Mary:
- Dawaj tu te swoją łepetynę - zwróciłam się do córki, gdy wszyscy troje zatrzymaliśmy się przed wyjściem z lotniska.
- Nie cie ciapy - wycedziła przez zaciśnięte zęby, marszcząc czoło i wydymając wargi.
- Ale musisz ją założyć, bo tu jest bardzo zimno.
Mała spojrzała najpierw na mnie, a później na Jareda. Ten kiwnął twierdząco głową.
- No dobsie. - Zaprzestała swojego wiercenia, dzięki czemu mogłam swobodnie nałożyć jej czapkę z kocimi uszami.
Lot, mimo moich obaw, minął nam bez zbędnych problemów. Bałam się głównie dwóch rzeczy - marudzenia Courtney i buntu mojego organizmu - niepotrzebnie. Court przez cały czas oglądała bajki, a mnie wzięta przed podróżą nieco większa dawka morfiny niż zwykle uchroniła przed niespodziewanym bólem. Te niespełna trzy godziny na pokładzie samolotu zleciały mi nie wiadomo kiedy, podobnie jak Jaredowi, który zaczytał się w Idiocie Dostojewskiego. Ja nigdy nie potrafiłam czytać w środkach masowego transportu, brakuje w nich potrzebniej mi do skupienia ciszy. Jay rozwiązuje ten problem za pomocą stoperów, mnie one odpychają. Wtykając je sobie w uszy, mam wrażenie, że po ich wyciągnięciu stanę się kompletnie głucha. Ot taka paranoja z dzieciństwa, której nie byłam w stanie się wyzbyć przez całe życie.
- Juś?
- Już. - Poprawiłam zawiązaną pod brodą córki białą kokardkę i z pomocą Jareda podniosłam się z pozycji półklęczącej.
Gdy tylko przeszliśmy przez rozsuwane drzwi, do moich uszu doszedł radosny pisk Court. Sama nie wiem kiedy, wysunęła rękę z mojej dłoni i rzuciła się w sporą górkę śniegu. Już chciałam do niej podejść i doprowadzić ją do porządku, ale Jay złapał mnie za przedramię.
- Niech się dziewczyna nacieszy, w domu tego nie ma.
- Zaziębi się.
- Nic jej nie będzie - dodał spokojnym tonem i z wielkim uśmiechem na twarzy patrzył, jak Courtney tarza się w białym puchu.
- Jak zachoruje, ty będziesz z nią jeździł po lekarzach i koło niej skakał.
- Nie ma sprawy, mam czas.
- No właśnie, co do tego czasu, nie boisz się konsekwencji zerwania kontraktu? - Spojrzałam na męża niepewnie. Nie podoba mi się to, że odmówił wykonywania swoich obowiązków. Owszem, cieszę się, że dzięki temu możemy spędzać tyle czasu razem, ale boję się nieprzyjemności, jakie mogą go spotkać z tego tytułu, w końcu to jest biznes, w dodatku naprawdę bezlitosny.
- Mam je gdzieś. Pewna osoba powiedziała ostatnio coś bardzo mądrego.
- Co takiego? - Wsunęłam dłoń pod jego ramię i posłałam kolejne pytające spojrzenie.
- Są rzeczy ważniejsze niż sukces i popularność. Od siebie dodam jeszcze pieniądze.
- Jesteś niemożliwy.
- Mogę sobie na to pozwolić.
Kąciki moich ust mimowolnie się uniosły, a głowa spoczęła tuż przy szyi męża. Podobnie jak on, skupiłam wzrok na naszej córeczce bawiącej się śniegiem. To jedna z tych chwil, kiedy to czuję się jak normalna, zdrowa i przede wszystkim szczęśliwa kobieta.
Szczęście, jego mimo wszystko mam naprawdę bardzo wiele, gdyby było inaczej, Jared nie wybaczyłby mi tego wszystkiego, co zrobiłam i zostawiłby mnie bez absolutnie żadnych skrupułów. Szczerze mówiąc, jeszcze cztery dni temu byłam pewna, że tak się właśnie stanie. Każdej sekundy naszych cichych dni byłam przygotowana na to, że wejdzie do sypialni i oznajmi mi, że się ze mną rozwodzi i każe wynieść się z jego domu. Nawet bym nie protestowała. Owszem, czułabym ból, ale przełknęłabym tę pigułkę goryczy w honorowym milczeniu, bo sama byłabym sobie winna. Na szczęście serce okazało się być silniejsze od rozumu i Jared dał mi kolejną szansę, i tym razem już nie zawiodę jego zaufania. Chcę umrzeć z czystym sumieniem, więc tak jak mu to obiecałam, z moich ust nie padnie już absolutnie żadne kłamstwo, nawet najdrobniejsze.
- No to czym jedziemy, taksówką czy autobusem? - zapytał Jared, przerywając mi moment refleksji. Jego wzrok wbity był w postój taksówek, Courtney stała już przed nami z przekrzywioną czapką i zarumienioną buzią.
- Pojedźmy autobusem, chcę poczuć klimat starych czasów. - Uśmiechnęłam się nieznacznie i poprawiłam nakrycie głowy córki.
- Jak pani sobie życzy. - Jared błysnął mi przed oczami szerokim uśmiechem, wziął zmarzniętą, ale roześmianą Courtney na ręce i wolnym krokiem ruszyliśmy na przystanek. Jeśli nic się przez te lata nie zmieniło, autokary połączone z Bellingham będę kursować co piętnaście minut, tak więc nie ma pośpiechu, można sobie swobodnie pooddychać powietrzem prawie że starych śmieci. Nie mieszkałam, co prawda, w Seattle, ale bywałam tam na tyle często, być czuć się tam jak w domu.
Wzięłam głęboki oddech i rozejrzałam się dookoła. Tego miejsca też mi cholernie brakowało...
- Dawaj tu te swoją łepetynę - zwróciłam się do córki, gdy wszyscy troje zatrzymaliśmy się przed wyjściem z lotniska.
- Nie cie ciapy - wycedziła przez zaciśnięte zęby, marszcząc czoło i wydymając wargi.
- Ale musisz ją założyć, bo tu jest bardzo zimno.
Mała spojrzała najpierw na mnie, a później na Jareda. Ten kiwnął twierdząco głową.
- No dobsie. - Zaprzestała swojego wiercenia, dzięki czemu mogłam swobodnie nałożyć jej czapkę z kocimi uszami.
Lot, mimo moich obaw, minął nam bez zbędnych problemów. Bałam się głównie dwóch rzeczy - marudzenia Courtney i buntu mojego organizmu - niepotrzebnie. Court przez cały czas oglądała bajki, a mnie wzięta przed podróżą nieco większa dawka morfiny niż zwykle uchroniła przed niespodziewanym bólem. Te niespełna trzy godziny na pokładzie samolotu zleciały mi nie wiadomo kiedy, podobnie jak Jaredowi, który zaczytał się w Idiocie Dostojewskiego. Ja nigdy nie potrafiłam czytać w środkach masowego transportu, brakuje w nich potrzebniej mi do skupienia ciszy. Jay rozwiązuje ten problem za pomocą stoperów, mnie one odpychają. Wtykając je sobie w uszy, mam wrażenie, że po ich wyciągnięciu stanę się kompletnie głucha. Ot taka paranoja z dzieciństwa, której nie byłam w stanie się wyzbyć przez całe życie.
- Juś?
- Już. - Poprawiłam zawiązaną pod brodą córki białą kokardkę i z pomocą Jareda podniosłam się z pozycji półklęczącej.
Gdy tylko przeszliśmy przez rozsuwane drzwi, do moich uszu doszedł radosny pisk Court. Sama nie wiem kiedy, wysunęła rękę z mojej dłoni i rzuciła się w sporą górkę śniegu. Już chciałam do niej podejść i doprowadzić ją do porządku, ale Jay złapał mnie za przedramię.
- Niech się dziewczyna nacieszy, w domu tego nie ma.
- Zaziębi się.
- Nic jej nie będzie - dodał spokojnym tonem i z wielkim uśmiechem na twarzy patrzył, jak Courtney tarza się w białym puchu.
- Jak zachoruje, ty będziesz z nią jeździł po lekarzach i koło niej skakał.
- Nie ma sprawy, mam czas.
- No właśnie, co do tego czasu, nie boisz się konsekwencji zerwania kontraktu? - Spojrzałam na męża niepewnie. Nie podoba mi się to, że odmówił wykonywania swoich obowiązków. Owszem, cieszę się, że dzięki temu możemy spędzać tyle czasu razem, ale boję się nieprzyjemności, jakie mogą go spotkać z tego tytułu, w końcu to jest biznes, w dodatku naprawdę bezlitosny.
- Mam je gdzieś. Pewna osoba powiedziała ostatnio coś bardzo mądrego.
- Co takiego? - Wsunęłam dłoń pod jego ramię i posłałam kolejne pytające spojrzenie.
- Są rzeczy ważniejsze niż sukces i popularność. Od siebie dodam jeszcze pieniądze.
- Jesteś niemożliwy.
- Mogę sobie na to pozwolić.
Kąciki moich ust mimowolnie się uniosły, a głowa spoczęła tuż przy szyi męża. Podobnie jak on, skupiłam wzrok na naszej córeczce bawiącej się śniegiem. To jedna z tych chwil, kiedy to czuję się jak normalna, zdrowa i przede wszystkim szczęśliwa kobieta.
Szczęście, jego mimo wszystko mam naprawdę bardzo wiele, gdyby było inaczej, Jared nie wybaczyłby mi tego wszystkiego, co zrobiłam i zostawiłby mnie bez absolutnie żadnych skrupułów. Szczerze mówiąc, jeszcze cztery dni temu byłam pewna, że tak się właśnie stanie. Każdej sekundy naszych cichych dni byłam przygotowana na to, że wejdzie do sypialni i oznajmi mi, że się ze mną rozwodzi i każe wynieść się z jego domu. Nawet bym nie protestowała. Owszem, czułabym ból, ale przełknęłabym tę pigułkę goryczy w honorowym milczeniu, bo sama byłabym sobie winna. Na szczęście serce okazało się być silniejsze od rozumu i Jared dał mi kolejną szansę, i tym razem już nie zawiodę jego zaufania. Chcę umrzeć z czystym sumieniem, więc tak jak mu to obiecałam, z moich ust nie padnie już absolutnie żadne kłamstwo, nawet najdrobniejsze.
- No to czym jedziemy, taksówką czy autobusem? - zapytał Jared, przerywając mi moment refleksji. Jego wzrok wbity był w postój taksówek, Courtney stała już przed nami z przekrzywioną czapką i zarumienioną buzią.
- Pojedźmy autobusem, chcę poczuć klimat starych czasów. - Uśmiechnęłam się nieznacznie i poprawiłam nakrycie głowy córki.
- Jak pani sobie życzy. - Jared błysnął mi przed oczami szerokim uśmiechem, wziął zmarzniętą, ale roześmianą Courtney na ręce i wolnym krokiem ruszyliśmy na przystanek. Jeśli nic się przez te lata nie zmieniło, autokary połączone z Bellingham będę kursować co piętnaście minut, tak więc nie ma pośpiechu, można sobie swobodnie pooddychać powietrzem prawie że starych śmieci. Nie mieszkałam, co prawda, w Seattle, ale bywałam tam na tyle często, być czuć się tam jak w domu.
Wzięłam głęboki oddech i rozejrzałam się dookoła. Tego miejsca też mi cholernie brakowało...
***
Autobus znacznie zwolnił, po czym całkowicie się zatrzymał. Courtney zsunęła się z kolan Jareda i powoli ruszyliśmy w stronę wyjścia.
- I hop!
Mała asekurowana przez ojca zeskoczyła z ostatniego stopnia schodków pojazdu i zabraliśmy swój bagaż z otwartego przez kierowcę schowka.
Zamiast ruszyć przed siebie, stałam na chodniku i wpatrywałam się w niewysoki budynek znajdujący się na przeciwko przystanka. Niegdyś mieściła się tam mała kawiarenka, dziś jej miejsce zajmuje siłownia.
- Wszystko w porządku, Mary? - Jared położył mi dłoń na ramieniu i spojrzał na mnie niepewnym wzrokiem.
- Pamiętasz, co tam kiedyś było? - spytałam, wskazując palcem obserwowany obiekt.
- Nie.
- Kawiarnia. Siedziałam w niej, kiedy ty wyjeżdżałeś do Los Angeles. Piłam kawę przy stoliku na samym końcu pomieszczenia i patrzyłam, jak czekasz, a potem wsiadasz do autobusu i odjeżdżasz. - Dokładnie pamiętam, co wtedy czułam: ból, żal, złość i smutek. - Musiałam się pilnować, żeby za tobą nie wybiec i nie błagać o to, żebyś został. Byłam tego naprawdę bliska, ale przypomniałam sobie, że to dla twojego dobra, dla twojej przyszłości.
Nic nie odpowiedział tylko przycisnął wargi do mojej skroni. Uśmiechnęłam się leciutko i złapałam wyciągniętą, ukrytą w puchowej rękawiczce dłoń Courtney.
Czułam, że kiedy tylko się tu znajdziemy, wspomnienia odżyją, ale nie myślałam, że będą aż tak wyraźne. Zupełnie, jakbym siedziała za tamtą szybą kilka dni, a nie ponad dwadzieścia lat temu. Niesamowite...
Idąc wolnym spacerem przez tak dobrze znane mi ulice, doszliśmy do domu, w którym się wychowywałam, a który obecnie zamieszkuje wujek Stephen z żoną i trójką dzieci. Stanęłam tuż przed półmetrowym ogrodzeniem i w milczeniu przyglądałam się dwupiętrowemu budynkowi.
Nieco pożółkłe ściany, nieduża weranda, wyblakłe dachówki, ogrodzone z dwóch stron balustradą schodki. Pokryte białym puchem mini boisko do kosza, odnowiona huśtawka i ciągnące się od jabłoni do wiśni sznurki na pranie. Ten widok wylał falę ciepła na moje serce i napełnił zmęczone oczy łzami wzruszenia. Owszem, przeżyłam tam wiele koszmarnych chwil, ale nie mogę przez to zapominać o tych dobrych momentach, których też było całkiem sporo.
Przymknęłam powieki i oczami wyobraźni zobaczyłam stojącego na środku podwórka bałwana ulepionego przeze mnie i mamę w dniu moich siódmych urodzin. Zginął dwie doby później przygnieciony ciałem Steviego świętującego razem z nami nadejście nowego roku. Zaśmiałam się pod nosem.
- Znów jakieś wspomnienie? - zapytał Jared, stawiając przy płocie walizkę z zamontowanymi kółkami. Nie wzięliśmy zbyt wielu rzeczy, więc jedna torba plus plecaczek Courtney w zupełności nam wystarczyły. W Bellingham nie zabawimy dłużej niż dwa dni, w końcu nigdy nie wiadomo, kiedy znów mi się pogorszy i konieczna będzie interwencja lekarza.
- Tak, wspomnienie. Miłe wspomnienie - dodałam, obejmując całą posesję wzrokiem.
- Cieszę się. - Jay uniósł kąciki ust, po czym pchnął metalową furtkę, która głośno zaskrzypiała. Ów dźwięk wywołał z domu ciocię Carrie, która wyszła nam na powitanie w kapciach i długim swetrze z angory.
- Mary! - Uścisnęła mnie z całych sił, wycałowała policzki Jareda, po czym porwała w ramiona zdezorientowaną Courtney. Zaraz potem z domu wyszedł wujek Stephen razem ze swoją najmłodszą latoroślą pięcioletnią Jodie. W odróżnieniu od cioci, narzucili na siebie grube kurtki i zimowe buty.
- Kopę lat nie widzieliśmy. Mieliśmy polecieć na wesele Lily, ale Martha nam zaniemogła i nie mogliśmy zostawić jej samej. Niech ja ci się przyjrzę. Faktycznie robisz się coraz bardziej podobna do Emily. - Wujek złapał mnie za ramiona i szeroko się uśmiechnął. Zaraz po tym wymienił uścisk dłoni z moim mężem. - To zaszczyt gościć w swoim domu taką wielką gwiazdę. Nasza starsza córka Martha bardzo lubi twoją muzykę. Na okrągło słucha tego na tym swoim potodzie, czy jak to się tam zwie. Całe dnie ma wetknięte słuchawki w uszy, nie dziwota, że potem nie słyszy, jak matka każe jej się brać za lekcje.
Oboje z Jayem szeroko się uśmiechnęliśmy, a wujek skupił uwagę na Courtney.
- A to wasza mała pociecha, ma się rozumieć? Śliczna dziewuszka. Ile masz lat, aniołku?
Mała zrobiła zawstydzoną minę i wtuliła się w nogę Jareda.
- Nie wstydź się, słonko, pokaż wujkowi na paluszkach, ile masz latek - zachęciłam ją z szerokim uśmiechem. To ściskanie przez ciocię, która jest dla niej praktycznie obcą osobą, bardzo ją onieśmieliło i potrzebuje chwili na zorientowanie się w nowej sytuacji.
- No dalej, Court, nie wstydź się.
Odsunęła twarz od spodni Jareda i wyprostowała dwa palce lewej ręki.
- Masz dwa latka? To duża pannica z ciebie. - King pogłaskał ją po głowie, w tym samym momencie podeszła do niej jego córka. Z uroczym uśmiechem odziedziczonym po matce wyciągnęła dłoń w stronę Courtney. Ta spojrzała na nas niepewnie.
- Weź Jodie za rączkę, nie bój się.
Zrobiła to i całą szóstką weszliśmy do rozkosznie ciepłego domu.
- Przygotowaliśmy dla was pokój na piętrze - rzuciła gospodyni, zabierając od nas przemoczone od śniegu kurtki.
- Twój pokój - dodał wujek, przejmując od Jareda czarną walizkę. Uśmiechnęłam się łagodnie i przywołując do siebie Courtney, ruszyłam w stronę schodów.
Na ścianie wciąż wisi obrazek, który zastąpił rozbite lusterko. Mimowolnie spojrzałam na podłogę ciekawa tego, czy dostrzegę jeszcze niedopraną plamę własnej krwi. Nie dostrzegłam, Kingowie zainwestowali w nową wykładzinę.
Łapiąc przybyłą córkę za rękę, powoli wspinałam się na prowadzące na górę stopnie. Wciąż wydają z siebie ten sam dźwięk, wciąż tak samo pachną.
Jared i wujek Stephen nieco nas wyprzedzili i jako pierwsi weszli do pokoju, który niegdyś należał do mnie. Idąc za nimi, rzuciłam okiem na uchylone drzwi, za którymi mieścił się kiedyś pokój Lily. Teraz należy on do małej Jodie, a dawna sypialnia moich rodziców jest królestwem Marthy. Damien zapewne ma swój pokój gdzieś na dole, choć sądząc po liczbie znajdujących się tam pomieszczeń, to raczej niemożliwe. Chyba, że wujek robił remont i co nieco przemodelował.
- Pościel świeża, pokój wywietrzony, powinno wam tu być dobrze - zwrócił się do mnie brat mojego ojca, kiedy tylko przestąpiłam próg przeznaczonego dla nas pomieszczenia.
Wygląda zupełnie inaczej niż kiedyś - ściany oklejone są piaskową tapetą, łóżko stoi w zupełnie innym miejscu, a szafki i biurko zastąpiła duża, rozsuwana szafa. Zasłony ustąpiły miejsca zielonej rolecie, drewnianą podłogę przykrył kremowy dywan, żyrandol zamieniono na dwie stojące lampy, zniknęły też moje plakaty.
- Jeśli w nocy coś wam będzie stukać nad głową, nie bójcie się, to Damien lubi wracać późno do domu i łazić po pokoju.
- Ma pokój na górze?
- Tak. Przed narodzinami Małej wyremontowałem strych i urządziłem mu tam apartament. - Zaśmiał się i podrapał po brodzie. - Jak już się rozpakujecie, zejdźcie na dół na ciepłą zupę. Mam nadzieję, że lubicie pomidorową.
- Lubimy - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, a wujek wrócił na dół do swojej żony.
- Nieźle się pozmieniało, co? - rzucił Jared, siadając na sprężystym materacu sporego łóżka, na którym bez problemu zmieścimy się wszyscy troje.
- Bardzo. To był kiedyś mój pokój, wiesz? - zwróciłam się do córki patrzącej na nas pytającym wzrokiem.
- Kiedy?
- Jak byłam dzieckiem.
Mała rozejrzała się po całym pomieszczeniu i zmarszczyła czoło.
- I nie miałaś siabafek?
Zaśmiałam się cicho i pokręciłam głową.
- Miałam, pewnie, że miałam, ale jak się stąd wyprowadziłam, to wujek urządził ten pokój troszkę inaczej.
- Aha. Pokaś basien! - dodała szybko, wskazując palcem na ozdobione białą firanką okno.
- Tu nie ma basenu.
- Nie ma? - Ściągnęła brwi i otworzyła usta w grymasie ogromnego zaskoczenia.
- Nie ma.
- Ojej... - Zrobiła zasmuconą minę i wdrapała się na łóżko, zajmując miejsce tuż obok Jareda.
- Ale dalej są krzaki. Nie lubię ich, przez nie chodziłem cały podrapany przez prawie dwa tygodnie. Bolało.
Oboje wymieniliśmy się szerokimi uśmiechami, myśląc dokładnie o tym samym - o brawurowym skoku Jareda, przy którym zwichnął sobie nadgarstek i trochę się poobijał. Ale nie miał innego wyjścia, gdyby nie skoczył, wpadłby w ręce mojego taty i prawdopodobnie odniósłby znacznie gorsze obrażenia.
- Jemy i się kładziemy, co? - odezwał się, gdy nasze myśli wróciły do teraźniejszości.
- Chciałam pójść na cmentarz.
- Dzisiaj?
- Tak. Nie zasnęłabym, nie odwiedzając mamy.
- Będzie ciemno.
- To pójdziesz ze mną.
- A Courtney?
- Zostanie. Wolę już jej nigdzie dzisiaj nie ciągać, żeby się nie zaziębiła. Pójdzie tam z nami jutro.
- OK. - Jared wstał z miejsca, podniósł Court i udaliśmy się do kuchni, z której dochodził aromat zupy i zapach pieczonego, domowego chleba...
***
Słońce powoli znikało za horyzontem zaróżowionego nieba, śnieg sypał leniwie z płynących wolno chmur, a my siedzieliśmy na ławce tuż przed grobem mojej mamy. Oboje patrzyliśmy na kamienną tablicę, co chwila pocierając o siebie zmarznięte dłonie, których nawet ciepłe rękawiczki nie uchroniły przed silnym mrozem.
- Wiesz, tak sobie myślałam i doszłam do wniosku, że chcę być pochowana tutaj - przerwałam głuchą ciszę, która zapadła po mojej standardowej rozmowie z mamą.
- Tutaj czyli na tym cmentarzu?
- Tutaj czyli w grobie mamy. Każesz mnie skremować, a potem postawisz urnę z moimi prochami w dorobionym fragmencie pomnika z niedużą tabliczką. Widziałam takie coś w telewizji, nie jest drogie. Litery chcę mieć pozłacane, tak jak mama, zdjęcie wybiorę, jak wrócimy do domu, plus poprosisz o wygrawerowanie tego cytatu z Hamleta. - Już od dłuższego czasu wizualizowałam sobie w głowie różne wersje swojego miejsca spoczynku i ta wydała mi się być najlepsza. Plus Jared zaoszczędzi, bo nie będzie musiał płacić za plac.
- Pogrzeb też sobie zaplanowałaś? - zapytał i już miałam zacząć przedstawiać mu swoją wizję, gdy dotarło do mnie, że w jego głosie rozbrzmiał ogromny żal i smutek. Wcale nie jest ciekaw tego, jak wyobrażam sobie swoje ostatnie pożegnanie, on jest na mnie zły za to, że tak otwarcie i zdawałoby się bezproblemowo o tym mówię.
- Jared, przepraszam. Ja wiem, że to jest dla ciebie trudny temat, że to cię boli. Mnie też, ale nie możemy wiecznie udawać, że nigdy nie umrzemy, że ja nie umrę. Musimy myśleć praktycznie, załatwiać wszystko, póki jest na to czas, póki jestem jeszcze w stanie to zrobić.
Nic nie odpowiedział tylko wziął głęboki oddech, przetarł usta dłonią i wbił wzrok w zamarzniętą ziemie, zaciskając przy tym mocno szczękę.
- Możesz się złościć, buntować, ale to nie zmieni tego, że ja niedługo umrę i...
- Ale jak ty możesz tak o tym mówić?! - niemal krzyknął, zerwawszy się z miejsca.
- Niby jak?
- Tak, jakbyś planowała pieprzone przyjęcie urodzinowe! To miał być wyjazd w ramach spóźnionego miesiąca miodowego, a ty zalewasz mnie litrami pieprzonej goryczy! Wiesz, jak mnie to cholernie boli?! Wiesz, jak bardzo?! - Jego głos zachrypł, na czole i pod dolnymi powiekami uwidoczniły się wszystkie żyły, do oczu napłynęły łzy.
- Przepraszam.
- Ciągle mnie ostatnio przepraszasz.
- Wiem. Skarbie... - Wstałam z ławki i niepewnie się do niego zbliżyłam. - Ja naprawdę nie chcę cię ranić, po prostu strasznie się boję tego, co będzie i przyjmuję racjonalną, chłodną postawę po to, żeby nie zwariować i nie rozkleić się jak papierowy domek na deszczu. Mogłabym udawać, że wszystko jest dobrze, ale to w dalszym ciągu byłoby tylko udawanie, które nic by nie zmieniło i ani trochę mi nie pomogło. Mogłabym też zamknąć się w pokoju i płakać całymi dniami, ale nie robię tego, bo chcę każdą chwilę, jaka mi została, poświęcić tobie i Courtney. To podejście, ten jebany realizm pomaga mi jakoś to wszystko znieść, łagodzi ten paskudny ból, który czuję, pomaga mi. Po prostu mi pomaga. - Zanim się zorientowałam, po mojej twarzy spłynęły łzy, które natychmiast zostały otarte czarną rękawiczką męża. Przymknęłam powieki, ciepłe wargi musnęły mój lewy policzek.
- Reszta jest milczeniem - wyszeptał mi prosto do ucha i objął szczelnie ramionami.
***
- No i pięknie, cała piżama mokra - rzuciłam, patrząc na Court z ogromną dezaprobatą. Wydęła dolną wargę i posłała mi spojrzenie zbitego psa.
Wypuściłam głośno powietrze i podeszłam do wanny; na powierzchni wody unosił się strój do spania z miniaturowym, powielonym wizerunkiem Diabła Tasmańskiego.
Idealne dobranie, przebiegło mi przez myśl i zaraz potem wyjęłam koszulkę i spodnie z jeszcze ciepłej cieczy.
- Wpadło - wydukała, patrząc, jak wyciskam wodę z bawełnianego materiału.
- Oczywiście, samo wpadło.
- Siamo.
- Jesteś niemożliwa, Courtney. Będziesz chyba w pieluszce samej spała.
Court zachichotała i podskoczyła w miejscu. Pokręciłam głową i powiesiłam wyciśniętą piżamę na długim kaloryferze.
- Co ja się z tobą, dziecko, mam.
- Sieplasiam. - Podeszła do mnie skocznym krokiem i oplotła uda ramionami. Przesunęłam dłoń po jej gołych pleckach i przypomniałam sobie o koszulce, którą wrzuciłam do walizki, gdy Jared wyszedł z pokoju. Co prawda sama planowałam ją włożyć, żeby troszkę dokuczyć mężowi i nieco rozluźnić tym atmosferę, no ale dzieci są ważniejsze...
Owinęłam Court puchowym ręcznikiem i wróciłyśmy razem do pokoju, gdzie Jared leżał na łóżku wpatrzony w ekran swojego telefonu. Courtney wdrapała się na materac, a ja wyjęłam t-shirt spod pary jasnych jeansów i nałożyłam go na pachnące brzoskwinią ciało córki.
- Pokaż się tatusiowi - szepnęłam jej do ucha, łagodnie się przy tym uśmiechając. Obróciła się w stronę Jaya i szturchnęła jego kolano.
- Tatuś, pać na mnie!
Jared oderwał wzrok od Blackberry i skupił go na podskakującej Courtney. Widząc, co ma na sobie, zmarszczył lekko brwi i pokręcił głową, wydobywając z siebie cichy śmiech.
- No proszę, kolejna do fan clubu Jordana.
Mała wyszczerzyła ząbki i wskoczyła na Jareda. Drukowany napis Kocham Jordana Catalano przylgnął do nagiego torsu, a wilgotne włosy rozproszyły się na świeżo ogolonej brodzie.
Uśmiechnęłam się szeroko i czując przyjemne ciepło rozchodzące się po całym ciele, obserwowałam łaskotkową bitwę mojego męża i córki. Wspaniały widok, najwspanialszy na świecie...
***
- Zasnęła - szepnęłam najciszej jak mogłam, obserwując miarowo oddychającą Courtney. Jej włosy rozproszyły się po całej twarzy, pojedyncze kosmyki dotykały ust, w których, ku mojej uciesze, zabrakło smoczka. Pierwszy raz od trzech tygodni zasnęła bez niego. Wystarczył sam Pan Ciastek i nasza obecność.
- Widzę. Nigdy nie mogę oderwać od niej wzroku, kiedy śpi. Zawsze, jak kończę ją usypiać, siedzę w jej pokoju jeszcze przez kilka minut i po prostu na nią patrzę. - Jay przesunął palec po policzku naszej córki i uniósł nieznacznie kąciki ust.
- To już takie twoje paskudne zboczenie. Na mnie też się tak gapisz, kiedy myślisz, że śpię. To okropnie wkurza.
- Mam na co, to się gapię. Jesteś piękna, Courtney tak samo. Obie jesteście najpiękniejszymi istotami na świecie i uwielbiam na was patrzeć.
- Ale ona i tak jest bardziej podobna do ciebie - rzuciłam, przenosząc wzrok z twarzy Courtney na oblicze męża.
- Ja tam w niej widzę wiele z ciebie. Ma twój nos, uśmiech i charakterek niestety.
- Wiesz, czasami jest mi naprawdę głupio i czuję się, jakbym była paskudną osobą - zmieniłam nieco ton i temat, skubiąc zębami wewnętrzną stronę prawego policzka. Jared zmarszczył brwi, nie mając pojęcia, do czego zmierzam.
- Dlaczego?
- Bo naprawdę bardzo rzadko myślę o dziecku, które straciliśmy. Nie zastanawiam się, jakby teraz wyglądało, jakie by było, a przecież to mógł być nasz wymarzony synek, Ethan, pamiętasz?
Jared przygryzł dolną wargę i skinął twierdząco głową.
- Kalifornia, dom z basenem, pies, dwójka dzieci. Chłopczyk i dziewczynka, chłopczyk dwa lata starszy. Jak mógłbym zapomnieć? Wiesz, ja dosyć często rozmyślałem o tym, że to poronione dziecko to był Ethan i próbowałem go nawet sobie wizualizować, ale zawsze kończyło się na tym, że przed oczami stawał mi Scotty, więc odpuściłem.
- Ja nawet nie próbowałam go sobie wyobrażać - powiedziałam, przebiegając palcami przez włosy śpiącej córki. - Czy jestem złym człowiekiem?
- Nie, Mary, jesteś wspaniałym człowiekiem.
Nasze palce złączyły się tuż nad główką Courtney, a oczy wpatrywały w siebie nawzajem. Takich chwil będzie mi żal najbardziej...
***
Rozejrzałam się dookoła i nie zobaczyłam nic prócz przytłaczającej ciemności. Serce zabiło mi znacznie szybciej, żołądek ścisnął mocny supeł, krew dudniła w uszach niczym pociąg parowy w oglądanym w kinie westernie. Nie dostrzegałam nawet zarysu swoich własnych wyciągniętych rąk.
Łapałam nerwowo powietrze, sunąc niepewnie do przodu z poczuciem, że muszę teraz wyglądać jak przerażone, ślepe dziecko. Moje pozbawione obuwia stopy nawet na moment nie odrywały się od zimnego, mokrego betonu, szurałam nimi, czując, że z każdym takim krokiem moja skóra ściera się jak ser na tarce. Nie czułam jednak bólu, a może po prostu tłumił go strach. To było nieistotne, chciałam tylko wyjść z tego mroku, jednakże nie dostrzegałam nawet najdrobniejszego światełka, które by mnie z niego wyprowadziło.
Galop pod moimi żebrami przerodził się w chaotyczny bieg, pociąg parowy się sklonował, a sznur oplatający wnętrzności zamienił w drut kolczasty. Byłam bliska padnięcia na kolana i czekania na śmierć. I wtedy też poczułam silny ból gdzieś między golenią a kostką. Syknęłam nieznacznie, zaraz potem moje już przywykłe do mroku oczy uderzyło jasne światło. Zachwiałam się i złapałam drewnianej poręczy, ratując się tym przed upadkiem na plecy.
Kiedy powieki w końcu przestały się buntować, a źrenice wróciły do swojego naturalnego rozmiaru, uniosłam głowę i zobaczyłam przed sobą swój rodzinny dom. Nad drzwiami wejściowymi wisiał wielki transparent z napisem Witaj w domu, Mary. Zmarszczyłam brwi i rozejrzałam się dookoła - skoszoną trawę pokrywały kropelki deszczu, a na biegnącej jej środkiem betonowej dróżce dostrzegłam rozmazane plamy krwi kończące się w miejscu, gdzie stałam.
Nie puszczając swojej podpórki, podniosłam lewą stopę - całe jej podbicie pokrył szkarłatny płyn ustrojowy. Wzdrygnęłam się, czując przy tym paskudne pieczenie. Już miałam zlustrować drugą nogę, gdy usłyszałam ciche skrzypnięcie. Spojrzałam w stronę, z której dochodziło; to drzwi prowadzące do środka budynku otworzyły się na oścież, jakby mnie tam zapraszając. Postanowiłam z tego zaproszenia skorzystać.
Mimo dość uciążliwego dyskomfortu weszłam na schody, a potem wgłąb swojego starego mieszkania.
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem za moimi plecami, znów zapadła ciemność. Do moich uszu doszło równomierne, nasilające się stukanie. Już miałam zacząć szukać po omacku włącznika, gdy zawieszony tuż nad moją głową żyrandol ponownie się zapalił. Zmrużyłam lekko powieki, a gdy je na powrót otworzyłam, zobaczyłam przed sobą twarz. Swoją twarz.
- Witaj, Mary. - Popękane usta wygięły się w niepokojącym uśmiechu, błękitne, otoczone siniakami oczy świdrowały mnie z taką intensywnością, że moje ciało przeszedł silny dreszcz. - Chodź, pokażę ci coś.
- Co? - zapytałam, ledwo opanowując drżenie głosu.
- Niespodzianka. - Odwróciła się i ruszyła w stronę schodów. Na białej, obcisłej koszulce dostrzegłam świeże ślady krwi, ściekała powoli po paczce tego samego koloru. Wzdrygnęłam się mimowolnie. - Idziesz, czy nie? - Przetłuszczone, skołtunione włosy machnęły w powietrzu, roznosząc za sobą smród papierosów i potu. Przez ten odór przebijała się delikatna woń wanilii, jednak bardzo szybko z powrotem w nim ginęła.
Nie odpowiedziałam, ruszyłam za samą sobą, ignorując paskudne pieczenie palące moje stopy. Nogi tej młodszej mnie wcale nie były w lepszym stanie; piszczele pokrywały liczne siniaki, a na kostkach, podobnie jak na palcach, dostrzegłam masę otarć. Skrzywiłam się i już miałam stawiać pierwszy krok na schodach, ale te zniknęły, a wszystko dookoła zawirowało.
- Nie bój się, to część podróży. - Zimna dłoń zacisnęła się na moim nadgarstku, suche wargi niemal dotknęły policzka. Zamknęłam mocno powieki, a kiedy je otworzyłam, obraz wrócił do normy. Przede mną ciągnął się rozjaśniony nikłym światłem migających świetlówek korytarz.
- Gdzie jesteśmy? - wydukałam niepewnie, rozglądając się po prostokątnym pomieszczeniu. Żadnych okien, same drzwi. Do tego kamienna posadzka raniąca moje stopy jeszcze bardziej.
- W miejscu, w którym przypomni sobie pani, pani Leto, jak to jest być panną King, bo chyba już pani o tym zapomniała. - Ironiczny, chłodny ton sprawił, że moim ciałem wstrząsnął kolejny dreszcz. Dokładnie w taki sposób kiedyś mówiłam, nie wiedziałam jednak, jak szkaradnie to brzmiało, dopóki nie odezwałam się tak do samej siebie. Bo to z pewnością byłam ja. Moja osoba w wieku może siedemnastu lat.
Kościste palce znów ścisnęły moją rękę, ciągnąc mnie za sobą w stronę pierwszych drzwi, na których widniał ciężki do odczytania napis - AROWTOP YNIZDORAN.* Podrapana dłoń przekręciła okrągłą klamkę, moim oczom ukazał się salon, a na samym jego środku przerażona ja i wściekły tata. Żadnego dźwięku, tylko złowrogie miny i spanikowane spojrzenia. Silny uścisk, mocne pchnięcie i drobne ciało uderzające o podłogę.
- To dopiero początek - usłyszałam w uchu swój własny złowrogi szept i drzwi samoistnie się zamknęły. Poczułam ucisk w żołądku, kolana mi lekko zadrżały. Jedno z nich zabolało, razem z nim ramię. To był ten sam ból, który poczułam, gdy po raz pierwszy mój własny ojciec użył wobec mnie przemocy fizycznej. Upadając wtedy na podłogę, rozcięłam sobie kolano; teraz pamiętam to bardzo dokładnie. - Madame pozwoli. - Ucisk na łokciu i mocne szarpnięcie. Kolejnych kilka kroków i następny przystanek. AKWYTYZOP.**
- Otwórz japę! - Głośny, gardłowy wrzask odbił się od ścian i uderzył we mnie niczym obuch. Oszołomiona spojrzałam wgłąb znajdującego się za drzwiami pomieszczenia; to był mój pokój, a w nim znów ja i ojciec. I broń. Służbowy rewolwer wetknięty w moje drżące ze strachu usta.
Zatrzymałam powietrze, na języku poczułam metaliczny smak brudnej lufy. Tak jakby znów znalazła się w mojej jamie ustnej.
- W tym momencie się zlałyśmy, popatrz.
Nie musiałam patrzeć, czułam to. Czułam to przeraźliwe ciepło na udach.
Tata wstał, podszedł do szafki, chwycił w dłoń pozytywkę i cisnął nią w miejsce, w którym kuliłam się w kałuży własnego moczu.
Odruchowo zakryłam głowę rękami, tak samo jak we wspomnieniu. Moja przewodniczka prychnęła ironicznie.
- Widzisz, skurwiel prawie nas zabił, groził nam nabitą bronią, poniżał, a ty teraz nazywasz go tatusiem i traktujesz jak pierdolonego boga. Zrobiłaś z nas jebaną Matkę Teresę, litościwego anioła pozbawionego honoru i godności. Brzydzę się tobą. Brzydzę się tym, czym się przez ciebie stałam. Jak mogłaś mu to wszystko wybaczyć? Jak mogłaś ot tak zapomnieć o tym wszystkim, co nam robił, no jak?!
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, poczułam silne szarpnięcie.
- Temu jebanemu Lopezowi też byś pewnie wybaczyła, gdybyś miała okazję. Oczywiście, że tak! Jeszcze byś mu, kurwa, obciągnęła na zgodę! Mary obciąga za działkę hery! Pamiętasz to?
Zacisnęłam mocno powieki i zagryzłam wargę. Pamiętałam. To był ulubiony slogan nienawidzących mnie rówieśników.
- Tyle poniżeń, tyle pierdolonych blizn, a ty mu tak po prostu wybaczyłaś. Nienawidzę cię za to, nienawidzę! Chcę, żebyś zdechła, żebyś cierpiała jeszcze gorzej niż kiedyś! Chcę, żeby spotkało cię wszystko, co najgorsze! - Blada dłoń chwyciła moje włosy. Pisnęłam, próbując je uwolnić, jednak na nic to się zdało; zostałam zaciągnięta pod trzecie drzwi. TŁAWG.***
Znów salon, podłoga, na podłodze naga ja, nade mną Freddy Lopez. Obrzydliwie wysyczane Mary had a little lamb i brutalna penetracja.
Serce stanęło mi w piersi, ciało zdrętwiało. Zacisnęłam mocno powieki.
- Co ty robisz? Otwórz oczy.
- Nie.
- Otwieraj i to natychmiast! - wrzasnęła młoda Mary, łapiąc mnie mocno za twarz.
- Ale ja nie chcę na to patrzeć - wydukałam przez zaciśnięte z bólu zęby.
- Ale musisz! Rozumiesz?! Musisz!
Zanim się zorientowałam, moja głowa uderzyła o drewnianą futrynę. W uszach słyszałam ten paskudny śpiew, przerażony krzyk i histeryczny wrzask. Skumulowane dźwięki wywołały silny ucisk, ucisk, który wymusił na mnie przeraźliwy jęk. Zaraz po nim nastała głucha cisza i znów zapadła ciemność...
***
Otworzyłam powieki i widząc przed sobą twarz śpiącego męża, odetchnęłam z ulgą. Przetarłam mokrą twarz dłonią, zerknęłam na równomiernie oddychającą Courtney i po raz kolejny wypuściłam cicho powietrze.
Mój umysł próbuje obudzić we mnie dawno uśpiony gniew i nienawiść, ale nie zamierzam mu się poddać. Już zbyt daleko doszłam, by teraz cofać się z powrotem do punktu wyjścia. Wybaczenie tacie tego wszystkiego, wbrew pozorom, wcale nie było dla mnie takie łatwe. Miałam mnóstwo wątpliwości, momentami czułam się tak, jakbym zdradzała samą siebie, więc im więcej o tym rozmyślałam, tym bardziej skłaniałam się ku temu, że tata na owe wybaczenie nie zasłużył. Dlatego też przestałam myśleć. Odcięłam się od tego wszystkiego, wyłączyłam uczucia i rozsądek i pokierowałam się tym, co zawsze mówiła mi mama - w życiu chodzi o to, by uczyć się wybaczać i próbować zapominać...****
***
- A bacia mnie wici z nieba? - zapytała Courtney, zadzierając głowę. Właśnie minęliśmy cmentarną bramę i kierowaliśmy się w stronę pobliskiego parku.
- Oczywiście, że cię widzi.
- Telaś teś?
- Tak, i bardzo się cieszy z tego, że ją odwiedziłaś. - Ścisnęłam dłoń córki jeszcze mocniej i posłałam jej ciepły uśmiech.
- To ja pomacham. - Wyszczerzyła rządek śnieżnobiałych mleczaków, wysunęła rączkę z uścisku Jareda i pomachała nią, nie odrywając wzroku od płynących po niebie szarych chmur.
Dziś przynajmniej nie pada, więc możemy pozwolić sobie na dłuższy spacer i zabawę w parku.
- No proszę, Mary i Jared na starych śmieciach.
Zdezorientowana natychmiast odwróciłam się w stronę, z której dobiegł mnie owy głos i dostrzegłam kobietę z wózkiem. Dłuższą chwilę zajęło mi rozpoznanie w niej swojej dawnej przyjaciółki.
- O matko, Lisa! - Puściłam swoją córkę i natychmiast znalazłam się w objęciach dawnej panny Olson.
- Jezu, ile my się nie widziałyśmy, z jakieś dwadzieścia lat.
- Jak nie więcej - dodałam, patrząc na jej pozbawioną makijażu twarz, naznaczoną pierwszymi oznakami starzenia.
- Właśnie w takich momentach czuję się staro - wtrącił się Jared i podobnie jak ja, złączył się w przyjacielskim uścisku z Lisą.
- To twój synek? - zapytałam, gdy brunetka witała się z naszą córką.
- Wnuk.
- Wnuk? - Spojrzałam na nią zaskoczona.
- Moja córka, Sylvia, ma już dwadzieścia dwa lata. W zeszłym roku wyszła za mąż i zaraz potem urodziła dziecko. Aż chciałoby się powiedzieć, niedaleko pada jabłko od jabłoni.
- No tak, przecież musiałaś ją urodzić, mając dwadzieścia dwa lata.
- Dokładnie tydzień po urodzinach. - Uśmiechnęła się szeroko i wróciła do pozycji pionowej. Zaraz potem, jakby sobie o czymś przypomniała i spojrzała na mnie już zupełnie innym wzrokiem. - Słyszałam o Charliem i tym wywiadzie, którego chce udzielić. Strasznie mi przykro, zwłaszcza, gdy wziąć pod uwagę twój stan. O chorobie wiem od twojego taty, rozmawiałam z nim, jak był tutaj w grudniu. To naprawdę okropne.
Uniosłam nieznacznie kąciki ust, starając się powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Nie chcę teraz płakać, nie przy Courtney.
- W sumie to sprawa z Charliem jest już załatwiona - odezwał się Jared, widząc, że w każdej chwili mogę wybuchnąć potokiem łez. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, nie zauważył tego.
- No to bardzo cię cieszę, bo głupio by mi było, gdyby mój kuzyn wyciął wam taki numer.
- Niepotrzebnie - pocieszył ją Jay i już miał dodać coś jeszcze, gdy do naszych uszu doszedł głośny płacz leżącego w wózku niemowlaka.
- Miło się rozmawia, ale muszę wracać, bo Brad się tak szybko nie uspokoi. Cieszę się, że mogłam was zobaczyć i mam nadzieję, że jeszcze będzie ku temu okazja.
- My też - odpowiedziałam za siebie i męża i oboje pożegnaliśmy się z Lisą. Chwilę później byliśmy już w parku; Court lepiła bałwana, a my siedzieliśmy na ławce z kubkami gorącej kawy zakupionej w stojącej kilkadziesiąt stóp dalej budce. - A teraz mi powiedź o tej załatwionej sprawie z Bronsonem, bo chyba mi to gdzieś umknęło - zwróciłam się do męża nieznoszącym sprzeciwu tonem.
- Dzień przed wyjazdem pojechałem do hotelu, w którym zatrzymał się Charlie i odbyłem z nim krótką rozmowę. Nie bój się, nie szantażowałem go, po prostu udało mi się przemówić do jego ludzkiej strony. W mojej obecności odwołał wywiad i oddał mi wszystkie zdjęcia.
- Oglądałeś je? - spytałam niepewnie, przełykając głośno ślinę.
- Nie. Spaliłem kopertę, nawet do niej nie zaglądając, choć przyznaję, trochę mnie kusiło.
Uśmiechnęłam się, kręcąc przy tym głową. Poczułam ulgę; naprawdę nie chciałam, by Jared zobaczył te fotki, no i żeby świat poznał szczegóły mojego życia erotycznego sprzed dwudziestu lat. To byłoby poniżające.
- Cieszę się, że to wszystko załatwiłeś, ale dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
- Bo wiedziałem, że nie będziesz chciała, żebym cokolwiek robił, za bardzo boisz się tego, że wpakuję się w jakieś kłopoty.
Zna mnie zdecydowanie za dobrze.
- A po fakcie nie było już za bardzo czasu, bo szykowaliśmy się do wyjazdu i w ogóle.
- Jesteś niemożliwy, Jared.
- Już mi to mówiłaś. - Uśmiechnął się szeroko i objął mnie ramieniem. - A, byłbym zapomniał, Charlie prosił, żebym zapytał, jak podobała ci się jego soda, czy jakoś tak. Mówił, że jeśli masz dobrą pamięć, to będziesz wiedziała, o co chodzi.
- I wiem - rzuciłam, przypominając sobie noc, kiedy to zostawił mnie samą gdzieś w okolicach Colville. - To ma związek z tym wyrzuceniem z autobusu. Włóczyłam się wtedy po ulicy i po kilku minutach znalazłam woreczek z białym proszkiem w kieszeni. Od razu pomyślałam, że to kokaina. Zażyłam połowę w łazience na stacji, wtedy, gdy natknęłam się na tę parkę od stopa. Przystałam na ich propozycję głównie dlatego, że byłam pewna, że po koce będzie mi wszystko jedno. Nie muszę ci chyba mówić, że nie zadziałało. Już wtedy domyślałam się, że ten kutas podłożył mi jakiś trefny towar, no i miałam rację. - Soda. Byłam wtedy zbyt zdezorientowana, żeby się połapać, w czym rzecz.
- Dowcipniś, nie ma co.
- Taa, dowcipniś. - Położyłam głowę na ramieniu Jaya i wbiłam wzrok w bawiącą się śniegiem córkę...
* Narodziny potwora.
** Pozytywka.
*** Gwałt.
**** Sparafrazowany wers ze Sweeney Todda, a dokładniej z Final Scene.
.....................................
- Dlaczego zdecydowałam się po raz kolejny wysłać państwa Leto do Bellingham? Bo za pierwszym razem potraktowałam ten motyw zbyt po macoszemu (mowa oczywiście o tym wyjeździe, podczas którego byli już małżeństwem). Nie skupiłam się na odczuciach Mary, wspomnieniach, starych miejscach, znajomych, więc stwierdziłam, że muszę naprawić swój błąd. Mam nadzieję, że się udało.
- Sen z najgorszymi momentami z życia Mary jest oczywiście taką opozycją do snu, w którym to Emily przeprowadzała ją przez te najlepsze chwile i jedyną częścią rozdziału, którą pisało mi się naprawdę dobrze. Jak już wspominałam przy pierwszej części, ten rozdział to była dla mnie męka. Dlaczego? Bo w całości poświęciłam go jednemu motywowi i czułam się nim przytłoczona, ale musiałam przedstawić cały wyjazd w jednym rozdziale, wymóg mojego planu. Mogę mieć tylko nadzieję, że Wy odebraliście go nieco inaczej niż ja.
- Wszystkich tych, którym brakuje ostatnio Scotty'ego, zapraszam TU.
No... witam.
OdpowiedzUsuńNa początku biegnę z wyjaśnieniami i tłumaczeniem.
Do przeczytania tych dwóch części podchodziłam kilkukrotnie i za każdym razem się poddawałam. Dopiero dziś uświadomiłam sobie dlaczego tak robiłam i przeczytałam do końca. Wiesz dlaczego tak wyszło? Bo się boję. Cholernie boję się końca. Tego, że już nie będziesz powodem mojego rozchwiania emocjonalnego. Tego, że już nie będę mogła się rozpływać nad Scottem w "realnym" życiu. Tak mi tego będzie brakować, że po prostu chciałam przestać czytać, pozostać tam, gdzie byłam.
Teraz koniec o mnie i dziwnych uczuciach - rozdziały. To dobrze, że Charlie się "nawrócił",bo poszłabym i skopała mu tyłek, ale to tak na marginesie. Rozumiem, cholernie rozumiem Jareda. Też nie mogłabym słuchać o tym, że miłość mojego życia wie, jak będzie wyglądał jej grób tudzież pogrzeb. Jednak pomimo tego, mógłby okazać troszeczkę więcej realizmu i zamiast powtarzać sobie "ona nigdy nie umrze" niech zacznie "ona umrze później, nie dziś". Tak będzie i jemu, i Mary łatwiej. No własnie - Mary. Ta to też mogłaby choć trochę mu odpuścić. Zasypuje go faktami, wiadomościami jakby faktycznie planowała urodzimy Court. Wiem, że okazywanie empatii po tak ciężkich przeżyciach może być trudne, ale nie dajmy się zwariować.
Dobra, to do następnego.
Lidka.
Kiedy przeczytałam, że zabierałaś się kilka razy, ale za każdym poddawałaś, byłam pewna, że to dlatego, że ten rozdział jest taki beznadziejny i aż mi się słabo zrobiło. Niby sama nie mam o nim najlepszej opinii, ale krytykować samą sobie to jedno, a "usłyszeć" to od kogoś innego, to już zupełnie inna sprawa. Wciąż jestem na etapie nauki godnego przyjmowania negatywnych opinii, może kiedyś posiądę tę umiejętność, kto wie...
UsuńTo w sumie miłe czytać coś takiego, świadomość, że stworzone przeze mnie postaci nie są innym obojętne, jest naprawdę budująca.
Mary zawsze zachowywała się irracjonalnie i w gruncie rzeczy egoistycznie, to jest jej taka wrodzona cecha, a takich nie da się tak łatwo wykorzenić, a przynajmniej ja tak to widzę :).
Czapki i bluzy z uszami są słodkie. Ale chyba tylko u małych dzieci, bo jak ma się ponad dwudziestkę to gapią się na ciebie jak na wariata. Wiem z autopsji.
OdpowiedzUsuńMary to mnie naprawdę już dobija. Wie o tym, że może niedługo umrzeć, ale i tak najbardziej przejmuje się faktem, że mąż oszczędzi na jej grobie. Serio? No ale grunt to przecież optymizm. Nie zbyt potrafię zrozumieć jej lekko irracjonalne podejście do tematu śmierci, bo ja panikuje nawet jak mam gorączkę powyżej 39°, więc padłabym na zawał od razu po diagnozie. Mary to silna babka, ale czasem naprawdę głupio się zachowuje.
Krótko, nieskładnie, ale chciałam zostawić jakiś ślad.
Bo u osób w wieku powyżej dwudziestu lat nie wygląda to uroczo.
UsuńI bardzo dobrze, że tego podejścia nie rozumiesz, gdybyś je rozumiała, nie byłoby irracjonalne, prawda? Mary jest kobietą umierającą, więc nie może zachowywać się jak normalny, zdrowy człowiek, przynajmniej ja tak to widzę.
Jak rozdział kiepski, to nie ma co się spodziewać długich komentarzy :).
W końcu mam czas, więc przysiadałam i wyskrobałam coś sensowniejszego. Chyba.
OdpowiedzUsuńPorównując pierwszy rozdział WYRA i ten, doskonale można zauważyć jak bardzo zmieniła się postać Jareda. To już nie jest Jared z WYRA, tylko stary, dobry Jerry z MWADG. Ten, którym był przed rozstaniem z Mary. Jest w nim mało tego zadufanego dupka z początku, a coraz więcej tego chłopaka, który siedział ze swoją (choć wtedy jeszcze nie) dziewczyną na huśtawce przed jej domem. Może to moje odczucia, ale tak właśnie sądzę.
Ostatnio natknęłam się na zdjęcie jednej z córek Angeliny Jolie, Vivienne bodajże, i od tamtego czasu to moje idealne wyobrażenie Courtney. Taki mały aniołek z zadziorną minką.
Dla dzieciaka z LA taka „kąpiel” w śniegu to musi być coś niesamowitego. Nic dziwnego, że Jared nie miał serca jej przerwać. Chociaż może bał się po prostu jej humorków, bo „odrobinkę” ją rozpuścili. Ale taką małą odrobinkę.
Pamiętam, że w MWADG Mary rozmyślała nad jej pokrewieństwem ze Stephenem Kingiem i wtedy wspomniała, że ma wujka Stephena mieszkającego chyba w Seattle(?), ale nie jestem w 100% pewna.
Sen Mary to wręcz idealne przeciwieństwo tych poprzednich. Znowu pobawiłam się sennikiem (tak, wiem jestem dziwna) i hasła „dom”, „złe wspomnienie”, „strach”, „krew”, „ojciec”, „gwałt” oznaczają; poczucie winy i wstydu, nie akceptacje samych siebie i czujcie się „brudnym”, zły znak, choroba i zagrożenie.
Widać, że pani King/ Leto robi sobie porządny rachunek sumienia, rozpamiętując całe życie i próbując być lepszą. Zapewne los ją wykiwa i przeżyje nas wszystkich. Jak już wspominałam; Mary to twardy kawał ostrej babki.
Ja na miejscu Jareda i Mary poczułabym się trochę dziwnie widząc, że ich przyjaciółka z dawnych lat ma wnuka trochę młodszego od ich córki. Od razu wzięłoby mnie na myśli w stylu „gdybyśmy wtedy się nie rozstali to moglibyśmy być my”, ale może to i lepiej? Wtedy Courtney nie miałaby swojego basenu.
Dopiero teraz zauważyłam, że te niezrozumiałe napisy to słowa pisane od tyłu. Nie no, brawa dla mnie.
O sprawie z Charliem nie będę się już zbytnio rozpisywać, bo tylko bym się powtórzyła, a to raczej nie potrzebne, dodam tylko; numer z sodą jest świetny.
Teraz już napisałam wszystko co chciałam ;)
- Bianka
Jestem w szoku, bo nie spodziewałam się kolejnego komentarza od Ciebie pod tym rozdziałem, żebyś teraz widziała moją minę...
UsuńI to jest bardzo słuszne odczucie. Jared stał się takim dupkiem po utracie Mary, więc kiedy do niego wróciła, znów mógł być sobą, tym prawdziwym sobą.
Z ciekawości wygooglowałam sobie tę dziewczynkę (swoją drogą czysty tatuś), no i ja wyobrażam sobie Courtney zupełnie inaczej, w moim wyobrażeniu ma "delikatniejszy" typ urody niż panna Jolie Pitt.
Nie, Jay nie bał się humorków Court, po prostu wie, jaką frajdą dla dziecka jest śnieg, więc uznał, że nie ma nic złego w tym, by Courtney się w nim wytarzała.
Tak, Mary wspominała o tym wujku w MWADG, dobrze kojarzysz (co jest dla mnie szalenie miłe, bo niewiele osób pamięta takie drobiazgi. Dzięki temu czuję, że nie czytasz tego dla samego czytania, tylko naprawdę się na tym skupiasz i to dla mnie ogromny komplement. Aż się ciepło na serduchu robi...), nie było jedynie napomknięcia o miejscu jego zamieszkania ;).
Co prawda ja się sennikiem nie posiłkowałam, ale widać, że przypadkiem trafiłam tym w sedno. Ostatnio wiele rzeczy wychodzi mi właśnie przypadkiem, co samą mnie niesamowicie zaskakuje. Plus uwielbiam Twoje interpretacje. Aż serducho rośnie, kiedy czytelnik aż tak bardzo analizuje tekst, dziękuję Ci za to.
Myślę, że w takiej sytuacji, w jakiej znalazła się Mary, takie rozmyślanie nad swoim życiem to rzecz wręcz niezbędna.
Wiesz, co by było, gdyby Courtney nie miała basenu? Mamuśku, boję się nawet o tym myśleć!
Dziękuję za jeszcze jeden komentarz i muszę powiedzieć, a raczej napisać, że pojawił się w naprawdę idealnym momencie, po raz kolejny dziękuję.
Czapka z kocimi uszami - już sobie wyobraziłam małą dziewczynkę w tej czapce -> http://27.media.tumblr.com/tumblr_lmfen09FhC1qa42jro1_500.jpg hahaha :D
OdpowiedzUsuńO! Właśnie mi przypomniałaś, co miałam zrobić w czasie wakacji. Mianowicie wgłębić się w twórczość Dostojewskiego, bo Zbrodnią i Karą mnie po prostu zachwycił. Nadal nie rozumiem, dlaczego jako jedyna z klasy przeczytałam tę powieść. Szkoda, że w spisie nie widnieje więcej takich ciekawych lektur.
Ooo, ja potrafię czytać książkę z lekką muzyką w tle w sumie to wtedy lepiej się skupiam. Aczkolwiek nie potrafię czytać książki w samochodzie, od razu robi mi się niedobrze, o.
Oh, tak nadal się zastanawiam, skoro Mary wspomniała już o tej śmierci, czy rzeczywiście ona umrze. W sumie to nawet nie chcę o tym myśleć, a już na pewno nie chciałabym wiedzieć, co będzie czuł Jared.
Btw. nawet sobi wyguglowałam Bellingham, żeby mniej więcej mieć obraz tego miasta. Widoki przepiękne.
"Potodzie" rozwaliło system, że tak się wyrażę :D
Ojej... Trochę tak... Dziwnie chyba obmyślać miejsce swojego spoczynku, co i jak zachować, skoro jeszcze się żyje i.. Współczuję Mary. I Jaredowi. Nie no, wciąż nie wierzę, że to może skończyć się tak źle dla nich.
Nie wiem czemu, ale przez cały rozdział odnosiłam takie wrażenie, jak gdyby Mary się żegnała z tym... wszystkim. Ze swoim dzieciństwem, rodziną, swoim rodzinnym miastem.
I wcale nie widać tego, ze rodził był dla Ciebie męką. Czytało się tak jak zawsze - przyjemnie. A czasami tak bywa, że jeden motyw musi kiedyś przejąć kontrolę nas pozostałymi. Mnie to odpowiada.
Pozdrawiam! :)
Zbrodnia i kara jest genialna, aczkolwiek nie jest odpowiednią lekturą dla przeciętnego szesnastolatka - statystyczny dzieciak w tym wieku ma jeszcze zbyt pusto w głowie, by docenić dzieło na takim poziomie. Oczywiście zawsze znajdą się wyjątki, jak widać, ale myślę, że takie książki powinno się czytać z własnej, nieprzymuszonej woli, by w pełni docenić ich geniusz.
UsuńJa bym w życiu nie mogła czytać książki przy muzyce, muszę mieć absolutną ciszę. Choć czasami zdarza mi się czytać, kiedy za ścianą gra głośno telewizor, w pewnym momencie po prostu się wyłączam, wciągam w tekst i przestaję to wszystko słyszeć.
W samochodzie nie próbowałam czytać i nie zamierzam, bo dźwięk silnika mnie bardzo dekoncentruje. Ostatnio nie byłam w stanie pisać, bo przeszkadzały mi przejeżdżające ulicą samochody.
Szczerze mówiąc, opisując Bellingham, nie posiłkuję się autentycznymi widokami. Może to lekka ignorancja z mojej strony, ale stworzyłam sobie swój własny obraz tego miejsca. Można powiedzieć, że rzeczywista jest tylko nazwa i lokalizacja.
Ja mimo iż żyję i raczej nie zbiera mi się w najbliższym czasie na śmierć, bardzo często mówię i myślę o swoim miejscu spoczynku. Myślę, że warto mieć jako taką wizję, by później bliscy wiedzieli, co mają z tobą zrobić.
I to jest bardzo dobre wrażenie. Nad Mary wisi widmo śmierci, więc podsumowuje całe swoje życie, rozmyśla nad wszystkim. Dla mnie to zupełnie naturalna sprawa :).
W takim razie bardzo mnie to cieszy. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się żadnych pozytywnych opinii względem tego rozdziału, co nie wpłynęło na mnie zbyt dobrze, więc tym bardziej się cieszę, kiedy ktoś pisze, że wcale nie było tak źle.
Również pozdrawiam i dziękuję za komentarz :).
Siedemnaście i osiemnaście lat - przerabialiśmy to teraz w IILO. I pewnie nie wzięłabym się za czytanie, gdyby nie moja profesorka. Tuż po zapowiedzeniu lektury opisała ją co nieco, nie zdradzając przy tym fabuły. Zaciekawiło mnie to cholernie, więc przeczytałam. Aczkolwiek przerabialiśmy ją jakoś tydzień góra. Co według mnie jest strasznym błędem, bo nawet nie zagłębiliśmy się w to... głębiej. Już nad beznadziejnymi Chłopami siedzieliśmy o wiele dłużej. I wiesz, ktoś może być o wiele starszy, a uznać to za głupotę. To już chyba zależy bardziej od danej osobowości. Aczkolwiek fakt, 'zbuntowanym' trzynastolatkom itp nie polecam, bo i tak nie zrozumieją. W większości.
UsuńJa właśnie lubię się tak zanurzyć, nic nie słyszeć, a po chwili się ocknąć i stwierdzić, że faktycznie książka mnie wciągnęła :D.
Hmm... Może i masz rację, ale... Nie wiem, na dzień dzisiejszy nie potrafię o tym myśleć w taki sposób :).
Naturalna sprawa, wiem, ale mimo wszystko nie potrafię przywyknąć do tego, że Mary krąży nad krawędzią...
:)
Mam wrażenie, że ta wycieczka do Bellingham to jest jak jakieś takie pożegnanie... Ta kawiarnia, rodzinny dom, wszystkie wspomnienia. Dla mnie to takie melancholijne i...smutne. Bo ja cały czas myślę, że Mary umrze, a tego nie chcę :(
OdpowiedzUsuńStephen King! To mi się spodobało! :D I to bardzo. Już go lubię.
I wcale nie dziwię się Jaredowi, że nie chciał słuchać o pogrzebie Mary i o tym, jak sobie to wszystko zaplanowała. Też bym nie chciała i na jego miejscu chyba w ogóle nie dopuszczałabym do siebie myśli, że Mary może umrzeć. Dla mnie, jako czytelniczki, to nadal takie abstrakcyjne. Ale w sumie zgadzam się z Mary, że taki realizm pomaga przejść przez takie trudne chwile. Tylko nie każdy jest w stanie przyjąć taką postawę.
Courtney Diabeł Tasmański - też piękne! W ogóle uwielbiam dziecięce postaci w tym opowiadaniu. Świetnie je kreujesz, normalnie jakbyś im do głowy wchodziła i wiedziała, co tam siedzi. A to talent, bo nie każdy człowiek potrafi wrócić myślami do czasów swoich dziecięcych lat i chociaż spróbować zrozumieć dziecko. Zazwyczaj ta umiejętność zanika z wiekiem. A Tobie się to udaje, i to z bardzo dobrym skutkiem :)
Te sny są straszne...ja bym po takich koszmarach bała się zasnąć przez najbliższe dwa tygodnie. Ale znowu jest tu przypominanie przeszłości. Jakby Mary chciała się z nią pogodzić przed swoją śmiercią. Chociaż w pewnym stopniu ona już ją zaakceptowała, skoro wybaczyła ojcu to, co robił. I dzięki temu pokazała, że jest lepszą osobą, niż on i do tego silną osobą. W sumie to już było oczywiste od samego początku, bo mało kto zniósłby takie życie, jakie ona miała, a zwłaszcza dzieciństwo.
W oczach Mary to właśnie jest pożegnanie. Jest pewna, że nie zostało jej już zbyt wiele czasu i chciała jeszcze raz wybrać się do swojej kolebki, tym razem z zupełnie innym nastawieniem niż wcześniej. Poprzednio nie odwiedziła swojego rodzinnego domu, bała się to zrobić, dopiero teraz uznała, że jest już na to gotowa.
UsuńJak pisałam rozdział na MWADG, w którym Mary i Jared oglądali Lśnienie, uznałam, że skoro autor książki, której film jest ekranizacją, nazywa się tak samo jak Mary, wypadałoby to jakoś uwzględnić w jej przemyśleniach, wtedy też przyszło mi do głowy to, by jej wujek miał na imię Stephen, by to fajnie skojarzyć :).
Ja na miejscu Jareda też czułabym się z takim czymś źle. Sama co prawda często podejmuje temat swojego "pochówku", ale kiedy zaczyna mówić o tym babcia, czy mama, odczuwam bardzo silny dyskomfort. To chyba naturalna reakcja.
Ja bym z pewnością nie potrafiła przyjąć takiej postawy jak Mary, wybrałabym raczej całodniowe użalanie się nad sobą i ryczenie, czyli w sumie moje standardowe zachowanie ;D.
Porównanie do Diabła Tasmańskiego po prostu musiało się pojawić, bo Courtney jest właśnie takim diabełkiem z charakteru :D.
Bardzo mnie to cieszy, naprawdę. Wiesz, to zapewne wynika z tego, że odczuwam bardzo silną tęsknotę za dzieciństwem, nie potrafię zaakceptować tego, że czas płynie do przodu i trzeba dojrzeć. Dorosłe życie kompletnie mnie nie interesuje, nie pociąga. Wiem, że to niezdrowe, aczkolwiek strasznie boli mnie to, że dzieciństwo, które jest najpiękniejszym okresem życia człowieka, trwa tak króciutko, to okrutne.
Można powiedzieć, że Mary jest silną osobą, która sama nie zdaję sobie sprawy ze swojej siły. Chciałam by było czuć, że jest silna, ale nie chciałam tego co rusz podkreślać. Nie czuję się zbyt komfortowo, kiedy postaci filmowe, książkowe czy opowiadaniowe ciągle podkreślają swoją siłę, stawiają się ponad innymi ludźmi, to mnie męczy i odpycha, dlatego Mary tak często ma gorsze momenty, dlatego uważa, że jest beznadziejną, słabą jednostką. To znaczy tak chcę to przedstawiać, ale czy mi wychodzi, to już nie mnie oceniać...
Dziękuję za komentarz :).
sen. wszystkie sny które piszesz, są zajebiste, naprawdę uwielbiam je czytać, chociaż czasem mnie przerażają.
OdpowiedzUsuńcieszę się, że znów mamy kochające się małżeństwo, bo moment gdy się do siebie nie odzywali był dla mnie męczący, bo nie byłam pewna dalszych działań Jareda w stosunku do Mary. już nawet bardziej zaczynam lubić Courtney, bo wcześniej mnie w większości denerwowała, no i ten Diabeł Tasmański! świetnie dobrane xD
Bardzo mnie to cieszy, bo ja uwielbiam je pisać. Nie wiedzieć czemu, zawsze uważam je za najlepsze fragmenty rozdziałów, a przynajmniej w tym przypadku tak było.
UsuńBo Courtney to fajna dziewczyna jest, tylko trochę humorzasta, ale to ma akurat po mamusi, po tatusiu zresztą też :D. Scotty jest zrównoważony, bo ma humorzastego tatusia i "normalną" mamusie, rodzice Court oboje mają humorki, więc nie dziwota, że bywa czasami nieznośna :).
Uznałam, że skoro mała uwielbia Lonney Tunes i często sieje spustoszenie, muszę w jakiś sposób połączyć ją z Diabłem Tasmańskim :).
Ok, komentuję póki mam jakieś chęci, resztki sił i w ogóle. Poza tym męczy mnie to, że jeszcze Ci nic tu nie napisałam. Nie bądź zła, bo prawdopodobnie komentarz będzie bardzo chaotyczny.
OdpowiedzUsuńJa rozumiem, że racjonalizm ratuje w pewnym sensie Mary, ale gdyby ktoś tak w mojej obecności za przeproszeniem "pierdolił" o swojej śmierci, o miejscu pochówku itd., to by, pewnie sama go do tego grobu wysłała. Jeśli naprawdę chce spędzić ostatnie chwile radośnie, lepiej niech zaniecha takich tematów. Czas ucieka, należy korzystać z każdej sekundy i szkoda je marnować na żal i smutek. Na to przyjdzie czas później.
Zawsze zazdrościłam ludziom tego, że jeśli coś wspominają, to bardzo wyraźnie potrafią widzieć czy niekiedy nawet usłyszeć. Ja też wiele rzeczy pamiętam, niektóre nawet bardzo dobrze, ale nigdy aż do takiego stopnia tego nie doświadczyłam.
Mary ma rację, podświadomość pragnie, by nadal nienawidziła Marka za to co jej zrobił. Ale chyba jednak muszę się z nią zgodzić. Co prawda sama jestem okropnie pamiętliwą osobą i wiem, że ja za skarby świata i samego Jerry'ego Hortona nie wybaczyłabym nikomu takich krzywd. Ale Mary chce iść do przodu i bez żalu przeżyć to, co jej zostało. Z człowiekiem, który nadal mimo wszystko jest jej ojcem. Pragnie nadrobić te wszystkie stracone lata. Niech nadrabia:)
Lisa babcią. Dobre:) Ale skoro tak młodo urodziła i jej córa poszła w jej ślady, to nic dziwnego:)
Zapomniałabym. Chciałabym zobaczyć Jareda Leto w środku masowej komunikacji:d Ale tego realnego. Pierdolnęłabym ze śmiechu:d ( Wybacz przekleństwa, ale ja uwielbiam przeklinać).
Widziałam wpis sprzed kilku dni. Nie przejmuj się, bo naprawdę nie warto. Kieruj się tym, co Ty chcesz, reszta to mało ważne gówno. Pozdrawiam:)