ładnie pożegnaj i schodź na obiad.
- Muszę się już żegnać, mamusia mnie naskryła. No to mówię ci papatki i przesyłam miliony przytulasków. Zadzwoń do mnie, jak będziesz zechciał. Kocham cię, tatusiu.
- Ja ciebie też, synku - powiedziałem, gdy zimny, irytujący głos oznajmiał mi, że to koniec wiadomości.
Trzęsąc się jak osika, wytarłem spływające po twarzy łzy i płytko westchnąłem. Gówno ze mnie, a nie ojciec: córkę wysłałem do dziadków, a syna ignoruję od trzech, bitych tygodni.
Nie dość, że sam cierpię, to jeszcze krzywdzę innych i to tych, których kocham najbardziej. Czy można upaść jeszcze niżej?
Machnąłem tylko ręką i poczłapałem w stronę drzwi, za którymi, jak się po chwili okazało, stał Shannon.
Jak mogłem się nie domyślić, w końcu tylko on wali we wszystko jak nakręcony wariat.
- Jezu Chryste - przywitał mnie, robiąc wielkie oczy.
- Wystarczy Jared.
- Kiedy ty się ostatnio czesałeś? I kąpałeś? - zapytał, wchodząc wgłąb mieszkania.
- Parę dni temu - odpowiedziałem, zamykając za nim drzwi. Wcześniej upewniłem się, że nie ma tam jego dziewczyny; nie chciałem po raz kolejny zostać nazwany troglodytą i chamem, tylko dlatego, że kogoś nie zauważyłem i przypadkiem zatrzasnąłem mu drzwi przed samym nosem.
- Ale masz tutaj syf. - Shannon się wykrzywił i podniósł z podłogi zrzucony chwilę wcześniej koc.
- Wiem. Planuję to ogarnąć, ale jakoś tak się nie składa.
- W poniedziałek przyjadę i ci pomogę.
- Miło z twojej strony. - Posłałem bratu uprzejmy uśmiech i usiadłem na kancie ławy.
- Nie mam innego wyjścia, mama wraca we wtorek. Nie chcę, żeby padła nam na zawał.
- No tak, całkiem o tym zapomniałem.
- Ona wierzy, że wszystko jest w porządku, że jakoś się trzymasz. Jak zobaczy ciebie i dom w takim stanie...
- Shanny, nie zapominaj, że jestem aktorem - przerwałem mu.
- Nie aż tak dobrym, bracie. Wystarczy, że matka spojrzy ci w oczy i na nic ci się zda struganie wariata.
Shannon i jego niezłomna wiara w drugiego człowieka...
- Przyszedłeś kopać leżącego?
- Nie. Jedziemy z Oksaną na weekend do Ventury i pomyślałem, że może chciałbyś pojechać razem z nami. Taki wypad za miasto dobrze by ci zrobił, tak samo wypieki i żarty Tuckera. - Brat uśmiechnął się do mnie zachęcająco.
- Jakoś tak nie jestem w nastroju, tylko bym wam przeszkadzał. Zostanę w domu, pooglądam telewizję, poczytam jakąś książkę. Może nawet wezmę prysznic.
- To ostatnie naprawdę ci się przyda, bo capisz jak stado świń.
- Albo jak wycieńczony perkusista.
- Albo - odparł i roześmiał się głośno. Normalnie zmierzyłby mnie morderczym wzrokiem i wymierzył kuksańca w bok, teraz tak bardzo cieszy go to, że znów żartuję, że nawet nie przejmuje się tym, że są to żarty, które go obrażają. - A tak poważnie, naprawdę nie chcesz jechać? Nie umawialiśmy się na konkretną godzinę, więc mogę poczekać, aż się przyszykujesz.
- Naprawdę, Shanny. Nie musisz się mną aż tak przejmować, jestem już dużym chłopcem. Owszem, mam teraz trochę gorszy okres, ale wciąż się trzymam. Człowiek nie może uciekać od bólu, musi go zaakceptować. Przecierpieć swoje i wrócić do równowagi.
- Znowu oglądałeś Fight Club?
- Przecież wiesz, jak bardzo lubię patrzeć na samego siebie.
Tym razem zaśmialiśmy się obaj.
- Chciałbym się nie martwić, ale nie potrafię - dodał Shannon zaraz po tym, jak głęboko westchnął. - Wiesz, że kocham cię najbardziej na świecie i boli mnie to, że musisz przez to wszystko przechodzić.
- Taki już ludzki los, nic na to nie poradzisz. A ja, no cóż, jestem jak kot, zawsze spadam na cztery łapy i otrząsam się nawet z największego gówna. Co nas nie zabije, to nas wzmocni, tak?
- Chciałbym ci teraz wierzyć, Jared, naprawdę, ale za cholerę nie wierzę.
- I masz rację - szepnąłem pod nosem, ale i tak to usłyszał.
Nic już nie powiedział, po prostu mocno mnie do siebie przytulił i trzymał w ramionach, aż do momentu, gdy rozdzwonił się jego telefon.
To była Oksana, kazała mu się pospieszyć. Przeprosił mnie, zachęcił do dzwonienia, kiedy tylko odczuję taką potrzebę, pożegnał braterskim uściskiem i zniknął za drzwiami, przez które ja nie przechodziłem od powrotu z Bellingham.
Nie chciałem mieć styczności z innymi ludźmi, nie chciałem być ścigany przez paparazzi, nie chciałem odpowiadać na niewygodne pytania i przyjmować kondolencji, które wciąż na nowo przypominały mi o stracie, jaką poniosłem.
Choć i bez nich o niej pamiętam: brutalnie przypomina mi ją nieobecność Mary w domu.
Przekręciłam klucz w zamku, nałożyłem łańcuch i zaraz po tym, jak upewniłem się, że klamka stawia zdecydowany opór, postanowiłem wrócić do przerwanej drzemki, choć wcale nie byłem zmęczony, nie fizycznie.
Już miałem ruszać w stronę salonu, gdy moją uwagę przykuła szafka - leżący na niej telefon przypomniał mi słowa Marka, te o nagłych przypadkach. Coś takiego mogło przytrafić się w każdej chwili, więc niechętnie go włączyłem i odetchnąłem z wielką ulgą, gdy okazało się, że na sekretarce nie ma żadnych nowych wiadomości. To samo zrobiłem z komórką - pięć powiadomień.
Przewróciłem oczami, wybrałem odpowiednią opcję i usiadłem na podłodze, chcąc mieć już ten przykry obowiązek za sobą.
Mogę mieć żałobę, mogę nie wychodzić z domu i nie przyjmować żadnych gości poza najbliższą rodziną, ale wiadomości muszę odsłuchiwać - nie chcę, by i życie zawodowe legło mi w gruzach. Choć tak naprawdę to nie chce tego Shannon, mi jest wszystko jedno.
Pozdrowienia z Meksyku od mamy; Sara z propozycją udziału w programie The Oprah Winfrey Show; Kelly wyrażająca nadzieję, że wszystko jest OK; Spencer wypowiadający się w tym samym tonie i... Scotty.
Dłoń, w której trzymałem telefon mocno mi się zatrzęsła, a serce zabiło znacznie szybciej.
- Cześć, tatusiu, to ja, Scotty. Mamusia nie pozwoliła mi do ciebie zadzwonić, ale ja musiałem, bo bardzo mocno za tobą tęsknię. Dawno u mnie nie byłeś, a ja mam nową zabawkę, samolot na pilociaka, taki zajefajewioski i chciałbym, żebyś się ze mną nim pobawił. Sam bym przyszedł do ciebie, ale nie mogę, mam zakaz.
Ton jego głosu był tak przeraźliwie smutny, że aż ścisnęło mnie w środku, a do oczu napłynęły łzy.
- Przyjdziesz do mnie? Proszę. Mam już wakacje i możemy się bawić cały dzionek.
Nagle westchnął z przerażeniem i coś zaszumiało. W tle usłyszałem głos Marion:
- Scotty, co ty robisz?
- Nic!
- Znowu bawisz się moim telefonem?
Sądząc po odgłosie, zbliżyła się do niego. Zaraz też głęboko westchnęła.
- Kotku, mówiłam ci, żebyś nie zawracał teraz tatusiowi głowy, jak poczuje się lepiej, to sam do ciebie zadzwoni.
- To nie tatuś, to nagrywarka.
- To się ładnie pożegnaj i schodź na obiad.
- Muszę się już żegnać, mamusia mnie naskryła. No to mówię ci papatki i przesyłam miliony przytulasków. Zadzwoń do mnie, jak będziesz zechciał. Kocham cię, tatusiu.
- Ja ciebie też, synku - powiedziałem, gdy zimny, irytujący głos oznajmiał mi, że to koniec wiadomości.
Trzęsąc się jak osika, wytarłem spływające po twarzy łzy i płytko westchnąłem. Gówno ze mnie, a nie ojciec: córkę wysłałem do dziadków, a syna ignoruję od trzech, bitych tygodni.
Nie dość, że sam cierpię, to jeszcze krzywdzę innych i to tych, których kocham najbardziej. Czy można upaść jeszcze niżej?
***
- Jared nie chciał przyjść na imprezę, to impreza przyszła do Jareda! - Neil bezceremonialnie wtargnął do środka, a za nim dwie młode dziewczyny. Obie blondynki.
Zdezorientowany zamknąłem za nimi drzwi i poprawiłem zsuwające się spodnie dresowe. Nie zdążyłem się nawet dobrze wytrzeć; naciągnąłem je na wilgotną skórę poganiany głośnym pukaniem. Myślałem, że to znowu Shannon, albo Mark z jakąś złą wiadomością, Stevensa za żadne skarby świata się nie spodziewałem. Zwłaszcza naćpanego Stevensa w towarzystwie dwóch lolitek.
- Dobrze cię znowu widzieć, śliczności. - Neil położył mi dłonie na twarzy, po czym cmoknął głośno w czoło. - To są Angie i Marilyn, moje największe fanki.
Obie uśmiechnęły się zalotnie, podczas gdy ja wycierałem ze swojej skóry ślinę Stevensa.
- Tak sobie siedzieliśmy w klubie i przypomniałem sobie o tobie. Taki smutny i samotny. Uznałem, że dobrze zrobi ci odrobina procentów - tu wyjął z kieszeni luźnej bluzy butelkę whiskey - i młoda cipka. Albo nawet i dwie, wiesz, że co moje, to i twoje.
- Przecież to dzieci - wskazałem na dziewczyny, które właśnie rozsiadły się na mojej kanapie.
- Ale jakie ładne. I chętne - dodał półgębkiem, puszczając mi oko.
- To jak tak ci się podobają, to je sobie posuwaj i to do woli, ale beze mnie i nie w moim domu.
- Wyluzuj, piękny. To, że jesteś wdowcem, nie znaczy, że twoje życie się skończyło. Dalej jesteś mężczyzną, tak? Tak. A mężczyzna ma swoje potrzeby i musi je zaspokajać, tak to już działa. Siła wyższa. Zamiast się buntować, gulnij sobie whiskey i pozwól małemu Jayowi przejąć kontrolę.
- Jesteś niepoważny, Neil.
- A ty, zdaje się, połknąłeś kij od szczotki. Wypluj go.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem.
- Kelly o tym wszystkim wie?
- Czego Kelly nie wie, to ją nie zaboli. No bez jaj, śliczności. Puścimy muzyczkę, rozlejemy alkohol, pobawimy się z dziewczynkami w szkołę...
- Bawcie się, w co chcecie, ja nie zamierzam brać w tym udziału.
- Wygonisz mnie? Swojego najlepszego kumpla? - Stevens spojrzał na mnie wzrokiem zbitego psa.
- A siedź tu sobie, ja idę spać. - Westchnąłem głęboko i udałem się do sypialni, zostawiając Neila samego z jego bardzo nieletnimi fankami w salonie.
Kilka minut później poruszyła się klamka i do pokoju weszła jedna z towarzyszek Stevensa. Była pod ewidentnym wpływem kokainy, zobaczyłem to w jej oczach, gdy usiadła tuż przy mnie na łóżku - tak samo wyglądały oczy Mary po naszych wspólnych seansach narkotykowych.
- A ty tu po co? - burknąłem, nie siląc się nawet na odrobinę uprzejmości.
- Angie i Neil są tak zajęci sobą, że nawet nie zwracają na mnie uwagi. Poza tym chcę pobyć trochę z tobą - wyjaśniła, wędrując palcem wskazującym po swoim ramieniu, które znajdowało się coraz bliżej mojego; z każdym słowem się do mnie przybliżała, a ja zaczynałem czuć coś, czego bardzo nie chciałem.
- Ale ja tego nie chcę.
- Byłam kiedyś twoją fanką. To znaczy twojego zespołu - kontynuowała, zupełnie nie zwracając uwagi na moje słowa. - To było zaraz po premierze This is War. Młoda wtedy byłam, miałam jedenaście lat.
Dokonałem szybkiej kalkulacji w głowie - skoro TIW wyszło w dwa tysiące dziewiątym, a teraz mamy dwa tysiące piętnasty, Marilyn ma siedemnaście lat, czyli jest starsza niż początkowo zakładałem.
- Chciałam iść na jakiś wasz koncert, ale rodzice nie chcieli mnie puścić. A potem wyszła wasza nowa płyta i w ogóle mi się nie podobała.
- Domyślaliśmy się, że fani, którzy pokochali nas za This is War, nie będą zachwyceni Brotherhood.
- Bynajmniej. - Uśmiechnęła się i przeniosła palec na moje ramię. - Jesteś bardzo przystojny. Przystojniejszy niż Neil.
- Kwestia gustu - odpowiedziałem, starając się zapanować nad głosem. Im dłużej jej opuszek muskał moją skórę, tym większe podniecenie czułem. Niechciane podniecenie.
- Chcesz się ze mną kochać?
- Proszę cię, przecież jesteś jeszcze dzieckiem.
- Ale nie jestem dziewicą. - Podniosła się i zanim się zorientowałem, usiadła na mnie okrakiem. - Mam w tym bardzo duże doświadczenie. I niczego się nie boję.
- Słonko, proszę cię, zbastuj.
Nie posłuchała, przesunęła paznokcie po moim nagim torsie i otarła się udem o schowanego pod spodniami członka, który zaczął żyć swoim własnym życiem.
Nie chciałem uprawiać z nią seksu, mój rozum definitywnie się temu sprzeciwiał, ale ciało miało w tej sprawie zupełnie inne zdanie. Było tak podniecone, że musiałem rozładować to napięcie. Nie chciałem jednak robić tego w łóżku, w którym dawniej kochałem się z swoją żoną, zrzuciłem więc swoją towarzyszkę na podłogę i zanim ta zdążyła zapytać, co wyprawiam, rzuciłem się na nią jak wygłodniałe zwierzę. Nie było jednak tak, jak to sobie wyobrażałem.
Słyszałem jej jęk, widziałem rozkosz wymalowaną na jej twarzy, czułem rozedrgane uda pod swoimi palcami, jednak intensywne ciepło jej krocza było dla mnie niewyczuwalne. Każde kolejne pchnięcie zamiast przyjemności rozbudzało we mnie frustrację.
Gnojek stał, ruszał się tak, jak trzeba, ale był jakby zamknięty na przyjemność. Czułem się tak, jakbym wtykał fujarę w dziurę w murze, a nie w wilgotną pochwę atrakcyjnej dziewczyny.
Mary zabrała ze sobą wszystko - moje serce, moją duszę, mój rozum, pasję i pieprzoną namiętność. Bez nich jestem niczym, bez niej jestem niczym.
Leżąca pode mną blondynka głośno wrzasnęła i nabrała w płuca ogromną dawkę powietrza.
- To był najlepszy seks w moim życiu! - oznajmiła, gdy tylko się z niej podniosłem i naciągnąłem z powrotem spodnie.
- Cieszę się.
- Najchętniej opowiedziałabym o tym całemu światu, ale nie jestem plotkarą. Mogę zapalić papierosa?
- Możesz.
Ledwo co podniosła się z podłogi i wyciągnęła ze swoich jeansów paczkę papierosów.
- Też chcesz?
- Nie palę.
- Ja cały czas próbuję rzucić, ale bez powodzenia. To też w sumie przez rodziców: im bardziej się mnie o to czepiają, tym chętniej to robię. To twoja żona? - spytała, zajmując miejsce tuż obok mnie na skraju materaca.
- Tak.
- Jak miała na imię?
- Mary.
- To tak, jak w tej waszej piosence. To piosenka o niej?
- Tak.
- Super. Też bym chciała, żeby ktoś napisał o mnie piosenkę - dodała rozmarzonym tonem, po czym mocno się zaciągnęła. - Kiedy się poznaliście?
- Dawno temu.
- To znaczy?
- Jak byliśmy mniej więcej w twoim wieku.
- Miała tyle lat, co ty?
Znów przytaknąłem i zaśmiałem się gorzko: siedzę na łóżku i dyskutuję o swojej zmarłej żonie z nagą nastolatką, którą dopiero co przeleciałem - właśnie upadłem jeszcze niżej.
Zdezorientowany zamknąłem za nimi drzwi i poprawiłem zsuwające się spodnie dresowe. Nie zdążyłem się nawet dobrze wytrzeć; naciągnąłem je na wilgotną skórę poganiany głośnym pukaniem. Myślałem, że to znowu Shannon, albo Mark z jakąś złą wiadomością, Stevensa za żadne skarby świata się nie spodziewałem. Zwłaszcza naćpanego Stevensa w towarzystwie dwóch lolitek.
- Dobrze cię znowu widzieć, śliczności. - Neil położył mi dłonie na twarzy, po czym cmoknął głośno w czoło. - To są Angie i Marilyn, moje największe fanki.
Obie uśmiechnęły się zalotnie, podczas gdy ja wycierałem ze swojej skóry ślinę Stevensa.
- Tak sobie siedzieliśmy w klubie i przypomniałem sobie o tobie. Taki smutny i samotny. Uznałem, że dobrze zrobi ci odrobina procentów - tu wyjął z kieszeni luźnej bluzy butelkę whiskey - i młoda cipka. Albo nawet i dwie, wiesz, że co moje, to i twoje.
- Przecież to dzieci - wskazałem na dziewczyny, które właśnie rozsiadły się na mojej kanapie.
- Ale jakie ładne. I chętne - dodał półgębkiem, puszczając mi oko.
- To jak tak ci się podobają, to je sobie posuwaj i to do woli, ale beze mnie i nie w moim domu.
- Wyluzuj, piękny. To, że jesteś wdowcem, nie znaczy, że twoje życie się skończyło. Dalej jesteś mężczyzną, tak? Tak. A mężczyzna ma swoje potrzeby i musi je zaspokajać, tak to już działa. Siła wyższa. Zamiast się buntować, gulnij sobie whiskey i pozwól małemu Jayowi przejąć kontrolę.
- Jesteś niepoważny, Neil.
- A ty, zdaje się, połknąłeś kij od szczotki. Wypluj go.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem.
- Kelly o tym wszystkim wie?
- Czego Kelly nie wie, to ją nie zaboli. No bez jaj, śliczności. Puścimy muzyczkę, rozlejemy alkohol, pobawimy się z dziewczynkami w szkołę...
- Bawcie się, w co chcecie, ja nie zamierzam brać w tym udziału.
- Wygonisz mnie? Swojego najlepszego kumpla? - Stevens spojrzał na mnie wzrokiem zbitego psa.
- A siedź tu sobie, ja idę spać. - Westchnąłem głęboko i udałem się do sypialni, zostawiając Neila samego z jego bardzo nieletnimi fankami w salonie.
Kilka minut później poruszyła się klamka i do pokoju weszła jedna z towarzyszek Stevensa. Była pod ewidentnym wpływem kokainy, zobaczyłem to w jej oczach, gdy usiadła tuż przy mnie na łóżku - tak samo wyglądały oczy Mary po naszych wspólnych seansach narkotykowych.
- A ty tu po co? - burknąłem, nie siląc się nawet na odrobinę uprzejmości.
- Angie i Neil są tak zajęci sobą, że nawet nie zwracają na mnie uwagi. Poza tym chcę pobyć trochę z tobą - wyjaśniła, wędrując palcem wskazującym po swoim ramieniu, które znajdowało się coraz bliżej mojego; z każdym słowem się do mnie przybliżała, a ja zaczynałem czuć coś, czego bardzo nie chciałem.
- Ale ja tego nie chcę.
- Byłam kiedyś twoją fanką. To znaczy twojego zespołu - kontynuowała, zupełnie nie zwracając uwagi na moje słowa. - To było zaraz po premierze This is War. Młoda wtedy byłam, miałam jedenaście lat.
Dokonałem szybkiej kalkulacji w głowie - skoro TIW wyszło w dwa tysiące dziewiątym, a teraz mamy dwa tysiące piętnasty, Marilyn ma siedemnaście lat, czyli jest starsza niż początkowo zakładałem.
- Chciałam iść na jakiś wasz koncert, ale rodzice nie chcieli mnie puścić. A potem wyszła wasza nowa płyta i w ogóle mi się nie podobała.
- Domyślaliśmy się, że fani, którzy pokochali nas za This is War, nie będą zachwyceni Brotherhood.
- Bynajmniej. - Uśmiechnęła się i przeniosła palec na moje ramię. - Jesteś bardzo przystojny. Przystojniejszy niż Neil.
- Kwestia gustu - odpowiedziałem, starając się zapanować nad głosem. Im dłużej jej opuszek muskał moją skórę, tym większe podniecenie czułem. Niechciane podniecenie.
- Chcesz się ze mną kochać?
- Proszę cię, przecież jesteś jeszcze dzieckiem.
- Ale nie jestem dziewicą. - Podniosła się i zanim się zorientowałem, usiadła na mnie okrakiem. - Mam w tym bardzo duże doświadczenie. I niczego się nie boję.
- Słonko, proszę cię, zbastuj.
Nie posłuchała, przesunęła paznokcie po moim nagim torsie i otarła się udem o schowanego pod spodniami członka, który zaczął żyć swoim własnym życiem.
Nie chciałem uprawiać z nią seksu, mój rozum definitywnie się temu sprzeciwiał, ale ciało miało w tej sprawie zupełnie inne zdanie. Było tak podniecone, że musiałem rozładować to napięcie. Nie chciałem jednak robić tego w łóżku, w którym dawniej kochałem się z swoją żoną, zrzuciłem więc swoją towarzyszkę na podłogę i zanim ta zdążyła zapytać, co wyprawiam, rzuciłem się na nią jak wygłodniałe zwierzę. Nie było jednak tak, jak to sobie wyobrażałem.
Słyszałem jej jęk, widziałem rozkosz wymalowaną na jej twarzy, czułem rozedrgane uda pod swoimi palcami, jednak intensywne ciepło jej krocza było dla mnie niewyczuwalne. Każde kolejne pchnięcie zamiast przyjemności rozbudzało we mnie frustrację.
Gnojek stał, ruszał się tak, jak trzeba, ale był jakby zamknięty na przyjemność. Czułem się tak, jakbym wtykał fujarę w dziurę w murze, a nie w wilgotną pochwę atrakcyjnej dziewczyny.
Mary zabrała ze sobą wszystko - moje serce, moją duszę, mój rozum, pasję i pieprzoną namiętność. Bez nich jestem niczym, bez niej jestem niczym.
Leżąca pode mną blondynka głośno wrzasnęła i nabrała w płuca ogromną dawkę powietrza.
- To był najlepszy seks w moim życiu! - oznajmiła, gdy tylko się z niej podniosłem i naciągnąłem z powrotem spodnie.
- Cieszę się.
- Najchętniej opowiedziałabym o tym całemu światu, ale nie jestem plotkarą. Mogę zapalić papierosa?
- Możesz.
Ledwo co podniosła się z podłogi i wyciągnęła ze swoich jeansów paczkę papierosów.
- Też chcesz?
- Nie palę.
- Ja cały czas próbuję rzucić, ale bez powodzenia. To też w sumie przez rodziców: im bardziej się mnie o to czepiają, tym chętniej to robię. To twoja żona? - spytała, zajmując miejsce tuż obok mnie na skraju materaca.
- Tak.
- Jak miała na imię?
- Mary.
- To tak, jak w tej waszej piosence. To piosenka o niej?
- Tak.
- Super. Też bym chciała, żeby ktoś napisał o mnie piosenkę - dodała rozmarzonym tonem, po czym mocno się zaciągnęła. - Kiedy się poznaliście?
- Dawno temu.
- To znaczy?
- Jak byliśmy mniej więcej w twoim wieku.
- Miała tyle lat, co ty?
Znów przytaknąłem i zaśmiałem się gorzko: siedzę na łóżku i dyskutuję o swojej zmarłej żonie z nagą nastolatką, którą dopiero co przeleciałem - właśnie upadłem jeszcze niżej.
***
Z płytkiego i niespokojnego snu wyrwało mnie nagłe szarpnięcie; otworzyłem oczy i zdezorientowany rozejrzałem się dookoła. Po swojej prawej zobaczyłem młodą kobietę w kręconych włosach, przykrytych błękitną czapką.
- Proszę pana, musi pan zapiąć pas, za chwilę będziemy podchodzić do lądowania - oznajmiła uprzejmym, delikatnym tonem i ruszyła w stronę kokpitu.
Minęło bitych dziesięć sekund, zanim w pełni do siebie doszedłem i przypomniałem sobie, że siedzę na pokładzie samolotu lecącego do Seattle. Przetarłem spoconą twarz ręką i, tak jak reszta pasażerów, zapiąłem pasy.
Kilkadziesiąt minut później, po małym safari, w którym ja byłem zwierzyną, a grupka paparazzi łowcą, siedziałem już na tyłach taksówki prowadzonej przez jedynego kierowcę, który zgodził się zawieźć mnie prosto do Bellingham.
- No chyba pan sobie żartuje - odezwał się nagle zarośnięty brunet, gdy tylko wyjąłem z torby kupioną tuż po lądowaniu butelkę wódki. - Proszę to natychmiast schować!
- Wiesz w ogóle, kim ja jestem? - odburknąłem mu zirytowany bardziej niż on sam. Wychodzę z założenia, że po tak kiepskim miesiącu i tej całej gonitwie na lotnisku, mam prawo się napić, nawet w miejscu, w którym zwykle się nie pija.
Przecież nam gwiazdom można więcej, czyż nie?
- Jak dla mnie, możesz być i królową angielską, a i tak nie pozwolę ci pić w mojej taksówce.
- Dupek - warknąłem i schowałem z powrotem alkohol. Na pewno to usłyszał i na pewno miał ochotę zatrzymać taksówkę, obić mi ryj i zostawić krwawiącego na środku drogi, ale wizja pieniędzy, które miał zarobić na tym kursie, skutecznie go od tego odwiodła. Przełknął więc w milczeniu tę pigułkę goryczy, a ja przycisnąłem czoło do trzęsącej się szyby, za którą przewijały się widoki kojarzące mi się z Mary.
Seattle to było nasze miasto. Nasz dom z dala od domu. Zawsze czuliśmy się tu jak u siebie, pasowaliśmy do tego miejsca jak ulał. Tak jak i wszystkie inne zepsute dzieciaki lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.
- Proszę pana, musi pan zapiąć pas, za chwilę będziemy podchodzić do lądowania - oznajmiła uprzejmym, delikatnym tonem i ruszyła w stronę kokpitu.
Minęło bitych dziesięć sekund, zanim w pełni do siebie doszedłem i przypomniałem sobie, że siedzę na pokładzie samolotu lecącego do Seattle. Przetarłem spoconą twarz ręką i, tak jak reszta pasażerów, zapiąłem pasy.
Kilkadziesiąt minut później, po małym safari, w którym ja byłem zwierzyną, a grupka paparazzi łowcą, siedziałem już na tyłach taksówki prowadzonej przez jedynego kierowcę, który zgodził się zawieźć mnie prosto do Bellingham.
- No chyba pan sobie żartuje - odezwał się nagle zarośnięty brunet, gdy tylko wyjąłem z torby kupioną tuż po lądowaniu butelkę wódki. - Proszę to natychmiast schować!
- Wiesz w ogóle, kim ja jestem? - odburknąłem mu zirytowany bardziej niż on sam. Wychodzę z założenia, że po tak kiepskim miesiącu i tej całej gonitwie na lotnisku, mam prawo się napić, nawet w miejscu, w którym zwykle się nie pija.
Przecież nam gwiazdom można więcej, czyż nie?
- Jak dla mnie, możesz być i królową angielską, a i tak nie pozwolę ci pić w mojej taksówce.
- Dupek - warknąłem i schowałem z powrotem alkohol. Na pewno to usłyszał i na pewno miał ochotę zatrzymać taksówkę, obić mi ryj i zostawić krwawiącego na środku drogi, ale wizja pieniędzy, które miał zarobić na tym kursie, skutecznie go od tego odwiodła. Przełknął więc w milczeniu tę pigułkę goryczy, a ja przycisnąłem czoło do trzęsącej się szyby, za którą przewijały się widoki kojarzące mi się z Mary.
Seattle to było nasze miasto. Nasz dom z dala od domu. Zawsze czuliśmy się tu jak u siebie, pasowaliśmy do tego miejsca jak ulał. Tak jak i wszystkie inne zepsute dzieciaki lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.
***
Przed bramą cmentarza znalazłem się kilka minut po drugiej, a przekroczyłem ją dopiero o trzeciej. Nie, nie zastanawiałem się tyle czasu, jakie kupić kwiaty, czy który znicz wybrać, walczyłem sam ze sobą, ze swoim strachem.
Kiedy siedziałem na łóżku w sypialni, odwiedzenie grobu Mary wydawało mi się być najlepszym pomysłem na świecie, ale gdy już znalazłem się przed cmentarzem, ten plan okazał się mieć spore luki.
Nie przewidziałem tego, że nogi odmówią mi posłuszeństwa, a serce będzie niebezpiecznie zwalniało i przyspieszało na zmianę. Dopiero porządny łyk wódki dodał mi odwagi, choć wcale nie jestem z tego dumny.
Wspólny pomnik żony i teściowej znalazłem bez trudu, z łatwością też podpaliłem knot największego znicza, jaki oferowała sprzedawczyni przycmentarnej budki, trudność sprawiło mi dopiero spojrzenie na niedużą tabliczkę ze zdjęciem i danymi Mary.
W takich chwilach do człowieka dochodzi to, że ostatnie wydarzenia to wcale nie był zły sen, a śmierć jego kobiety jest już przypieczętowanym faktem.
Łzy same spłynęły mi po twarzy, a dłoń tak mocno zacisnęła się na kamiennej płycie, że poczułem silny ból.
- Dlaczego zostawiłaś mnie samego? Dlaczego, Mary? Dlaczego?! - Kierowany potężnym gniewem, smutkiem i żalem zacząłem uderzać pięściami w pomnik, wykrzykując przy tym cały swój ból. Robiłbym to nie wiadomo jak długo, gdybym nagle nie poczuł czyjegoś dotyku na swoich ramionach.
- Już dobrze, Jared, uspokój się. Już dobrze...
To była Lisa; mówiła do mnie kojącym głosem, tuliła mocno do siebie niczym zatroskana matka.
- Kochałem ją, tak bardzo ją kochałem - wydukałem prosto w ramię swojej dawnej przyjaciółki.
- Wiem, Jared. Ona też cię bardzo kochała. Najbardziej na świecie.
- To dlaczego mnie zostawiła? Czemu odeszła beze mnie? Mieliśmy umrzeć razem. To wszystko nie miało być tak. To nie miało być tak...
* Mowa o sytuacji opisanej na MWADG. Jak wiedzą to czytelnicy zaznajomieni z owym tworem, całkowicie zmieniłam tam przeszłość braci Leto ( w całości ją sobie wymyśliłam), włącznie z ich rodzinnymi stosunkami. To tak w razie zarzutów pod tytułem: ojciec Jareda popełnił samobójstwo, gdy ten był jeszcze dzieckiem.
..................................
- Opis stosunku Jareda z Marilyn - od fragmentu słyszałem jej jęk do bez niej jestem niczym - powstał w dwa tysiące dwunastym roku i został wkomponowany ( mam nadzieję, że dosyć zgrabnie), w tekst napisany w lipcu tego roku.
- Co prawda pisałam już o tym na Twitterze, ale teraz zrobię to tak oficjalnie: zdecydowałam się zrezygnować z epilogu ( miałam mnóstwo detali, które niestety nie chciały połączyć się w jedną, zgrabną całość), tak więc kolejny rozdział będzie tym ostatnim, naszym pożegnaniem.
- Poprzedni rozdział, dla mnie osobiście, był najistotniejszy w całym opowiadaniu. Osoby, które zdecydowały się na odzew, mają teraz specjalne miejsce w moim sercu. Dziękuję Wam po stokroć! O rozczarowaniach i zawodach pisać nie zamierzam, w końcu już za miesiąc pojawi się tu ostatni rozdział, więc nie ma co wprowadzać negatywnej atmosfery.
Kiedy siedziałem na łóżku w sypialni, odwiedzenie grobu Mary wydawało mi się być najlepszym pomysłem na świecie, ale gdy już znalazłem się przed cmentarzem, ten plan okazał się mieć spore luki.
Nie przewidziałem tego, że nogi odmówią mi posłuszeństwa, a serce będzie niebezpiecznie zwalniało i przyspieszało na zmianę. Dopiero porządny łyk wódki dodał mi odwagi, choć wcale nie jestem z tego dumny.
Wspólny pomnik żony i teściowej znalazłem bez trudu, z łatwością też podpaliłem knot największego znicza, jaki oferowała sprzedawczyni przycmentarnej budki, trudność sprawiło mi dopiero spojrzenie na niedużą tabliczkę ze zdjęciem i danymi Mary.
W takich chwilach do człowieka dochodzi to, że ostatnie wydarzenia to wcale nie był zły sen, a śmierć jego kobiety jest już przypieczętowanym faktem.
Łzy same spłynęły mi po twarzy, a dłoń tak mocno zacisnęła się na kamiennej płycie, że poczułem silny ból.
- Dlaczego zostawiłaś mnie samego? Dlaczego, Mary? Dlaczego?! - Kierowany potężnym gniewem, smutkiem i żalem zacząłem uderzać pięściami w pomnik, wykrzykując przy tym cały swój ból. Robiłbym to nie wiadomo jak długo, gdybym nagle nie poczuł czyjegoś dotyku na swoich ramionach.
- Już dobrze, Jared, uspokój się. Już dobrze...
To była Lisa; mówiła do mnie kojącym głosem, tuliła mocno do siebie niczym zatroskana matka.
- Kochałem ją, tak bardzo ją kochałem - wydukałem prosto w ramię swojej dawnej przyjaciółki.
- Wiem, Jared. Ona też cię bardzo kochała. Najbardziej na świecie.
- To dlaczego mnie zostawiła? Czemu odeszła beze mnie? Mieliśmy umrzeć razem. To wszystko nie miało być tak. To nie miało być tak...
* Mowa o sytuacji opisanej na MWADG. Jak wiedzą to czytelnicy zaznajomieni z owym tworem, całkowicie zmieniłam tam przeszłość braci Leto ( w całości ją sobie wymyśliłam), włącznie z ich rodzinnymi stosunkami. To tak w razie zarzutów pod tytułem: ojciec Jareda popełnił samobójstwo, gdy ten był jeszcze dzieckiem.
..................................
- Opis stosunku Jareda z Marilyn - od fragmentu słyszałem jej jęk do bez niej jestem niczym - powstał w dwa tysiące dwunastym roku i został wkomponowany ( mam nadzieję, że dosyć zgrabnie), w tekst napisany w lipcu tego roku.
- Co prawda pisałam już o tym na Twitterze, ale teraz zrobię to tak oficjalnie: zdecydowałam się zrezygnować z epilogu ( miałam mnóstwo detali, które niestety nie chciały połączyć się w jedną, zgrabną całość), tak więc kolejny rozdział będzie tym ostatnim, naszym pożegnaniem.
- Poprzedni rozdział, dla mnie osobiście, był najistotniejszy w całym opowiadaniu. Osoby, które zdecydowały się na odzew, mają teraz specjalne miejsce w moim sercu. Dziękuję Wam po stokroć! O rozczarowaniach i zawodach pisać nie zamierzam, w końcu już za miesiąc pojawi się tu ostatni rozdział, więc nie ma co wprowadzać negatywnej atmosfery.
Właśnie zobaczyłam, że dodałaś rozdział. Skończyłam czytać, ale komentarz z moją opinią zostawię dopiero wieczorem
OdpowiedzUsuńBędę czekać z niecierpliwością :)
UsuńNa początku chciałam tylko krótko nawiązać do poprzedniego rozdziału. Złamałaś mi nim serce. Niby byłam już trochę przygotowana na śmierć Mary, ale po mistrzowsku opisałaś to wszystko z perspektywy Jareda i całkowicie manipulowałaś w ten sposób moimi emocjami. Udzieliła mi się jego rozpacz i cały rozdział przepłakałam. A momentami musiałam go przerywać i dawać sobie chwilę na wytchnienie, bo to jednak był za duży ładunek emocjonalny. Rozdział pięknie napisany, ale tak smutny, że to było prawie jak tortury.
OdpowiedzUsuńPrzy nowym rozdziale płakałam trochę mniej, ale podobnie jak Jared czułam, że rana nie zagoiła się jeszcze do końca i każde wspomnienie o Mary mnie wzruszało. Płakałam też przy scenie jego stosunku z Marilyn, choć sama nie potrafię wyjaśnić dlaczego. Pewnie też przez Mary. Tak samo było przy jego wizycie na cmentarzu.
Nie znam dokładnych statystyk i dat, ale piszesz to opowiadanie tak długo, że każdy, kto je czytał od początku do końca + jeszcze MWADG, na pewno jest tak zżyty z nim i z bohaterami, że złamałaś, roztrzaskałaś i zmieliłaś na pył niejedno serce. A na pewno moje. I nie wyobrażam sobie, że to już prawie koniec. Nie chcę tego. I mam tylko nadzieję, że nie porzucisz pomysłu z tymi snami Mary, które chciałaś przerobić na miniaturki. Bo bez tego będę jak Mary na detoksie.
I na to właśnie liczyłam - na wywołanie emocji w czytelniku. Ciężko mi się pisało ten rozdział, można nawet powiedzieć, że to była prawdziwa tortura, ale to pewnie dlatego, że był dla mnie niesamowicie ważny i wiązał się z dużymi emocjami i strachem przed porażką. Ale za to jestem z niego ogromnie dumna, jak z żadnego innego.
UsuńJeśli chodzi o ten rozdział: nie spodziewałam się, że wywołam nim u kogokolwiek łzy, więc tym bardziej się z tego cieszę.
W sierpniu minęły cztery lata, ale jak to zwykle u mnie bywa, całkowicie o tej rocznicy zapomniałam. Szczerze? Mam nadzieję, że tak się stało. To egoistyczne i poniekąd okrutne, ale fakt, że ktoś może się czuć poruszony przez to, co piszę, jest dla mnie ogromnie satysfakcjonujący. Zwłaszcza, iż mistrzem słowa nie jestem, jeśli chodzi o pomysły, też nie błyszczę geniuszem, więc każde pozytywne czy emocjonalne reakcje bardzo mnie cieszą. Udaję wtedy, że jestem kimś wartościowym i czuję się znacznie lepiej.
Nie, nie porzucę ich na pewno, potrzebuję tylko trochę czasu, by się za to zabrać.
Strasznie mi było smutno czytając ten rozdział. Udziela mi się nastrój Jareda. Dalej nie może to do mnie dojść, że jeszcze tylko jeden rozdział i koniec tej historii. Szkoda, że tak późno na nią trafiłam, bo zżyłam się niesamowicie i MWADG jak i WYRA będą moimi ulubionymi opowiadaniami z 30STM.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że planujesz coś nowego :)
Jak dziwnie to nie zabrzmi, cieszę się, że było Ci smutno, bo dla mnie to największy komplement. Podobnie jak to, że Jared "zaraził" Cię swoim samopoczuciem. W pisaniu, w moim odczuciu, najważniejsze jest przekazywanie emocji i zawsze jestem ogromnie szczęśliwa, gdy mi się to udaje.
UsuńBardzo mi miło, że tak uważasz, zwłaszcza, że w gronie marsowych opowiadań jest mnóstwo historii znacznie lepszych od tych mojego autorstwa.
Planowałam, aczkolwiek chyba na samych planach się skończy. Chociaż kto wie, może przez ten czas nabiorę więcej dystansu, jeszcze bardziej wzmocnię sobie tyłek i jednak podzielę się z ludźmi kolejnym opowiadaniem :).
Nastrój Jareda udziela mi się podwójnie bo niedawno sama straciłam kogoś bliskiego ;(
OdpowiedzUsuńCzytając scenę na cmentarzu normalnie się popłakałam. Mam nadzieję, że Jared nie zrobi niczego głupiego, ma dla kogo żyć.
Pozdrawiam!
W takim razie serdecznie współczuję. Wiem, jak to jest stracić na zawsze bliską osobę, i wiem, do jakiego stanu może doprowadzić obcowanie z tekstem, który porusza temat żałoby, gdy właśnie się ją przeżywa.
UsuńRównież pozdrawiam i życzę mnóstwo siły w tym ciężkim okresie.
Jestem! Tak jak obiecałam wczoraj, dziś pozostawiam komentarz. Rozdział bardzo mnie zaskoczył. No może nie mogę tego powiedzieć o całości, ale na pewno o fragmencie kiedy Jared uprawia seks z tą małolatą. Mogę nawet powiedzieć, że jestem rozczarowana jego postawą. Oczywiście nie moge mówić jak ja bym się zachowała na jego miejscu, bo nigdy nie znalazłam się w takiej sytuacji, ale miałam nadzieję, że się powstrzyma.
OdpowiedzUsuńDalej nie umiem uwierzyć, że Mary odeszła. Bardzo długo piszesz, a za tym idzie ogromna ilość rozdziałów, w dodatku na dwóch blogach, więc nie ma opcji żeby nie zżyć się z tymi postaciami. Wiedziałam, że jej śmierć i tak nastąpi, ale dalej się łudziłam, że jakimś cudem wyjdzie z choroby. Jednak wiemy, ze nic nie może wiecznie trwać i w jakimś stopniu zaczynam przyswajać wiadomość, że już jej nie ma.
Pozdrawiam cieplutko!!!
Bardzo mnie to cieszy, niezwykle szanuję ludzi, którzy dotrzymują składanych obietnic.
UsuńNie liczyłam, że czymkolwiek, kogokolwiek tu jeszcze zaskoczę. Dobrze, że czujesz rozczarowanie, lepsze to niż obojętność. Rozważałam różne opcje, aczkolwiek koncept tego krótkiego opisu, który stworzyłam w 2012 podobał mi się tak bardzo, że nie mogłam go nie użyć i Jared musiał ulec temu nagłemu zrywowi.
To naprawdę miłe czytać, że ludzie czują jakąś, choćby malutką więź z postaciami, które się stworzyło ( i używam słowa "stworzyło" z pełną odpowiedzialnością, bo Jared z WYRA jest zupełnie innym człowiekiem niż prawdziwy Leto), to w jakiś sposób podbudowuje, dodaje skrzydeł i świadomości, że nie zmarnowało się czasu.
Również pozdrawiam i serdecznie dzięki za słowność. To dla mnie swojego rodzaju nowość :).
Komentuję na świeżo, ale krótko, bo już ledwo widzę na oczy. Jestem jednak zdania, że te pierwsze wrażenia są najlepsze, mimo wszystko. Rozdział jak dla mnie bardzo smutny i przygnębiający, ale nie ma się co dziwić. Takie jest niestety życie, nawet to fikcyjne. Jestem bardzo uradowana z faktu, że czytając twoje opowiadanie czuję się jakbym czytała historię czyjegoś życia, a nie kolejne fanfiction.Chodzi mi o to, że gdybyśmy na miejsce Mary i Jareda wstawili dwójkę innych ludzi można by było pomyśleć, że czyta się całkiem dobrą opowieść.
OdpowiedzUsuńPodzielam to zdanie, sama mam zwyczaj tworzyć komentarze w trakcie czytania, co później skutkuje wypowiedziami tak długimi, że można by je nazwać esejami, ale cóż, lubię dzielić się z autorami wszystkimi odczuciami, jakie towarzyszą mi podczas czytania :).
UsuńA mnie ogromnie raduję to, że masz takie odczucia, bo mi zawsze zależało na tym, by nie traktowano tego, co piszę, jako FF. Sama patrzę na to, jak na historię obyczajową, w której występują fikcyjne postaci i ciągle mam taką malutką nadzieję, że inni też to w taki sposób postrzegają.
Te cztery lata nauczyły mnie, że fanfiction to okropnie ograniczający gatunek, bo nawet jeśli komuś spodoba się fabuła, odpuszcza sobie czytanie właśnie przez to, że nie lubi występującego w nim artysty. A wystarczy wyobrazić sobie, że to postać fikcyjna. Ja tak robię cały czas, bo już od dłuższego czasu nie darzę Leto i spółki sympatią.
yaaaaay! Kolejny rozdział. Zabieram się za czytanie
OdpowiedzUsuńNie żeby coś, ale zdecydowanie wolałabym, żebyście zostawiali komentarze po przeczytaniu rozdziału, nie przed.
UsuńPłacze razem z Jaredem :(((( to takie smutne i niesprawiedliwe :((((
OdpowiedzUsuńCieszą mnie takie odczucia. Był taki okres czasu, kiedy to myślałam ( i obawiałam się), że śmierć Mary wywoła ulgę i raczej wesołe reakcje przez to, jak bardzo ten wątek przeciągałam.
Usuń