- Balony?
- Są.
- Słomki?
- Są.
- Soki owocowe?
- Są.
- Czyli jest wszystko. - Marion wykonała zamaszysty ruch trzymanym w dłoni długopisem i zamknęła gruby notes. - Wiesz, trochę mi głupio, że zwalamy się wam z tym wszystkim na głowę.
- Powtarzam ci po raz setny, że to żaden problem - odpowiedziałem, przewracając oczami.
- Dla ciebie może i nie, ale dla Mary... Potrzebuje teraz spokoju, a nie przyjęć urodzinowych.
- Przecież wiesz, że Mary uwielbia Scotty'ego, pewnie cieszy się z tego, że to ze względu na nią zrezygnował z przyjęcia w hotelu.
- Pewnie? Czyli mam rozumieć, że w dalszym ciągu ze sobą nie rozmawiacie? - Cole zrobiła poważną minę i oparła się o blat szafki, świdrując mnie pełnym żalu wzrokiem.
- Nie widzę sensu w rozmowach, skoro wszystkie kończą się tym samym: albo życzeniami odnośnie pogrzebu, albo narzekaniem na jej obecny wygląd.
- Spotkanie z Elizabeth nic jej nie dało?
- Nic. Niby po moim powrocie z gali była jakby nieco odmieniona, ale zaraz znowu wszystko wróciło do normy. - Westchnąłem głęboko i wbiłem wzrok w beżowe płytki ułożone, jak dla mnie, zbyt symetrycznie.
Beth nic nie wskórała, bo Mary od razu domyśliła się, w czym rzecz. Powinienem był to przewidzieć, w końcu przez jej życie przewinęło się tylu psychiatrów, psychologów i terapeutów, że znała ich metody na wylot i bawiła się z nimi w kotka i myszkę, czerpiąc z tego niemałą przyjemność. Nawet teraz nic się nie zmieniło, a przynajmniej to wywnioskowałem z rozmowy z panią King, podczas której określiła moją żonę mianem najgorszego koszmaru terapeuty.
- Więc pozostała tylko rozmowa z Connie - oznajmiła Marion.
- Nie, uznałem, że daję sobie z tym spokój. Skoro ona nie chce sobie pomóc, ja nie będę jej na siłę uszczęśliwiał. A teraz kończmy ten temat, lepiej pochwal mi się pierścionkiem i opowiedz dokładniej, jak to było z tymi zaręczynami - zmieniłem szybko obiekt rozmowy, by nie rozpłakać się przed matką swojego syna, choć to nie byłby pierwszy raz. Płakałem przy Marion wiele razy i co najważniejsze, nie czułem wstydu, ani w trakcie, ani po fakcie. Jest w niej coś, co sprawia, że człowiek wie, że może się przed nią otworzyć, jakieś wewnętrzne ciepło, które odbija się w oczach. Nie ocenia, nie kpi, rozumie; to zaraz po Shannonie moja najlepsza przyjaciółka, największa powierniczka. Ufam jej bardziej niż własnej żonie, bo nigdy, przenigdy mnie nie oszukała i niczego przede mną nie zataiła - nawet ciąży, choć tak byłoby wygodniej.
Czasami żałuję, że serce i rozum nie nadają na tych samych falach. Gdyby człowiek świadomie decydował o tym, w kim się zakochuje, gdyby miał na to wpływ, oddałbym swoje serce Marion. Jestem pewien, że bylibyśmy wspaniałym małżeństwem, w dodatku Scotty wychowywałby się w normalnym domu, w normalnej rodzinie i z całą pewnością byłby o wiele szczęśliwszy niż jest teraz. O ile w ogóle jest. Są takie chwile, kiedy mam wrażenie, że tego szczęścia mu brakuje, że nie czuje się wystarczająco kochany przez to, że jego rodzice nie są razem i nie łączy ich nic poza przyjaźnią.
Często, gdy nie mogę zasnąć, wyobrażam sobie, jakby to było, gdybym nie rozstał się z Marion, gdybym wtedy ją pokochał i nie czuł już zupełnie nic do Mary. Żylibyśmy we trójkę jak w raju; Scotty miałbym prawdziwą rodzinę, na jaką zasługuje każde dziecko, Marion nigdy nie martwiłaby się o pieniądze, a raczej ich brak, a ja nie byłbym teraz sfrustrowanym kłębkiem nerwów. Ale z drugiej strony, nie byłoby Courtney i Polly, nie poznałbym Kelly, a co za tym idzie, mój brat nie odnalazłby miłości swojego życia, nie założyłbym fundacji, przez co Sara nigdy nie odbiłaby się od dna i być może już by nie żyła, i co tu dużo mówić, nie doświadczyłbym wielu cudownych chwil, których zaznałem dzięki Mary.
Byłbym niesprawiedliwy, gdybym teraz stwierdził, że moja żona przysporzyła mi wyłącznie samych cierpień i nie wniosła niczego dobrego do mojego życia. Wniosła wiele, ale wiele też zabrała. Bilans wychodzi więc na zero, ale czy o to właśnie chodzi w małżeństwie? Czy nie powinniśmy być na plusie?
Od czasu do czasu nawiedza mnie myśl, że tak naprawdę nie dane jest nam zaznać wspólnie szczęścia. Kochamy się, wbrew wszystkiemu, ale nie potrafimy ze sobą żyć. Okłamujemy się, oszukujemy, krzywdzimy nawzajem. Z drugiej jednak strony nie umiemy też istnieć bez siebie. Próbowaliśmy i to kilka razy, i zawsze, koniec końców, kończyliśmy z powrotem w swoich ramionach.
Nasza miłość jest jednocześnie darem i przekleństwem, nagrodą i karą, lekarstwem i trucizną, rozwiązaniem problemu i jego przyczyną.
Błędne koło, chory paradoks, jedna wielka sprzeczność - witajcie w moim świecie...
- Są.
- Słomki?
- Są.
- Soki owocowe?
- Są.
- Czyli jest wszystko. - Marion wykonała zamaszysty ruch trzymanym w dłoni długopisem i zamknęła gruby notes. - Wiesz, trochę mi głupio, że zwalamy się wam z tym wszystkim na głowę.
- Powtarzam ci po raz setny, że to żaden problem - odpowiedziałem, przewracając oczami.
- Dla ciebie może i nie, ale dla Mary... Potrzebuje teraz spokoju, a nie przyjęć urodzinowych.
- Przecież wiesz, że Mary uwielbia Scotty'ego, pewnie cieszy się z tego, że to ze względu na nią zrezygnował z przyjęcia w hotelu.
- Pewnie? Czyli mam rozumieć, że w dalszym ciągu ze sobą nie rozmawiacie? - Cole zrobiła poważną minę i oparła się o blat szafki, świdrując mnie pełnym żalu wzrokiem.
- Nie widzę sensu w rozmowach, skoro wszystkie kończą się tym samym: albo życzeniami odnośnie pogrzebu, albo narzekaniem na jej obecny wygląd.
- Spotkanie z Elizabeth nic jej nie dało?
- Nic. Niby po moim powrocie z gali była jakby nieco odmieniona, ale zaraz znowu wszystko wróciło do normy. - Westchnąłem głęboko i wbiłem wzrok w beżowe płytki ułożone, jak dla mnie, zbyt symetrycznie.
Beth nic nie wskórała, bo Mary od razu domyśliła się, w czym rzecz. Powinienem był to przewidzieć, w końcu przez jej życie przewinęło się tylu psychiatrów, psychologów i terapeutów, że znała ich metody na wylot i bawiła się z nimi w kotka i myszkę, czerpiąc z tego niemałą przyjemność. Nawet teraz nic się nie zmieniło, a przynajmniej to wywnioskowałem z rozmowy z panią King, podczas której określiła moją żonę mianem najgorszego koszmaru terapeuty.
- Więc pozostała tylko rozmowa z Connie - oznajmiła Marion.
- Nie, uznałem, że daję sobie z tym spokój. Skoro ona nie chce sobie pomóc, ja nie będę jej na siłę uszczęśliwiał. A teraz kończmy ten temat, lepiej pochwal mi się pierścionkiem i opowiedz dokładniej, jak to było z tymi zaręczynami - zmieniłem szybko obiekt rozmowy, by nie rozpłakać się przed matką swojego syna, choć to nie byłby pierwszy raz. Płakałem przy Marion wiele razy i co najważniejsze, nie czułem wstydu, ani w trakcie, ani po fakcie. Jest w niej coś, co sprawia, że człowiek wie, że może się przed nią otworzyć, jakieś wewnętrzne ciepło, które odbija się w oczach. Nie ocenia, nie kpi, rozumie; to zaraz po Shannonie moja najlepsza przyjaciółka, największa powierniczka. Ufam jej bardziej niż własnej żonie, bo nigdy, przenigdy mnie nie oszukała i niczego przede mną nie zataiła - nawet ciąży, choć tak byłoby wygodniej.
Czasami żałuję, że serce i rozum nie nadają na tych samych falach. Gdyby człowiek świadomie decydował o tym, w kim się zakochuje, gdyby miał na to wpływ, oddałbym swoje serce Marion. Jestem pewien, że bylibyśmy wspaniałym małżeństwem, w dodatku Scotty wychowywałby się w normalnym domu, w normalnej rodzinie i z całą pewnością byłby o wiele szczęśliwszy niż jest teraz. O ile w ogóle jest. Są takie chwile, kiedy mam wrażenie, że tego szczęścia mu brakuje, że nie czuje się wystarczająco kochany przez to, że jego rodzice nie są razem i nie łączy ich nic poza przyjaźnią.
Często, gdy nie mogę zasnąć, wyobrażam sobie, jakby to było, gdybym nie rozstał się z Marion, gdybym wtedy ją pokochał i nie czuł już zupełnie nic do Mary. Żylibyśmy we trójkę jak w raju; Scotty miałbym prawdziwą rodzinę, na jaką zasługuje każde dziecko, Marion nigdy nie martwiłaby się o pieniądze, a raczej ich brak, a ja nie byłbym teraz sfrustrowanym kłębkiem nerwów. Ale z drugiej strony, nie byłoby Courtney i Polly, nie poznałbym Kelly, a co za tym idzie, mój brat nie odnalazłby miłości swojego życia, nie założyłbym fundacji, przez co Sara nigdy nie odbiłaby się od dna i być może już by nie żyła, i co tu dużo mówić, nie doświadczyłbym wielu cudownych chwil, których zaznałem dzięki Mary.
Byłbym niesprawiedliwy, gdybym teraz stwierdził, że moja żona przysporzyła mi wyłącznie samych cierpień i nie wniosła niczego dobrego do mojego życia. Wniosła wiele, ale wiele też zabrała. Bilans wychodzi więc na zero, ale czy o to właśnie chodzi w małżeństwie? Czy nie powinniśmy być na plusie?
Od czasu do czasu nawiedza mnie myśl, że tak naprawdę nie dane jest nam zaznać wspólnie szczęścia. Kochamy się, wbrew wszystkiemu, ale nie potrafimy ze sobą żyć. Okłamujemy się, oszukujemy, krzywdzimy nawzajem. Z drugiej jednak strony nie umiemy też istnieć bez siebie. Próbowaliśmy i to kilka razy, i zawsze, koniec końców, kończyliśmy z powrotem w swoich ramionach.
Nasza miłość jest jednocześnie darem i przekleństwem, nagrodą i karą, lekarstwem i trucizną, rozwiązaniem problemu i jego przyczyną.
Błędne koło, chory paradoks, jedna wielka sprzeczność - witajcie w moim świecie...
***
Scotty, nie mogąc usiedzieć na miejscu, po raz kolejny obszedł cały ogród, po czym przeszedł do salonu, a stamtąd na korytarz, gdzie zatrzymał się tuż przed drzwiami wejściowymi. Wziął głęboki oddech, ułożył prawą dłoń na plecach, a lewą wyciągnął przed siebie i potrząsnął nią tak, jakby właśnie się z kimś witał. Dopiero po kilku sekundach zorientował się, że pomylił ręce i powtórzył cały rytuał od początku, tym razem bezbłędnie.
Uśmiechnąłem się szeroko, jednak nie powiedziałem ani słowa, nie chciałem mu przeszkadzać w jego przygotowaniach do witania gości.
- Jestem gotowy, Scooby Doo - zwrócił się do psa, który właśnie usiadł tuż przy jego nodze, z czarną kokardą przyczepioną do obroży, i przyklepał wysmarowane brylantyną włosy.
Trzy dni temu wymyślił sobie, że w swoje czwarte urodziny będzie wyglądał jak prawdziwy dżentelmen, więc Marion wygrzebała mu z szafy czarne spodnie, białą koszulę i granatową muszkę. Zabrakło jedynie marynarki, ale i z tym problemem Scotty sobie poradził - zarzucił na ramiona pelerynę z kostiumu Zorro, przykleił też pod nosem sztuczny wąsik. Efekt? Dosyć groteskowy, ale mimo wszystko wygląda znacznie lepiej niż Courtney w dniu swoich drugich urodzin.
- Przyjechali! - Mały podskoczył nagle w miejscu na dźwięk zwalniającego samochodu i spojrzał w moją stronę. - Tato, chodź tu, już są! Scooby, usiądź ładnie i merdol ogonkiem!
Oderwałem się od ściany i podszedłem do syna, wygładzając nieco przygniecioną marynarkę. Na jego prośbę założyłem garnitur, ten, w którym poszedłbym na galę rozdania Oscarów, gdybym tylko zdobył pieprzoną nominację.
Tyle wyrzeczeń, tyle przygotowań, całe serce włożone w oddanie się postaci, zgolenie włosów, wyrobienie odpowiedniej muskulatury, granie miłosnych scen z byłą narzeczoną, a tu znowu nic. Na ekranie zrobiłem już praktycznie wszystko: kochałem się, umierałem, zabijałem, dawałem się pobić, masturbowałem się, straciłem rękę, gwałciłem. W ramach przygotowań tyłem, chudłem, przebywałem z bezdomnymi ćpunami, rezygnowałem z seksu, wykańczałem się fizycznie i psychicznie. I na co to wszystko? Na nic.
Owszem, dostałem za to pieniądze, ale one mnie nie obchodziły, chciałem zostać nagrodzony, wystawiony na piedestał, ukoronowany. Nie wyszło. Czasami myślę, że żeby dostać Oscara, musiałbym zagrać kobietę. Albo dać w łapę, komu trzeba...
- Tato, wyprostuj się! - Scott pociągnął mnie za rękaw i zaraz potem rozbrzmiał dzwonek.
Scooby zaszczekał, a Scotty otworzył energicznie drzwi.
- Pan wujek Neil, Kelly!
- Wszystkiego najlepszego, przystojniaku. - Tucker pochyliła się nad moim synem i mocno go wyściskała, Stevens spojrzał na niego nieco zaskoczony.
- Czemu mi nikt nie powiedział, że obowiązują przebrania?
- To nie przebranie tylko dżentelmeński strój - oznajmił mu z ogromną powagą Scott, gdy tylko Kell uwolniła go ze swojego uścisku.
- To zmienia postać rzeczy. Trzymaj, dżentelmenie. - Neil przekazał mu sporą torbę ozdobną, która zaraz trafiła w moje ręce.
- Nawet nie zajrzysz? - zdziwiła się Kelly.
- Później. Mamusia powiedziała, że to niegrzeczne od razu rozpakować prezent, bo gościowie mogą sobie pomyśleć, że bardziej wolę prezent od nich. O, masz T-Rexa! - dodał entuzjastycznym tonem, gdy zorientował się, że Kelly ma na sobie t-shirt, który dla niej wybrał.
- Pewnie, że mam, w końcu trzeba chronić maluszka.
- Ale nosisz go codziennie?
- Codziennie.
- To dobrze, to bardzo dobrze. - Scotty pomachał głową z nadzwyczaj poważną miną i zaraz po tym, jak przywitałem się z jego gośćmi, ruszyliśmy we czwórkę w stronę ogródka. Scooby szedł powoli za nami, cały czas wąchając kieszeń Neila.
- Te, mistrzu, a tobie, co się stało w rękę? - zapytał Stevens, gdy dostrzegł spod cienkiej koszuli zarys dosyć dużego opatrunku.
- Spadłem z rowera. Miałem dziurę i pan doktor musiał ją zaszyć.
- Bolało? - Kelly lekko się skrzywiła. Jest strasznie wrażliwa, jeśli chodzi o rany. Kiedy rozciąłem sobie przy niej palec, mało co nie zemdlała.
- Straszliwie, ale wytrzymałem. Jutro idę wyciągnąć nitki i będę już miał bliznę.
- Uuuu, przykro mi.
- No coś ty, Kelly, ja się cieszę! - oznajmił entuzjastycznie, przechodząc przez próg przeszklonych drzwi. - Mary powiedziała, że każdy prawdziwny facet musi mieć bliznę, a ja jestem prawdziwnym facetem.
- Najprawdziwszym. - Poklepałem go delikatnie po ramieniu i uśmiechnąłem się nieznacznie. Moje wyrzuty sumienia w końcu ucichły na dobre.
Uśmiechnąłem się szeroko, jednak nie powiedziałem ani słowa, nie chciałem mu przeszkadzać w jego przygotowaniach do witania gości.
- Jestem gotowy, Scooby Doo - zwrócił się do psa, który właśnie usiadł tuż przy jego nodze, z czarną kokardą przyczepioną do obroży, i przyklepał wysmarowane brylantyną włosy.
Trzy dni temu wymyślił sobie, że w swoje czwarte urodziny będzie wyglądał jak prawdziwy dżentelmen, więc Marion wygrzebała mu z szafy czarne spodnie, białą koszulę i granatową muszkę. Zabrakło jedynie marynarki, ale i z tym problemem Scotty sobie poradził - zarzucił na ramiona pelerynę z kostiumu Zorro, przykleił też pod nosem sztuczny wąsik. Efekt? Dosyć groteskowy, ale mimo wszystko wygląda znacznie lepiej niż Courtney w dniu swoich drugich urodzin.
- Przyjechali! - Mały podskoczył nagle w miejscu na dźwięk zwalniającego samochodu i spojrzał w moją stronę. - Tato, chodź tu, już są! Scooby, usiądź ładnie i merdol ogonkiem!
Oderwałem się od ściany i podszedłem do syna, wygładzając nieco przygniecioną marynarkę. Na jego prośbę założyłem garnitur, ten, w którym poszedłbym na galę rozdania Oscarów, gdybym tylko zdobył pieprzoną nominację.
Tyle wyrzeczeń, tyle przygotowań, całe serce włożone w oddanie się postaci, zgolenie włosów, wyrobienie odpowiedniej muskulatury, granie miłosnych scen z byłą narzeczoną, a tu znowu nic. Na ekranie zrobiłem już praktycznie wszystko: kochałem się, umierałem, zabijałem, dawałem się pobić, masturbowałem się, straciłem rękę, gwałciłem. W ramach przygotowań tyłem, chudłem, przebywałem z bezdomnymi ćpunami, rezygnowałem z seksu, wykańczałem się fizycznie i psychicznie. I na co to wszystko? Na nic.
Owszem, dostałem za to pieniądze, ale one mnie nie obchodziły, chciałem zostać nagrodzony, wystawiony na piedestał, ukoronowany. Nie wyszło. Czasami myślę, że żeby dostać Oscara, musiałbym zagrać kobietę. Albo dać w łapę, komu trzeba...
- Tato, wyprostuj się! - Scott pociągnął mnie za rękaw i zaraz potem rozbrzmiał dzwonek.
Scooby zaszczekał, a Scotty otworzył energicznie drzwi.
- Pan wujek Neil, Kelly!
- Wszystkiego najlepszego, przystojniaku. - Tucker pochyliła się nad moim synem i mocno go wyściskała, Stevens spojrzał na niego nieco zaskoczony.
- Czemu mi nikt nie powiedział, że obowiązują przebrania?
- To nie przebranie tylko dżentelmeński strój - oznajmił mu z ogromną powagą Scott, gdy tylko Kell uwolniła go ze swojego uścisku.
- To zmienia postać rzeczy. Trzymaj, dżentelmenie. - Neil przekazał mu sporą torbę ozdobną, która zaraz trafiła w moje ręce.
- Nawet nie zajrzysz? - zdziwiła się Kelly.
- Później. Mamusia powiedziała, że to niegrzeczne od razu rozpakować prezent, bo gościowie mogą sobie pomyśleć, że bardziej wolę prezent od nich. O, masz T-Rexa! - dodał entuzjastycznym tonem, gdy zorientował się, że Kelly ma na sobie t-shirt, który dla niej wybrał.
- Pewnie, że mam, w końcu trzeba chronić maluszka.
- Ale nosisz go codziennie?
- Codziennie.
- To dobrze, to bardzo dobrze. - Scotty pomachał głową z nadzwyczaj poważną miną i zaraz po tym, jak przywitałem się z jego gośćmi, ruszyliśmy we czwórkę w stronę ogródka. Scooby szedł powoli za nami, cały czas wąchając kieszeń Neila.
- Te, mistrzu, a tobie, co się stało w rękę? - zapytał Stevens, gdy dostrzegł spod cienkiej koszuli zarys dosyć dużego opatrunku.
- Spadłem z rowera. Miałem dziurę i pan doktor musiał ją zaszyć.
- Bolało? - Kelly lekko się skrzywiła. Jest strasznie wrażliwa, jeśli chodzi o rany. Kiedy rozciąłem sobie przy niej palec, mało co nie zemdlała.
- Straszliwie, ale wytrzymałem. Jutro idę wyciągnąć nitki i będę już miał bliznę.
- Uuuu, przykro mi.
- No coś ty, Kelly, ja się cieszę! - oznajmił entuzjastycznie, przechodząc przez próg przeszklonych drzwi. - Mary powiedziała, że każdy prawdziwny facet musi mieć bliznę, a ja jestem prawdziwnym facetem.
- Najprawdziwszym. - Poklepałem go delikatnie po ramieniu i uśmiechnąłem się nieznacznie. Moje wyrzuty sumienia w końcu ucichły na dobre.
***
- Wszystkiego najlepszego, pączuszku. - Oksana ścisnęła Scotty'ego tak mocno, że od samego patrzenia rozbolały mnie żebra i złożyła dwa pocałunki na jego zaczerwienionych polikach.
Już przykładał rękę do twarzy, by zetrzeć z niej pozostawioną przez Tucker różową pomadkę i zapewne ślinę, ale powstrzymało go przed tym subtelne kaszlnięcie Shannona.
Zamarł na chwilę, spojrzał na twarz mojego brata, a następnie na kieszeń, którą ten niemal niezauważalnie poklepał.
- Czoło mnie zaswędziło - oznajmił na prędce Scotty i przetarł palcem punkt tuż nad nosem. - Dziękuję bardzo, ciociu Oksanko. - Uśmiechnął się tak szeroko, jak jeszcze nigdy i złapawszy szatynkę za rękę, zaprowadził ją do stołu, przy którym siedzieli już wszyscy zaproszeni przez niego goście.
Spojrzałem na brata zmieszany.
- Powiedziałem, że dam mu dziesięć dolców, jak będzie dzisiaj miły dla Oksany - odpowiedział, mimo iż nie zdążyłem jeszcze zadać mu pytania.
- To wszystko wyjaśnia.
- Aż strach pomyśleć, co z tego dzieciaka wyrośnie - wymruczał pod nosem Shann, a ja się cicho zaśmiałem.
- O kurczę, Shanny, zapomniałam gazety! - Oksana spojrzała z przerażeniem na Shannona, kiedy tylko zajęliśmy wolne miejsca.
- Jakiej gazety? - spytała Kelly.
- Shanny miał w samochodzie gazetę i w niej był artykuł o tej gali sprzed tygodnia, i tam tak bardzo chwalili występ chłopaków, i chciałam pokazać to Jaredowi.
- Chwalili w artykule? - Neil oderwał wzrok od talerza i przeniósł go na starszą Tucker. - Oksanko, zadziwiasz mnie, byłem pewien, że oglądasz tylko obrazki.
- Stevens... - rzucił ostrzegawczo Shann.
- Wybacz, stary, to tak z przyzwyczajenia.
Oksi pomachała głową z pobłażaniem.
- A tak na serio, też przeczytałem sporo artykułów na temat gali i wszędzie określa się wasz występ jako najlepszy.
- Bo byliśmy najlepsi - oznajmił oczywistym tonem mój brat.
- Mieliśmy dobry dzień i byliśmy w niezłej formie - dodałem.
- No już nie udawaj takiego skromniachy, Letosiu! Pokazaliście klasę, zacząłem nawet wpadać w kompleksy; takie dziadki a wymiatają lepiej ode mnie i moich Pereł. Nie, no, poważnie, rozpieprzyliście system. - Stevens skinął głową. W owym geście widać było szacunek i oddawany honor.
Przynajmniej sprawdzam się jako muzyk...
- Byli świetni, ale i konkurencja była marna - wtrąciła się Mary, zapewne po to, by znów popsuć mi humor. - Gdybym nie czytała książki, zasnęłabym już na samym początku. Kiepsko się teraz prezentuje scena muzyczna, w latach dziewięćdziesiątych to wszystko wyglądało o wiele lepiej, prawda, Jerry?
- Nie ma porównania - burknąłem i wbiłem wzrok w miskę z sałatką owocową.
- A ja też widziałem tatusia i wujków w telewizorku - powiedział Scotty. - I bardzo mi się podobywało! Skakałem szaleńczo razem ze Scoobym, mamusia może potwierdzić! Fajna jest ta piosenka o Mary. W ogóle fajnie, że jest piosenka o Mary. O Scottym też jest.
Neil zmarszczył brwi w pytającym spojrzeniu, na co Shannon szeroko się uśmiechnął, zapewne przypominając sobie pewną bardzo żenującą sytuację sprzed nieco ponad roku.
- Scotty nie wie, więc nie mówcie Scotty'emu, Scotty nie wie...* - zaśpiewał, śmiejąc się jednocześnie.
- A Scotty już wie. - Mały uniósł wysoko brwi i zaprezentował całe swoje uzębienie. - No, i nawet o Polly też jest piosenka, wiecie? Usłyszałem ją niedawno temu u tatusia na słuchawkach. Polly chce krakersa** - odśpiewał, znacznie zmieniając oryginalną melodię. - A wiecie, co jest śmieszne? Polly nie lubi krakersów! I tylko o Courtney nie ma piosenki.
Court spojrzała na brata zaskoczona.
- Naprawdę nie ma. Chyba, że tatuś taką zrobi.
- Zrobiś? - Mała posłała mi spojrzenie zbitego psa.
- Jak mnie ładnie poprosisz.
- Prosię, tak bardzo, bardzo łanie.
Zaśmiałem się cicho i pokręciłem głową.
- No dobrze, nagram o tobie piosenkę.
- Teraz?
- Nie, kochanie, nie teraz. Teraz są urodziny Scotty'ego, musi zdmuchnąć świeczki, zjeść tort...
- A potem? - nie dawała za wygraną.
- Potem tak.
- Superrr! - Courtney podskoczyła na krześle i uśmiechnęła się szeroko.
Mój kochany aniołek...
Już przykładał rękę do twarzy, by zetrzeć z niej pozostawioną przez Tucker różową pomadkę i zapewne ślinę, ale powstrzymało go przed tym subtelne kaszlnięcie Shannona.
Zamarł na chwilę, spojrzał na twarz mojego brata, a następnie na kieszeń, którą ten niemal niezauważalnie poklepał.
- Czoło mnie zaswędziło - oznajmił na prędce Scotty i przetarł palcem punkt tuż nad nosem. - Dziękuję bardzo, ciociu Oksanko. - Uśmiechnął się tak szeroko, jak jeszcze nigdy i złapawszy szatynkę za rękę, zaprowadził ją do stołu, przy którym siedzieli już wszyscy zaproszeni przez niego goście.
Spojrzałem na brata zmieszany.
- Powiedziałem, że dam mu dziesięć dolców, jak będzie dzisiaj miły dla Oksany - odpowiedział, mimo iż nie zdążyłem jeszcze zadać mu pytania.
- To wszystko wyjaśnia.
- Aż strach pomyśleć, co z tego dzieciaka wyrośnie - wymruczał pod nosem Shann, a ja się cicho zaśmiałem.
- O kurczę, Shanny, zapomniałam gazety! - Oksana spojrzała z przerażeniem na Shannona, kiedy tylko zajęliśmy wolne miejsca.
- Jakiej gazety? - spytała Kelly.
- Shanny miał w samochodzie gazetę i w niej był artykuł o tej gali sprzed tygodnia, i tam tak bardzo chwalili występ chłopaków, i chciałam pokazać to Jaredowi.
- Chwalili w artykule? - Neil oderwał wzrok od talerza i przeniósł go na starszą Tucker. - Oksanko, zadziwiasz mnie, byłem pewien, że oglądasz tylko obrazki.
- Stevens... - rzucił ostrzegawczo Shann.
- Wybacz, stary, to tak z przyzwyczajenia.
Oksi pomachała głową z pobłażaniem.
- A tak na serio, też przeczytałem sporo artykułów na temat gali i wszędzie określa się wasz występ jako najlepszy.
- Bo byliśmy najlepsi - oznajmił oczywistym tonem mój brat.
- Mieliśmy dobry dzień i byliśmy w niezłej formie - dodałem.
- No już nie udawaj takiego skromniachy, Letosiu! Pokazaliście klasę, zacząłem nawet wpadać w kompleksy; takie dziadki a wymiatają lepiej ode mnie i moich Pereł. Nie, no, poważnie, rozpieprzyliście system. - Stevens skinął głową. W owym geście widać było szacunek i oddawany honor.
Przynajmniej sprawdzam się jako muzyk...
- Byli świetni, ale i konkurencja była marna - wtrąciła się Mary, zapewne po to, by znów popsuć mi humor. - Gdybym nie czytała książki, zasnęłabym już na samym początku. Kiepsko się teraz prezentuje scena muzyczna, w latach dziewięćdziesiątych to wszystko wyglądało o wiele lepiej, prawda, Jerry?
- Nie ma porównania - burknąłem i wbiłem wzrok w miskę z sałatką owocową.
- A ja też widziałem tatusia i wujków w telewizorku - powiedział Scotty. - I bardzo mi się podobywało! Skakałem szaleńczo razem ze Scoobym, mamusia może potwierdzić! Fajna jest ta piosenka o Mary. W ogóle fajnie, że jest piosenka o Mary. O Scottym też jest.
Neil zmarszczył brwi w pytającym spojrzeniu, na co Shannon szeroko się uśmiechnął, zapewne przypominając sobie pewną bardzo żenującą sytuację sprzed nieco ponad roku.
- Scotty nie wie, więc nie mówcie Scotty'emu, Scotty nie wie...* - zaśpiewał, śmiejąc się jednocześnie.
- A Scotty już wie. - Mały uniósł wysoko brwi i zaprezentował całe swoje uzębienie. - No, i nawet o Polly też jest piosenka, wiecie? Usłyszałem ją niedawno temu u tatusia na słuchawkach. Polly chce krakersa** - odśpiewał, znacznie zmieniając oryginalną melodię. - A wiecie, co jest śmieszne? Polly nie lubi krakersów! I tylko o Courtney nie ma piosenki.
Court spojrzała na brata zaskoczona.
- Naprawdę nie ma. Chyba, że tatuś taką zrobi.
- Zrobiś? - Mała posłała mi spojrzenie zbitego psa.
- Jak mnie ładnie poprosisz.
- Prosię, tak bardzo, bardzo łanie.
Zaśmiałem się cicho i pokręciłem głową.
- No dobrze, nagram o tobie piosenkę.
- Teraz?
- Nie, kochanie, nie teraz. Teraz są urodziny Scotty'ego, musi zdmuchnąć świeczki, zjeść tort...
- A potem? - nie dawała za wygraną.
- Potem tak.
- Superrr! - Courtney podskoczyła na krześle i uśmiechnęła się szeroko.
Mój kochany aniołek...
***
Kto biega tu? Oto mała Courtney.
Kto śmieje się? Oto mała Courtney.
Kto tańczy tu? Oto mała Courtney.
Wszyscy witamy tu naszą małą Courtney.
I oto nadchodzi, śmiejąc się jak dzika, ze swoją lalką
Tato, to jest dzidzia!
Tak, to jej córka, ma na imię Lola, z Bugsa dziewczyną nawet jej nie kojarz.
Courtney sama wymyśliła to imię, nie sprzeciwiaj się, bo zginiesz.
Tak, jak chce ona albo się żegnamy. Spójrz, mała dama ma skarpetki nie do pary.
Śmiejesz się? Lepiej nie rób tego, stary. Jak się Courtney zdenerwuje, gorzko tego pożałujesz.
Mieszanie kolorów to ostatni mody krzyk. Róż i błękit? To dopiero szyk.
Kto biega tu? Oto mała Courtney.
Kto śmieje się? Oto mała Courtney.
Kto tańczy tu? Oto mała Courtney.
Wszyscy witamy tu naszą małą Courtney.
Baletnica, wokalistka, albo księgowa, jeszcze się nie może zdecydować.
Fryzjerstwo też jej pasuje, lecz wujek Tomo ostro protestuje.
Jedno jest pewne będzie piękna jak jej mama, wiem to ja i wie to ona sama.
A teraz patrzę i co dostrzegam? Królik na dwóch nogach do mnie zmierza.
To ja, Courtney, nie poznałeś?
Oczywiście, że poznałem, lecz zabawny być chciałem, nie wyszło, lekko się rozczarowałem.
Lepiej o tym zapomnijmy, podam mikrofon Court, ona was załatwi swoim flow.
Mam na imię Courtney i mam latka dwa. Kocham musie.
A tatę?
Tak!
Kocham Lolę, Scotty'ego i królika. Tato, cę lizaka, ićmy do domu...
Kto śmieje się? Oto mała Courtney.
Kto tańczy tu? Oto mała Courtney.
Wszyscy witamy tu naszą małą Courtney.
I oto nadchodzi, śmiejąc się jak dzika, ze swoją lalką
Tato, to jest dzidzia!
Tak, to jej córka, ma na imię Lola, z Bugsa dziewczyną nawet jej nie kojarz.
Courtney sama wymyśliła to imię, nie sprzeciwiaj się, bo zginiesz.
Tak, jak chce ona albo się żegnamy. Spójrz, mała dama ma skarpetki nie do pary.
Śmiejesz się? Lepiej nie rób tego, stary. Jak się Courtney zdenerwuje, gorzko tego pożałujesz.
Mieszanie kolorów to ostatni mody krzyk. Róż i błękit? To dopiero szyk.
Kto biega tu? Oto mała Courtney.
Kto śmieje się? Oto mała Courtney.
Kto tańczy tu? Oto mała Courtney.
Wszyscy witamy tu naszą małą Courtney.
Baletnica, wokalistka, albo księgowa, jeszcze się nie może zdecydować.
Fryzjerstwo też jej pasuje, lecz wujek Tomo ostro protestuje.
Jedno jest pewne będzie piękna jak jej mama, wiem to ja i wie to ona sama.
A teraz patrzę i co dostrzegam? Królik na dwóch nogach do mnie zmierza.
To ja, Courtney, nie poznałeś?
Oczywiście, że poznałem, lecz zabawny być chciałem, nie wyszło, lekko się rozczarowałem.
Lepiej o tym zapomnijmy, podam mikrofon Court, ona was załatwi swoim flow.
Mam na imię Courtney i mam latka dwa. Kocham musie.
A tatę?
Tak!
Kocham Lolę, Scotty'ego i królika. Tato, cę lizaka, ićmy do domu...
- Nie żebym był złośliwy, ale raper to z ciebie żaden - podsumował Shannon, gdy tylko wyłączyłem nagrany kilka minut wcześniej plik. Żadnego podkładu, żadnych instrumentów, tylko mój głos i szyty na poczekaniu tekst.
- No co ty nie powiesz.
- Ale Courtney się podoba, to najważniejsze.
- Tak. - Odwróciłem głowę i spojrzałem na uśmiechniętą od ucha do ucha córkę. Klaskała w dłonie i podskakiwała, wprowadzając w ruch doczepione do kaptura szlafroka długie, królicze uszy.
Scotty siedział na kanapie, wciąż głośno się śmiejąc z końcówki, którą zafundowała piosence jego siostra. Wtórował mu Tomo, trzymając na kolanach nosidełko z Lolą.
I po moich ustach błądził uśmiech, i ja się głośno śmiałem, ale w środku czułem pustkę, jakiś nieokreślony smutek. Czegoś mi brakowało. A raczej kogoś.
Mary.
Ale nie tej, która została w domu z gośćmi, tylko tej, która trzy lata temu nagrywała ze mną w tym właśnie studiu, kochała się ze mną na tej kanapie, tańczyła na środku tego pomieszczenia.
Mary King, moja inspiracja, moja nie mająca sobie równych different girl, moje najpiękniejsze wspomnienie o zapachu papierosów i wanilii; tęsknię za nią tak bardzo, jak to tylko możliwe.
- No co ty nie powiesz.
- Ale Courtney się podoba, to najważniejsze.
- Tak. - Odwróciłem głowę i spojrzałem na uśmiechniętą od ucha do ucha córkę. Klaskała w dłonie i podskakiwała, wprowadzając w ruch doczepione do kaptura szlafroka długie, królicze uszy.
Scotty siedział na kanapie, wciąż głośno się śmiejąc z końcówki, którą zafundowała piosence jego siostra. Wtórował mu Tomo, trzymając na kolanach nosidełko z Lolą.
I po moich ustach błądził uśmiech, i ja się głośno śmiałem, ale w środku czułem pustkę, jakiś nieokreślony smutek. Czegoś mi brakowało. A raczej kogoś.
Mary.
Ale nie tej, która została w domu z gośćmi, tylko tej, która trzy lata temu nagrywała ze mną w tym właśnie studiu, kochała się ze mną na tej kanapie, tańczyła na środku tego pomieszczenia.
Mary King, moja inspiracja, moja nie mająca sobie równych different girl, moje najpiękniejsze wspomnienie o zapachu papierosów i wanilii; tęsknię za nią tak bardzo, jak to tylko możliwe.
Mary:
Po mojej twarzy spłynęły krople zimnej wody, zacisnęłam mocno powieki, starając się nie myśleć o rozrywającym bólu obejmującym praktycznie całą jamę brzuszną.
Chłód cieczy przyniósł minimalne ukojenie w oczekiwaniu na działanie morfiny, jednak śmiechy dobiegające z ogrodu wzmożyły wewnętrzny ucisk.
Cisza, potrzebuję teraz bezwzględnej ciszy...
Wzięłam trzy głębokie oddechy, które miały powstrzymać mnie przed wyjściem na zewnątrz i wyrzuceniem wszystkich tam obecnych na ulicę.
- Uciszcie się, do cholery jasnej, uciszcie! - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, wypuszczając spod powiek kilka palących łez. Natychmiast zmieszały się z drobinkami wody i spłynęły po drżącej brodzie.
Usłyszałam czyjeś kroki za plecami; w lustrze zobaczyłam zbliżającą się do mnie Constance, więc szybko przetarłam morką twarz.
- Wszystko w porządku, Mary? Dobrze się czujesz? - zapytała łagodnym tonem, kładąc mi dłoń na ramieniu. Sądząc po przybranym wyrazie twarzy, wyczuła bezwolne drżenie mięśni.
- Nie bardzo.
- Zrobić ci zastrzyk?
- Nie, właśnie łyknęłam tabletkę, ale możesz zrobić dla mnie coś innego.
- Co? - Przesunęła dłoń w dół mojej ręki z niemal matczyną czułością. Przez moment czułam to niesamowite ciepło i ukojenie, które kiedyś przynosił mi dotyk mamy.
- Zajmij się gośćmi, ja chciałbym się na chwilkę położyć.
- Nie ma sprawy. Może zrobić ci mięte albo przygotować kompres?
- Nie, dziękuję, mamo. Prześpię się trochę i mi przejdzie. - Z wielkim trudem uniosłam kąciki ust, Connie spojrzała na mnie zaskoczona.
- Pierwszy raz powiedziałaś do mnie mamo.
- Naprawdę? - zapytałam bardziej zdziwiona niż ona. Nawet nie zdałam sobie z tego sprawy, nie powiedziałam tego świadomie, to słowo samo, jakoś tak niepostrzeżenie wyskoczyło z moich ust. Zrobiło mi się głupio. - Przepraszam.
- Jezu Chryste, za co?
- Jesteś mamą Jareda, nie moją, nie powinnam się tak do ciebie zwracać.
Constance pokręciła głową.
- Jako żona mojego syna masz prawo nazywać mnie mamą, a nawet obowiązek.
- Do poprzedniej teściowej zwracałam się per pani Cobb.
- Z poprzednią teściową nie przeszłaś tyle, co ze mną.
- To akurat prawda - przyznałam, bezwolnie się uśmiechając.
- Nazywając mnie mamą, sprawiłaś mi ogromną radość i na pewno nie umniejszyłaś tym wyjątkowości swojej matki. Tak, wiem, że o tym pomyślałaś.
Trafiła w samo sedno.
- Mam rację?
Skinęłam twierdząco głową, która chwilę później znalazła się w objęciach teściowej.
- Może i kiedyś między nami nie było kolorowo, ale teraz kocham cię tak samo, jak swoich synów i chcę, żebyś walczyła, i jak najdłużej uszczęśliwiała mojego Jareda.
Moje serce przeszył ostry ból z rodzaju tych wywołanych żalem, wstydem i poczuciem winy.
- Wiem, że teraz nie jest u was najlepiej, domyślam się, że próbujesz go od siebie odsunąć, żeby oszczędzić mu większego cierpienia, na twoim miejscu robiłabym pewnie to samo, ale pomyśl tak przez chwilę, czy warto odpychać od siebie człowieka, który nie widzi poza tobą świata? Czy nie lepiej kochać go tak, jak na to zasługuje i zostawić mu cudowne wspomnienia, które kiedyś będą mu osładzać ciężkie chwile? Nawet jeśli teraz cię znienawidzi, i tak będzie cierpiał po twoim odejściu, a zamiast miłych scen będą go dręczyć bolesne obrazy, a chyba nie tego chcesz, prawda?
- Prawda. - Wtuliłam się jeszcze mocniej w jej ramiona i znów rozpłakałam. Ta kobieta zna mnie na wylot.
- Idź się teraz połóż, a kiedy wróci Jared, powiedz mu, jak bardzo go kochasz, bo przecież kochasz.
- Najbardziej na świecie.
Constance wypuściła mnie ze swojego uścisku i uśmiechnęła się czule.
- Już cię nie męczę, uciekaj do pokoju.
- Kocham cię, mamo. - Tym razem wypowiedziałam to słowo świadomie i czując się znacznie lepiej pod względem psychicznym, udałam się do sypialni.
Zanim położyłam się na łóżku, chwyciłam leżącego na biurku discmana, w którym od kilku dni zalegało Brotherhood. Od razu przeskoczyłam do utworu drugiego***, tego najlepiej oddającego naturę moich relacji z Jaredem, i z słuchawkami na uszach przycisnęłam twarz do poduszki, którą regularnie spryskuję perfumami męża, by każdej nocy mieć wrażenie, że leży tuż koło mnie...
- Wiem, że teraz nie jest u was najlepiej, domyślam się, że próbujesz go od siebie odsunąć, żeby oszczędzić mu większego cierpienia, na twoim miejscu robiłabym pewnie to samo, ale pomyśl tak przez chwilę, czy warto odpychać od siebie człowieka, który nie widzi poza tobą świata? Czy nie lepiej kochać go tak, jak na to zasługuje i zostawić mu cudowne wspomnienia, które kiedyś będą mu osładzać ciężkie chwile? Nawet jeśli teraz cię znienawidzi, i tak będzie cierpiał po twoim odejściu, a zamiast miłych scen będą go dręczyć bolesne obrazy, a chyba nie tego chcesz, prawda?
- Prawda. - Wtuliłam się jeszcze mocniej w jej ramiona i znów rozpłakałam. Ta kobieta zna mnie na wylot.
- Idź się teraz połóż, a kiedy wróci Jared, powiedz mu, jak bardzo go kochasz, bo przecież kochasz.
- Najbardziej na świecie.
Constance wypuściła mnie ze swojego uścisku i uśmiechnęła się czule.
- Już cię nie męczę, uciekaj do pokoju.
- Kocham cię, mamo. - Tym razem wypowiedziałam to słowo świadomie i czując się znacznie lepiej pod względem psychicznym, udałam się do sypialni.
Zanim położyłam się na łóżku, chwyciłam leżącego na biurku discmana, w którym od kilku dni zalegało Brotherhood. Od razu przeskoczyłam do utworu drugiego***, tego najlepiej oddającego naturę moich relacji z Jaredem, i z słuchawkami na uszach przycisnęłam twarz do poduszki, którą regularnie spryskuję perfumami męża, by każdej nocy mieć wrażenie, że leży tuż koło mnie...
Z zamkniętymi oczami, pośrodku niczego, zabijasz mnie
Z otwartymi ramionami, na dnie nieba, rozrywasz mnie
Z uchylonymi ustami, u bram piekła, kusisz mnie
Z otwartymi bliznami, w mojej głowie, torturujesz mnie
Tylko jeden krok, tylko jeden dźwięk
Tylko jeden ruch, tylko jeden jęk
Jak brzytwa twoja dłoń rozrywa moje ciało
Jak brzytwą językiem otwieram twe rany
I krwawisz, i toniesz, i wciąż jest ci mało
Na skraju szaleństwa powoli konamy
Z zamkniętymi oczami, pośrodku niczego, zabijam cię
Z otwartymi ramionami, na dnie nieba, rozrywam cię
Z uchylonymi ustami, u bram piekła, kuszę cię
Z otwartymi bliznami, w twojej głowie, torturuję cię
Tylko jeden krzyk, tylko jedno słowo
Zabijasz mnie i wskrzeszasz na nowo
Jak brzytwa moja dłoń rozrywa twoje ciało
Jak brzytwą językiem otwierasz me rany
I krwawię, i tonę, i wciąż jest mi mało
W objęciach ekstazy powoli konamy
Z otwartymi ramionami, na dnie nieba, rozrywasz mnie
Z uchylonymi ustami, u bram piekła, kusisz mnie
Z otwartymi bliznami, w mojej głowie, torturujesz mnie
Tylko jeden krok, tylko jeden dźwięk
Tylko jeden ruch, tylko jeden jęk
Jak brzytwa twoja dłoń rozrywa moje ciało
Jak brzytwą językiem otwieram twe rany
I krwawisz, i toniesz, i wciąż jest ci mało
Na skraju szaleństwa powoli konamy
Z zamkniętymi oczami, pośrodku niczego, zabijam cię
Z otwartymi ramionami, na dnie nieba, rozrywam cię
Z uchylonymi ustami, u bram piekła, kuszę cię
Z otwartymi bliznami, w twojej głowie, torturuję cię
Tylko jeden krzyk, tylko jedno słowo
Zabijasz mnie i wskrzeszasz na nowo
Jak brzytwa moja dłoń rozrywa twoje ciało
Jak brzytwą językiem otwierasz me rany
I krwawię, i tonę, i wciąż jest mi mało
W objęciach ekstazy powoli konamy
***
Z zachmurzonego nieba prosto na moją twarz spadło kilka kropel zimnego deszczu, nagły, porywisty wiatr zerwał mi z głowy czarny kapelusz.
Jak wyrzucona z procy, ruszyłam za nim w pogoń. Mijałam ludzi, którzy nawet nie zwracali na mnie uwagi - pogrążeni w bezwzględnej ciszy sunęli po chodniku niczym żywe mumie. Nie było słychać nawet ich oddechów i kroków, zupełnie jakby ktoś wyciszył ich pilotem. Zresztą nie tylko ich, nawet przejeżdżające ulicą samochody i biegające dookoła psy nie wydawały żadnych dźwięków.
A może to ja ogłuchłam?
Już zamierzałam przetrzeć uszy, gdy coś usłyszałam: nieco rozstrojoną gitarę akustyczną i zachrypnięty głos.
Oderwałam wzrok od uciekającego kapelusza i zwróciłam go w stronę źródła muzyki. Zobaczyłam dwa zniszczone buty wystające zza rogu. Ruszyłam przed siebie ciekawa reszty postaci.
Kiedy weszłam w zakręt, moim oczom ukazał się młody mężczyzna siedzący na betonie - Jared. Jego plecy i obrośnięta długimi, przetłuszczonymi lokami głowa opierały się o ścianę, palce zakończone brudnymi paznokciami szarpały struny na pudle i dociskały je na gryfie. Błękitne oczy patrzyły prosto na mnie:
- Kupić prawdę i sprzedać kłamstwo. Ostatni błąd, zanim umrzesz. Więc nie zapomnij dziś o oddechu. Dzisiejsza noc jest tą ostatnią, więc się pożegnaj.****
Wpatrywałam się w niego jak zahipnotyzowana, aż do momentu, gdy za moimi plecami rozbrzmiał głośny klakson.
- Hej, mała tancereczko, to chyba twoje.
Obróciłam się powoli, stado mrówek przebiegło po moim kręgosłupie, gdy dostrzegłam czerwonego Forda i mamę trzymającą w dłoni kapelusz, którego nie udało mi się złapać.
- Wsiadaj, zanim rozpada się na dobre. - Pchnęła drzwi od strony pasażera, otwierając je jeszcze szerzej.
Rozejrzałam się dookoła, przy ścianie już nikt nie siedział, leżał tam tylko zniszczony futerał wypełniony monetami.
Niepewnie i nieco nieufnie wsiadłam do auta, mama uśmiechnęła się szeroko. Już chciałam zapytać, co tutaj robi i gdzie chce mnie zabrać, gdy poczułam ciepłe dłonie na swojej twarzy - zasłoniły mi oczy, wywołały kolejny dreszcz.
- Zgadnij, kto to.
Nie musiałam zgadywać, natychmiast rozpoznałam ten głos i morelowy krem do rąk.
- Courtney. Courtney Ravin.
- Witaj, Mary Jane. - Odsłoniła mi oczy i musnęła polik miękkimi, wilgotnymi wargami. Zaraz potem wróciła na swoje miejsce z tyłu, a ja się odwróciłam.
Wyglądała przepięknie - włosy ułożone w delikatne fale, powieki pokryte turkusowym cieniem, usta muśnięte różowym błyszczykiem, no i ta żółta sukienka odsłaniająca dekolt i kolana. Mama z kolei miała na sobie błękitną spódnice, białą koszulkę i swoją ulubioną apaszkę. Włosy spięła z tyłu głowy, zostawiając tylko dwa pokręcone kosmyki tuż przy skroniach.
- Miałaś zamiar zapytać, dokąd cię zabieram, prawda?
Przytaknęłam szybkim skinięciem głowy.
- A więc ci odpowiem: zabieram, to znaczy zabieramy cię do domu.
- Do domu?
- Tak. - Znowu się do mnie uśmiechnęła i wcisnęła gaz. - Nie, Mary, nie zapinaj - oznajmiła, widząc, że właśnie sięgam po pas. - Nic nie może cię ograniczać podczas tej podróży.
Zmarszczyłam brwi w niemałym zdezorientowaniu, takie samo spojrzenie posłałam siedzącej za mną Court, ale ona zbyła mnie niejasnym uśmiechem.
Zrezygnowana skupiłam się na przedniej szybie - przed nami rozciągał się pusty plac przypominający parking; mama objechała go dwa razy, po czym skręciła i wjechała na autostradę.
- Gotowa? - zwróciła się do mnie, zaciskając mocniej dłonie na kierownicy.
- Na co?
Nie odpowiedziała, przydusiła pedał gazu najmocniej jak tylko się dało i zaczęła odliczać:
- Cztery, trzy, dwa, jeden.
Przed nami, jak spod ziemi, wyrósł samochód ciężarowy. Jego ostre światła oślepiły mnie na krótką chwilę, przywołując wspomnienie kwietniowego wypadku.
- Nie! - wrzasnęłam i złapałam za kierownicę, jednak zrobiłam to sekundę za późno: dwutonowy pojazd uderzył prosto w nasze auto, wzbijając je w powietrze.
Huk, smród paliwa i przeraźliwy ból rozrywanych na kawałki wnętrzności...
Jak wyrzucona z procy, ruszyłam za nim w pogoń. Mijałam ludzi, którzy nawet nie zwracali na mnie uwagi - pogrążeni w bezwzględnej ciszy sunęli po chodniku niczym żywe mumie. Nie było słychać nawet ich oddechów i kroków, zupełnie jakby ktoś wyciszył ich pilotem. Zresztą nie tylko ich, nawet przejeżdżające ulicą samochody i biegające dookoła psy nie wydawały żadnych dźwięków.
A może to ja ogłuchłam?
Już zamierzałam przetrzeć uszy, gdy coś usłyszałam: nieco rozstrojoną gitarę akustyczną i zachrypnięty głos.
Oderwałam wzrok od uciekającego kapelusza i zwróciłam go w stronę źródła muzyki. Zobaczyłam dwa zniszczone buty wystające zza rogu. Ruszyłam przed siebie ciekawa reszty postaci.
Kiedy weszłam w zakręt, moim oczom ukazał się młody mężczyzna siedzący na betonie - Jared. Jego plecy i obrośnięta długimi, przetłuszczonymi lokami głowa opierały się o ścianę, palce zakończone brudnymi paznokciami szarpały struny na pudle i dociskały je na gryfie. Błękitne oczy patrzyły prosto na mnie:
- Kupić prawdę i sprzedać kłamstwo. Ostatni błąd, zanim umrzesz. Więc nie zapomnij dziś o oddechu. Dzisiejsza noc jest tą ostatnią, więc się pożegnaj.****
Wpatrywałam się w niego jak zahipnotyzowana, aż do momentu, gdy za moimi plecami rozbrzmiał głośny klakson.
- Hej, mała tancereczko, to chyba twoje.
Obróciłam się powoli, stado mrówek przebiegło po moim kręgosłupie, gdy dostrzegłam czerwonego Forda i mamę trzymającą w dłoni kapelusz, którego nie udało mi się złapać.
- Wsiadaj, zanim rozpada się na dobre. - Pchnęła drzwi od strony pasażera, otwierając je jeszcze szerzej.
Rozejrzałam się dookoła, przy ścianie już nikt nie siedział, leżał tam tylko zniszczony futerał wypełniony monetami.
Niepewnie i nieco nieufnie wsiadłam do auta, mama uśmiechnęła się szeroko. Już chciałam zapytać, co tutaj robi i gdzie chce mnie zabrać, gdy poczułam ciepłe dłonie na swojej twarzy - zasłoniły mi oczy, wywołały kolejny dreszcz.
- Zgadnij, kto to.
Nie musiałam zgadywać, natychmiast rozpoznałam ten głos i morelowy krem do rąk.
- Courtney. Courtney Ravin.
- Witaj, Mary Jane. - Odsłoniła mi oczy i musnęła polik miękkimi, wilgotnymi wargami. Zaraz potem wróciła na swoje miejsce z tyłu, a ja się odwróciłam.
Wyglądała przepięknie - włosy ułożone w delikatne fale, powieki pokryte turkusowym cieniem, usta muśnięte różowym błyszczykiem, no i ta żółta sukienka odsłaniająca dekolt i kolana. Mama z kolei miała na sobie błękitną spódnice, białą koszulkę i swoją ulubioną apaszkę. Włosy spięła z tyłu głowy, zostawiając tylko dwa pokręcone kosmyki tuż przy skroniach.
- Miałaś zamiar zapytać, dokąd cię zabieram, prawda?
Przytaknęłam szybkim skinięciem głowy.
- A więc ci odpowiem: zabieram, to znaczy zabieramy cię do domu.
- Do domu?
- Tak. - Znowu się do mnie uśmiechnęła i wcisnęła gaz. - Nie, Mary, nie zapinaj - oznajmiła, widząc, że właśnie sięgam po pas. - Nic nie może cię ograniczać podczas tej podróży.
Zmarszczyłam brwi w niemałym zdezorientowaniu, takie samo spojrzenie posłałam siedzącej za mną Court, ale ona zbyła mnie niejasnym uśmiechem.
Zrezygnowana skupiłam się na przedniej szybie - przed nami rozciągał się pusty plac przypominający parking; mama objechała go dwa razy, po czym skręciła i wjechała na autostradę.
- Gotowa? - zwróciła się do mnie, zaciskając mocniej dłonie na kierownicy.
- Na co?
Nie odpowiedziała, przydusiła pedał gazu najmocniej jak tylko się dało i zaczęła odliczać:
- Cztery, trzy, dwa, jeden.
Przed nami, jak spod ziemi, wyrósł samochód ciężarowy. Jego ostre światła oślepiły mnie na krótką chwilę, przywołując wspomnienie kwietniowego wypadku.
- Nie! - wrzasnęłam i złapałam za kierownicę, jednak zrobiłam to sekundę za późno: dwutonowy pojazd uderzył prosto w nasze auto, wzbijając je w powietrze.
Huk, smród paliwa i przeraźliwy ból rozrywanych na kawałki wnętrzności...
***
- Marion, odpalaj auto, szybko! - usłyszałam jakby przez grubą ścianę i poczułam, jak czyjeś trzęsące się dłonie wsuwają się pod moje plecy.
Z trudem otworzyłam zlepione powieki i zobaczyłam bladą jak ściana twarz Harry'ego Jackobsona. Podniósł mnie z pościeli, wszędzie była krew: na poduszce, na kołdrze, na moich dłoniach.
- Umieram? - wydukałam, ale nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Zawirował tylko sufit, zatańczyła podłoga i zapadła ciemność.
*Lustra - Scotty doesn't know
**Nirvana - Polly
***Fikcyjny utwór Razor. Tekst mojego autorstwa. Data powstania: 18.02.2014
****30 Seconds to Mars - Modern Myth
..................................
- Piosenkę o Courtney napisałam ponad rok temu, pierwotnie był to tekst angielski, jednak niedawno uznałam, że o wiele lepiej prezentują się polskie przekłady, więc zdecydowałam się przetłumaczyć ją na język polski, wprowadzając kilka drobnych zmian. Ostateczna wersja powstała dwunastego lutego bieżącego roku.
- Jak już pewnie zauważyliście, jesteśmy na półmetku tej historii, niewiele już zostało rozdziałów do końca, więc mam do Was maleńką prośbę - chciałabym napisać nietypową, ale taka nie jest. O co chodzi? O komentarze. Nie zamierzam Was szantażować, czy do czegoś zmuszać, ale skoro już jesteśmy tak blisko mety, może zacieśnimy nieco nasze relacje? Ja wiem, że wielu czytelników zawiodłam tym, w jaką stronę poszło to opowiadanie, wielu zanudziłam tak dużą ilością rozdziałów i czasem, w jakim to wszystko się rozciągnęło. Wielu już o mnie zapomniało, inni postawili na mnie krzyżyk, ale liczby w statystykach mówią mi, że jest jeszcze trochę osób zainteresowanych, więc gdyby tak każdy zostawił choć jedno zdanie. Nie chodzi tu o zaspokajanie mojej próżności, a o świadomość, że komuś jeszcze zależy, że nie każdego do siebie zraziłam. Miło by było czuć wsparcie tuż przed samym końcem. To byłaby idealna motywacja do napisania tych ostatnich rozdziałów. Takie rozstanie w przemiłej atmosferze :).
Z trudem otworzyłam zlepione powieki i zobaczyłam bladą jak ściana twarz Harry'ego Jackobsona. Podniósł mnie z pościeli, wszędzie była krew: na poduszce, na kołdrze, na moich dłoniach.
- Umieram? - wydukałam, ale nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Zawirował tylko sufit, zatańczyła podłoga i zapadła ciemność.
*Lustra - Scotty doesn't know
**Nirvana - Polly
***Fikcyjny utwór Razor. Tekst mojego autorstwa. Data powstania: 18.02.2014
****30 Seconds to Mars - Modern Myth
..................................
- Piosenkę o Courtney napisałam ponad rok temu, pierwotnie był to tekst angielski, jednak niedawno uznałam, że o wiele lepiej prezentują się polskie przekłady, więc zdecydowałam się przetłumaczyć ją na język polski, wprowadzając kilka drobnych zmian. Ostateczna wersja powstała dwunastego lutego bieżącego roku.
- Jak już pewnie zauważyliście, jesteśmy na półmetku tej historii, niewiele już zostało rozdziałów do końca, więc mam do Was maleńką prośbę - chciałabym napisać nietypową, ale taka nie jest. O co chodzi? O komentarze. Nie zamierzam Was szantażować, czy do czegoś zmuszać, ale skoro już jesteśmy tak blisko mety, może zacieśnimy nieco nasze relacje? Ja wiem, że wielu czytelników zawiodłam tym, w jaką stronę poszło to opowiadanie, wielu zanudziłam tak dużą ilością rozdziałów i czasem, w jakim to wszystko się rozciągnęło. Wielu już o mnie zapomniało, inni postawili na mnie krzyżyk, ale liczby w statystykach mówią mi, że jest jeszcze trochę osób zainteresowanych, więc gdyby tak każdy zostawił choć jedno zdanie. Nie chodzi tu o zaspokajanie mojej próżności, a o świadomość, że komuś jeszcze zależy, że nie każdego do siebie zraziłam. Miło by było czuć wsparcie tuż przed samym końcem. To byłaby idealna motywacja do napisania tych ostatnich rozdziałów. Takie rozstanie w przemiłej atmosferze :).
O!! Widzę, że w końcu pojawił się rozdział. Skomentuje jutro, bo powieki same mi się zamykają. Na świeżo po przeczytaniu powiem jedno, ostatni fragment dawno mnie tak nie zszokował. Chciałabym już przeczytać następną część tej opowieści, ale wiem, że im dłużej czekamy ttm większa jest radość i ekscytacja z nowego rozdziału.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i dobranoc (:
Będzie mi bardzo miło :).
UsuńI od razu zaczęłam się szeroko uśmiechać - miło jest jeszcze kogoś zszokować :).
Byłabym bardzo zadowolona, gdyby każdy czytelnik miał właśnie takie podejście, co do tego czekania. Co prawda pisałam, że postaram się publikować częściej, ale niestety, nie dam rady. Zbyt mało ostatnio piszę, zbyt dużo czasu zajmuje mi przepisywanie, bym mogła publikować częściej niż raz w miesiącu. Ale mam nadzieję, że jest więcej osób, które tak jak Ty, nie mają mi tego za złe.
Również pozdrawiam :).
Nawet nie wiesz ile czekałam na ten rozdzialr. Każdego dnia wchodziłam na twojego tt i patrzyłam czy bie pojawił się tweet o nowumr rozdziale na WYRA ale w końcu się doczekałam. Szkoda, że taki krótki. Wiem, że wydziwiam, ale ja zawsze chciałabym wiedzieć więcej na dany temat. Rozdział ofolnie świetny!! Końcówka totalnie mnie zszkowała. Nie uwierzyłam na początku, że to wgl już zakończenie.
OdpowiedzUsuńNa koniec chciałabym życzyć nieopuszczającej Cię weny i zawsze dobrego humoru. Z niecierpliwością czekamr na kolejny fragment tej opowieści!
Bardzo mnie to cieszy :). Wszystkie rozdziały, które ostatnio piszę, są krótkie, nie robię tego oczywiście celowo, jakoś tak samo wychodzi, ale to w sumie lepiej, szybciej się przepisuje.
UsuńNie postrzegam tego jako wydziwianie, sama jestem bardzo niecierpliwym czytelnikiem i wszystko bym chciała wiedzieć od razu.
Niezwykle mi miło, że rozdział się spodobał i że jesteś kolejną osobą, którą udało mi się zszokować. To niezwykłe uczucie :).
Serdecznie dziękuję, wena się teraz bardzo przyda, by połączyć pojedyncze pomysły w jedną, w miarę znośną całość.
Noo kurczę musiałaś zakończyć właśnie w takim momencie?! Mam nadzieję, że Mary jeszcze trochę wytrzyma i że jej nie uśmiercisz w następnym rozdziale.
OdpowiedzUsuńPodobają mi się relacje Mary i Constance, szkoda że wcześniej takie nie były.
Dodawaj szybko kolejny! Obawiam się że Mary i Jared nie zdążą się pogodzić.
Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na kolejny!
Niestety musiałam, trzeba jakoś zachęcić czytelników do czekania na kolejny rozdział :P
UsuńKamień z serca, bo bałam się, że ta scena między Mary i Constance nie zostanie zbyt dobrze przyjęta, że ogólnie to ocieplenie ich stosunków będzie postrzegane jako zgrzyt.
Chciałabym dodać szybko, ale najpierw muszę skupić się na MWADG. Myślę, że uda mi się zaktualizować WYRA dopiero w drugiej połowie czerwca.
Również pozdrawiam :).
Wspaniałe opowiadanie.Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że tak uważasz. Również pozdrawiam ;).
UsuńBardzo podobała mi się końcówka, dobrze napisana. Aż mnie przeszedł dreszcz. Te wszystkie drobne elementy składające się na całość tej sceny - mistrzostwo i bardzo dobry warsztat. Od początku pojawiła się ta nutka niepokoju, a potem świetnie potęgowałaś to uczucie, aż pod koniec po prostu wbiło mnie w fotel. Jest to coś, co potrafią dobrzy pisarze, więc proszę Cię, dziewczyno, przestań w siebie wątpić. W ogóle masz talent do opisywania sennych rzeczywistości i emocji. Może pomyśl, żeby nad tym popracować. Nie będę ukrywać, że to opowiadanie zbyt ambitne nie jest, ale widać, jak się rozwinęłaś podczas jego pisania, zatem powinien być to powód do dumy, a nie wstydu. Masz już wszystkie potrzebne narzędzia: wyobraźnię, warsztat pisarski i tę odrobinę talentu, którą niewiele osób może się pochwalić. Byłoby bardziej niż wskazane, żebyś zajęła się tym na poważniej. Trzymam kciuki.
OdpowiedzUsuńCo do opowiadania. No cóż, pewnie będę w mniejszości, ale byłabym szczęśliwa, gdyby Mary rzeczywiście umarła/zapadła w śpiączkę czy cokolwiek, co uniemożliwiłoby jej pogodzenie się z Jaredem. Pewnie obrałaś inną ścieżkę, za co Cię nie winię, Ty tu rządzisz. Aczkolwiek zawsze po cichu liczyłam na jakieś gorzko-słodkie zakończenie. Życie jest nieprzewidywalne, niesprawiedliwe i często popełniamy głupie błędy, których nie mamy szansy naprawić, bo jest za późno. To byłaby świetna konkluzja dla tej historii. Mam nadzieję, że zaserwujesz chociaż coś pośrodku. Zobaczymy.
Fajnie, że Constance i Mary dostały tę scenę. Myślę, że było to potrzebne i widać, że zabierasz się za domykanie wątków. Temat rozdziału trudny, ale wyszło Ci to naprawdę zgrabnie. Nie przepadam za Mary w tym opowiadaniu, mimo wszystko coś mnie ruszyło. Oby ostatnie rozdziały były równie dobre jak ten, czego Ci życzę.
Pozdrawiam, M.
Zacznę od tego, że mnie zamurowało, naprawdę. Nie spodziewałam się takich słów. Tak jak zwykle przy odpowiadaniu na komentarze słowa same wskakują mi do głowy, tak teraz nie wiem, co mam napisać. Chyba to, że tak jakby się wzruszyłam. Nie, nie tak jakby, bardzo się wzruszyłam. Dziękuję. A teraz mimo wszystko postaram się odnieść do tego, co napisałaś bardziej szczegółowo.
UsuńSą takie dni, kiedy myślę sobie, że faktycznie nie jest za mną aż tak źle, a potem nagle znów dopada mnie poczucie, że tak naprawdę robię z siebie pośmiewisko i nic nie potrafię. Próbuję jakoś to zbalansować, ale chyba jeszcze jestem na to za młoda. W każdym razie i tak zrobiłam postęp w patrzeniu na samą siebie, bo teraz zamiast za kiepski uważam swój styl za przeciętny.
Uwielbiam opisywać sny, bo w snach można pozwolić sobie na irracjonalność, ukazywać rzeczy, które nie mogłyby się wydarzyć w rzeczywistości. To ostatnie pociąga mnie chyba najbardziej, bo swoje pisanie zaczynałam od horrorów i tworów w klimatach nadprzyrodzonych. WYRA to tak naprawdę mój debiut, jeśli chodzi o obyczajówki, chciałam się po prostu w tym sprawdzić.
Masz rację, temu opowiadaniu daleko do miana ambitnego, doskonale zdaję sobie z tego sprawę, a to dlatego, że zaczęłam je pisać dla zabicia czasu, dla zwykłej rozrywki, potraktowałam to jako nowe wyzwanie. Dopiero później zaczęłam mieć nieco większe ambicje, ale niestety tu już nie mogłam ich spełniać (w sumie to teraz próbuję to sobie nieco odbijać na MWADG).
Z postępu, jaki zrobiłam, jestem niezwykle dumna, wstydzę się tylko tego, że pozwoliłam sobie na tak nieprzemyślne działania.
Pisanie na poważnie, utrzymywanie się z tego byłoby dla mnie idealną opcją, bo zupełnie nie nadaję się do pracy, w której musiałabym przestrzegać ściśle określonych zasad, stawiać się gdzieś na konkretną godzinę przez sześć dni w tygodniu, ale z drugiej strony czuję, że to jednak nie moja liga. Dużo czytam i widzę, jak piszą zawodowcy, jak układają zdania, jakich metafor używają, jakie mają pomysły, ja niestety nie mogę się z nimi równać, bo internetowe opowiadanie czy miniaturka to jedno, książka to już zupełnie inna historia.
To życzenie z całą pewnością się przyda, bo tak naprawdę piszę to już tylko po to, by to skończyć i chciałabym to zrobić w miarę znośnie.
Generalnie chciałabym zmienić parę rzeczy, ale zamierzam trzymać się pierwotnego planu, bo kiedy zaczynam zbytnio kombinować, wszystko się sypie. Przyznaję, ze 166 miałam pewne problemy, nie jestem z niego zadowolona, a przynajmniej z pewnej jego części. 167 pisało mi się już nieco lepiej, ale strasznie się boję, że to będzie wielkie rozczarowanie. Ale nieważne, teraz muszę się skupić na przyszłych rozdziałach, na tym, by z tego swojego nie do końca pasującego mi planu, wykrzesać coś, co będę w stanie opublikować bez zbyt dużej goryczy.
Można powiedzieć, że to opowiadania to moja lekcja - nigdy, przenigdy nie pisz bez planu, bo ukisisz się w swoim własnym sosie. Ale cóż, w końcu człowiek uczy się na błędach :).
Och, cieszę się, że poprawiłam Ci humor ;) Żałuję, że nie mam czasu komentować na bieżąco, ale na koniec obiecuję długi i treściwy komentarz, który z radością napiszę. Słowo.
UsuńCóż, wiem trochę jak to jest, bo sama coś tam skrobię i też czasami uważam, że to, co napisałam jest beznadziejne, a potem kiedy za jakiś czas do tego wracam, okazuje się całkiem w porządku. Każdy pisarz przez to przechodzi i doświadcza różnych kryzysów w mniejszym lub większym stopniu. Chyba dlatego po części Cię rozumiem, chociaż sama niczego nie publikuję. Wszyscy czasem w siebie wątpią, ale jeśli kochasz coś robić, tak szczerze i z całego serca, to trzeba się otrząsnąć i działać dalej. Mimo że ludzie zapewniają Cię o tym, że im się podoba, to stale szukasz powodu, żeby temu zaprzeczać. O ile odrobina samokrytyki jest jak najbardziej wskazane, to takie samobiczowanie się naprawdę nic nie daje.
Też jestem takim wolnym duchem i nie lubię z góry narzuconych zasad, aczkolwiek marzy mi się kariera uniwersytecka, co w pewnym sensie też z pisaniem ma związek. I też zaczynałam od pisania horrorów. Spory wpływ na to miał fakt, że jestem fanką Stephena Kinga i Edgara Allana Poego - oboje byli dla mnie wielką inspiracją. Nadal lubię tworzyć w takich klimatach. Psychologia, właśnie taki oniryzm, momentami psychodelia. Wszystko to uwielbiam, dlatego widzę w Tobie potencjał. Też czytam naprawdę dużo i studiuję na filologicznym kierunku, więc ciągle spotykam się z literaturą, analizą itd. Nikt nie potrafi obiektywnie siebie ocenić, nie jesteś jedyna. Zapewniam. Także głowa do góry.
Rzeczywiście dobrze mieć jakiś plan. Ja zawsze najpierw wymyślam zakończenie, tak trochę od innej strony. Lubię te niespodzianki podczas pisania, bo sama nie wiem, dokąd zaprowadzi mnie historia, ale choćby waliło się i paliło, musi się zakończyć dokładnie tak, jak przewidziałam. Nie ma znaczenia, co wydarzy się po drodze. Ot, taki mój dziwny sposób działania.
P.S. Podczytuję także MWADG i tamtą historię lubię jeszcze bardziej. Spokojnie mogłaby funkcjonować jako autonomiczna historia, bo poza imionami i nazwą zespołu, Twoje postacie wyewoluowały i zaczęły żyć własnym życiem. A szczególnie postać Mary zasługuje na pochwałę.
Mam nadzieję, że kiedyś poczytam Twoje inne historie, no i czekam z niecierpliwością na kolejny na WYRA.
M.
W takim razie trzymam za słowo :).
UsuńU mnie to są w sumie takie etapy - na początku to, co napisałam, wydaje się OK, potem dostrzegam już same minusy, po jakimś czasie znów się do tego przekonuję i tak w kółko, aż do znudzenia. Zdecydowanie nie potrafię patrzeć na swoją pisaninie obiektywnie, ale jak zauważyłaś, nie ja jedyna.
Od zawsze słyszę, że jestem dla siebie zbyt surowa i tak jest w każdej dziedzinie. W pisaniu udało mi się wytrwać, ale inne pasje porzucałam tylko dlatego, że nie mogłam już znieść krytyki, którą sama się obrzucałam. Staram się nad tym pracować, znaleźć taki złoty środek, mam nadzieję, że kiedyś mi się to uda :).
Dużo się nauczyłam z książek Kinga i chyba dlatego jest mi tak bardzo bliski. Jako dziecko zaczęłam tworzyć pewną historię (nawet jej nie dokończyłam), kilka lat później trafiłam na Lśnienie i odkryłam, że mój stary pomysł był bardzo do tego zbliżony. Od tamtej pory żartuję, że myślę bardzo podobnie do pana Stephena. Bez obrazy dla niego, oczywiście.
Ja chcę wrócić do tych klimatów, mam już nawet kilka historii w głowie, ale z całą pewnością nie ujrzą one światła dziennego.
Ja dopiero teraz nauczyłam się tego, by z góry planować zakończenie, bo potem człowiek się ze wszystkim plącze i nigdy nic z tego nie wychodzi (między innymi dlatego nie kończyłam 60% historii, które zaczynałam).
Dokładnie, te niespodzianki są cudowne, dlatego teraz, nawet gdy tworzę plan, zostawiam sobie trochę miejsca na coś spontanicznego, i powiem Ci szczerzę, że później ten spontaniczny pomysł stanowi lwią część całego rozdziału.
Osobiście też wolę MWADG niż WYRA, jest mi znacznie bliższe głównie przez to, że mam tam większą swobodę, bo nie muszę ograniczać wyobraźni realnymi postaciami i z góry narzuconymi aspektami ich życia.
Mary to dla mnie najważniejsza postać, jaka kiedykolwiek powstała w mojej głowie, można nawet powiedzieć, że ją kocham taką matczyną miłością i cieszę się, że przypadła Ci do gustu.
Generalnie to chodzi mi po głowie taki pomysł, żeby przerobić MWADG na w całości autorską historię. Jareda zastąpić wymyślonym bohaterem, wprowadzić kilka zmian i napisać to od początku w formie książki. Oczywiście nie takiej, z którą pchałabym się do wydawnictwa, ale takiej, którą trzymałabym dla samej siebie, ewentualnie pokazała kilku osobom, które zawsze widziały we mnie jakieś tam zdolności.
Również mam taką nadzieję, bo nie wyobrażam już sobie siebie niepiszącej. No i mogę zdradzić, że za jakiś czas stworzę trzy miniaturki ściśle powiązane z tym opowiadaniem, a dokładnie z rozdziałem 167. Planuję się za nie zabrać po zakończeniu WYRA, by za dużo na siebie nie brać, ale kto wie, może uda mi się naskrobać coś wcześniej :).
Witam! Jestem Twoją nową, ale chyba trochę spóźnioną czytelniczką, bo historia dobiega końca. Muszę powiedzieć, że świetnie piszesz i Twoje opowiadanie czyta się naprawdę bardzo dobrze. Przeczytałam wszystkie rozdziały Twojego poprzedniego opowiadania "Mary was..." i to właśnie stamtąd trafiłam tu. Miałaś naprawdę niesamowity pomysł, aby poprowadzić jedną historię w dwóch różnych momentach życia głównych bohaterów. Jesteś niesamowicie pomysłowa i prowadzisz świetnie narrację, dialogi i ogólny rozwój sytuacji w całej tej historii. Nie ma się do czego przyczepić. Czy jest jakaś możliwość przeczytania początkowych rozdziałów tej historii (1-138), bo są one w jakiś sposób zablokowane? I czy oprócz opowiadań podanych w zakładce linki piszesz gdzieś jeszcze? A może masz zamiar opublikować coś w wersji papierowej, bo uważam ze z takim talentem masz na to szansę. Ogólnie w internecie można znaleźć masę różnych opowiadań na przeróżne tematy, ale tylko niewielki procent jest dobry i Ty jesteś w gronie tych dobrych, tych bardzo dobrych. Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w pisaniu, mam nadzieję że będę miała okazję Cię czytać jeszcze po zakończeniu tego opowiadania. Lady Insomnia
OdpowiedzUsuńWitam serdecznie w gronie czytelników, to zawsze ogromna przyjemność, kiedy pojawia się ktoś nowy :).
UsuńBardzo mi miło, że tak uważasz, naprawdę. Coś, do czego można się przyczepić, zawsze się znajdzie, ja z pewnością bym to znalazła, ale czasami warto skupić się na plusach, zamiast rozwodzić się nad minusami ;).
Tak, wystarczy, że podasz mi swój adres e-mail, wtedy wyślę Ci zaproszenie.
Nie, nie piszę nic więcej. Tworzę tylko te dwa opowiadania + miniaturki.
Wydanie własnej książki to naprawdę duża rzecz i raczej powątpiewam w to, że jestem tego godna, choć nie ukrywam, że pisanie na poważnie byłoby cudowne, ale cóż, człowiek musi znać swoje miejsce. Mimo to, będę cały czas pisać, bo szczerze to kocham.
Również pozdrawiam, a co do projektów po WYRA, mam pomysły na kilka opowiadań autorskich, ale wątpię, bym zdecydowała się na ich publikację + od kilkunastu miesięcy krąży mi po głowie jeszcze jeden marsowy FF, ściśle powiązany z miniaturką Sto milionów dusz, ale czy coś z tego będzie, ciężko mi na razie powiedzieć, pożyjemy, zobaczymy :).
Mary nie może umrzeć ! niech się stanie cud i niech żyje :-) czekam na nowy XD
OdpowiedzUsuńCzas pokaże, co się wydarzy :) A co do czekania - być może, wbrew temu, co napisałam w komentarzu gdzieś powyżej, rozdział pojawi się w pierwszej połowie czerwca ;).
UsuńNie.
OdpowiedzUsuńNie wytrzymam jak zakończysz te opowiadanie...jestem z nim od samego początku i cholernie będzie boleć, gdy zobaczę, że czytam już epilog...
Ale wiem też, że nie ma sensu przeciągać go w nieskończoność.
Masz moje wsparcie duchowe, psychiczne i mentalne, trzymam za Ciebie kciuki, bo jeszcze nie 'spotkałam' takiego talenty pisarskiego, takiej pasji.
Czekam na dalsze losy !
Pozdrawiam,
Loret/ cholera wie jak mnie teraz pamiętasz.
Mi też z pewnością zakręci się łezka w oku, kiedy będę pisać ostatnie słowa, ale niestety, tak to już jest, że wszystko musi się kiedyś skończyć.
UsuńDobrze wiedzieć, świadomość wsparcia z całą pewnością pomoże mi się uporać z ostatnimi rozdziałami :).
Również pozdrawiam, i tak, pamiętam Loret :).
nie mam tak jakby pomysłu na komentarz, czuję się taka wypalona dosłownie ze wszystkiego.
OdpowiedzUsuńfajnie, że ten rozdział opisywał tak jakby... większość. tak wszystkich od razu, po trochu. i bardzo podobała mi się scena Mary z matką Jareda. taka... bardzo emocjonująca. chociaż mnie samej dziwnie byłoby mówić do kolejnej kobiety "mamo", mimo iż byłaby matką mojego męża... jakiś taki zwyczaj, nie wiem... trochę go nie czaję. ale, co ja tam mogę wiedzieć, żoną jeszcze nie jestem.
i nie czaję za bardzo końcówki rozdziału. kto, co się stało, jak?... a może to i lepiej?
piosenka Twojego autorstwa bardzo mi się podobała. bardzo, bardzo. tak bardzo, że zechciałam jej usłyszeć w całości, z aranżacją muzyczną, na wielkiej scenie. 10/10! :)))))
Ale jesteś usprawiedliwiona :)
UsuńNa tym właśnie mi zależało - pisać z perspektywy Jareda i Mary, ale wspomnieć też o każdym choćby jednym zdaniem. Zresztą teraz, będąc na półmetku, staram się już rozwiązywać wszystkie wątki i powoli nakreślać finalną sytuację Taa, dziś to ja jestem do dupy, jeśli idzie o pisanie komentarzy...
Dla mnie ten zwrot mamo w stosunku do teściowej też jest dziwny, ale cóż, ktoś tak sobie wymyślił i tak się już przyjęło.
Aranżacji muzycznej owy tekst nie posiada i raczej nigdy posiadać nie będzie, ale cieszę się, że się podoba. W sumie to powstał przypadkiem. Robiłam herbatę i do głowy wskoczył mi pierwszy wers, więc uznałam, że mogę to wykorzystać w rozdziale jako piosenkę Marsów. Kiedy przeszłam z kuchni do pokoju, dopisałam resztę tekstu. I bum, tak powstało Razor! ;)
Ja jestem cały czas - ciągle zachwycona tym opowiadaniem. Zaglądam tu od czasu do czasu i zawsze mam niespodziankę w postaci nowego rozdziału. Lubię to, naprawdę. Widać, że jesteś inteligentna, mądra, z dużą wyobraźnią :) Tak trzymaj... Aż mi smutno, że już powoli koniec, bo naprawdę przywiązałam się do tej historii!
OdpowiedzUsuńJa jestem cały czas - ciągle zachwycona. Uwielbiam to co robisz i w jaki sposób piszesz. Wydajesz się inteligentna, mądra, oczytana, z dużą wyobraźnią... Przywiązałam się do tej historii i aż mi smutno, że powoli zbliżamy się do końca. Powodzenia!
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć, naprawdę. To miłe, kiedy ktoś przywiązuje się do czegoś, co robisz, człowiek zaczyna czuć się poniekąd potrzebny, a to jedno z najlepszych odczuć :) Mi też z pewnością będzie żal to kończyć. Co prawda piszę to już głównie z obowiązku, ale wciąż jest we mnie taka iskierka miłości do tej historii, więc z całą pewnością czegoś mi będzie brakować, kiedy postawię ostatnią kropkę w epilogu.
UsuńDziękuję serdecznie za tak miłe słowa, to wiele dla mnie znaczy :).