04.03.2021
Status archiwalnego bloga - siedemdziesiąt cztery rozdziały.

sobota, 21 grudnia 2013

161. Trzeba spodziewać się niespodziewanego

Jared:


Ciężko, ciężej, coraz trudniej
Powoli zaczynam się dusić
Tak dobrze znana mi twarz zdaje cię być całkiem obca...
Całkowicie obca... Zupełnie obca...
Zacisnąłem mocno powieki, licząc na to, że dzięki temu dowiem się, który epitet lepiej odda to, co czuję i jako tako złączy się z krążącą mi po głowie melodią. Nie podziałało.
Zagryzłem końcówkę długopisu i w geście bezsilności zgniotłem wyrwaną z notesu kartkę, która już w formie niesymetrycznej kuli potoczyła się po podłodze pokoju gościnnego Cobbów i zatrzymała tuż przed nogą łóżka. Na łóżku leżała Mary. Spała. Oddychała miarowo wtulona w ciepłą kołdrę. Z włosami rozproszonymi na policzku i z lekko rozchylonymi wargami znów przypominała samą siebie. Zawsze kiedy śpi jest sobą, tą prawdziwą Mary, a nie obcą kobietą, która ukradła jej ciało.
Bo takie właśnie odnoszę wrażenie - ta kobieta, z którą mieszkam, wcale nie jest moją żoną. Jest kimś w rodzaju złodzieja ciał. Upatruje sobie czyjąś powłokę cielesną i wchodzi w nią jak w kostium na Halloween, całkowicie dominując swoją ofiarę. Zastępuje jej unikatowy charakter swoim jałowym, nudnym stylem bycia, niszczy wszystko to, co w niej dobre i wyjątkowe. I tylko w nocy nie ma nad nią władzy, tylko podczas snu pierwotny właściciel ciała może przejąć z powrotem kontrolę, jednak jest za bardzo zmęczony trwającą cały dzień walką, by cokolwiek zrobić. A przynajmniej tym się pocieszam, kiedy jestem już u kresu wytrzymałości i nie chcę myśleć o tym, że straciłem swoją Mary Jane na zawsze...
Zabawne, nigdy wcześniej jej tak nie nazywałem. Nie lubię tego pseudonimu, nigdy nie lubiłem. Kojarzy mi się z czasami, kiedy to mimo próśb z mojej strony, zadawała się z tymi wszystkimi ćpunami z Bellingham z Joshem Drake'em na czele.
Josh Drake, ostatni raz widziałem go prawie dwadzieścia pięć lat temu, a mimo to wciąż czuję do niego silną, nieokiełznaną nienawiść. To zadziwiające, jak niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają. Szkoda tylko, że są tak mało istotne w porównaniu z tymi, które zmianom bezwzględnie ulegają. Wolałabym, żeby moja nienawiść do pana Drake'a zmieniła się w wielką sympatię, a Mary pozostała taka, jaka była jeszcze te cztery lata temu - szalona, beztroska, nieco złośliwa i przede wszystkim zdrowa. Ale to tylko mrzonka, coś jak czek na milion dolarów bez pokrycia, albo znaleziona na ulicy walizka pełna pieniędzy, które, gdy już zdążyłeś zdecydować, co za nie kupisz, okazały się fałszywe.
Westchnąłem głęboko i oderwałem wzrok od śpiącej małżonki, nie mogąc już dłużej znieść tych wszystkich myśli, które zaczynały się kłębić w mojej głowie. Tańczący za szybą śnieg i na wpół oświetlone budynki nie działają na mnie aż tak refleksyjnie, więc na chwilę obecną są zdecydowanie lepszym obiektem obserwacji. Plus zawsze mogę pocieszyć się myślą, że już jutro popołudniu zaczynają się moje obowiązki zawodowe - pierwszy wywiad od X czasu, a na drugi dzień konferencja i premiera. Temat zastępczy na dwie doby, to już zawsze coś...
Mimowolnie uśmiechnąłem się sam do siebie, nie odrywając wzroku od panoramy spowitego nocą Nowego Jorku. O tej porze po nieco luźniejszych niż w dzień ulicach kursują głównie taksówki; żółte samochodziki prowadzone przez cierpiących na bezsenność, znudzonych dziennym życiem mężczyzn. Gdzieś wśród nich może nawet być autentyczny odpowiednik wykreowanego przez De Niro kierowcy pragnącego porządku, kto wie. Może siedzi teraz w swoim aucie i planuje morderstwo jakiegoś francowatego alfonsa, dotykając co chwila schowanej w kaburze broni.
Dzisiejszy świat jest nieobliczalny, podobnie jak żyjący na nim ludzie, więc trzeba spodziewać się niespodziewanego. Na przykład tego, że pod tym mostem na przeciwko może teraz leżeć naćpany Harry Goldfarb.
Zaśmiałem się cicho pod nosem.
- A tobie, co tak wesoło?
W jednej chwili podskoczyłem jak dźgnięty ostrym nożem. Rozpoznanie w owym głosie Mary zajęło mi z tego całego zdezorientowania dwie sekundy. Już nie spała, stała przede mną w swojej starej koszulce z logiem Wild Roses, którą, jak się domyślam, wzięła po to, by się ze mną podroczyć. Jej ulubiona rozrywka - sprawdzanie, jak daleko może się posunąć, co jestem w stanie przełknąć i obrócić w żart, a co może wyprowadzić mnie z równowagi.
T-shirt promujący nieistniejący już zespół jej byłego faceta nie zrobił na mnie wrażenia, bo dobrze wiem, że nawet go nie kochała.
- Tak jakoś bez powodu - odpowiedziałem, lekko się uśmiechając.
- Fakt, nie zawsze potrzebny jest powód. - Zagryzła zmysłowo dolną wargę, czego nie robiła już od dosyć dawna i zbliżyła się do obitego miękkim materiałem parapetu, gdzie siedziałem. Jej wzrok skierował się na drogę, którą sam przed chwilą obserwowałem, jednak szybko wrócił na moją twarz. - Wierzysz w cuda, Jared? - spytała tajemniczo, jeszcze bardziej zmniejszając dzielący nas dystans.
- Czemu mnie teraz o to pytasz?
- Bo myślę, że jeden właśnie się zdarzył.
Zmarszczyłem brwi w pytającym wyrazie. O drugiej w nocy mój mózg zdecydowanie nie jest w trybie rozwiązywania łamigłówek.
- Czuję ogromną, niepohamowaną chęć wywiązania się ze swojego obowiązku małżeńskiego.
Zdębiałem. W głowie zapaliła mi się lampka z napisem: Jared, uszczypnij się, by mieć pewność, że to nie jest sen.
Mary złapała mnie za dłoń, po czym położyła ją na swoim udzie. Z frywolnym uśmiechem na ustach prowadziła ją ku górze. Doprowadzone do celu palce odkryły, że nie ma na sobie bielizny i aż zadrżały z ekscytacji.
- Całe wieki na to czekałem - mruknąłem, oddychając nieco szybciej.
- Wiem, ja też. - Zamknęła mi usta zachłannym pocałunkiem, układając odpowiednio swoje ciało względem mojego.
Słodka, delikatna miłość, co do tego okazaliśmy się być ze sobą całkowicie zgodni.  





***



    Dzisiejszy poranek okazał się być najpiękniejszym porankiem mojego życia - obudziłem się w pełni zaspokojony i wypoczęty u boku rozpromienionej, nagiej Mary; przygotowane przez Tima śniadanie smakowało mi tak jak jeszcze nigdy, a herbata pachniała znacznie intensywniej niż chociażby wczoraj; pikanie pagera Melindy brzmiało jak skrzypce w rękach wybitnego wirtuoza, podobnie wycie psa Emily. Wszystko zdawało się być pełne niewymownego uroku, nawet uliczny zgiełk i tłum przepychających się chodnikiem ludzi.
Idąc teraz ulicą, czuję się jak najszczęśliwszy człowiek na świecie i współczuję każdemu, kto nie jest mną. Myśl, że mężczyzna, który właśnie mnie minął, nie może trzymać za rękę Courtney i nie jest adresatem uśmiechu Mary, napełnia mnie żalem. Autentycznie jest mi go żal, pozostałych ludzi też. Czy ich życie może być coś warte, kiedy nie kocha ich tak wspaniała kobieta jak moja żona? Czy mogą być szczęśliwi, skoro ten roześmiany, łapiący na język płatki śniegu aniołek nie nazywa ich tatusiem?
Szczęście naprawdę ogłupia, ale to zdecydowanie najcudowniejszy rodzaj głupoty na świecie, po stokroć lepszy niż bezkresna mądrość...
- Wow! - Z chwilą, gdy weszliśmy w drugą przecznicę, Courtney uwolniła swoją dłoń z ucisku mojej i razem z Mary przykleiła się do szyby jednej z wielu sklepowych witryn. Dopiero gdy sam się do niej zbliżyłem i dostrzegłem połyskującą biżuterię starannie ułożoną w przemyślanym szeregu, odkryłem, że to sklep jubilerski.
Uwagę Courtney przykuł złoty diadem wysadzany różowymi brylantami, Mary lustrowała pierścionki zaręczynowe.
- O czym myślisz? - spytałem żonę, patrząc jak po jej ustach błądzi delikatny uśmiech.
- O tym, żeby Courtney nie powiedziała, że chce tę koronę.
- Nie cie - odpowiedziała po chwili głębszego namysłu, zanim sam zdążyłem się odezwać. - Dololes ma ją, to ja nie cie! - Jej ton nieco się zaostrzył, a ciało napięło, jak zwykle, gdy wspominała o Dolores Sanchez, swoim wrogu numer jeden.
To zabawne, że już w wieku dwóch lat płeć piękna przejawia tę naturalną dla swojego gatunku cechę - chorobliwą zawiść i nienawiść wobec swoich.
Zaśmiałem się cicho, głaszcząc zaplecione w schowany pod błękitnymi nausznikami warkocz włosy córki i znów skupiłem się na jej matce.
- Chodziło mi o to, co myślisz, patrząc na te pierścionki.
- Myślę o tym, że tak na dobrą sprawę, nigdy mi się nie oświadczyłeś.
- Słuszna uwaga. Na szczęście wszystkie błędy można naprawić - oznajmiłem, uśmiechając się szeroko w chwili, gdy do głowy przyszedł mi, skądinąd, dosyć bezmyślny, ale tak cholernie romantyczny pomysł. A romantyzm i takie kiczowate gesty to coś, czego nam trzeba po tych wszystkich jałowych nocach i do bólu poważnych rozmowach na temat umierania, po których zawsze miałem skrytą ochotę udusić ją gołymi rękami, by nie musieć więcej tego słuchać.
Mary zmarszczyła brwi w pytającym wyrazie.
- Zaczekaj tu chwilę, zaraz wracam. - Z uśmiechem szkolnego łamacza serc obróciłem się na pięcie i wszedłem do niedużego sklepu, gdzie blask wszystkich kamieni szlachetnych uderzał człowieka już od samego progu. Choć może powinienem użyć słowa czarował. Tak, ono zdecydowanie lepiej oddaje specyfikę tego miejsca.
-  Czym mogę służyć? - zapytał uprzejmym tonem ubrany w tweedową marynarkę sprzedawca, uśmiechając się przy tym ciepło.
- Interesują mnie pierścionki zaręczynowe, ale od razu mówię, że szukam czegoś, że tak to ujmę, specyficznego, oryginalnego. Moja żona nie lubi przesadnie wystawnych rzeczy, więc stawiałbym na coś skromnego, ale jednocześnie takiego z polotem.
- W takim razie ma pan szczęście, większość moich klientów wybiera jak największe kamienie, by zadowolić swoje wymagające kobiety, a potem uiszczają rachunek ze łzami w oczach. - Siwiejący już brunet zaśmiał się promiennie i schylił ku zamkniętej na klucz gablocie.
- Gdyby to zależało tylko ode mnie, wziąłbym największy, jaki pan ma. - Tak bym zrobił, gdybym wiedział, że Mary to ucieszy, ale zbyt dobrze ją znam; tak wielki diament kazałaby mi wsadzić sobie w tyłek, bo według niej ani to ładne, ani wygodne.
- Ale skoro pańska żona lubi drobiazgi, to nie ma co jej na siłę uszczęśliwiać. - Sięgnął dłonią po ulokowaną w samym rogu tackę wyłożoną gąbką i począł ją delikatnie wyjmować. - Swoją drogą jest pan pierwszym moim klientem, który kupuje pierścionek zaręczynowy żonie.
- Powiedzmy, że u nas wszystko zadziałało w drugą stronę, najpierw był ślub, a dopiero teraz zaręczyny.
- Pamiętam tę sensację w mediach. Jednego dnia jest pan kawalerem, drugiego ma już żonę, a o zaręczynach żadne tajemnicze źródło nie donosiło. Moja córka, kiedy dowiedziała się o pańskim ślubie, wpadła w czarną rozpacz, jak chyba tysiące nastolatek na całym świecie.
- Być może. - Wygiąłem wargi w łagodnym uśmiechu i wbiłem wzrok w położone na ladzie pierścionki.
- Skoro żona lubi rzeczy skromne, ale oryginalne, to polecam ten. Białe złoto, nieduży diament, całość, jak pan widzi, przypomina kwiat lilii.
- Lilia... - Przygryzłem wargę, przechodząc z tego grymasu w kolejny uśmiech. - Nie mogłem lepiej trafić.
- Jej ulubiony kwiat?
- Nie, jej młodsza siostra ma na imię Lily.
- No proszę, jak pięknie się złożyło.
- A ile to piękno kosztuje?
- Jak na pierścionek zaręczynowy, to niewiele, dwa tysiące dolarów.
Faktycznie rozsądna cena, za pierścionek dla Cameron zapłaciłem cztery razy więcej.
- W takim razie biorę. - Już miałem zanurzać dłoń w kieszeni, kiedy przypomniałem sobie o pewnym bardzo istotnym fakcie: nie zabrałem ze sobą portfela. Wrzuciłem tylko kilka dolarów do kurtki na ewentualne drobne zachcianki Courtney typu karmelizowane jabłko czy corn dog. - Cholera jasna...
- Coś się stało?
- Nie mam przy sobie karty, a chciałem od razu wziąć ten pierścionek. Taka spontaniczna akcja i...
- Niech pan bierze, zapłaci pan później - przerwał mi wyrozumiałem tonem.
- Poważnie?
- Jak najbardziej. Przecież wiem, że nie jest pan żadnym oszustem, który musi kraść, bo nie stać go na takie rzeczy.
- Jest pan nieoceniony. Jak tylko skończymy spacer, biorę portfel i jestem tu z powrotem.
- W przeciwnym razie obsmaruję pana w jakimś tabloidzie.
Obaj się zaśmialiśmy, po czym nie biorąc nawet pudełeczka, chwyciłem ostrożnie pierścionek i wyszedłem z powrotem na ulicę, gdzie zniecierpliwiona Courtney przebierała nerwowo nogami.
- Naleście! - niemal krzyknęła, machając teatralnie ręką.
- Pani wybaczy, ale musiałem kupić coś mamusi. - W jednej chwili przeniosłem wzrok na Mary i nie przejmując się grupką czających się po drugiej stronie ulicy paparazzi, uklęknąłem na zaśnieżonym chodniku, łapiąc ją za rękę.
- Co ty wyprawiasz? - spytała zaskoczona, oglądając się dookoła.
- A jak myślisz? Oświadczam się. Mary, czy zostaniesz moją spóźnioną narzeczoną?
Zaśmiała się niepewnie, przygryzając dolną wargę, patrząc to na moją twarz, to na trzymany w dłoni pierścionek.
- Ty tak na serio?
- Nie, celowo zrobiłem sobie ustawkę z paparazzi, żeby ocieplić swój wizerunek. Oczywiście, że na serio. To jak będzie, zgadzasz się? Nie miałbym nic przeciwko, gdybyś podjęła tę decyzję nieco szybciej, bo powoli zaczynam tracić czucie w nogach z tego zimna. 
- Wariat, kompletny wariat...
Przechodzący chodnikiem ludzie patrzyli na nas szeroko uśmiechnięci, Court radośnie chichotała, a gdzieś w oddali słyszałem uwalniane migawki aparatów.
- No jasne, że się zgadzam. - Mary odsłoniła całe uzębienie w szerokim uśmiechu. Robiąc to samo, wsunąłem jej na palec nieco przyduży pierścionek.
- Jak będę wracał zapłacić, poproszę, żeby go zmniejszył.
- Nie trzeba, da się go uregulować - odpowiedziała, przyglądając się uważnie nowej ozdobie.
- To świetnie, a teraz z łaski swojej pomóż mi wstać, bo sam chyba nie dam rady.
 



***



- Gotowe, bardzo proszę. - Sprzedawca oddał mi kartę, a ja przekazałem mu okraszony dedykacją autograf dla jego młodszej córki. - Bardzo miło z pana strony, Sandra z pewnością się ucieszy.
- Drobiazg. - Schowałem swoją własność do portfela i życząc mężczyźnie miłego dnia, ruszyłem w stronę wyjścia. Zanim jednak zdążyłem pociągnąć za klamkę, w oczy rzucił mi się stojący za przeszkloną szafką plakat. Co prawda ułożony był bokiem, ale bez problemu odczytałem z niego nazwę ulubionego baletu Mary.
- To już nieaktualne - odezwał się jubiler, widząc gdzie patrzę. - Przez dwa tygodnie mieliśmy walentynkową promocję, do każdego produktu konkretnej firmy dwa bilety na przedstawienie gratis. Ostatnie rozeszły się wczoraj.
- A nie orientuje się pan, czy można je nabyć inną drogą? - spytałem pełnym nadziei głosem. Bilet na Jezioro łabędzie to byłby znakomity prezent na Walentynki.
- Niestety wszystkie rozeszły się jak świeże bułeczki. Już miesiąc temu wykupiono te dostępne w teatrze. Te od sponsora, jak już wspomniałem, skończyły się wczoraj. Ale jestem niemal na sto procent pewien, że gdy zwróci się pan bezpośrednio do organizatora, dostanie pan dwie wejściówki ekstra. Jeśli pan chce, mogę zapisać adres.
- Byłbym dozgonnie wdzięczny. - Zrobiłem w tył zwrot i znów znalazłem się przy kasie.
- Zgaduję, że żona jest miłośniczką baletu.
- Ogromną. Sama nawet kiedyś tańczyła.
- To wyjaśnia tę szczupłość. Może i nie powinienem tego mówić, ale kiedy oglądałem państwa zdjęcia, zastanawiałem się, czy pańska żona nie jest czasem na coś chora, ale skoro to była baletnica, to nie ma co się dziwić, że jest taka chudziutka. - Uśmiechnął się szarmancko i podał mi niedużą, złożoną na pół karteczkę.
Poczułem się nieco nieswojo, jednak nie dałem tego po sobie poznać. O chorobie Mary wiedzą tylko najbliżsi i dzieciaki z fundacji, którzy, ku mojemu zaskoczeniu, nigdy nie wygadali się na żadnym forum internetowym i wolę, żeby tak zostało. Mary nie jest osobą publiczną, więc nikogo nie powinny interesować sprawy z nią związane, a już szczególnie tak osobiste jak stan zdrowia. Na mój temat mogą się rozpisywać, spekulować i plotkować, ale od mojej żony mają trzymać się z daleka, podobnie jak od dzieci i Marion. Ja wszedłem w to bagno zupełnie świadomie, więc muszę sobie radzić z takimi rzeczami, ich próbuje wciągać się w nie siłą i to jest cholernie niesmaczne i irytujące. Ale jako że stało się swojego rodzaju normą, każda próba zwalczania tego cholerstwa jest tak naprawdę walką z wiatrakami. Smutne, ale prawdziwe. 





Mary:


    Trzy lata, dla przeciętnego człowieka niewiele, dla uciekiniera całe wieki. Trzydzieści sześć miesięcy szaleńczego, wyboistego biegu tylko po to, by ostatecznie znów wpaść w szpony bestii.
Czy się tego spodziewałam? Nie, ale najwyraźniej to okazja czyni ćpuna. Chciałabym móc powiedzieć, że robię to wyłącznie dla Jareda, ale to byłoby oczywiste kłamstwo. Owszem, to głównie jego dobro miałam na uwadze, wsiadając wczoraj do windy, ale dziś kierują mną pobudki czysto egoistyczne. I akurat to było do przewidzenia, bo u mnie nic nigdy nie kończyło się na jednym razie, szczególnie gdy przynosiło mi zbawienną ulgę w cierpieniu.
Nie, nie jestem z siebie dumna, w gruncie rzeczy mam ochotę rozbić to wielkie lustro, by nie musieć patrzeć na gębę podłej, kłamliwej, niegodnej zaufania oszustki, ale wolę już nienawidzić samej siebie, niż czuć ten okropny ból, z którym nawet podwójna dawka morfiny nie jest w stanie sobie poradzić. A Jaredem, póki co, nie muszę się martwić, jest teraz zbyt szczęśliwy, by zauważyć, że coś jest nie tak. Gdy euforia minie, z pewnością nabierze jakichś podejrzeń i w końcu dojdzie do prawdy, ale nawet to jakoś mnie wybitnie nie martwi. No bo co zrobi, kiedy o wszystkim się dowie? Wścieknie się, nie będzie się do mnie odzywał przez dwa tygodnie, a potem znów mi wybaczy i naiwnie zaufa. Zbyt dobrze go znam, by spodziewać się po nim innej reakcji. Owszem, ostatnim razem obawiałam się rozwodu, ale wtedy mój umysł był częściowo zaćmiony, teraz znów pracuje na pełnych obrotach, a to wszystko dzięki mojej starej przyjaciółce, która wiernie czekała na mój powrót, spodziewając się niespodziewanego.
Jestem podłą suką.
    Winda leciutko szarpnęła, wyrywając mnie ze stanu głębokiego zamyślenia; jej wrota otworzyły się na korytarz na trzecim piętrze. Wyglądał dokładnie tak samo jak ten na dziesiątym - wyłożone ozdobnymi, jasnymi kamieniami ściany i podłoga przykryta fioletową wykładziną.
Pewnym krokiem opuściłam duszną puszkę i skierowałam się prosto do drzwi mieszkania Cindy. Jeden z niewielu plusów związku z Adrianem - nawiązane w tamtym czasie znajomości, które teraz ratują moje małżeństwo i życie.



***



- Nie żebym ci żałowała czy coś, ale czy w twoim stanie powinnaś brać kokainę? - odezwała się niepewnie szatynka tuż po tym, jak skończyła układać mi fryzurę, co przez wzgląd na kiepską kondycję moich włosów, wcale nie było takie proste.
- W moim stanie powinnam być już martwa, a nie jestem, więc czy powinności mają tu jakiekolwiek znaczenie?
Nie odpowiedziała, więc skupiłam się na rytuale, który wczoraj przypomniałam sobie na nowo - uformowanie dwóch starannych kresek, zwinięcie banknotu w ciasny rulonik, przyłożenie go do nosa i głęboki niuch. Najpierw jeden pasek, potem drugi, pozostałe resztki wtarte w dziąsła. Satysfakcja i poczucie wstydu w jednym.
Jestem podłą suką.
- Nie myślałaś o tym, żeby ściąć włosy? To z pewnością pomogłoby im się szybciej zregenerować.
- Cindy, skarbie, jestem jedną nogą na tamtym świecie, w takiej sytuacji włosy to ostatnia rzecz, o jakiej się myśli, uwierz mi. Poza tym Jared lubi, kiedy są takiej długości i nie zamierzam ich ścinać.
- A o tym wie? - Wskazała głową na już pusty woreczek leżący na blacie toaletki.
- Nie musi wiedzieć. Liczy się tylko to, że dzięki temu ma z powrotem swoją żonę, a nie kawał zimnej kłody.
- Myślisz, że byłby zadowolony, gdyby wiedział, co stoi za tym nagłym ociepleniem tej, jak to nazwałaś, kłody?
- Nie, ale to czego nie wie, z pewnością go nie zaboli. Poza tym nie przypominam sobie, bym umawiała się na sesję z psychologiem, z tego, co wiem, przyszłam do fryzjera.
- Przecież fryzjer jest jak terapeuta, nie wiedziałaś?
- A dziwka to kochanka, tylko taka, wobec której nie ma się żadnych zobowiązań.
Berg zaśmiała się cicho, kręcąc przy tym głową.
- Może faktycznie kokaina ci służy.
- Może...
Jestem podłą suką.




***




- No to teraz za Jareda i jego wielki powrót! - Stevens, chwiejąc się na boki, wyciągnął rękę, w której trzymał kieliszek wódki i uniósł go wysoko. Jared zrobił to samo, dołączyła się też Kelly, która podobnie jak ja sączyła wodę mineralną z cytryną. Po sekundzie i moja szklanka zderzyła się z uniesionymi naczyniami, wydobywając z siebie gorzki ton zazdrości. Zazdrościłam pozostałej trójce zajmującej nieduży stolik i każdemu człowiekowi na sali. Neilowi i Jayowi tego, że mogą pić alkohol, Kelly kwitnącej urody i ciąży, kobiecie w czarnej sukience ze złotymi dodatkami lekkości w tańcu, reżyserowi faktu, że może palić teraz papierosa.
Na kogo nie spojrzę, czegoś mu zazdroszczę, to palące uczucie wypełnia moje wnętrzności, nie pozwalając cieszyć się naprawdę miłą atmosferą i przeogromną wręcz radością Jareda. On znów się szczerze uśmiecha, widać, że czuje się tu jak ryba w wodzie. Wcześniejsza premiera, zobaczenie samego siebie na ekranie, zainteresowanie dziennikarzy i impreza, na której co chwila ktoś go na moment porywa; to wszystko niesamowicie go uszczęśliwia, rozkoszuje się każdą sekundą, a ja, mimo największych chęci, nie potrafię dzielić z nim tego entuzjazmu. Może to początek zjazdu, może wyrzuty sumienia, a może po prostu zazdrość. Wczoraj był szczęśliwy dzięki mnie, teraz nie mam najmniejszego wpływu na jego nastrój, uszczęśliwia go coś zupełnie innego. Albo boli mnie to, że on jest szczęśliwy, a ja nie. On się spełnia, a ja nie. On jest kimś, a ja nie. Idol i ludzkie zero, prawdopodobnie najbardziej groteskowo dobrana para we wszechświecie...
- Z tym wielkim powrotem to ja wolę poczekać do pierwszych recenzji - odpowiedział skromnie Jared.
- Recenzje srecenzje, pieprzyć je! Kto w ogóle je pisze? Banda niespełnionych, zgorzkniałych baranów, które oblały egzamin wstępny do szkoły aktorskiej. I oni mają oceniać nas, pierdolonych artystów, którzy żyją ich marzeniem? Stary, zawsze wyleją nam kubeł pomyj na łby, jak dobrze byśmy nie zagrali. Skurwysyny zrobią to dla zasady, rozumiesz, Jared? Dla z-a-s-a-d-y! - zaakcentował Neil i osunął się niezgrabnie na krzesło.
- No w sumie to masz rację. A skoro jesteśmy już w temacie recenzji, to muszę ci powiedzieć, że najlepszą dostałem od córki. Gram jej piosenkę, którą dopiero co napisałem; takie tam, wiesz, pierdolamento o miłości skomponowane na samograju, z typowo tanecznym bicikiem na modłę radiowych hitów i pytam o opinię. Ta patrzy na mnie, stroi jakieś dziwaczne minki - tu jego twarz przybrała przezabawny wyraz, który nawet u mnie wywołał cichy śmiech - przeskakuje z nogi na nogę, lekko się spina i w końcu rzuca: zrobiłam kupkę. Wtedy już wiedziałem, że właśnie napisałem najbardziej gówniany kawałek w swoim życiu.
W jednej chwili wszystkich ogarnął dziki chichot, nawet samego Jareda.
Pamiętam tę sytuację, piosenka faktycznie była beznadziejna i do dziś jestem wdzięczna jelitom Courtney za to, że właśnie wtedy zdecydowały się wypchać to, co w nich zalegało. Gdyby nie to, Jerry byłby gotów napisać więcej takich gniotów i, co gorsza, wydać je jako piątą płytę 30 Seconds to Mars. To byłby początek końca tego zespołu.
- Twoja, to znaczy wasza córka - poprawił się szybko Stevens - to od dzisiaj moja idolka.
- Przekażę jej to.
- A teraz proponuję wy... - tu przyjaciel mojego męża urwał, widząc zbliżającego się do stolika Spencera. - Szefunciu nasz kochany w końcu do nas zawitał, cóż za zaszczyt!
- Neil, jak widzę, świetnie się bawi, cieszy mnie to niezmiernie.
- Mnie również. - Stevens skinął głową, zaciskając przy tym powieki. - A teraz szefunciu się z nami napije i nie ma, że nie! 
- Chętnie, ale za chwilę, teraz muszę porwać na moment Jareda i Kelly
- Nie ma sprawy.
Jay i Tucker wstali z miejsc i razem z Martinem ruszyli w stronę strefy przeznaczonej dla dziennikarzy.
- No i zostawiły nas nasze gwiazdeczki.
- Taa - przytaknęłam od niechcenia, pociągając łyk niemal pozbawionego smaku napoju i wbiłam wzrok w rozgrzebaną na talerzu sałatkę owocową.
- Jared wie, że bierzesz? - Mój towarzysz ni stąd ni zowąd przyjął poważny ton, wymuszając na mnie spojrzenie mu prosto w oczy.
- Słucham? - Mimo iż starałam się zachować zimną krew, nie udało mi się zapanować nad drżeniem głosu, zaskoczył mnie.
- Oj, już nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię. Znam się na rzeczy, bez problemu rozpoznam miłośnika cioci koki. Jaredka możesz oszukać, ale mnie nie. Wyniucham nawet subtelne, że tak to nazwę, podćpanie... Wyniucham, pięknie dobrałem słownictwo, co nie, Mary Jane?
- Chwalisz się czy żalisz?
- No bez złośliwości, proszę. Ja cię po części rozumiem, jesteś chora, zapewne cię boli, więc musisz się podszprycować, oczywista rzecz, jednak jako, rzekłbym, ekspert w tej dziedzinie...
- Proszę cię, przestań - wtrąciłam mu się w zdanie.
Spojrzał na mnie przepitymi, świdrującymi na wskroś oczkami. Mimowolnie się zaśmiałam.
- Dlaczego się śmiejesz?
- Chłopczyku, ja brałam kokainę, kiedy ciebie jeszcze w planach nie było, więc nie ma rzeczy, o której ty wiesz, a ja bym nie wiedziała.
- Ej, nie moja wina, że nie byłem planowany!
Urok pijanych ludzi - zawsze zrozumieją wszystko na opak.
Już miałam mu odpowiadać, kiedy do stolika wrócili Jared i Kelly. Jay natychmiast zauważył teatralne oburzenie kolegi.
- A tobie co, że tak się nagle nabzdyczyłeś?
- Twoja żona mnie obraża.
Jerry przeniósł na mnie pytające spojrzenie.
- Nie słuchaj go, jest pijany i pieprzy jak potłuczony.
- A właśnie, że zajebiście pieprzę, nie wierzysz mi, to zapytaj Kelly! - wrzasnął obiekt naszej rozmowy, zwracając na siebie uwagę połowy towarzystwa.
- Wszyscy ci wierzą, nie musisz się unosić - uspokoiła go natychmiast Tucker. - I pomyśleć, że to za kilka miesięcy zostanie ojcem, że już jest ojcem.
Automatycznie spojrzałam na jej brzuch. Wciąż jest płaski, ale to nie zmienia faktu, że rozwija się w nim nowe życie, mały człowieczek, który da jej mnóstwo radości.
Znów poczułam paskudne ukłucie paskudnej zazdrości. Dałabym wiele, by znów nosić w sobie kolejny owoc mojej miłości do Jareda i wiem, że tym razem ciąża byłaby wyjątkowa, piękniejsza niż poprzednia, bo on byłby cały czas obok mnie, przeżywalibyśmy ją razem... Ale takie coś może dziać się tylko w mojej wyobraźni, w rzeczywistości nie ma na to nawet najmniejszych szans.
- A propos ojców, jak tam sytuacja z twoim staruszkiem? - odezwał się Jared, wyrywając mnie ze szponów bolesnych myśli.
- Z moim? - zapytał dla pewności Neil. - Zafundowałem mu ośrodek opiekuńczy i niech tam menda zdycha.
- Odwiedzasz go?
- Jeszcze czego - prychnął ironicznie. - Nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
- Czyli mu nie wybaczyłeś?
- Nie i nie zamierzam.
- A powinieneś - wtrąciłam się w ten jałowy dialog panów, widząc rezygnację na twarzy Kelly.
- Nie no, następna mnie będzie umoralniać. - Przewrócił oczami i wychylił szybko kolejny kieliszek wódki.
- Jaki by nie był, to mimo wszystko twój ojciec. Mój mnie tłukł przez kilka lat, a mimo to byłam w stanie mu wybaczyć.
- Wolałbym, żeby ten mój chuj mnie lał zamiast olewać. Zresztą nie mam zamiaru o tym gadać. Już się dosyć nasłuchałem babskiego biadolenia na ten temat, wystarczy.
Zapadła niezręczna cisza, którą w końcu po paru minutach przerwała Tucker:
- Za tydzień wyprawiam urodziny, czujcie się zaproszeni.
Dzięki temu zdaniu atmosfera z powrotem się rozluźniła i już nikt nie wszedł na niewygodny temat zwyrodniałych tudzież nieobecnych ojców, którym piłam kiedyś na pohybel razem z Charliem Bronsonem. Neil Stevens w sumie bardzo go przypomina - jest o wiele mniej wyrachowany i zdecydowanie przystojniejszy, ale poziom nieodpowiedzialności i skretyniałego zdziecinnienia jest u nich dokładnie taki sam. Stevens i Bronson z czasów świetności Wild Roses to ta sama glina - szaleć na prawo i lewo, a potem unikać obowiązków, myśląc przy tym wyłącznie o swoim tyłku i o tym, by był bezpieczny. Skrajny egocentryzm, egomania i egoizm; wypisz wymaluj Mary King - Leto. W końcu swój zawsze pozna swego, czyż nie?



***



    Fortepian, skrzypce, wiolonczela i subtelne ruchy pięknej kobiety znajdującej się na granicy rozpaczy. Palce biegające w powietrzu, stopy unoszące się nad ziemią i ponownie uderzające w nią z niezwykłą lekkością i gracją, na jaką stać tylko baletnicę z prawdziwego zdarzenia. Rytm wybijany przez wielki bęben pokrywający się z kipiącymi emocjami ruchami i biciem mojego serca.
Znam wszystkie wykonywane na scenie ruchy; jako młoda dziewczyna powtarzałam je każdego wieczora zamknięta w swoim pokoju, który w mojej wyobraźni był rozświetloną reflektorami sceną. Każda nuta, każdy gest, znam to wszystko tak doskonale, jakbym sama to wymyśliła, jakby to zrodziło się w mojej głowie, wypłynęło z mojego serca. Wszystkie kroki, emocje, niewypowiedziane słowa są jak starzy przyjaciele, których poznałam na wskroś, a jednak mimo to wciąż pragnę z nimi obcować, wciąż są dla mnie świeży i wyjątkowi.
Cała gama uczuć, wszystkie możliwe stany emocjonalne, uśmiech, łzy, smutek i radości. Jared nie mógł zrobić mi lepszego prezentu na Walentynki, sprawić większej niespodzianki.
I nieważne, że znów musiałam skorzystać z pomocy swojej starej przyjaciółki, nieważne, że szykowanie się do wyjścia było koszmarem, liczy się tylko to, że tu i teraz jestem naprawdę szczęśliwa, tak po prostu, po ludzku szczęśliwa.
- Dziękuję - wyszeptałam prosto do ucha wpatrzonego w scenę męża, tuląc się mocniej do jego ramienia. Odpowiedział mi ciepłym, kojącym uśmiechem.
I na co mi ta pieprzona kokaina, skoro mam jego?
Nie, to mimo wszystko wcale nie jest takie proste, choć bardzo bym chciała, aby było. Każdy by chciał, Jared też, on chyba nawet bardziej niż ja, ale nieważne, jak bardzo go kocham i jak wiele dla mnie znaczy, sam jego uśmiech nie jest w stanie uśmierzyć tego bólu, nie zatrzyma choroby, która toczy moje ciało, nie pomoże mi w taki sposób, w jaki chciałby pomóc. I to wcale nie jest jego wina, tak już ułożono ten świat, że czasami nasze największe starania to po prostu za mało. Możemy się dwoić i troić, ale są szczyty, których nie da się zdobyć, wody, których nie można przepłynąć i rzeczy, których nie da się przeskoczyć. Tak już jest i tyle, i żadne łzy, błagania i bunty tego nie zmienią. 



***



    Szybki, niemal wściekły piruet zakończył się kontrolowanym upadkiem zsynchronizowanym z wyciszającą się muzyką. Serce i oddech szalały z wysiłku, mięśnie i stawy przypominały rozżarzone węgle, jednak dzika satysfakcja nie pozwalała mi odczuwać bólu. Duma, która rozpierała moje wnętrzności, była silniejsza od jakichkolwiek innych bodźców.
Właśnie dokonał się cud - zatańczyłam na wielkiej scenie, mimo ograniczeń, jakie narzucił mi organizm i zrobiłam to genialnie, najlepiej w życiu. Weszłam na niemożliwy do zdobycia szczyt, przepłynęłam niemożliwy do przepłynięcia ocean, przeskoczyłam samą siebie. W takich okolicznościach ból jest rzeczą drugo, jak nie trzeciorzędną.
    Słysząc wyłącznie pulsującą w uszach krew i widząc jedynie ostre światła reflektorów skierowane prosto na mnie, podniosłam się z desek przesiąkniętych zapachem potu, krwi i łez osób, które na nich tańczyły i wyprostowałam się dumnie.
Reflektory zgasły, zapadła całkowita ciemność, którą nagle, bez ostrzeżenia rozjaśniły wiszące pod sufitem, rozstawione na całej długości sali lampy. Intensywność ich światła odepchnęła mnie do tyłu, zmusiła do zmrużenia powiek i zasłonięcia ich dłonią.
Kiedy mój wzrok przywykł do nienaturalnie mocnej poświaty, skupiłam się na publiczności. Z niemałym zaskoczeniem odkryłam, że składała się z samych pozbawionych ubrań manekinów. Niektóre nie miały głów, inne rąk, ale wszystkie były tak samo plastikowe i martwe. Ich cisza zagłuszyła rytmiczne uderzenia w moim narządzie słuchu, przez sztywny kręgosłup przebiegł dreszcz zaniepokojenia, który przybrał na sile, gdy ni stąd ni zowąd rozbrzmiały się pojedyncze oklaski.
Uczucie dumy i satysfakcji zniknęło szybciej niż się pojawiło, moim ciałem znów zawładnął ból będący następstwem autentycznego strachu. W końcu niemożliwym jest się nie bać, kiedy w pokoju pełnym kukieł nagle słyszy się odgłosy charakterystyczne dla żywego człowieka.
Jedno z siedzeń zaskrzypiało, do braw dołączył stukot obcasów. Mimowolnie znów się cofnęłam i wtedy ją zobaczyłam - długie czarne włosy, szczupła, wysoka sylwetka, pełen zmysłowej kobiecości krok.
- Courtney? - wydukałam niepewnie. - Courtney Ravin?
- Nie, Święty Mikołaj - zażartowała w charakterystyczny dla siebie sposób i zaśmiała się perliście. Zanim zdążyłam się zorientować, stała już na przeciwko mnie uśmiechnięta od ucha do ucha. Wyglądała dokładnie tak jak przed chorobą, zupełnie jakby znów miała piętnaście lat.
- Byłaś cudowna, Mary Jane. To był najwspanialszy występ na świecie.
- Ale Jared go nie widział - odpowiedziałam już bez strachu, jednak z ogromną dozą rozczarowania.
- Bo Jaredowi nie zależy na tym, byś robiła to, co kochasz. On nie chce, żebyś tańczyła. Jest egoistą, pragnie tylko tego, byś żyła w jego cieniu i interesowała się wyłącznie jego karierą.
- To nieprawda.
- Więc gdzie teraz jest? Mary, słonko, gdyby mu zależało, byłby tu, a go nie ma. - Zbliżyła się do mnie jeszcze bardziej; poczułam przyjemne łaskotanie w trzewiach. - Ale ja jestem, bo zawsze pragnęłam tego, żebyś osiągnęła to, czego tak bardzo chciałaś, bo cię kocham, Mary Jane. Kocham cię najbardziej na świecie, bardziej niż Jared. - Jej smukłe palce dotknęły mojej twarzy, wciągnęłam szybko powietrze, przymykając powieki. - Zawsze kochałam. Zresztą po co ci to mówię, ty i tak doskonale o tym wiesz, prawda?
- Prawda. - Głos mi drżał, podobnie jak całe ciało, jednak nie był to strach czy inne negatywne uczucie, powodem tych niekontrolowanych drgań było czyste, w stu procentach naturalne podniecenie.
- Boże, co on zrobił z twoim pięknym ciałem. Zniszczył cię.
- Kto? - Zagryzłam wargę, w okół której krążył blady palec wskazujący.
- Twój mąż - odparła z pogardą. - Ale to nic, ja cię wyleczę, uzdrowię cię, Mary Jane. Znów będziesz sobą, zobaczysz. - Jej dłoń przeniosła się na linię szczęki, nos otarł się o nos, po czym usta dotknęły leciutko rozchylonych warg.
Ciemność zawirowała pod zamkniętymi powiekami, myśli zakręciły energiczne piruety, ciało opuściła cała negatywna energia, wszystkie złe fluidy. Poczułam się lekka jak piórko, zupełnie jakbym zrzuciła z pleców ciężar wieloletnich doświadczeń.
Wplątałam rozedrgane palce w proste kosmyki włosów Ravin, pogłębiając zmysłowy pocałunek, ten najcudowniejszy w całym moim życiu. Nagle ona go przerwała, odsunęła się od moich rozochoconych warg pragnących dalej pieścić jej usta.
- I jak się czujesz, Mary Jane? Lepiej?
- Tak, lepiej.
- Jakbyś była trzydzieści lat młodsza?
- Dokładnie.
- No to patrz. - W jednej chwili chwyciła mnie za ramiona i delikatnie obróciła w stronę tyłu sceny. Zamiast kurtyny wisiało tam wielkie lustro, jednak nie zobaczyłam w nim zmęczonej, chorej kobiety - w jego tafli odbijała się trzynastoletnia dziewczyna pełna wigoru i energii.
- Ale jak... - zaczęłam, jednak przerwała mi Court.
- Przecież ci mówiłam, że cię wyleczę. Pasuje ci taki stan rzeczy? Odpowiada ci to zdrowe, tryskające pożądaniem ciało? - Pełne wargi musnęły płatek mojego ucha, po czym przylgnęły do szyi. To było tak intensywne, jakbym doświadczała tej pieszczoty po raz pierwszy w życiu. - Jak dziewica, dotykana pierwszy raz...* - wyśpiewała niskim, niezbyt melodyjnym głosem. - Tak, Mary, jesteś teraz dziewicą. Zupełnie jak wtedy, gdy się poznałyśmy. Jesteś niewinna i czysta jak łza. Wszystkie doświadczenia są dopiero przed tobą. Mogę cię w nie wprowadzić na nowo. Możemy powtórzyć historię, ale tylko we dwie. Nie będzie tu twojego ojca, mojego brata, Josha, będziemy tylko my. - W niedostrzegalnym dla mnie momencie zsunęła mi górną część kostiumu i ciepłymi dłońmi, z ogromnym wyczuciem i delikatnością dotknęła moich piersi. Jęknęłam. - Tak może być, pytanie tylko, czy tego chcesz?
- Chcę. - Zamknęłam oczy, przesuwając język po dolnej wardze, która chwilę później zniknęła pod górnymi jedynkami.
Courtney obsypała pocałunkami moje prawe ramię, po czym znów zaczęła mówić:
- Nic prostszego, kochanie, wystarczy, że zostawisz swojego męża i dzieci.
- Zostawię? - wydukałam, otwierając oczy.
- A co ty myślałaś, że znów będę się tobą z kimś dzielić? O nie, Mary Jane, musisz dokonać wyboru. Albo zostaniesz ze mną w tym pięknym, nieświadczonym przez życie ciele, albo wrócisz do niego jako obolała, schorowana czterdziestoczterolatka z bagażem paskudnych doświadczeń. Wybieraj.
- Ale moja córeczka, moja Courtney...
- Po co ci kopia, skoro możesz mieć oryginał? To ja jestem prawdziwą Courtney, ta rozpuszczona dziewuszka to tylko moja marna namiastka.
W jednej chwili wszystkie przyjemne odczucia zniknęły, poczułam nagły, niekontrolowany gniew.
- Nie mów tak o moim dziecku! - wrzasnęłam, wyrywając się z jej ramion.
- No proszę, mamuśka poczuła się urażona - zadrwiła bezczelnie.
- Nie masz prawa obrażać mojej rodziny!
- Rodzina srodzina. Na co ci oni? Tylko cię krzywdzą, niszczą cię. Zrobili z ciebie nudną, grzeczną do wyrzygania kurę domową. Stłamsili twoją prawdziwą osobowość, Mary Jane, nie widzisz tego?
- Nie jestem żadną zasraną Mary Jane! - Mój podwyższony ze złości głos odbił się od czarnych ścian i sprawił, że szkło zadrżało.
- Tak, nie jesteś, bo oni cię zabili. Tak naprawdę ich nie kochasz i sama dobrze o tym wiesz.
- Gówno prawda. To ty nic nie wiesz, jesteś pieprzoną zjawą, marą z przeszłości, która już dawno nie żyje. Nie jesteś prawdziwa, Courtney, nie istniejesz. Umarłaś dawno temu, nie ma cię.
Z jej ust wydobył się głośny, szaleńczy wrzask. W jednej chwili uderzyłam plecami w lustro, pchnięta jej trzęsącym się z nerwów ciałem.
- Zdradziłaś mnie, ty pieprzona kurwo, zdradziłaś! - Ręce, którymi machała chaotycznie w powietrzu zacisnęły się na mojej szyi. Zesztywniałam, nie mogąc złapać oddechu. - Wracaj sobie do tego swojego zasranego mężulka i wrednego bachora, zgnij przy nich, zdechnij, skoro tak bardzo tego chcesz, ty podła, niewdzięczna suko!



***



- Nie potrzebuję żadnego lekarza - powtórzyłam po raz kolejny, przyciskając wilgotny ręcznik do wciąż krwawiącego nosa.
- Mary, do cholery jasnej, pięć minut temu o mały włos się nie udusiłaś, zalałaś krwią całą poduszkę, to nie są żarty! - Jared, trzęsąc się jak galareta, po raz setny obszedł rozświetlony pokój. Nerwy nie pozwalały ustać mu w miejscu dłużej niż sekundę, był blady i przerażony.
- Dobrze wiem, że to nie są żarty.
- Więc się ubieraj i jedziemy do szpitala - nie dawał za wygraną.
- Błagam cię, nie męcz mnie.
- Co nie męcz? Czy ty nie rozumiesz, że to może być kolejny przerzut?! Jesteś aż tak niedomyślna, czy chcesz mi zrobić na złość?! - Pękł. Doszedł do granicy swojej wytrzymałości i wybuchł.
- Po raz setny powtarzam ci, że to nie jest żaden przerzut - wycedziłam przez zęby, starając się zachować jako taki spokój. Za bardzo naciska, zbyt głęboko drąży, nieświadomie drażni bestię.
- Kurwa mać, dlaczego ty to robisz, co?! Dlaczego wszystko tak cholernie bagatelizujesz?! - Niespodziewanie złapał mnie rozedrganymi dłońmi za twarz, wytrącając ręcznik z mojej kończyny. W jego podkrążonych oczach dostrzegłam ból połączony ze złością i ogromnym strachem. Strachem o mnie i moje zdrowie. On się martwi, tak cholernie się martwi...
W jednej chwili coś we mnie pękło, łzy wylały się spod powiek rzewnym strumieniem, mieszając nad górną wargą ze strużką krwi.
- Czemu płaczesz? - zapytał zdezorientowany, nieco już spokojniejszym tonem.
- Bo muszę ci coś powiedzieć.
- Znowu coś przede mną ukryłaś, tak? Chodzi o ten atak, mam rację? Choroba znowu przeszła na płuca, a ty mi nic nie powiedziałaś? - Jego skóra z bladej zrobiła się przezroczysta, źrenice niemal całkiem wyparły poszarzałe tęczówki.
- Nie. To znaczy tak... to znaczy... - Wzięłam głęboki oddech i patrząc na jego zniecierpliwioną twarz, zaczęłam od początku. - Ukryłam coś przed tobą, ale to nie ma związku z moją chorobą. Widziałam, z jak ogromną zazdrością patrzyłeś na Tima i Melindę, kiedy mówili o tym, jak często podejmują próby spłodzenia dziecka. Jesteś zdrowym mężczyzną, to oczywiste, że potrzebujesz seksu, a ja, będąc w tym stanie, nie mogę spełnić twoich oczekiwań. Zrobiło mi się ciebie okropnie żal, poczułam, że zasługujesz na to, by móc czuć się jak stuprocentowy mężczyzna, więc poszłam do Cindy i wzięłam od niej... - palące krople spłynęły po mojej twarzy, znów musiałam zaczerpnąć znacznie większą dawkę powietrza niż zwykle, by zebrać się w sobie i dokończyć to, co zaczęłam - ... kokainę.
Przez ciało Jareda przeszedł dreszcz, który wyczułam w koniuszkach jego palców zaciśniętych boleśnie na mojej skórze.
- Niedużo, tyle, żeby wystarczyło na jedną kreskę. Chodziło mi tylko o to, żeby móc spędzić z tobą noc. Kokaina zawsze działała na mnie znieczulająco i pobudzająco, a ja nie widziałam żadnego innego wyjścia. Kiedy już się kochaliśmy, ty byłeś taki szczęśliwy, na drugi dzień też, a ja czułam się tak cholernie dobrze i nic mnie nie bolało - dukałam przez łzy, zaciskając palce na sięgającej kolan koszulce. - Potem miała być premiera i to całe afterparty, i ja chciałam się dobrze czuć, nie myśleć o bólu, być dobrą towarzyszką, więc znowu wzięłam. I dzisiaj też to zrobiłam, zanim poszliśmy na przedstawienie. W sumie miałam trzydniowy ciąg po trzyletniej przerwie i te duszności, i krwotok to właśnie przez to. Już to kiedyś przerabiałam. Po prostu przedobrzyłam i moje ciało się zbuntowało.
Jay w milczeniu zdjął dłonie z mojej twarzy i zacisnąwszy jedną z nich w pięść, przyłożył ją do drgających ust. Zdezorientowanie nie pozwoliło mi ustalić, czy to lewa, czy prawa ręka.
- Powiesz coś?
Nie odpowiedział, odwrócił się do mnie plecami i wszedł do przyłączonej do pokoju łazienki. Nie minęło nawet pięć sekund i do moich uszu doszły głośne trzaski i pełen furii krzyk.
Podskoczyłam w miejscu, zaciskając mocno usta i powieki. Kolejne porcje łez żłobiły mokre kanaliki na moich palonych wstydem polikach.
Nie chciałam mu tego mówić, ale nie miałam innego wyjścia - ta prawda jest znacznie znośniejsza od zamartwiania się nieistniejącym przerzutem. Przynajmniej w moim mniemaniu...
    W łazience zapadła cisza - żadnych stuków czy krzyków, co oznaczało, że Jared prawdopodobnie się uspokoił, albo coś sobie zrobił.
Ta druga opcja, już w momencie, gdy na nią wpadłam, wydała mi się skrajnie głupia, ale mimo to zdecydowałam się wstać i tam zajrzeć. W końcu nigdy nic nie wiadomo.
Ostatkiem sił podniosłam się z wilgotnego od potu prześcieradła i ruszyłam w stronę uchylonych drzwi, jednak nie udało mi się do nich dojść - kiedy byłam w połowie drogi, Jay opuścił pomieszczenie sanitarne i stanął na przeciwko mnie.
Wiszące bezwiednie dłonie pokryte były krwią. Już miałam pytać, co się stało, ale mnie wyprzedził:
- Rozumiem cię, Mary. Nie pochwalam tego, co zrobiłaś, ale to rozumiem. Chciałaś dobrze, na twoim miejscu pewnie zrobiłbym to samo. Jesteś tylko człowiekiem, w dodatku przechodzisz trudne chwile i... A zresztą, co ja będę pierdolił, sama to najlepiej wiesz.
Spojrzałam na niego zdezorientowana, nie wiedząc, jak inaczej mogłabym zareagować, co powinnam powiedzieć.
- Nie patrz się tak na mnie tylko mnie przytul. Proszę.
Nie zastanawiając się nawet chwili, pokonałam dzielący nas dystans kilku cali i objęłam go tak mocno, jak tylko mogłam. Odwdzięczył się tym samym.
Trwaliśmy w tej pozycji dobrych kilka minut, choć równie dobrze mogły to być sekundy albo godziny - nie potrafiłam tego określić.
- Jak będziemy wyjeżdżać, przypomnij mi, żebym poprosił Tima o numer konta - przerwał zapadłą ciszę Jay.
- Po co ci jego numer konta?
- Żeby zrobić przelew. Rozpieprzyłem umywalkę, a wyglądała na dosyć drogą.
Zaśmiałam się cicho, wtulając mocniej twarz w zagłębienie pomiędzy jego ramieniem i szyją. Zaciągnęłam się uwielbionym przez siebie zapachem, obiecując sobie w duchu, że już nigdy więcej nie tknę kokainy. Nie zrobiłam tego na głos, bo po tym, jak znów go oszukałam, Jerry mógłby mi nie uwierzyć. Poza tym obietnic składanych samej sobie zawsze łatwiej było mi dotrzymać.


* Madonna - Like a Virgin.    
.....................................................
    - Generalnie miałam zamiar napisać tu coś odnośnie fragmentu, w którym Jared opisuje wszystko w tak mdląco-słodki, przeidealizowany sposób, ale uznałam, że nie ma sensu się tłumaczyć; czytelnicy, którzy mają oczy szeroko otwarte, doskonale zrozumieją, o co mi chodziło i dlaczego opisałam to wszystko tak, a nie inaczej.
    - Zażycia przez Mary kokainy nie miałam w planie, dopiero podczas pisania uznałam, że to może być przyczyna tego "cudu" z początku rozdziału, poza tym dało mi pretekst do jej przemyśleń i dyskusji ze Stevensem. I nie, wcale nie uważam tego za przesadę - skoro ten motyw sam cisnął mi się do głowy, to znaczy, że musiał się tam znaleźć :)
    - Gdyby ktoś był zainteresowany, to wczoraj opublikowałam najnowszą miniaturkę, którą możecie przeczytać TU.
Do przeczytania w następnym roku!

   


20 komentarzy:

  1. omg, omg, omg nowy rozdział! aasdfghjklasdfghjkl, już zabieram sie za czytanie! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam wszystkie sny Mary, nie mam pojęcia skąd bierzesz tak świetne pomysły. Ogólnie to dobrze zrobiłaś wplątując tu temat kokainy, taki mały powrót do starej Mary. Tylko strasznie szkoda mi Jareda, zawsze taki niedoinformowany i bezsilny. Jednak ciągle mam nadzieję na powrót do zdrowia naszej Mary Jane i happy end.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Same przychodzą mi do głowy. Czasami od razu, a czasami muszę troszkę dłużej nad nimi pomyśleć - najpierw wpada jedna rzecz, a potem w okół niej tworzy się cała reszta.
      Bardzo się cieszę, że chociaż jednej osobie się to spodobało. Wiesz, sama miałam już trochę dosyć obecnej Mary, więc zdecydowałam się zrobić taki powrót do przeszłości. Oczywiście nie całkowity, ale choć tak troszeczkę otrzeć się o stary klimat.
      Nadzieja to w sumie dobra rzecz, zawsze warto ją mieć :).

      Usuń
  3. Korzystam z okazji i biorę się za czytanie, chociaż powinnam siedzieć przy wosie, ale już mi się niedobrze od tego robi. No, ale! Zabieramy się do roboty!
    Aaaa, ogólnie wiesz co? Często tak mam, że jak czytam kolejną część jakiegoś opowiadania, to potem sama dostaję weny i fajnie mi się pisze. A że planuję dzisiaj w nocy zasiąść do pisania YL, a raczej dalszej części, bo w sumie już 15. zaczęłam, to mam nadzieję, że tak będzie i tym razem! :D

    Myślałam, że to jakiś koszmar nawiedził Jareda, a tu próbuje napisać piosenkę. Kurcze, w sumie... Słowa są takie... Wiesz, Mary na pewno domyśliłaby się, że chodzi o nią, a na jej miejscu nie czułabym się za fajnie widząc, jak Jared się męczy.
    Lubię te takie myśli Jareda. Wtedy czuc coś takiego, że... on też jest człowiekiem. Że Jared Leto to taki sam typ jak inni z tą różnicą, że jego zna więcej osób.
    Kiedy Mary zapytała, czy wierzy w cuda, na chwilę pomyślałam, że może jednak zrobisz taki happy end i jakimś cudem Mary wyzdrowieje :).
    Woooow, Jared w końcu się doczekał! Patrzcie, jak niewiele facetowi do szczęścia potrzeba! :D
    Ojeeeeeej - tylko tyle teraz napiszę i mam nadzieję, że cały rozdział utrzyma się w takich barwnych, szczęśliwych kolorach!
    Białe złoto - uwielbiam!
    Yyyy.... coś się zaczynam teraz mieszać. Mary i kokaina? Teraz?
    Nie mów, że robi to specjalnie, że niby dzieki temu może dać Jaredowi to, czego nie mogłaby mu dać, gdyby nie brała?... Ale jak mógł tego nie zauważyć?!
    Ah, nie lubię, jak Mary zaczyna tak się użalać i mówić, że jest zerem, a Jared kimś, bo się spełnia. Po prostu... No czasami tak jest, popełniliśmy błędy i dupa. Ale to nie oznacza, że nie jest warta Jareda. Takie gwiazdki powinny mieć kogoś normalnego, żeby nie oszaleć!
    No i skończłam czytanie. Nie pisałam nic, aż do tej pory, po prostu nie potrafiłam się oderwać! Szczerze? Ty chyba Twój najlepszy rozdział, odkąd jestem tutaj z Tobą. I mój ulubiony!
    Kij z tym, że Mary wzięła, kij z tym, że okłamała Jareda i... Pokazałaś, jak miłość potrafi być silna i ile jesteśmy wstanie zrobić dla człowieka, którego kochamy.
    A teraz biję Ci pokłony! *pokłony, pokłony, brawa*

    Tyle ode mnie, do następnego!
    ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam tak samo - próbuję coś napisać i nic, przeczytam nowy rozdział na czyimś blogu, albo jakąś książkę i zaraz bierze mnie ochota na pisanie ;).

      Ona też się z tym źle czuje, bo doskonale wie, jak to wszystko boli Jareda, ale nie potrafi tego okazać, nie potrafi się wyzbyć egocentryzmu.
      A ja lubię takie myśli opisywać. Nie jest to łatwe zadanie, ale naprawdę przyjemne :).
      Mary doskonale wie, jak działa na nią kokaina - znieczula ją i pobudza jej libido, więc wiedziała, że jeśli ją weźmie, będzie mogła wywiązać się z małżeńskiego obowiązku.
      Nie zauważył, bo był zaślepiony szczęściem, co starałam się aż dobitnie pokazać w drugim fragmencie perspektywy Jareda. Kiedy człowiek jest tak bardzo podekscytowany, nie dostrzega pewnych negatywnych rzeczy.
      Nikt tego nie lubi, ale taka już jest Mary - przez wiele lat wmawiano jej, że jest nikim, że powinna była umrzeć, mając trzynaście lat i to w niej zostało. W dodatku dochodzi do tego niespełnione marzenie o karierze tanecznej.
      Szczerze? Cholernie mi miło, że tak uważasz, naprawdę. Nie spodziewałam się, że jestem jeszcze w stanie opublikować tu coś, co może zostać uznane za najlepszy rozdział.
      Magia fikcji literackiej - nawet człowiek, który nie wierzy w coś takiego jak miłość, może pokazać jej siłę i wyjątkowość.

      Dziękuję za komentarz ;*

      Usuń
  4. Gmial walnął na mnie focha, więc zaszaleje i się podpiszę na początku. Bianka w końcu dotarła i będzie się kajać. Chyba pierwszy raz zdarzyło mi się skomentować tak późno, ale to wina komputera. Muszę nadrobić miniaturkę i wiem, że nie odpisałam na maila, ale nie daję rady nawet się zalogować i wkurza mnie, że nie wiem, dlaczego. Wiem, że znowu się usprawiedliwiam, ale taki mój nawyk :)

    Myślałam, że Jr. ma jakiś koszmar albo jest pijany, a to piosenka miała być. Chociaż, jeśli dodałby do tego odpowiednią melodię to mogłoby wyjść coś naprawdę klimatycznego. Albo mógłbym zrobić to po swojemu, a biednej Courtney wykręcałoby znowu wnętrzności z wrażenia.

    Może i Jr. jest jedną z tych osób, które chcą widzieć tylko to, co dobre i piękne, ale to też sposób obrony przed tym wszystkim. Jareda żal mi o wiele bardziej od Mary. Chciałam tu rozwinąć tę myśl, ale odniosę się do niej później.

    Jr. niech się wstydzi! Iść to sklepu i wrócić BEZ PREZENTU DLA COURTNEY?! Wyrodny ojciec, ot co :D

    Nie ma już raczej szans na miniaturkę albo rozdział z Courtney? Lubię tę postać, więc miło, że wraca chociaż tak.

    Pamiętasz, że wspominałam kiedyś o tym, że twój styl dojrzewał wraz z Mary? Możemy cofnąć tę drugą część zdania, bo teraz mam tylko ochotę trzasnąć się w czoło z głośnym „Jezu, gdzie miałeś oczy, gdy tworzyłeś takich ludzi?”. Dla mnie Mary wyszła teraz na tak egoistyczną i samolubną (samice psa chciałoby się dodać, ale przeklinać nie będę) jak nigdy i nic nie zmusi mnie do uwierzenia w to, że zrobiła to dla Jr., bo Mary nie jest aż tak głupia by wierzyć w to, że seks jest ważniejszy dla jej męża od jej życia. Zrobiła to tylko i wyłącznie dla siebie, a cała reszta wydaje się zwyczajną, żałosną bajeczką na ukojenie własnego sumienia. Może to wina moich uprzedzeń do takich rzeczy, ale swoje wiem i tak uważam.

    Coraz bardziej wydaje mi się, że Jared naprawdę kocha Mary całym sobą i zrobiłby dla niej naprawdę wszystko, a z jej strony tego nie ma. Traktuje go jak idiotę, wie o tym, że go rani, ale i tak to robi, bo wie, że on ją kocha i jej wybaczy. Skoro twierdzi, że kocha swoją rodzinę to dlaczego robi wszystko by temu zaprzeczyć?
    Nie wierzę, że to napiszę, ale chyba lepiej by umarła. Lepiej złamać serce raz, niż wyrywać je z piersi po kawałku z każdym jej oszustwem.

    Wiem, że wrednie brzmię, ale moje podirytowanie na ten złom zostało połączone ze zdenerwowaniem na Mary i wylazła ze mnie zołza :P Znając to opowiadanie to za rozdział będę wszystko odszczekiwać, bo znowu wszystko się pokręci, ale teraz twierdzę tak. Kobieta zmienną jest.

    Jutro nadrobię miniaturkę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic nie szkodzi, jak to mówią, lepiej późno niż wcale! A tak na poważnie - próbowałaś zamiast standardowej wersji G-maila uruchomić wersję HTML? Ja cały czas na niej "działam", bo ta normalna okropnie mi zamula komputer.

      Dang, jesteś już drugą osobą, która tak myślała, więc chyba musi coś w tym być, tylko co... :D
      Ale nie powiesz, to jest dobry sposób na sprawdzenie, czy piosenka nadaje się do wydania, czy nie - jelita prawdę ci powiedzą!

      Tak właśnie jest - to dostrzeganie głównie dobrych stron to taki jego odruch obronny.

      Stanę w jego obronie - w dalszej części spaceru kupił jej corndoga i lizaki czekoladowe :D.

      Szanse zawsze jakieś są - kilka miesięcy temu byłam pewna, że już nic nie napiszę z perspektywy Courtney, a tymczasem najaktualniejszy rozdział MWADG jest napisany właśnie z jej punktu widzenia, więc niczego nie wykluczam.

      I bardzo dobrze uważasz. Człowiek, który od tak wczesnej młodości zatruwał swoje ciało i umysł narkotykami, jest w pewnym sensie okaleczony. Nie jest to zwykła teoria, a wynik mojej prywatnej obserwacji. Nie można go porównywać do innych ludzi w jego wieku - poziom jego dojrzałości jest o wiele niższy. W dodatku Mary jest z natury egocentryczką, narkotyki tylko te cechę uwypukliły. Takie było mojej założenie, tego się trzyma, takiej reakcja jak Twoja są jak najbardziej słuszne, więc nawet nie zamierzam jej wybielać.

      Mary na swój sposób bardzo kocha Jareda, ale przez brak tej pełnej dojrzałości emocjonalnej, nie potrafi do końca tego wyrazić. Jej strefa uczuciowa jest na poziomie przeciętnej nastolatki.

      Nie, nie brzmisz wrednie, po prostu napisałaś szczerze, jakie uczucia wywarło w Tobie takie zachowanie Mary, ja nawet bardzo się cieszę, że to aż tak Cię ruszyło. Gorzej by było, jakbyś nie zareagowała na to wcale, bo obojętność to straszna rzecz, szczególnie dla tak próżnej osoby, jaką jestem ja.

      Będzie mi niezmiernie miło, bo bardzo zależy mi na Twojej opinii w tej kwestii :).

      Usuń
  5. Nie będę się rozpisywała, bo to bez sensu, ale napiszę tylko tyle: jak dla mnie tym rozdziałem pobiłaś wszystkie inne (które oczywiście również są wspaniałe!), może to dziwnie zabrzmi, ale jesteś idealna i dziękuję Ci za to opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że rozdział się aż tak podobał, zwłaszcza, że nastawiałam się raczej na odwrotne reakcje. Do ideału to mi naprawdę bardzo daleko, ale mimo wszystko taka opinia jest niezwykle przyjemna i bardzo mi schlebia (jak każdej próżnej jednostce). A ja dziękuję za to, że je czytasz i że zostawiłaś po sobie ślad. Naprawdę wiele to dla mnie znaczy. Jeszcze raz dziękuję.

      Usuń
  6. Nie wiem jak to robisz, ale sny Mary są pisane tak pięknie, zawsze zabiera nas w odległą podróż, po prostu jestem w nich w jakiś sposób zakochana. Zawsze kiedy dojdę do momentu, w którym Mary budzi się ze słodkiego snu czy też okropnego koszmaru to zaczynam czytać od od początku, robię to kilka razy i sama dalej nie wiem dlaczego. Ciąg dalszy rozdziału jak zawsze, przynajmniej dla mnie, był świetny. :)
    kiedy możemy spodziewać się nowego rozdziału?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli mam być szczera, sny zawsze pisze mi się lepiej niż fragmenty "rzeczywiste". Pewnie dlatego, że w snach nie muszę trzymać się żadnych narzuconych sobie norm, mam pełną wolność. Mogę tworzyć irracjonalne scenariusze, bo w końcu sny takie właśnie są. A w takich klimatach czuję się najlepiej.
      Bardzo się cieszę z tak pozytywnego odbioru rozdziału :)
      Nowy powinien pojawić się w połowie miesiąca.
      Dziękuję ze komentarz i zainteresowanie kolejnym postem ;).

      Usuń
  7. Ech, nie żebym miała żal albo coś, ale kurcze, chciałam skopiować cytat, który mi się strasznie spodobał, ale nie mogę, bo nie można:D Będziesz odpowiedzialna za wymasowanie mi palców, kiedy zaczną boleć:D
    „ Szczęście naprawdę ogłupia, ale to zdecydowanie najcudowniejszy rodzaj głupoty na świecie, po stokroć lepszy niż bezkresna mądrość...”
    Naprawdę, bardzo ładny. Dwa tysiące dolarów za pierścionek zaręczynowy? Może u nas to dużo, ale dla Jareda to jak kupienie bułki w sklepie. Sorry, ale ten koleś obraca taką kasą, jaką większości zwykłych śmiertelników się nie marzy. Ale pan Leto jest w tak ogłupiałym nastroju, że można mu to wybaczyć. Rozkmina na temat tego, co kto wie o jego życiu prywatnym jest naturalna, ale jak sam Jared powiedział, wiedział, w co wchodzi. To nieuniknione, że kiedy człowiek staje się sławny, to wszyscy dookoła pragną znać pikantne szczegóły, jakiekolwiek w sumie szczegóły z tego życia.
    „No bo co zrobi, kiedy się o wszystkim dowie? Wścieknie się, nie będzie się do mnie odzywał przez dwa tygodnie, a potem znów mi wybaczy i naiwnie zaufa.” Za ten tekst już straciła u mnie wszystko, co starałam się trzymać tylko ze względu na to, że w zasadzie choremu człowiekowi powinno się współczuć. Podła, egoistyczna kobieta, która w tej chwili już dla mnie straciła kompletnie wszystko i która zasłużyła sobie na taki los. Tak, piszę to w pełni świadomie, tak jestem zła, i tak mam ją w nosie. Nie widzę dla niej żadnego usprawiedliwienia, dla mnie ta kobieta może już nie istnieć. Wkurzyła mnie nieziemsko i tyle. To było zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Jestem w stanie zrozumieć to, że chciała, żeby wreszcie Jared poczuł się jak mężczyzna, żeby był z niej zadowolony, ale jakim kosztem? Tego, że znowu go oszukuje? Czy ona naprawdę nie umie już nic innego? I mam gdzieś jej wyjaśnienia, zrobiłą to podle i dla mnie już nie istnieje. Dziwię się Jaredowi, że jej to znów wybaczył, naprawdę się dziwię.
    Mary przegięła dla mnie pałę i ja jej tego nie wybaczę.
    Ale Ciebie nadal bardzo lubię i szanuję, więc wiesz:) Pozdrawiam i do następnego:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponoć robię świetne masaże, więc jak coś mogę się tego podjąć :D.
      Bardzo ładny, bo całkowicie różniący się od mojego podejścia do tej kwestii. Gdybym miała opisywać swoje myśli, nie byłoby już tak fajnie :D.
      Ale Jared nie powiedział, że to dużo. Jubiler oznajmił, że koszt jest niewielki, a Jay potwierdził to słowami 'rozsądna cena'. A tak brnąc dalej w temat: z doświadczenia, oczywiście niewłasnego, wiem, że bogaci ludzie też nie zawsze chętnie płacą wysokie sumy za rzeczy, które nie są im niezbędne do życia. Przytoczę tu chociażby sytuację z Johnnym Deppem w roli głównej: ktoś puścił plotkę, że kupił wino za 440 euro, a on skomentował to słowami, myślicie, że sram pieniędzmi? A jak wszyscy wiemy, jest bardzo bogaty. Mój dziadek, kiedy żył, nigdy nie narzekał na brak środków do życia, a mimo to nie spełniał każdej jednej zachcianki mojej babci czy ich dzieci, bo istniały dla niego pewne granice. I chyba właśnie to utrzymuje bogaczy w bogactwie - fakt, że mimo iż mogą, nie przepuszczają pieniędzy na prawo i lewo.
      Nie chcę absolutnie wybielać teraz Mary, ale napiszę jedną istotną rzecz - to jest jej spojrzenie po kokainie.
      Ale tak poza tym, to dobrze, że to Cię ruszyło, w sumie to chciałam osiągnąć, wywołać choćby najmniejsze negatywne emocje, by pokazać to, jak bardzo różni się zachowanie i myślenie Mary, kiedy ta jest w narkotykowym ciągu, od jej, że tak to ujmę, naturalnego myślenia, co zresztą uwzględniłam w tekście.
      Człowiek wyjdzie z patologii, ale patologia z człowieka nigdy, myślę, że te słowa pasują jak ulał do Mary.
      Również pozdrawiam i dziękuję za komentarz :).

      Usuń
  8. Witam po króciutkiej przerwie ;)

    Tak krótko nawiązując do poprzedniego rozdziału – damn, strasznie podoba mi się taki zwrot akcji! Strasznie chciałam, żeby Marion była z Jaredem, ale jak tak czytałam, jak tęskni za Harrym, to moje serduszko cierpiało… a tu taki surprise. :D Z tego co widziałam sporo osób jakoś przeżyło ten fakt, wiec sądzę, że Marion tez musi dać radę…

    W sumie to zabawne, bo chcę ich razem, ale nijak nie wyobrażam sobie, żeby z powrotem się zeszli, tworzyli „parę”. Mówią, że czasami trzeba pozwolić komuś odejdź i z jednej strony jestem szczęśliwa, bo cierpię, kiedy ona musi wychowywać sama Scotta, ale taka dziwna sytuacja, bo w końcu on ją zdradził, i to JAK zdradził. Mam nadzieję, że wykombinowałaś coś dobrego tam w przyszłości. :D

    No to teraz ciśniemy 161 rozdzialik;

    Myślałam, że Jay sobie śpi, a on sobie pisze piosenki, no proszę. ;) Strasznie podoba mi się ten opis Mary, masz za to duuuży plusik. Troszkę mnie irytuje ta ich obecna sytuacja – Mary jakoś na luzie podchodzi do tego, że umiera, a przynajmniej ja tak to odczuwam, a Jared nie myśli o niczym innym, niż o tym, że jego żona umiera. Tak z jednej strony rozumiem, że mu ciężko, a z drugiej mnie irytuje tym wszystkim…

    Tak się (nie)inteligentnie zapytam – skąd przy „Mary” wzięło się „Jane”? Coś mi umknęło, right?

    /francowaty alfons mnie rozwalił :D/

    Kocham jak Mary z Jaredem się wkurzają. <3 Zawsze mnie zastanawia jeden fakt – jak długie są te koszulki, że Jay na pierwszy rzut oka nie zorientował się, że ona nie ma nic pod spodem? No i domyślam się, że nieźle się działo, co potwierdzają dalsze akapity. ;) Tylko co się stało, że nagle ją nic nie boli i wszystko jest okay? Rak to chyba najmniej ogarniana przeze mnie choroba.

    Gdyby nie słowa „szczęście naprawdę ogłupia(…)” to bym chyba pacnęła Jaya w łeb. Nie wiem czemu, tak jakoś dziwnie, że jedna czynność tak go uszczęśliwiła, że wszystko jest cudowne. Znaczy, nie to, że to jest złe, czy coś, ale mam ochotę mu powiedzieć „człowieku, czego się cieszysz, zaraz wszystko może się sypnąć”. :P

    Myślałam, że Courtney chcę tę koronę i takie przerażenie w jaką histerię i płacz popadnie. I znowu surprise, Court takie grzeczne dziecko. I te relacje między tymi dziećmi są cudowne. :D

    Aww, te spóźnione zaręczyny były cudowne. <3 Gawd, i taki perfekcyjny pierścionek. No i popieram Mary, te wszystkie ozdóbki z ogromnymi kamieniami są paskudne i niewygodne. Skromniejsze rzeczy czasami naprawdę są ładniejsze.

    Dobra, Jay mnie troszkę irytował, ale tymi biletami na balet wygrał życie. Jared Fucking Leto pójdzie tam osobiście i je dostanie, a co. :D Ale sprzedawca z tą chorobą to trafił idealnie.

    Myślałam, że ludzie wiedzą o chorobie Mary…

    Żyłam w błędzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co on zrobi, jak ona jednak umrze? Media się prędzej czy później dowiedzą, prawda? Aż mnie naszła myśli, że Jay zrobi sobie krzywdę…

      Co, Mary, do cholery, zrobiła? Przez chwilę myślałam, że coś wzięła, potem, że wzięła więcej morfiny, ale koniec końców mam mindfucka.

      A jednak koka. Umarłam. Dosłownie – umarłam. Już nie wiem co myśleć o Mary, bo niby chce dobrze, ale chyba się zgubiła, bo jestem pewna, że Jay wolałby zimną kłodę niż żonę chorą na raka, która znowu bierze. Damn, Mary, ogarnij się kobieto! :x

      Neil jest moim nowym mistrzem, zwłaszcza, kiedy się schla. :D No i to o kupce też mnie rozwaliło! :D

      Damn, zawsze interesował mnie balet, ale jestem jak kłoda, więc ja do tańca się nie nadaję…

      Tak się zastanawiałam co się dzieje, czy Mary naprawdę tańczy, ale stawiam, że to sen, bo to byłoby zbyt piękne, żeby znowu robiła piruety.

      Lubię postać Courtney, wiesz? Chociaż zawsze wyobrażałam ją sobie jako blondynkę. :P Ale teraz mnie przeraziła. Wszystko jest super, ja oczywiście nie wiem o co chodzi, a potem Mary wybiera rodzinę, a ta ją dusi… inspirowałaś się swoimi snami, że się tak spytam? Cholercia, gdyby mi się coś takiego przyśniło i bym się po tym obudziła, to ja dziękuję, noc z głowy. :D Ale to gadanie, że Jay zrobił z niej grzeczną kurę domową… ja uważam, że tak nie było, że ta niegrzeczna Mary to nie była jej prawdziwa osobowość, tylko po prostu dziewczyna dostosowała się do innych, do swoich znajomych… no, ale w takim razie pozostaje pytanie – kim ona naprawdę była, jak nie tą niegrzeczną Mary Jane?...

      Cholera… ale się porobiło… Mary pęknie. Czuję to. Dojdą zaraz do granicy i wszystko się wyda. :x

      Cholera x2… ale jej wybaczył. Nie będę musiała żyć w niewiedzy i stresie co w następnym rozdziale… uff…

      Miły akcent z tą umywalką na koniec. :D

      Usuń
    2. Tak się składa, że wątek Marion i Harry'ego mam w całości ogarnięty, więc niedługo się wszystkiego dowiesz :).

      Jesteś trzecią osobą, która myśli, że Jared śnił. Zastanawia mnie, skąd takie skojarzenie.
      Domyślam się, że ta sytuacja może irytować, ale w rozdziale 164 wszystko zostanie nieco dokładniej wyjaśnione i mam nadzieję, że zostanę rozgrzeszona :D.

      Mary Jane to pseudonim Mary z dawnych czasów, ale to już chyba wiesz, bo dalej było wyjaśnione.

      Ta konkretna koszulka sięgała Mary prawie do kolan.

      I oto właśnie chodzi, by to jego szczęście było tak skrajnie irracjonalne. Kiedy pisałam ten fragment, aż mnie mdliło od tej słodyczy, ale to był celowy zabieg i mam nadzieję, że wszyscy rozumieją moje założenie.

      Nie, nie wiedzą. Od początku pisałam z założeniem, że Jared będzie chronił swoje życie prywatne za wszelką cenę.

      Też lubię Courtney i w sumie jestem na siebie wściekła za to, że tak szybko wywaliłam ją z MWADG - w swojej ignorancji nie dostrzegłam jej potencjału. W sumie po rozmowie z jedną z czytelniczek na nową zaczęłam rozważać pomysł stworzenia osobnego opowiadania o Ravin.
      Akurat ten sen nie był zainspirowany żadną z moich sennych wizji, tu zadziałała świadoma wyobraźnia.
      Mi się niedawno śniło, że oszalałam, wpadłam przez to w tak dziwny stan, że na drugi dzień bałam się położyć do łóżka. Czułam się strasznie obco w swoim własnym pokoju, cały czas byłam spięta, tak jakbym zaraz miała naprawdę stracić rozum. Gdy już weszłam pod kołdrę, leżałam sztywna jak kłoda i bałam się ruszyć. Okropny stan. Na szczęście szybko minął.
      I słusznie - Mary to z natury ciepła, rodzinna osoba, "niegrzeczną dziewczynką" stała się tylko po to, by jakoś poradzić sobie ze stratą matki, co nie raz podkreślałam na MWADG.

      Akcent z umywalką to swoiste rozładowanie napięcia. Staram się stosować ten zabieg jak najczęściej, by zachować równowagę.

      Usuń
  9. kiedy dodasz nowy rozdział ? :)
    wciąż mam cichą nadzieje że Mary jakimś cudem wyzdrowieje :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym tygodniu. Konkretnego dnia nie podaję, bo wszystko zależy od tego, ile czasu zajmie mi jeszcze przepisywanie.
      Nadzieja dobra rzecz, zawsze warto ją mieć :).

      Usuń
  10. kilka dni temu trafiłam na twoje opowiadanie i muszę przyznać że masz talent ! :P
    szkoda mi Mary, bo tyle w życiu przykrości miała a teraz umiera :( czekam na rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, że tak uważasz :).
      Rozdział, jeśli dobrze pójdzie, pojawi się jutro, a jeśli pójdzie troszkę gorzej, to pojutrze.

      Usuń