ROZDZIAŁ ZAWIERA FRAGMENTY +18
Marion:
Po raz kolejny przewróciłam się z jednego boku na drugi, po raz kolejny spojrzałam na zegarek i po raz kolejny dostrzegłam zmieniające się cyfry. Czas nieubłaganie biegnie do przodu, mimo iż chciałabym, by stanął w miejscu. Każda sekunda oddala mnie od sobotniej nocy i przybliża do niedzielnego poranka. Mimo gorących próśb, błagań i modlitw, pięćdziesiątka dziewiątka się zeruje, na maleńkim ekraniku wyświetla się godzina trzecia. Przeklęta fizyka! Bądź inna nauka, która się tym wszystkim zajmuje...
Zacisnąwszy mocno powieki, starałam się wyciszyć umysł z krzyczących myśli i choć na chwilę zasnąć, jednak w porę zdałam sobie sprawę z tego, że gdy człowiek śpi, czas płynie jeszcze szybciej, więc zrezygnowałam z tego pomysłu i wygrzebałam spocone ciało spod ciążącej pościeli.
Wstałam z łóżka, nie wiedząc tak naprawdę, w jakim celu to zrobiłam; równie bezwiednie podeszłam do okna - wszystko w zasięgu wzroku spowite było ciemnością, którą starało się przełamać nikłe światło księżyca, trafiało jednak co chwila na naturalną zaporę gęstych chmur. Pomyślałam o deszczu i wielkiej burzy. Zapragnęłam takiej pogody. Oberwanie chmury, gradobicie i potężne pioruny, to z pewnością uratowałoby mnie od spotkania z Harrym.
Jednak czy powinnam stawiać swoje lęki i widzimisię ponad szczęście córki? To byłby skrajny egoizm...
Czasami żałuję, że nie jestem egoistką, to z pewnością uczyniłoby moje życie łatwiejszym. Nie musiałabym wybierać, kłócić się sama ze sobą, wszystkie decyzje podejmowałabym tak, by uszczęśliwić przede wszystkim siebie. Niestety nie jestem takim człowiekiem i chyba już nigdy nie będę...
Westchnęłam głęboko i zaraz po poprawieniu firanki wyszłam z sypialni, kierując się po omacku do łazienki. Zanim dotknęłam klamki, usłyszałam ciche skrzypnięcie drzwi pokoju Scotty'ego. Mały stanął w progu, na który padało delikatne światło lampki nocnej, przecierając zaspaną twarz i głośno ziewając.
- Mamusiu, już jest rano?
- Nie, jeszcze nie, idź spać dalej - wyszeptałam, na co ten skinął głową i wrócił do łóżka, ściskając mocno pluszową kończynę Dextera.
Odkąd kilka nocy temu przyśniła mu się inwazja obcych, zaczął na powrót spać przy włączonym świetle i co kilka godzin wyrywa się ze snu. Czasami głośno krzyczy, a czasami wstaje i wchodzi do mojej sypialni. Uspokajam go wtedy jakąś miłą opowieścią i prowadzę z powrotem do pokoju. Chcę by potrafił przezwyciężać swoje lęki i odróżniał rzeczywistość od wytworów wyobraźni, więc nie pozwalam mu spać w swoim łóżku, nawet kiedy ma "straszliwie straszliwe" koszmary. To prawdopodobnie jedyna rada wychowawcza mamy, którą uważam za słuszną i w pełni się do niej stosuję.
Gdy ostatnia pozostała na skórze moich dłoni kropla wody wsiąknęła w ręcznik, zgasiłam światło i otworzyłam ostrożnie drzwi. Zanim zdążyłam je na powrót zamknąć, coś miękkiego dotknęło mojej nogi na wysokości łydki. Tylko odpowiednio szybkie zakrycie dłonią ust powstrzymało mnie przed głośnym wrzaskiem, który z pewnością obudziłby dzieci.
Z łomoczącym sercem i drżącym ciałem wycofałam się do pomieszczenia sanitarnego i zapaliłam prędko światło. Tym miękkim czymś okazał się być ogon Scooby'ego.
- Ale mnie, stary, przestraszyłeś - wyrzuciłam z siebie z ogromną ulgą, czując jak strach w jednej chwili opuszcza moje zestresowane ciało. Zwierzak spojrzał na mnie uważnie, przekręcił lekko łeb i wrócił do przerwanej czynności: nerwowego krążenia po korytarzu. To oznacza jedno - koniecznie musi załatwić potrzebę fizjologiczną. Albo potrzeby.
Wiedząc, że i tak nie będę spać, zdecydowałam się wyjść z nim przed dom, żeby chociaż on nie musiał się tej nocy męczyć.
- Chodź, Scooby, idziemy na dwór.
W jednej chwili zaprzestał bezcelowemu dreptaniu i ruszył za mną w stronę schodów. Gdy zatrzymaliśmy się przy szafce stojącej nieopodal drzwi, bez żadnych sugestii z mojej strony dotknął pyskiem wiszącej smyczy, przyjął pozycję siedzącą i wesoło merdając ogonem, czekał aż mu ją przypnę. To Harry go tego nauczył. Tego i wielu innych sztuczek, którymi uszczęśliwia Scotty'ego i wpędza w zachwyt sąsiadów.
- Nie, Scoob, nie zabieramy smyczy.
Po raz kolejny przekręcił uroczo łeb, a ja znów mając w głowie byłego męża, ściągnęłam wiszącą na haczyku szarą bluzę z głębokimi kieszeniami. Zapięłam ją pod samą szyję, nie unikając oczywiście standardowego wplątania się włosów w zamek i przywoławszy psa, wyszłam na zewnątrz.
Powietrze jest nieco chłodne, ale nie na tyle, by zapowiadać kiepską pogodę. Nie jest też wystarczająco duszno, by spodziewać się burzy. Zwykła noc poprzedzająca typowy dla klimatu Kalifornii dzień. W takich momentach szczerze żałuję, że nie mieszkam na przykład w Nowym Jorku, gdzie obowiązują warunki pogodowe charakterystyczne dla wszystkich czterech pór roku. Tam szanse na to, że w lutym dojdzie do jakieś śnieżycy uniemożliwiającej wyjście z domu były naprawdę duże, tu nic mnie nie ratuje przed niedzielą w towarzystwie byłego męża.
- Zachciało mi się Los Angeles - burknęłam pod nosem i wyjęłam z kieszeni niemal pełną paczkę papierosów. Kupiłam je przedwczoraj, jakoś tak zupełnie bezwiednie. Po prostu poczułam potrzebę zatruwania swojego organizmu, kiedy to stres przejmie nad nim całkowitą kontrolę. Jako że nie jestem nałogowcem, nikotyna wcale nie koi moich nerwów, ale takie wpuszczanie i wypuszczanie dymu, wkładanie i wyciąganie papierosa z ust, strzepywanie popiołu, to wszystko w jakiś magiczny sposób sprawia, że czuję się, jakbym znów była nastolatką, której największym problemem było to, czy będzie miała z kim iść na bal maturalny.
Tak, to były urocze czasy i mimo wszystko wcale nie takie odległe. Ile od nich minęło? Pięć, może sześć lat, to nie wieczność, to jak pstryknięciem palcem. Nawet teraz, gdy zamknę oczy, bez problemu przypominam sobie taniec z Julianem Darrisem tuż po tym, jak Jack Mist i Annabell Creed zostali koronowani na króla i królową balu. Skradł mi wtedy pocałunek, godzinę później dziewictwo. A zaraz po maturze wyjechał ze starszym bratem do Nevady i słuch po nim zaginął. Płacząc w poduszkę, nawet nie podejrzewałam, że dwa lata później urodzę dziecko swojego największego idola, a moje życie z usłanej różyczkami dróżki przeistoczy się w pełną wyboi, krętą drogę usypaną cierniami. Z próżnej, głupiutkiej nastolatki, dla której wyjazd chłopaka, któremu w gruncie rzeczy zależało tylko na seksie był końcem świata, stałam się dojrzałą kobietą gotową zrobić wszystko dla swojej rodziny, stawiającą dobro dzieci nad swoje własne.
Wypuściłam powoli drażniący gardło i płuca dym i spojrzałam na biegającego po trawie psa, który dzięki swojemu jasnemu umaszczeniu jest doskonale widoczny w ciemności.
Takiemu to dobrze: cały dzień albo śpi, albo się bawi, dostaje jedzenie za darmo, wszyscy się nad nim rozczulają, a on sam nie ma absolutnie żadnych problemów. Prócz oczywiście ciągnącej go za ogon Polly i próbującego przerobić go na wierzchowca Scotta. A tak, całkowita sielanka, nic tylko zazdrościć...
Po raz kolejny przewróciłam się z jednego boku na drugi, po raz kolejny spojrzałam na zegarek i po raz kolejny dostrzegłam zmieniające się cyfry. Czas nieubłaganie biegnie do przodu, mimo iż chciałabym, by stanął w miejscu. Każda sekunda oddala mnie od sobotniej nocy i przybliża do niedzielnego poranka. Mimo gorących próśb, błagań i modlitw, pięćdziesiątka dziewiątka się zeruje, na maleńkim ekraniku wyświetla się godzina trzecia. Przeklęta fizyka! Bądź inna nauka, która się tym wszystkim zajmuje...
Zacisnąwszy mocno powieki, starałam się wyciszyć umysł z krzyczących myśli i choć na chwilę zasnąć, jednak w porę zdałam sobie sprawę z tego, że gdy człowiek śpi, czas płynie jeszcze szybciej, więc zrezygnowałam z tego pomysłu i wygrzebałam spocone ciało spod ciążącej pościeli.
Wstałam z łóżka, nie wiedząc tak naprawdę, w jakim celu to zrobiłam; równie bezwiednie podeszłam do okna - wszystko w zasięgu wzroku spowite było ciemnością, którą starało się przełamać nikłe światło księżyca, trafiało jednak co chwila na naturalną zaporę gęstych chmur. Pomyślałam o deszczu i wielkiej burzy. Zapragnęłam takiej pogody. Oberwanie chmury, gradobicie i potężne pioruny, to z pewnością uratowałoby mnie od spotkania z Harrym.
Jednak czy powinnam stawiać swoje lęki i widzimisię ponad szczęście córki? To byłby skrajny egoizm...
Czasami żałuję, że nie jestem egoistką, to z pewnością uczyniłoby moje życie łatwiejszym. Nie musiałabym wybierać, kłócić się sama ze sobą, wszystkie decyzje podejmowałabym tak, by uszczęśliwić przede wszystkim siebie. Niestety nie jestem takim człowiekiem i chyba już nigdy nie będę...
Westchnęłam głęboko i zaraz po poprawieniu firanki wyszłam z sypialni, kierując się po omacku do łazienki. Zanim dotknęłam klamki, usłyszałam ciche skrzypnięcie drzwi pokoju Scotty'ego. Mały stanął w progu, na który padało delikatne światło lampki nocnej, przecierając zaspaną twarz i głośno ziewając.
- Mamusiu, już jest rano?
- Nie, jeszcze nie, idź spać dalej - wyszeptałam, na co ten skinął głową i wrócił do łóżka, ściskając mocno pluszową kończynę Dextera.
Odkąd kilka nocy temu przyśniła mu się inwazja obcych, zaczął na powrót spać przy włączonym świetle i co kilka godzin wyrywa się ze snu. Czasami głośno krzyczy, a czasami wstaje i wchodzi do mojej sypialni. Uspokajam go wtedy jakąś miłą opowieścią i prowadzę z powrotem do pokoju. Chcę by potrafił przezwyciężać swoje lęki i odróżniał rzeczywistość od wytworów wyobraźni, więc nie pozwalam mu spać w swoim łóżku, nawet kiedy ma "straszliwie straszliwe" koszmary. To prawdopodobnie jedyna rada wychowawcza mamy, którą uważam za słuszną i w pełni się do niej stosuję.
Gdy ostatnia pozostała na skórze moich dłoni kropla wody wsiąknęła w ręcznik, zgasiłam światło i otworzyłam ostrożnie drzwi. Zanim zdążyłam je na powrót zamknąć, coś miękkiego dotknęło mojej nogi na wysokości łydki. Tylko odpowiednio szybkie zakrycie dłonią ust powstrzymało mnie przed głośnym wrzaskiem, który z pewnością obudziłby dzieci.
Z łomoczącym sercem i drżącym ciałem wycofałam się do pomieszczenia sanitarnego i zapaliłam prędko światło. Tym miękkim czymś okazał się być ogon Scooby'ego.
- Ale mnie, stary, przestraszyłeś - wyrzuciłam z siebie z ogromną ulgą, czując jak strach w jednej chwili opuszcza moje zestresowane ciało. Zwierzak spojrzał na mnie uważnie, przekręcił lekko łeb i wrócił do przerwanej czynności: nerwowego krążenia po korytarzu. To oznacza jedno - koniecznie musi załatwić potrzebę fizjologiczną. Albo potrzeby.
Wiedząc, że i tak nie będę spać, zdecydowałam się wyjść z nim przed dom, żeby chociaż on nie musiał się tej nocy męczyć.
- Chodź, Scooby, idziemy na dwór.
W jednej chwili zaprzestał bezcelowemu dreptaniu i ruszył za mną w stronę schodów. Gdy zatrzymaliśmy się przy szafce stojącej nieopodal drzwi, bez żadnych sugestii z mojej strony dotknął pyskiem wiszącej smyczy, przyjął pozycję siedzącą i wesoło merdając ogonem, czekał aż mu ją przypnę. To Harry go tego nauczył. Tego i wielu innych sztuczek, którymi uszczęśliwia Scotty'ego i wpędza w zachwyt sąsiadów.
- Nie, Scoob, nie zabieramy smyczy.
Po raz kolejny przekręcił uroczo łeb, a ja znów mając w głowie byłego męża, ściągnęłam wiszącą na haczyku szarą bluzę z głębokimi kieszeniami. Zapięłam ją pod samą szyję, nie unikając oczywiście standardowego wplątania się włosów w zamek i przywoławszy psa, wyszłam na zewnątrz.
Powietrze jest nieco chłodne, ale nie na tyle, by zapowiadać kiepską pogodę. Nie jest też wystarczająco duszno, by spodziewać się burzy. Zwykła noc poprzedzająca typowy dla klimatu Kalifornii dzień. W takich momentach szczerze żałuję, że nie mieszkam na przykład w Nowym Jorku, gdzie obowiązują warunki pogodowe charakterystyczne dla wszystkich czterech pór roku. Tam szanse na to, że w lutym dojdzie do jakieś śnieżycy uniemożliwiającej wyjście z domu były naprawdę duże, tu nic mnie nie ratuje przed niedzielą w towarzystwie byłego męża.
- Zachciało mi się Los Angeles - burknęłam pod nosem i wyjęłam z kieszeni niemal pełną paczkę papierosów. Kupiłam je przedwczoraj, jakoś tak zupełnie bezwiednie. Po prostu poczułam potrzebę zatruwania swojego organizmu, kiedy to stres przejmie nad nim całkowitą kontrolę. Jako że nie jestem nałogowcem, nikotyna wcale nie koi moich nerwów, ale takie wpuszczanie i wypuszczanie dymu, wkładanie i wyciąganie papierosa z ust, strzepywanie popiołu, to wszystko w jakiś magiczny sposób sprawia, że czuję się, jakbym znów była nastolatką, której największym problemem było to, czy będzie miała z kim iść na bal maturalny.
Tak, to były urocze czasy i mimo wszystko wcale nie takie odległe. Ile od nich minęło? Pięć, może sześć lat, to nie wieczność, to jak pstryknięciem palcem. Nawet teraz, gdy zamknę oczy, bez problemu przypominam sobie taniec z Julianem Darrisem tuż po tym, jak Jack Mist i Annabell Creed zostali koronowani na króla i królową balu. Skradł mi wtedy pocałunek, godzinę później dziewictwo. A zaraz po maturze wyjechał ze starszym bratem do Nevady i słuch po nim zaginął. Płacząc w poduszkę, nawet nie podejrzewałam, że dwa lata później urodzę dziecko swojego największego idola, a moje życie z usłanej różyczkami dróżki przeistoczy się w pełną wyboi, krętą drogę usypaną cierniami. Z próżnej, głupiutkiej nastolatki, dla której wyjazd chłopaka, któremu w gruncie rzeczy zależało tylko na seksie był końcem świata, stałam się dojrzałą kobietą gotową zrobić wszystko dla swojej rodziny, stawiającą dobro dzieci nad swoje własne.
Wypuściłam powoli drażniący gardło i płuca dym i spojrzałam na biegającego po trawie psa, który dzięki swojemu jasnemu umaszczeniu jest doskonale widoczny w ciemności.
Takiemu to dobrze: cały dzień albo śpi, albo się bawi, dostaje jedzenie za darmo, wszyscy się nad nim rozczulają, a on sam nie ma absolutnie żadnych problemów. Prócz oczywiście ciągnącej go za ogon Polly i próbującego przerobić go na wierzchowca Scotta. A tak, całkowita sielanka, nic tylko zazdrościć...
***
Po wypiciu drugiej już tego ranka kawy udałam się do łazienki, gdzie Scotty stał przed lustrem, uważnie przyglądając się swojej twarzy, a w szczególności brodzie. Zmarszczyłam brwi i już miałam zapytać, w jakim celu poddaje się tak dokładnej lustracji, ale odezwał się pierwszy, odwracając się w moją stronę:
- Mamuś, mam już włochy na buzi?
- Słucham? - Spojrzałam na syna jak na cudaczny wybryk natury, ledwo powstrzymując śmiech.
- No zapytuję, czy już mam zarost - sprecyzował, unosząc brodę.
- Scotty, masz dopiero cztery lata, chłopcy w twoim wieku nie mają jeszcze zarostu, już ci o tym mówiłam. Poza tym przecież sam mówiłeś, że zarost jest obrzydliwy i nie chcesz go mieć.
- Ale to było zanim Dolcia powiedziała, że podobują się jej brodate pany.
No tak, Dolcia...
- I dlatemu ja też muszę mieć włochy na buzi, żeby podobywać się Dolci, bo ona powiedziała mi niedawno temu, że oślubi się tylko z takim brodatym chłopcem.
- Ty i ta twoja Dolores to po jednych pieniądzach jesteście.
- Co? - Tym razem to on spojrzał na mnie z ogromnym zdziwieniem, wykonując przy tym minę żywcem zdjętą z twarzy Jareda.
- Nieważne. Umyłeś już zęby?
- Tak.
- Dmuchnij. - Standardowy test prawdomówności. Scotty zbyt często oszukuje mnie w kwestii higieny jamy ustnej, a mi nie uśmiecha się wydawanie pieniędzy na dentystę i słuchanie jego lamentów.
- Nie umyłem. - Wypchnął dolną wargę i zwiesił głowę z zawstydzeniem.
- No to na co czekasz? Na oklaski? - Klasnęłam dwa razy w dłonie, a Mały obrócił się na swoim podeście, który umożliwia mu dostęp do pasty, szczoteczki i lustra.
Jared jedną ze swoich łazienek dostosował niedawno do rozmiarów Courtney, ja nie mogę sobie na to pozwolić. W gruncie rzeczy, gdyby nie Leto, wyżywiłabym i ubrała tylko jedno dziecko, o zabawkach i słodyczach nie byłoby nawet mowy. Teraz co prawda dojdą jeszcze alimenty od Harry'ego, ale to nie zmienia tego, że jestem uzależniona finansowo od mężczyzn, którym urodziłam dzieci. Ze swojej pensji bym ich nie utrzymała. Mogłabym co prawda poprosić Dave'a o podwyżkę, bo wiem, że dałby mi ją bez mrugnięcia okiem, ale to byłoby niesprawiedliwe wobec innych pracowników. Dostaję tyle, ile dostałby każdy recepcjonista na moim miejscu, większe zarobki byłyby ulgowym traktowaniem, a ja tego nie chcę. Nie jestem lepsza od innych, nie dokonałam w życiu niczego, co stawiałoby mnie ponad przeciętnością i dawało prawo do specjalnych względów. W odróżnieniu od Jareda nie jestem wielką gwiazdą, w przeciwieństwie do Mary nie miałam trudnego życia, więc nie mogę mieć tego, co mają teraz oni. Proste.
- Już - z zamyślenia wyrwał mnie głos Scotta, który zdążył już wypluć z ust ostatki owocowej pasty do zębów.
- To teraz się uczesz, bo zaraz będziemy wychodzić.
- No właśnie, a Polly musi iść z nami? Ja mam takie uczucie, tu o, w serduszku - dotknął prawą dłonią swojej klatki piersiowej - że Harry to lubi mnie bardziej niż ją i wolałby, żebym tylko ja z tobą poszedł.
- Słoneczko, Harry bardzo chce się zobaczyć z Polly, bo jest jej tatusiem i ostatnio długo jej nie widział.
- Wygląda tak samo jak wyglądała.
- Scotty, proszę cię, Polly i tak pójdzie z nami, i tak.
- No nic, próbowałem. - Westchnął głęboko, wzruszył ramionami i z charakterystyczną dla siebie nieostrożnością, przyprawiającą mnie o palpitacje serca, zeskoczył na podłogę. - A Scooby może iść? Jego też Harry długo nie widział.
- Nie, Scooby nie może iść.
Scott mruknął coś niezrozumiale pod nosem i opuścił łazienkę. Było to zapewne coś w stylu tego, że poniewieram i nie szanuję jego "najlepsiejszego" przyjaciela i jest tym "dogłębliwie" zdruzgotany.
To dziecko jest niemożliwe.
- Mamuś, mam już włochy na buzi?
- Słucham? - Spojrzałam na syna jak na cudaczny wybryk natury, ledwo powstrzymując śmiech.
- No zapytuję, czy już mam zarost - sprecyzował, unosząc brodę.
- Scotty, masz dopiero cztery lata, chłopcy w twoim wieku nie mają jeszcze zarostu, już ci o tym mówiłam. Poza tym przecież sam mówiłeś, że zarost jest obrzydliwy i nie chcesz go mieć.
- Ale to było zanim Dolcia powiedziała, że podobują się jej brodate pany.
No tak, Dolcia...
- I dlatemu ja też muszę mieć włochy na buzi, żeby podobywać się Dolci, bo ona powiedziała mi niedawno temu, że oślubi się tylko z takim brodatym chłopcem.
- Ty i ta twoja Dolores to po jednych pieniądzach jesteście.
- Co? - Tym razem to on spojrzał na mnie z ogromnym zdziwieniem, wykonując przy tym minę żywcem zdjętą z twarzy Jareda.
- Nieważne. Umyłeś już zęby?
- Tak.
- Dmuchnij. - Standardowy test prawdomówności. Scotty zbyt często oszukuje mnie w kwestii higieny jamy ustnej, a mi nie uśmiecha się wydawanie pieniędzy na dentystę i słuchanie jego lamentów.
- Nie umyłem. - Wypchnął dolną wargę i zwiesił głowę z zawstydzeniem.
- No to na co czekasz? Na oklaski? - Klasnęłam dwa razy w dłonie, a Mały obrócił się na swoim podeście, który umożliwia mu dostęp do pasty, szczoteczki i lustra.
Jared jedną ze swoich łazienek dostosował niedawno do rozmiarów Courtney, ja nie mogę sobie na to pozwolić. W gruncie rzeczy, gdyby nie Leto, wyżywiłabym i ubrała tylko jedno dziecko, o zabawkach i słodyczach nie byłoby nawet mowy. Teraz co prawda dojdą jeszcze alimenty od Harry'ego, ale to nie zmienia tego, że jestem uzależniona finansowo od mężczyzn, którym urodziłam dzieci. Ze swojej pensji bym ich nie utrzymała. Mogłabym co prawda poprosić Dave'a o podwyżkę, bo wiem, że dałby mi ją bez mrugnięcia okiem, ale to byłoby niesprawiedliwe wobec innych pracowników. Dostaję tyle, ile dostałby każdy recepcjonista na moim miejscu, większe zarobki byłyby ulgowym traktowaniem, a ja tego nie chcę. Nie jestem lepsza od innych, nie dokonałam w życiu niczego, co stawiałoby mnie ponad przeciętnością i dawało prawo do specjalnych względów. W odróżnieniu od Jareda nie jestem wielką gwiazdą, w przeciwieństwie do Mary nie miałam trudnego życia, więc nie mogę mieć tego, co mają teraz oni. Proste.
- Już - z zamyślenia wyrwał mnie głos Scotta, który zdążył już wypluć z ust ostatki owocowej pasty do zębów.
- To teraz się uczesz, bo zaraz będziemy wychodzić.
- No właśnie, a Polly musi iść z nami? Ja mam takie uczucie, tu o, w serduszku - dotknął prawą dłonią swojej klatki piersiowej - że Harry to lubi mnie bardziej niż ją i wolałby, żebym tylko ja z tobą poszedł.
- Słoneczko, Harry bardzo chce się zobaczyć z Polly, bo jest jej tatusiem i ostatnio długo jej nie widział.
- Wygląda tak samo jak wyglądała.
- Scotty, proszę cię, Polly i tak pójdzie z nami, i tak.
- No nic, próbowałem. - Westchnął głęboko, wzruszył ramionami i z charakterystyczną dla siebie nieostrożnością, przyprawiającą mnie o palpitacje serca, zeskoczył na podłogę. - A Scooby może iść? Jego też Harry długo nie widział.
- Nie, Scooby nie może iść.
Scott mruknął coś niezrozumiale pod nosem i opuścił łazienkę. Było to zapewne coś w stylu tego, że poniewieram i nie szanuję jego "najlepsiejszego" przyjaciela i jest tym "dogłębliwie" zdruzgotany.
To dziecko jest niemożliwe.
***
Siedząc na drewnianej parkowej ławce, trzymając w dłoniach ulubionego pluszaka córki, rzucałam ukradkowe, mimowolne spojrzenia na bawiącego się z dziećmi Harry'ego. Wysoki, dorosły mężczyzna siedzący w piaskownicy wśród bawiących się maluchów to widok niesamowicie zabawny, jednak coś nie pozwala mi się śmiać, spina mnie całą od środka. Jakiś irracjonalny strach, sama nie wiem przed czym.
Przywitaliśmy się jak para niezbyt bliskich sobie znajomych, zwykłym cześć i zachowawczym uśmiechem, choć Harry chciał mnie pocałować w policzek i objąć. Nie pozwoliłam mu na to, bałam się zbudzenia wszystkich tych uczuć, które wprowadziłam w stan głębokiej śpiączki.
Czuję, że wystarczyłby jeden dotyk, bym na nowo zatraciła się w tej szaleńczej namiętności, która połączyła nas ponad dwa lata temu, więc wolę unikać bezpośredniego kontaktu fizycznego. Staram się też za często na niego nie patrzeć, ale wzrok sam ucieka mi w stronę kolorowego zbiornika piasku.
Harry wygląda dziś nadzwyczaj dobrze. Nie jest już tak blady jak podczas pobytu w areszcie, wrócił też do swojej dawnej wagi i zaczął się na powrót starannie czesać i golić. Użył też swoich najlepszych perfum, których zapach zawsze był rajem dla moich zmysłów. Ubrany w jasne jeansy i narzuconą na biały t-shirt koszulę w kratę wykonywał nonszalanckie ruchy pełne męskiej gracji i polotu. W pewnym momencie wydał mi się być niesamowicie idealny i to mnie przeraziło. Wściekła na samą siebie i speszona jednocześnie odwróciłam szybko głowę i skupiłam wzrok na idącej środkiem alejki młodej parze zespolonej w czułym uścisku. Coś zakuło mnie w sercu, wymusiło silny dreszcz i paskudne poczucie frustracji. Na powrót się odwróciłam i zanim zdążyłam dobrze zorientować, Harry już siadał tuż obok mnie wyraźnie zmęczony, z małą butelką wody mineralnej w ręku.
- Już prawie zapomniałem, jak męcząca bywa zabawa z dziećmi - oznajmił i pociągnął duży łyk z plastikowego opakowania. Automatycznie zesztywniałam, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Serce, gdyby mogło, już wyskoczyłoby mi z piersi, w gardle w magiczny sposób pojawiła się wielka, niemożliwa do przełknięcia gula. A tylko obok mnie usiadł i tylko się odezwał. O nic nie zapytał, nie skomplementował mnie, nie poruszył żadnego krępującego tematu, po prostu rzucił niewinne stwierdzenie.
Przywitaliśmy się jak para niezbyt bliskich sobie znajomych, zwykłym cześć i zachowawczym uśmiechem, choć Harry chciał mnie pocałować w policzek i objąć. Nie pozwoliłam mu na to, bałam się zbudzenia wszystkich tych uczuć, które wprowadziłam w stan głębokiej śpiączki.
Czuję, że wystarczyłby jeden dotyk, bym na nowo zatraciła się w tej szaleńczej namiętności, która połączyła nas ponad dwa lata temu, więc wolę unikać bezpośredniego kontaktu fizycznego. Staram się też za często na niego nie patrzeć, ale wzrok sam ucieka mi w stronę kolorowego zbiornika piasku.
Harry wygląda dziś nadzwyczaj dobrze. Nie jest już tak blady jak podczas pobytu w areszcie, wrócił też do swojej dawnej wagi i zaczął się na powrót starannie czesać i golić. Użył też swoich najlepszych perfum, których zapach zawsze był rajem dla moich zmysłów. Ubrany w jasne jeansy i narzuconą na biały t-shirt koszulę w kratę wykonywał nonszalanckie ruchy pełne męskiej gracji i polotu. W pewnym momencie wydał mi się być niesamowicie idealny i to mnie przeraziło. Wściekła na samą siebie i speszona jednocześnie odwróciłam szybko głowę i skupiłam wzrok na idącej środkiem alejki młodej parze zespolonej w czułym uścisku. Coś zakuło mnie w sercu, wymusiło silny dreszcz i paskudne poczucie frustracji. Na powrót się odwróciłam i zanim zdążyłam dobrze zorientować, Harry już siadał tuż obok mnie wyraźnie zmęczony, z małą butelką wody mineralnej w ręku.
- Już prawie zapomniałem, jak męcząca bywa zabawa z dziećmi - oznajmił i pociągnął duży łyk z plastikowego opakowania. Automatycznie zesztywniałam, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Serce, gdyby mogło, już wyskoczyłoby mi z piersi, w gardle w magiczny sposób pojawiła się wielka, niemożliwa do przełknięcia gula. A tylko obok mnie usiadł i tylko się odezwał. O nic nie zapytał, nie skomplementował mnie, nie poruszył żadnego krępującego tematu, po prostu rzucił niewinne stwierdzenie.
Marion, ogarnij się!
- Dlaczego się denerwujesz? - zapytał niespodziewanie, wkładając napój do kieszonki granatowej spacerówki. Drgnęłam.
- Ja? Nie, ja się nie denerwuję. - Udało mi się pokonać gulę i suchość, przynajmniej tyle.
- Bawisz się bransoletką, zawsze tak robisz, kiedy się stresujesz.
Spuściłam wzrok i z niemałym zaskoczeniem odkryłam, że Harry ma rację - palce prawej ręki zacisnęły się mocno na srebrnym łańcuszku, zupełnie bezwiednie, w chwili, której nie jestem w stanie określić. Pieprzone odruchy bezwarunkowe!
- To moja wina, prawda? To moja obecność tak na ciebie wpływa. Rozumiem to, ja też czuję się nieswojo, ale chyba z nieco innych przyczyn.
Jako że zażenowanie tym, iż zauważył moje nerwy, nie pozwoliło mi wydusić z siebie chociażby słowa, spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
- No wiesz, siedzę teraz obok ciebie i nawet nie mogę cię dotknąć. A ty tak pięknie dziś wyglądasz.
- Harry, proszę cię...
- Przepraszam, ale to jest silniejsze ode mnie. To tak cholernie boli, to, że jeszcze niedawno byliśmy sobie tak bardzo bliscy, a teraz siedzimy na tej ławce, udając, że już kompletnie nic nas ze sobą nie łączy.
- Mówiłeś, że zależy ci tylko na spotkaniu z Polly, że mam tu być ze względu na nią, a nie na ciebie. Obiecywałeś, że nie będzie żadnych trudnych dla mnie rozmów - powiedziałam z nieukrywanym wyrzutem, czując jeszcze większe zakłopotanie niż chwilę wcześniej. Ten facet próbuje mną manipulować, zna moje słabe punkty i chce je wykorzystać przeciwko mnie.
- Wiem, ale o wiele łatwiej składać takie przysięgi przez telefon, niż potem ich dotrzymać, stając twarzą w twarz. Ja cierpię, jak żałośnie to nie brzmi, tak naprawdę jest. Ten rozwód to była najgorsza rzecz, jaka spotkała mnie w życiu, gorsza nawet od aresztu.
- Nie muszę ci chyba przypominać, dlaczego do niego doszło i kto zawinił.
- Tak, wiem, że sam jestem sobie winien i... - Tu przerwał mu głośny wrzask naszej córki. Oboje spojrzeliśmy w stronę piaskownicy i zobaczyliśmy biegnącego Scotta z różową łopatką w ręku. Za nim bardzo niezdarnie truptała rozzłoszczona Polly.
- Nie dogonisz mnie, pyćku! Masz za krótkowate nóżki!
Zanim zdążyłam poprosić syna, by zaprzestał tej złośliwej zabawy, złowrogi wrzask jego siostry nagle umilkł, a chwilę później rozległ się głośny płacz - Mała się przewróciła.
Zerwałam się z miejsca, by znaleźć się prędko przy córce, jednak Scott był szybszy - w mgnieniu oka pomógł jej wstać i przykucnąwszy na betonie, zaczął oglądać jej zdarte do krwi kolana.
- Przepraszam, malutka. Ucałuję i już nie będzie bolało - wydukał nad wyraz urokliwym tonem i faktycznie musnął wargami najpierw jedną, a potem drugą nogę swojej młodszej siostry. Początkowa złość na niego minęła mi jak ręką odjął, zwłaszcza że Polly przestała płakać i zaczęła się radośnie śmiać. Zrobiłam to samo, wypuściłam z siebie falę szczerego, odrobinę niezrozumiałego nawet dla mnie samej śmiechu.
Takiego rozładowania zbierającego się we mnie od wczoraj napięcia było mi trzeba, właśnie takiego.
- Dlaczego się denerwujesz? - zapytał niespodziewanie, wkładając napój do kieszonki granatowej spacerówki. Drgnęłam.
- Ja? Nie, ja się nie denerwuję. - Udało mi się pokonać gulę i suchość, przynajmniej tyle.
- Bawisz się bransoletką, zawsze tak robisz, kiedy się stresujesz.
Spuściłam wzrok i z niemałym zaskoczeniem odkryłam, że Harry ma rację - palce prawej ręki zacisnęły się mocno na srebrnym łańcuszku, zupełnie bezwiednie, w chwili, której nie jestem w stanie określić. Pieprzone odruchy bezwarunkowe!
- To moja wina, prawda? To moja obecność tak na ciebie wpływa. Rozumiem to, ja też czuję się nieswojo, ale chyba z nieco innych przyczyn.
Jako że zażenowanie tym, iż zauważył moje nerwy, nie pozwoliło mi wydusić z siebie chociażby słowa, spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
- No wiesz, siedzę teraz obok ciebie i nawet nie mogę cię dotknąć. A ty tak pięknie dziś wyglądasz.
- Harry, proszę cię...
- Przepraszam, ale to jest silniejsze ode mnie. To tak cholernie boli, to, że jeszcze niedawno byliśmy sobie tak bardzo bliscy, a teraz siedzimy na tej ławce, udając, że już kompletnie nic nas ze sobą nie łączy.
- Mówiłeś, że zależy ci tylko na spotkaniu z Polly, że mam tu być ze względu na nią, a nie na ciebie. Obiecywałeś, że nie będzie żadnych trudnych dla mnie rozmów - powiedziałam z nieukrywanym wyrzutem, czując jeszcze większe zakłopotanie niż chwilę wcześniej. Ten facet próbuje mną manipulować, zna moje słabe punkty i chce je wykorzystać przeciwko mnie.
- Wiem, ale o wiele łatwiej składać takie przysięgi przez telefon, niż potem ich dotrzymać, stając twarzą w twarz. Ja cierpię, jak żałośnie to nie brzmi, tak naprawdę jest. Ten rozwód to była najgorsza rzecz, jaka spotkała mnie w życiu, gorsza nawet od aresztu.
- Nie muszę ci chyba przypominać, dlaczego do niego doszło i kto zawinił.
- Tak, wiem, że sam jestem sobie winien i... - Tu przerwał mu głośny wrzask naszej córki. Oboje spojrzeliśmy w stronę piaskownicy i zobaczyliśmy biegnącego Scotta z różową łopatką w ręku. Za nim bardzo niezdarnie truptała rozzłoszczona Polly.
- Nie dogonisz mnie, pyćku! Masz za krótkowate nóżki!
Zanim zdążyłam poprosić syna, by zaprzestał tej złośliwej zabawy, złowrogi wrzask jego siostry nagle umilkł, a chwilę później rozległ się głośny płacz - Mała się przewróciła.
Zerwałam się z miejsca, by znaleźć się prędko przy córce, jednak Scott był szybszy - w mgnieniu oka pomógł jej wstać i przykucnąwszy na betonie, zaczął oglądać jej zdarte do krwi kolana.
- Przepraszam, malutka. Ucałuję i już nie będzie bolało - wydukał nad wyraz urokliwym tonem i faktycznie musnął wargami najpierw jedną, a potem drugą nogę swojej młodszej siostry. Początkowa złość na niego minęła mi jak ręką odjął, zwłaszcza że Polly przestała płakać i zaczęła się radośnie śmiać. Zrobiłam to samo, wypuściłam z siebie falę szczerego, odrobinę niezrozumiałego nawet dla mnie samej śmiechu.
Takiego rozładowania zbierającego się we mnie od wczoraj napięcia było mi trzeba, właśnie takiego.
***
- No i po krzyku. - Harry przykleił ostatni plaster z wizerunkiem Hello Kitty na kolano Polly i uśmiechnął się szeroko. Mała spojrzała na swoje nogi i odwzajemniła ten gest. Myliłam się, twierdząc, że uśmiech córka odziedziczyła po mnie...
- No to gdzie teraz idziemy? - odezwał się Scott, nie wyciągając z ust lizaka, którego dostał od młodej farmaceutki. Rozczulił ją swoim wywodem na temat tragedii życiowej, którą teraz przeżywa. Chodziło oczywiście o zmianę przedszkola. Kobieta słuchała tego wszystkiego z wielką uwagą i dla osłody podarowała Scottowi niedużego lizaka, nie chcąc w zamian za to pieniędzy, które jej proponowałam. Szkoda, że w przypadku wody utlenionej i plastrów nie była tak wspaniałomyślna...
- A gdzie byś chciał? - odpowiedział pytaniem na pytanie Jackobson i podniósł się z pozycji półklęczącej.
- Do Macdziaka!
- Ze scottowego na nasze? - były mąż zwrócił się tym razem do mnie i zwinął pozostałe z opatrunku papierki.
- McDonald's.
- W sumie to trochę zgłodniałem, więc czemu nie.
- Hura, będę jadł happy meala! - zawył głośno Mały i podskoczył w miejscu, jakby wyrzucony ze sprężyny.
Nie mam co prawda tak skrajnych poglądów w kwestii żywności jak Jared, ale staram się unikać tego typu restauracji, nie pozwalam też na to, by moje dzieci się tam zbyt często stołowały - oglądałam Super Size Me, wiem, czym to grozi, jednak raz na jakiś czas mogę zrobić mały wyjątek od reguły po to, by uszczęśliwić swoje dziecko. W końcu od jednego zestawu nie skoczy mu cholesterol i nie przytyje czterdziestu funtów.
- Nie ciesz się na zapas, nie wiadomo, co na to mama - ostudził nieco jego zapał Harry. Mały zastygł w miejscu z otwartymi ustami i już miał wygłaszać błagalną mowę, ale go wyprzedziłam:
- Możemy iść, ale każdy płaci za siebie. Oprócz dzieci, oczywiście.
- Za dzieci zapłacę ja. Za ciebie też bym zapłacił, ale nie chcę urazić twojej dumy.
- I bardzo dobrze. - Schowałam do torebki buteleczkę z płynem do dezynfekcji ran i zaraz potem wszyscy czworo opuściliśmy niedużą aptekę na rogu ulicy, którą od najbliższego lokalu McDonaldsa dzieliło zaledwie kilka jardów.
Kiedy tylko przeszliśmy przez przeszklone drzwi, Scotty pędem strusia ruszył w stronę wiszącej nisko gabloty z zabawkami do zestawu dziecięcego. Zwykle wybór jednej zajmuje mu od kilku do kilkunastu minut. Nigdy nie może się zdecydować, bo dla każdej ma imię i odpowiednie zastosowanie. Ja go wtedy popędzam, stosując twardy szantaż - wybierasz szybko jedną, albo wychodzimy i nie dostajesz żadnej. Jared ma nieco inny sposób - kupuje tyle zestawów, ile jest zabawek, tak by Scott mógł mieć je wszystkie.
Aż boję się pomyśleć, co wyrośnie z tego dziecka, skoro każde z nas stosuje wobec niego tak skrajnie różniące się od siebie metody wychowawcze.
Pokręciłam lekko głową i westchnęłam ospale. Harry spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Będzie teraz stał tam półgodziny. - Wskazałam głową na przyklejonego do szybki syna.
- Mi to nie przeszkadza, ja mam czas. Choć ty byś pewnie wolała znaleźć się jak najszybciej w domu.
Puściłam tę uwagę mimo uszu i pchnęłam spacerówkę, w której Polly wierciła się tak, jakby miała owsiki.
Będąc już niemal przy ladzie, zdecydowałam się ponaglić Scotty'ego, jednak odwiodła mnie od tego zaobserwowana sytuacja - cztery młode dziewczyny siedzące przy stoliku niedaleko gabloty, jak jeden mąż wlepiły spojrzenia w moje dziecko.
- No mówię wam, że to jest Scotty - rzuciła jedna z nich.
- Jaki znowu Scotty?
- Syn Jareda, hello!
Mało co nie parsknęłam śmiechem, kiedy to młodociane fanki Leto wygięły twarze w rozbrajających, oświeconych minach. Skoro ja stojąc tak daleko je usłyszałam, niemożliwym było, by ich dialog nie trafił do uszu Scotta; obrócił się w ich stronę zgrabnym, tanecznym ruchem, którego nauczyła go Dolores i uśmiechnął się szarmancko. Nie mówiąc słowa, przyłożył dłoń do ust i posłał zdumionym dziewczynom głośny pocałunek.
Zachichotały radośnie, szepcząc coś do siebie nawzajem. Kiedy znów skupiły uwagę na Małym, ten zrobił coś, co rozbroiło i je, i mnie - przystawił rękę do ucha, układając ją na kształt słuchawki i rzucił bezgłośne "zadzwoń".
Wszystkie cztery parsknęły głośnym śmiechem, a Scott oddalił się od gabloty krokiem, który można by nazwać moonwalkiem dla ubogich.
- To przed chwilą, to co to było? - zapytał Scotty'ego równie rozbawiony Harry.
- Wujek Shannoneks mnie tego nauczył - odparł z dumą, wypinając pierś. - Laseczki to uwielbiają.
- Boże święty, dlaczego Jared nie mógł mieć siostry? - jęknęłam, wznosząc oczu ku niebu, a raczej ku sufitowi. - Chyba naprawdę muszę ci ograniczyć kontakty z wujkiem Shannonem - oznajmiłam już chyba po raz setny i wypuściłam głośno powietrze. Starszy Leto mógłby w końcu spłodzić sobie swojego własnego syna i jego demoralizować.
- Masz do tego talent, mistrzu, tamte laseczki są tobą oczarowane. - Jackobson poklepał go po plecach i uśmiechnął się szeroko.
- Wiem. Jak będę większy, to będę podrywał dziewuchy, a potem będę im mówił, że żartowałem, bo kocham tylko Dolores. Ale będę płakały! - Z ust Małego wypłynął iście szatański śmiech; zmarszczyłam brwi w wyrazie głębokiej dezaprobaty.
- Stworzyłam potwora...
- No to gdzie teraz idziemy? - odezwał się Scott, nie wyciągając z ust lizaka, którego dostał od młodej farmaceutki. Rozczulił ją swoim wywodem na temat tragedii życiowej, którą teraz przeżywa. Chodziło oczywiście o zmianę przedszkola. Kobieta słuchała tego wszystkiego z wielką uwagą i dla osłody podarowała Scottowi niedużego lizaka, nie chcąc w zamian za to pieniędzy, które jej proponowałam. Szkoda, że w przypadku wody utlenionej i plastrów nie była tak wspaniałomyślna...
- A gdzie byś chciał? - odpowiedział pytaniem na pytanie Jackobson i podniósł się z pozycji półklęczącej.
- Do Macdziaka!
- Ze scottowego na nasze? - były mąż zwrócił się tym razem do mnie i zwinął pozostałe z opatrunku papierki.
- McDonald's.
- W sumie to trochę zgłodniałem, więc czemu nie.
- Hura, będę jadł happy meala! - zawył głośno Mały i podskoczył w miejscu, jakby wyrzucony ze sprężyny.
Nie mam co prawda tak skrajnych poglądów w kwestii żywności jak Jared, ale staram się unikać tego typu restauracji, nie pozwalam też na to, by moje dzieci się tam zbyt często stołowały - oglądałam Super Size Me, wiem, czym to grozi, jednak raz na jakiś czas mogę zrobić mały wyjątek od reguły po to, by uszczęśliwić swoje dziecko. W końcu od jednego zestawu nie skoczy mu cholesterol i nie przytyje czterdziestu funtów.
- Nie ciesz się na zapas, nie wiadomo, co na to mama - ostudził nieco jego zapał Harry. Mały zastygł w miejscu z otwartymi ustami i już miał wygłaszać błagalną mowę, ale go wyprzedziłam:
- Możemy iść, ale każdy płaci za siebie. Oprócz dzieci, oczywiście.
- Za dzieci zapłacę ja. Za ciebie też bym zapłacił, ale nie chcę urazić twojej dumy.
- I bardzo dobrze. - Schowałam do torebki buteleczkę z płynem do dezynfekcji ran i zaraz potem wszyscy czworo opuściliśmy niedużą aptekę na rogu ulicy, którą od najbliższego lokalu McDonaldsa dzieliło zaledwie kilka jardów.
Kiedy tylko przeszliśmy przez przeszklone drzwi, Scotty pędem strusia ruszył w stronę wiszącej nisko gabloty z zabawkami do zestawu dziecięcego. Zwykle wybór jednej zajmuje mu od kilku do kilkunastu minut. Nigdy nie może się zdecydować, bo dla każdej ma imię i odpowiednie zastosowanie. Ja go wtedy popędzam, stosując twardy szantaż - wybierasz szybko jedną, albo wychodzimy i nie dostajesz żadnej. Jared ma nieco inny sposób - kupuje tyle zestawów, ile jest zabawek, tak by Scott mógł mieć je wszystkie.
Aż boję się pomyśleć, co wyrośnie z tego dziecka, skoro każde z nas stosuje wobec niego tak skrajnie różniące się od siebie metody wychowawcze.
Pokręciłam lekko głową i westchnęłam ospale. Harry spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Będzie teraz stał tam półgodziny. - Wskazałam głową na przyklejonego do szybki syna.
- Mi to nie przeszkadza, ja mam czas. Choć ty byś pewnie wolała znaleźć się jak najszybciej w domu.
Puściłam tę uwagę mimo uszu i pchnęłam spacerówkę, w której Polly wierciła się tak, jakby miała owsiki.
Będąc już niemal przy ladzie, zdecydowałam się ponaglić Scotty'ego, jednak odwiodła mnie od tego zaobserwowana sytuacja - cztery młode dziewczyny siedzące przy stoliku niedaleko gabloty, jak jeden mąż wlepiły spojrzenia w moje dziecko.
- No mówię wam, że to jest Scotty - rzuciła jedna z nich.
- Jaki znowu Scotty?
- Syn Jareda, hello!
Mało co nie parsknęłam śmiechem, kiedy to młodociane fanki Leto wygięły twarze w rozbrajających, oświeconych minach. Skoro ja stojąc tak daleko je usłyszałam, niemożliwym było, by ich dialog nie trafił do uszu Scotta; obrócił się w ich stronę zgrabnym, tanecznym ruchem, którego nauczyła go Dolores i uśmiechnął się szarmancko. Nie mówiąc słowa, przyłożył dłoń do ust i posłał zdumionym dziewczynom głośny pocałunek.
Zachichotały radośnie, szepcząc coś do siebie nawzajem. Kiedy znów skupiły uwagę na Małym, ten zrobił coś, co rozbroiło i je, i mnie - przystawił rękę do ucha, układając ją na kształt słuchawki i rzucił bezgłośne "zadzwoń".
Wszystkie cztery parsknęły głośnym śmiechem, a Scott oddalił się od gabloty krokiem, który można by nazwać moonwalkiem dla ubogich.
- To przed chwilą, to co to było? - zapytał Scotty'ego równie rozbawiony Harry.
- Wujek Shannoneks mnie tego nauczył - odparł z dumą, wypinając pierś. - Laseczki to uwielbiają.
- Boże święty, dlaczego Jared nie mógł mieć siostry? - jęknęłam, wznosząc oczu ku niebu, a raczej ku sufitowi. - Chyba naprawdę muszę ci ograniczyć kontakty z wujkiem Shannonem - oznajmiłam już chyba po raz setny i wypuściłam głośno powietrze. Starszy Leto mógłby w końcu spłodzić sobie swojego własnego syna i jego demoralizować.
- Masz do tego talent, mistrzu, tamte laseczki są tobą oczarowane. - Jackobson poklepał go po plecach i uśmiechnął się szeroko.
- Wiem. Jak będę większy, to będę podrywał dziewuchy, a potem będę im mówił, że żartowałem, bo kocham tylko Dolores. Ale będę płakały! - Z ust Małego wypłynął iście szatański śmiech; zmarszczyłam brwi w wyrazie głębokiej dezaprobaty.
- Stworzyłam potwora...
***
- Harry, a tobie to się w głowie nie kołołuje, jak tak wszystko z wysoka widzisz? - Scotty, siedząc na ramionach Jackobsona, rozejrzał się dookoła i pociągnął łyk czekoladowego shake'a, którego zażyczył sobie tuż przed samym wyjściem z lokalu.
- Nie, coś ty.
- A mi się kręcikuje.
- Bo nie jesteś przyzwyczajony do oglądania świata z takiej perspektywy. - Uśmiechnął się łagodnie, patrząc przy tym prosto na mnie.
Znów poczułam się nieswojo. Oglądanie jego uśmiechu napawało mnie miłymi odczuciami, choć wcale nie powinno, skoro jesteśmy świeżo po rozwodzie, a rany, które mi zadał tuż przed nim, jeszcze się na dobre nie zabliźniły. Czuję, że powinnam pielęgnować w sobie negatywne uczucia wobec jego osoby, jednak z każdą kolejną minutą spędzaną w jego towarzystwie tracą one na sile. I właśnie to mnie frustruje, sprawia, że mam w głowie kompletne spustoszenie i nie pozwala mi poczuć się komfortowo - fakt, że przestaję widzieć w nim wroga i drania i na powrót zaczynam dostrzegać wspaniałego, tryskającego humorem mężczyznę, którego pokochałam.
- Nie, coś ty.
- A mi się kręcikuje.
- Bo nie jesteś przyzwyczajony do oglądania świata z takiej perspektywy. - Uśmiechnął się łagodnie, patrząc przy tym prosto na mnie.
Znów poczułam się nieswojo. Oglądanie jego uśmiechu napawało mnie miłymi odczuciami, choć wcale nie powinno, skoro jesteśmy świeżo po rozwodzie, a rany, które mi zadał tuż przed nim, jeszcze się na dobre nie zabliźniły. Czuję, że powinnam pielęgnować w sobie negatywne uczucia wobec jego osoby, jednak z każdą kolejną minutą spędzaną w jego towarzystwie tracą one na sile. I właśnie to mnie frustruje, sprawia, że mam w głowie kompletne spustoszenie i nie pozwala mi poczuć się komfortowo - fakt, że przestaję widzieć w nim wroga i drania i na powrót zaczynam dostrzegać wspaniałego, tryskającego humorem mężczyznę, którego pokochałam.
Przeczę sama sobie, rozbudzam niebezpieczny, wewnętrzny konflikt.
Z niezbyt przyjemnych rozmyślań wyrwał mnie głośny syk, który, jak się okazało sekundę później, wypłynął z ust mojego byłego męża. Przyczyną był wylany na jego tors zimny, brązowy napój.
Scott wstrzymał oddech, po czym zaczął gorliwie przepraszać. Jackobson przystanął na środku chodnika, odstawił Małego na ziemię i podjął próbę wytarcia rozlanego shake'a. Pokręciłam głową, zatrzymując pchany wózek, z którego z zainteresowaniem zaczęła wychylać się Polly.
- Nie ruszaj, tylko to pogorszysz.
Jackie posłał mi pytające spojrzenie.
- Wetrzesz plamę głębiej i później jej nie spierzesz - wyjaśniłam mu tę, zdawałoby się, oczywistą rzecz.
- No tak, wybacz, wiesz, że nie znam się na tych sprawach. No nic, jutro rano wybiorę się do pralni.
- Nie ma co czekać do rana, najlepiej sprać to od razu. Wejdziesz z nami do domu i szybko się tym zajmę - wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Natychmiast tego pożałowałam, ale mimo wszystko i tak za późno. Scotty zdążył się już niezwykle ucieszyć i przedstawić Harry'emu dokładny plan tego, co zrobią, jak tylko przekroczą próg. Sam Jackobson serdecznie mi podziękował za moją "dobroć", więc nie było już odwrotu, nie mogłam propozycji anulować. Nienawidzę tego, że czasem chlapnę coś, zanim to przemyślę.
Sama rzuciłam sobie kłodę pod nogi, sama wplątałam się w paskudną sytuację. Nie ma co, masochistka pełną gębą.
Brawo, Marion, tylko pogratulować!
Z niezbyt przyjemnych rozmyślań wyrwał mnie głośny syk, który, jak się okazało sekundę później, wypłynął z ust mojego byłego męża. Przyczyną był wylany na jego tors zimny, brązowy napój.
Scott wstrzymał oddech, po czym zaczął gorliwie przepraszać. Jackobson przystanął na środku chodnika, odstawił Małego na ziemię i podjął próbę wytarcia rozlanego shake'a. Pokręciłam głową, zatrzymując pchany wózek, z którego z zainteresowaniem zaczęła wychylać się Polly.
- Nie ruszaj, tylko to pogorszysz.
Jackie posłał mi pytające spojrzenie.
- Wetrzesz plamę głębiej i później jej nie spierzesz - wyjaśniłam mu tę, zdawałoby się, oczywistą rzecz.
- No tak, wybacz, wiesz, że nie znam się na tych sprawach. No nic, jutro rano wybiorę się do pralni.
- Nie ma co czekać do rana, najlepiej sprać to od razu. Wejdziesz z nami do domu i szybko się tym zajmę - wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Natychmiast tego pożałowałam, ale mimo wszystko i tak za późno. Scotty zdążył się już niezwykle ucieszyć i przedstawić Harry'emu dokładny plan tego, co zrobią, jak tylko przekroczą próg. Sam Jackobson serdecznie mi podziękował za moją "dobroć", więc nie było już odwrotu, nie mogłam propozycji anulować. Nienawidzę tego, że czasem chlapnę coś, zanim to przemyślę.
Sama rzuciłam sobie kłodę pod nogi, sama wplątałam się w paskudną sytuację. Nie ma co, masochistka pełną gębą.
Brawo, Marion, tylko pogratulować!
***
- Plama, zdaje się, całkiem zeszła, ale zobaczymy, jak wyschnie. Wrzuciłam obie koszulki do suszarki, niedługo będzie można je wyjąć - oznajmiłam nieco nerwowym tonem, kiedy Harry wszedł do kuchni. To brak czegokolwiek, co zakryłoby jego tors tak bardzo mnie speszył. Do tego stopnia, że zamiast patrzeć na niego, wędrowałam wzrokiem po całym pomieszczeniu, szukając już w myślach dobrej wymówki, jeśli zapyta mnie, dlaczego to robię. Nie zapytał, usiadł na przeciwko i westchnął z niemałą ulgą.
- Scotty padł jak mucha. Zabawa w Indian i Jedi całkowicie go wykończyła.
Nawet nie zdziwiło mnie to niecodzienne połączenie. Scott potrafi tworzyć jeszcze bardziej zaskakujące hybrydy, więc w pewnym stopniu już do tego przywykłam.
- Ja w sumie też mam już dosyć. Bieganie w kółko i udawanie wodza Apaczorów, jak to określa ich twój syn, jest okropnie męczące. A Polly już śpi? - dodał szybko, widząc, że się nie śmieję, ani śmiać nie zamierzam.
- Tak, położyłam ją godzinę temu.
- Czyli mamy pełną swo... - tu przerwał, zdając sobie sprawę z tego, jak nieodpowiednie w tej sytuacji są słowa, które właśnie zamierzał wypowiedzieć. - Przepraszam. Kiedy tak znów bawiłem się ze Scottym i Scoobym i zaraz potem zszedłem do kuchni, w której siedzisz ty, poczułem się tak jak dawniej, kompletnie zapomniałem o tym, że już tak nie jest.
- I nie będzie - podsumowałam jego wytłumaczenie i wygładziłam kawałek obrusa. Podczas gdy on bawił się z Małym, ja zdjęłam bransoletkę, by znów przypadkiem nie zdradzić swojego zdenerwowania, które i tak mimo wszystko doskonale dostrzega. Na moment przestało być już tak silne, zaczynałam nawet czuć się w miarę swobodnie, ale nabrało z powrotem na mocy, gdy tylko zobaczyłam, jak ściąga koszulkę, by oddać ją do prania. Nie spodziewałam się tego, że aż tak bardzo to na mnie zadziała. Za bardzo...
- Smutne, ale prawdziwe.
- Nie zaczynaj, proszę.
- Dobra, już nic nie mówię. - Uniósł dłonie w geście obronnym i po raz kolejny westchnął, wprowadzając tym w ruch mięśnie swojego brzucha.
Zacisnęłam mocno powieki, karcąc się za natłok nieodpowiednich myśli.
- Coś ci jest? - zapytał z troską w głosie.
- Nic, jestem po prostu zmęczona.
- Spokojnie, jak tylko wyschną moje rzeczy, wracam z powrotem do Dave'a. Wiesz, jakoś nie jestem w stanie nazwać tego miejsca domem. Niby Thompsonowie każą mi się czuć jak u siebie, ale jakoś nie potrafię się przełamać.
Nie odpowiedziałam, uniosłam tylko zachowawczo kąciki ust i wlepiłam wzrok w jasny materiał okrywający drewniany blat.
Zapadła między nami niekomfortowa cisza, którą znów zdecydował się przerwać Harry:
- Pamiętasz to francuskie zdanie, które zawsze mówiłem, gdy się na mnie wkurzałaś, kiedy to mieszkaliśmy jeszcze z Al i byliśmy wyłącznie przyjaciółmi?
Skinęłam twierdząco głową, przypominając sobie to silne uczucie irytacji spowodowane tym, że nie miałam zielonego pojęcia, co on tam sobie mamrotał pod nosem.
- Wiesz, co to znaczyło? Jesteś taka piękna, kiedy się złościsz, moja przyszła żono.
Przewróciłam oczami i zagryzłam dolną wargę. Spodziewałam się kolejnej tyrady na temat naszego zakończonego niedawno małżeństwa, więc zdecydowałam odezwać się, zanim on wkręci się w temat:
- Napijesz się kawy?
- Jasne. - Zrozumiał cel tego pytania i nawet nie próbował wracać do przerwanego tematu. - Byłbym ci bardzo wdzięczny, jakbyś mogła mi ją zrobić w moim ulubionym kubku. Chyba, że go wyrzuciłaś.
- Nie, nie wyrzuciłam - odparłam, nawet na niego nie patrząc i ruszyłam w stronę wiszącej szafki. Otworzyłam drewniane drzwiczki i przeklęłam samą siebie za to, że postawiłam to jego naczynie w najodleglejszym kącie i nie jestem teraz w stanie go dosięgnąć. Mimo wszystko podjęłam próbę, niestety nieudaną. Nawet stojąc na czubkach palców, nie sięgnęłam chociażby połowy schowka.
- Ja to zrobię. - Harry zdążył podejść do mebli, zanim ja się odsunęłam, w efekcie czego stał równo za mną, a jego tors przycisnął się mocno do moich pleców.
Uderzyła mnie nagła fala silnego gorąca, w brzuchu rozproszyło się stado motyli, kroczę nawiedziło przyjemne łaskotanie. Nieco mocniejszy nacisk na pośladek uświadomił mi, że i Harry'ego dopadło to nad wyraz niespodziewane i silne podniecenie. Zamiast z nim walczyć i zacząć myśleć o kompletnie niepociągających rzeczach, oddałam się we władanie chwili. Jackie zrobił to samo i już chwilę później złączyliśmy się w namiętnym pocałunku.
Nie odrywając od siebie ust i rąk, kierowani silnym pożądaniem, przenieśliśmy się na stół. Twarda deska to niekoniecznie najwygodniejsze podłoże na świecie, ale w takim momencie nie zwraca się na takie drobiazgi uwagi.
Rozedrgane dłonie Harry'ego zsunęły ze mnie spodnie razem z bielizną, zaraz potem usłyszałam dźwięk kolejnego rozsuwanego rozporka. A później była już tylko błogość ocierających się o siebie ciał i dzikich pocałunków. Zachłanne palce wciskały się w skórę ud i pleców, z gardeł wydobywały się niekontrolowane odgłosy świadczące o doznawaniu bezgranicznej rozkoszy, zagłuszające walące z wielką siłą serca.
Zwieńczeniem tego szalonego miłosnego tańca był wspaniały orgazm, który wycisnął z nas litry potu i innych substancji płynnych.
- Wiesz, że w tym momencie zniszczyłaś moją terapię? - wydukał Harry, gdy był już w stanie uspokoić oddech i wydobyć z siebie głos.
- A ty moje postanowienie tego, że już nigdy się do ciebie nie zbliżę.
- No to jesteśmy kwita. - Przycisnął usta do moich rozchylonych warg i chwilę później porwał mnie w ramiona, niosąc prosto do sypialni.
Nagie, wilgotne uda drżały pod jego palcami, a piersi unosiły się nierówno, wciąż schowane pod zaporą bluzki i biustonosza. Zachłannie całowałam jego oblaną kropelkami potu szyję, czując głęboko w środku, że wcale nie będę tego żałować...
...............................................
- Scenę "łazienkową" między Marion a Scottem zamierzałam usunąć przy przepisywaniu, jednak ostatecznie zdecydowałam się ją zostawić w imię zasady: skoro ją napisałam, niech już tam będzie. Plus biorę poprawkę na to, że to rozdział z czerwca, a wszystko, co wtedy powstawało, powstawało w bólach i nie mam do tego takiego dystansu i podejścia, jakiego udało mi się nabrać później.
- Całowanie kolan Polly po upadku zainspirowane gifem, na który kiedyś trafiłam, a którego nie zapisałam, więc nie mogę Wam go teraz zademonstrować.
- By nie "usłyszeć" zarzutu o niekonsekwencję, od razu wyjaśniam - Jared nie akceptuje śmieciowego jedzenia, ale szanuje to, że Scotty ma na to inny pogląd i czasami zabiera go w takie miejsca, by tak jak Marion, po prostu go uszczęśliwić. Co do kupowania dużej ilości zestawów - oczywistym jest, że Scotty tego wszystkiego nie zjada. W okolicy zawsze trafi się ktoś, kto ucieszy się z podarowanego jedzenia.
- Generalnie do zbliżenia między Harrym i Marion miało dość znacznie później, jednak po spisaniu planu wszystkich rozdziałów, ten moment okazał się być na to najodpowiedniejszy. Tak, wiem, że jakieś dziewięćdziesiąt procent z Was chce mnie teraz zabić i biorę to na klatę :P.
- Scotty padł jak mucha. Zabawa w Indian i Jedi całkowicie go wykończyła.
Nawet nie zdziwiło mnie to niecodzienne połączenie. Scott potrafi tworzyć jeszcze bardziej zaskakujące hybrydy, więc w pewnym stopniu już do tego przywykłam.
- Ja w sumie też mam już dosyć. Bieganie w kółko i udawanie wodza Apaczorów, jak to określa ich twój syn, jest okropnie męczące. A Polly już śpi? - dodał szybko, widząc, że się nie śmieję, ani śmiać nie zamierzam.
- Tak, położyłam ją godzinę temu.
- Czyli mamy pełną swo... - tu przerwał, zdając sobie sprawę z tego, jak nieodpowiednie w tej sytuacji są słowa, które właśnie zamierzał wypowiedzieć. - Przepraszam. Kiedy tak znów bawiłem się ze Scottym i Scoobym i zaraz potem zszedłem do kuchni, w której siedzisz ty, poczułem się tak jak dawniej, kompletnie zapomniałem o tym, że już tak nie jest.
- I nie będzie - podsumowałam jego wytłumaczenie i wygładziłam kawałek obrusa. Podczas gdy on bawił się z Małym, ja zdjęłam bransoletkę, by znów przypadkiem nie zdradzić swojego zdenerwowania, które i tak mimo wszystko doskonale dostrzega. Na moment przestało być już tak silne, zaczynałam nawet czuć się w miarę swobodnie, ale nabrało z powrotem na mocy, gdy tylko zobaczyłam, jak ściąga koszulkę, by oddać ją do prania. Nie spodziewałam się tego, że aż tak bardzo to na mnie zadziała. Za bardzo...
- Smutne, ale prawdziwe.
- Nie zaczynaj, proszę.
- Dobra, już nic nie mówię. - Uniósł dłonie w geście obronnym i po raz kolejny westchnął, wprowadzając tym w ruch mięśnie swojego brzucha.
Zacisnęłam mocno powieki, karcąc się za natłok nieodpowiednich myśli.
- Coś ci jest? - zapytał z troską w głosie.
- Nic, jestem po prostu zmęczona.
- Spokojnie, jak tylko wyschną moje rzeczy, wracam z powrotem do Dave'a. Wiesz, jakoś nie jestem w stanie nazwać tego miejsca domem. Niby Thompsonowie każą mi się czuć jak u siebie, ale jakoś nie potrafię się przełamać.
Nie odpowiedziałam, uniosłam tylko zachowawczo kąciki ust i wlepiłam wzrok w jasny materiał okrywający drewniany blat.
Zapadła między nami niekomfortowa cisza, którą znów zdecydował się przerwać Harry:
- Pamiętasz to francuskie zdanie, które zawsze mówiłem, gdy się na mnie wkurzałaś, kiedy to mieszkaliśmy jeszcze z Al i byliśmy wyłącznie przyjaciółmi?
Skinęłam twierdząco głową, przypominając sobie to silne uczucie irytacji spowodowane tym, że nie miałam zielonego pojęcia, co on tam sobie mamrotał pod nosem.
- Wiesz, co to znaczyło? Jesteś taka piękna, kiedy się złościsz, moja przyszła żono.
Przewróciłam oczami i zagryzłam dolną wargę. Spodziewałam się kolejnej tyrady na temat naszego zakończonego niedawno małżeństwa, więc zdecydowałam odezwać się, zanim on wkręci się w temat:
- Napijesz się kawy?
- Jasne. - Zrozumiał cel tego pytania i nawet nie próbował wracać do przerwanego tematu. - Byłbym ci bardzo wdzięczny, jakbyś mogła mi ją zrobić w moim ulubionym kubku. Chyba, że go wyrzuciłaś.
- Nie, nie wyrzuciłam - odparłam, nawet na niego nie patrząc i ruszyłam w stronę wiszącej szafki. Otworzyłam drewniane drzwiczki i przeklęłam samą siebie za to, że postawiłam to jego naczynie w najodleglejszym kącie i nie jestem teraz w stanie go dosięgnąć. Mimo wszystko podjęłam próbę, niestety nieudaną. Nawet stojąc na czubkach palców, nie sięgnęłam chociażby połowy schowka.
- Ja to zrobię. - Harry zdążył podejść do mebli, zanim ja się odsunęłam, w efekcie czego stał równo za mną, a jego tors przycisnął się mocno do moich pleców.
Uderzyła mnie nagła fala silnego gorąca, w brzuchu rozproszyło się stado motyli, kroczę nawiedziło przyjemne łaskotanie. Nieco mocniejszy nacisk na pośladek uświadomił mi, że i Harry'ego dopadło to nad wyraz niespodziewane i silne podniecenie. Zamiast z nim walczyć i zacząć myśleć o kompletnie niepociągających rzeczach, oddałam się we władanie chwili. Jackie zrobił to samo i już chwilę później złączyliśmy się w namiętnym pocałunku.
Nie odrywając od siebie ust i rąk, kierowani silnym pożądaniem, przenieśliśmy się na stół. Twarda deska to niekoniecznie najwygodniejsze podłoże na świecie, ale w takim momencie nie zwraca się na takie drobiazgi uwagi.
Rozedrgane dłonie Harry'ego zsunęły ze mnie spodnie razem z bielizną, zaraz potem usłyszałam dźwięk kolejnego rozsuwanego rozporka. A później była już tylko błogość ocierających się o siebie ciał i dzikich pocałunków. Zachłanne palce wciskały się w skórę ud i pleców, z gardeł wydobywały się niekontrolowane odgłosy świadczące o doznawaniu bezgranicznej rozkoszy, zagłuszające walące z wielką siłą serca.
Zwieńczeniem tego szalonego miłosnego tańca był wspaniały orgazm, który wycisnął z nas litry potu i innych substancji płynnych.
- Wiesz, że w tym momencie zniszczyłaś moją terapię? - wydukał Harry, gdy był już w stanie uspokoić oddech i wydobyć z siebie głos.
- A ty moje postanowienie tego, że już nigdy się do ciebie nie zbliżę.
- No to jesteśmy kwita. - Przycisnął usta do moich rozchylonych warg i chwilę później porwał mnie w ramiona, niosąc prosto do sypialni.
Nagie, wilgotne uda drżały pod jego palcami, a piersi unosiły się nierówno, wciąż schowane pod zaporą bluzki i biustonosza. Zachłannie całowałam jego oblaną kropelkami potu szyję, czując głęboko w środku, że wcale nie będę tego żałować...
...............................................
- Scenę "łazienkową" między Marion a Scottem zamierzałam usunąć przy przepisywaniu, jednak ostatecznie zdecydowałam się ją zostawić w imię zasady: skoro ją napisałam, niech już tam będzie. Plus biorę poprawkę na to, że to rozdział z czerwca, a wszystko, co wtedy powstawało, powstawało w bólach i nie mam do tego takiego dystansu i podejścia, jakiego udało mi się nabrać później.
- Całowanie kolan Polly po upadku zainspirowane gifem, na który kiedyś trafiłam, a którego nie zapisałam, więc nie mogę Wam go teraz zademonstrować.
- By nie "usłyszeć" zarzutu o niekonsekwencję, od razu wyjaśniam - Jared nie akceptuje śmieciowego jedzenia, ale szanuje to, że Scotty ma na to inny pogląd i czasami zabiera go w takie miejsca, by tak jak Marion, po prostu go uszczęśliwić. Co do kupowania dużej ilości zestawów - oczywistym jest, że Scotty tego wszystkiego nie zjada. W okolicy zawsze trafi się ktoś, kto ucieszy się z podarowanego jedzenia.
- Generalnie do zbliżenia między Harrym i Marion miało dość znacznie później, jednak po spisaniu planu wszystkich rozdziałów, ten moment okazał się być na to najodpowiedniejszy. Tak, wiem, że jakieś dziewięćdziesiąt procent z Was chce mnie teraz zabić i biorę to na klatę :P.
Siedziałam i myślałam, i myślałam, co to do diaska za zagadka z pierwszego rozdziału i wymyślić nie mogłam. Dopiero później do mnie dotarło, że chodziło o Harrego „obrażającego Marion”.
OdpowiedzUsuńMogłabyś wyjaśnić, o co chodziło z „po jednych pieniądzach jesteście”, bo nie znam tego powiedzenia, przez co nie zrozumiałam, o co chodziło Marion.
Zupełnie nie zgadzam się z tym, że Marion nie zasługuje na to, co ma Mary. W pełnij
zasługuje. Marion w ciągu ostatnich 3 (4?) lat dostała niejednego kopa od życia, a przednią jeszcze wiele innych wybojów. Była zdradzana przez dwóch mężczyzn, których kochała, a mimo to nie siedzi rycząc w kącie tylko mobilizuje się i działa dalej. Jest powiedzenie, że jeśli życie rzuca nam kłody pod nogi to należy zrobić z nich tratwę. Marion to robi, a ma zaledwie 23(4?) lata.
Raczej nikt nie czepiałby się, że Jr nie narzuca dzieciom swoich nawyków żywieniowych, bo to wręcz niewskazane. Choć nie powiem, że sposób wychowania do ma oryginalny.
Scotty momentami mnie przeraża :P Boję się myśleć o tym co będzie jak to co spłodził Leto wejdzie w okres dojrzewania…
Hello Kitty? Pffff…. Jestem lepsza, mam z Małą Syrenką. I Scotty miły dla Polly? Co nabroił? Jakoś tak ciężko uwierzyć, że ot tak stał się dobrym bratem, bo to jednak krew Jr i geny Marion nie dadzą rady ich przyćmić.
A nie mówiłam, że czuje, że ta dwójka się spiknie? Mówiłam? Po chełpiłabym się jeszcze, ale znając WYRA to do końca wszystko zdąży się pokręcić.
Marion raczej nie zabrałaby alkoholika na drinka, a w tym wypadku to identyczna sytuacja. Chyba, że chcesz to wykorzystać w dalszej akcji to się nie czepiam.
Boziu, mam do nadrobienia Scottowe wpisy, więc lecę tam.
I przepraszam za jakiekolwiek błędy, ale jakoś niemrawo się czuje. Wyłapałam gdzieś w tekście błędy, a mianowicie kilka słów w rodzaju męskim w narracji Marion.
- Bianka
Nic dziwnego, że nie od razu przyszło Ci to do głowy, w końcu ten pierwszy rozdział to był wieki temu ;).
UsuńByć po jednych pieniądzach to to samo, jakby powiedzieć, że są siebie warci/tyle samo warci. W tym przypadku chodziło mi o to, by podkreślić, że zarówno Scotty, jak i Dolores miewają specyficzne myślenie i podejście do różnych spraw.
Marion, jak zapewne łatwo zauważyć, jest osobą bardzo skromną, pokorną, nie ma w niej za grosz egocentryzmu, nie rozdmuchuje swojego cierpienia, ani też nie wyolbrzymia szczęścia. Stąd też taki pogląd w tej kwestii.
Dla mnie też oczywistym jest, że nie powinno się przerzucać swoich poglądów i obsesji na dzieci, ale mimo wszystko wolałam o tym wspomnieć w posłowiu, by uniknąć zarzutów o hipokryzję (czyt. nie akceptuje takiego jedzenia, a synowi kupuje kilka zestawów). Wielu ludzi mogłaby to uznać za błąd logiczny. Może to zabawne, ale przed publikacją czytam rozdział tak, jakbym czytała czyjeś opowiadanie i wyłapuję, a następnie poprawiam nieścisłości, których jako czytelnik bym się przyczepiła, albo takie, które ja bym zignorowała, ale ktoś mógłby uznać za błąd. Oczywiście nie wszystko udaje mi się zauważyć, ale cóż, nikt nie jest perfekcyjny ;).
Wyjaśnię to tak - jak w każdym rodzeństwie, tak i u nich, są dobre i gorsze momenty. Można sobie docinać, wyzywać się, ale kiedy drugiemu dzieje się krzywda, natychmiast odrzuca się wszystkie antypatie. Przynajmniej ja tak to widzę i tak chciałam to ukazać.
Marion świadomie nie chciała wylądować z Harrym w łóżku, a raczej na stole, ale zadziałała magia chwili. Wyłączyła logiczne myślenie i nawet nie brała pod uwagę problemów Harry'ego.
No tak, nie byłabym sobą, gdybym nie zmieniła bohaterowi płci. Może kiedyś to wyłapię, albo ktoś mi wskaże, co, gdzie i jak, bo rozpoczął się mój sezon alergiczny, więc szukanie teraz tego w tekście byłoby istną męczarnią dla moich patrzałek :).
Dziękuję za komentarz i mam nadzieję, że nie będziesz zawiedziona scottowymi wpisami :).
A czy to ja jestem tymi 90%? Chybaaaaaaaa tak!
OdpowiedzUsuńMasz rację, nie uszczęśliwiłaś mnie tym. Nie lubię takich facetów jak Harry i jak już raz się do nich zrażę, to nie ma przebacz. W ten sam sposób nie toleruję Mary, jednak w jej przypadku to mimo wszystko jest o wiele słabsze.
Modliłam się, naprawdę się modliłam, żeby to spotkanie zakończyło się jak najszybciej, a napis +18 z początku rozdziału wcale nie dotyczył tej właśnie pary. Pamiętam, jak kiedyś wspominałaś mi, że Marion prawdopodobnie wybaczy mężowi, ale po tym rozwodzie miałam nadzieję, że to się jednak nie stanie. No cóż, ty miałaś inną koncepcję tego związku i Ty tu rządzisz, więc jestem w stanie to uszanować, ale Harry'ego nie zaakceptuję już nigdy.
Tak a propo, to ostatnio zapomniałam dodać (to było chyba w tym opowiadaniu), że bardzo podobało mi się wspomnienie Jonathana I Emily. To były tylko imiona i nazwiska , ale wywołały uśmiech na mojej twarzy. Mimo wszystko tęsknię bardzo za tamtym opowiadaniem. (A teraz następuje scena, kiedy Jo płacze:D) .
Harry może i jest troskliwym ojcem, na pewno godne wspomnienia jest to, jak zaakceptował Scotta w swoim życiu. Tego nie mogę mu zarzucić. Ale mężem jest dla mnie koszmarnym. Może i nadal coś czuje do Marion, ale zmanipulował ją i zagrał na jej niestety żywych jeszcze uczuciach do niego. Drań, drań, drań! Czy mogę pojawić się w tym opowiadaniu i zgnieść go jak robaka? Proszęęęęęęęęęęęęęęęę, daj mi tę małą chwilę chwały i rozkoszy:D
Rozdział nie jest zły, nie chcę, żebyś tak pomyślała, bo jest naprawdę dobry. A moment ze Scottym i jego fankami oraz wyjaśnieniami skąd to zna, wywołał na mojej twarzy uśmiech ( tu możesz sobie pogratulować, bo ostatnio mało co wywołuje u mnie uśmiech):D Chciałabym widzieć to, jak Shannon uczył tego swojego bratanka :) Po prostu genialny fragment :)
Oczywiście pozdrawiam i czekam na kolejny:) I cieszę się, że chociaż tym razem nie musiałaś tak długo czekać na komentarz ode mnie:)
Zdecydowanie tak! Wiedziałam, że nie będziesz tym zachwycona, ale koncepcja siła wyższa ;). Mimo wszystko cieszę się, że jesteś w stanie to zaakceptować i nie próbujesz mi teraz wirtualnie skopać tyłka.
UsuńA już myślałam, że nikt nie wyłapał tego nawiązania do MD! Bardzo się cieszę, że jednak znalazła się jedna osoba. Do jakiegoś czasu rzucałam w takich przypadkach przypadkowymi, wymyślonymi na poczekaniu imionami i nazwiskami, ale teraz dobieram je niezwykle świadomie i one zawsze do czegoś nawiązują. Jeśli nie do mojej pisaniny, to do moich ulubionych filmów czy książek. Poza tym, taka mała ciekawostka, pisząc poprzedni rozdział nazwałam tych ludzi zupełnie inaczej, ale zdecydowałam się na zmianę przy przepisywaniu :). Mi też troszkę go brakuje, ale niestety, za bardzo się z nim pospieszyłam, odpowiednio go nie przemyślałam i wyszło, jak wyszło. Mam nauczkę na przyszłość.
Napiszę miniaturkę, w której Harry'ego zaatakuje zmutowany olbrzym, któremu dam na imię Asia :D.
Bardzo się cieszę, że mimo niepasującego Ci toku zdarzeń, jesteś w stanie wyłapać też dobre strony tego rozdziału, to bardzo miłe.
Gratuluję samej sobie i jestem z siebie niezwykle dumna, bo każdy uśmiech wywołany moją pisaniną jest dla mnie niezwykle cenny :).
Również pozdrawiam i dziękuję za komentarz :).
jejku, zajebisty rozdział. Byłam strasznie ciekawa co się stanie między Marion i Harry'm. Szczerze mówiąc liczyłam na to co właśnie się wydarzyło w tym rozdziale, także jestem szczęśliwa, że w ten sposób tak to napisałaś :)
OdpowiedzUsuńi z niecierpliwością czekam na kolejny!
Bardzo się cieszę, że się spodobał, no i że znalazła się choć jedna osoba, którą zadowoliłam tym, co wymyśliłam dla Harry'ego i Marion. Nie spodziewam się wielu pozytywnych reakcji na ten wątek, więc każda jest bardzo cenna :).
UsuńMam nadzieję, że pojawi się na początku przyszłego miesiąca, albo przynajmniej w jego pierwszej połowie.
Dziękuję za komentarz!
Intryguje mnie tytuł rozdziału. I tak się zastanawiam, której z pań się on tyczy. Może właśnie Marion? Ciekawe jak to będzie dalej między nią a Harrym.
OdpowiedzUsuńHmm... nie wiem czy życie egoisty jest lepsze, łatwiejsze. Wtedy chowamy się za żelazną kurtyną. Ranimy swoim zachowaniem innych, nie dając po sobie poznać, że i nas daje się to we znaki. Ale co to za życie?
Tak, a mój psiak to już nawet nie posłucha się, gdy mówię do niego: siad, bo wie, że pani tak czy siak się zlituje i da mu nagrodę, czy cokolwiek zechce :D.
A ja wlaśnie chciałabym, no może nie non stop, ale chociaż przez chwilę pomieszkać w L.A - właśnie ze względu na pogodę. Naszej ponurej jesieni nie cierpię!
O, tak! Jestem gotowa na jakąś akcję z Małym Księciem :D No proszę, zarostu mu się nie chciało! Oby w przyszłości nie poszedł w ślady Jareda i nie wyhodował takiego buszu, który miał na sobie chyba jeszcze w tym roku. Straaaszne! Hahaha, to dziecko faktycznie jest niemożliwe - ale za to jakie kochane! :D No uwielbiam, uwielbiam i jeszcze raz uwielbiam, i będę to powtarzać jeszcze z miliard razy! :D
Cóż... Marion broni się na wszelkie możliwe sposoby, ale miłość nie wybiera. Zranił ją, ale ona mimo wszystko, w głębi siebie, coś nadal do niego czuje. A przynajmniej odnoszę takie wrażenie.
Ojeeeej, ta scena tak strasznie mnie rozczuliła. Już sobie wyobrażam Scotta za kilka lat, jak jeszcze bardziej dba i opiekuje się siostrą :3. No wykreowałaś dziecko-cud!
Tak, pamiętam, że swego czasu też miałam problem z wyborem zabawki do zestawu :D Ale tekstem z Jaredem, że kupuje tyle zestawów ile zabawek - rozwaliłaś mnie. Moja wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach, zadziwia mnie :DD
Zabiłaś mnie! Przez Ciebie nie potrafię opanować śmiechu! Genialna scena, genialny Mały i genialny wujek Shannon! (chyba literówka się wkradła: jęknąłem napisałaś, a chyba powinno być jęknęłam, bo to Marion mówi, co nie? :D)
Najwyraźniej podświadomość Marion wzięła nad nią górę :D Ciekawa jestem, co może przydarzyć się jeszcze w domu :>
O, wyczuwam napięcie! Czy będzie... spięcie?
Uuhuuuu... No to teraz jestem ciekawa, czy już po tej akcji będą udawać, że do tego w ogóle nie doszło, czy może jednak coś się między nimi zmieni, naprawi? W sumie to... To sama nie wiem, czy byłoby fajnie, jeśliby do niego wróciła. Mówi się, że jeśli facet zdradzi raz, to będzie zdradzać przez cały czas. Ale z drugiej strony mimo wszystko jest mi go szkoda, Marion również...
Scena 'łazienkowa' bardzo dobra i cieszę się, że tego nie usunęłaś! Uwielbiam takie codzienne, normalne sytuacje, które opisujesz w taki właśnie sposób! Ale pisałyśmy już o takiej 'zwykłości', więc już pewnie to wiesz :).
I nie, wcale nie chcę Cię zabić za to zbliżenie :D. Niby dlaczego? Jak dla mnie - genialnie to rozpracowałaś.
Pozdrawiam! ;*
Nie jest łatwiejsze, ale Marion jako osoba, która z egoizmem ma niewiele wspólnego, zakłada, że tak jest. W końcu trawa jest zawsze zieleńsza tam, gdzie nas nie ma...
UsuńMoja potworka to mnie nawet nie słucha, jak ją wołam, reaguje tylko wtedy, gdy powiem "kiełbasa" albo "jedzenie". I gdzieś czytałam o bezwarunkowej miłości zwierzęcia do człowieka, jasne, kochają cię tylko wtedy, gdy dajesz im żreć :D.
Mnie Los Angeles nie kręci pod żadnym względem - ani pogody, ani atmosfery. Gdyby przez cały rok świeciło mi słońce i nigdy nie padał śnieg, oszalałabym, nie lubię meteorologicznej monotonności.
Wybór zabawki do zestawu to jeden z największych dylematów mojego dzieciństwa! Przecież wszystkie są takie fajne i każdą można się fajnie pobawić! Cierpiałam zwłaszcza dlatego, że do McDonaldsa jeździłam bardzo rzadko i nigdy w życiu nie udało mi się zebrać wszystkich zabawek z serii.
O, bardzo Ci dziękuję za wskazanie tej literówki, bo już wcześniej Bianka wspomniała mi, że zmieniłam Marion płeć, a ja nie miałam siły tego szukać. Za momencik to poprawię.
Co się wydarzy po tej akcji dowiecie się w przyszłości, pozostaje cierpliwie czekać :).
A ja się cieszę, że te normalne sytuacje są akceptowane, bo zwykle ludzie nie lubią czytać o nudnym, codziennym życiu, wolą zapierające dech w piersiach akcje i dramaty. Już nie raz, nie dwa wyjaśniałam naturę tych scenek i wiem, że przez nie straciłam wielu czytelników, dlatego jestem niezwykle wdzięczna tym, którzy się nimi nie zrażają, a wręcz przeciwnie, mają przyjemność z ich czytania i akceptują moje podejście do tej sprawy :).
Wiele razy czytałam, że Marion będzie głupia, jeśli zbliży się do Harry'ego, że ponowne ocieplenie stosunków tej pary nie będzie dobrym posunięciem, że Jackobson nie zasługuje na wybaczenie i drugą szansę, więc z góry założyłam, że narażę się wielu osobom takim, a nie innym wątkiem. Ale naprawdę niezmiernie cieszę się z tego, że nie odebrałaś tego jako strzał w stopę, a wręcz przeciwnie.
Również pozdrawiam i przepraszam, że jeszcze nie skomentowałam nowego rozdziału u Ciebie. W weekend nie miałam ku temu warunków, ale mam nadzieję już jutro się za to zabrać, ale w razie co, niczego nie obiecuję. Aczkolwiek tak czy inaczej komentarz pojawi się na pewno!
http://kwejk.pl/obrazek/1657756/al.html coś mi mówi, że chodzi o ten gif. :) Nie będę się rozpisywać - uwielbiam postać Marion, ten rozdział jest dla mnie idealny. :D Nawet nie będę jej krytykować za to, że jednak uległa Harry'emu, po prostu dalej go kocha, nawet jeśli wyrządził jej krzywdę. Może teraz się zmieni, gdy zrozumiał, ile stracił. Choć przyznaję, że jestem zaskoczona, myślałam, że Marion będzie z Davem, ale nie będę narzekać. Pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuńTak, dokładnie o ten!
UsuńNiezmiernie mnie to cieszy ;) O proszę, nawet nie sądziłam, że jest ktoś, kto łączy Marion z Davem! Możesz narzekać, nie ma problemu :D
Również pozdrawiam i dziękuję za komentarz :)