Marion:
Czternasty lutego. Walentynki. Święto zakochanych. Dzień miłości. Piękna data, gdy ma się u boku kogoś, kto nas kocha i kogo sami kochamy, męczarnia, kiedy jest się samotną rozwódką.
Przytłaczający ból, który na co dzień kłuje serce, tego dnia ja rozrywa, szczególnie gdy w polu widzenia pojawia się szczęśliwa, wtulona w siebie para. Setka wtulonych w siebie, szczęśliwych par.
Kiedy rano się obudziłam i przypomniałam sobie, jaki mamy dzień, natychmiast nakryłam się z powrotem kołdrą z zamiarem pozostania w łóżku przez następne dwadzieścia cztery godziny, jednak odwiodły mnie od tego dwie rzeczy - silne poczucie obowiązku i Scotty. Od dwóch dni szykował się do wręczenia Dolores pudełka żelek w kształcie serca, więc gdy tylko usłyszał mój budzik, zmaterializował się w sypialni, poganiając mnie ciągłym stękaniem i błaganiem. Ostatecznie małej pannie Sanchez prezent się nie spodobał, więc wrócił do domu razem z załamanym Scottym i trafił do mnie jako nagroda pocieszenia po ciężkim dniu w pracy.
Dave, zgodnie z życzeniem swojego ojca, zorganizował walentynkowy obiad dla zakochanych par, więc przez ponad dwie godziny musiałam znosić widok przytulających się i całujących ze sobą ludzi w akompaniamencie miłosnych szlagierów. Wśród nich nie mogła zabraknąć Iris, piosenki, która już do końca życia będzie kojarzyć mi się ze spłodzeniem Scotty'ego i moim ślubem z Harrym.
Wielu osobom pewnie wyda się dziwne to, że mój pierwszy weselny taniec odbył się w dźwiękach utworu, po wysłuchaniu którego uprawiałam seks z zupełnie innym mężczyzną niż ten, za którego wychodziłam, ale cóż, gdybym wybrała inną piosenkę, zawiodłabym nastoletnią Marion Cole, która godzinami snuła wizje idealnego wesela.
W tamtych dwóch momentach piękno tej piosenki wycisnęło ze mnie łzy wzruszenia, dziś łzy smutku. Bo nic nie boli bardziej niż cierpienie wśród szczęśliwych ludzi, nic nie jest aż tak poniżające. Przynajmniej tak to dzisiaj widzę i niezmiernie cieszę się z tego, że już jestem w domu i nie muszę oglądać całej tej szopki. Tu jestem wolna od tandetnych serduszek, czerwonych róż i cudzych pocałunków. Jedynym źródłem takich obrazów jest telewizor, ale dziś stoi wyłączony, podobnie jak radio i komputer. A żelki, kiedy się je odpowiednio rozciągnie, tracą swój pierwotny kształt.
Tutaj, w tej kuchni, nic nie kojarzy się z miłością. Nic prócz stołu, na którego blacie złamałam daną sobie obietnicę. Ale czy miłość fizyczna jest równa miłości emocjonalnej? Czy ma jakiekolwiek znaczenie, skoro po jej odbyciu nastały dni milczenia i udawania, że nic takiego nie miało miejsca? Nie żałuję tego, co się stało, choć bardzo bym chciała, bo zdaje się, że Harry podszedł do tego zupełnie inaczej niż ja. Po czym to wnioskuję? W poniedziałek rano wymknął się, zanim zdążyłam się obudzić i do dziś nie zadzwonił. To mi wystarcza do wysnucia oczywistego wręcz wniosku - on mnie po prostu wykorzystał. Zabawił się moim kosztem. Udowodnił mi, że co by nie zrobił, ja i tak mu ulegnę i tak nie oprę się pokusie. Pokazał, że wciąż ma nade mną władze, że jestem marionetką, którą trzyma na sznurku i robi z nią, co mu się żywnie podoba.
Boże, jaka ja jestem głupia! Głupia i naiwna. Pozwalam się poniżać, manipulować sobą jak jakaś nieopierzona gówniara. Czy można upaść jeszcze niżej? Może i można, ale ja do tego nie dopuszczę, co to, to nie. Gdy pojawi się tu w przyszłą niedzielę, całkowicie go zignoruję, pokażę mu, że myli się, myśląc, że może mnie znowu uwieść, udowodnię, że jestem silną, niezależną kobietą, którą nie jest już tak łatwo owinąć sobie wokół palca. Jeśli będzie trzeba, będę udawać, będę kłamać, żeby nie mógł poczuć satysfakcji i nie poczuł się zwycięzcą. Tak właśnie zrobię, bo chociaż ten jeden raz chcę być górą i mieć całkowitą kontrolę nad sytuacją.
- Musisz być twarda, Marion, musisz dawać Polly dobry przykład, żeby wyrosła na silną i mądrą kobietę - powiedziałam sama do siebie, a zaraz potem usłyszałam rytmiczne stukanie.
Niechętnie podniosłam się z miejsca i ruszyłam w stronę drzwi. Założę się, że to świadkowie Jehowy po raz kolejny chcą wdać się ze mną w jałową dyskusję, która ma na celu udowodnić mi, że rzekomo nie znam swojej własnej wiary. Nie cierpię tych ludzi nawet bardziej niż ubranych w eleganckie koszule akwizytorów wmawiających mi, że odkurzacz firmy X zmieni moje życie na lepsze, a mikser pochodzący od producenta Y to coś, o czym zawsze marzyłam tylko nie zdawałam sobie z tego sprawy. Aż chce się powiedzieć - weź się za jakąś uczciwą robotę, człowieku.
Szykując w głowie możliwie najkulturalniejszą mowę spławiającą, nacisnęłam klamkę i niemal oczy mi wyszły z orbit, gdy na progu zobaczyłam Harry'ego.
Stał przede mną ubrany w błękitną koszulę, w ręku trzymał bukiet czerwonych róż.
- Co ty tutaj robisz? - wyrzuciłam w końcu z siebie, starając się ignorować niezwykle przyjemny zapach jego perfum. - Dzisiaj jest środa, nie niedziela. Poza tym Polly już śpi.
- Nie przyszedłem do niej tylko do ciebie.
- Myślałam, że wyraziłam się...
- Harry! - Scotty przerwał mi wypowiedź, wpychając się między mnie a mojego byłego męża. - Dobrze, że jesteś, bo potrzebuję facetowej rozmowy, a tatusia nie ma, bo jest w Nowym Jorku. Zabrał ze sobą Courtney, a mnie nie. Nienawidzę jej teraz za to.
- I o tym chcesz pogadać? - zapytał Jackobson, pochylając się nieco, by nawiązać kontakt wzrokowy z moim synem.
- Nie, o innym. Chodzi o Dolcie; obraziła się na mnie, bo jej dałem żelki, co ona ich nie lubi i mam teraz połamane serduszko.
- No to nieciekawie.
- No, i dlatemu musisz do mnie wejść. Chodź! - Nie pytając mnie o zdanie, Mały pociągnął Harry'ego za rękaw i zaprowadził do salonu.
Wściekła na nich i na siebie za to, że nie zdążyłam zaprotestować, zamknęłam drzwi, rzucając przy tym w myślach najgorszymi przekleństwami.
Nienawidzę takiego czegoś, nienawidzę, kiedy Scotty w swojej dziecięcej nieświadomości stawia mnie w tak kłopotliwych sytuacjach. A to ponoć rodzice wprowadzają dzieci w zakłopotanie. Niech on tylko dorośnie...
Czternasty lutego. Walentynki. Święto zakochanych. Dzień miłości. Piękna data, gdy ma się u boku kogoś, kto nas kocha i kogo sami kochamy, męczarnia, kiedy jest się samotną rozwódką.
Przytłaczający ból, który na co dzień kłuje serce, tego dnia ja rozrywa, szczególnie gdy w polu widzenia pojawia się szczęśliwa, wtulona w siebie para. Setka wtulonych w siebie, szczęśliwych par.
Kiedy rano się obudziłam i przypomniałam sobie, jaki mamy dzień, natychmiast nakryłam się z powrotem kołdrą z zamiarem pozostania w łóżku przez następne dwadzieścia cztery godziny, jednak odwiodły mnie od tego dwie rzeczy - silne poczucie obowiązku i Scotty. Od dwóch dni szykował się do wręczenia Dolores pudełka żelek w kształcie serca, więc gdy tylko usłyszał mój budzik, zmaterializował się w sypialni, poganiając mnie ciągłym stękaniem i błaganiem. Ostatecznie małej pannie Sanchez prezent się nie spodobał, więc wrócił do domu razem z załamanym Scottym i trafił do mnie jako nagroda pocieszenia po ciężkim dniu w pracy.
Dave, zgodnie z życzeniem swojego ojca, zorganizował walentynkowy obiad dla zakochanych par, więc przez ponad dwie godziny musiałam znosić widok przytulających się i całujących ze sobą ludzi w akompaniamencie miłosnych szlagierów. Wśród nich nie mogła zabraknąć Iris, piosenki, która już do końca życia będzie kojarzyć mi się ze spłodzeniem Scotty'ego i moim ślubem z Harrym.
Wielu osobom pewnie wyda się dziwne to, że mój pierwszy weselny taniec odbył się w dźwiękach utworu, po wysłuchaniu którego uprawiałam seks z zupełnie innym mężczyzną niż ten, za którego wychodziłam, ale cóż, gdybym wybrała inną piosenkę, zawiodłabym nastoletnią Marion Cole, która godzinami snuła wizje idealnego wesela.
W tamtych dwóch momentach piękno tej piosenki wycisnęło ze mnie łzy wzruszenia, dziś łzy smutku. Bo nic nie boli bardziej niż cierpienie wśród szczęśliwych ludzi, nic nie jest aż tak poniżające. Przynajmniej tak to dzisiaj widzę i niezmiernie cieszę się z tego, że już jestem w domu i nie muszę oglądać całej tej szopki. Tu jestem wolna od tandetnych serduszek, czerwonych róż i cudzych pocałunków. Jedynym źródłem takich obrazów jest telewizor, ale dziś stoi wyłączony, podobnie jak radio i komputer. A żelki, kiedy się je odpowiednio rozciągnie, tracą swój pierwotny kształt.
Tutaj, w tej kuchni, nic nie kojarzy się z miłością. Nic prócz stołu, na którego blacie złamałam daną sobie obietnicę. Ale czy miłość fizyczna jest równa miłości emocjonalnej? Czy ma jakiekolwiek znaczenie, skoro po jej odbyciu nastały dni milczenia i udawania, że nic takiego nie miało miejsca? Nie żałuję tego, co się stało, choć bardzo bym chciała, bo zdaje się, że Harry podszedł do tego zupełnie inaczej niż ja. Po czym to wnioskuję? W poniedziałek rano wymknął się, zanim zdążyłam się obudzić i do dziś nie zadzwonił. To mi wystarcza do wysnucia oczywistego wręcz wniosku - on mnie po prostu wykorzystał. Zabawił się moim kosztem. Udowodnił mi, że co by nie zrobił, ja i tak mu ulegnę i tak nie oprę się pokusie. Pokazał, że wciąż ma nade mną władze, że jestem marionetką, którą trzyma na sznurku i robi z nią, co mu się żywnie podoba.
Boże, jaka ja jestem głupia! Głupia i naiwna. Pozwalam się poniżać, manipulować sobą jak jakaś nieopierzona gówniara. Czy można upaść jeszcze niżej? Może i można, ale ja do tego nie dopuszczę, co to, to nie. Gdy pojawi się tu w przyszłą niedzielę, całkowicie go zignoruję, pokażę mu, że myli się, myśląc, że może mnie znowu uwieść, udowodnię, że jestem silną, niezależną kobietą, którą nie jest już tak łatwo owinąć sobie wokół palca. Jeśli będzie trzeba, będę udawać, będę kłamać, żeby nie mógł poczuć satysfakcji i nie poczuł się zwycięzcą. Tak właśnie zrobię, bo chociaż ten jeden raz chcę być górą i mieć całkowitą kontrolę nad sytuacją.
- Musisz być twarda, Marion, musisz dawać Polly dobry przykład, żeby wyrosła na silną i mądrą kobietę - powiedziałam sama do siebie, a zaraz potem usłyszałam rytmiczne stukanie.
Niechętnie podniosłam się z miejsca i ruszyłam w stronę drzwi. Założę się, że to świadkowie Jehowy po raz kolejny chcą wdać się ze mną w jałową dyskusję, która ma na celu udowodnić mi, że rzekomo nie znam swojej własnej wiary. Nie cierpię tych ludzi nawet bardziej niż ubranych w eleganckie koszule akwizytorów wmawiających mi, że odkurzacz firmy X zmieni moje życie na lepsze, a mikser pochodzący od producenta Y to coś, o czym zawsze marzyłam tylko nie zdawałam sobie z tego sprawy. Aż chce się powiedzieć - weź się za jakąś uczciwą robotę, człowieku.
Szykując w głowie możliwie najkulturalniejszą mowę spławiającą, nacisnęłam klamkę i niemal oczy mi wyszły z orbit, gdy na progu zobaczyłam Harry'ego.
Stał przede mną ubrany w błękitną koszulę, w ręku trzymał bukiet czerwonych róż.
- Co ty tutaj robisz? - wyrzuciłam w końcu z siebie, starając się ignorować niezwykle przyjemny zapach jego perfum. - Dzisiaj jest środa, nie niedziela. Poza tym Polly już śpi.
- Nie przyszedłem do niej tylko do ciebie.
- Myślałam, że wyraziłam się...
- Harry! - Scotty przerwał mi wypowiedź, wpychając się między mnie a mojego byłego męża. - Dobrze, że jesteś, bo potrzebuję facetowej rozmowy, a tatusia nie ma, bo jest w Nowym Jorku. Zabrał ze sobą Courtney, a mnie nie. Nienawidzę jej teraz za to.
- I o tym chcesz pogadać? - zapytał Jackobson, pochylając się nieco, by nawiązać kontakt wzrokowy z moim synem.
- Nie, o innym. Chodzi o Dolcie; obraziła się na mnie, bo jej dałem żelki, co ona ich nie lubi i mam teraz połamane serduszko.
- No to nieciekawie.
- No, i dlatemu musisz do mnie wejść. Chodź! - Nie pytając mnie o zdanie, Mały pociągnął Harry'ego za rękaw i zaprowadził do salonu.
Wściekła na nich i na siebie za to, że nie zdążyłam zaprotestować, zamknęłam drzwi, rzucając przy tym w myślach najgorszymi przekleństwami.
Nienawidzę takiego czegoś, nienawidzę, kiedy Scotty w swojej dziecięcej nieświadomości stawia mnie w tak kłopotliwych sytuacjach. A to ponoć rodzice wprowadzają dzieci w zakłopotanie. Niech on tylko dorośnie...
***
Zmieszana i wściekła jednocześnie po raz kolejny spojrzałam na zegarek. Właśnie minęło kolejne pięć minut obecności mojego byłego męża w moim pokoju dziennym. Łącznie cały kwadrans przepełniony sprzecznymi myślami. W jednych królowały wyzwiska, drugie wypełnione były zachwytami nad tym, jak znakomicie dziś wygląda i jak piękne są te kwiaty, które cały czas trzyma w ręku.
Właśnie przyszła kolej na obraźliwe epitety, gdy nagle obaj ze Scottem wstali. Mały mocno się do niego przytulił, po czym już znacznie weselszy pobiegł na górę.
Zostaliśmy sami; właśnie nadszedł kolejny test mojej silnej woli. Poprzedni oblałam, z tym musi być inaczej, po prostu musi, w przeciwnym razie nie jestem człowiekiem tylko pieprzonym zerem.
- Przepraszam, że tak bez uprzedzenia, ale tego nie planowałem. Wracałem właśnie z biura i wpadłem na faceta sprzedającego kwiaty. Od razu pomyślałem o tobie i... Proszę - dodał szybko, wyciągając całkiem spory bukiet w moją stronę.
Przez moment się zawahałam, jednak ostatecznie zdecydowałam się go przyjąć; za bardzo kocham róże, by pozwolić się im zmarnować.
- Dzisiaj przyjęli mnie z powrotem do pracy - powiedział, kiedy nie usłyszał z moich ust chociażby głupiego dziękuję. - Zarząd wybrał nowego prezesa, Mike'a. To właśnie on na samym początku jeździł ze mną do klientów i uznał, że zasługuję na drugą szansę, zwłaszcza, że ta cała sprawa z Nelson była sfingowana. Nie wiem czy wiesz, ale zapadł już wyrok. To znaczy teoretycznie ma się odbyć jeszcze jedna rozprawa, ale z pewnych źródeł wiem, że to będzie czysta formalność. Sędzia z miejsca przywalił jej dziesięć lat i zamierza to oficjalnie ogłosić bez względu na to, co wymyśli jej obrońca.
Uśmiechnęłam się, jednak Harry nie mógł tego zobaczyć, stojąc za moimi plecami. Cieszę się, że ta perfidna oszustka trafi tam, gdzie jej miejsce, jednak nie zamierzam tej radości okazywać, nie przy Harrym. Nie zasłużył na to, bym dzieliła z nim jakiekolwiek pozytywne emocje, nie po tym, jak znów próbował mnie zmanipulować.
- Ale widzę, że mało cię to interesuje. Chyba nie powinien był tutaj dzisiaj przychodzić.
- Masz rację, nie powinieneś był - odezwałam się w końcu najchłodniejszym tonem, na jaki było mnie stać.
- W takim razie będę się zbierał. Przepraszam za to całe najście, no i do zobaczenia w niedziele. Nie musisz mnie odprowadzać do drzwi.
- Nie zamierzam. - Zagryzłam lekko wewnętrzną stronę dolnej wargi, powstrzymując się tym od skubnięcia bransoletki.
Harry z miną skazańca ruszył przed siebie. Zawsze lubił udawać wielce zasmuconego, myśląc, że tym wzbudzi we mnie litość.
Nie tym razem, Jackie, rzuciłam w myślach, obserwując uważnie jego kroki. Gdy był już przy drzwiach, odwrócił się niespodziewanie w moją stronę.
- Byłbym zapomniał, dzwoniła do mnie Alice. Właśnie skończyła się urządzać w Alabamie, rodzice odstąpili jej całe piętro w swoim domu. Powiedziała, że jak zbierze się na odwagę, to do ciebie zadzwoni albo napisze maila, a póki co kazała mi przekazać, że jest jej okropnie przykro i że strasznie żałuje tego, co zrobiła. Ja też.
- To wszystko? - zapytałam sztucznie obojętnym tonem.
- Tak, wszystko. Na razie i wszystkiego najlepszego z okazji Walentynek, Mary - dodał, po czym zniknął za drzwiami.
Już od czterech lat nikt nie zwracał się do mnie per Mary. Zabawne, że dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę; pomyślałam o tym pierwszy raz od tak długiego czasu.
Byłam Mary przez kilka lat swojego życia, kiedy to Harry był tylko skrycie podkochującym się we mnie przyjacielem, Alice najlepszą przyjaciółką, która zamiast wpychać w doły, wyciągała mnie z nich, a Jared facetem z plakatu, o którym śniłam po nocach.
Tęsknię za tym stanem rzeczy i to bardziej niż dotychczas myślałam, ale to już przeszłość, to wszystko minęło i nigdy więcej nie wróci. Nieważne, jak bardzo bym tego chciała, jak bardzo chcielibyśmy tego my troje. Więź, która była między mną, Harrym i Alice została zerwana i już nigdy więcej się nie zrośnie...
Właśnie przyszła kolej na obraźliwe epitety, gdy nagle obaj ze Scottem wstali. Mały mocno się do niego przytulił, po czym już znacznie weselszy pobiegł na górę.
Zostaliśmy sami; właśnie nadszedł kolejny test mojej silnej woli. Poprzedni oblałam, z tym musi być inaczej, po prostu musi, w przeciwnym razie nie jestem człowiekiem tylko pieprzonym zerem.
- Przepraszam, że tak bez uprzedzenia, ale tego nie planowałem. Wracałem właśnie z biura i wpadłem na faceta sprzedającego kwiaty. Od razu pomyślałem o tobie i... Proszę - dodał szybko, wyciągając całkiem spory bukiet w moją stronę.
Przez moment się zawahałam, jednak ostatecznie zdecydowałam się go przyjąć; za bardzo kocham róże, by pozwolić się im zmarnować.
- Dzisiaj przyjęli mnie z powrotem do pracy - powiedział, kiedy nie usłyszał z moich ust chociażby głupiego dziękuję. - Zarząd wybrał nowego prezesa, Mike'a. To właśnie on na samym początku jeździł ze mną do klientów i uznał, że zasługuję na drugą szansę, zwłaszcza, że ta cała sprawa z Nelson była sfingowana. Nie wiem czy wiesz, ale zapadł już wyrok. To znaczy teoretycznie ma się odbyć jeszcze jedna rozprawa, ale z pewnych źródeł wiem, że to będzie czysta formalność. Sędzia z miejsca przywalił jej dziesięć lat i zamierza to oficjalnie ogłosić bez względu na to, co wymyśli jej obrońca.
Uśmiechnęłam się, jednak Harry nie mógł tego zobaczyć, stojąc za moimi plecami. Cieszę się, że ta perfidna oszustka trafi tam, gdzie jej miejsce, jednak nie zamierzam tej radości okazywać, nie przy Harrym. Nie zasłużył na to, bym dzieliła z nim jakiekolwiek pozytywne emocje, nie po tym, jak znów próbował mnie zmanipulować.
- Ale widzę, że mało cię to interesuje. Chyba nie powinien był tutaj dzisiaj przychodzić.
- Masz rację, nie powinieneś był - odezwałam się w końcu najchłodniejszym tonem, na jaki było mnie stać.
- W takim razie będę się zbierał. Przepraszam za to całe najście, no i do zobaczenia w niedziele. Nie musisz mnie odprowadzać do drzwi.
- Nie zamierzam. - Zagryzłam lekko wewnętrzną stronę dolnej wargi, powstrzymując się tym od skubnięcia bransoletki.
Harry z miną skazańca ruszył przed siebie. Zawsze lubił udawać wielce zasmuconego, myśląc, że tym wzbudzi we mnie litość.
Nie tym razem, Jackie, rzuciłam w myślach, obserwując uważnie jego kroki. Gdy był już przy drzwiach, odwrócił się niespodziewanie w moją stronę.
- Byłbym zapomniał, dzwoniła do mnie Alice. Właśnie skończyła się urządzać w Alabamie, rodzice odstąpili jej całe piętro w swoim domu. Powiedziała, że jak zbierze się na odwagę, to do ciebie zadzwoni albo napisze maila, a póki co kazała mi przekazać, że jest jej okropnie przykro i że strasznie żałuje tego, co zrobiła. Ja też.
- To wszystko? - zapytałam sztucznie obojętnym tonem.
- Tak, wszystko. Na razie i wszystkiego najlepszego z okazji Walentynek, Mary - dodał, po czym zniknął za drzwiami.
Już od czterech lat nikt nie zwracał się do mnie per Mary. Zabawne, że dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę; pomyślałam o tym pierwszy raz od tak długiego czasu.
Byłam Mary przez kilka lat swojego życia, kiedy to Harry był tylko skrycie podkochującym się we mnie przyjacielem, Alice najlepszą przyjaciółką, która zamiast wpychać w doły, wyciągała mnie z nich, a Jared facetem z plakatu, o którym śniłam po nocach.
Tęsknię za tym stanem rzeczy i to bardziej niż dotychczas myślałam, ale to już przeszłość, to wszystko minęło i nigdy więcej nie wróci. Nieważne, jak bardzo bym tego chciała, jak bardzo chcielibyśmy tego my troje. Więź, która była między mną, Harrym i Alice została zerwana i już nigdy więcej się nie zrośnie...
***
- Dzień dobry, słoneczko. - Dave uśmiechnięty od ucha do ucha wszedł tanecznym krokiem za kontuar i musnął mój policzek wargami.
- Dla kogo dobry, dla tego dobry.
- No proszę, czyżby jakieś święto wisielczych nastrojów, o którym nie wiem? - Thompson oparł się o ladę i wbił we mnie pytające spojrzenie.
- Po prostu nie mam humoru, to raczej nic niezwykłego.
- Nie tylko ty.
Tym razem to ja wbiłam pytający wzrok w niego.
- Harry też od rana snuje się jak struty.
- A co mnie obchodzi Harry, co? - burknęłam oschle, zapominając, że w pracy Dave nie jest moim przyjacielem tylko szefem i muszę okazywać mu należny szacunek.
- No wiesz, humor skiepścił mu się po tym, jak wrócił od ciebie, a i ty nie tryskasz pozytywną energią, więc nie trzeba tu geniusza, by zauważyć, że coś jest na rzeczy. Mów co i to pędzikiem!
- Pan wybaczy, panie Thompson, ale jestem w pracy, a praca to nie czas i miejsce na pogaduszki - podjęłam szybką próbę wyratowania się z opresji. Nie mam ochoty rozmawiać teraz o Harrym i o tym, jak dałam mu się naiwnie podejść.
- Cóż, pani Cole, jako pani szef zezwalam na drobną pogawędkę, szczególnie że, póki co recepcja świeci pustkami. Tak więc zamieniam się w słuch.
- Dee, proszę cię, ja naprawdę nie chcę o tym mówić - jęknęłam błagalnie.
- Ty nie chcesz o tym mówić, on nie chce o tym mówić i tak się z tym gryziecie niepotrzebnie. Pokłóciliście się? Wygoniłaś go z domu?
- Nie tyle wygoniłam, co dałam do zrozumienia, że nie jest tam mile widziany - odpowiedziałam w końcu, bawiąc się nerwowo palcami.
- Okey, no to wszystko jest jasne. Nie dziwię mu się, że jest teraz tak przybity. Ale dziwię się tobie.
- Mi? - Oderwałam wzrok od podłogi i spojrzałam pytająco na mężczyznę.
- Nie myślałem, że potrafisz być taka... - zamilkł na moment, jakby szukając odpowiedniego słowa - wyrachowana.
Otworzyłam szeroko oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam.
- Ja wyrachowana? Ja?
- No wybacz, ale jak inaczej nazwać takie postępowanie?
- Jakie postępowanie?
- Marion, proszę cię, jesteśmy dorosłymi, inteligentnymi ludźmi, nie bójmy się nazywać rzeczy po imieniu.
- Boże święty, Dave, o czym ty teraz w ogóle mówisz?!
- O twojej zemście na Harrym. Ja rozumiem, że cię zranił, ale to już był cios poniżej pasa. - Pomachał głową, patrząc na mnie tak, jakbym dokonała jakieś obrzydliwej zbrodni. - Od kiedy bawisz się w takie rzeczy, co?
- Jakie rzeczy? Jaka zemsta? Dave, błagam cię, przestań się wygłupiać, bo to naprawdę nie jest śmieszne!
- Wiesz, co nie jest śmieszne? Pozwolić komuś uwierzyć, że nadal się coś do niego czuje, tylko po to, by kilka dni później pokazać mu, gdzie jest jego miejsce. Harry naprawdę myślał, że to, co zaszło między wami w niedziele, było punktem zwrotnym całej tej sytuacji, był przekonany, że jeszcze możecie uratować to, co jest między wami. Poszedł wczoraj do ciebie, bo chciał kuć żelazo, póki gorące, a ty co? Zabawiłaś się jego kosztem. Nie spodziewałem się tego po tobie, Marion, naprawdę nie spodziewałem.
Zdębiałam. Serce przestało mi na moment bić, a zaraz potem ruszyło pełnym galopem, o mało nie rozsadzając klatki piersiowej.
- Wszystko w porządku? - Dave nagle zmienił ton i złapał mnie niepewnie za ramię.
- Ja... ja byłam pewna, że to on wykorzystał mnie. W poniedziałek rano zniknął nie wiadomo kiedy, a potem w ogóle się nie odzywał i... Pomyślałam, że poszedł ze mną do łóżka tylko po to, by udowodnić mi, że nie jestem w stanie mu się oprzeć, a ta wczorajsza wizyta miała być potwierdzeniem jego triumfu. Udawałam obojętną, żeby nie pokazać mu, że mi zależy, że wygrał...
- Matko święta, jacy wy oboje jesteście głupi - przerwał mi Thompson, znów kręcąc głową. - On, bo nie został rano i nie powiedział tego, co powinien był powiedzieć, a ty, dlatego, że tak pochopnie go oceniłaś.
- Więc dlaczego nie zadzwonił, co? Mógł się odezwać, żebym wiedziała, że to znaczyło dla niego tyle samo, co dla mnie. Mógł...
- Ma zepsuty telefon. W poniedziałek wrócił do domu tak rozanielony i nakręcony, że żeby ochłonąć, wskoczył do basenu, a nie wyjął komórki z kieszeni. Chciał co prawda zadzwonić ode mnie, ale pojawił się ten cały Mike z biura, potem terapia, wtorkowe spotkanie z prokuratorem, więc zabrakło mu na to czasu. Za to w środę zdecydował, że zrobi ci małą niespodziankę...
- A ja zachowałam się jak ostatnia idiotka. - Mimowolnie uderzyłam głową o marmurowy blat i wydałam z siebie kilka nieartykułowanych dźwięków.
- Fakt, dałaś niezłą plamę, ale jakby nie patrzeć, to wina zwykłego nieporozumienia, które zawsze możesz odkręcić. Pytanie tylko, czy chcesz to zrobić?
Westchnęłam głęboko i oderwawszy czoło od zimnego kamienia, spojrzałam znów na swojego szefa.
- Sama już nie wiem, mam okropny mętlik w głowie. To wszystko dzieje się zdecydowanie za szybko. Dopiero co się rozwiedliśmy, a tu takie coś... Boże, Dave, to jest jakieś chore! Czuję się, jakbym była bohaterką jakieś podrzędnej opery mydlanej. Nie wiem, co mam robić, co myśleć.
- Chcesz wiedzieć, co ja myślę? - zapytał delikatnym tonem.
- Co takiego?
- Że potrzebujesz czasu. Oboje go potrzebujecie. To wszystko faktycznie dzieje się zbyt szybko, musicie zwolnić. Wyjaśnijcie to sobie, ochłonijcie, odnajdźcie się w całej tej sytuacji. Spotykajcie się wyłącznie na stopie przyjacielskiej jako rodzice Polly i niech los zadecyduje, co z wami będzie. Czas to nie tylko świetny lekarz, to też znakomity weryfikator uczuć, sam coś o tym wiem.
- Masz rację. Masz stuprocentową rację. Niech czas pokaże, czy faktycznie jest nam pisane znów być razem, czy to była tylko jednorazowa słabostka.
Dee uśmiechnął się szeroko i mocno mnie do siebie przytulił.
Jak dobrze jest mieć przyjaciela, który wszystko widzi i ratuje człowieka przed popełnieniem największej możliwej głupoty.
- Dla kogo dobry, dla tego dobry.
- No proszę, czyżby jakieś święto wisielczych nastrojów, o którym nie wiem? - Thompson oparł się o ladę i wbił we mnie pytające spojrzenie.
- Po prostu nie mam humoru, to raczej nic niezwykłego.
- Nie tylko ty.
Tym razem to ja wbiłam pytający wzrok w niego.
- Harry też od rana snuje się jak struty.
- A co mnie obchodzi Harry, co? - burknęłam oschle, zapominając, że w pracy Dave nie jest moim przyjacielem tylko szefem i muszę okazywać mu należny szacunek.
- No wiesz, humor skiepścił mu się po tym, jak wrócił od ciebie, a i ty nie tryskasz pozytywną energią, więc nie trzeba tu geniusza, by zauważyć, że coś jest na rzeczy. Mów co i to pędzikiem!
- Pan wybaczy, panie Thompson, ale jestem w pracy, a praca to nie czas i miejsce na pogaduszki - podjęłam szybką próbę wyratowania się z opresji. Nie mam ochoty rozmawiać teraz o Harrym i o tym, jak dałam mu się naiwnie podejść.
- Cóż, pani Cole, jako pani szef zezwalam na drobną pogawędkę, szczególnie że, póki co recepcja świeci pustkami. Tak więc zamieniam się w słuch.
- Dee, proszę cię, ja naprawdę nie chcę o tym mówić - jęknęłam błagalnie.
- Ty nie chcesz o tym mówić, on nie chce o tym mówić i tak się z tym gryziecie niepotrzebnie. Pokłóciliście się? Wygoniłaś go z domu?
- Nie tyle wygoniłam, co dałam do zrozumienia, że nie jest tam mile widziany - odpowiedziałam w końcu, bawiąc się nerwowo palcami.
- Okey, no to wszystko jest jasne. Nie dziwię mu się, że jest teraz tak przybity. Ale dziwię się tobie.
- Mi? - Oderwałam wzrok od podłogi i spojrzałam pytająco na mężczyznę.
- Nie myślałem, że potrafisz być taka... - zamilkł na moment, jakby szukając odpowiedniego słowa - wyrachowana.
Otworzyłam szeroko oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam.
- Ja wyrachowana? Ja?
- No wybacz, ale jak inaczej nazwać takie postępowanie?
- Jakie postępowanie?
- Marion, proszę cię, jesteśmy dorosłymi, inteligentnymi ludźmi, nie bójmy się nazywać rzeczy po imieniu.
- Boże święty, Dave, o czym ty teraz w ogóle mówisz?!
- O twojej zemście na Harrym. Ja rozumiem, że cię zranił, ale to już był cios poniżej pasa. - Pomachał głową, patrząc na mnie tak, jakbym dokonała jakieś obrzydliwej zbrodni. - Od kiedy bawisz się w takie rzeczy, co?
- Jakie rzeczy? Jaka zemsta? Dave, błagam cię, przestań się wygłupiać, bo to naprawdę nie jest śmieszne!
- Wiesz, co nie jest śmieszne? Pozwolić komuś uwierzyć, że nadal się coś do niego czuje, tylko po to, by kilka dni później pokazać mu, gdzie jest jego miejsce. Harry naprawdę myślał, że to, co zaszło między wami w niedziele, było punktem zwrotnym całej tej sytuacji, był przekonany, że jeszcze możecie uratować to, co jest między wami. Poszedł wczoraj do ciebie, bo chciał kuć żelazo, póki gorące, a ty co? Zabawiłaś się jego kosztem. Nie spodziewałem się tego po tobie, Marion, naprawdę nie spodziewałem.
Zdębiałam. Serce przestało mi na moment bić, a zaraz potem ruszyło pełnym galopem, o mało nie rozsadzając klatki piersiowej.
- Wszystko w porządku? - Dave nagle zmienił ton i złapał mnie niepewnie za ramię.
- Ja... ja byłam pewna, że to on wykorzystał mnie. W poniedziałek rano zniknął nie wiadomo kiedy, a potem w ogóle się nie odzywał i... Pomyślałam, że poszedł ze mną do łóżka tylko po to, by udowodnić mi, że nie jestem w stanie mu się oprzeć, a ta wczorajsza wizyta miała być potwierdzeniem jego triumfu. Udawałam obojętną, żeby nie pokazać mu, że mi zależy, że wygrał...
- Matko święta, jacy wy oboje jesteście głupi - przerwał mi Thompson, znów kręcąc głową. - On, bo nie został rano i nie powiedział tego, co powinien był powiedzieć, a ty, dlatego, że tak pochopnie go oceniłaś.
- Więc dlaczego nie zadzwonił, co? Mógł się odezwać, żebym wiedziała, że to znaczyło dla niego tyle samo, co dla mnie. Mógł...
- Ma zepsuty telefon. W poniedziałek wrócił do domu tak rozanielony i nakręcony, że żeby ochłonąć, wskoczył do basenu, a nie wyjął komórki z kieszeni. Chciał co prawda zadzwonić ode mnie, ale pojawił się ten cały Mike z biura, potem terapia, wtorkowe spotkanie z prokuratorem, więc zabrakło mu na to czasu. Za to w środę zdecydował, że zrobi ci małą niespodziankę...
- A ja zachowałam się jak ostatnia idiotka. - Mimowolnie uderzyłam głową o marmurowy blat i wydałam z siebie kilka nieartykułowanych dźwięków.
- Fakt, dałaś niezłą plamę, ale jakby nie patrzeć, to wina zwykłego nieporozumienia, które zawsze możesz odkręcić. Pytanie tylko, czy chcesz to zrobić?
Westchnęłam głęboko i oderwawszy czoło od zimnego kamienia, spojrzałam znów na swojego szefa.
- Sama już nie wiem, mam okropny mętlik w głowie. To wszystko dzieje się zdecydowanie za szybko. Dopiero co się rozwiedliśmy, a tu takie coś... Boże, Dave, to jest jakieś chore! Czuję się, jakbym była bohaterką jakieś podrzędnej opery mydlanej. Nie wiem, co mam robić, co myśleć.
- Chcesz wiedzieć, co ja myślę? - zapytał delikatnym tonem.
- Co takiego?
- Że potrzebujesz czasu. Oboje go potrzebujecie. To wszystko faktycznie dzieje się zbyt szybko, musicie zwolnić. Wyjaśnijcie to sobie, ochłonijcie, odnajdźcie się w całej tej sytuacji. Spotykajcie się wyłącznie na stopie przyjacielskiej jako rodzice Polly i niech los zadecyduje, co z wami będzie. Czas to nie tylko świetny lekarz, to też znakomity weryfikator uczuć, sam coś o tym wiem.
- Masz rację. Masz stuprocentową rację. Niech czas pokaże, czy faktycznie jest nam pisane znów być razem, czy to była tylko jednorazowa słabostka.
Dee uśmiechnął się szeroko i mocno mnie do siebie przytulił.
Jak dobrze jest mieć przyjaciela, który wszystko widzi i ratuje człowieka przed popełnieniem największej możliwej głupoty.
***
- Jestem oburzony! Oburzony! - powtórzył po raz kolejny Scott, machając energicznie rękami. Mijające nas małżeństwo spojrzało na niego z rozbawieniem, podobnie jak idąca za nimi starsza kobieta. Uśmiechnęłam się do nich niepewnie i chwyciłam dłoń syna.
- A co cię tak oburzyło, co?
Mały zatrzymał się w połowie dróżki prowadzącej do solidnej furtki i westchnął teatralnie.
- Mieliśmy dzisiaj ćwiczenia na ładne plecki, no i przyszedł taki pan, co on je wymyśla i wiesz, jak on ma na imię? Wiesz, jak?
- No jak?
- Scotty! Pomałpował po mnie! - wykrzyczał z jeszcze większym oburzeniem niż wcześniej. Zaśmiałam się w duchu i pokręciłam głową. - Pomałpował... - wycedził przez zęby, nadymając się niczym mała purchawka.
- No jak on śmiał...
- Nie wiem, ale jestem zdruzgnotany. - Zwiesił powoli głowę i wbił spojrzenie w czubki swoich butów.
Kryjąc swoje rozbawienie, przykucnęłam na wygrabionym grysiku i złapałam Scotta za ramiona.
- Wiesz, co jest najlepszym lekiem na zdruzgotanie?
- Co? - spytał cichutko i podniósł wzrok. Jego twarz wróciła do swoich naturalnych kolorów, źrenice na powrót się zwężyły.
- Happy meal.
- Zabierzesz mnie do Macdziaka?! - pisnął niekontrolowanie, a jego policzki znów przybrały barwę intensywnej purpury.
- Po takiej traumie należy ci się mały zestaw i duży shake czekoladowy.
- Nie duży, wielkaśny! - Podskoczył w miejscu, ukazując w szerokim uśmiechu wszystkie zęby.
- No dobra, niech ci będzie, wielkaśny.
- Super! - Ponownie złapał mnie za dłoń i mocno pociągnął, nieomal przewracając. - Wstawaj, mamuś! Pędźmy!
- Ty mnie kiedyś, dziecko, wykończysz, jak Boga kocham - rzuciłam pod nosem i podniosłam się z kolan.
Kilka minut później siedzieliśmy już przy stoliku tuż przy oknie, za którym rozanielone dzieci korzystały z uciech mini placu zabaw, którego główną atrakcję stanowiła pokręcona, kryta zjeżdżalnia. Scott nawet na nią nie spojrzał, był zbyt zaabsorbowany nową zabawką.
W nienaturalnej dla siebie ciszy obrócił plastikowy samolot w palcach, po czym pociągnął spory łyk swojego ulubionego mlecznego napoju i w końcu przerwał milczenie:
- Mamuś, a ty znów się oślubisz z Harrym?
- Proszę?
- Pytam, czy ty i Harry się oślubicie jeszcze raz.
- Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? - zapytałam zakłopotana, wypuszczając z rąk frytkę. Kawałek jeszcze ciepłego ziemniaka wpadł do plastikowego pojemniczka z sosem słodko-kwaśnym, rozpryskując go po tacce.
- No bo ja bym chciał, żeby Harry znowu z nami mieszkał. Specjalistycznie wylałem na niego piciu, żeby przyszedł do nas do domku. Dolcia mi mówiła, że ona widziała takie coś w telewizorku i że potem ten pan, co się ubrudził, oślubił się z panią, co ona go zaprosiła.
Przymknęłam powieki i wciągnęłam powietrze drżącymi ustami.
- Gniewasz się na mnie?
- Nie gniewam, ale to wszystko nie jest takie proste, jak na filmach, wiesz, skarbie? Ja i Harry mieliśmy bardzo ważne powody do tego, żeby się rozstać i raczej nie będziemy znowu razem mieszkać - odpowiedziałam, starając się zachować poważny ton. W pewnym stopniu to nawet trochę zabawne, taka poważna rozmowa z czterolatkiem. Czy on w ogóle rozumie to, co do niego mówię? Czy jego mała główka jest w stanie to pojąć?
- Ale w To się bawiliście, prawda?
- Scotty! - skarciłam go natychmiast, odruchowo patrząc, czy nikt się na nas nie gapi.
- Tak się pytam, bo Dolcia mówiła, że ci ludziowie w telewizorku to się bawili.
- To nie są odpowiednie tematy dla dzieci w twoim wieku. - Starałam się utrzymać srogi ton, jednak dezorientacja i zszokowanie okazały się silniejsze. Zamiast gniewnie, zabrzmiałam jak speszona dziewica, która wdała się w rozmowę z seksoholikiem.
- Mamo, mam już prawie cztery lata, jestem dorosłym facetem!
- Dorosłym facetem powiadasz?
Przytaknął szybkim ruchem głowy.
- No skoro tak, to jak tylko wrócimy do domu, spakujesz swoje zabawki do worków i wyrzucisz je do kosza.
- Co?! - zapytał zszokowany, a ja odetchnęłam z ulgą, bo udało mi się zejść z niewygodnego tematu.
- No co, co? Jesteś dorosłym facetem, a dorośli faceci nie potrzebują zabawek. Widziałeś, żeby tatuś miał w swoim pokoju jakieś maskotki?
- Obraziłem się na ciebie. - Scott skrzyżował ręce na piersi i wydął obie wargi. - Śmiercionośnie.
- Jakoś to przeżyję.
Do moich uszu doszło zabawne prychnięcie, po którym znów zapadła cisza. Czego, jak czego, ale tego, że mój syn będzie próbował swatać mnie z byłym mężem, za nic w świecie się nie spodziewałam. Sama już nie wiem, czy się z tego śmiać, czy traktować jako znak. Może faktycznie ja i Harry powinniśmy znów być razem? W końcu jeszcze nigdy nie kochałam nikogo tak bardzo jak jego, ale z drugiej strony nikt też aż tak bardzo mnie nie zranił, nawet Jared.
Nie wiem, nie mam pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Gdyby tylko to było tak proste, jakie zdaje się być w oczach mojego dziecka...
- A co cię tak oburzyło, co?
Mały zatrzymał się w połowie dróżki prowadzącej do solidnej furtki i westchnął teatralnie.
- Mieliśmy dzisiaj ćwiczenia na ładne plecki, no i przyszedł taki pan, co on je wymyśla i wiesz, jak on ma na imię? Wiesz, jak?
- No jak?
- Scotty! Pomałpował po mnie! - wykrzyczał z jeszcze większym oburzeniem niż wcześniej. Zaśmiałam się w duchu i pokręciłam głową. - Pomałpował... - wycedził przez zęby, nadymając się niczym mała purchawka.
- No jak on śmiał...
- Nie wiem, ale jestem zdruzgnotany. - Zwiesił powoli głowę i wbił spojrzenie w czubki swoich butów.
Kryjąc swoje rozbawienie, przykucnęłam na wygrabionym grysiku i złapałam Scotta za ramiona.
- Wiesz, co jest najlepszym lekiem na zdruzgotanie?
- Co? - spytał cichutko i podniósł wzrok. Jego twarz wróciła do swoich naturalnych kolorów, źrenice na powrót się zwężyły.
- Happy meal.
- Zabierzesz mnie do Macdziaka?! - pisnął niekontrolowanie, a jego policzki znów przybrały barwę intensywnej purpury.
- Po takiej traumie należy ci się mały zestaw i duży shake czekoladowy.
- Nie duży, wielkaśny! - Podskoczył w miejscu, ukazując w szerokim uśmiechu wszystkie zęby.
- No dobra, niech ci będzie, wielkaśny.
- Super! - Ponownie złapał mnie za dłoń i mocno pociągnął, nieomal przewracając. - Wstawaj, mamuś! Pędźmy!
- Ty mnie kiedyś, dziecko, wykończysz, jak Boga kocham - rzuciłam pod nosem i podniosłam się z kolan.
Kilka minut później siedzieliśmy już przy stoliku tuż przy oknie, za którym rozanielone dzieci korzystały z uciech mini placu zabaw, którego główną atrakcję stanowiła pokręcona, kryta zjeżdżalnia. Scott nawet na nią nie spojrzał, był zbyt zaabsorbowany nową zabawką.
W nienaturalnej dla siebie ciszy obrócił plastikowy samolot w palcach, po czym pociągnął spory łyk swojego ulubionego mlecznego napoju i w końcu przerwał milczenie:
- Mamuś, a ty znów się oślubisz z Harrym?
- Proszę?
- Pytam, czy ty i Harry się oślubicie jeszcze raz.
- Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? - zapytałam zakłopotana, wypuszczając z rąk frytkę. Kawałek jeszcze ciepłego ziemniaka wpadł do plastikowego pojemniczka z sosem słodko-kwaśnym, rozpryskując go po tacce.
- No bo ja bym chciał, żeby Harry znowu z nami mieszkał. Specjalistycznie wylałem na niego piciu, żeby przyszedł do nas do domku. Dolcia mi mówiła, że ona widziała takie coś w telewizorku i że potem ten pan, co się ubrudził, oślubił się z panią, co ona go zaprosiła.
Przymknęłam powieki i wciągnęłam powietrze drżącymi ustami.
- Gniewasz się na mnie?
- Nie gniewam, ale to wszystko nie jest takie proste, jak na filmach, wiesz, skarbie? Ja i Harry mieliśmy bardzo ważne powody do tego, żeby się rozstać i raczej nie będziemy znowu razem mieszkać - odpowiedziałam, starając się zachować poważny ton. W pewnym stopniu to nawet trochę zabawne, taka poważna rozmowa z czterolatkiem. Czy on w ogóle rozumie to, co do niego mówię? Czy jego mała główka jest w stanie to pojąć?
- Ale w To się bawiliście, prawda?
- Scotty! - skarciłam go natychmiast, odruchowo patrząc, czy nikt się na nas nie gapi.
- Tak się pytam, bo Dolcia mówiła, że ci ludziowie w telewizorku to się bawili.
- To nie są odpowiednie tematy dla dzieci w twoim wieku. - Starałam się utrzymać srogi ton, jednak dezorientacja i zszokowanie okazały się silniejsze. Zamiast gniewnie, zabrzmiałam jak speszona dziewica, która wdała się w rozmowę z seksoholikiem.
- Mamo, mam już prawie cztery lata, jestem dorosłym facetem!
- Dorosłym facetem powiadasz?
Przytaknął szybkim ruchem głowy.
- No skoro tak, to jak tylko wrócimy do domu, spakujesz swoje zabawki do worków i wyrzucisz je do kosza.
- Co?! - zapytał zszokowany, a ja odetchnęłam z ulgą, bo udało mi się zejść z niewygodnego tematu.
- No co, co? Jesteś dorosłym facetem, a dorośli faceci nie potrzebują zabawek. Widziałeś, żeby tatuś miał w swoim pokoju jakieś maskotki?
- Obraziłem się na ciebie. - Scott skrzyżował ręce na piersi i wydął obie wargi. - Śmiercionośnie.
- Jakoś to przeżyję.
Do moich uszu doszło zabawne prychnięcie, po którym znów zapadła cisza. Czego, jak czego, ale tego, że mój syn będzie próbował swatać mnie z byłym mężem, za nic w świecie się nie spodziewałam. Sama już nie wiem, czy się z tego śmiać, czy traktować jako znak. Może faktycznie ja i Harry powinniśmy znów być razem? W końcu jeszcze nigdy nie kochałam nikogo tak bardzo jak jego, ale z drugiej strony nikt też aż tak bardzo mnie nie zranił, nawet Jared.
Nie wiem, nie mam pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Gdyby tylko to było tak proste, jakie zdaje się być w oczach mojego dziecka...
Shannon:
- Poduszka masująca? Dziękuję ci, Shanny. - Kelly uśmiechnęła się szeroko, po raz kolejny obejmując mnie ramieniem.
- Znajoma mówiła, że podczas ciąży uratowała jej życie, więc uznałem, że to będzie dobry prezent. A na pewno praktyczny.
- Zdecydowanie.
Kartonowe pudełko trafiło z powrotem do ozdobnej torebki, a do solenizantki znów podszedł mój brat.
- Kolejny prezent? - zdziwiła się Tucker.
- Ten jest od Scotty'ego.
- Jak miło. - Pomalowane czerwoną pomadką usta znów wygięły się w uprzejmym uśmiechu, a dłoń zanurzyła w już chyba setnej torebce.
- Teraz będę cytował - zaczął Jared, kiedy tylko Kell wyciągnęła z opakowania białą koszulkę z wielkim dinozaurem na piersi. - Masz ją nosić codziennie przez całą ciążę, T-Rex będzie chronił maluszka. Koniec cytatu.
- Scotty jest przeuroczy. Podziękuj mu serdecznie. - Rozczulona Tucker wydęła obie wargi, Jay się uśmiechnął, jednak nie był to szczery uśmiech. Tak na dobrą sprawę to nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio się szczerze uśmiechał. Nie wiem, czy jeszcze w ogóle go na to stać. Jest jakby cieniem samego siebie, szczególnie po tym, co się zdarzyło w Nowym Jorku. Twierdzi, że to zrozumiał, zaakceptował, ale obaj dobrze wiemy, że to zabiło jego ostatnią nadzieję, pokazało brutalną prawdę, od której do tej pory uciekał. W takiej sytuacji szczery uśmiech to czynność wymagająca ogromnego wysiłku. Wysiłku, którego mój brat nie jest w stanie podjąć.
- I skoro już jesteśmy w temacie dziecka, Scott prosił, bym przekazał ci jeszcze drobną sugestię.
Kelly uniosła brwi w zaciekawieniu; znając pomysłowość swojego bratanka, też skupiłem się na Jaredzie, starając się nie myśleć o jego przygaszonych oczach i permanentnym bólu wypisanym na twarzy nienaturalną nawet jak na niego bladością i pogłębiającymi się z każdym dniem bruzdami.
- Jeśli nie wiesz, jak nazwać swoje dziecko, daj mu na imię Spiderman, niezależnie od płci.
- Spiderman? - Zaskoczony wykrzywiłem twarz, ledwo hamując falę śmiechu.
- To jego nowa obsesja, sam rozumiesz.
- No wiecie, jakby nie patrzeć, to wcale nie jest taki zły pomysł - wtrąciła się Mary, która do tej pory stała w milczeniu przy boku mojego brata.
- Dobra, przy chłopaku to na upartego jeszcze przejdzie, ale co z dziewczynką? - Jay spojrzał na swoją żonę pytająco. Jego smutne oczy nabrały blasku, ale nie tak silnego, jak jeszcze kilka tygodni temu. Mary skrzywdziła go o wiele bardziej, niż sam twierdzi. Nie tym, że w głębokiej desperacji znów sięgnęła po kokainę, bo to z całą pewnością było dla niego całkiem prawdopodobnym scenariuszem - zna ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że lubi takie powroty. Zraniła go tym, że pozwoliła mu uwierzyć w to, że zwykły narkotykowy haj to cudowna poprawa stanu jej zdrowia. Dała mu wielką nadzieję, a zaraz potem ją odebrała. Wiem, że nie zrobiła tego z premedytacją, ale to nie zmienia faktu, że mam ochotę udusić ją gołymi rękami, a potem mocno przytulić.
Sam już nie wiem, czy kocham ją braterską miłością, czy jej nienawidzę; nigdy tego nie wiedziałem. Nasze relacje zawsze były niejasne, nawet jako nastolatek nie potrafiłem ich określić. Jednego dnia byłem nią zauroczony, drugiego była dla mnie pospolitą, obrzydliwą dziwką, trzeciego widziałem w niej dobrą przyjaciółkę, a czwartego wyzywałem od najgorszych. Ale to jest chyba taka dziwaczna cecha jej osobowości - budzi w człowieku skrajne uczucia, mieszając mu tym w głowie.
- Dziewczynkę w tym przypadku można nazwać Spidey.
- Fakt, to już brzmi tak bardziej kobieco.
- O nie, moi drodzy, nie będzie żadnych pajęczych imion - oznajmił twardo Neil, podchodząc do nas z tacką obstawioną kieliszkami na długich nóżkach. - Moja córka będzie miała na imię Nelly.
- Jak ten raper?
- Dupa, a nie raper. To nasz medialny pseudonim. Jest uroczy, tak jak urocza będzie moja mała córeczka, więc wszystko się zgadza. - Jego dumne spojrzenie powędrowało na brzuch Kelly, a ja poczułem coś jakby lekkie ukłucie zazdrości.
Gdyby Bonnie nie była tak cholernie głupia, też oczekiwałbym teraz dziecka i rozmyślał nad tym, jakie mogłoby nosić imię. Shannon Junior, pasowałoby zarówno do chłopca, jak i dziewczynki...
- Faktycznie ładnie was nazwali. Ja i Kelly, jeśli mnie pamięć nie myli, byliśmy Jelly. - Jared zaśmiał się cicho, podobnie jak Tucker.
- Jakby nie patrzeć, to bardzo trafne miano, w końcu Fistaszek to zazdrośnica jakich mało*. - Stevens uniósł wymownie brwi, a Kell wymierzyła mu lekkiego kuksańca w bok. - Boże, kobieto, uważaj, bo przez ciebie rozbiję szkło. No właśnie, dlaczego ja to trzymam? Bierzcie i pijcie z tego wszyscy. Dla Mary i Kelly sok winogronowy, dla nas, panowie, szampan.
- Ja niestety muszę odmówić - odparłem pełnym żalu tonem.
- Bo jesteś samochodem? Spokojna twoja rozczochrana, parking jest strzeżony, autko ci nie zginie. Dzisiaj rozpijemy cały bar, a jutro wieczorem wrócisz po swoje piękne cztery kółeczka.
- Nie o to chodzi. Muszę być w pełni sił, bo jutro szkoła muzyczna Matta organizuje koncert i obiecałem mu, że przyjadę. A wyobrażacie sobie słuchanie rzępolenia gówniarzy na kacu?
- Mówiłeś, że Matty jest dobry - rzucił Jared.
- On tak, w końcu uczył się od mistrza, ale za resztę ręczyć nie mogę, więc wolę sobie dzisiaj odpuścić.
- Okey, słodko, ale kto to jest Matt? Ten wasz były basista? - Neil rozdał wszystkie napoje, sobie wziął dodatkowo ten, który miał trafić do mnie.
Jedna lampka szampana by mi nie zaszkodziła, ale zbyt dobrze znam samego siebie i wiem, że to byłby wstęp do wielkiego picia, a tego wolę dziś uniknąć.
- Tak, jasne, nasz były basista zapisał się do szkoły muzycznej i gra koncerty z dziećmi.
- Zgaduję, że to ironia. - Stevens przechylił pierwszy kieliszek i wyszczerzył zęby.
- Mądryś ty, Neilu. Matt to syn mojej byłej żony.
- No i jesteśmy w domu! - Do przełyku wokalisty Black Pearls trafiła kolejna porcja rozgrzewającego trunku, który mój brat, w odróżnieniu od niego, sączył niezwykle powoli; po trzecim drobnym łyku odsunął szklane naczynie od ust.
- Cassie wie, że tam będziesz?
- Wie.
- Wkurzyła się?
- Nie. Cztery miesiące temu poznała nowego faceta i wróciła do siebie. Dzisiaj nawet do mnie dzwoniła, by upewnić się, że przyjadę. Pierwszy raz od rozwodu mówiła łagodnym, normalnym tonem - odpowiedziałem, uśmiechając się pod nosem.
- To dobrze, bardzo dobrze.
- Też tak uważam.
Jared poklepał mnie po ramieniu i uniósł delikatnie kąciki ust otoczone przez wychodzący spod skóry zarost. Sześćdziesiąt procent tych drobnych włosów to włosy siwe. Tak samo rzecz ma się na głowie, tyle tylko, że tam ten efekt uboczny ciągłego stresu maskuje dobra farba do włosów.
Że też los musiał się tak na niego uwziąć...
- Poduszka masująca? Dziękuję ci, Shanny. - Kelly uśmiechnęła się szeroko, po raz kolejny obejmując mnie ramieniem.
- Znajoma mówiła, że podczas ciąży uratowała jej życie, więc uznałem, że to będzie dobry prezent. A na pewno praktyczny.
- Zdecydowanie.
Kartonowe pudełko trafiło z powrotem do ozdobnej torebki, a do solenizantki znów podszedł mój brat.
- Kolejny prezent? - zdziwiła się Tucker.
- Ten jest od Scotty'ego.
- Jak miło. - Pomalowane czerwoną pomadką usta znów wygięły się w uprzejmym uśmiechu, a dłoń zanurzyła w już chyba setnej torebce.
- Teraz będę cytował - zaczął Jared, kiedy tylko Kell wyciągnęła z opakowania białą koszulkę z wielkim dinozaurem na piersi. - Masz ją nosić codziennie przez całą ciążę, T-Rex będzie chronił maluszka. Koniec cytatu.
- Scotty jest przeuroczy. Podziękuj mu serdecznie. - Rozczulona Tucker wydęła obie wargi, Jay się uśmiechnął, jednak nie był to szczery uśmiech. Tak na dobrą sprawę to nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio się szczerze uśmiechał. Nie wiem, czy jeszcze w ogóle go na to stać. Jest jakby cieniem samego siebie, szczególnie po tym, co się zdarzyło w Nowym Jorku. Twierdzi, że to zrozumiał, zaakceptował, ale obaj dobrze wiemy, że to zabiło jego ostatnią nadzieję, pokazało brutalną prawdę, od której do tej pory uciekał. W takiej sytuacji szczery uśmiech to czynność wymagająca ogromnego wysiłku. Wysiłku, którego mój brat nie jest w stanie podjąć.
- I skoro już jesteśmy w temacie dziecka, Scott prosił, bym przekazał ci jeszcze drobną sugestię.
Kelly uniosła brwi w zaciekawieniu; znając pomysłowość swojego bratanka, też skupiłem się na Jaredzie, starając się nie myśleć o jego przygaszonych oczach i permanentnym bólu wypisanym na twarzy nienaturalną nawet jak na niego bladością i pogłębiającymi się z każdym dniem bruzdami.
- Jeśli nie wiesz, jak nazwać swoje dziecko, daj mu na imię Spiderman, niezależnie od płci.
- Spiderman? - Zaskoczony wykrzywiłem twarz, ledwo hamując falę śmiechu.
- To jego nowa obsesja, sam rozumiesz.
- No wiecie, jakby nie patrzeć, to wcale nie jest taki zły pomysł - wtrąciła się Mary, która do tej pory stała w milczeniu przy boku mojego brata.
- Dobra, przy chłopaku to na upartego jeszcze przejdzie, ale co z dziewczynką? - Jay spojrzał na swoją żonę pytająco. Jego smutne oczy nabrały blasku, ale nie tak silnego, jak jeszcze kilka tygodni temu. Mary skrzywdziła go o wiele bardziej, niż sam twierdzi. Nie tym, że w głębokiej desperacji znów sięgnęła po kokainę, bo to z całą pewnością było dla niego całkiem prawdopodobnym scenariuszem - zna ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że lubi takie powroty. Zraniła go tym, że pozwoliła mu uwierzyć w to, że zwykły narkotykowy haj to cudowna poprawa stanu jej zdrowia. Dała mu wielką nadzieję, a zaraz potem ją odebrała. Wiem, że nie zrobiła tego z premedytacją, ale to nie zmienia faktu, że mam ochotę udusić ją gołymi rękami, a potem mocno przytulić.
Sam już nie wiem, czy kocham ją braterską miłością, czy jej nienawidzę; nigdy tego nie wiedziałem. Nasze relacje zawsze były niejasne, nawet jako nastolatek nie potrafiłem ich określić. Jednego dnia byłem nią zauroczony, drugiego była dla mnie pospolitą, obrzydliwą dziwką, trzeciego widziałem w niej dobrą przyjaciółkę, a czwartego wyzywałem od najgorszych. Ale to jest chyba taka dziwaczna cecha jej osobowości - budzi w człowieku skrajne uczucia, mieszając mu tym w głowie.
- Dziewczynkę w tym przypadku można nazwać Spidey.
- Fakt, to już brzmi tak bardziej kobieco.
- O nie, moi drodzy, nie będzie żadnych pajęczych imion - oznajmił twardo Neil, podchodząc do nas z tacką obstawioną kieliszkami na długich nóżkach. - Moja córka będzie miała na imię Nelly.
- Jak ten raper?
- Dupa, a nie raper. To nasz medialny pseudonim. Jest uroczy, tak jak urocza będzie moja mała córeczka, więc wszystko się zgadza. - Jego dumne spojrzenie powędrowało na brzuch Kelly, a ja poczułem coś jakby lekkie ukłucie zazdrości.
Gdyby Bonnie nie była tak cholernie głupia, też oczekiwałbym teraz dziecka i rozmyślał nad tym, jakie mogłoby nosić imię. Shannon Junior, pasowałoby zarówno do chłopca, jak i dziewczynki...
- Faktycznie ładnie was nazwali. Ja i Kelly, jeśli mnie pamięć nie myli, byliśmy Jelly. - Jared zaśmiał się cicho, podobnie jak Tucker.
- Jakby nie patrzeć, to bardzo trafne miano, w końcu Fistaszek to zazdrośnica jakich mało*. - Stevens uniósł wymownie brwi, a Kell wymierzyła mu lekkiego kuksańca w bok. - Boże, kobieto, uważaj, bo przez ciebie rozbiję szkło. No właśnie, dlaczego ja to trzymam? Bierzcie i pijcie z tego wszyscy. Dla Mary i Kelly sok winogronowy, dla nas, panowie, szampan.
- Ja niestety muszę odmówić - odparłem pełnym żalu tonem.
- Bo jesteś samochodem? Spokojna twoja rozczochrana, parking jest strzeżony, autko ci nie zginie. Dzisiaj rozpijemy cały bar, a jutro wieczorem wrócisz po swoje piękne cztery kółeczka.
- Nie o to chodzi. Muszę być w pełni sił, bo jutro szkoła muzyczna Matta organizuje koncert i obiecałem mu, że przyjadę. A wyobrażacie sobie słuchanie rzępolenia gówniarzy na kacu?
- Mówiłeś, że Matty jest dobry - rzucił Jared.
- On tak, w końcu uczył się od mistrza, ale za resztę ręczyć nie mogę, więc wolę sobie dzisiaj odpuścić.
- Okey, słodko, ale kto to jest Matt? Ten wasz były basista? - Neil rozdał wszystkie napoje, sobie wziął dodatkowo ten, który miał trafić do mnie.
Jedna lampka szampana by mi nie zaszkodziła, ale zbyt dobrze znam samego siebie i wiem, że to byłby wstęp do wielkiego picia, a tego wolę dziś uniknąć.
- Tak, jasne, nasz były basista zapisał się do szkoły muzycznej i gra koncerty z dziećmi.
- Zgaduję, że to ironia. - Stevens przechylił pierwszy kieliszek i wyszczerzył zęby.
- Mądryś ty, Neilu. Matt to syn mojej byłej żony.
- No i jesteśmy w domu! - Do przełyku wokalisty Black Pearls trafiła kolejna porcja rozgrzewającego trunku, który mój brat, w odróżnieniu od niego, sączył niezwykle powoli; po trzecim drobnym łyku odsunął szklane naczynie od ust.
- Cassie wie, że tam będziesz?
- Wie.
- Wkurzyła się?
- Nie. Cztery miesiące temu poznała nowego faceta i wróciła do siebie. Dzisiaj nawet do mnie dzwoniła, by upewnić się, że przyjadę. Pierwszy raz od rozwodu mówiła łagodnym, normalnym tonem - odpowiedziałem, uśmiechając się pod nosem.
- To dobrze, bardzo dobrze.
- Też tak uważam.
Jared poklepał mnie po ramieniu i uniósł delikatnie kąciki ust otoczone przez wychodzący spod skóry zarost. Sześćdziesiąt procent tych drobnych włosów to włosy siwe. Tak samo rzecz ma się na głowie, tyle tylko, że tam ten efekt uboczny ciągłego stresu maskuje dobra farba do włosów.
Że też los musiał się tak na niego uwziąć...
***
- No to widzimy się jutro wieczorem.
Wymieniłem z bratem szybki uścisk, po czym ten ruszył w stronę wyjścia, za którym kilka minut wcześniej zniknęła Mary.
- Szkoda mi go - rzucił pełnym współczucia tonem Neil, wychylając kieliszek wódki. - Jej też.
- Mary?
Stevens przytaknął szybkim skinięciem głowy.
- Widać, że kobitka jest na wykończeniu. Nie chciałem tego mówić przy Jaredzie, ale już w Nowym Jorku zauważyłem, że z nią nie za ciekawie. Jeszcze jakiś czas temu była z niej niezła dupa, ale teraz... Szkoda babki, naprawdę szkoda. - Poklepał mnie rytmicznie po ramieniu, wzdychając przy tym głęboko. - Myślałem, że Jared się dzisiaj rozerwie, trochę z nami wypije, a tu klops; dwie godziny a ten już się zmywa. Przecież mógł odstawić ją do domu i przyjechać z powrotem.
- Nie chce jej zostawiać samej - wytłumaczyłem się za brata.
- Przejebane ma chłopina, przejebane. - Dłoń Neila oderwała się od mojej marynarki, a on sam bez słowa ruszył w stronę stolika, przy którym siedzieli Carl, Kelly i jakiś ich znajomy z Ventury, którego imienia nie zdołałem zapamiętać. Zbyt wiele nowych twarzy i nazwisk, jak na jeden wieczór.
Dopiwszy trzecią już szklankę coli z cytryną wbiłem wzrok w parkiet, na którym bawiła się pokaźna grupka ludzi. Wszyscy zupełnie obcy. Jeszcze jakiś czas temu nie miałem z tym problemu, łatwo odnajdywałem się w takich sytuacjach, ale dziś czuję dyskomfort. Odczuwam go już od kilku tygodni.
Nowy rok przyniósł mi zupełnie nowe postrzeganie świata, jakby o wiele głębsze. Coraz więcej myślę o takich sprawach jak śmierć, samotność, rodzina. To, co dotychczas sprawiało mi największą radość, przestało mnie bawić - alkohol stracił swój dawny smak, całonocne imprezy bardziej męczą niż rozluźniają, przygodny seks nie ekscytuje już tak jak kiedyś, a od filmu porno o wiele ciekawszy jest dokument przyrodniczy. W dodatku ciągle martwię się o Jareda. Nie potrafię być szczęśliwy, wiedząc, że mój młodszy brat cierpi.
Czasem chciałbym, żeby Mary umarła. Owszem, to byłby dla niego cios, ale w końcu by się pozbierał i zaczął znów normalnie żyć, a tak? Musi patrzeć, jak śmiertelna choroba zamienia jego żonę w ludzki wrak, codziennie jest świadkiem jej cierpienia, bezustannie zastanawia się, czy dzień, który właśnie się zaczął, nie będzie przypadkiem jej ostatnim. Nie wie, kiedy nadejdzie śmierć, ale wie, że przyjdzie na pewno, więc ciągle się tym zadręcza, ciągle trzyma gardę. Do tego dochodzi jeszcze sfrustrowanie seksualne i stres związany z rosnącym zainteresowaniem mediów jego małżeństwem. Jeden z brukowców podjął temat niezdrowego wyglądu pani Leto, a reszta to podchwyciła i teraz drążą to, jakby nie mieli ważniejszych spraw do omawiania.
No i jeszcze ta nieszczęsna Bonnie York. Jaredowi dała spokój, z czystym sumieniem wykreślił ją z listy swoich problemów, na mojej jednak wciąż widnieje i to na samym szczycie. I nie zapowiada się na to, by prędko miała z niej zniknąć...
Żałuję, że to wszystko tak się potoczyło. Żałuję, że ją poznałem. Żałuję, że zdecydowałem się na rozwód z Cassie. Gdybym teraz miał ją u swojego boku, gdybym miał obok siebie jakąkolwiek kobietę, która by mnie kochała i którą ja bym kochał, o wiele łatwiej byłoby mi to wszystko znieść.
- Muszę zapalić, koniecznie - powiedziałem sam do siebie przytłoczony tymi wszystkimi myślami i ruszyłem w stronę wyjścia.
Już miałem naciskać klamkę, gdy drzwi nagle się otworzyły, uderzając mnie prosto w nos. Zdezorientowany i zamroczony przeszywającym bólem zachwiałem się i upadłem na podłogę.
- Boże kochany, nic ci nie jest?!
Uniosłem powoli głowę i zobaczyłem szczupłą szatynkę - klęczała tuż obok mnie z wygiętymi w grymasie przerażenia ustami.
- Pomóc ci wstać?
- Jakby pani mogła - odpowiedziałem niepewnie, wyciągając przed siebie ręce.
W dotyku tajemniczej kobiety poczułem coś niezwykle znajomego, coś coś wywołało dziwny, aczkolwiek przyjemny dreszcz.
- Dziękuję - dodałem, gdy z powrotem stanąłem na nogi.
- Nie ma za co. Poza tym to trochę dziwne, że mówisz do mnie pani.
Już miałem zapytać, dlaczego, gdy kobieta zdjęła ciemne okulary, a ja odkryłem jej tożsamość.
- Oksana? - wydukałem, otwierając szeroko oczy ze zdumienia.
- We własnej osobie. - Uśmiechnęła się szeroko, przesuwając dłonie wzdłuż swojej talii.
Nowa fryzura, jaśniejsza karnacja, delikatny makijaż, znacznie mniejszy obwód klatki piersiowej i skromna, sięgająca kolan, czarna sukienka. Stojąca przede mną kobieta w niczym nie przypomina Oksany Tucker, z którą rozstałem się w zeszłym roku - jest znacznie piękniejsza.
- Jezu Chryste, nie wierzę! Wyglądasz zupełnie inaczej, to niewiarygodne. Jak ty to w ogóle zrobiłaś?
- Oddałam karnet na solarium przyjaciółce i poprosiłam chirurga, żeby wyjął mi wkładki. Wiesz, że kiedy ich nie mam, czuję się o wiele lżejsza?
- Domyślam się. Kurczę pieczone, no niesamowite... Słuchaj, ja pójdę teraz zapalić, a ty usiądź gdzieś przy stoliku i jak wrócę, to pogadamy, okay?
- Jasne, tylko pokażę się Kelly. - Posłała mi kolejny szeroki uśmiech, po czym lekkim krokiem pobiegła w stronę stolika zajmowanego przez jej siostrę.
To chyba jakiś sen, efekt uboczny uderzenia drzwiami. Oksana Tucker prezentująca elegancką kobiecość, Jared mi nie uwierzy...
Wymieniłem z bratem szybki uścisk, po czym ten ruszył w stronę wyjścia, za którym kilka minut wcześniej zniknęła Mary.
- Szkoda mi go - rzucił pełnym współczucia tonem Neil, wychylając kieliszek wódki. - Jej też.
- Mary?
Stevens przytaknął szybkim skinięciem głowy.
- Widać, że kobitka jest na wykończeniu. Nie chciałem tego mówić przy Jaredzie, ale już w Nowym Jorku zauważyłem, że z nią nie za ciekawie. Jeszcze jakiś czas temu była z niej niezła dupa, ale teraz... Szkoda babki, naprawdę szkoda. - Poklepał mnie rytmicznie po ramieniu, wzdychając przy tym głęboko. - Myślałem, że Jared się dzisiaj rozerwie, trochę z nami wypije, a tu klops; dwie godziny a ten już się zmywa. Przecież mógł odstawić ją do domu i przyjechać z powrotem.
- Nie chce jej zostawiać samej - wytłumaczyłem się za brata.
- Przejebane ma chłopina, przejebane. - Dłoń Neila oderwała się od mojej marynarki, a on sam bez słowa ruszył w stronę stolika, przy którym siedzieli Carl, Kelly i jakiś ich znajomy z Ventury, którego imienia nie zdołałem zapamiętać. Zbyt wiele nowych twarzy i nazwisk, jak na jeden wieczór.
Dopiwszy trzecią już szklankę coli z cytryną wbiłem wzrok w parkiet, na którym bawiła się pokaźna grupka ludzi. Wszyscy zupełnie obcy. Jeszcze jakiś czas temu nie miałem z tym problemu, łatwo odnajdywałem się w takich sytuacjach, ale dziś czuję dyskomfort. Odczuwam go już od kilku tygodni.
Nowy rok przyniósł mi zupełnie nowe postrzeganie świata, jakby o wiele głębsze. Coraz więcej myślę o takich sprawach jak śmierć, samotność, rodzina. To, co dotychczas sprawiało mi największą radość, przestało mnie bawić - alkohol stracił swój dawny smak, całonocne imprezy bardziej męczą niż rozluźniają, przygodny seks nie ekscytuje już tak jak kiedyś, a od filmu porno o wiele ciekawszy jest dokument przyrodniczy. W dodatku ciągle martwię się o Jareda. Nie potrafię być szczęśliwy, wiedząc, że mój młodszy brat cierpi.
Czasem chciałbym, żeby Mary umarła. Owszem, to byłby dla niego cios, ale w końcu by się pozbierał i zaczął znów normalnie żyć, a tak? Musi patrzeć, jak śmiertelna choroba zamienia jego żonę w ludzki wrak, codziennie jest świadkiem jej cierpienia, bezustannie zastanawia się, czy dzień, który właśnie się zaczął, nie będzie przypadkiem jej ostatnim. Nie wie, kiedy nadejdzie śmierć, ale wie, że przyjdzie na pewno, więc ciągle się tym zadręcza, ciągle trzyma gardę. Do tego dochodzi jeszcze sfrustrowanie seksualne i stres związany z rosnącym zainteresowaniem mediów jego małżeństwem. Jeden z brukowców podjął temat niezdrowego wyglądu pani Leto, a reszta to podchwyciła i teraz drążą to, jakby nie mieli ważniejszych spraw do omawiania.
No i jeszcze ta nieszczęsna Bonnie York. Jaredowi dała spokój, z czystym sumieniem wykreślił ją z listy swoich problemów, na mojej jednak wciąż widnieje i to na samym szczycie. I nie zapowiada się na to, by prędko miała z niej zniknąć...
Żałuję, że to wszystko tak się potoczyło. Żałuję, że ją poznałem. Żałuję, że zdecydowałem się na rozwód z Cassie. Gdybym teraz miał ją u swojego boku, gdybym miał obok siebie jakąkolwiek kobietę, która by mnie kochała i którą ja bym kochał, o wiele łatwiej byłoby mi to wszystko znieść.
- Muszę zapalić, koniecznie - powiedziałem sam do siebie przytłoczony tymi wszystkimi myślami i ruszyłem w stronę wyjścia.
Już miałem naciskać klamkę, gdy drzwi nagle się otworzyły, uderzając mnie prosto w nos. Zdezorientowany i zamroczony przeszywającym bólem zachwiałem się i upadłem na podłogę.
- Boże kochany, nic ci nie jest?!
Uniosłem powoli głowę i zobaczyłem szczupłą szatynkę - klęczała tuż obok mnie z wygiętymi w grymasie przerażenia ustami.
- Pomóc ci wstać?
- Jakby pani mogła - odpowiedziałem niepewnie, wyciągając przed siebie ręce.
W dotyku tajemniczej kobiety poczułem coś niezwykle znajomego, coś coś wywołało dziwny, aczkolwiek przyjemny dreszcz.
- Dziękuję - dodałem, gdy z powrotem stanąłem na nogi.
- Nie ma za co. Poza tym to trochę dziwne, że mówisz do mnie pani.
Już miałem zapytać, dlaczego, gdy kobieta zdjęła ciemne okulary, a ja odkryłem jej tożsamość.
- Oksana? - wydukałem, otwierając szeroko oczy ze zdumienia.
- We własnej osobie. - Uśmiechnęła się szeroko, przesuwając dłonie wzdłuż swojej talii.
Nowa fryzura, jaśniejsza karnacja, delikatny makijaż, znacznie mniejszy obwód klatki piersiowej i skromna, sięgająca kolan, czarna sukienka. Stojąca przede mną kobieta w niczym nie przypomina Oksany Tucker, z którą rozstałem się w zeszłym roku - jest znacznie piękniejsza.
- Jezu Chryste, nie wierzę! Wyglądasz zupełnie inaczej, to niewiarygodne. Jak ty to w ogóle zrobiłaś?
- Oddałam karnet na solarium przyjaciółce i poprosiłam chirurga, żeby wyjął mi wkładki. Wiesz, że kiedy ich nie mam, czuję się o wiele lżejsza?
- Domyślam się. Kurczę pieczone, no niesamowite... Słuchaj, ja pójdę teraz zapalić, a ty usiądź gdzieś przy stoliku i jak wrócę, to pogadamy, okay?
- Jasne, tylko pokażę się Kelly. - Posłała mi kolejny szeroki uśmiech, po czym lekkim krokiem pobiegła w stronę stolika zajmowanego przez jej siostrę.
To chyba jakiś sen, efekt uboczny uderzenia drzwiami. Oksana Tucker prezentująca elegancką kobiecość, Jared mi nie uwierzy...
***
- Adwokat Kelly pomógł zablokować dalszy wyciek tego nagrania i teraz każdy, kto je znowu opublikuje, stanie przed sądem - Oksana przedstawiła mi obecny wygląd sytuacji, popijając powoli czerwone wino.
- A co z twoją matką?
- Dostała zakaz zbliżania, wyprowadziła się na stałe z domu i zamieszkała w Miami. Z Derekiem.
- Co?! - Uniosłem brwi w niemałym zaskoczeniu.
- Moja mama związała się z moim byłym. Kelly ci nie mówiła?
- Ostatnimi czasy nie mamy zbyt wielu okazji do rozmów - wyjaśniłem przyczynę swojej niewiedzy.
- No tak. Ale świetnie się dobrali, co? Oboje marzą tylko o byciu w show-biznesie.
- A ty? Z tego, co pamiętam, bardzo chciałaś być sławną tancerką. - Spojrzałem na nią pytająco, nie mogąc przestać myśleć o tym, jak cudownie wygląda i jak bardzo mi jej brakowało.
Tak, tęskniłem za tą rozpieszczoną, małą cholerą. Sam nawet nie wiedziałem, jak bardzo, dopóki się do mnie nie uśmiechnęła.
- O nie, nie, nie, ja już mam dosyć tej całej sławy. To wszystko wygląda naprawdę fajnie, ale tylko z boku, gdy spotyka kogoś innego. Zawsze zazdrościłam Kelly popularności, zainteresowania dziennikarzy, tych wszystkich imprez, fanów i paparazzi, ale teraz wiem, ile to kosztuje i jakie jest trudne do wytrzymania.
- Więc czym się teraz zajmujesz?
- Pracuję w zakładzie fryzjerskim niedaleko domu i dwa razy w tygodniu prowadzę warsztaty taneczne.
- No to super. - Uśmiechnąłem się łagodnie.
- Tak. Jestem już o wiele bardziej samodzielna, nawet tata to zauważył. No i odkąd zmieniłam się fizycznie, ludzie zaczęli mnie inaczej traktować. Fajnie jest nie być postrzeganą jako słodka idiotka. Co prawda nie zrobiłam się nagle taka mądra jak moja siostra, ale zaczęłam rozwiązywać krzyżówki, czytam też więcej książek. Przeczytałam wszystkie, o których mi opowiadałeś. Niektóre nie do końca zrozumiałam, ale nie od razu Paryż zbudowano, racja? - oznajmiła z rozbrajającą szczerością, przez którą usta same ułożyły mi się w uśmiechu.
- Racja. No, a jak tam sprawy sercowe?
- W porządku, dziękuję, kardiolog twierdzi, że mam serce jak dzwon.
Mimowolnie przyjąłem wyraz lekkiego zdumienia, na co Tucker głośno się roześmiała.
- Spokojnie, tylko żartowałam. Z nikim się teraz nie spotykam, a ty? Wiem, że z Norą nic ci nie wyszło, a co z tą młodą aktorką?
- No cóż, Bonnie była tylko partnerką do łóżka, pechowo skończyło się ciążą, a potem jeszcze bardziej pechowo pozbyła się tego dziecka bez mojej wiedzy.
- O kurczę, strasznie mi przykro, nie wiedziałam - odpowiedziała zakłopotana.
- W porządku, mało kto o tym wie. Nie chcieliśmy wywoływać niepotrzebnego skandalu.
- I słusznie.
Między nami zapadła głucha, niezręczna cisza, którą przerwała Oksana zaraz po zerknięciu na szykujących się do wyjścia ostatnich gości.
- Widzę, że wszyscy się zbierają, Kelly i Neil też pewnie będą chcieli iść, więc powinnam zacząć się szykować.
- Nocujesz u nich?
- Tak.
- A nie wolałabyś u mnie? - zapytałem wprost, nie chcąc marnować czasu na dziecinne podchody.
- U ciebie?
Przytaknąłem, nie odrywając od niej wzroku.
- W porządku.
Na moje usta wkradł się pełen satysfakcji uśmiech zwycięzcy. Niezaprzeczalnie wciąż jest między nami silna chemia, z którą nie warto walczyć. Oboje doskonale o tym wiemy i choć odradza to przysłowie, jesteśmy gotowi po raz kolejny wejść do rzeki, w której niegdyś tak wspaniale nam się pływało.
Czy coś z tego będzie? Czas pokaże, w końcu niektóre rzeczy wychodzą dopiero za drugim podejściem, czyż nie?
*Jelly - w potocznym angielskim zazdrosny.
- A co z twoją matką?
- Dostała zakaz zbliżania, wyprowadziła się na stałe z domu i zamieszkała w Miami. Z Derekiem.
- Co?! - Uniosłem brwi w niemałym zaskoczeniu.
- Moja mama związała się z moim byłym. Kelly ci nie mówiła?
- Ostatnimi czasy nie mamy zbyt wielu okazji do rozmów - wyjaśniłem przyczynę swojej niewiedzy.
- No tak. Ale świetnie się dobrali, co? Oboje marzą tylko o byciu w show-biznesie.
- A ty? Z tego, co pamiętam, bardzo chciałaś być sławną tancerką. - Spojrzałem na nią pytająco, nie mogąc przestać myśleć o tym, jak cudownie wygląda i jak bardzo mi jej brakowało.
Tak, tęskniłem za tą rozpieszczoną, małą cholerą. Sam nawet nie wiedziałem, jak bardzo, dopóki się do mnie nie uśmiechnęła.
- O nie, nie, nie, ja już mam dosyć tej całej sławy. To wszystko wygląda naprawdę fajnie, ale tylko z boku, gdy spotyka kogoś innego. Zawsze zazdrościłam Kelly popularności, zainteresowania dziennikarzy, tych wszystkich imprez, fanów i paparazzi, ale teraz wiem, ile to kosztuje i jakie jest trudne do wytrzymania.
- Więc czym się teraz zajmujesz?
- Pracuję w zakładzie fryzjerskim niedaleko domu i dwa razy w tygodniu prowadzę warsztaty taneczne.
- No to super. - Uśmiechnąłem się łagodnie.
- Tak. Jestem już o wiele bardziej samodzielna, nawet tata to zauważył. No i odkąd zmieniłam się fizycznie, ludzie zaczęli mnie inaczej traktować. Fajnie jest nie być postrzeganą jako słodka idiotka. Co prawda nie zrobiłam się nagle taka mądra jak moja siostra, ale zaczęłam rozwiązywać krzyżówki, czytam też więcej książek. Przeczytałam wszystkie, o których mi opowiadałeś. Niektóre nie do końca zrozumiałam, ale nie od razu Paryż zbudowano, racja? - oznajmiła z rozbrajającą szczerością, przez którą usta same ułożyły mi się w uśmiechu.
- Racja. No, a jak tam sprawy sercowe?
- W porządku, dziękuję, kardiolog twierdzi, że mam serce jak dzwon.
Mimowolnie przyjąłem wyraz lekkiego zdumienia, na co Tucker głośno się roześmiała.
- Spokojnie, tylko żartowałam. Z nikim się teraz nie spotykam, a ty? Wiem, że z Norą nic ci nie wyszło, a co z tą młodą aktorką?
- No cóż, Bonnie była tylko partnerką do łóżka, pechowo skończyło się ciążą, a potem jeszcze bardziej pechowo pozbyła się tego dziecka bez mojej wiedzy.
- O kurczę, strasznie mi przykro, nie wiedziałam - odpowiedziała zakłopotana.
- W porządku, mało kto o tym wie. Nie chcieliśmy wywoływać niepotrzebnego skandalu.
- I słusznie.
Między nami zapadła głucha, niezręczna cisza, którą przerwała Oksana zaraz po zerknięciu na szykujących się do wyjścia ostatnich gości.
- Widzę, że wszyscy się zbierają, Kelly i Neil też pewnie będą chcieli iść, więc powinnam zacząć się szykować.
- Nocujesz u nich?
- Tak.
- A nie wolałabyś u mnie? - zapytałem wprost, nie chcąc marnować czasu na dziecinne podchody.
- U ciebie?
Przytaknąłem, nie odrywając od niej wzroku.
- W porządku.
Na moje usta wkradł się pełen satysfakcji uśmiech zwycięzcy. Niezaprzeczalnie wciąż jest między nami silna chemia, z którą nie warto walczyć. Oboje doskonale o tym wiemy i choć odradza to przysłowie, jesteśmy gotowi po raz kolejny wejść do rzeki, w której niegdyś tak wspaniale nam się pływało.
Czy coś z tego będzie? Czas pokaże, w końcu niektóre rzeczy wychodzą dopiero za drugim podejściem, czyż nie?
*Jelly - w potocznym angielskim zazdrosny.
Scotty jest taaaki fajny :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Shann w końcu kogoś sobie znajdzie i będzie szczęśliwy :D
Pozdrawiam!
Jak się sam określa: najfajniejszy na świecie ;).
UsuńRównież pozdrawiam.
super rozdział, czekam na nastepny :D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się spodobał :)
Usuńrozdział genialny, genialny, genialny i jeszcze raz genialny. Podziwiam to, ze mimo przeszłości jaką wspólnie dzieli Jared i Kelly to w tym momencie mają tak dobre stosunki. Mam nadzieję, że Shannon w końcu sobie kogoś znajdzie..szczerze mówiąc jestem pod wrażeniem przemiany Oksany, nie spodziewałabym się takiej zmiany, a szczególnie po niej. Musze przyznać, ze może nie darzyłam jej wielką sympatią w jakimś stopniu ucieszyłam się z tego jak się skończył ten rozdział. Mam nadzieję, że następny będzie tak samo dobry
OdpowiedzUsuńdobranoc!
Niezmiernie cieszę się z tego, że tak uważasz.
UsuńJared i Kelly to mimo wszystko rozsądni ludzie, którzy wiedzą, że związki się zaczynają i kończą i że nie ma sensu chować do siebie urazy i nienawiści, kiedy już wszystko się rozpadnie.
W sumie nie planowałam tej metamorfozy starszej Tucker, ale po dłuższych rozmyślaniach na temat jej wątku i wątku Shannona uznałam, że warto ich znów ze sobą połączyć i dodać Oksanie nieco rozumu. To nie jest żadna bajkowa przemiana, a nabranie rozsądku po tym, jak otrzymało się silnego kopniaka od losu. Uznałam, że nawet ktoś niezbyt rozgarnięty pod wpływem traumy, może się nieco zmienić.
Ja również mam taką nadzieję i przyznaję, że lekką tremę też, bo nie jestem go do końca pewna.
Dziękuję za komentarz :).
rozdział świetny, mam nadzieję, że Harry i Marion wrócą do siebie i wszystko będzie z nimi w porządku i chociaż u nich przez jakiś czas problemy znikną.
OdpowiedzUsuńbardzo czekam na następny rozdział, kiedy się możemy go spodziewać? wiem, że to pytanie jest zadane trochę za wcześnie, bo zaledwie krótko po opublikowaniu tej części, ale nie mogę się już doczekać
Cieszę się, że się podoba :).
UsuńMyślę, że jakoś w drugiej połowie miesiąca, wszystko zależy od tego, kiedy napiszę rozdział sto sześćdziesiąty piąty.
Dziękuję za komentarz!
Grrr, dla mnie Walentynki to takie przereklamowane i nudne i mdłe święto, że to się w głowie nie mieści. I nie zmienię swojego zdania co do tego nigdy! Taki gunwo przyleciałe ze Stanów.
OdpowiedzUsuńIris lubię i nie lubię jednocześnie. Jednego dnia mogę jej słuchać non stop, innego dostaję szału jak tylko usłyszę pierwsze dźwięki.
Haaa, 14 lutego to ja pewnie będę w Heliosie na robocie. Jestem ciekawa, czy grafik przypadnie mi na maraton zakochanych :DD
Osobiście jestem zdania, że użalanie się nad sobą z powodu faceta jest nienormalne, ale w sumie mogę zrozumieć zachowanie Marion. W końcu to nie krejzi nastolatka, która wyje w poduszkę przez X czasu, tnie się, a potem leci na imprezę i ma nowego. Tutaj jest inaczej, szkoda mi jej.
Scotty potrzebuje i matki i ojca, męskiej dłoni, więc się małemu nie dziwię. Poza tym lubi Harry'ego, a jeśli ma się taką facetową rozmowę do odbycia, to nie ma litości!
Oho! Najpierw myślałam, że to błąd w tekście... Ale że Mary, że tak się kiedyś nazywała, taki pseudonim jej? Bo troszkę nie rozumiem :D
Ooooo! Jaki totalny zamęt! Ale podoba mi się. Mam nadzieję, ze ta dwójka wyjdzie na prostą :).
Scotty wygrał tutaj wszystko! WSZYSTKO! Jejku, najlepszy jest, naaaaajlepszy! <33.
Wprowadzenie perspektywy Shanna to świetny pomysł. Od dłuższego czasu zastanawiałam się, co chodzi jemu po głowie i jak się czuje, widząc to, co dzieje się w życiu jego brata. Shann był żonaty? Kurcze, serio po maturze biorę się za czytanie od początku!
Shann rozmyśla o sprawach egzystencjalnych (swoją drogą mądry chłop i w ogóle... ta braterska miłość - coś wspaniałego), a tutaj pojawia się ex. Jakiś znak?
Shannon aka Nie Owijam W Bawełnę. I ma chłop to, czego chciał :D.
Chciałam pojawić się tutaj znacznie wcześniej, ale sama wiesz, czas, czas i jeszcze raz czas. Ostatnio w ogole jakoś tak średni potrafię go zagospodarować. Ale zbieram się w sobie, czuję przypływ weny, więc spadam do siebie skrobać dalsze części YL.
;*
Ja w ogóle nie uznaję Walentynek, nie rozumiem, na co to komu.
UsuńIris wielbię i kocham, i ubóstwiam. Cudowna piosenka ( generalnie nie lubię takich romantycznych klimatów, ale ten utwór ma w sobie coś niesamowicie oryginalnego, nie jest typowym, kiczowatym love songiem).
Jeśli Ci tak przypadnie, to serdecznie współczuję!
Też uważam to za wybitnie nienormalne i gardzę osobami, które to praktykują (szczególnie nastolatkami, które przeżywają "miłość swojego życia" co dwa tygodnie z innym chłopakiem), ale uznałam, że do Marion to pasuje. Jak sama zauważyłaś, jej żal nie jest dziecinną pokazówką, trzyma go w sobie ( co najwyżej otwiera się przed przyjaciółmi), a na zewnątrz stara się być twarda, bo wyznaje zasadę, że prawdziwa dama zostawia swoje smutki za drzwiami.
Na samym początku Marion miała pseudonim Mary (taki mój autorski skrót od imienia), ponieważ miała za zadanie przypomnieć Jaredowi King. W moim pierwotnym planie Mary miało nie być w tym opowiadaniu ( jedynie w retrospekcjach), jednak później zmieniłam zdanie i przestałam tytułować Cole jej pseudonimem, by nie mylić czytelników. Poza tym myślę, że to naturalna rzecz, że na jakimś etapie swojego życia człowiek porzuca ksywki z nastoletnich lat i posługuje się wyłącznie imieniem.
Tak, był żonaty, jednak był to motyw bardzo poboczny. Jego żona tak naprawdę pojawiła się tylko w jednym, lub w dwóch rozdziałach ( sama teraz dokładnie nie pamiętam).
W takim razie powodzenia i cierpliwości życzę :D.
Co do braterskiej miłości - zawsze fascynował mnie ten motyw, sama jako jedynaczka nigdy czegoś takiego nie zaznałam, ale uważam, że to naprawdę cudowna więź i co jakiś czas staram się nieco o niej porozprawiać :).
W pełni Cię rozumiem, w końcu sama zawsze pojawiam się u Ciebie z ogromnym opóźnieniem.
Najwyższy czas, bo ja już chcę czytać nowy rozdział!
Dziękuję za komentarz ;*
kiedy będzie nowy rozdział?
OdpowiedzUsuńNo cóż, najpierw chciałabym napisać rozdział sto sześćdziesiąty piąty, więc przewiduję, że jakoś pod koniec miesiąca.
UsuńTy masz szczęście, że ja nie mam wkładu w to opowiadanie, bo inaczej Harry już dawno by wyleciał:D Ten facet ma naprawdę więcej szczęscia, niż rozumu. Na miejscu dziewczyny dawno bym go puściła kantem, ale jak widzę, nie tylko jej serce jest przeciwko niej. Scotty też chce powrotu Jacobsona, ale to jeszcze dziecko. On nie rozumie do końca, co tak naprawdę dzieje się między dorosłymi osobami.
OdpowiedzUsuńChyba nie tylko Marion tęskni za tym, co było kiedyś, zanim człowiek wkroczył w stan dorosłości. Strasznie nie podobał mi się ton, jakie użył "Dee" wobec Marion. Rozumiem, że jest też przyjacielem Harrego, ale od razu wyczytał coś, czego nie było. Fakt, wyskoczyła między nimi pokręcona sytuacja, ale wpierw należałoby zapytać, jak było dokładnie. Hmm, czyli wszystko jeszcze przede mną. Jeszcze moga się zejść, ale niekoniecznie. Dobrze wiesz, czego ja bym chciała, ale nie mogę na Ciebie wpłynąć lub na to, co już jest napisane.
Dla mnie Harry nie zasłużył na kolejną szansę, już miał swoje i nie sprostał zadaniu. A co za dużo, to nie zdrowo.
Shaaaaaaaaaaaanny! Boże, w realu tego faceta mam gdzieś, ale w opowiadaniu nadal go uwielbiam. Może dlatego, że tu jest zupełnie innym człowiekiem, takim jakim chcemy go widzieć. Niestety nadal samotny ( i tu wkroczę ja, jako chętna do opieki nad nim:D). Może i w Shannonie Mary budzi skrajne uczucia, ale we mnie są one ukierunkowane tylko już w jedną stronę. Na jej szczęście Mary ma to, że jeszcze nie wszyscy stanęli przeciwko niej. Ja wiem, że wychodzę na osobę, która nie umie wybaczać, ale ja już tak mam i nie zamierzam tego ukrywać. Neil i Kelly będą mieć córkę??? Chcę to widzieć!
Shannon mimo wszystko jest naprawdę kochanym człowiekiem. Martwi się o brata, ale też wreszcie zauważył, że przygodne związki nie dają mu tego, czego naprawdę chce od życia.
Boże Święty! W życiu, ale to w życiu nie spodziewałabym się powrotu Oksany i to jakiej Oksany!!! Ona coś wciągać zaczeła czy wreszcie wymienili jej mózg? Od kogo jak od kogo, ale on niej nie spodziewałabym się takiej zmiany. I jak widzę, że coś knujesz między tą dwójką. Aż mnie ciekawość zżera:D Dajże Shanniemu to, na co zasługuje:) Buuuuuuuuzie:)
Domyślam się, że pod Twoimi rządami Harry zostałby zabity i wskrzeszony tylko po to, by znów mógł być zabity :P
UsuńI mnie dopada często taka tęsknotą za starymi czasami, myśli, że każdy człowiek, który przekracza 20, wpada w taką nostalgię.
Tak, doskonale wiem, czego oczekujesz względem tego wątku, a czy Twoje oczekiwania zostaną spełnione? Przekonasz się za kilka rozdziałów :).
To pewnie dlatego, że tworząc opowiadaniowego Shannona, w ogóle się nie wzorowałam na tym prawdziwym, podobnie jest z Jaredem. Z prawdziwymi Letosiami łączą ich tylko imiona, nazwisko, wygląd, wiek i fakt, że tworzą razem zespół, a Jay jest też aktorem, reszta to moja własna kreacja.
I masz prawo nie lubić Mary i wcale nie wychodzisz na wredotę czy coś.
Neil i Kelly chcieliby mieć córkę :).
Mam nadzieję, że nikt się tego nie spodziewał :D. A tak poważnie, nawet ja się tego nie spodziewałam. W pierwotnym założeniu Oksany i Shannona już nic nie miało łączyć, ale kiedy wpadł mi do głowy ten wątek z sekstaśmą zaplanowaną przez Kate, pomyślałam, że to mógłby być taki bodziec do zmiany Oksany, a odmieniona Oksana mogłaby znów pojawić się w życiu Shanna.
Buziaczki ;*