Jared:
Las Vegas, trzy lata wcześniej:
- Apartament numer trzydzieści. Dlaczego mnie to nie dziwi? - Mary dotknęła opuszkami palców przybitych do drzwi cyfr, po czym oparła się o drewno, wbijając we mnie uważne spojrzenie.
- To moja szczęśliwa liczba.
- No tak, trzydzieści sekund do Marsa i te sprawy.
- Trzydziesty grudnia.
- Moje urodziny. - King uśmiechnęła się szeroko i przeniosła dłoń na moją twarz.
- Twoje urodziny - odpowiedziałem, odwzajemniając się lekkim uniesieniem kącików ust. Jej palce przeniosły się na dolną wargę, musnąłem je koniuszkiem języka, na co Mary uroczo zachichotała.
Urok, właśnie to sprawiło, że zdecydowałem się opuścić studio i spędzić ten weekend w Vegas, sam na sam z Mary. Shannonowi to się oczywiście nie spodobało, ale jego humorki były ostatnią rzeczą, jaką się kierowałem podczas podejmowania jakichkolwiek decyzji.
Od dwóch tygodni nie robiliśmy nic tylko nagrywaliśmy i to z dosyć marnym skutkiem - to, co podobało się mi, nie odpowiadało reszcie zespołu, z kolei ich sugestie całkowicie kłóciły się z moją koncepcją. Tam, gdzie ja słyszałem flanger, Tomo widział fuzza, kiedy chciałem, by Shannon wykonał główny motyw na werblu, on upierał się przy hi-hatcie, moje smyczki kontrował fortepian, a damski chórek próbowano wyprzeć męskim. Za nic w świecie nie mogliśmy osiągnąć satysfakcjonującego kompromisu, więc każda sesja kończyła się wielką kłótnią i usuwaniem nagranych ścieżek.
Musiałem od tego wszystkiego odpocząć, a przy nikim nie relaksowałem się tak jak przy Mary, dobrym alkoholu i odrobinie magicznego proszku.
- Mówiłem ci już kiedyś, że twój chichot mnie podnieca?
- Nie musiałeś mówić, widzę to w twoich oczach - wymruczała i zabrała mi z ręki kartę magnetyczną.
Po chwili byliśmy już we wnętrzu największego apartamentu dostępnego w hotelu Cherry*, gdzie czekał na nas wielki kosz owoców i schłodzony szampan.
- Pięknie pachnie. - Mary stanęła na środku jednego z trzech pomieszczeń i zaciągnęła się mocno wonią wiśniowego odświeżacza powietrza, który według ulotki reklamowej unosił się w każdym pokoju, tworząc niepowtarzalny klimat.
Już miałem przyznać jej rację, kiedy to rozdzwonił się mój telefon.
- Jared, obiecałeś, że go wyłączysz.
- Przepraszam, zapomniałem - rzuciłem zawstydzony, wyławiając komórkę z kieszeni spodni. To była Marion, dzwoniła już drugi raz tego południa. Pierwsze połączenie musiałem zignorować, bo właśnie wchodziliśmy na pokład samolotu, drugie zamierzałem zaakceptować, jednak wyprzedziła mnie Mary.
- Obietnica to obietnica. - King bezceremonialnie przejęła smartfona, wyłączyła go i rzuciła na wściekle czerwoną sofę obitą błyszczącą skórą.
- Ej, to była Marion.
- Pieprzyć Marion.
- Pewnie chodziło o Scotty'ego - dodałem szybko, patrząc na swoją sponiewieraną własność.
- Ja wiem, że to słodki dzieciaczek, a ty starasz się być wzorowym tatusiem, ale teraz jesteś ze mną i to na mnie masz się skupić, jasne?
- Jak słońce. - Zagryzłem dolną wargę i przyciągnąłem King do siebie, patrząc jej głęboko w oczy.
- Cieszę się, że się rozumiemy. - Nawilżone błyszczykiem usta przywarły do moich, a dłoń zawędrowała na głowę, zdejmując z niej czarny kapelusz, który, gdy tylko pocałunek dobiegł końca, przykrył zalotnie pofalowane, blond włosy. - Jeśli wierzyć broszurze, w pomieszczeniu obok jest wielkie jacuzzi. Przygotuję je i siebie do gorącej kąpieli, a ty w tym czasie otwórz szampana.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - rzuciłem w odpowiedzi i patrzyłem, jak zmysłowym krokiem stąpa ku rozsuwanym drzwiom, zdejmując powoli wiązaną na brzuchu białą koszulę. Jej biodra kołysały się jak u modelki na wybiegu, a nogi odziane w jeansowe szorty stawały jedna przed drugą, kusząc swoją gładkością.
Mary King była ucieleśnieniem wszystkich moich fantazji, zbiorem wszystkich cech, które ceniłem u kobiet. Była ideałem, moją własną, prywatną boginią. Nie musiała podobać się mojemu bratu, mamie czy znajomym, dla mnie była chodzącą perfekcją.
Blizny ukryte pod tatuażami, odstające kości, krzywe zęby, to wszystko paradoksalnie czyniło ją jeszcze piękniejszą. Biuściaste gwiazdki porno, z którymi miałem okazję się spotykać, biodrzaste aktorki uważane za symbole seksu, perfekcyjne laleczki z magazynów o modzie nie dorastały jej do pięt. Biła je na głowę w każdej możliwej kategorii i to bez uciekania się do pomocy chirurga plastycznego.
Tyle lat imprezowego stylu życia, kilogramy kokainy, hektolitry alkoholu, ciąża i masa ciężkich przeżyć, a ona wciąż wyglądała tak świeżo, jak dopiero co wchodzącą w życie nastolatka. Albo była fenomenem, albo ja byłem zaślepiony miłością.
Nie rozwodząc się dłużej nad tą kwestią, chwyciłem zanurzonego w lodzie szampana, otworzyłem go bez niepotrzebnego ronienia piany i włożyłem z powrotem do metalowego kubła, nie chcąc, by stracił swoją idealną temperaturę.
- Kochanie, nadchodzę! - oznajmiłem i przeszedłem przez rozchylone drzwi, w których kilka minut wcześniej zniknęła Mary.
- Już myślałam, że się nigdy ciebie nie doczekam. - Zanurzona w pełnej bąbelków wodzie oblizała szybko dolną wargę i przywołała mnie do siebie zgrabnym ruchem dłoni.
Nie chcąc, by musiała czekać jeszcze dłużej, odstawiłem trzymany w ręku przedmiot i zrzuciłem z siebie ubranie, odkładając je na kupkę z ciuchów Mary.
- A slipki? - usłyszałem, zanim zdążyłem zanurzyć stopę w przyjemnie ciepłej wodzie. - Ja zdjęłam bieliznę. - Wskazała głową na stertę odzieży, w której dopiero teraz dostrzegłem czarny stanik i białe figi.
- No skoro tak... - Jednym ruchem pozbawiłem się majtek i zaraz potem dołączyłem do swojej towarzyszki.
- Najpierw mały doping - oznajmiła, gdy już szykowałem się do obsypania jej szyi gradem namiętnych pocałunków i wskazała położone tuż przy zbiorniku lusterko, na którym usypane były cztery nieduże kreski.
Chwyciłem zwiniętą w rulon jednodolarówkę i wciągnąłem dwie z nich; King zrobiła to samo, po czym rzuciła okiem na przyniesiony przeze mnie alkohol.
- A gdzie kieliszki?
- A po co nam kieliszki? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie i złapałem za doskonale schłodzoną szyjkę zielonej butelki. - A teraz powiedz aaaa.
Roześmiana King otworzyła usta, umożliwiając mi tym wlanie w nie sporej ilości drogiego trunku. Znaczna jego część spłynęła kącikami ust prosto na szyję i piersi Mary, prowokując jeszcze głośniejszy śmiech.
- Zero w panu elegancji, panie Leto.
- A w pani jest za to mnóstwo seksapilu, pani King.
Nasze usta znów złączyły się w namiętnym pocałunku, a ciała przylgnęły do siebie niczym przeciwne ładunki magnetyczne. Mary rozchyliła delikatnie uda, co odebrałem jako ewidentne zaproszenie, którego nawet nie musiałem rozważać - natychmiast z niego skorzystałem, nie miałem w zwyczaju marnować czasu...
- Mary... - rzuciłem kilka chwil po zakończeniu nad wyraz przyjemnej wizyty, kiedy to King wykrzyczała już całą swoją rozkosz i obowiązkowo zapaliła papierosa.
- Co?
- Tak sobie pomyślałem przed chwilą, że skoro jesteśmy w Vegas, to może byśmy tak poszli na całość...
- Myślałam, że właśnie to zrobiliśmy - przerwała mi, zanim zdążyłem dojść do sedna.
- Nie o to chodzi. Mówiąc na całość, mam na myśli ślub. Wypożyczmy jakieś eleganckie stroje, kupmy obrączki i niech sobowtór Elvisa uczyni z nas męża i żonę. Albo lepiej, nie kupujmy pierścionków, wytatuujmy je sobie! Co ty na to?
- Wiesz, że o niczym nie marzę tak bardzo, jak o tym, by zostać panią Leto, ale znasz moje podejście do ślubów. W tej kwestii jestem beznadziejną romantyczką. Nie chcę wychodzić za mąż na haju, zalana szampanem w jakieś kiczowatej kapliczce, chcę to zrobić w pełni świadomości, w pięknej białej sukni, w Paryżu, nad Sekwaną. Mój pierwszy ślub był spełnieniem wizji Tima i jego matki, więc gdybym miała wychodzić za mąż drugi raz, chciałabym to zrobić po swojemu, tak jak to sobie wymarzyłam. Rozumiesz?
Skinąłem twierdząco głową.
- Tak więc chętnie za ciebie wyjdę, ale nie tutaj i nie teraz.
- Czego, jak czego, ale tego, że dasz mi kosza, to za nic w świecie się nie spodziewałem.
- Takie życie, mój drogi, takie życie... - Mary zaśmiała się donośnie, po czym wpiła się w moje usta niczym mała pijawka.
Uśmiechnąłem się niekontrolowanie i zacisnąłem ramiona w okół jej nagiego ciała. Nie musiała za mnie wychodzić, by dać mi odczuć to, jak bardzo mnie kocha, wystarczył taki właśnie pocałunek, bym miał pewność, że jestem całym jej cholernym światem...
Las Vegas, trzy lata wcześniej:
- Apartament numer trzydzieści. Dlaczego mnie to nie dziwi? - Mary dotknęła opuszkami palców przybitych do drzwi cyfr, po czym oparła się o drewno, wbijając we mnie uważne spojrzenie.
- To moja szczęśliwa liczba.
- No tak, trzydzieści sekund do Marsa i te sprawy.
- Trzydziesty grudnia.
- Moje urodziny. - King uśmiechnęła się szeroko i przeniosła dłoń na moją twarz.
- Twoje urodziny - odpowiedziałem, odwzajemniając się lekkim uniesieniem kącików ust. Jej palce przeniosły się na dolną wargę, musnąłem je koniuszkiem języka, na co Mary uroczo zachichotała.
Urok, właśnie to sprawiło, że zdecydowałem się opuścić studio i spędzić ten weekend w Vegas, sam na sam z Mary. Shannonowi to się oczywiście nie spodobało, ale jego humorki były ostatnią rzeczą, jaką się kierowałem podczas podejmowania jakichkolwiek decyzji.
Od dwóch tygodni nie robiliśmy nic tylko nagrywaliśmy i to z dosyć marnym skutkiem - to, co podobało się mi, nie odpowiadało reszcie zespołu, z kolei ich sugestie całkowicie kłóciły się z moją koncepcją. Tam, gdzie ja słyszałem flanger, Tomo widział fuzza, kiedy chciałem, by Shannon wykonał główny motyw na werblu, on upierał się przy hi-hatcie, moje smyczki kontrował fortepian, a damski chórek próbowano wyprzeć męskim. Za nic w świecie nie mogliśmy osiągnąć satysfakcjonującego kompromisu, więc każda sesja kończyła się wielką kłótnią i usuwaniem nagranych ścieżek.
Musiałem od tego wszystkiego odpocząć, a przy nikim nie relaksowałem się tak jak przy Mary, dobrym alkoholu i odrobinie magicznego proszku.
- Mówiłem ci już kiedyś, że twój chichot mnie podnieca?
- Nie musiałeś mówić, widzę to w twoich oczach - wymruczała i zabrała mi z ręki kartę magnetyczną.
Po chwili byliśmy już we wnętrzu największego apartamentu dostępnego w hotelu Cherry*, gdzie czekał na nas wielki kosz owoców i schłodzony szampan.
- Pięknie pachnie. - Mary stanęła na środku jednego z trzech pomieszczeń i zaciągnęła się mocno wonią wiśniowego odświeżacza powietrza, który według ulotki reklamowej unosił się w każdym pokoju, tworząc niepowtarzalny klimat.
Już miałem przyznać jej rację, kiedy to rozdzwonił się mój telefon.
- Jared, obiecałeś, że go wyłączysz.
- Przepraszam, zapomniałem - rzuciłem zawstydzony, wyławiając komórkę z kieszeni spodni. To była Marion, dzwoniła już drugi raz tego południa. Pierwsze połączenie musiałem zignorować, bo właśnie wchodziliśmy na pokład samolotu, drugie zamierzałem zaakceptować, jednak wyprzedziła mnie Mary.
- Obietnica to obietnica. - King bezceremonialnie przejęła smartfona, wyłączyła go i rzuciła na wściekle czerwoną sofę obitą błyszczącą skórą.
- Ej, to była Marion.
- Pieprzyć Marion.
- Pewnie chodziło o Scotty'ego - dodałem szybko, patrząc na swoją sponiewieraną własność.
- Ja wiem, że to słodki dzieciaczek, a ty starasz się być wzorowym tatusiem, ale teraz jesteś ze mną i to na mnie masz się skupić, jasne?
- Jak słońce. - Zagryzłem dolną wargę i przyciągnąłem King do siebie, patrząc jej głęboko w oczy.
- Cieszę się, że się rozumiemy. - Nawilżone błyszczykiem usta przywarły do moich, a dłoń zawędrowała na głowę, zdejmując z niej czarny kapelusz, który, gdy tylko pocałunek dobiegł końca, przykrył zalotnie pofalowane, blond włosy. - Jeśli wierzyć broszurze, w pomieszczeniu obok jest wielkie jacuzzi. Przygotuję je i siebie do gorącej kąpieli, a ty w tym czasie otwórz szampana.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - rzuciłem w odpowiedzi i patrzyłem, jak zmysłowym krokiem stąpa ku rozsuwanym drzwiom, zdejmując powoli wiązaną na brzuchu białą koszulę. Jej biodra kołysały się jak u modelki na wybiegu, a nogi odziane w jeansowe szorty stawały jedna przed drugą, kusząc swoją gładkością.
Mary King była ucieleśnieniem wszystkich moich fantazji, zbiorem wszystkich cech, które ceniłem u kobiet. Była ideałem, moją własną, prywatną boginią. Nie musiała podobać się mojemu bratu, mamie czy znajomym, dla mnie była chodzącą perfekcją.
Blizny ukryte pod tatuażami, odstające kości, krzywe zęby, to wszystko paradoksalnie czyniło ją jeszcze piękniejszą. Biuściaste gwiazdki porno, z którymi miałem okazję się spotykać, biodrzaste aktorki uważane za symbole seksu, perfekcyjne laleczki z magazynów o modzie nie dorastały jej do pięt. Biła je na głowę w każdej możliwej kategorii i to bez uciekania się do pomocy chirurga plastycznego.
Tyle lat imprezowego stylu życia, kilogramy kokainy, hektolitry alkoholu, ciąża i masa ciężkich przeżyć, a ona wciąż wyglądała tak świeżo, jak dopiero co wchodzącą w życie nastolatka. Albo była fenomenem, albo ja byłem zaślepiony miłością.
Nie rozwodząc się dłużej nad tą kwestią, chwyciłem zanurzonego w lodzie szampana, otworzyłem go bez niepotrzebnego ronienia piany i włożyłem z powrotem do metalowego kubła, nie chcąc, by stracił swoją idealną temperaturę.
- Kochanie, nadchodzę! - oznajmiłem i przeszedłem przez rozchylone drzwi, w których kilka minut wcześniej zniknęła Mary.
- Już myślałam, że się nigdy ciebie nie doczekam. - Zanurzona w pełnej bąbelków wodzie oblizała szybko dolną wargę i przywołała mnie do siebie zgrabnym ruchem dłoni.
Nie chcąc, by musiała czekać jeszcze dłużej, odstawiłem trzymany w ręku przedmiot i zrzuciłem z siebie ubranie, odkładając je na kupkę z ciuchów Mary.
- A slipki? - usłyszałem, zanim zdążyłem zanurzyć stopę w przyjemnie ciepłej wodzie. - Ja zdjęłam bieliznę. - Wskazała głową na stertę odzieży, w której dopiero teraz dostrzegłem czarny stanik i białe figi.
- No skoro tak... - Jednym ruchem pozbawiłem się majtek i zaraz potem dołączyłem do swojej towarzyszki.
- Najpierw mały doping - oznajmiła, gdy już szykowałem się do obsypania jej szyi gradem namiętnych pocałunków i wskazała położone tuż przy zbiorniku lusterko, na którym usypane były cztery nieduże kreski.
Chwyciłem zwiniętą w rulon jednodolarówkę i wciągnąłem dwie z nich; King zrobiła to samo, po czym rzuciła okiem na przyniesiony przeze mnie alkohol.
- A gdzie kieliszki?
- A po co nam kieliszki? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie i złapałem za doskonale schłodzoną szyjkę zielonej butelki. - A teraz powiedz aaaa.
Roześmiana King otworzyła usta, umożliwiając mi tym wlanie w nie sporej ilości drogiego trunku. Znaczna jego część spłynęła kącikami ust prosto na szyję i piersi Mary, prowokując jeszcze głośniejszy śmiech.
- Zero w panu elegancji, panie Leto.
- A w pani jest za to mnóstwo seksapilu, pani King.
Nasze usta znów złączyły się w namiętnym pocałunku, a ciała przylgnęły do siebie niczym przeciwne ładunki magnetyczne. Mary rozchyliła delikatnie uda, co odebrałem jako ewidentne zaproszenie, którego nawet nie musiałem rozważać - natychmiast z niego skorzystałem, nie miałem w zwyczaju marnować czasu...
- Mary... - rzuciłem kilka chwil po zakończeniu nad wyraz przyjemnej wizyty, kiedy to King wykrzyczała już całą swoją rozkosz i obowiązkowo zapaliła papierosa.
- Co?
- Tak sobie pomyślałem przed chwilą, że skoro jesteśmy w Vegas, to może byśmy tak poszli na całość...
- Myślałam, że właśnie to zrobiliśmy - przerwała mi, zanim zdążyłem dojść do sedna.
- Nie o to chodzi. Mówiąc na całość, mam na myśli ślub. Wypożyczmy jakieś eleganckie stroje, kupmy obrączki i niech sobowtór Elvisa uczyni z nas męża i żonę. Albo lepiej, nie kupujmy pierścionków, wytatuujmy je sobie! Co ty na to?
- Wiesz, że o niczym nie marzę tak bardzo, jak o tym, by zostać panią Leto, ale znasz moje podejście do ślubów. W tej kwestii jestem beznadziejną romantyczką. Nie chcę wychodzić za mąż na haju, zalana szampanem w jakieś kiczowatej kapliczce, chcę to zrobić w pełni świadomości, w pięknej białej sukni, w Paryżu, nad Sekwaną. Mój pierwszy ślub był spełnieniem wizji Tima i jego matki, więc gdybym miała wychodzić za mąż drugi raz, chciałabym to zrobić po swojemu, tak jak to sobie wymarzyłam. Rozumiesz?
Skinąłem twierdząco głową.
- Tak więc chętnie za ciebie wyjdę, ale nie tutaj i nie teraz.
- Czego, jak czego, ale tego, że dasz mi kosza, to za nic w świecie się nie spodziewałem.
- Takie życie, mój drogi, takie życie... - Mary zaśmiała się donośnie, po czym wpiła się w moje usta niczym mała pijawka.
Uśmiechnąłem się niekontrolowanie i zacisnąłem ramiona w okół jej nagiego ciała. Nie musiała za mnie wychodzić, by dać mi odczuć to, jak bardzo mnie kocha, wystarczył taki właśnie pocałunek, bym miał pewność, że jestem całym jej cholernym światem...
***
Los Angeles, teraźniejszość, maj:
- Jesteś całym mym cholernym światem/ Jestem całym twym cholernym światem/ Wiśnia za wiśnią, po wiśni wiśnia/ To wcale nie sen, ty jesteś rzeczywista** - wymruczałem pod nosem, nie odrywając wzroku od aparatu. Duże łóżko, wymięta pościel, a w samym centrum patrząca zmysłowo w obiektyw Mary, ubrana jedynie w czarny krawat i kapelusz.
Jeszcze trzy lata temu nie znała słowa wstyd, nie miała oporów przed tym, by zapozować mi w stroju Ewy, sama nawet aranżowała takie sesje. Tańczyła mi nago na kolanach, mimo traumatycznych wspomnień z tym związanych, śpiewała najbrudniejsze piosenki, jakie kiedykolwiek stworzono i kochała się ze mną na wszystkie możliwe sposoby. Wspólne kąpiele były dla niej niemal świętym rytuałem, bez którego nie mógł obejść się żaden spędzony wspólnie wieczór. Oglądanie razem filmów dla dorosłych też było swoistą normą, podobnie jak snucie opowieści z pieprzykiem i zwierzanie się ze swoich najskrytszych fantazji. Nie istniały żadne ograniczenia czy zahamowania; przez jeden weekend potrafiła dostarczyć mi więcej wrażeń niż inna kobieta przez cztery lata związku. Wypad do Vegas był tego najlepszym dowodem - czterdzieści osiem godzin tańca erotycznego, perwersyjnych zabaw i głośnych orgazmów. Oddała mi się wtedy w stu procentach i gdyby ktoś powiedział, że trzy lata później będziemy kochać się raz na kilka miesięcy, a Mary będzie zamykać łazienkę na klucz, bym przypadkiem nie wszedł tam, gdy ona będzie brała prysznic, w życiu bym mu nie uwierzył. A jednak. Rak nie trawi tylko jej, toczy też nasze życie, nasze małżeństwo i naszą miłość. Miłość... Czasami pytam samego siebie, czy jeszcze w ogóle ją kocham i coraz częściej łapię się na tym, że nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Tak jak kiedyś wskoczyłbym za nią w ogień i to bez zastanowienia, tak teraz stanąłbym z boku i rozważył, czy nie lepiej zadzwonić po straż pożarną. To, co dawniej we mnie płonęło, teraz ledwie się tli, fajerwerki przeistoczyły się w drobne, ledwo widoczne iskierki, a huragan stał się delikatnym powiewem letniego wiatru.
Czy to możliwe, że miłość mojego życia tak po prostu we mnie umarła? Czy mogłem ot tak odkochać się w kobiecie, która do niedawna była całym moim światem, która miała wpływ na wszystko, co robiłem? Zaczynam obawiać się, że tak...
- Tato!
Uniosłem wzrok znad sprzętu fotograficznego i przeniosłem go na syna, który właśnie wpadł zziajany do sypialni, zatrzaskując szybko drzwi.
- Co się stało?
- Skryj mnie!
- Przed kim? - Pamiętając, co wydarzyło się w mieszkaniu mojego brata, kiedy ten zapomniał o tym, że posiada nagie zdjęcia swojej dziewczyny, wyłączyłem aparat i odłożyłem go na najdalszy skraj komody, po czym skupiłem całą uwagę na Scottym. - Znowu ściga cię Lord Vader?
- Gorzej, Courtney! Ona jest nienormalistyczna, każe mi ubierać torebkę i chce umalować paznokcie!
- No to co z ciebie za facet, że nie umiesz się postawić?
- Zmusza mnie!
- Scotty... Scotty!
W jednej chwili zesztywniał, a jego zaczerwienione policzki zrobiły się białe jak kreda.
- Idzie tu! Ukryj mnie!
Pomachałem z rozbawieniem głową i uniosłem szarą narzutę.
- Właź pod łóżko.
Nie marnując nawet sekundy, wczołgał się pod drewnianą konstrukcję i zakrył usta dłonią, by przypadkiem nie zdradzić swojej obecności.
- Gdzie on?! Gdzie Scotty?! - Court wparowała do pokoju z oburzeniem wymalowanym na twarzy i ręką zaciśniętą do oporu na pasku różowej torebki.
- A może byś tak najpierw przywitała się z tatusiem, co?
- Cześć, tatuś. - W jednej sekundzie jej wykrzywioną grymasem zniecierpliwienia twarzyczkę rozpromienił szeroki uśmiech, a głos z ostrego przeszedł na niemal mdlącosłodki ton. Ta zmiana nie trwała jednak długo, po kilku sekundach aniołek znów pokazał różki. - No gdzie on?!
- Nie wiem, nie widziałem.
- Miał się ze mną bawić. - Zmarszczyła brwi, oddychając głośno przez nos, niczym wściekły byk wpuszczony na arenę.
- Może poszedł do domu?
- Sam?
- No wiesz, to już duży chłopak, nie boi się sam chodzić - powiedziałem nieco na wyrost, by podbudować ego swojego syna. Wiem, jak bardzo lubi, gdy ktoś podkreśla jego samodzielność, więc od czasu do czasu robię mu taką przyjemność, by nigdy nie zwątpił w swoją wartość, by wiedział, że ojciec w niego wierzy, że jest z niego dumny, by w przyszłości nie musiał przechodzić tego, przez co przechodziłem ja, będąc nastolatkiem.
- To co telaz? Nie chcę bawić się sama.
- Może pomożesz mamusi robić obiad? Na pewno się ucieszy.
- No nie wiem, mam pazulki. - Westchnęła, machając mi przed twarzą wolną dłonią, której paznokcie pokrywał błękitny lakier.
- Nic im nie będzie, a ty zrobisz mamusi dużą przyjemność.
- No dobrze - odpowiedziała, uśmiechając się łagodnie. Tak samo uśmiechała się Mary, zanim choroba wepchnęła ją w permanentny smutek i osowiałość.
- Kochane z ciebie dziecko. Daj tacie buziaka i zmykaj.
- Nie! - odmówiła stanowczo, na co spojrzałem na nią zaskoczony. - Łaskotasz. I kłujesz.
Kolejny dowód na to, że niedaleko pada jabłko od jabłoni - Courtney, podobnie jak jej matka, nienawidzi, kiedy zaniedbuję golenie. Choć nie wiem, czy zaniedbanie to odpowiednie słowo. Zaniedbaniem można było nazwać trzydniowy zarost, to co mam na twarzy, to hodowana od dwóch miesięcy broda. Sam nie wiem, czy zapuściłem ją z kaprysu, czy po to, by zrobić Mary na złość. Być może podświadomie chcę się zemścić za to, co ze sobą zrobiła, za to, że odebrała mi kobietę, którą kochałem nad życie. A może po prostu wszystkiemu winne jest lenistwo i fakt, że nie muszę już pokazywać się na oficjalnych premierach i wywiadach. Nie licząc oczywiście tego, który ma się odbyć jutro w południe, ale będzie to rozmowa na czacie nadawana z mojego salonu, a we własnym domu mam prawo wyglądać jak ostatnia fleja.
- Grabisz sobie, Courtney, grabisz...
Znów się tylko uśmiechnęła i skocznym krokiem opuściła pokój.
- Musia, idę do ciebie!
- Uratowany! - Scott z wielką ulgą wygrzebał się spod łóżka i usiadł tuż obok mnie na materacu. - Będziesz teraz pracował?
- Nie.
- A porobimy razem coś facetowego?
- Co tylko chcesz - odpowiedziałem, obejmując syna ramieniem. Mimo iż ostatnimi czasy tęsknię za wolnością, której doświadczałem, będąc bezdzietnym kawalerem, cieszę się, że go mam. Cieszę się, że mogę z nim siedzieć w jednym pokoju, patrzeć w jego pełne życia oczy i tworzyć silną, ojcowsko-synową więź, której sam jako dziecko nie zaznałem, a której tak bardzo pragnąłem. To piękne uczucie móc dać komuś coś, czego samemu się nie miało, a co ma niezwykle ważną wartość w życiu człowieka.
- Naucz mnie jeździć na rowerze!
- Przecież już umiesz.
- No tak, ale tylko z czteroma kółkami, a ja chcę z dwoma. Odkręć te głupie kółeczka i mnie naucz tak po facetowemu.
- Mama może być zła - rzuciłem, znając podejście Marion do tematu.
- No to co. Eric już jeździ na dwóch kółkach i będzie się ze mnie śmiał, a ja nie lubię, jak ktoś się ze mnie śmieje. - Jego twarz wygięła się w grymasie przygnębienia, a wargi wydęły.
- No dobra, jakoś się to później mamie wytłumaczy.
- Hura! - W jednej chwili przylgnął do mnie całym ciałem, ściskając mocno ramionami. - Jesteś najlepsiejszym tatusiem na świecie! I tak w ogóle to nie słuchaj Courtney, bo ona się nie zna na facetowej przystojności, mi się twoja broda podobuje, jest zajefajewioska. I ja też będę taką kiedyś miał.
- Bardzo mnie to cieszy. - Przycisnąłem wargi do czubka jego głowy, przymykając powieki. Co ja bym bez niego zrobił? Tak na dobrą sprawę on i Courtney stanowią moje jedyne pocieszenie w tych trudnych dniach, są moim światełkiem w tunelu, nie pozwalają mi się załamać, samym swoim istnieniem motywują mnie do wstania rano z łóżka i życia. Oni, Shannon i mama, bez tej czwórki już dawno bym się załamał...
- Jesteś całym mym cholernym światem/ Jestem całym twym cholernym światem/ Wiśnia za wiśnią, po wiśni wiśnia/ To wcale nie sen, ty jesteś rzeczywista** - wymruczałem pod nosem, nie odrywając wzroku od aparatu. Duże łóżko, wymięta pościel, a w samym centrum patrząca zmysłowo w obiektyw Mary, ubrana jedynie w czarny krawat i kapelusz.
Jeszcze trzy lata temu nie znała słowa wstyd, nie miała oporów przed tym, by zapozować mi w stroju Ewy, sama nawet aranżowała takie sesje. Tańczyła mi nago na kolanach, mimo traumatycznych wspomnień z tym związanych, śpiewała najbrudniejsze piosenki, jakie kiedykolwiek stworzono i kochała się ze mną na wszystkie możliwe sposoby. Wspólne kąpiele były dla niej niemal świętym rytuałem, bez którego nie mógł obejść się żaden spędzony wspólnie wieczór. Oglądanie razem filmów dla dorosłych też było swoistą normą, podobnie jak snucie opowieści z pieprzykiem i zwierzanie się ze swoich najskrytszych fantazji. Nie istniały żadne ograniczenia czy zahamowania; przez jeden weekend potrafiła dostarczyć mi więcej wrażeń niż inna kobieta przez cztery lata związku. Wypad do Vegas był tego najlepszym dowodem - czterdzieści osiem godzin tańca erotycznego, perwersyjnych zabaw i głośnych orgazmów. Oddała mi się wtedy w stu procentach i gdyby ktoś powiedział, że trzy lata później będziemy kochać się raz na kilka miesięcy, a Mary będzie zamykać łazienkę na klucz, bym przypadkiem nie wszedł tam, gdy ona będzie brała prysznic, w życiu bym mu nie uwierzył. A jednak. Rak nie trawi tylko jej, toczy też nasze życie, nasze małżeństwo i naszą miłość. Miłość... Czasami pytam samego siebie, czy jeszcze w ogóle ją kocham i coraz częściej łapię się na tym, że nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Tak jak kiedyś wskoczyłbym za nią w ogień i to bez zastanowienia, tak teraz stanąłbym z boku i rozważył, czy nie lepiej zadzwonić po straż pożarną. To, co dawniej we mnie płonęło, teraz ledwie się tli, fajerwerki przeistoczyły się w drobne, ledwo widoczne iskierki, a huragan stał się delikatnym powiewem letniego wiatru.
Czy to możliwe, że miłość mojego życia tak po prostu we mnie umarła? Czy mogłem ot tak odkochać się w kobiecie, która do niedawna była całym moim światem, która miała wpływ na wszystko, co robiłem? Zaczynam obawiać się, że tak...
- Tato!
Uniosłem wzrok znad sprzętu fotograficznego i przeniosłem go na syna, który właśnie wpadł zziajany do sypialni, zatrzaskując szybko drzwi.
- Co się stało?
- Skryj mnie!
- Przed kim? - Pamiętając, co wydarzyło się w mieszkaniu mojego brata, kiedy ten zapomniał o tym, że posiada nagie zdjęcia swojej dziewczyny, wyłączyłem aparat i odłożyłem go na najdalszy skraj komody, po czym skupiłem całą uwagę na Scottym. - Znowu ściga cię Lord Vader?
- Gorzej, Courtney! Ona jest nienormalistyczna, każe mi ubierać torebkę i chce umalować paznokcie!
- No to co z ciebie za facet, że nie umiesz się postawić?
- Zmusza mnie!
- Scotty... Scotty!
W jednej chwili zesztywniał, a jego zaczerwienione policzki zrobiły się białe jak kreda.
- Idzie tu! Ukryj mnie!
Pomachałem z rozbawieniem głową i uniosłem szarą narzutę.
- Właź pod łóżko.
Nie marnując nawet sekundy, wczołgał się pod drewnianą konstrukcję i zakrył usta dłonią, by przypadkiem nie zdradzić swojej obecności.
- Gdzie on?! Gdzie Scotty?! - Court wparowała do pokoju z oburzeniem wymalowanym na twarzy i ręką zaciśniętą do oporu na pasku różowej torebki.
- A może byś tak najpierw przywitała się z tatusiem, co?
- Cześć, tatuś. - W jednej sekundzie jej wykrzywioną grymasem zniecierpliwienia twarzyczkę rozpromienił szeroki uśmiech, a głos z ostrego przeszedł na niemal mdlącosłodki ton. Ta zmiana nie trwała jednak długo, po kilku sekundach aniołek znów pokazał różki. - No gdzie on?!
- Nie wiem, nie widziałem.
- Miał się ze mną bawić. - Zmarszczyła brwi, oddychając głośno przez nos, niczym wściekły byk wpuszczony na arenę.
- Może poszedł do domu?
- Sam?
- No wiesz, to już duży chłopak, nie boi się sam chodzić - powiedziałem nieco na wyrost, by podbudować ego swojego syna. Wiem, jak bardzo lubi, gdy ktoś podkreśla jego samodzielność, więc od czasu do czasu robię mu taką przyjemność, by nigdy nie zwątpił w swoją wartość, by wiedział, że ojciec w niego wierzy, że jest z niego dumny, by w przyszłości nie musiał przechodzić tego, przez co przechodziłem ja, będąc nastolatkiem.
- To co telaz? Nie chcę bawić się sama.
- Może pomożesz mamusi robić obiad? Na pewno się ucieszy.
- No nie wiem, mam pazulki. - Westchnęła, machając mi przed twarzą wolną dłonią, której paznokcie pokrywał błękitny lakier.
- Nic im nie będzie, a ty zrobisz mamusi dużą przyjemność.
- No dobrze - odpowiedziała, uśmiechając się łagodnie. Tak samo uśmiechała się Mary, zanim choroba wepchnęła ją w permanentny smutek i osowiałość.
- Kochane z ciebie dziecko. Daj tacie buziaka i zmykaj.
- Nie! - odmówiła stanowczo, na co spojrzałem na nią zaskoczony. - Łaskotasz. I kłujesz.
Kolejny dowód na to, że niedaleko pada jabłko od jabłoni - Courtney, podobnie jak jej matka, nienawidzi, kiedy zaniedbuję golenie. Choć nie wiem, czy zaniedbanie to odpowiednie słowo. Zaniedbaniem można było nazwać trzydniowy zarost, to co mam na twarzy, to hodowana od dwóch miesięcy broda. Sam nie wiem, czy zapuściłem ją z kaprysu, czy po to, by zrobić Mary na złość. Być może podświadomie chcę się zemścić za to, co ze sobą zrobiła, za to, że odebrała mi kobietę, którą kochałem nad życie. A może po prostu wszystkiemu winne jest lenistwo i fakt, że nie muszę już pokazywać się na oficjalnych premierach i wywiadach. Nie licząc oczywiście tego, który ma się odbyć jutro w południe, ale będzie to rozmowa na czacie nadawana z mojego salonu, a we własnym domu mam prawo wyglądać jak ostatnia fleja.
- Grabisz sobie, Courtney, grabisz...
Znów się tylko uśmiechnęła i skocznym krokiem opuściła pokój.
- Musia, idę do ciebie!
- Uratowany! - Scott z wielką ulgą wygrzebał się spod łóżka i usiadł tuż obok mnie na materacu. - Będziesz teraz pracował?
- Nie.
- A porobimy razem coś facetowego?
- Co tylko chcesz - odpowiedziałem, obejmując syna ramieniem. Mimo iż ostatnimi czasy tęsknię za wolnością, której doświadczałem, będąc bezdzietnym kawalerem, cieszę się, że go mam. Cieszę się, że mogę z nim siedzieć w jednym pokoju, patrzeć w jego pełne życia oczy i tworzyć silną, ojcowsko-synową więź, której sam jako dziecko nie zaznałem, a której tak bardzo pragnąłem. To piękne uczucie móc dać komuś coś, czego samemu się nie miało, a co ma niezwykle ważną wartość w życiu człowieka.
- Naucz mnie jeździć na rowerze!
- Przecież już umiesz.
- No tak, ale tylko z czteroma kółkami, a ja chcę z dwoma. Odkręć te głupie kółeczka i mnie naucz tak po facetowemu.
- Mama może być zła - rzuciłem, znając podejście Marion do tematu.
- No to co. Eric już jeździ na dwóch kółkach i będzie się ze mnie śmiał, a ja nie lubię, jak ktoś się ze mnie śmieje. - Jego twarz wygięła się w grymasie przygnębienia, a wargi wydęły.
- No dobra, jakoś się to później mamie wytłumaczy.
- Hura! - W jednej chwili przylgnął do mnie całym ciałem, ściskając mocno ramionami. - Jesteś najlepsiejszym tatusiem na świecie! I tak w ogóle to nie słuchaj Courtney, bo ona się nie zna na facetowej przystojności, mi się twoja broda podobuje, jest zajefajewioska. I ja też będę taką kiedyś miał.
- Bardzo mnie to cieszy. - Przycisnąłem wargi do czubka jego głowy, przymykając powieki. Co ja bym bez niego zrobił? Tak na dobrą sprawę on i Courtney stanowią moje jedyne pocieszenie w tych trudnych dniach, są moim światełkiem w tunelu, nie pozwalają mi się załamać, samym swoim istnieniem motywują mnie do wstania rano z łóżka i życia. Oni, Shannon i mama, bez tej czwórki już dawno bym się załamał...
***
- Courtney, ostatni raz cię proszę, wsiadaj - powtórzyłem po raz kolejny, ledwo panując nad głosem.
- Ale Lola. Nie może zostać sama. Trzeba po nią iść.
- Cholera jasna, skończ już z tymi głupotami! - Wytrącony z równowagi złapałem córkę za ramiona i nie zważając na nic, wcisnąłem ją w fotelik. Jej upór zawsze działał mi na nerwy, ale tym razem przekroczyła wszelkie granice mojej wytrzymałości.
Drżącymi dłońmi i z zaciśniętymi mocno zębami zapiąłem pospiesznie pasy i zaraz potem przeszedłem na przód auta.
- Rozumiem, że jesteś zdenerwowany, ale nie musisz wyżywać się na dziecku - odezwała się Mary, kiedy w końcu po dwóch nieudanych próbach zapaliłem silnik i ruszyłem w stronę otwartej bramy.
- Nie wyżywam się na niej. Widzi, co się dzieje i powinna rozumieć, że w takiej sytuacji jakaś głupia lalka to najmniej istotna rzecz - odpowiedziałem, rzucając szybkie spojrzenie na wtulonego w Mary Scotta. Wciąż płakał, wciąż był blady jak ściana. - Trzymaj się, mistrzu, zaraz będziemy u doktora.
- Ja nie chcę do doktora, ja chcę do mamusi - wydukał przez łzy łamiącym się głosem.
- Wiemy, skarbie, ale tak trzeba, żeby nie bolało jeszcze bardziej. - Moja żona przyjęła troskliwy ton, przyciskając nieco mocniej prowizoryczny opatrunek do krwawiącego łokcia Scotta. Drugą ręką założyła za ucho kosmyk włosów, który co chwila się zza niego wysuwał. Miesiąc temu je skróciła, ścięła na wysokości płatka ucha. Wygląda okropnie. - Zadzwoniłeś w ogóle do Marion?
- Po co? I tak nie wyrwie się z pracy, a to by ją tylko niepotrzebnie zdenerwowało. Odwiozę małego do hotelu, jak już będzie po wszystkim i wtedy jej wszystko wyjaśnię - odpowiedziałem, nie odrywając wzroku od drogi.
Jadące przed nami samochody tak niemiłosiernie się wleką!
- Jak na mój gust, konieczne będzie szycie. Niepotrzebnie odkręcałeś mu te kółka.
- Chciał to mu je odkręciłem, skąd mogłem wiedzieć, że to się tak skończy?! - warknąłem poirytowany, przenosząc spojrzenie na Mary.
- Nietrudno przewidzieć, że dziecko, które pierwszy raz jeździ na dwóch kółkach może się przewrócić. Trzeba było nałożyć mu ochraniacze.
- No tak, głupi Jared jak zwykle dał dupy. Czy kogoś jeszcze to dziwi?
- Nie powiedziałam, że jesteś głupi - zaczęła się bronić, przyjmując poważny wyraz twarzy. To oszpeciło ją jeszcze bardziej, tak bardzo, że nie mogłem już dłużej na nią patrzeć. Nawet nie powinienem tego robić, odrywanie wzroku od drogi może skończyć się tragicznie. Mógłbym nas wszystkich pozabijać, co dałoby Mary kolejny pretekst do wyrzucania mi mojej beznadziejności. - Jesteś niesprawiedliwy, Jared.
- Życie jest niesprawiedliwe - burknąłem, by uciąć tę jałową dyskusję. Gdybym powiedział coś jeszcze, uznałaby, że pan Wielki Gwiazdor jak zwykle chce zwrócić na siebie całą uwagę, mimo iż należy się ona poszkodowanemu dziecku. Znów wyszedłbym na wyrodnego ojca. Bo to przecież tak skrajnie głupie i nieodpowiedzialne nie przewidzieć, że zza rogu wyskoczy pieprzony pies, a twój syn, próbując go wyminąć, spadnie z roweru i uderzy łokciem o kamień.
Czy ja jestem pieprzonym jasnowidzem? Chciałem dobrze. I niby skąd miałem jej wytrzasnąć ochraniacze?!
Ja jestem niesprawiedliwy? Niech ona lepiej spojrzy na siebie. Nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa, myśli wyłącznie o swoim cierpieniu, bóle innych ludzi, moje bóle, ma głęboko w dupie, bo przecież tylko ona jedyna tutaj cierpi. Pieprzona hipokrytka...
- Ale Lola. Nie może zostać sama. Trzeba po nią iść.
- Cholera jasna, skończ już z tymi głupotami! - Wytrącony z równowagi złapałem córkę za ramiona i nie zważając na nic, wcisnąłem ją w fotelik. Jej upór zawsze działał mi na nerwy, ale tym razem przekroczyła wszelkie granice mojej wytrzymałości.
Drżącymi dłońmi i z zaciśniętymi mocno zębami zapiąłem pospiesznie pasy i zaraz potem przeszedłem na przód auta.
- Rozumiem, że jesteś zdenerwowany, ale nie musisz wyżywać się na dziecku - odezwała się Mary, kiedy w końcu po dwóch nieudanych próbach zapaliłem silnik i ruszyłem w stronę otwartej bramy.
- Nie wyżywam się na niej. Widzi, co się dzieje i powinna rozumieć, że w takiej sytuacji jakaś głupia lalka to najmniej istotna rzecz - odpowiedziałem, rzucając szybkie spojrzenie na wtulonego w Mary Scotta. Wciąż płakał, wciąż był blady jak ściana. - Trzymaj się, mistrzu, zaraz będziemy u doktora.
- Ja nie chcę do doktora, ja chcę do mamusi - wydukał przez łzy łamiącym się głosem.
- Wiemy, skarbie, ale tak trzeba, żeby nie bolało jeszcze bardziej. - Moja żona przyjęła troskliwy ton, przyciskając nieco mocniej prowizoryczny opatrunek do krwawiącego łokcia Scotta. Drugą ręką założyła za ucho kosmyk włosów, który co chwila się zza niego wysuwał. Miesiąc temu je skróciła, ścięła na wysokości płatka ucha. Wygląda okropnie. - Zadzwoniłeś w ogóle do Marion?
- Po co? I tak nie wyrwie się z pracy, a to by ją tylko niepotrzebnie zdenerwowało. Odwiozę małego do hotelu, jak już będzie po wszystkim i wtedy jej wszystko wyjaśnię - odpowiedziałem, nie odrywając wzroku od drogi.
Jadące przed nami samochody tak niemiłosiernie się wleką!
- Jak na mój gust, konieczne będzie szycie. Niepotrzebnie odkręcałeś mu te kółka.
- Chciał to mu je odkręciłem, skąd mogłem wiedzieć, że to się tak skończy?! - warknąłem poirytowany, przenosząc spojrzenie na Mary.
- Nietrudno przewidzieć, że dziecko, które pierwszy raz jeździ na dwóch kółkach może się przewrócić. Trzeba było nałożyć mu ochraniacze.
- No tak, głupi Jared jak zwykle dał dupy. Czy kogoś jeszcze to dziwi?
- Nie powiedziałam, że jesteś głupi - zaczęła się bronić, przyjmując poważny wyraz twarzy. To oszpeciło ją jeszcze bardziej, tak bardzo, że nie mogłem już dłużej na nią patrzeć. Nawet nie powinienem tego robić, odrywanie wzroku od drogi może skończyć się tragicznie. Mógłbym nas wszystkich pozabijać, co dałoby Mary kolejny pretekst do wyrzucania mi mojej beznadziejności. - Jesteś niesprawiedliwy, Jared.
- Życie jest niesprawiedliwe - burknąłem, by uciąć tę jałową dyskusję. Gdybym powiedział coś jeszcze, uznałaby, że pan Wielki Gwiazdor jak zwykle chce zwrócić na siebie całą uwagę, mimo iż należy się ona poszkodowanemu dziecku. Znów wyszedłbym na wyrodnego ojca. Bo to przecież tak skrajnie głupie i nieodpowiedzialne nie przewidzieć, że zza rogu wyskoczy pieprzony pies, a twój syn, próbując go wyminąć, spadnie z roweru i uderzy łokciem o kamień.
Czy ja jestem pieprzonym jasnowidzem? Chciałem dobrze. I niby skąd miałem jej wytrzasnąć ochraniacze?!
Ja jestem niesprawiedliwy? Niech ona lepiej spojrzy na siebie. Nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa, myśli wyłącznie o swoim cierpieniu, bóle innych ludzi, moje bóle, ma głęboko w dupie, bo przecież tylko ona jedyna tutaj cierpi. Pieprzona hipokrytka...
***
- Punktem zwrotnym w waszej karierze był występ na festiwalu w Seattle. Zaskoczyliście wtedy wszystkich niezwykle surowym brzmieniem, które znacznie odbiegało od tego prezentowanego podczas wcześniejszej trasy koncertowej. Kilka miesięcy później wydaliście stricte rockową płytę, gdzie nie było już syntezatorów, dziecięcych chórków i napompowanego patosu. Odcięliście się od wizerunku wykreowanego na potrzeby This is War, który zapewnił wam ogromną popularność wśród młodzieży i komercyjnych mediów. Co stoi za tą przemianą, co was do niej popchnęło?
- Zacznę od tego, że jako nastolatkowie mieszkaliśmy niedaleko Seattle, więc dosyć często jeździliśmy na organizowane tam koncerty i festiwale - zacząłem, wiedząc, że Shannon nie lubi tak złożonych i poważnych pytań, Tomo ma w zwyczaju odpowiadać tylko wtedy, gdy rozmówca zwraca się bezpośredniego do niego, a Ian nie czuje się jeszcze na tyle pewnie, by mówić cokolwiek. - Jak dziś pamiętam jeden z festiwali, na którym grali najpopularniejsi wówczas muzycy rockowi. Stałem pod sceną jak zahipnotyzowany, wsłuchując się w każdy pojedynczy dźwięk gitary, w każde uderzenie perkusji, zsynchronizowany z nią bas i dzikie wrzaski wokalistów. Byłem oczarowany tym, co można osiągnąć, używając żywych instrumentów, co można zrobić z ludzkim głosem. Razem z Shannonem mieliśmy wtedy swój amatorski zespół i wręcz maniakalnie staraliśmy się osiągnąć taki efekt, bez skutku. Byliśmy wtedy zbyt ciency w uszach, postanowiliśmy więc, że nie będziemy robić nic na siłę i poszliśmy w nieco innym kierunku, jednak sentyment pozostał. Kiedy podczas próby generalnej przed wspomnianym festiwalem weszliśmy na scenę, poczułem ten sam ogień, co kilkanaście lat wcześniej, poczułem też, że jesteśmy już na tyle doświadczeni jako muzycy, że z pewnością damy radę zagrać tak jak nasi najwięksi idole. I udało się.
- Poczuliśmy niezwykłą moc, ogromnego kopa i zgodnie stwierdziliśmy, że musimy tak grać już zawsze. Stąd takie, a nie inne brzmienie Brotherhood - wtrącił się Shannon, przerywając tradycyjną przepychankę z Tomo. Był taki okres czasu, że czułem ogromną zazdrość, kiedy mój brat spoufalał się tak z naszym gitarzystą. Patrzyłem na to nawet w kategoriach zdrady, bolało mnie to, jednak szybko porzuciłem ten tok myślenia i zacząłem cieszyć się tym, że wszyscy jesteśmy dla siebie jak bracia i czujemy się niezwykle swobodnie w swoim towarzystwie.
- Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że wydając tak skrajnie różniący się od poprzednika album, narażamy się na dezaprobatę fanów i znaczny spadek popularności, ale nie przejmowaliśmy się tym. Chcieliśmy po prostu nagrać to, co grało nam w sercach, bez względu na to, czy sprzedamy sto, czy sto tysięcy krążków. Nowa wytwórnia nam to w pełni umożliwiła, za co do dziś jesteśmy niesamowicie wdzięczni - dokończyłem swoją myśl i oparłem się z powrotem o kanapę, co dla prowadzącego rozmowę chłopaka było sygnałem do tego, by zadać nam drugie z kolei pytanie.
- Pytanie od Alexis: Jared, jak skomentujesz ostatnie doniesienia na temat striptizerskiej kariery twojej żony? Plotka głosi, że kilka lat temu pracowała w nieistniejącym już klubie Juicy Joy.
W jednej chwili moje dotychczas rozluźnione ciało zesztywniało w przypływie nagłego gniewu, a dłonie zacisnęły się w pięści.
- Alexis poruszyła dosyć niewygodny temat, ale idea naszego czatu polega na tym, że zadajemy pierwszych dwadzieścia pytań bez absolutnie żadnej selekcji, więc chcąc nie chcąc, musiałem je odczytać.
- Ale nie otrzymasz żadnej odpowiedzi - odezwał się po raz kolejny Shannon, dostrzegając moją złość. Prowadzącemu też ona nie umknęła.
- Widzę, że Jared się zdenerwował, ale zupełnie niepotrzebnie, w końcu każdy rockowiec musi mieć u boku barwną kobietę. Poza tym, pokażcie mi faceta nie marzącego o żonie, która przed snem może urządzić mu profesjonalny pokaz tańca erotycznego.
- Pierdolony ignorant! - warknąłem wściekle i nie zważając na swoich towarzyszy, zamknąłem klapę laptopa, przerywając tym samym połączenie z chicagowskim studiem.
- Dobrze, że to zrobiłeś, bo właśnie zamierzałem wyzwać chuja od najgorszych - rzucił Tomo, gdy w celu ukojenia nerwów obszedłem dookoła nieduży stolik.
- Bezczelny typ, nie ma co, zero szacunku. Zna twoje podejście do rozmów o życiu prywatnym, więc mógł przeskoczyć to pytanie. - Ian sięgnął po szklankę schłodzonej lemoniady, kręcąc przy tym głową. - I właśnie dlatego nie lubię gadać z dziennikarzami, właśnie dlatego.
- Jared, musiałeś to robić? - Z lekka poirytowana Sara spojrzała na mnie wzrokiem zawiedzionej matki, kiedy tylko pojawiła się na progu salonu.
- Wybacz, ale facet przegiął.
- Nie mogłeś rzucić głupiego "bez komentarza" i poprosić o następne pytanie?
- Nie, nie mogłem. - Westchnąłem głęboko i opadłem na fotel.
Nie dość, że wczoraj Scott zyskał przeze mnie swoją pierwszą bliznę, za co zebrałem baty od Mary, Marion i mamy, to jeszcze jeden z najpopularniejszych portali plotkarskich zamieścił na swojej stronie sensację rewelację - żona Jareda Leto to exstriptizerka!
Komuś bardzo życzliwemu udało się dotrzeć do byłego właściciela klubu nocnego, który był niezwykle chętny do współpracy. Nietrudno było się domyślić, kto był tym życzliwym źródłem - Alex West. Facet zadeklarował, że nie da mi spokoju i słowa dotrzymał. I zrobił to bez własnej strony, i bez posady dziennikarza.
Skąd wiem, że to on? A któż by inny? Nikt poza nim nie obiecywał, że zrobi wszystko, by mnie zniszczyć, żadnemu innemu pismakowi nie zrujnowałem kariery, najpierw pozbawiając go gorącego materiału, a potem posady. Siła dedukcji, drogie dzieci...
- Nie dziwię się Emmie, że ledwo z tobą wytrzymywała. No właśnie, byłabym zapomniała, macie od niej pozdrowienia. Rozmawiałam z nią dzisiaj rano.
- I co tam u niej słychać?
- Steve rośnie jak na drożdżach, a ona właśnie dostała pracę w agencji reklamowej w Sidney.
- No i pięknie. - Shannon uśmiechnął się szeroko, po czym przeniósł wzrok prosto na mnie. - Jerry, miśku, no już się tak nie wkurzaj. Jesteśmy tu wszyscy razem, co ostatnio nam się rzadko zdarza, więc powinniśmy się śmiać, a nie dołować. Wiem, że to nic przyjemnego, ale od kiedy to przejmujesz się mediami? Niech sobie piszą, co chcą, tyle ich. Za tydzień wynajdą kolejną sensację i o tym już nikt nie będzie pamiętał, tak jak to było z tą całą Louise.
- Shannon dobrze mówi - wtrącił się Tomo. - Poza tym spójrz na Mary, ona się tym zupełnie nie przejęła. Bo czym tu się przejmować? Przeszłość to przeszłość, każdy jakąś ma. Nie ukrywała przed tobą tego, że pracowała w takim miejscu, więc nijak to wpłynęło na wasze małżeństwo, a to, że hołota ma temat do plotek, nie powinno cię ruszać, bo to tylko świadczy o ich niskim poziomie intelektualnym i beznadziejności, w jakiej egzystują.
- Marny z ciebie pocieszyciel, Miličević - odpowiedziałem, gdy Tomo skończył swój wywód.
- Liczą się chęci, prawda? - Zmarszczył komicznie brwi i posłał mi jeden ze swoich rozbrajających uśmiechów.
Nagle, zupełnie mimowolnie wybuchnąłem głośnym śmiechem, zapominając o nerwach i nienawiści, która rozsadzała mnie od środka.
Definicja prawdziwego przyjaciela? Rozśmieszy cię nawet wtedy, kiedy myślisz, że nie stać cię już na śmiech.
- I od razu lepiej! - Shann usiadł na oparciu fotela, objął mnie ramieniem, po czym cmoknął głośno w czoło.
Sara rozczulona tym widokiem uniosła kąciki ust i zaraz potem przeszła na korytarz, by w spokoju odbyć rozmowę telefoniczną.
Ian próbował ją podsłuchać, ale na próżno - kiedy mówi szybko z tym swoim mocnym, brytyjskim akcentem, żaden przeciętny Amerykanin nie jest w stanie jej zrozumieć. Nawet Payne, który utrzymuje z nią stosunki nie tylko zawodowe...
- Zacznę od tego, że jako nastolatkowie mieszkaliśmy niedaleko Seattle, więc dosyć często jeździliśmy na organizowane tam koncerty i festiwale - zacząłem, wiedząc, że Shannon nie lubi tak złożonych i poważnych pytań, Tomo ma w zwyczaju odpowiadać tylko wtedy, gdy rozmówca zwraca się bezpośredniego do niego, a Ian nie czuje się jeszcze na tyle pewnie, by mówić cokolwiek. - Jak dziś pamiętam jeden z festiwali, na którym grali najpopularniejsi wówczas muzycy rockowi. Stałem pod sceną jak zahipnotyzowany, wsłuchując się w każdy pojedynczy dźwięk gitary, w każde uderzenie perkusji, zsynchronizowany z nią bas i dzikie wrzaski wokalistów. Byłem oczarowany tym, co można osiągnąć, używając żywych instrumentów, co można zrobić z ludzkim głosem. Razem z Shannonem mieliśmy wtedy swój amatorski zespół i wręcz maniakalnie staraliśmy się osiągnąć taki efekt, bez skutku. Byliśmy wtedy zbyt ciency w uszach, postanowiliśmy więc, że nie będziemy robić nic na siłę i poszliśmy w nieco innym kierunku, jednak sentyment pozostał. Kiedy podczas próby generalnej przed wspomnianym festiwalem weszliśmy na scenę, poczułem ten sam ogień, co kilkanaście lat wcześniej, poczułem też, że jesteśmy już na tyle doświadczeni jako muzycy, że z pewnością damy radę zagrać tak jak nasi najwięksi idole. I udało się.
- Poczuliśmy niezwykłą moc, ogromnego kopa i zgodnie stwierdziliśmy, że musimy tak grać już zawsze. Stąd takie, a nie inne brzmienie Brotherhood - wtrącił się Shannon, przerywając tradycyjną przepychankę z Tomo. Był taki okres czasu, że czułem ogromną zazdrość, kiedy mój brat spoufalał się tak z naszym gitarzystą. Patrzyłem na to nawet w kategoriach zdrady, bolało mnie to, jednak szybko porzuciłem ten tok myślenia i zacząłem cieszyć się tym, że wszyscy jesteśmy dla siebie jak bracia i czujemy się niezwykle swobodnie w swoim towarzystwie.
- Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że wydając tak skrajnie różniący się od poprzednika album, narażamy się na dezaprobatę fanów i znaczny spadek popularności, ale nie przejmowaliśmy się tym. Chcieliśmy po prostu nagrać to, co grało nam w sercach, bez względu na to, czy sprzedamy sto, czy sto tysięcy krążków. Nowa wytwórnia nam to w pełni umożliwiła, za co do dziś jesteśmy niesamowicie wdzięczni - dokończyłem swoją myśl i oparłem się z powrotem o kanapę, co dla prowadzącego rozmowę chłopaka było sygnałem do tego, by zadać nam drugie z kolei pytanie.
- Pytanie od Alexis: Jared, jak skomentujesz ostatnie doniesienia na temat striptizerskiej kariery twojej żony? Plotka głosi, że kilka lat temu pracowała w nieistniejącym już klubie Juicy Joy.
W jednej chwili moje dotychczas rozluźnione ciało zesztywniało w przypływie nagłego gniewu, a dłonie zacisnęły się w pięści.
- Alexis poruszyła dosyć niewygodny temat, ale idea naszego czatu polega na tym, że zadajemy pierwszych dwadzieścia pytań bez absolutnie żadnej selekcji, więc chcąc nie chcąc, musiałem je odczytać.
- Ale nie otrzymasz żadnej odpowiedzi - odezwał się po raz kolejny Shannon, dostrzegając moją złość. Prowadzącemu też ona nie umknęła.
- Widzę, że Jared się zdenerwował, ale zupełnie niepotrzebnie, w końcu każdy rockowiec musi mieć u boku barwną kobietę. Poza tym, pokażcie mi faceta nie marzącego o żonie, która przed snem może urządzić mu profesjonalny pokaz tańca erotycznego.
- Pierdolony ignorant! - warknąłem wściekle i nie zważając na swoich towarzyszy, zamknąłem klapę laptopa, przerywając tym samym połączenie z chicagowskim studiem.
- Dobrze, że to zrobiłeś, bo właśnie zamierzałem wyzwać chuja od najgorszych - rzucił Tomo, gdy w celu ukojenia nerwów obszedłem dookoła nieduży stolik.
- Bezczelny typ, nie ma co, zero szacunku. Zna twoje podejście do rozmów o życiu prywatnym, więc mógł przeskoczyć to pytanie. - Ian sięgnął po szklankę schłodzonej lemoniady, kręcąc przy tym głową. - I właśnie dlatego nie lubię gadać z dziennikarzami, właśnie dlatego.
- Jared, musiałeś to robić? - Z lekka poirytowana Sara spojrzała na mnie wzrokiem zawiedzionej matki, kiedy tylko pojawiła się na progu salonu.
- Wybacz, ale facet przegiął.
- Nie mogłeś rzucić głupiego "bez komentarza" i poprosić o następne pytanie?
- Nie, nie mogłem. - Westchnąłem głęboko i opadłem na fotel.
Nie dość, że wczoraj Scott zyskał przeze mnie swoją pierwszą bliznę, za co zebrałem baty od Mary, Marion i mamy, to jeszcze jeden z najpopularniejszych portali plotkarskich zamieścił na swojej stronie sensację rewelację - żona Jareda Leto to exstriptizerka!
Komuś bardzo życzliwemu udało się dotrzeć do byłego właściciela klubu nocnego, który był niezwykle chętny do współpracy. Nietrudno było się domyślić, kto był tym życzliwym źródłem - Alex West. Facet zadeklarował, że nie da mi spokoju i słowa dotrzymał. I zrobił to bez własnej strony, i bez posady dziennikarza.
Skąd wiem, że to on? A któż by inny? Nikt poza nim nie obiecywał, że zrobi wszystko, by mnie zniszczyć, żadnemu innemu pismakowi nie zrujnowałem kariery, najpierw pozbawiając go gorącego materiału, a potem posady. Siła dedukcji, drogie dzieci...
- Nie dziwię się Emmie, że ledwo z tobą wytrzymywała. No właśnie, byłabym zapomniała, macie od niej pozdrowienia. Rozmawiałam z nią dzisiaj rano.
- I co tam u niej słychać?
- Steve rośnie jak na drożdżach, a ona właśnie dostała pracę w agencji reklamowej w Sidney.
- No i pięknie. - Shannon uśmiechnął się szeroko, po czym przeniósł wzrok prosto na mnie. - Jerry, miśku, no już się tak nie wkurzaj. Jesteśmy tu wszyscy razem, co ostatnio nam się rzadko zdarza, więc powinniśmy się śmiać, a nie dołować. Wiem, że to nic przyjemnego, ale od kiedy to przejmujesz się mediami? Niech sobie piszą, co chcą, tyle ich. Za tydzień wynajdą kolejną sensację i o tym już nikt nie będzie pamiętał, tak jak to było z tą całą Louise.
- Shannon dobrze mówi - wtrącił się Tomo. - Poza tym spójrz na Mary, ona się tym zupełnie nie przejęła. Bo czym tu się przejmować? Przeszłość to przeszłość, każdy jakąś ma. Nie ukrywała przed tobą tego, że pracowała w takim miejscu, więc nijak to wpłynęło na wasze małżeństwo, a to, że hołota ma temat do plotek, nie powinno cię ruszać, bo to tylko świadczy o ich niskim poziomie intelektualnym i beznadziejności, w jakiej egzystują.
- Marny z ciebie pocieszyciel, Miličević - odpowiedziałem, gdy Tomo skończył swój wywód.
- Liczą się chęci, prawda? - Zmarszczył komicznie brwi i posłał mi jeden ze swoich rozbrajających uśmiechów.
Nagle, zupełnie mimowolnie wybuchnąłem głośnym śmiechem, zapominając o nerwach i nienawiści, która rozsadzała mnie od środka.
Definicja prawdziwego przyjaciela? Rozśmieszy cię nawet wtedy, kiedy myślisz, że nie stać cię już na śmiech.
- I od razu lepiej! - Shann usiadł na oparciu fotela, objął mnie ramieniem, po czym cmoknął głośno w czoło.
Sara rozczulona tym widokiem uniosła kąciki ust i zaraz potem przeszła na korytarz, by w spokoju odbyć rozmowę telefoniczną.
Ian próbował ją podsłuchać, ale na próżno - kiedy mówi szybko z tym swoim mocnym, brytyjskim akcentem, żaden przeciętny Amerykanin nie jest w stanie jej zrozumieć. Nawet Payne, który utrzymuje z nią stosunki nie tylko zawodowe...
***
- Panowie, odłóżcie kieliszki, zaraz dam wam prawdziwy powód do świętowania. - Uśmiechnięta od ucha do ucha Cageman przejęła nietknięty jeszcze kieliszek wódki z rąk Iana i dała nam sygnał, byśmy podnieśli swoje naczynia.
- Nie jesteś już zła za południe? - spytałem odrobinę zaskoczony. Po rozmowie telefonicznej z organizatorem czatu miała ochotę wydrapać mi oczy, bo dosyć długo starała się o to, by załatwić nam tę rozmowę jako zespołowi. W pierwotnym założeniu miała ona dotyczyć tylko mnie i mojej kariery aktorskiej, jednak Sarze udało się zmienić koncepcję portalu; swoim zachowaniem sprawiłem, że wszystkie jej starania tak na dobrą sprawę poszły na marne, a pan Wielka Szycha z Chicago odsądził ją od czci i wiary.
- Jestem, ale to jest teraz najmniej istotne, bo mam dla was prawdziwą bombę. Jak wiecie, miałam dziś umówioną kolację z redaktorem naczelnym Rolling Stone.
- Tak, wiemy - burknął niezbyt zadowolony z tego faktu Payne, biorąc czysty kieliszek z otwartego barku.
Sara skomentowała tę reakcję jedynie wymownym spojrzeniem i kontynuowała przerwaną wypowiedź:
- Nie było to oczywiście spotkanie towarzyskie, miałam w tym pewien cel, o którym dyskutowaliśmy razem kilka tygodni temu.
- Jubileusz - rzuciłem w nagłym oświeceniu, uśmiechając się pod nosem.
- Dokładnie, jubileusz. Podczas dzisiejszego posiłku udało mi się załatwić wam występ na prawdopodobnie najważniejszej gali tego roku. Co prawda mieli już komplet artystów i dokładnie ustalony plan, ale Brytyjczyk zawsze dogada się z drugim Brytyjczykiem, tak więc za dwa tygodnie wystąpicie na urodzinowym koncercie jednego z najpoczytniejszych pism muzycznych w Stanach. Podziękowania przyjmuję w formie czeków, kwiatów i wielbienia na kolanach.
- Kocham tego, kto dał tę posadę Anglikowi! - Shannon pisnął, rzucając się na moją asystentkę i obsypał jej poliki pocałunkami.
- Za Sarę i jej geniusz organizacyjny!
Wszyscy unieśliśmy swoje kieliszki. Salon wypełnił się szczękiem odbijającego się od siebie szkła, a alkohol spłynął prosto do gardeł.
- A teraz takie małe pytanie organizacyjne: co z repertuarem? Ile możemy zagrać piosenek i czy jest jakiś motyw przewodni? - zapytałem, otwierając drugą butelkę wódki.
Nie lubię leczyć się z bólów egzystencjalnych alkoholem, bo wiem, czym to może się skończyć, ale dziś tego potrzebowałem, tak jak i moi towarzysze. Nie chodziło oczywiście o chlanie na umór, a o kulturalny, męski wieczór, podczas którego rozmowy, żarty i pochłanianie wszystkich dostępnych w szafkach przekąsek przeplatają się drobnymi toastami. To znacznie wpłynęło na mój humor: diametralnie go polepszyło, a nowina Sary jeszcze to wszystko spotęgowała.
- Nie ma motywu przewodniego, tak jak każdy zagracie dwie dowolne piosenki.
- Dowolne? Super, bo ja już mam genialną koncepcję! - wyrwał się Shanny, czekając na to, aż ktoś poprosi go o szczegóły.
- Wal.
- To znaczy to jest pomysł na jedną piosenkę.
- A dokładnie? - ponagliłem go, rozlewając powoli trunek do stojących na stole kieliszków. Jego tendencja do budowania napięcia i przeciągania wszystkiego w nieskończoność bywa naprawdę irytująca.
- Cherry. Czerwone światła, czerwone instrumenty i blondynki ubrane w czerwoną bieliznę. Tancerki albo modelki bieliźniane, to już drugorzędna kwestia, ale wszystkie mające czym oddychać. Z czerwonymi stanikami da to efekt wisienki. Co wy na to?
- Oksana cię do tego zainspirowała? - zapytał Tomo z ustami pełnymi niepogryzionych dobrze chipsów.
- Poniekąd. Zaraz wam coś pokażę. - Wstał niezdarnie z zajmowanego miejsca i chwycił leżącego na meblach laptopa. - Tydzień temu Oksi prowadziła aerobik na plaży i kilka dziewczyn miało na sobie czerwone kostiumy, co od razu skojarzyło mi się z klimatem Cherry. Patrzcie. - Postawił komputer na blacie, zgarniając wcześniej wszystkie miseczki na bok.
Na ekranie wyświetliło się zdjęcie grupy kobiet w karmazynowym bikini, wszystkie hojnie obdarzone przez naturę, a raczej przez chirurga plastycznego.
- Faktycznie całkiem ciekawie to wygląda - przyznałem bratu rację.
Mężczyzna, któremu brakuje bliskości kobiety, jakoby cofa się mentalnie do czasów, kiedy to był wiecznie nakręconym młokosem i na nowo fascynuje się wykreowanym przez przemysł porno kanonem piękna. W końcu filmy pornograficzne to jego jedyna dawka erotyki...
- W sumie to nie będzie nic oryginalnego, ale może wyjść ciekawie. Choć nie wiem, co powie na to Victoria.
- A co ma powiedzieć? Taką masz pracę i tyle.
Tomo już otwierał usta, by coś dodać, ale przerwała mu właśnie przybyła Mary.
- A wam co się zebrało na oglądanie silikonowych lal? To niekulturalne przeglądać takie zdjęcia w towarzystwie kobiety. - Wskazała głową na Sarę i oparła się o szafkę. Jej wzrok mimowolnie spoczął na praktycznie pełnej butelce wódki, ciało lekko dygnęło.
Cały czas ciągnie ją do tego cholerstwa, cały czas...
- Robimy to w ramach przygotowań do koncertu - wyjaśnił Shannon.
- Jakiego koncertu?
- Jubileuszowa gala Rolling Stone, rozważamy koncepcję wynajęcia tancerek bądź modelek bieliźnianych. Chodzi o duże biusty w czerwonych stanikach, taka wizualizacja Cherry - tym razem to ja odpowiedziałem swojej żonie, cały czas obserwując jej twarz.
Gdy tu weszła, jej oczy znów błyszczały tak jak kiedyś, zacząłem nawet znowu dostrzegać w niej to niesamowite piękno, jednak nic co dobre nie trwa wiecznie; kiedy tylko się odezwałem, coś na powrót ją oszpeciło - wściekły, pełen nienawiści wyraz.
- No tak, wczoraj ośmieliłam się skrytykować wielkiego pana, więc dzisiaj trzeba mi skopać za to tyłek. I czemu mnie to nie dziwi?
- Co? - Spojrzałem na nią jak na wariatkę; reszta towarzystwa, sądząc po nagłym umilknięciu wszelkich odgłosów, poczuła się dosyć nieswojo.
- No już nie udawaj głupiego, Jared. Myślisz, że nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi? Wymyśliłeś tę całą koncepcję po to, by mnie poniżyć. Nie dość, że chcesz się odnieść do mojej dawnej pracy, to jeszcze celowo wybierasz biuściaste kurwy, by pokazać mi, że jestem wybrakowana, że nie spełniam twoich wymagań estetycznych. Znasz moje kompleksy i próbujesz mnie zdołować. Przyznaj się, powiedz to otwarcie, pokaż, że masz jaja. Przecież to jasne jak słońce, że gdybym miała cycki jak te dziwki, którymi tak się zachwycasz, dalej spałbyś ze mną w jednym łóżku! Wszyscy to wiedzą, ale ty nie masz odwagi się do tego przyznać!
- Nie chcę się wtrącać, ale... - zaczął Shannon, jednak ta mu przerwała:
- Więc się nie wtrącaj. To sprawa między mną, a twoim bratem.
- Nie, Mary, to jakieś twoje chore urojenia - odezwałem się w końcu, robiąc wszystko, co w mojej mocy, by zapanować nad swoim gniewem.
Oto jak łatwo zniszczyć człowiekowi dobry nastrój, który tak ciężko było mu osiągnąć.
- Pewnie, jeszcze zrób ze mnie wariatkę! Dlaczego ty mnie tak poniżasz, co?! Co ja ci takiego zrobiłam?! Czym sobie na to zasłużyłam?! No czym?! - Jej głośny wrzask spowodował nagłe drganie szyb w szafkach i komór mojego serca. Skronie zaczęły pulsować, jeszcze chwila i wybuchną. Jeszcze jedno słowo, jeszcze jeden wrzask i dojdzie tu do niekontrolowanej eksplozji.
- Nie, ja nie zamierzam tego dłużej słuchać - rzuciłem i zrobiłem to, co w takiej sytuacji było najlepszym rozwiązaniem: postanowiłem wyjść.
- No tak, co będziesz słuchał przygłupiej exdziwki, to obraza dla twojego majestatu. Ale wiesz co? Mam dla ciebie dobrą wiadomość, już niedługo umrę, więc będziesz miał święty spokój.
Zacisnąłem mocno zęby i już bez słowa ruszyłem w stronę drzwi, zostawiając swoich gości z rozhisteryzowaną Mary.
Człowiek robi wszystko, by pomóc drugiej osobie, troszczy się o nią, poświęca dla niej swojej życie zawodowe, a koniec końców i tak wychodzi na pozbawionego serca potwora.
- Nie jesteś już zła za południe? - spytałem odrobinę zaskoczony. Po rozmowie telefonicznej z organizatorem czatu miała ochotę wydrapać mi oczy, bo dosyć długo starała się o to, by załatwić nam tę rozmowę jako zespołowi. W pierwotnym założeniu miała ona dotyczyć tylko mnie i mojej kariery aktorskiej, jednak Sarze udało się zmienić koncepcję portalu; swoim zachowaniem sprawiłem, że wszystkie jej starania tak na dobrą sprawę poszły na marne, a pan Wielka Szycha z Chicago odsądził ją od czci i wiary.
- Jestem, ale to jest teraz najmniej istotne, bo mam dla was prawdziwą bombę. Jak wiecie, miałam dziś umówioną kolację z redaktorem naczelnym Rolling Stone.
- Tak, wiemy - burknął niezbyt zadowolony z tego faktu Payne, biorąc czysty kieliszek z otwartego barku.
Sara skomentowała tę reakcję jedynie wymownym spojrzeniem i kontynuowała przerwaną wypowiedź:
- Nie było to oczywiście spotkanie towarzyskie, miałam w tym pewien cel, o którym dyskutowaliśmy razem kilka tygodni temu.
- Jubileusz - rzuciłem w nagłym oświeceniu, uśmiechając się pod nosem.
- Dokładnie, jubileusz. Podczas dzisiejszego posiłku udało mi się załatwić wam występ na prawdopodobnie najważniejszej gali tego roku. Co prawda mieli już komplet artystów i dokładnie ustalony plan, ale Brytyjczyk zawsze dogada się z drugim Brytyjczykiem, tak więc za dwa tygodnie wystąpicie na urodzinowym koncercie jednego z najpoczytniejszych pism muzycznych w Stanach. Podziękowania przyjmuję w formie czeków, kwiatów i wielbienia na kolanach.
- Kocham tego, kto dał tę posadę Anglikowi! - Shannon pisnął, rzucając się na moją asystentkę i obsypał jej poliki pocałunkami.
- Za Sarę i jej geniusz organizacyjny!
Wszyscy unieśliśmy swoje kieliszki. Salon wypełnił się szczękiem odbijającego się od siebie szkła, a alkohol spłynął prosto do gardeł.
- A teraz takie małe pytanie organizacyjne: co z repertuarem? Ile możemy zagrać piosenek i czy jest jakiś motyw przewodni? - zapytałem, otwierając drugą butelkę wódki.
Nie lubię leczyć się z bólów egzystencjalnych alkoholem, bo wiem, czym to może się skończyć, ale dziś tego potrzebowałem, tak jak i moi towarzysze. Nie chodziło oczywiście o chlanie na umór, a o kulturalny, męski wieczór, podczas którego rozmowy, żarty i pochłanianie wszystkich dostępnych w szafkach przekąsek przeplatają się drobnymi toastami. To znacznie wpłynęło na mój humor: diametralnie go polepszyło, a nowina Sary jeszcze to wszystko spotęgowała.
- Nie ma motywu przewodniego, tak jak każdy zagracie dwie dowolne piosenki.
- Dowolne? Super, bo ja już mam genialną koncepcję! - wyrwał się Shanny, czekając na to, aż ktoś poprosi go o szczegóły.
- Wal.
- To znaczy to jest pomysł na jedną piosenkę.
- A dokładnie? - ponagliłem go, rozlewając powoli trunek do stojących na stole kieliszków. Jego tendencja do budowania napięcia i przeciągania wszystkiego w nieskończoność bywa naprawdę irytująca.
- Cherry. Czerwone światła, czerwone instrumenty i blondynki ubrane w czerwoną bieliznę. Tancerki albo modelki bieliźniane, to już drugorzędna kwestia, ale wszystkie mające czym oddychać. Z czerwonymi stanikami da to efekt wisienki. Co wy na to?
- Oksana cię do tego zainspirowała? - zapytał Tomo z ustami pełnymi niepogryzionych dobrze chipsów.
- Poniekąd. Zaraz wam coś pokażę. - Wstał niezdarnie z zajmowanego miejsca i chwycił leżącego na meblach laptopa. - Tydzień temu Oksi prowadziła aerobik na plaży i kilka dziewczyn miało na sobie czerwone kostiumy, co od razu skojarzyło mi się z klimatem Cherry. Patrzcie. - Postawił komputer na blacie, zgarniając wcześniej wszystkie miseczki na bok.
Na ekranie wyświetliło się zdjęcie grupy kobiet w karmazynowym bikini, wszystkie hojnie obdarzone przez naturę, a raczej przez chirurga plastycznego.
- Faktycznie całkiem ciekawie to wygląda - przyznałem bratu rację.
Mężczyzna, któremu brakuje bliskości kobiety, jakoby cofa się mentalnie do czasów, kiedy to był wiecznie nakręconym młokosem i na nowo fascynuje się wykreowanym przez przemysł porno kanonem piękna. W końcu filmy pornograficzne to jego jedyna dawka erotyki...
- W sumie to nie będzie nic oryginalnego, ale może wyjść ciekawie. Choć nie wiem, co powie na to Victoria.
- A co ma powiedzieć? Taką masz pracę i tyle.
Tomo już otwierał usta, by coś dodać, ale przerwała mu właśnie przybyła Mary.
- A wam co się zebrało na oglądanie silikonowych lal? To niekulturalne przeglądać takie zdjęcia w towarzystwie kobiety. - Wskazała głową na Sarę i oparła się o szafkę. Jej wzrok mimowolnie spoczął na praktycznie pełnej butelce wódki, ciało lekko dygnęło.
Cały czas ciągnie ją do tego cholerstwa, cały czas...
- Robimy to w ramach przygotowań do koncertu - wyjaśnił Shannon.
- Jakiego koncertu?
- Jubileuszowa gala Rolling Stone, rozważamy koncepcję wynajęcia tancerek bądź modelek bieliźnianych. Chodzi o duże biusty w czerwonych stanikach, taka wizualizacja Cherry - tym razem to ja odpowiedziałem swojej żonie, cały czas obserwując jej twarz.
Gdy tu weszła, jej oczy znów błyszczały tak jak kiedyś, zacząłem nawet znowu dostrzegać w niej to niesamowite piękno, jednak nic co dobre nie trwa wiecznie; kiedy tylko się odezwałem, coś na powrót ją oszpeciło - wściekły, pełen nienawiści wyraz.
- No tak, wczoraj ośmieliłam się skrytykować wielkiego pana, więc dzisiaj trzeba mi skopać za to tyłek. I czemu mnie to nie dziwi?
- Co? - Spojrzałem na nią jak na wariatkę; reszta towarzystwa, sądząc po nagłym umilknięciu wszelkich odgłosów, poczuła się dosyć nieswojo.
- No już nie udawaj głupiego, Jared. Myślisz, że nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi? Wymyśliłeś tę całą koncepcję po to, by mnie poniżyć. Nie dość, że chcesz się odnieść do mojej dawnej pracy, to jeszcze celowo wybierasz biuściaste kurwy, by pokazać mi, że jestem wybrakowana, że nie spełniam twoich wymagań estetycznych. Znasz moje kompleksy i próbujesz mnie zdołować. Przyznaj się, powiedz to otwarcie, pokaż, że masz jaja. Przecież to jasne jak słońce, że gdybym miała cycki jak te dziwki, którymi tak się zachwycasz, dalej spałbyś ze mną w jednym łóżku! Wszyscy to wiedzą, ale ty nie masz odwagi się do tego przyznać!
- Nie chcę się wtrącać, ale... - zaczął Shannon, jednak ta mu przerwała:
- Więc się nie wtrącaj. To sprawa między mną, a twoim bratem.
- Nie, Mary, to jakieś twoje chore urojenia - odezwałem się w końcu, robiąc wszystko, co w mojej mocy, by zapanować nad swoim gniewem.
Oto jak łatwo zniszczyć człowiekowi dobry nastrój, który tak ciężko było mu osiągnąć.
- Pewnie, jeszcze zrób ze mnie wariatkę! Dlaczego ty mnie tak poniżasz, co?! Co ja ci takiego zrobiłam?! Czym sobie na to zasłużyłam?! No czym?! - Jej głośny wrzask spowodował nagłe drganie szyb w szafkach i komór mojego serca. Skronie zaczęły pulsować, jeszcze chwila i wybuchną. Jeszcze jedno słowo, jeszcze jeden wrzask i dojdzie tu do niekontrolowanej eksplozji.
- Nie, ja nie zamierzam tego dłużej słuchać - rzuciłem i zrobiłem to, co w takiej sytuacji było najlepszym rozwiązaniem: postanowiłem wyjść.
- No tak, co będziesz słuchał przygłupiej exdziwki, to obraza dla twojego majestatu. Ale wiesz co? Mam dla ciebie dobrą wiadomość, już niedługo umrę, więc będziesz miał święty spokój.
Zacisnąłem mocno zęby i już bez słowa ruszyłem w stronę drzwi, zostawiając swoich gości z rozhisteryzowaną Mary.
Człowiek robi wszystko, by pomóc drugiej osobie, troszczy się o nią, poświęca dla niej swojej życie zawodowe, a koniec końców i tak wychodzi na pozbawionego serca potwora.
***
- Trzymaj.
Odwróciłem głowę i tuż przy swoim ramieniu zobaczyłem wypełnioną lodem i whiskey grubą szklankę trzymaną w rozedrganej dłoni Shannona.
- Dzięki. - Zacisnąłem na niej palce i zamoczyłem usta w palącym, bursztynowym trunku.
- Chłopaki i Sara już poszli, Mary śpi - oznajmił mi brat, siadając tuż obok na huśtawce.
- Mary... - prychnąłem ze wzrokiem wbitym w ziemię. - Shannon, ja już z nią nie wytrzymuję. Sam widziałeś, jak się zachowuje.
- To wszystko moja wina. Gdybym nie wyskoczył z tą swoją koncepcją, nie byłoby problemu.
- Nie, Shanny, to nie jest twoja wina. Jeśli nie do tego, przyczepiłaby się do czegoś innego, byle tylko urządzić mi awanturę - odpowiedziałem całkiem szczerze, patrząc bratu w oczy. - Ona robi wszystko, bym ją znienawidził, bym widział ją jako podłą, zgorzkniałą sukę. I wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? To, że jej się to udaje. Nie potrafię już na nią spojrzeć i nie czuć obrzydzenia. Tak jak zawsze widziałem w niej boginię, tak teraz wydaje mi się po prostu brzydka. Sam już nawet nie wiem, czy jeszcze w ogóle ją kocham. Kawał ze mnie skurwysyna, co?
- Nie. - Shannon pociągnął spory łyk whiskey i zaraz potem zapalił papierosa. Przez moment zastanawiałem się, czy nie poprosić go o jednego, jednak ostatecznie uznałem, że nie ma co psuć sobie zdrowia, wystarczy, że niszczę sobie psychikę. - Ja cię w pełni rozumiem. Może to niezbyt trafne porównanie, ale też miałem taki etap, że widziałem w Oksanie potwora. Irytował mnie jej wygląd, głos i zachowanie, ale po czasie i tak okazało się, że mimo wszystko wciąż ją kocham. Może z tobą jest tak samo? Przechodzicie kryzys, przez co nie jesteś pewny swoich uczuć i za nic w świecie nie potrafisz spojrzeć na to obiektywnie.
- Możliwe. Po prostu jestem już tym wszystkim zmęczony, cholernie zmęczony. Mam wrażenie, jakby ktoś wtargnął do naszego życia i odebrał nam wszystko to, co było w nim najpiękniejsze. Potrafimy się już nawet pokłócić o Courtney. - Zaśmiałem się gorzko, znów przechylając szklane naczynie. - Nie ma dnia, by nie było między nami spięć, jak sam słyszałeś, śpimy w osobnych pokojach. No bo jaki jest sens spać razem? Szlag mnie jasny trafiał, kiedy leżałem obok swojej żony i nawet nie mogłem jej dotknąć. Gdy musieliśmy przerywać próby seksu, bo ona czuła ból, miałem ochotę wrzasnąć: kobieto, jesteś tak przechodzona, że nie powinnaś mnie nawet w sobie czuć! To mnie tylko jeszcze bardziej frustrowało.
- Domyślam się. - Poklepał mnie przyjacielsko po ramieniu, by pokazać, że to, co mówi, to nie są tylko puste słowa. On naprawdę rozumie mój ból, rozumie go jak nikt inny.
- Może to zabrzmi okrutnie, ale czasami naprawdę chciałbym, żeby ona już umarła - kontynuowałem, czując coraz to większą wilgoć pod powiekami. - Sam jestem na siebie za to wściekły, ale tak jest. Jej ciągłe pretensje, huśtawki nastrojów, to wszystko irytuje mnie do tego stopnia, że sam mam ochotę ją zabić. Niby wiem, że to normalne zachowanie chorego człowieka, ale mimo wszystko nie potrafię przejść z tym do porządku dziennego. To już za długo trwa, jest zbyt wyczerpujące.
- Może powinieneś zaproponować jej spotkania z psychologiem?
- Żeby znów powiedziała, że robię z niej wariatkę? Nie, dziękuję. Zresztą najlepiej by było, jakbym regularnie fundował jej końskie dawki kokainy, wtedy oboje bylibyśmy zadowoleni.
Shannon tylko się zaśmiał i mocno mnie do siebie przytulił.
- Jakoś to wszystko będzie, zobaczysz. Pogada się z Elizabeth, w końcu to pani psycholog i może ona jakoś na nią wpłynie. A jeśli nie, użyjemy broni ostatecznej.
- Czyli? - Uniosłem brwi w pytającym wyrazie.
- No naszej mamuśki oczywiście.
- Myślisz, że ona coś zdziała?
- Kochany, skoro wychowała nas na porządnych ludzi, jest w stanie zrobić wszystko.
- No tak, nigdy nie lekceważ mocy Constance Leto - wyrecytowałem nasze ulubione powiedzenie z czasów dzieciństwa, będące parafrazą słynnej kwestii z Gwiezdnych Wojen i wybuchnąłem głośnym, szczerym i zupełnie niespodziewanym śmiechem.
*Owy hotel to miejsce fikcyjne.
**Fragment fikcyjnego utworu Cherry.
..............................
- Po co ta początkowa retrospekcja? Z dwóch powodów: po pierwsze chciałam choć na chwilę oderwać Was od obecnej sytuacji w małżeństwie Jaya i Mary, od jej obecnej postawy, bo domyślam się, że pewnie wiele osób to już męczy ( skutki braku dokładnego planowania, ale cóż, czasu nie cofnę); po drugie miałam ochotę przedstawić ich pobyt w Las Vegas po tym, jak kilkanaście rozdziałów wstecz tak pobieżnie o nim napomknęłam. Generalnie, kiedy zabrałam się pisanie, okazało się, że nie potrafię już wczuć się w "starego" Jareda i nie wyszło to tak, jak chciałam, ale nie ma co narzekać, zwłaszcza, że doskonale wiem, jak to wszystko wygląda od kuchni.
- Tak odnośnie redaktora naczelnego Rolling Stone, jego brytyjskie pochodzenie to oczywiście fikcja literacka. Ogólnie rzecz biorąc, chciałam użyć nazwy wymyślonego magazynu, ale uznałam, że lepiej wykorzystać taki już istniejący i podrasować go na potrzeby opowiadania.
Odwróciłem głowę i tuż przy swoim ramieniu zobaczyłem wypełnioną lodem i whiskey grubą szklankę trzymaną w rozedrganej dłoni Shannona.
- Dzięki. - Zacisnąłem na niej palce i zamoczyłem usta w palącym, bursztynowym trunku.
- Chłopaki i Sara już poszli, Mary śpi - oznajmił mi brat, siadając tuż obok na huśtawce.
- Mary... - prychnąłem ze wzrokiem wbitym w ziemię. - Shannon, ja już z nią nie wytrzymuję. Sam widziałeś, jak się zachowuje.
- To wszystko moja wina. Gdybym nie wyskoczył z tą swoją koncepcją, nie byłoby problemu.
- Nie, Shanny, to nie jest twoja wina. Jeśli nie do tego, przyczepiłaby się do czegoś innego, byle tylko urządzić mi awanturę - odpowiedziałem całkiem szczerze, patrząc bratu w oczy. - Ona robi wszystko, bym ją znienawidził, bym widział ją jako podłą, zgorzkniałą sukę. I wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? To, że jej się to udaje. Nie potrafię już na nią spojrzeć i nie czuć obrzydzenia. Tak jak zawsze widziałem w niej boginię, tak teraz wydaje mi się po prostu brzydka. Sam już nawet nie wiem, czy jeszcze w ogóle ją kocham. Kawał ze mnie skurwysyna, co?
- Nie. - Shannon pociągnął spory łyk whiskey i zaraz potem zapalił papierosa. Przez moment zastanawiałem się, czy nie poprosić go o jednego, jednak ostatecznie uznałem, że nie ma co psuć sobie zdrowia, wystarczy, że niszczę sobie psychikę. - Ja cię w pełni rozumiem. Może to niezbyt trafne porównanie, ale też miałem taki etap, że widziałem w Oksanie potwora. Irytował mnie jej wygląd, głos i zachowanie, ale po czasie i tak okazało się, że mimo wszystko wciąż ją kocham. Może z tobą jest tak samo? Przechodzicie kryzys, przez co nie jesteś pewny swoich uczuć i za nic w świecie nie potrafisz spojrzeć na to obiektywnie.
- Możliwe. Po prostu jestem już tym wszystkim zmęczony, cholernie zmęczony. Mam wrażenie, jakby ktoś wtargnął do naszego życia i odebrał nam wszystko to, co było w nim najpiękniejsze. Potrafimy się już nawet pokłócić o Courtney. - Zaśmiałem się gorzko, znów przechylając szklane naczynie. - Nie ma dnia, by nie było między nami spięć, jak sam słyszałeś, śpimy w osobnych pokojach. No bo jaki jest sens spać razem? Szlag mnie jasny trafiał, kiedy leżałem obok swojej żony i nawet nie mogłem jej dotknąć. Gdy musieliśmy przerywać próby seksu, bo ona czuła ból, miałem ochotę wrzasnąć: kobieto, jesteś tak przechodzona, że nie powinnaś mnie nawet w sobie czuć! To mnie tylko jeszcze bardziej frustrowało.
- Domyślam się. - Poklepał mnie przyjacielsko po ramieniu, by pokazać, że to, co mówi, to nie są tylko puste słowa. On naprawdę rozumie mój ból, rozumie go jak nikt inny.
- Może to zabrzmi okrutnie, ale czasami naprawdę chciałbym, żeby ona już umarła - kontynuowałem, czując coraz to większą wilgoć pod powiekami. - Sam jestem na siebie za to wściekły, ale tak jest. Jej ciągłe pretensje, huśtawki nastrojów, to wszystko irytuje mnie do tego stopnia, że sam mam ochotę ją zabić. Niby wiem, że to normalne zachowanie chorego człowieka, ale mimo wszystko nie potrafię przejść z tym do porządku dziennego. To już za długo trwa, jest zbyt wyczerpujące.
- Może powinieneś zaproponować jej spotkania z psychologiem?
- Żeby znów powiedziała, że robię z niej wariatkę? Nie, dziękuję. Zresztą najlepiej by było, jakbym regularnie fundował jej końskie dawki kokainy, wtedy oboje bylibyśmy zadowoleni.
Shannon tylko się zaśmiał i mocno mnie do siebie przytulił.
- Jakoś to wszystko będzie, zobaczysz. Pogada się z Elizabeth, w końcu to pani psycholog i może ona jakoś na nią wpłynie. A jeśli nie, użyjemy broni ostatecznej.
- Czyli? - Uniosłem brwi w pytającym wyrazie.
- No naszej mamuśki oczywiście.
- Myślisz, że ona coś zdziała?
- Kochany, skoro wychowała nas na porządnych ludzi, jest w stanie zrobić wszystko.
- No tak, nigdy nie lekceważ mocy Constance Leto - wyrecytowałem nasze ulubione powiedzenie z czasów dzieciństwa, będące parafrazą słynnej kwestii z Gwiezdnych Wojen i wybuchnąłem głośnym, szczerym i zupełnie niespodziewanym śmiechem.
*Owy hotel to miejsce fikcyjne.
**Fragment fikcyjnego utworu Cherry.
..............................
- Po co ta początkowa retrospekcja? Z dwóch powodów: po pierwsze chciałam choć na chwilę oderwać Was od obecnej sytuacji w małżeństwie Jaya i Mary, od jej obecnej postawy, bo domyślam się, że pewnie wiele osób to już męczy ( skutki braku dokładnego planowania, ale cóż, czasu nie cofnę); po drugie miałam ochotę przedstawić ich pobyt w Las Vegas po tym, jak kilkanaście rozdziałów wstecz tak pobieżnie o nim napomknęłam. Generalnie, kiedy zabrałam się pisanie, okazało się, że nie potrafię już wczuć się w "starego" Jareda i nie wyszło to tak, jak chciałam, ale nie ma co narzekać, zwłaszcza, że doskonale wiem, jak to wszystko wygląda od kuchni.
- Tak odnośnie redaktora naczelnego Rolling Stone, jego brytyjskie pochodzenie to oczywiście fikcja literacka. Ogólnie rzecz biorąc, chciałam użyć nazwy wymyślonego magazynu, ale uznałam, że lepiej wykorzystać taki już istniejący i podrasować go na potrzeby opowiadania.
Strasznie współczuję Jaredowi i Mary. Przechodzą teraz bardzo trudny okres w życiu. Wielka szkoda, że Mary umiera wolałabym, żeby między nimi było tak jak to opisałaś na początku rozdziału.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na więcej :)!
Oni pewnie też by woleli.
UsuńRównież pozdrawiam i dziękuję za komentarz :).
super czekam na więcej :D
OdpowiedzUsuńbiedna Mary , tyle wycierpiała w życiu a teraz :( czekam na więcej :D
OdpowiedzUsuńMiło, że ktoś czeka, bardzo miło ;)
UsuńO, mamo! Jak ten czas szybko leci! Miałam być tutaj w poniedziałek, a tu proszę, już sobota. Strasznie przepraszam, ale doba tak szybko mi ucieka, że totalnie się nie wyrabiam. Z YL też jestem w czarnej dupie. No, ale jestem i nadrabiam :).
OdpowiedzUsuńPowrót do przeszłości to bardzo fajne posunięcie, ale przez ten fragment... Kurcze, chyba znielubiłam Mary. Wydawała się być taka władcza na maxa, a Jared robił wszystko, co tylko mu powiedziała. Trochę się podirytowałam. Ale dobrze, że bohaterowie wywierają takie emocje, a nie są tylko pustymi stworami wyobraźni :).
Relacja syn-ojciec - coś pięknego :) No i mała córeczka tatusia też najukochańsza :3.
Uppps, Scotty ma ała? No, nic dziwnego. Ja po swoim pierwszym razie na dwóch kółkach też miałam milion siniaków.
Grr, miałam zamair się trochę rozpisać, ale znów co ode mnie chcą, tak, o 23!, więc się streszczam. Nie dziwię się zachowaniu Jareda. Bo w sumie... Kurcze, Mary powinna w osttanich chwilach jakoś tak... cieszyć się zyciem i czerpać z niego ile wlezie. A tak? Kłótnie bezcelowe, jakieś takie... No nie wiem. Rozumiem, jest zdołowana, ale kurcze. Niech też spojrzy na innych, jak to niszczy Jareda. Plus dzieci, na pewno widzą, że coś jest nie tak. Źle, baaaardzo źle. Mam nadzieję, że spotkanie z psychologiem bądź Constance coś wskórają.
A Shann to najlepszy brat na świecie :3.
Pozdrawiam i do następnego! :)
+ nie obraziłabym się na więcej takich retrospekcji. :) Nadają ciekawy kontrast temu, co było i co jest :)
OdpowiedzUsuńNie masz, co przepraszać, wiem, jak jest, sama wspominam o jednym terminie, a potem jakoś tak wszystko się układa, że ostatecznie wyrabiam się dopiero w następnym tygodniu, jak nie dalej.
UsuńSkoro wspomniałaś o YL, kiedy ostatnim razem tam zaglądałam, nie zobaczyłam odp na swój komentarz, a zadałam Ci tam pytanie, na które bardzo bym chciała poznać odpowiedź (robi słodkie oczka szczeniaczka).
Bo ona właśnie taka była. Była wtedy po nieudanym małżeństwie, chciała sobie odbić te lata tkwienia u boku mężczyzny, którego nie kochała. Spotkali się wtedy z Jaredem po wielu latach rozłąki, więc zachowywali się jak po raz pierwszy zakochani nastolatkowie. Mary wiedziała, że Jay zrobi dla niej wszystko i to wykorzystywała, ale oczywiście nie w zły sposób, tylko w taki, który był miły również i dla Leto. Bo to nie było też tak, że ona używała tego swojego wpływu tylko do własnych, egoistycznych celów - to przez jej sugestię Jared związał się z Marion, kiedy wyszło, że jest z nim w ciąży. Nie była aniołem, ale nie robiłabym też z niej okrutnego diabła, tak to ujmę :).
Bardzo dobrze! Dla mnie to jest najważniejsza rzecz w pisaniu.
Napiszę tylko tyle - przyszły rozdział rzuci trochę więcej światła na postępowanie Mary. A przynajmniej taką mam nadzieję :).
W sumie to nie planuję już takowych tworzyć, ale kto wie, może gdzieś jeszcze uda mi się wcisnąć taki przeskok do przeszłości, zobaczymy ;).
Dziękuję za komentarz :).
A które to było konkretnie pytanie? :D
OdpowiedzUsuńZ czyjej perspektywy pisane są ostatnie zdania.
UsuńZ perspektywy Cameron, żeby było zabawnie :D Ciężko jest mi ją tak raz i na zawsze usunąć z opowiadania. :D
UsuńCzyli dobrze myślałam :)
Usuńkiedy będzie nowy ?
OdpowiedzUsuńPostaram się go dodać w pierwszej połowie kwietnia.
OdpowiedzUsuńHere I am! Ten rozdział akurat przeczytałam już dosyć dawno temu, ale musiałam jeszcze raz, żeby przypomnieć sobie, co w nim było. W pierwszej chwili nie rozumiałam, po co ta retrospekcja, dopiero później do mnie dotarło dlaczego. Mary sprzed kilku lat i obecna Mary. Myślę, że coś w tym jest, co powiedział w tym rozdziale Jared. Mary poprzez chorobę robi wszystko co w swojej mocy jest możliwe, żeby Jared ją znienawidził. A dlaczego? Bo ta choroba jak i ona sama, a raczej jej egocentryzm sprawiają, że wyobraża sobie i myśli coś, co w rzeczywistości nie istnieje zapewne. Głównie mówię o uczuciach Jareda. Chyba rozumiesz, co chcę przekazać? Mary jest moim zdaniem sama sobie winna tego, co się teraz dzieje. Ja zwyczajnie nie potrafię już nawet jej współczuć. Ale też nie wierzę, że Jared przestał ją kochać, nie można przestać kochać kogoś od tak. Jest rozżalony tym, co się dzieje z jego Mary, tym w co się przeistoczyła. Nie można mu się dziwić, nagle życie odebrało mu coś, co chciał mieć od zawsze. Dobrze, że ma dzieci, brata i matkę. I takich przyjaciół jakich ma:) To wielkie wsparcie w takich chwilach. A teraz lecę przeczytać kolejny rozdział:) Buziaki:*
OdpowiedzUsuńDokładnie o to mi chodziło, o stworzenie kontrastu + od dłuższego czasu chciałam nieco przybliżyć ten ich wypad do LV. Szkoda tylko, że nie zrobiłam tego wcześniej, gdy miałam większą wenę na pisanie radosnych, partnerskich scen, może wyszłoby ciekawiej i dłużej.
UsuńTak, rozumiem. Mary ma trudny charakter, a choroba tylko potęguje jej paranoje i rozchwianie.
Oczywiście, że to ona jest temu wina, ona i nikt inny, z czego, jak już dowiedziałaś się z kolejnego rozdziału, doskonale zdaje sobie sprawę.
Bużka ;*