Jared:
- A już się cieszyłam, że Courtney tak szybko rozstała się ze smoczkiem. - Mary zamknęła cicho drzwi pokoju naszej córki i głęboko westchnęła.
- I tak dobrze, że teraz tylko z nim śpi, zanim wróciłaś ze szpitala, miała go w ustach przez cały czas, wyciągała go tylko do jedzenia - odpowiedziałem żonie, ściskając w dłoniach zabraną z pokoju gościnnego poduszkę. Zakopanie toporu wojennego było jednoznaczne z powrotem do wspólnego spania, co cieszy mnie podwójnie. Po pierwsze, łóżko w sypialni jest znacznie wygodniejsze niż to w pokoju, który zwykle zajmuje Emily, a po drugie, zasypianie u boku kobiety, która znaczy dla ciebie tak wiele jest zdecydowanie lepsze od na wpół pustego materaca i tulenia się do pościeli.
- No niby tak, ale wątpię, by teraz tak łatwo z niego zrezygnowała. Emily nie mogła rozstać się ze swoim aż do czwartych urodzin.
- Tym będziemy martwić się później. Court miała ostatnio dużo stresów, a smoczek ją uspokaja, więc niech go ma.
- I to wszystko z mojej winy... - Zagryzła wewnętrzną stronę lewego policzka i spuściła wzrok. Bardzo chciałbym zaprzeczyć, ale nie mogę, bo Mary najzwyczajniej w świecie ma rację. Cała ta napięta atmosfera, która panowała w naszym domu przez ostatnie dni, była jej winą. To jej kłamstwa do tego wszystkiego doprowadziły, ale nie zamierzam już jej tego wytykać, ona i tak o tym wie i zżerają ją paskudne wyrzuty sumienia. To wystarczająca kara.
Wziąłem głęboki oddech, wsadziłem poduszkę pod lewe ramię i prawą ręką objąłem swoją małżonkę. Bez słowa zeszliśmy na dół, a ja ciągle czułem drżenie jej ciała. Każdy mięsień, który się na nie składa, dygocze bez ustanku, niezależnie od sytuacji. Nie przeszkadza mi to, ale mimo wszystko wywołuje strach. Wiem, że to wina rozwijającej się choroby, a rozwijająca się choroba oznacza zbliżającą się śmierć, a śmierć Mary to najgorsza rzecz, jaka mogłaby mnie teraz spotkać. Pamiętam, co powiedział mi lekarz, wiem, że jej stan jest niezwykle poważny, ale jakoś nie potrafię dopuścić do siebie myśli, że to prawdopodobnie ostatnie miesiące jej życia. Zupełnie to do mnie nie dochodzi, ślepo i beznadziejnie wierzę w to, że zdarzy się jakiś cud i Mary wyzdrowieje. Mam wrażenie, że któregoś ranka obudzi się rześka, nie będzie czuła żadnego bólu, jej policzki obleją się rumieńcem, a oczy odzyskają dawny blask. Ta wizja jest dla mnie znacznie realniejsza niż ta, w której jej pozbawione życia zwłoki leżą w dębowej trumnie, nad którą wszyscy wylewamy łzy. Wbrew logice, właśnie ten drugi obraz wydaje mi się być absolutnie abstrakcyjny, odrealniony, groteskowy. Cudowne ozdrowienie jest o wiele bardziej prawdopodobne w przypadku Mary. Ona jest zbyt wyjątkowa by umierać, ona po prostu nie może umrzeć. Nie i koniec. I nie obchodzi mnie, co mówią lekarze i co mówi ona sama. Śmierć nie jest jej pisana, ona nie umrze. Nigdy.
Mary pchnęła delikatnie uchylone drzwi sypialni, ich głośne skrzypnięcie wyrwało mnie z zamyślenia.
- Mógłbyś je naoliwić, strasznie mnie ten dźwięk irytuje?
- Zajmę się tym jutro - wydukałem, wracając myślami do Bellingham i skrzypiących drzwi wejściowych bloku, w którym mieściło się nasze mieszkanie. Za każdym razem, gdy wchodziliśmy na klatkę, Mary narzekała na drażniące jej uszy skrzypienie, które mimo częstych naoliwień, ciągle powracało.
To zabawne, jak ot tak, nagle przypominają się takie szczegóły z przeszłości. Z tego, co słyszałem, to rzecz charakterystyczna dla starości. Człowiek nie pamięta, czy łyknął rano tabletkę, ale doskonale widzi swój pokój z czasów dzieciństwa z każdym jego najdrobniejszym detalem. No, ale czy nie jestem jednak zbyt młody na to, by móc powiedzieć, że się starzeję? Mam czterdzieści cztery lata, to wcale nie jest tak dużo. Za mało, by uważać się za dziadka i za mało, by umierać. I choćby z tej racji Mary musi żyć - jest po prostu za młoda na śmierć. Zdecydowanie za młoda.
- Będę ci bardzo wdzięczna. - Twarz mojej żony przeciął urokliwy uśmiech pozbawiony nawet najdrobniejszego grymasu bólu. Jest szczęśliwa, na chwilę obecną jest szczęśliwa...
Weszliśmy wgłąb wywietrzonego pomieszczenia, od razu położyłem poduszkę na swojej połowie miękkiego materaca i przymykając powieki, zaciągnąłem się zapachem wiśniowego balsamu do ciała unoszącym się z ułożonej równo kołdry. Na poduszce czuć wanilię, prawdziwa rozkosz dla zmysłów.
- Jared, wszystko w porządku? - Blada dłoń spoczęła na moim ramieniu, uniosłem nieznacznie kąciki ust i położyłem na niej swoją górną kończynę.
- Tak, w porządku. Brakowało mi tego zapachu.
- Domyślam się. - Ciepłe wargi musnęły moje palce, zamknąłem oczy, czując, jak delikatny dreszcz przebiega przez moje ciało. Żałuję każdego złego słowa, jakie padło z moich ust pod adresem Mary. Zrobiła źle, niezaprzeczalnie, ale ma w sobie coś, co sprawia, że jestem w stanie jej wybaczyć wszystko, nawet to, czego zwykle ludzie sobie nie wybaczają.
Westchnąłem cicho, Mary zrobiła to samo, po czym wysunęła rękę spod mojej dłoni.
- Idę do kuchni, przynieść ci coś do picia?
- Nie.
- Na pewno?
- Na pewno.
Wymieniliśmy się uśmiechami, po czym Mary zniknęła na korytarzu.
Usiadłem na brzegu łóżka i opadłem na nie plecami. Zapach wiśni się nasilił, jednak zaburzyła go woń potu dochodząca spod moich pach. Skrzywiłem się i wróciłem do poprzedniej pozycji. Prysznic, zdecydowanie potrzebny jest mi prysznic.
Niezbyt chętnie wyszedłem z sypialni i niemal zderzyłem się ze swoją żoną.
- Gdzie idziesz?
- Pod prysznic. - Już miałem ją wyminąć i kierować się do łazienki, gdy przypomniałem sobie o mailu, którego miał mi przysłać jeden z pracowników fundacji. - Mary, mogłabyś wejść na moją pocztę i sprawdzić, czy mam wiadomość od Johnsona? Hasło jest zapamiętane.
- Wolałabym nie. Nie chcę kusić losu.
Spojrzałem na nią pytającym wzrokiem.
- Wiem, że jak włączę komputer, to od razu zajrzę na stronę Westa, a boję się, że jest już tam ten wywiad z Charliem.
Już miałem pytać, kim jest ten cały West i o jakiego Charliego chodzi, gdy nagle zaskoczyłem i wszystko sobie przypomniałem - pieprzony Bronson za pośrednictwem tego marnego dziennikarzyny zamierza podzielić się ze światem szczegółami swojego związku z Mary. Perfidne zagranie godne pożałowania.
- Pierdol to, niech sobie publikuje nawet i książkę.
- Łatwo ci mówić, bo nie wiesz, co ja wtedy robiłam. Nie wiesz, jakie on ma zdjęcia. - Zacisnęła palce na przedramieniu i zaczęła podszczypywać nerwowo skórę.
- Nieważne, Mary, to nic między nami nie zmieni.
- Ale ludzie będą gadać. Twoje fanki będą mnie wyzywać od dziwek i jeszcze gorszych.
- A kogo w ogóle interesuje ich opinia, co? - Złapałem delikatnie jej brodę i uniosłem.
- Mnie. Nie chcę być postrzegana jako kurwa, szczególnie przez ludzi, którzy w jakiś sposób są dla ciebie ważni.
- Każdy, kto będzie cię tak postrzegał, będzie dla mnie nic nie znaczącym śmieciem, rozumiesz? Mary, nie przejmuj się opinią innych ludzi. Ja wiem, jak było, wiem, że byłaś zagubiona i próbowałaś jakoś zapomnieć o całym tym bagnie, jakie cię otaczało, Emily też o tym wie, Lily tak samo, wszyscy najbliżsi ci ludzie znają twoją historię i Courtney też ją pozna, i nigdy, przenigdy nie nazwie cię kurwą. A inni niech sobą myślą i mówią co chcą, ich opinia jest tyle warta, co spuszczone w kiblu gówno.
Z ust blondynki wypłynął krótki, cichy śmiech, w oczach zaszkliły się łzy.
- Więc jak, nie będziesz się przejmować?
- Postaram się.
- Grzeczna dziewczynka. - Przycisnąłem wargi do nieco wysuszonych ust, jej dłoń przesunęła się po moim ramieniu. - A pocztę sprawdzę sobie sam, jak wyjdę spod prysznica.
- Dobrze. - Oblizała dolną wargę i weszła z powrotem do sypialni. Dziesięć minut później i ja do niej wszedłem z białym ręcznikiem zawiązanym na biodrach.
Mary siedziała na łóżku i zamieniała kremową bluzkę na szarą koszulę nocną. Gdy tylko mnie zauważyła, wpadła w panikę. Bardzo szybko zaczęła zakrywać swój korpus, jednak, jak na złość, jedwabny materiał ciągle wypadał jej z rąk. Zamiast podjąć kolejną próbę nałożenia go, po prostu się nim zasłoniła.
- Co ty robisz? - zapytałem zaskoczony i podszedłem do niej.
- Odwróć się na chwilę, proszę.
- Ale niby dlaczego? - Zmarszczyłem brwi i przykucnąłem na dywanie. Jej palce zacisnęły się jeszcze mocniej na siwej koszulce, a wzrok biegał po całym pomieszczeniu.
- Nie chcę, żebyś mnie teraz oglądał - wydukała drżącym, cichutkim głosem.
- No, ale dlaczego?
- Bo znowu mam ohydną bliznę. Jestem oszpecona.
- Jezu, Mary, czy ty robisz sobie ze mnie żarty?
- A wyglądam, jakbym robiła?
Nasze oczy się spotkały, jej znów są załzawione.
- Jesteś niemożliwa, naprawdę. Myślisz, że jakaś durna kreska cię oszpeca? Gówno prawda - rzuciłem i zabrałem jej z rąk piżamę. Próbowała zasłaniać się rękami, jednak skutecznie jej to uniemożliwiłem. Poddała się, a ja przesunąłem palec po jeszcze widocznym śladzie szycia. - Za jakiś czas nic nie będzie widać
- Będzie. Blizny pooperacyjne są najpaskudniejsze.
- Ale nie ta. Jeszcze przed zabiegiem powiedziałem lekarzowi, że ma cię zszyć chirurg plastyczny. On zrobił to tak, że gdy to wszystko się zagoi, nie będzie nawet najmniejszego śladu.
- Poważnie? - zapytała już zupełnie innym tonem.
- Poważnie, głuptasie. Poza tym, nawet jeśli zostałaby ci jakaś blizna, to jesteś tak niesamowicie piękna, że nawet bym jej nie dostrzegał - powiedziałem zgodnie z prawdą i złożyłem delikatny pocałunek na gojącym się fragmencie jej skóry. Wsunęła palce w moje włosy, a ja oplotłem ramionami jej płaski brzuch. Czuję wyraźnie wystający spod skóry kręgosłup, ale tak było zawsze. Mary, od kiedy ją poznałem, była takim drobnym chucherkiem, któremu można było policzyć wszystkie kości. Nie obrzydzało mnie to kiedyś i nie obrzydza teraz, bo to jest część jej uroku, nawet jeśli inni uważają inaczej...
Jeszcze raz musnąłem ciało swojej żony i powoli wróciłem do pozycji stojącej. Ona zakryła koszulką swoją klatkę piersiową, a ja rozwiązałem ręcznik i zamieniłem go na ciemne bokserki. Zanim jednak bielizna znalazła się na swoim miejscu, Mary spojrzała na moje krocze. Nie było to przelotne spojrzenie, a dłuższa obserwacja.
- Strasznie mi przykro, że nie mogę się z tobą normalnie kochać - powiedziała, gdy tylko gumka majtek przylgnęła do mojego podbrzusza.
- Jeszcze będziesz mogła, zobaczysz.
- Nie rób tego. - Jej głowa przez moment poruszała się w geście zaprzeczenia. - Nie rób sobie złudnych nadziei. Tym razem nic przed tobą nie ukryłam, musisz być gotowy na to, że ja...
- A ty jesteś na to gotowa? - przerwałem jej, wiedząc, do czego zmierza.
- Nie wiem.
- Tak więc nic o tym nie mów. Udawajmy, że wszystko jest tak, jak być powinno, a twoja choroba to tylko chwilowa niedyspozycja. - Podrapałem się po brodzie obsypanej wyżynającym się spod skóry zarostem. Mary nic nawet o tym dziś nie wspomniała, jakby zupełnie jej to nie przeszkadzało. Pominąłem jednak tę kwestię milczeniem i położyłem się na swojej części naszego łoża małżeńskiego. Mary zrobiła to samo, nie odrywając ode mnie nieco zadziwionego wzroku. Zaraz potem wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić:
- Skoro to ci pomaga.
- Na chwilę obecną tak. - Położyłem dłoń na jej bladym policzku i sunąłem palcem po nieco wysuszonej skórze twarzy. - Przestałaś używać tego kremu od Melindy?
- Jakoś tak nie miałam motywacji - odpowiedziała, patrząc mi głęboko w oczy, w ten sam sposób co zawsze.
- To do wklepania kremu w twarz potrzebna jest motywacja? - Zaśmiałem się nieznacznie, unosząc przy tym brwi.
- Wiesz, że ja potrzebuję motywacji do wszystkiego. Skoro byłeś na mnie zły, nie widziałam sensu w dbaniu o siebie.
- Ale już nie jestem.
- Więc mam już motywację. - Uśmiechnęła się uroczo i uraczyła mnie kolejnym czułym pocałunkiem. Wplątałem palce w jej pachnące wanilią włosy i pogłębiłem go. Zwykle skończyłoby się stosunkiem, ale dziś nawet nie myślę w tych kategoriach. Nie ma sensu się nakręcać, kiedy nie ma się możliwości dania temu ujścia.
Mary oderwała ode mnie usta, patrząc mi przy tym w oczy. Przez moment zacząłem się bać, że czyta mi w myślach i zaraz powie coś na temat seksu. Pomyliłem się.
- Od początku byłeś tak nastawiony do mojej choroby?
- Jak?
- No, czy zawsze patrzyłeś na nią jak na coś, czego da się pozbyć i wrócić do normalnego życia?
- Szczerze?
Kiwnęła twierdząco głową, przyciskając z powrotem lewy profil do poduszki.
- Tak. Nie dopuszczam do siebie myśli, że mogłoby się to skończyć inaczej, nigdy nie dopuszczałem.
- I to chyba dlatego tak łatwo było mi przed tobą ukryć to, że mój stan się pogarsza. Widziałeś tylko to, co chciałeś widzieć.
- Chyba tak. Widziałem znikające tabletki i... - Tu mi przerwała.
- Wiesz, co z nimi robiłam?
- Co?
- Codziennie chowałam jedną do szkatułki, a kiedy fiolka była już pusta, a ja chodziłam niby do apteki po kolejne, tak naprawdę przesypywałam wszystko z powrotem. Ich branie nic by mi nie dało, zaburzyłoby tylko działanie morfiny. Wiem to od doktora Pullmana - dodała szybko, widząc rodzący się na mojej twarzy pytający wyraz.
- Tak, byłem zaślepiony, ale ty mimo wszystko i tak wykazałaś się wielkim kunsztem w dziedzinie kłamstwa.
- Jak każdy narkoman.
- Nie jesteś narkomanką. Już nie - sprzeciwiłem się jej stanowczo.
- Jestem, Jerry. Nie pamiętasz teorii doktora Smitha i innych terapeutów? Ćpunem pozostaje się do usranej śmierci, nawet gdy jest się czystym. A ja nawet nie jestem czysta. Z wyższej konieczności, bo z wyższej konieczności, ale biorę codziennie po parę dawek morfiny. Nie potrafię bez niej żyć. Jestem od niej beznadziejnie uzależniona, tak samo, jak byłam uzależniona od kokainy. Okoliczności się zmieniły, ale...
- Nie mówmy już o tym - przerwałem jej.
- No tak, przepraszam. - Tym razem to ona położyła dłoń na mojej twarzy i delikatnie się uśmiechnęła.
Chcę żyć iluzją. Na razie muszę żyć iluzją. Muszę...
Zapadła cisza, ta z rodzaju tych, które irytują do tego stopnia, że człowiek czuje nieokiełznaną potrzebę odezwania się, nawet jeśli nie wie, co mówić. Ja właśnie to poczułem. Poczułem, że jeśli nie zacznę jakiegoś tematu, wybuchnę płaczem jak mała dziewczynka.
- Nie mieliśmy podróży poślubnej.
Palec Mary zatrzymał się tuż nad moją górną wargą.
- Racja, nie mieliśmy - rzuciła, odsuwając ode mnie dłoń. Ułożyła ją tuż przy swoim policzku, nie odrywając ode mnie wzroku.
- Chyba wypadałoby to nadrobić. Zabiorę cię, gdzie tylko chcesz.
- Kiedy?
- Nawet jutro. - Położyłem prawą dłoń tak samo, jak ona ułożyła swoją kończynę i zagryzłem leciutko dolną wargę. - Powiedz tylko, gdzie chcesz jechać. Możesz wybrać dowolne miejsce na Ziemi, żadnych ograniczeń.
- Bellingham. Chcę, żebyś zabrał mnie do do Bellingham.
Spojrzałem na nią nieco zaskoczony.
- Nie patrz tak na mnie, powiedziałeś, że zabierzesz mnie dokąd tylko będę chciała, a ja chcę do Bellingham.
- Jesteś pewna? Nie chcesz zobaczyć Wenecji? Nie masz ochoty popływać gdzieś na Karaibach?
- Nie, chcę pojechać z tobą i Courtney do swojego rodzinnego miasta. Chcę pokazać jej dom, w którym się wychowywałam i zabrać ją na grób mamy.
- Skoro tak, to nie ma sprawy. Jutro rano zarezerwuję nam bilety do Seattle, bo z tego co się orientuje, nie ma bezpośredniego połączenia między Los Angeles i Bellingham, a Court raczej nie wytrzyma tylu godzin w samochodzie.
- Ja też nie.
- Raz już dałaś radę, więc dałabyś i drugi. - Uśmiechnąłem się leciutko i zaraz potem cicho ziewnąłem.
Chciała coś powiedzieć, jednak w ostatniej chwili się powstrzymała. Znając ją, było to coś w stylu: "ale wtedy byłam zdrowa", więc lepiej, że koniec końców ugryzła się w język.
- A jak stamtąd dotrzemy do Bellingham?
- Taksówką. Albo autobusem. Albo stopem. Jak wolisz.
- Nie, stop odpada, kategorycznie.
- Dalej boisz się seryjnych morderców i gwałcicieli czyhających na niczego nieświadomych autostopowiczów?
- Tak, ale nie w tym rzecz.
- A w czym?
- Pamiętasz, jak opowiadałam ci o tym, że po kłótni Charlie wyrzucił mnie z autobusu i zostawił w zupełnie obcym mieście?
Przytaknąłem poprzez zaciśnięcie powiek.
- Wpadłam wtedy na genialny pomysł złapania stopa. Udało się, pewne małżeństwo zaproponowało mi podwózkę, jednak nie za darmo. W zamian chcieli, bym spędziła z nimi noc w motelu i ja się zgodziłam. Dałam się przerżnąć napalonemu Pensylwańczykowi i jego otyłej żonce, którzy kiedy już było po wszystkim, wydymali mnie po raz kolejny, wywalając z motelu i zostawiając w tamtej dziurze. A wiesz dlaczego to zrobili? Bo przyłapali mnie na wciąganiu koki i wystraszyli się, że złapią ode mnie HIV. - Z jej ust wyrwało się drwiące prychnięcie. Przez moment nie wiedziałem, czy to wspomnienie ją rozśmieszy, czy sprawi, że się rozpłacze. Nie rozpłakała się, nie wybuchnęła też głośnym śmiechem, po prostu ułożyła się na plecach i spojrzała w sufit.
- Przynajmniej miałaś ciekawe życie.
- Tak, przynajmniej miałam ciekawe życie...
- A już się cieszyłam, że Courtney tak szybko rozstała się ze smoczkiem. - Mary zamknęła cicho drzwi pokoju naszej córki i głęboko westchnęła.
- I tak dobrze, że teraz tylko z nim śpi, zanim wróciłaś ze szpitala, miała go w ustach przez cały czas, wyciągała go tylko do jedzenia - odpowiedziałem żonie, ściskając w dłoniach zabraną z pokoju gościnnego poduszkę. Zakopanie toporu wojennego było jednoznaczne z powrotem do wspólnego spania, co cieszy mnie podwójnie. Po pierwsze, łóżko w sypialni jest znacznie wygodniejsze niż to w pokoju, który zwykle zajmuje Emily, a po drugie, zasypianie u boku kobiety, która znaczy dla ciebie tak wiele jest zdecydowanie lepsze od na wpół pustego materaca i tulenia się do pościeli.
- No niby tak, ale wątpię, by teraz tak łatwo z niego zrezygnowała. Emily nie mogła rozstać się ze swoim aż do czwartych urodzin.
- Tym będziemy martwić się później. Court miała ostatnio dużo stresów, a smoczek ją uspokaja, więc niech go ma.
- I to wszystko z mojej winy... - Zagryzła wewnętrzną stronę lewego policzka i spuściła wzrok. Bardzo chciałbym zaprzeczyć, ale nie mogę, bo Mary najzwyczajniej w świecie ma rację. Cała ta napięta atmosfera, która panowała w naszym domu przez ostatnie dni, była jej winą. To jej kłamstwa do tego wszystkiego doprowadziły, ale nie zamierzam już jej tego wytykać, ona i tak o tym wie i zżerają ją paskudne wyrzuty sumienia. To wystarczająca kara.
Wziąłem głęboki oddech, wsadziłem poduszkę pod lewe ramię i prawą ręką objąłem swoją małżonkę. Bez słowa zeszliśmy na dół, a ja ciągle czułem drżenie jej ciała. Każdy mięsień, który się na nie składa, dygocze bez ustanku, niezależnie od sytuacji. Nie przeszkadza mi to, ale mimo wszystko wywołuje strach. Wiem, że to wina rozwijającej się choroby, a rozwijająca się choroba oznacza zbliżającą się śmierć, a śmierć Mary to najgorsza rzecz, jaka mogłaby mnie teraz spotkać. Pamiętam, co powiedział mi lekarz, wiem, że jej stan jest niezwykle poważny, ale jakoś nie potrafię dopuścić do siebie myśli, że to prawdopodobnie ostatnie miesiące jej życia. Zupełnie to do mnie nie dochodzi, ślepo i beznadziejnie wierzę w to, że zdarzy się jakiś cud i Mary wyzdrowieje. Mam wrażenie, że któregoś ranka obudzi się rześka, nie będzie czuła żadnego bólu, jej policzki obleją się rumieńcem, a oczy odzyskają dawny blask. Ta wizja jest dla mnie znacznie realniejsza niż ta, w której jej pozbawione życia zwłoki leżą w dębowej trumnie, nad którą wszyscy wylewamy łzy. Wbrew logice, właśnie ten drugi obraz wydaje mi się być absolutnie abstrakcyjny, odrealniony, groteskowy. Cudowne ozdrowienie jest o wiele bardziej prawdopodobne w przypadku Mary. Ona jest zbyt wyjątkowa by umierać, ona po prostu nie może umrzeć. Nie i koniec. I nie obchodzi mnie, co mówią lekarze i co mówi ona sama. Śmierć nie jest jej pisana, ona nie umrze. Nigdy.
Mary pchnęła delikatnie uchylone drzwi sypialni, ich głośne skrzypnięcie wyrwało mnie z zamyślenia.
- Mógłbyś je naoliwić, strasznie mnie ten dźwięk irytuje?
- Zajmę się tym jutro - wydukałem, wracając myślami do Bellingham i skrzypiących drzwi wejściowych bloku, w którym mieściło się nasze mieszkanie. Za każdym razem, gdy wchodziliśmy na klatkę, Mary narzekała na drażniące jej uszy skrzypienie, które mimo częstych naoliwień, ciągle powracało.
To zabawne, jak ot tak, nagle przypominają się takie szczegóły z przeszłości. Z tego, co słyszałem, to rzecz charakterystyczna dla starości. Człowiek nie pamięta, czy łyknął rano tabletkę, ale doskonale widzi swój pokój z czasów dzieciństwa z każdym jego najdrobniejszym detalem. No, ale czy nie jestem jednak zbyt młody na to, by móc powiedzieć, że się starzeję? Mam czterdzieści cztery lata, to wcale nie jest tak dużo. Za mało, by uważać się za dziadka i za mało, by umierać. I choćby z tej racji Mary musi żyć - jest po prostu za młoda na śmierć. Zdecydowanie za młoda.
- Będę ci bardzo wdzięczna. - Twarz mojej żony przeciął urokliwy uśmiech pozbawiony nawet najdrobniejszego grymasu bólu. Jest szczęśliwa, na chwilę obecną jest szczęśliwa...
Weszliśmy wgłąb wywietrzonego pomieszczenia, od razu położyłem poduszkę na swojej połowie miękkiego materaca i przymykając powieki, zaciągnąłem się zapachem wiśniowego balsamu do ciała unoszącym się z ułożonej równo kołdry. Na poduszce czuć wanilię, prawdziwa rozkosz dla zmysłów.
- Jared, wszystko w porządku? - Blada dłoń spoczęła na moim ramieniu, uniosłem nieznacznie kąciki ust i położyłem na niej swoją górną kończynę.
- Tak, w porządku. Brakowało mi tego zapachu.
- Domyślam się. - Ciepłe wargi musnęły moje palce, zamknąłem oczy, czując, jak delikatny dreszcz przebiega przez moje ciało. Żałuję każdego złego słowa, jakie padło z moich ust pod adresem Mary. Zrobiła źle, niezaprzeczalnie, ale ma w sobie coś, co sprawia, że jestem w stanie jej wybaczyć wszystko, nawet to, czego zwykle ludzie sobie nie wybaczają.
Westchnąłem cicho, Mary zrobiła to samo, po czym wysunęła rękę spod mojej dłoni.
- Idę do kuchni, przynieść ci coś do picia?
- Nie.
- Na pewno?
- Na pewno.
Wymieniliśmy się uśmiechami, po czym Mary zniknęła na korytarzu.
Usiadłem na brzegu łóżka i opadłem na nie plecami. Zapach wiśni się nasilił, jednak zaburzyła go woń potu dochodząca spod moich pach. Skrzywiłem się i wróciłem do poprzedniej pozycji. Prysznic, zdecydowanie potrzebny jest mi prysznic.
Niezbyt chętnie wyszedłem z sypialni i niemal zderzyłem się ze swoją żoną.
- Gdzie idziesz?
- Pod prysznic. - Już miałem ją wyminąć i kierować się do łazienki, gdy przypomniałem sobie o mailu, którego miał mi przysłać jeden z pracowników fundacji. - Mary, mogłabyś wejść na moją pocztę i sprawdzić, czy mam wiadomość od Johnsona? Hasło jest zapamiętane.
- Wolałabym nie. Nie chcę kusić losu.
Spojrzałem na nią pytającym wzrokiem.
- Wiem, że jak włączę komputer, to od razu zajrzę na stronę Westa, a boję się, że jest już tam ten wywiad z Charliem.
Już miałem pytać, kim jest ten cały West i o jakiego Charliego chodzi, gdy nagle zaskoczyłem i wszystko sobie przypomniałem - pieprzony Bronson za pośrednictwem tego marnego dziennikarzyny zamierza podzielić się ze światem szczegółami swojego związku z Mary. Perfidne zagranie godne pożałowania.
- Pierdol to, niech sobie publikuje nawet i książkę.
- Łatwo ci mówić, bo nie wiesz, co ja wtedy robiłam. Nie wiesz, jakie on ma zdjęcia. - Zacisnęła palce na przedramieniu i zaczęła podszczypywać nerwowo skórę.
- Nieważne, Mary, to nic między nami nie zmieni.
- Ale ludzie będą gadać. Twoje fanki będą mnie wyzywać od dziwek i jeszcze gorszych.
- A kogo w ogóle interesuje ich opinia, co? - Złapałem delikatnie jej brodę i uniosłem.
- Mnie. Nie chcę być postrzegana jako kurwa, szczególnie przez ludzi, którzy w jakiś sposób są dla ciebie ważni.
- Każdy, kto będzie cię tak postrzegał, będzie dla mnie nic nie znaczącym śmieciem, rozumiesz? Mary, nie przejmuj się opinią innych ludzi. Ja wiem, jak było, wiem, że byłaś zagubiona i próbowałaś jakoś zapomnieć o całym tym bagnie, jakie cię otaczało, Emily też o tym wie, Lily tak samo, wszyscy najbliżsi ci ludzie znają twoją historię i Courtney też ją pozna, i nigdy, przenigdy nie nazwie cię kurwą. A inni niech sobą myślą i mówią co chcą, ich opinia jest tyle warta, co spuszczone w kiblu gówno.
Z ust blondynki wypłynął krótki, cichy śmiech, w oczach zaszkliły się łzy.
- Więc jak, nie będziesz się przejmować?
- Postaram się.
- Grzeczna dziewczynka. - Przycisnąłem wargi do nieco wysuszonych ust, jej dłoń przesunęła się po moim ramieniu. - A pocztę sprawdzę sobie sam, jak wyjdę spod prysznica.
- Dobrze. - Oblizała dolną wargę i weszła z powrotem do sypialni. Dziesięć minut później i ja do niej wszedłem z białym ręcznikiem zawiązanym na biodrach.
Mary siedziała na łóżku i zamieniała kremową bluzkę na szarą koszulę nocną. Gdy tylko mnie zauważyła, wpadła w panikę. Bardzo szybko zaczęła zakrywać swój korpus, jednak, jak na złość, jedwabny materiał ciągle wypadał jej z rąk. Zamiast podjąć kolejną próbę nałożenia go, po prostu się nim zasłoniła.
- Co ty robisz? - zapytałem zaskoczony i podszedłem do niej.
- Odwróć się na chwilę, proszę.
- Ale niby dlaczego? - Zmarszczyłem brwi i przykucnąłem na dywanie. Jej palce zacisnęły się jeszcze mocniej na siwej koszulce, a wzrok biegał po całym pomieszczeniu.
- Nie chcę, żebyś mnie teraz oglądał - wydukała drżącym, cichutkim głosem.
- No, ale dlaczego?
- Bo znowu mam ohydną bliznę. Jestem oszpecona.
- Jezu, Mary, czy ty robisz sobie ze mnie żarty?
- A wyglądam, jakbym robiła?
Nasze oczy się spotkały, jej znów są załzawione.
- Jesteś niemożliwa, naprawdę. Myślisz, że jakaś durna kreska cię oszpeca? Gówno prawda - rzuciłem i zabrałem jej z rąk piżamę. Próbowała zasłaniać się rękami, jednak skutecznie jej to uniemożliwiłem. Poddała się, a ja przesunąłem palec po jeszcze widocznym śladzie szycia. - Za jakiś czas nic nie będzie widać
- Będzie. Blizny pooperacyjne są najpaskudniejsze.
- Ale nie ta. Jeszcze przed zabiegiem powiedziałem lekarzowi, że ma cię zszyć chirurg plastyczny. On zrobił to tak, że gdy to wszystko się zagoi, nie będzie nawet najmniejszego śladu.
- Poważnie? - zapytała już zupełnie innym tonem.
- Poważnie, głuptasie. Poza tym, nawet jeśli zostałaby ci jakaś blizna, to jesteś tak niesamowicie piękna, że nawet bym jej nie dostrzegał - powiedziałem zgodnie z prawdą i złożyłem delikatny pocałunek na gojącym się fragmencie jej skóry. Wsunęła palce w moje włosy, a ja oplotłem ramionami jej płaski brzuch. Czuję wyraźnie wystający spod skóry kręgosłup, ale tak było zawsze. Mary, od kiedy ją poznałem, była takim drobnym chucherkiem, któremu można było policzyć wszystkie kości. Nie obrzydzało mnie to kiedyś i nie obrzydza teraz, bo to jest część jej uroku, nawet jeśli inni uważają inaczej...
Jeszcze raz musnąłem ciało swojej żony i powoli wróciłem do pozycji stojącej. Ona zakryła koszulką swoją klatkę piersiową, a ja rozwiązałem ręcznik i zamieniłem go na ciemne bokserki. Zanim jednak bielizna znalazła się na swoim miejscu, Mary spojrzała na moje krocze. Nie było to przelotne spojrzenie, a dłuższa obserwacja.
- Strasznie mi przykro, że nie mogę się z tobą normalnie kochać - powiedziała, gdy tylko gumka majtek przylgnęła do mojego podbrzusza.
- Jeszcze będziesz mogła, zobaczysz.
- Nie rób tego. - Jej głowa przez moment poruszała się w geście zaprzeczenia. - Nie rób sobie złudnych nadziei. Tym razem nic przed tobą nie ukryłam, musisz być gotowy na to, że ja...
- A ty jesteś na to gotowa? - przerwałem jej, wiedząc, do czego zmierza.
- Nie wiem.
- Tak więc nic o tym nie mów. Udawajmy, że wszystko jest tak, jak być powinno, a twoja choroba to tylko chwilowa niedyspozycja. - Podrapałem się po brodzie obsypanej wyżynającym się spod skóry zarostem. Mary nic nawet o tym dziś nie wspomniała, jakby zupełnie jej to nie przeszkadzało. Pominąłem jednak tę kwestię milczeniem i położyłem się na swojej części naszego łoża małżeńskiego. Mary zrobiła to samo, nie odrywając ode mnie nieco zadziwionego wzroku. Zaraz potem wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić:
- Skoro to ci pomaga.
- Na chwilę obecną tak. - Położyłem dłoń na jej bladym policzku i sunąłem palcem po nieco wysuszonej skórze twarzy. - Przestałaś używać tego kremu od Melindy?
- Jakoś tak nie miałam motywacji - odpowiedziała, patrząc mi głęboko w oczy, w ten sam sposób co zawsze.
- To do wklepania kremu w twarz potrzebna jest motywacja? - Zaśmiałem się nieznacznie, unosząc przy tym brwi.
- Wiesz, że ja potrzebuję motywacji do wszystkiego. Skoro byłeś na mnie zły, nie widziałam sensu w dbaniu o siebie.
- Ale już nie jestem.
- Więc mam już motywację. - Uśmiechnęła się uroczo i uraczyła mnie kolejnym czułym pocałunkiem. Wplątałem palce w jej pachnące wanilią włosy i pogłębiłem go. Zwykle skończyłoby się stosunkiem, ale dziś nawet nie myślę w tych kategoriach. Nie ma sensu się nakręcać, kiedy nie ma się możliwości dania temu ujścia.
Mary oderwała ode mnie usta, patrząc mi przy tym w oczy. Przez moment zacząłem się bać, że czyta mi w myślach i zaraz powie coś na temat seksu. Pomyliłem się.
- Od początku byłeś tak nastawiony do mojej choroby?
- Jak?
- No, czy zawsze patrzyłeś na nią jak na coś, czego da się pozbyć i wrócić do normalnego życia?
- Szczerze?
Kiwnęła twierdząco głową, przyciskając z powrotem lewy profil do poduszki.
- Tak. Nie dopuszczam do siebie myśli, że mogłoby się to skończyć inaczej, nigdy nie dopuszczałem.
- I to chyba dlatego tak łatwo było mi przed tobą ukryć to, że mój stan się pogarsza. Widziałeś tylko to, co chciałeś widzieć.
- Chyba tak. Widziałem znikające tabletki i... - Tu mi przerwała.
- Wiesz, co z nimi robiłam?
- Co?
- Codziennie chowałam jedną do szkatułki, a kiedy fiolka była już pusta, a ja chodziłam niby do apteki po kolejne, tak naprawdę przesypywałam wszystko z powrotem. Ich branie nic by mi nie dało, zaburzyłoby tylko działanie morfiny. Wiem to od doktora Pullmana - dodała szybko, widząc rodzący się na mojej twarzy pytający wyraz.
- Tak, byłem zaślepiony, ale ty mimo wszystko i tak wykazałaś się wielkim kunsztem w dziedzinie kłamstwa.
- Jak każdy narkoman.
- Nie jesteś narkomanką. Już nie - sprzeciwiłem się jej stanowczo.
- Jestem, Jerry. Nie pamiętasz teorii doktora Smitha i innych terapeutów? Ćpunem pozostaje się do usranej śmierci, nawet gdy jest się czystym. A ja nawet nie jestem czysta. Z wyższej konieczności, bo z wyższej konieczności, ale biorę codziennie po parę dawek morfiny. Nie potrafię bez niej żyć. Jestem od niej beznadziejnie uzależniona, tak samo, jak byłam uzależniona od kokainy. Okoliczności się zmieniły, ale...
- Nie mówmy już o tym - przerwałem jej.
- No tak, przepraszam. - Tym razem to ona położyła dłoń na mojej twarzy i delikatnie się uśmiechnęła.
Chcę żyć iluzją. Na razie muszę żyć iluzją. Muszę...
Zapadła cisza, ta z rodzaju tych, które irytują do tego stopnia, że człowiek czuje nieokiełznaną potrzebę odezwania się, nawet jeśli nie wie, co mówić. Ja właśnie to poczułem. Poczułem, że jeśli nie zacznę jakiegoś tematu, wybuchnę płaczem jak mała dziewczynka.
- Nie mieliśmy podróży poślubnej.
Palec Mary zatrzymał się tuż nad moją górną wargą.
- Racja, nie mieliśmy - rzuciła, odsuwając ode mnie dłoń. Ułożyła ją tuż przy swoim policzku, nie odrywając ode mnie wzroku.
- Chyba wypadałoby to nadrobić. Zabiorę cię, gdzie tylko chcesz.
- Kiedy?
- Nawet jutro. - Położyłem prawą dłoń tak samo, jak ona ułożyła swoją kończynę i zagryzłem leciutko dolną wargę. - Powiedz tylko, gdzie chcesz jechać. Możesz wybrać dowolne miejsce na Ziemi, żadnych ograniczeń.
- Bellingham. Chcę, żebyś zabrał mnie do do Bellingham.
Spojrzałem na nią nieco zaskoczony.
- Nie patrz tak na mnie, powiedziałeś, że zabierzesz mnie dokąd tylko będę chciała, a ja chcę do Bellingham.
- Jesteś pewna? Nie chcesz zobaczyć Wenecji? Nie masz ochoty popływać gdzieś na Karaibach?
- Nie, chcę pojechać z tobą i Courtney do swojego rodzinnego miasta. Chcę pokazać jej dom, w którym się wychowywałam i zabrać ją na grób mamy.
- Skoro tak, to nie ma sprawy. Jutro rano zarezerwuję nam bilety do Seattle, bo z tego co się orientuje, nie ma bezpośredniego połączenia między Los Angeles i Bellingham, a Court raczej nie wytrzyma tylu godzin w samochodzie.
- Ja też nie.
- Raz już dałaś radę, więc dałabyś i drugi. - Uśmiechnąłem się leciutko i zaraz potem cicho ziewnąłem.
Chciała coś powiedzieć, jednak w ostatniej chwili się powstrzymała. Znając ją, było to coś w stylu: "ale wtedy byłam zdrowa", więc lepiej, że koniec końców ugryzła się w język.
- A jak stamtąd dotrzemy do Bellingham?
- Taksówką. Albo autobusem. Albo stopem. Jak wolisz.
- Nie, stop odpada, kategorycznie.
- Dalej boisz się seryjnych morderców i gwałcicieli czyhających na niczego nieświadomych autostopowiczów?
- Tak, ale nie w tym rzecz.
- A w czym?
- Pamiętasz, jak opowiadałam ci o tym, że po kłótni Charlie wyrzucił mnie z autobusu i zostawił w zupełnie obcym mieście?
Przytaknąłem poprzez zaciśnięcie powiek.
- Wpadłam wtedy na genialny pomysł złapania stopa. Udało się, pewne małżeństwo zaproponowało mi podwózkę, jednak nie za darmo. W zamian chcieli, bym spędziła z nimi noc w motelu i ja się zgodziłam. Dałam się przerżnąć napalonemu Pensylwańczykowi i jego otyłej żonce, którzy kiedy już było po wszystkim, wydymali mnie po raz kolejny, wywalając z motelu i zostawiając w tamtej dziurze. A wiesz dlaczego to zrobili? Bo przyłapali mnie na wciąganiu koki i wystraszyli się, że złapią ode mnie HIV. - Z jej ust wyrwało się drwiące prychnięcie. Przez moment nie wiedziałem, czy to wspomnienie ją rozśmieszy, czy sprawi, że się rozpłacze. Nie rozpłakała się, nie wybuchnęła też głośnym śmiechem, po prostu ułożyła się na plecach i spojrzała w sufit.
- Przynajmniej miałaś ciekawe życie.
- Tak, przynajmniej miałam ciekawe życie...
***
Wstrzymałem na chwilę oddech i wytężyłem słuch. Najpierw cichy trzask zamykanej lodówki, potem stukot układanej na kuchence patelni. Mary zabrała się za szykowanie śniadania, więc miałem kilka minut.
Chwyciłem leżący na biurku telefon i wybrałem numer Sary, licząc na to, że już nie śpi.
- Halo?
- Mam dla ciebie ważną misję - oznajmiłem, siadając na jeszcze niepościelonym łóżku.
- Już się boję... Mów.
- Zdobądź dla mnie numer Charliego Bronsona.
- Kogo?
- Charliego Bronsona - powtórzyłem raz jeszcze, ale niezbyt głośno, by nie usłyszała mnie moja żona. Postanowiłem porozmawiać sobie z tym gnojem, ale nie chcę, by Mary się o tym dowiedziała. Znając ją, zaraz miałaby jakieś obiekcje, dlatego muszę to załatwić po cichu.
- A kto to jest?
- Były lider kapeli rockowej Wild Roses. Skorzystaj ze swoich koneksji i zdobądź dla mnie jego numer.
- Na kiedy?
- Na wczoraj.
Sara głęboko westchnęła, zapewne kręcąc przy tym głową. To jej stała reakcja na tego typu fanaberie z mojej strony.
- Żądam podwyżki.
- Załatw mi ten numer, to ją dostaniesz.
- Trzymam pana za słowo, panie Leto.
- Oczywiście. To ja już nie zajmuję ci więcej czasu, powodzenia. - Uśmiechnąłem się pod nosem i odsunąłem telefon od ucha. Do moich nozdrzy doszedł aromatyczny zapach smażonego na maśle chleba, którym mocno się zaciągnąłem.
Wstając z materaca, siłą rzeczy spojrzałem na komodę, na której wciąż leży użyta półgodziny temu strzykawka i ampułka z płynną morfiną.
Zamknąłem szybko oczy, odwróciłem głowę w drugą stronę.
- Nic nie widziałeś, nic nie widziałeś. Iluzja, Jared, iluzja...
Zamknąłem szybko oczy, odwróciłem głowę w drugą stronę.
- Nic nie widziałeś, nic nie widziałeś. Iluzja, Jared, iluzja...
***
- I co, masz ten numer? - zapytałem, gdy tylko oderwałem się od wspólnie oglądanej kreskówki i zamknąłem w łazience.
- Nie. Ale mam coś lepszego - dodała, zanim zdążyłem się nią wściec. - Wygląda na to, że ci się przyfarciło, szefuńciu, pan Bronson wczoraj w nocy przyleciał do LA i zatrzymał się w hotelu Celine. Numeru pokoju niestety nie znam, ale...
- Jesteś nieoceniona! - wtrąciłem podekscytowanym tonem, z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Mi to mówisz...
- Dziękuję ci, naprawdę. Od przyszłego miesiąca płacę ci dwa razy tyle, co dotychczas.
- Zdecydowanie na to zasłużyłam. A teraz wybacz, ale muszę kończyć. Do zobaczenia.
- Nie wiem kiedy, bo jutro wyjeżdżam.
- Dokąd?
- Do Bellingham. Spóźniona podróż poślubna.
- Milutko. W takim razie miłej zabawy życzę.
- Dziękuję.
Zaraz po zakończeniu rozmowy z Sarą zadzwoniłem do mamy z prośbą, by niby przypadkiem nas teraz odwiedziła. Może to głupie, ale naprawdę boję się zostawiać Mary samą w domu. Nigdy nie wiadomo, kiedy znów dostanie jakiegoś ataku, więc lepiej, żeby ktoś cały czas przy niej był. Ktoś inny niż Courtney.
Po upływie trzydziestu minut mama była już w naszym domu i zgodnie z przedstawionym przeze mnie planem, poprosiła o to, bym pojechał jej autem do myjni. Mary połknęła to jak rybka haczyk. Co prawda mieliśmy się już nie oszukiwać, ale nie mam innego wyjścia. Nie mogę zostawić jej samej, a wiem, że gdyby dowiedziała się, że mama przyszła specjalnie po to, by jej pilnować, wpadłaby w szał. Tak więc czuję się rozgrzeszony, przynajmniej we własnym mniemaniu.
***
Zatrzasnąłem drzwiczki błękitnego Daewoo i włączając alarm, wzdrygnąłem się nieznacznie. Nie cierpię tego samochodu, jego kolor, mimo iż ogólnie jak najbardziej przepadam za niebieskim, przyprawia mnie o mdłości. Auto powinno być albo czarne, albo srebrne, ewentualnie czerwone, lazurowa kolorystka pasuje do łazienki, nie do pojazdu.
Przez głowę przebiegła mi bardzo dziwna i próżna myśl - oby tylko nikt mnie w nim lub przed nim nie sfotografował.
Uśmiechnąłem się sam do siebie. Takie płytkie myślenie jest naprawdę przyjemną odskocznią od stresu.
Schowałem do kieszeni kluczyki ozdobione zawieszką z wizerunkiem lemura Morta (taki mały prezent od Scotty'ego dla babci) i wszedłem do niedużego budynku mieszczącego się na rogu ulicy. Skromny, sześciopiętrowy hotelik pozbawiony chociażby najdrobniejszych śladów luksusu. Charlie chyba nie przędzie zbyt dobrze, skoro zatrzymał się w takim miejscu, pomyślałem, zbliżając się do recepcji. Za drewnianą ladą stał młody mężczyzna ubrany w granatowy uniform, przyglądał mi się z lekkim znudzeniem wymalowanym na twarzy.
- Dzień dobry, wczoraj zatrzymał się tu mój znajomy i chciałbym go odwiedzić, niestety nie wiem, który pokój zajmuje.
- Przykro mi, ale nie mogę udzielać takich informacji - wydukał mechanicznym, równie znużonym co twarz tonem. Pokręciłem głową i zanurzyłem dłoń w kieszeni.
- Bardzo mi na tym zależy. - Posłałem recepcjoniście zachęcające spojrzenie i położyłem na blacie dwudziestodolarowy banknot. Mężczyzna wysunął po niego palce, włożył do kieszeni marynarki i wyprostował plecy.
- Godność pana znajomego?
- Charlie Bronson - rzuciłem z nadzieją, że były wokalista Wild Roses nie posługuje się w hotelach pseudonimami. W sumie to jestem na dziewięćdziesiąt procent pewien, że tego nie robi, w końcu dni swojej świetności ma już dawno za sobą.
- Bronson, Bronson... Jest. Pokój dwadzieścia trzy, drugie piętro.
- Dziękuję panu bardzo. - Posłałem brunetowi uprzejmy uśmiech i wszedłem na schody. Winda wydaje z siebie zbyt dziwne odgłosy, więc wole nie ryzykować.
Po pokonaniu kilkudziesięciu stopni i kawałka korytarza zatrzymałem się przed pokojem zajmowanym przez Bronsona. Biorąc pod uwagę fakt, że jego widok może mnie rozwścieczyć, wziąłem kilka głębokich, uspakajających oddechów i dopiero potem zapukałem do drzwi, na których klamce wisiała tabliczka z napisem nie przeszkadzać.
- Nie potrzebuję sprzątania! - usłyszałem donośny, zachrypnięty głos. Brzmi inaczej niż go zapamiętałem.
Pukałem dalej.
- Mówię przecież, że nie potrzebuję sprzątania, kurwa jego w dupę jebaną ma...
Drzwi się otworzyły i stanął w nich mężczyzna zupełnie nieprzypominający Charliego Bronsona, który przed laty próbował edukować muzycznie mnie i mojego brata.
- A niech mnie, Jared Leto!
To jednak on.
- Wow, nie przekręciłeś mojego imienia - odpowiedziałem i wszedłem wgłąb pokoju, gdy ten otworzył szerzej drzwi i przesunął się na bok. Od razu uderzył mnie mocny smród alkoholu i dymu papierosowego.
- No wiesz, teraz jesteś wielką gwiazdą, więc grzechem by było nie wiedzieć, jak się nazywasz. Mówiłem, że będą z ciebie ludzie i miałem rację. - Zaśmiał się przeciągle i zatrzasnął jasne drzwi. - Siadaj. - Wskazał mi jedno z dwóch kremowych krzeseł. - Powiedziałbym, czuj się jak u siebie, ale chyba przywykłeś do nieco lepszych warunków.
- No cóż, nie zaprzeczę.
Głośno cmoknął, wciągnął powietrze do ust przez szparę po brakującej prawej górnej piątce i usiadł na przeciwko mnie.
- Nie masz nic przeciwko? - Nakierował palec wskazujący na wygniecioną paczkę czerwonych Pall Malli, a ja pomachałem przecząco głową. Wziął kartonik do ręki i wyciągnął w moją stronę.
- Nie palę.
- I bardzo dobrze. - Uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie sposób i wetknął papierosa między wargi. Drżącą dłonią postawił płomień na wysłużonej zapalniczce i mocno się zaciągnął. - Wiesz co, kiedy Mary Jane powiedziała mi, że byłeś miłością jej życia, wyśmiałem ją. Zadrwiłem z tego, pytając, dlaczego nie jesteście razem, skoro kochacie się nad życie. Strasznie się wtedy na mnie obraziła. Teraz już widzę czemu.
Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem.
- Bo naprawdę byliście sobie pisani. Gdyby było inaczej, nie bylibyście teraz małżeństwem.
- Skoro jesteśmy w tym temacie, nie przyszedłem tu wspominać starych czasów, tylko porozmawiać o tym, co zamierzasz zrobić Mary.
- Domyśliłem się. - Wciągnął do płuc kolejną dawkę śmiercionośnego dymu i opierając się o krzesło, wypuścił go chaotycznym obłokiem.
- Ja wiem, że pewnie zależy ci na rozgłosie, chcesz o sobie przypomnieć mediom i ludziom, ale wybrałeś na to zły sposób.
- Dlaczego tak uważasz? Pikantne skandale obyczajowe sprzedają się jak świeże bułeczki. Tworzą nowe gwiazdy i wskrzeszają stare. To chyba idealny sposób na wielki come back.
- Dlaczego tak uważam? Mary opowiedziała mi o tym, jak ją potraktowałeś podczas tamtej trasy, w której ci towarzyszyła. Już wystarczająco ją upokorzyłeś i skrzywdziłeś, nie uważasz? - Wbiłem w niego dobitne spojrzenie. Zagryzł wewnętrzną stronę dolnej wargi i przetarł lewe oko, wokół którego nagromadziła się już spora liczba zmarszczek.
Wygląda starzej niż mój teść, a jest od niego sporo młodszy, przebiegło mi mimowolnie przez myśl.
- Leto, to nic osobistego, naprawdę.
- Słucham? Nic osobistego? Zamierzasz wyjawić najintymniejsze szczegóły z życia mojej żony razem ze zdjęciami i mówisz, że to nic osobistego? Kpisz sobie ze mnie? - Czując narastający wewnętrzny gniew, zacisnąłem schowane pod stolikiem dłonie w pięści, licząc w myślach do dziesięciu.
- No dobrze, źle się wyraziłem. Nie robię tego po to, by ją poniżyć czy ośmieszyć, robię to dla siebie i swojego marzenia. Jako człowiek z wielkimi ambicjami, chyba jesteś mnie w stanie zrozumieć. Pewnie sam robiłeś wszystko, co mogłeś, by znaleźć się tu, gdzie jesteś.
- Tak, ale nie igrałem przy tym z życiem umierającej osoby.
- Że co, proszę? - Zaśmiał się nerwowo i wbił we mnie zaskoczone spojrzenie.
- Rok temu zdiagnozowano u Mary raka płuc. Poddała się terapii, choroba się na jakiś czas cofnęła, ale wróciła. Tym razem zaatakowała wątrobę. Dwa tygodnie temu dostała krwotoku wewnętrznego po tym, jak przeczytała na stronie pana Westa, że zdecydowałeś się udzielić mu wywiadu. - Mój głos drżał, robiłem wszystko, by się nie rozpłakać.
Nie teraz, nie przy nim...
Zacisnąłem mocno powieki i kiedy je otworzyłem, spojrzałem na Charliego. Jego poszarzała skóra znacznie zbladła, rozedrgana dłoń zatrzęsła się jeszcze mocniej. Tego się nie spodziewał.
- Jezu Chryste, nic o tym nie wiedziałem, przysięgam! - niemal pisnął nerwowo.
- Wiem, że nie wiedziałeś, nikt o tym nie wie poza rodziną. Ale skoro teraz posiadłeś tę wiedzę, to...
- Odwołam to - wtrącił mi się w zdanie. - Odwołam ten pieprzony wywiad. Jestem podłym, egoistycznym chujem, ale nie aż takim. Nie traktowałem Mary zbyt dobrze, ale to świetna dziewczyna i nie zasłużyła na to, bym w takich chwilach ją gnębił. Kurwa, czuję się jak pierdolona ciota z jakieś podrzędnej telenoweli. Wiesz, ten typ czarnego charakteru, który nagle zmienia się w litościwego anioła, ale pieprzę to. Jestem starym, zapyziałym pijaczyną, który przepieprzył swój talent, ale jakieś tam resztki godności i honoru mam.
- Mam nadzieję - zdążyłem to powiedzieć i po zadymionym pokoju rozniósł się odgłos głośnego pukania. Wciąż oszołomiony Charlie wstał z krzesła i tym razem bez słowa otworzył drzwi.
- Witaj, Charlie, to ja, Alex West. Co prawda byliśmy umówieni na za godzinę, ale odpadło mi jedno spotkanie, więc przyjechałem wcześniej. Mam dyktafon i notatnik, więc możemy się brać do dzieła. - Ubrany w czarną, wytartą skórę mężczyzna wszedł do pokoju i gdy tylko mnie zobaczył, jego oblana rumieńcem podekscytowania twarz zbladła.
- Słuchaj, Alex, przykro mi, ale muszę zrezygnować z tego wywiadu - wydukał Charlie zaraz po zamknięciu drzwi.
- Przekupił cię, co? A może nastraszył? Zaszantażował jakimś wielkim pozwem, tak?
- Nie, przypomniał mi, że oprócz bycia upadłą gwiazdą, jestem też człowiekiem i mimo wszystko posiadam swoją moralność.
West wytrzeszczył ukryte pod prostokątnymi szkłami oczy, zupełnie się tego nie spodziewał.
- Kurwa mać, Bronson, obiecałeś mi ten pieprzony wywiad, obiecałeś pikantne fotki! To miał być pieprzony hit sezonu, szansa dla mnie i dla ciebie, a teraz wypinasz się na mnie dupą, bo odnalazłeś w sobie pierdoloną moralność?! - wrzasnął podwyższonym z nerwów głosem.
- Wybacz, stary, są rzeczy ważniejsze niż sukces i popularność.
- Tak? To jeszcze zobaczymy. - Tu wściekły dziennikarz zwrócił się do mnie. - To twoja wina, Leto i przysięgam, że dobiorę ci się do skóry. Przyczepię się do ciebie jak pijawka. Będę szukał tak długo, aż w końcu coś na ciebie znajdę i zniszczę tę twoją żałosną karierę, zobaczysz!
- Powodzenia - prychnąłem ironicznie, patrząc z pogardą na oblaną purpurą twarz czterdziestolatka. Posłał mi tylko mordercze spojrzenie, tak samo potraktował Charliego i trzaskając głośno drzwiami, opuścił zajmowany przez nas pokój.
- Nie boisz się, że zrobi ci koło dupy? - zapytał Bronson, wracając na wcześniej zajmowane miejsce.
- Za dwa dni będzie bezrobotny.
Blondyn zaśmiał się, kręcąc przy tym głową, po czym nagle, jakby sobie o czymś przypomniał. Wstał z miejsca, pochylił się nad leżącą przed łóżkiem walizką i wyciągnął z niej żółtą kopertę.
- To wszystkie zdjęcia z tamtej trasy, na których jest Mary. Swoją drogą są piekielnie seksowne. Masz, zrób z nimi, co chcesz. - Charlie przekazał mi schowane w papierowym opakowaniu fotografie, a ja przez moment obkręcałem je w dłoniach. W końcu zdecydowałem, co z nimi zrobić.
- Daj mi zapalniczkę.
Bez zbędnych pytań spełnił moją prośbę i patrzył, jak przysuwam żółto - niebieski płomień do krańca zaklejonej koperty.
- Nawet ich nie obejrzysz?
- Nie muszę. Doskonale pamiętam, jak wtedy wyglądała, szczególnie nago.
Obaj głośno się zaśmialiśmy, obserwując proces zamieniania się żółtego papieru i schowanych w nim zdjęć w popiół.
Dziesięć minut później zbierałem się do wyjścia. Już miałem naciskać klamkę, gdy poczułem dłoń Bronsona na swoim ramieniu.
- Zapytaj Mary Jane, jak podobała jej się moja paczka z sodą.
Zmarszczyłem brwi w pytającym wyrazie.
- Jeśli ma dobrą pamięć, będzie wiedziała, o co chodzi. - Uśmiechnął się łagodnie, ukazując przy tym pożółkłe od papierosów zęby. Odwzajemniłem się tym samym i po uściśnięciu mu dłoni, opuściłem hotelowy pokój.
Wizualnie już praktycznie w niczym nie przypomina dawnego siebie, ale wciąż ma w sobie tę zdumiewającą cechę - mimo tego, iż jest skończonym sukinsynem, nie sposób go nie lubić.
C.D.N...
.....................................
- Jeśli chodzi o to szycie przez chirurga plastycznego, usłyszałam gdzieś kiedyś, że zszywane przez takowego rany po zagojeniu nie zostawiają blizn i stąd też taka sytuacja w tekście. Jeżeli to nieprawda, winę zrzucamy na moje źródło, którego za nic w świecie nie mogę sobie teraz przypomnieć i powołujemy się na fikcję literacką :).
- Z początku miałam nieco inne plany, jeśli chodzi o wątek Charliego. Miała być wydana książka, wielka afera w mediach, wywiady, procesy, ale ostatecznie uznałam, że to byłoby tylko niepotrzebne wydłużanie opowiadania, a sama gdzieś w połowie bym się pogubiła, więc zdecydowałam się na męską rozmowę i ludzkie podejście Bronsona do sprawy. Mimo wszystko czuł coś do Mary. Może nie była to miłość, ale spora sympatia, która nie pozwoliła mu wyciąć jej takiego numeru w zaistniałych okolicznościach.
- Jeśli chodzi o to szycie przez chirurga plastycznego, usłyszałam gdzieś kiedyś, że zszywane przez takowego rany po zagojeniu nie zostawiają blizn i stąd też taka sytuacja w tekście. Jeżeli to nieprawda, winę zrzucamy na moje źródło, którego za nic w świecie nie mogę sobie teraz przypomnieć i powołujemy się na fikcję literacką :).
- Z początku miałam nieco inne plany, jeśli chodzi o wątek Charliego. Miała być wydana książka, wielka afera w mediach, wywiady, procesy, ale ostatecznie uznałam, że to byłoby tylko niepotrzebne wydłużanie opowiadania, a sama gdzieś w połowie bym się pogubiła, więc zdecydowałam się na męską rozmowę i ludzkie podejście Bronsona do sprawy. Mimo wszystko czuł coś do Mary. Może nie była to miłość, ale spora sympatia, która nie pozwoliła mu wyciąć jej takiego numeru w zaistniałych okolicznościach.
Wkońcu z punktu widzenia Jareda lubie czytać jak piszesz z nimi w roli głównej. Fajnie że wkońcu ze sobą rozmawiaja normalnie. Dobrze że nie bedzie żadnych pikantnych zdjęć w sieci i zadnych przykrości związanych z nimi. Mam nadzieję że nastepny bedzie szybciej bo lubie czytać Twoje opowiadania:). Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDrugą część tego rozdziału postaram się dodać na początku lipca. Chyba, że coś mnie natchnie i opublikuję ją w przyszłym tygodniu, ale to raczej wątpliwe :).
UsuńDziękuję za komentarz i również pozdrawiam :).
No miejmy nadzieje ze cos Cie natchnie na publikacje w przyszlym tygodniu bo do lipca strasznie dlugo czasu zostalo :D
OdpowiedzUsuńJa tez lubie fragmenty z perspektywy Jareda. Chcialabym zeby bylo cos z prespektywy Constance no ale chciec mozna ;)
Rozdzial jak zwykle swietny i nic tylko czekac na ciag dalszy :)
Nie mogę w sumie tak szaleć z publikowaniem, bo w zapasie mam tylko dwa rozdziały.
UsuńZ perspektywy Constance pisać nie planuję, głównie dlatego, że nie potrafiłabym tego zrobić. Pani Leto jest postacią raczej dalekoplanową, nigdy nie nadałam jej konkretnego charakteru i cech, więc ciężko by mi było w nią "wejść".
Cieszę się, że się podobał ;).
Wydaje mi się, że gdyby Mary tak „cudownie wyzdrowiało” to byłoby takie… wymuszone i niezbyt pasujące do WYRA. Kojarzę, że wspominałaś coś, że nie ma pewności, że Mary umrze, ale mam nadzieje, ze jeśli będziesz chciała ją uzdrowić to nie będzie to takie hop-siup.
OdpowiedzUsuńNo właśnie, Charlie! Zastanawiałam się kiedy się pojawi i czekałam na to bardziej niż na sceny Mrs. & Mr. Leto, bo zapowiadało się bardzo interesująco. Szczerze, to miałam nadzieje, że wywiad jednak dojdzie do skutku, ale ta wersja też jest ok.
Ta kokaina, która wtedy nie podziałała na Mary to była soda? Podłe z jego strony, ale niezłe :D
Co do komentarza wyżej, perspektywa Constance musiałaby być dość ciekawa biorąc pod uwagę fakt, że kiedyś niezbyt przepadała za Mary.
I jeśli mogę spytać, ile jeszcze około rozdziałów pozostało do końca? Będzie mi żal WYRA, ale zawsze można wrócić i jeszcze raz przebrnąć przez te prawie 200 rozdziałów.
PS. Brak mi Scottiego :P
- Bianka
Niekoniecznie musi być to uzdrowienie, mogę po prostu zakończyć opowiadanie w takim momencie, że nie będzie wiadomo, co stało się z Mary :D. Wszystko wyjdzie w swoim czasie :).
UsuńSama myślałam, że stworzę ten wywiad, a potem różne akcje, które byłby jego konsekwencją, ale nie chciałam już na siłę wydłużać opowiadania i czułam gdzieś w środku, że nie potrafiłabym dobrze poprowadzić tego wątku. Miałam już takie motywy w tym opowiadaniu, które spartoliłam po całości, więc nie chciałam powtórki z rozrywki i mam nadzieję, że mi to wybaczycie ;).
Tak, to była soda :D.
Tak, ciekawa, ale jak wspomniała, nie dałabym rady tego napisać, bo po prostu nie czuję na tyle tej postaci, nie jest mi aż tak bardzo bliska, by zagłębiać się w jej umysł.
Dokładnie trzynaście ( nie licząc drugiej części 157) plus epilog.
No można, ale czy komuś będzie się chciało to robić? Poza tym wciąż będzie MWADG i być może nowe opowiadanie, ale to wciąż rozważam.
Scotty powróci w 158 i będzie pojawiał się prawdopodobnie w każdym następnym rozdziale, więc zdąży Ci zapewne zbrzydnąć :D.
Jak dobrze czytać o takim zwykłym problemie, jakim jest smoczek :D. Szkoda mi ich, w sumie to jak Jared, na razie nie potrafię pojąć, że przecież Mary za niedługo może odejść. Chociaż ciągle mam nadzieję, że będzie jakieś BUM i wszystko wróci do normy, wszyscy będą zdrowi i szczęśliwi.
OdpowiedzUsuńCóż... Za błędy z przeszłości się płaci, trzeba mieć to na względzie. Owszem, można się bawić, robić durne rzeczy, ale z odpowiednimi osobami, które zachowają to dla siebie. Swoją drogą Mary przecież może pozwać kolesia do sądu.
Mary czasami jest taka głupia. Wie, że Jared kocha ją jak wariat, a ta jeszcze wymyśla jakieś historie, wstydzi się... No kurcze, ma takie szczęście obok siebie, że facet zrobiłby dla niej dosłownie wszystko. Czasami właśnie to mnie w niej irytuje.
Grunt to pozytywne myślenie i wiara. Od niej zależy tak naprawdę wszystko.
No popatrz! Wiedziałam, że Jay będzie chciał z kolesiem pogadać :D Oby tylko nie wyszła z tego żadna bójka, bo sekret znów się wyda i znów będzie kłótnia, że każdy oszukuje.
Okeeeej... Trochę zdziwiła mnie ta reakcja Charliego. Myślałam, że będzie się upierał. Trochę to tak dla mnie za szybko poszło, jedno słowo o chorobie i już zmiana. Ale w sumie dobrze się stało, mniej zmartwień dla Mary :)
Pozdrawiam :)
PS Chcę Shanna i Mojego Małego Księcia :D
Szczerze mówiąc, byłam pewna, że wszyscy to uznają za nudne. W gruncie rzeczy takie najważniejsze akcje już się wydarzyły, teraz staram skupiać się na takich przyziemnych sprawach bohaterów, ich emocjach i przemyśleniach. Po prostu popycham to wszystko w stronę końca, a każdy koniec wymaga podsumowania, refleksji. Jestem wściekła na siebie, że tak wszystko odkładałam w czasie i nagle mam natłok tego typu zapychaczy, ale cóż, raczej już nowych czytelników i tak nie zdobędę, a myślę, że ci "starzy" zrozumieją to, że czasy akcji są już dawno za nami i zaakceptują taki styl rozdziałów. Jak teraz piszę ten komentarz, aż mnie nosi, mam ochotę zacząć walić głową o ścianę, bo wiem, że to co teraz Wam prezentuję, to istna nuda, ale nic już na to nie poradzę, muszę trzymać się planu. To taki mój błąd przeszłości, bo zamiast całe opowiadanie dokładnie przemyśleć, ja stawiałam na spontan i sama kopałam pod sobą dołek, a teraz kiedy chcę to ratować planem, wychodzi to, co wychodzi... No nieważne, nie będę się nakręcać.
UsuńTakie zachowanie Mary to oczywiście moja przemyślana koncepcja. Przez chorobę wpadła w kompleksy, czuje się nieatrakcyjna, ma wrażenie, że nie pociąga Jareda tak samo jak kiedyś, nie czuje się pełnowartościową kobietą. Takie zachowania u ludzi w jej sytuacji są naturalne, więc zdecydowałam się to wykorzystać. Zmienne nastroje, humory, podejście do różnych spraw, to wszystko to moje przemyślane działanie.
Charlie w gruncie rzeczy nie jest złym człowiekiem i lubi Mary, tu tak tego nie widać, nieco dokładniej jest to opisane na MWADG, więc myślę, że jeśli ktoś zna tamto opowiadanie, nie będzie raczej zdziwiony tak szybkim "nawróceniem" Bronsona. Poza tym nie ruszyła go sama choroba, co fakt, że to po przeczytaniu artykułu Mary gorzej się poczuła. No i uznał, że gdyby zrealizował swój pierwotny plan, to byłoby takie pastwienie się nad Mary, a on sam doznawał w dzieciństwie i młodości przemocy psychicznej, więc wie, jak to jest.
Za jakiś czas wątek Shannona się nieco rozwinie, a Małego Księcia będzie w kolejnych rozdziałach pod dostatkiem :).
Ja tam właśnie nie uważam, że takie zwykłe, normalne, bez większych akcji rozdziały są nudne. Są one potrzebne, bo przecież w każdym życiu jest czas na coś szybkiego, spontanicznego, ale i czas na taką... normalność.
UsuńWiem, wiem, że Mary czuję się niedowartościowana, że to przez chorobą i tak dalej, ale po prostu... Czasami aż za bardzo to ukazuje. Powinna jak Jared, nie myśleć o najgorszym, a cieszyć się teraźniejszością :).
Okej, to Bronsona się nie czepiam, nie znam MWADG, więc wierzę Ci na słowo :D
No to naprawdę mi miło. W gruncie rzeczy nie uważam, by taka normalność była nudna, bardziej chodzi o to, że wiem, że ludzie uważają to za nudne. Taki mój odwieczny problem, za bardzo przejmuję się tym, co ktoś pomyśli i automatycznie przyjmuje jego tok myślenia. Po prostu musiałam się z tego wytłumaczyć. Mam teraz straszny mętlik w głowie i sama już nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Staram się dystansować, ale to jest silniejsze ode mnie. Niby wiem, że takie wyciszenie jest teraz potrzebne, ale strasznie boję się tego, że przez to opowiadanie będzie postrzegane jako nudne i ludzie się ode mnie odwrócą.
UsuńTak, masz rację, czasami Mary przegina, ale to też jest celowe, bo ona zawsze wszystko wyolbrzymiała, była przewrażliwiona. Taka drama queen, tak bym to ujęła :).
Witam w ten upalny dzień ! :)
OdpowiedzUsuńŻycie to nie iluzja Jay i choroba Mary też nie.
Z jednej strony nie dziwię się Leto że próbuje wyprzeć ze świadomości to że Mary może umrzeć ale z drugiej strony jak już się to stanie to może sobie z tym wszystkim nie poradzić.Powinien dopuścić do siebie tę myśl że King może przegrać z chorobą.
Bardzo mi się podoba przebieg rozmowy Jareda z Charlim.Widać że po mimo że w młodości był takim sukinsynem jakieś tam ludzkie odruchy ma i to mi się bardzo podoba.
Och tak Mary z pewnością nudnego życia nie miała,wręcz rzekłabym że miała życie pełne ''atrakcji''
Głupoty opowiadasz,jaki tam wymęczony rozdział.Jak zawsze było świetnie! Czekam na następny i życzę weny.Pozdrawiam :)
Tych upalnych dni to ja mam już serdecznie dosyć. Chłód, potrzebuję chłodu!
UsuńBardzo się cieszę, że się podoba, bo skłaniałam się ku temu, że większość będzie rozczarowana takim przebiegiem tej rozmowy, takim rozwiązaniem całej tej sytuacji.
Fakt, w końcu osoba z nudnym życiem nie mogłaby być bohaterką opowiadania :D.
Wymęczony w tym sensie, że obie części skupiają się na Jayu i Mary i czułam się troszkę tym przytłoczona, kiedy pisałam. Samo pisanie zajęło mi sporo czasu, ale miło, że tego nie odczuwasz :).
Dziękuję za życzenia, wena teraz mi się bardzo przyda i również pozdrawiam ;).
Strasznie lubię perspektywę Jareda i Mary w tym opowiadaniu, wiesz? Ale mimo wszystyko przegrywają z moim ulubieńcem, czyli Scottem. :P
OdpowiedzUsuńTo zabawne, że Jared mnie wkurzał, a teraz nagle go kocham, bo wybaczył Mary i oni znowu sie kochają i teraz to opowiadanie jest takie lovely i w ogóle ciepło się człowiekowi na serduszku robi jak czyta to, co sądzi Jay o Mary <3
Dobra, ten palant mnie trochę wkurza, bo za bardzo obwinia żonę, ale... powinno mu przejść, przynajmniej mam nadzieję, że mu przejdzie. W innym wypadku się załamię i będziesz miała mnie na sumieniu (to wcale nie jest szantaż!) :D
Też myślę podobnie jak Jay - jakoś nie widzę śmierci Mary, nie potarfię sobie tego teraz wyobrazić, bo uświadomiłam sobie jak on ją kocha i to byłoby strasznie nie fair, żeby ona umarła (co z tego, że to opowiadanie, ona nie może umrzeć!). Najstraszniejsze w tych wszystkich parach jest to, że albo się starzeją i któreś umrze pierwsze i drugie będzie musiało poradzić sobie bez niego, albo to, że zachorują na coś i drugie będzie musiało jakoś dać sobie radę, bo tak w sumie nie ma innego wyjścia. I wiesz co? Teraz romantyczne filmy nie obejmowały! :c I teraz tylko bardziej ciekawi mnie końcówka opowiadania... cholera. :P
Mam delikatne wrażenie, że rozmowy między nimi są sztuczne... Opisy strasznie mi się podobają, ale dialogi mniej. :c
Zawsze też wszystkim mówię, żeby nie przejmowali się opinią innych, a sama potrafię płakać nad jednym zdaniem kilka dni. Ot, moja logkia. xD
Czemu Mary ma taką paniknę przed tą blizną? To jakieś nawiązanie do jej młodości?
"To do wklepania kremu w twarz potrzebna jest motywacja?" - masz mistrzowskie teksty, wiesz? :D
Ja dziękuję za takie ciekawe życie... w jednej chwili jest genialny, a w drugiej zachowuje się ja głupek. ;)
Takie okłamywanie się nie wyjdzie mu na dobre... obym nie miała racji!
No nie! Obiecują się nie okłamywać i tego samego dnia on to znowu robi! I jeszcze czuje się rozgrzeszony! No uderzyłabym go w ten głupi łeb! :P
Coś czuję, że zbliżamy się do najciekawszej części. :D
Dziwne, też tak uważam o samochodach, ale mimo wszystko lubię swoje niebieskie auto... :D
Woah, normalnie dał mu majątek, całe dwadzieścia dolarów! :D
Zdziwiło mnie to, że postanowił tak zrezygnować, ale w sumie... dobrze, Mary będzie mogła teraz w spokoju odpoczywać w domciu ;)
Paczka z sodą? O co chodzi? :o
Nadrobiłam! Możesz kupić mi medal! :D
Ze Scottym nikt nie wygra, takie są fakty :D.
UsuńSzczerze mówiąc, nie rozumiem tego odniesienia do romantycznych filmów, ale nieważne, wytnie się :D.
Nie zamierzam nad tym płakać, bo masz rację, strasznie się męczyłam, pisząc ten rozdział, dlatego taki efekt sztuczności wcale mnie nie dziwi (w drugiej części będzie jeszcze gorzej). Jak siadałam do pisania, to mnie szlag trafiał, szczególnie jak tworzyłam ten dialog z podróżą poślubną. Miałam zaplanowane, co tam zawrzeć, ale jak przyszło, co do czego, miałam problem z ogarnięciem.
Mary miała mnóstwo blizn na plecach zostawionych przez Marka, czuła się nimi oszpecona. Nadal je ma, aczkolwiek podczas trasy z Charliem i jego zespołem, zakryła praktycznie wszystkie tatuażami. Blizny zawsze były jej kompleksem, więc reaguje na nie troszkę zbyt emocjonalnie.
Wiem :D.
Prawie sto złotych, to i tak sporo, jak za tak drobną informację :).
Myślę, że by Cię nie zdziwiło, gdybyś czytała MWADG i wiedziała, jaki dokładnie był Charlie. Bywał sukinsynem, ale generalnie miał dobre serce. Dla mnie inne rozwiązanie tego wątku byłoby tylko niepotrzebnym wydłużaniem opowiadania, a że zawiodłam tym wiele osób, no cóż, przykro mi, ale w tym wypadku mój komfort jest dla mnie ważniejszy.
Też odwołanie do MWADG, ta sytuacja z tym stopem i małżeństwem przytoczona przez Mary - tego wieczoru King wzięła kokainę, jednak ta zupełnie na nią nie podziałała. Resztę możesz sobie dośpiewać :).
Gratuluję, na medal mnie nie stać :P.
Hej, hej:) Oto jestem, Twoja zbłąkana owieczka:) Co prawda niewiele brakowało, żeby ten komentarz nie pojawił się zgodnie z zapowiedzią, bo przez prawie dobę nie miałam internetu, ale jednak jestem:) Właśnie przeczytałam rozdział ( teraz czytam je dopiero przed skomentowaniem, żeby na świeżo wiedzieć, co chcę napisać) i zabieram się za niego.
OdpowiedzUsuńPrzez całą część, w której była Mary cały czas myślałam o tym, jak bardzo jest już wyniszczona tą chorobą. Nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Starałam się ją zrozumieć, co już dla mnie jest sporym wysiłkiem, bo wiesz, że tutaj nie darzę ją zbytnią sympatią. Wyobrażam sobie, jakim stresem musi być dla niej choćby patrzenie na najbliższe jej osoby. Świadomość, że jutro można się nie obudzić i nie zobaczyć ich twarzy. To mimo wszystko jest straszne i trochę zaczynam jej współczuć. Jednak Jared też nie jest w najlepszym stanie. Iluzja iluzją, ale żeby zanadto w to nie popadł. Wiadomo, że woli myśleć o Mary jako o zdrowej osobie, ale nie powinien aż tak tego odpychać. Chociaż kto wie, co inni by robili na jego miejscu, więc ok, daję mu spokój.
CHARLIE! MÓJ CHARLIE! Mimo tego, jak potraktował Mary kilkanaście lat temu, to nadal lubię tego skurczybyka:P
„Wizualnie już praktycznie nie przypomina dawnego siebie, ale wciąż ma w sobie tę zdumiewającą cechę- mimo tego, iż jest skończonym sukinsynem, nie sposób go nie lubić”. Tym zdaniem oddałaś to, co ja sama czuję wobec Charliego. To jeden z moich ulubionych bohaterów obu opowiadań. Szkoda, że tak się stoczył, chociaż w mojej głowie praktycznie cały czas istnieje ten „stary” Charlie z okresu swojej rozwijającej się kariery i podrużującej z nim Mary. Aczkolwiek on ma to szczęście (bądź tego nie wiem), że nie napatoczyła mu się żadna śmiertelna choroba. Czym mnie miło zaskoczyłaś? A no tym, że okazało się ( po raz kolejny), że Charlie ma ludzkie uczucia. Szczerze to się nie spodziewałam odwołania wywiadu. Ale dobrze zrobił. Rozwalił mnie tekstem o tym, że jest „pierdoloną ciotą z podrzędnej telenoweli”. Cały Charlie, dosłownie:)
Podobał mi się ten rozdział, czytało się go lekko i przyjemnie:) A już na pewno końcową część:) Pozdrawiam:)
Witaj, moja zbłąkana owieczko ;).
UsuńBrak Internetu to złe zło, jedne z najgorszych, rzekłabym.
Bo na świeżo komentuje się najlepiej, nic człowiekowi nie umyka.
No to niesamowicie mi miło, że "zmuszam" Cię do takich ludzkich odruchów co do Mary, i cieszę się, że widać te zmiany w jej zachowaniu, bo bardzo mi na tym zależało.
Masz rację, z Jaredem też nie jest najlepiej. Wychodzę z założenia, że jeśli w takiej sytuacji byłby w świetnej formie, coś byłoby nie tak.
Chciałam, żeby Bronson miał w sobie takie ludzkie cechy, żeby nie był takim skończonym sukinsynem, bo kiedy postać jest jednowymiarowa, jest po prostu nudna ;).
Jesteś chyba jedyną, albo jedną z niewielu osób, którym opcja odwołania wywiadu się spodobała i uznali ją za miłe zaskoczenie.
Bardzo się cieszę i dziękuję za komentarz :).