Zanim przeczytacie: to był mój debiut jeśli chodzi o opis rozprawy
sądowej i jak to przy debiutach bywa, ustrzeliłam kilka gaf, które
musiałam na szybkiego poprawiać, co mogło wprowadzić do tekstu
niezamierzony chaos. Zapewne są też takie, z których nie zdaję sobie
sprawy, przez co mogłam nieco rozminąć się z rzeczywistością, więc
chciałabym Was prosić o wyrozumiałość i przymknięcie oczu na drobne
nieścisłości, bo opierałam się przede wszystkim na wyobraźni i filmach, w
których przewijały się procesy sądowe.
Rozdział zawiera fragmenty +18
Harry:
Szedłem przed siebie ze wzrokiem wbitym w wielki gmach sądu, w którym dwanaścioro nieznajomych ma zadecydować o moim przyszłym losie. Od ich decyzji zależy całe moje życie. Niewinny je ocali, winny zburzy na drobne kawałeczki, zdepcze i opluje żółcią z najgłębszych czeluści wściekłych wątrób.
Gwałciciel - taką łatkę mi przykleją i z taką wyślą do jakiegoś obskurnego więzienia, gdzie przekupni strażnicy przymykają oczy na przemoc i gwałty, których ofiarami padają głównie ci, którzy zostali za nie skazani.
Obraz zbiorowego gwałtu pod prysznicem rodem z Więźnia nienawiści prześladuje mnie bez ustanku od momentu, gdy postawiono mi oficjalne zarzuty. Niemal każdej nocy spędzonej na twardej, zimnej pryczy śnię o lodowatych kafelkach tuż przy twarzy i bandzie umięśnionych zwyrodnialców z gigantycznymi ptakami, którzy po kolei brutalnie rozrywają mi odbyt, nazywając mnie przy tym swoją suką.
Budzę się wtedy zlany potem i zalany łzami. Kulę się w tym przeklętym kącie tej przeklętej celi i bardzo cichutkim szeptem, tak by nikt mnie nie usłyszał, wołam mamę. Zwijam się w malutki kłębek i myślę o swoim dzieciństwie. Przypominam sobie wszystkie zabawy i wspólne niedziele spędzane w wesołym miasteczku. Potem myślę o Marion, o naszym pierwszym razie, który tak bardzo nas do siebie zbliżył, zaręczynach, wizycie u lekarza, kiedy to upewniliśmy się, że zostaniemy rodzicami, o ślubie i o narodzinach Polly. Do rana odtwarzam całe swoje życie z uwzględnieniem pięknych chwil i pominięciem tych paskudnych, które w efekcie popchnęły mnie za kartki i postawiły w miejscu, w którym teraz jestem.
Jednego dnia podnosiło mnie to na duchu, drugiego dołowało, ale musiałem skupić na czymś myśli, nie mogłem cały czas brnąć w te koszmarne wizje, które mimowolnie tworzyły się w zakamarkach mojego umysłu.
- Otwórz drzwi - odezwał się eskortujący mnie policjant, a idący przed nim oficer nacisnął masywną klamkę i pchnął wielkie drewniane drzwi. Żadnych zdobień, dwa puste, pomalowane na czarno skrzydła. - Wchodź - warknął niezbyt przyjaznym tonem mundurowy, popychając mnie nieznacznie w stronę otwartego budynku. Nienawidzi mnie, nienawidzi mnie tak samo, jak reszta jego kolegów. Nazywają mnie pierdolonym zboczeńcem i każdego dnia wyrażają na głos swoje wielkie nadzieje, że już niedługo trafię do więzienia, gdzie najgorsze mendy obejdą się ze mną tak samo, jak ja obszedłem się z tą biedną kobietą.
Na samo stwierdzenie "biedna kobieta" coś trzęsło mnie w środku i sprawiało, że byłem bliski ataku szału. Taka z Nelson biedna kobieta, jak ze mnie niewinny prawiczek. Wpakowała mnie do aresztu i oskarżyła o brutalny gwałt tylko dlatego, że zamknąłem ją na pieprzonym balkonie. Zniszczyła mi życie, bo zamiast dać zrobić sobie laskę, ja wolałem porozmawiać z żoną, która wyraźnie tej rozmowy potrzebowała. Jeśli ta kobieta nie jest chorą psychopatką, to ja nie mam pojęcia, jak ją nazwać.
- No rusz się, Jackobson! - znów ten sam wrogi ton i kolejne pchnięcie. Jeśli mnie uniewinnią, pozwę tego chuja.
- No idę przecież. - W ostatniej chwili powstrzymałem się od posłania brunetowi wściekłego spojrzenia i wszedłem do wnętrza sądu.
Zimna kamienna podłoga, wysokie sufity, białe ściany i wielkie okna. Sam wygląd tego miejsca nie nastraja człowieka zbyt pozytywnie.
- Na górę.
Tak jest, ty pieprzony chuju, odpowiedziałem policjantowi w myślach i wszedłem na pierwszy stopień zdających ciągnąć się w nieskończoność schodów. Dla uspokojenia mógłbym je przeliczyć, jednak za żadne skarby świata nie mogę sobie przypomnieć, co jest po szóstce i ile razy w dziesiątce występuje dwójka. Wszystko jest pomieszane i poplątane , tak jak cała ta chora sytuacja.
- W lewo - usłyszałem, gdy ujrzałem przed sobą dwa rozgałęzienia chłodnego korytarza. Nie wiedzieć czemu, w mojej głowie zaświtała myśl, że możemy przegrać tę sprawę, bo zamiast w prawo, muszę skręcić w lewo. Głupie. Wszystko jest dziś głupie.
Skręciliśmy i na środku długiego ciągu zobaczyłem ubranego w garnitur Doriana. W ręku trzymał swoją teczkę i patrzył niecierpliwie na zegarek. Kiedy tylko mnie dostrzegł, uśmiechnął się nieznacznie.
Zatrzymaliśmy się. Chuj numer jeden, na prośbę White'a, ściągnął mi zimne jak lód kajdanki z nadgarstków, Chuj numer dwa położył prawą dłoń na wiszącej z boku paska pałce.
Tak, bo ja jestem na tyle głupi, by się na was rzucać, albo próbować uciekać.
To znaczy i taka opcja przebiegła mi przez głowę, ale w końcu mam dziś udowodnić swoją niewinność, ucieczka albo próba znokautowania policjantów znacznie by mi to utrudniła.
- Trzymasz się? - zwrócił się do mnie adwokat, kolejny raz zerkając na przypięty do lewej ręki czasomierz. Nie był to złoty Rolex tylko zwykły elektroniczny, wodoodporny zegarek. Garnituru też nie projektował Armani, ot zwykły granatowy komplet robiony na zamówienie u krawcowej. Ogólnie Dorian White w niczym nie przypomina oglądanej w serialach i filmach elity amerykańskiej palestry. Z tego, co wiem, wynajmuje małą klitkę w niezbyt szykownej dzielnicy Nowego Jorku za sto dolarów miesięcznie i ma nieduży gabinet w gmachu wielkiej kancelarii prawniczej, dla której pracuje od trzech lat.
- Ledwo. A ty, co tak ciągle na zegarek zerkasz?
- Nasz świadek się coś spóźnia, ale miejmy nadzieję, że to wina korków.
- Ten były pracownik Nelson z Florydy? - zapytałem ożywionym tonem. Do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy zgodzi się zeznawać.
- Z Kentucky. Uznał, że Nelson musi zapłacić za te zmarnowane lata jego życia.
- Jezu, co za ulga. Oby tylko dojechał! A co z ławą?
- Dziesięć kobiet, dwóch mężczyzn, bardzo religijnych, ci wiesz, goście w białych kapelusikach. Klasyczne zagranie. W sprawach o gwałt zawsze wybierają praktycznie same kobiety do ławy, bo wiedzą, że te zawsze staną po stronie ofiary, ale my mamy kluczowego świadka i mocne dowody, więc przegrana nie wchodzi w grę.
- No jeszcze nie wiadomo, czy go mamy, może nie przyjechać.
- Już przyjechał. - Dorian ruszył głową, odwróciłem się przez ramię i dostrzegłem dwóch mężczyzn idących w naszą stronę: Nelsona i mojego zbawiciela. Na moją twarz wkradł się mimowolny uśmiech, który szybko ustąpił miejsca ogromnemu zaskoczeniu - tuż za nimi szła moja mama.
- Jak dobrze, że zdążyłam! Biegnę prosto z lotniska! - Mama wyprzedziła Nelsona i Buckslera i od razu mocno się do mnie przytuliła.
- Ale co ty tu robisz, przecież prosiłem, żebyś nie przylatywała?
- Prosiłeś, prosiłeś, ty sobie możesz prosić, jestem twoją matką i nie mogę pozwolić na to, byś był sam w takiej chwili.
- Oj mamo, mamo. - Oparłem brodę o jej siwe włosy i przesunąłem dłoń po nieco przygarbionych plecach.
Nie chciałem narażać jej na cały ten stres, ale nie ukrywam, że jej obecność jest dla mnie mimo wszystko cholernie miła.
- Panowie, dziękuję za przybycie. - Dorian wymienił uściski dłoni z naszym świadkiem i Nelsonem, zrobiłem to samo, gdy tylko mama wypuściła mnie ze swoich objęć. - Mam nadzieję, że wszyscy są dobrze przygotowani i wygramy tę sprawę. Pamiętaj, Harry, kiedy zapytam o Las Vegas, masz dokładnie opowiedzieć o tym zajściu na balkonie i o groźbach Nelson. Potem opowiedz ze wszystkimi szczegółami o tym, co zaszło wtedy w jej gabinecie. Ja wiem, że przy mamie może cię to odrobinę krępować, ale Sąd i przysięgli muszą poznać całą prawdę.
- Jasne. - Posłałem adwokatowi blady uśmiech, po czym wszyscy przeszliśmy przez otwarte drzwi obszernej sali sądowej.
- Nie chciałam mu się oddać, więc wziął mnie siłą - kontynuowała swoją żałosną gierkę Nelson. Jej twarz wyrażała sztuczne przerażenie, po pokrytych jasnym pudrem polikach spływały wymuszone łzy, a głos drżał w niezwykle irytująco nienaturalny sposób, jednak tylko ja zdawałem się to dostrzegać. Członkowie ławy, sędzina i zebrani na sali ludzie wierzyli w każde jej słowo, byli poruszeni tymi wszystkimi aktorskimi trikami, niektórzy patrzyli na mnie z nienawiścią i chęcią mordu wpisaną na przerażonych twarzach.
Zacisnąłem dłonie w pięści i zagryzłem mocno wewnętrzną stronę prawego policzka.
- Pierdolona kłamczucha - wycedziłem prosto do ucha niezwykle spokojnego Doriana.
- Spokojnie, Harry, to działa na naszą korzyść. Im więcej udaje, tym bardziej brutalne będzie jej zdemaskowanie - odpowiedział mi z uśmiechem zadowolenia na twarzy i zanotował coś na w połowie zapisanej kartce A4.
- Bił mnie po twarzy, wykręcał nadgarstki, dusił i wyzywał. Uderzał mnie po twarzy swoim członkiem, gryzł sutki i... - Tu wybuchnęła teatralnym płaczem. Zrobiło mi się niedobrze. Odwróciłem niepewnie głowę. Obrzydzenie zgromadzonych ludzi do mojej osoby wzrosło. Gdyby mogli, zlinczowaliby mnie. Zignorowałem to i odszukałem wzrokiem mamę. Jej twarz pokryła się bladą powłoką, ciało drżało. Uwierzyła w to, że naprawdę robiłem Nelson takie rzeczy wbrew jej woli. Myśli teraz, że jej syn jest ohydnym zwyrodnialcem.
Serce ścisnął mi przeraźliwie silny skurcz.
- Spokojnie, wszystko odkręcimy - pocieszył mnie White.
Wziąłem głęboki oddech i znów skupiłem się na łgającej jak z nut Roxanne - po udawanym ataku histerii, zaczęła mówić dalej:
- Zgwałcił mnie. Nie tylko raz. Zrobił to kilka razy w ciągu kilku minut. Palił przy tym papierosa, którego później zgasił na mojej ręce. Na koniec... - Przerwa na głęboki, pełen dramatyzmu oddech. - Na koniec zgwałcił mnie w odbyt. Poniżył mnie jak nikt inny. Obdarł z godności i to w tak brutalny sposób.
Pokręciłem głową, miałem ochotę rozwalić jej tę kłamliwą gębę.
- Nie mam więcej pytań - rzuciła adwokat Nelson i zajęła z powrotem swoje miejsce.
- Obrona? - zwróciła się do Doriana sędzina.
- Obrona nie ma żadnych pytań, Wysoki Sądzie.
Spojrzałem na White'a nieco zaskoczony. Byłem pewien, że weźmie ją teraz w dwa ognie, zada takie pytania, że będzie musiała wyznać prawdę, a tym czasem nic, odpuścił jej.
- Nie martw się, ona i tak już wystarczająco dużo nałgała, nie potrzebuję jej, żeby to udowodnić. - Uśmiechnął się do mnie pocieszająco i zajrzał do swoich notatek.
- W takim razie może wrócić pani na miejsce. Może wody?
- Nie, dziękuję. - Nelson wróciła na miejsce, cały czas pozując na pokrzywdzoną ofiarę. Przysięgli patrzyli na nią ze współczuciem. Uwierzyli jej, dali się na to wszystko nabrać. Teraz wszystko w rękach Doriana.
- Dobrze, to już wszyscy ze strony powódki, teraz proszę o obronę.
Dorian głośno odkaszlnął i wstał z miejsca.
- Obrona prosi najpierw o wyjaśnienia oskarżonego Harry'ego Jackobsona.
Podobnie jak on chwilę wcześniej, wstałem z miejsca i pod czujnym okiem policjantów zająłem odpowiednie stanowisko.
Po złożeniu przysięgi usiadłem na skórzanym krześle i starałem się patrzeć tylko na Doriana. Nie mogłem skupiać się na wściekłych i nienawistnych spojrzeniach tłumu.
- Panie Jackobson, czy mógłby pan opowiedzieć o swoich stosunkach z powódką?
- Pani Roxanne Nelson była moją szefową, mieliśmy romans.
- Sprzeciw! - odezwała się oburzona Costner, adwokat Roxanne.
- Oddalam - zareagowała natychmiast sędzina. Dorian uśmiechnął się triumfalnie.
- Twierdzi pan, że pana i panią Nelson łączył romans?
- Tak. Zaczęło się dwa tygodnie po tym, jak otrzymała stanowisko prezesa. Byliśmy wtedy na delegacji w New Hampshire. Oboje trochę wypiliśmy i opowiedziała mi o swoich specyficznych upodobaniach seksualnych, których jej mąż nie chciał zaspokajać.
- Co pan ma na myśli, mówiąc "specyficzne"?
- Sprzeciw, Wysoki Sądzie! Upodobania seksualne mojej klientki to jej prywatna sprawa, poza tym nie dotyczą one sprawy - znów wtrąciła się poirytowana pani mecenas.
- Podtrzymuję. Proszę się kontrolować, panie White.
- Wysoki Sądzie, mimo tego, co mówi mecenas Costner, upodobania seksualne jej klientki odgrywają tu bardzo ważną rolę, jak nie najważniejszą.
Sędzina spojrzała najpierw na White'a, a potem na jego przeciwniczkę. Ja rzuciłem przelotne spojrzenie na Nelson. Pobladła, tym razem jej przerażenie było prawdziwe. Czego ta suka się spodziewała, że pokornie przyjmę wyrok, wezmę na siebie całą winę i nie będę się bronił, żeby tylko nie wyszło na jaw, co robiłem za plecami żony? Niedoczekanie.
- Oddalam, proszę kontynuować.
- Dziękuję, Wysoki Sądzie. Ponawiam swoje pytanie, co kryje się za słowem "specyficzne"?
- Sadomasochizm - odpowiedziałem pewnym tonem.
- Mamy rozumieć, że panią Nelson rajcowała przemoc seksualna?
- Tak, ale taka kontrolowana. Lubiła być związywana, uderzana i poniżana w łóżku. Lubiła udawać nastolatkę, którą ojciec karze za wyuzdanie.
- Sprzeciw! To, co mówi oskarżony jest chore! - panią Costner znów poniosły silne emocje.
- Podtrzymuję. Proszę pomijać takie szczegóły, panie Jakcobson.
- Czy tamtej nocy w New Hampshire zaspokoił pan te specyficzne fantazje powódki? - zadał mi kolejne pytanie White.
- Tak.
- Czy użył wtedy pan wobec niej kontrolowanej przemocy fizycznej?
- Tak. Sama mówiła mi, jak mam uderzać - odpowiedziałem, kątem oka patrząc na Roxanne. Jej zdenerwowanie rosło, podobnie jak wściekłość pani adwokat. Ta druga chyba nie miała pojęcia o tym, co kręciło jej klientkę.
- Czy po powrocie z delegacji utrzymywał pan stosunki seksualne z panią Nelson?
- Tak.
- Czy pani Nelson zapraszała pana do swojego domu?
- Nie, kiedy Roxanne... to znaczy pani Nelson chciała, żebyśmy pobyli sam na sam, zabierała mnie na wycieczki. Oficjalnie były to delegacje.
- Ile takich delegacji państwo wspólnie odbyli?
- Sześć.
- Sześć... Mógłby nam pan opowiedzieć o tej ostatniej?
- Tak. - Podrapałem się po lewym policzku, o dziwo, dłoń mi nie drżała, nie bałem się. Uspokoił mnie widok przerażonej Nelson i zaintrygowanej ławy. Zdaje się, że dopuścili do siebie myśl, że wersja Roxanne nie była do końca prawdziwa. - To było w listopadzie, pojechaliśmy wtedy do Las Vegas, choć oficjalnie był to wyjazd do San Francisco. Przyjechałem po nią taksówką, napiłem się koniaku z panem Nelsonem, po czym odjechaliśmy należącym do Nelsonów samochodem. Na miejscu pani Nelson namówiła mnie na zakupy w seks-shopie.
- Wysoki Sądzie, to są jakieś brednie! Czy obrona ma dowód na to, że oskarżony i powódka faktycznie nie byli w San Francisco?
- Tak się składa, że ma - rzucił pewny siebie Dorian. - Załącznik numer dziesięć.
- Proszę o pokazanie dowodu numer dziesięć - zarządziła sędzina i natychmiast podano jej ukryty w foliowej koszulce wyciąg z karty Roxanne.
- Dzięki uprzejmości męża powódki zdobyliśmy wyciąg z jej karty, na którym wyraźnie widać, że płaciła nią w Las Vegas, dokładnie w hotelu Lucky Strike.* - White podał świstek ławie przysięgłych, Roxanne zamarła. Wielokrotnie mówiła mi, że Edward zupełnie nie interesuje się jej wydatkami, nigdy nie kontroluje tego, co robi z pieniędzmi i ani razu nie widział na oczy wyciągu z karty, którą podarował jej na czterdzieste urodziny. - Wynajęty przez pana Nelsona prywatny detektyw wybrał się tam i dowiedział od pracowników hotelu, że pani Nelson i pan Jackobson spędzili kilka dni w apartamencie dla nowożeńców. Ich obecność potwierdził też pracownik kasyna, w którym pan Jackobson wygrał pięć tysięcy dolarów. Dowód wypłaty to załącznik numer jedenaście.
Do rąk sędziny trafił kolejny świstek, który został przekazany przysięgłym. Ich twarze wyrażały niezwykłe zdumienie, na sali słychać było co raz wyraźniejsze szepty.
- Proszę o ciszę - upomniała wszystkich zgromadzonych sędzina, uderzając młotkiem o drewniany krążek. Jej podejście do sprawy też się zmieniło, zobaczyłem to w jej oczach. Wszystko przestało być czarne i białe, zaczęła dostrzegać też inne barwy tego całego zamieszenia.
- Ostatnie pytanie do oskarżonego, czy mógłby pan opowiedzieć o tym, co wydarzyło się tego styczniowego wieczora w gabinecie pańskiej szefowej?
- Po zakończeniu pracy zbierałem się do wyjścia, wtedy też Stan, znajomy z firmy, powiedział, że wzywa mnie do siebie pani Nelson. Byłem trochę zdziwiony, bo od powrotu z Las Vegas unikała mnie jak ognia.
Dorian spojrzał na mnie z wielką ulgą. Ucieszył się, że o tym wspomniałem.
- Czy domyśla się pan, z jakiego powodu?
- Tak. Ostatniego dnia mojego pobytu w Vegas wyszedłem na balkon, żeby porozmawiać z żoną. Miała jakiś kłopot, chciała mi o nim opowiedzieć, ale wtedy pani Nelson zaczęła mnie obłapiać. Przerwałem rozmowę, mówiąc, że zaraz oddzwonię. Zapytałem Roxanne, czy mogłaby zostawić mnie na chwilkę samego, odmówiła, mówiąc, że kiedy jestem z nią na "delegacji", jestem jej własnością i mam robić wszystko, czego ona ode mnie chce. Jako że bardzo zależało mi na tej rozmowie, zamknąłem panią Nelson na balkonie. Zaczęła mi wygrażać, że jeśli jej nie otworzę, to wyrzuci mnie z pracy. Nie otworzyłem. Spakowałem walizki, oddzwoniłem do żony, zrobiłem drobne zakupy i wróciłem do domu.
- Dobrze, czy teraz mógłby pan opowiedzieć, co stało się po tym, jak wrócił się pan do gabinetu pani Nelson w dniu, w którym rzekomo ją pan zgwałcił?
- Sprzeciw! Rzekomo?! Słyszeliście państwo zeznania mojej klientki i pana Hicksa, widzieliście zdjęcia z obdukcji, moja klientka na pewno sobie tego sama nie zrobiła! - Costner już nad sobą nie panowała, jak to bywa z tonącymi, chwytała się brzytwy, jednak wiedziała, że nie ma nawet najmniejszych szans na to, by utrzymać się na powierzchni.
- Oddalam, niech oskarżony odpowie na zadane pytanie.
- Najpierw pani Nelson zaczęła mówić, że z pewnością czuję się samotny po tym, jak żona wyrzuciła mnie z domu. Powiedziała, że ona też nie czuje się usatysfakcjonowana, narzekała na nieudolność swojego męża. Zaczęła mnie dotykać stopą. Potem zasugerowała, żebyśmy zaczęli się kochać. Zrobiliśmy to na jej biurku w sposób taki, jak zwykle, czyli dosyć agresywny i brutalny.
- Czy ta brutalność i agresja obejmowały gryzienie sutków? - zapytał nieco niepewnie White, bojąc się kolejnego upomnienia ze strony Sądu, jednak nic takiego się nie stało. Sędzina patrzyła na nas z wielkim zainteresowaniem.
- Tak. Prosiła też bym ją uderzył. Zrobiłem to, uderzyłem ją otwartą dłonią w twarz. Zerwałem z niej bieliznę, bo wiedziałem, że to lubi i wszedłem w nią silnym ruchem. Jak zwykle przy tym ścisnąłem ręką jej szyje, takie coś bardzo ją podniecało. Podrapała mnie. Potem poprosiła o kilka klapsów, spełniłem jej życzenie. Potem zmienialiśmy kilkakrotnie pozycje.
- Czy wśród nich znalazła się taka, podczas której ściskał pan nadgarstki powódki?
- Tak.
- Nie mam więcej pytań.
- Powództwo?
- Mam jedno, bardzo istotne pytanie, jak wyjaśni pan oparzenie papierosowe na ręce powódki? To też była część stosunku? - zwróciła się do mnie Costner, stając na miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stał Dorian. Za wszelką cenę próbowała przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę.
- Nie. Gdy było już po wszystkim, nałożyłem spodnie i zapaliłem papierosa. Powiedziałem pani Nelson, że myślałem, że jest na mnie zła, odpowiedziała, że była, dopóki nie zrozumiała, że jestem jedynym mężczyzną, który jest ją w stanie zaspokoić. Wspomniała też, że jest ze swoim mężem tylko przez wzgląd na jego pieniądze. - Nie wytrzymałem, musiałem wbić jej tą szpilę. To zemsta za to, że przez nią moja mama musi wysłuchiwać, co robiłem z nią w łóżku. Mam nadzieję, że mi to wybaczy, że nie będzie czuła do mnie obrzydzenia, choć na pewno te wszystkie opowieści przyprawiły ją o mdłości.
Wielkie postanowienie - jeśli mnie uniewinnią, pójdę na jakieś leczenie do seksuologa.
- Dalej nie wiemy, skąd to oparzenie u mojej klientki, panie Jackobson.
- Już mówię. Zaraz po przyznaniu się do swojej interesowności majątkiem męża, przejęła ode mnie papierosa i zgasiła go na swojej skórze. Na samo wspomnienie tego obrazu przechodzą mnie ciarki. Potem powiedziała, że lepiej będzie, jak już pójdę, bo zaraz przyjedzie jej mąż. Ubrałem się więc i wyszedłem, i tyle.
- Nie mam więcej pytań.
- W takim razie oskarżony może wrócić na miejsce. Czy obrona może już wezwać swojego świadka?
- Tak, Wysoki Sądzie - odpowiedział White, a ja wstałem z przeznaczonego dla świadków miejsca. - Obrona powołuje na świadka pana Henry'ego Buckslera.
Usiadłem z powrotem obok swojego adwokata, ten poklepał mnie z uśmiechem po ramieniu i wstał, by przesłuchać naszego kluczowego świadka.
Po złożeniu przysięgi mówienia prawdy i tylko prawdy i przedstawieniu się, Henry zaczął odpowiadać na zadawane przez Doriana pytania.
- Czy zna pan powódkę, panie Bucksler?
- Tak, Roxanne Nelson była moją szefową w firmie ubezpieczeniowej w Kentucky.
- Czy oprócz kwestii zawodowej, łączyło pana z panią Nelson coś jeszcze?
- Tak, mieliśmy romans.
- Czy podobnie jak w przypadku pana Jackobsona, wyjeżdżał pan z panią Nelson na delegacje i szkolenia, które tak naprawdę były przykrywką dla wielogodzinnych sesji erotycznych?
- Tak.
- Czy już wtedy pani Nelson wykazywała skłonności sadomasochistyczne?
Przygryzłem lekko dolną wargę i rzuciłem okiem na Roxanne. Wyjaśniała coś nerwowo swojej adwokatce.
Odwróciłem się i spojrzałem na mamę, nie była już blada. Widząc mnie, posłała mi pełen czułości uśmiech, który natychmiast odwzajemniłem.
Już miałem się z powrotem odwracać, gdy obok swojej matki zobaczyłem Marion i Dave'a. Oboje byli wyraźnie zdenerwowani, ale w ich oczach można było dostrzec iskierki nadziei. Moje serce zalała fala niezwykle miłego ciepła. Nie spodziewałem się tu swojej żony, zrobiła mi naprawdę ogromną niespodziankę.
- Tak. Lubiła być przywiązywana do łóżka, kazała mi się wyzywać i bić. Bardzo często chciała odgrywać pozorowany gwałt. Nakładałem wtedy kominiarkę, ona udawała, że śpi, a potem miałem traktować ją tak, jak gwałciciel traktuje swoją ofiarę. Krzyczała przy tym i szarpała się, jednocześnie wiła się w ekstazie. Normalny seks zupełnie jej nie podniecał. Bardzo często wypożyczała różne filmy pornograficzne , po których obejrzeniu, robiliśmy dokładnie to samo, co aktorzy biorący w nich udział.
- Przerwę panu na moment. Żeby nie było, że to oszczerstwa, proszę o załącznik numer dwanaście, czyli kartę pani Nelson z wypożyczalni filmów dla dorosłych Kinky.
- Dowód numer dwanaście - powtórzyła sędzina i karta z listą wypożyczonych przez Roxanne filmów trafiła w ręce przysięgłych.
- Proszę kontynuować, panie Bucksler.
- Oprócz oglądania sprośnych filmów, lubiła też je kręcić. Bardzo często nagrywała to, co robiliśmy w łóżku, prosiła też, bym robił jej zdjęcia.
- Czy wie pan, w jakim celu?
- Powiedziała mi, że kiedy nie może się ze mną spotykać, puszcza sobie te wszystkie nagrania i onanizuje się przy nich.
- Na potwierdzenie słów świadka, proszę o odtworzenie załącznika trzynastego.
- Poproszę dowód numer trzynaście i laptop.
Jeden z pracowników sądu włożył należącego do Nelsona pendrive'a do portu USB komputera sądowego.
- Tylko ostrzegam, że to naprawdę sprośny materiał - dodał Dorian, a sędzina odtworzyła jeden z kilkuset plików.
- Tak, tak, tak! Pieprz mnie, Henry, pierdol mnie jak dzika bestia! Tak! Mocniej! Mocniej, kurwa, mocniej! Jestem niegrzeczną dziewczynką, potrzebuję mocnych wrażeń, ty pierdolony kutasie! - Owe słowa wypływały z ust przywiązanej do łóżka, leżącej na brzuchu Nelson, która miała na sobie czarne pończochy i skórzany stanik.
Przeszedł mnie dreszcz silnego obrzydzenia. Robić to to jedno, ale oglądać to zupełnie inna sprawa. To drugie jest o wiele bardziej obrzydliwe. Tak bardzo, że zacząłem zadawać sobie pytanie - jak mogłem robić takie rzeczy?!
Z głośników doszedł nas głośny wrzask, sygnalizujący orgazm, podczas którego z krocza Nelson wytrysnął jasny strumień.
- A teraz w dupę, wal mnie w dupę! Tak, wbij mi go między pośladki, tylko mocno!
- Myślę, że tyle wystarczy - rzuciła z ogromnym zniesmaczeniem sędzina, wyłączając odtwarzacz. Podobny niesmak widoczny był na twarzach wszystkich ludzi na sali, nawet pani Costner, która chyba już pogodziła się z przegraną.
- Jeszcze jedno pytanie, panie Bucksler, jak zakończył się dla pana romans z panią Nelson?
- Więzieniem. Suka oska...
- Panie Bucksler, proszę uważać na słowa, bo będę musiała wymierzyć panu karę za obrazę Sądu.
- Przepraszam, Wysoki Sądzie. Kiedy chciałem przerwać nasz romans, pani Nelson zaprosiła mnie do siebie, namówiła na pożegnalny stosunek, podczas którego była jeszcze agresywniejsza niż zawsze i pozwoliła odejść. Na drugi dzień rano obudziło mnie walenie do drzwi. To była policja. Zostałem zatrzymany pod zarzutem gwałtu. Proces był szybki, a ja nie miałem praktycznie żadnej szansy obrony, zostałem oskarżony o przestępstwo, którego nie popełniłem. Trafiłem za kratki na cztery lata. Podczas miesięcy spędzonych w stanowym więzieniu we Frankforcie doświadczyłem mnóstwa poniżeń, przeżyłem istny koszmar, który skończył się dopiero kilkanaście dni temu. Kiedy dowiedziałem się od pana Nelsona o całej tej sytuacji, postanowiłem przylecieć do Los Angeles, by zeznawać i pomóc ocalić niewinnego człowieka przed takim samym losem, jaki kiedyś zgotowała mi Roxanne Nelson.
- Nie mam więcej pytań, oddaję świadka powództwu - rzucił z przeogromną satysfakcją w głosie Dorian i wrócił na swoje miejsce.
- Powództwo nie ma żadnych pytań - wydukała wyraźnie zażenowana Costner i rzuciła na blat długopis, który przez całe zeznanie Buckslera nerwowo podgryzała.
- Czy obrona chce powołać kogoś jeszcze?
- Nie, Wysoki Sądzie.
- W takim razie proszę obie strony o mowę końcową.
- Pani mecenas pozwoli, że zacznę. - Dorian spojrzał na swoją koleżankę po fachu i zaraz potem podszedł do miejsc zajmowanych przez przysięgłych. - Drogie panie i panowie przysięgli, drodzy państwo, Wysoki Sądzie, nie będę długo mówił, bo myślę, że ostatnie dowody i zeznania mówią same za siebie. Kiedy weszliśmy do tej sali, wszyscy postrzegali pana Jackobsona, jako brutalnego, ohydnego gwałciciela, nikomu nie przyszło nawet na myśl, że może być on niewinnym człowiekiem, który padł ofiarą swojej niewyżytej seksualnie szefowej. Roxanne Nelson powiedziała, że wyrzuci go z pracy, bo nie pozwolił jej zaspokoić się oralnie; chciał w tym czasie porozmawiać z żoną. Oczywiście możecie państwo pomyśleć, że i tak dopuścił się ohydnego czynu, bo zdradzał swoją małżonkę. Fakt, to nie jest w porządku, ale czy to oznacza, że trzeba od razu wpychać go za kartki na kilka lat? Wsadzać do więzienia, gdzie zapewne zostanie brutalnie potraktowany przez osadzonych tam degeneratów? Pan Jackobson i tak już został ukarany za swoją zdradę; pani Jackobson kazała mu się wyprowadzić z domu, niedługo sfinalizują swój rozwód i pan Jackobson będzie miał ograniczony kontakt ze swoją córeczką. Chyba zgodzicie się państwo, że to odpowiednia kara za niewierność. Teraz stoi przed wami człowiek, który już odpokutował ze prawdziwe grzechy, a mimo to, ktoś chce, by ukarać go jeszcze za coś, czego nie zrobił. Jak mówiłem, pani Nelson pragnęła zemsty, chciała ukarać pana Jackobsona za to, że jej się sprzeciwił. Chciała pozbawić go pracy, ale nie mogła, bo pan Jackobson był naprawdę świetnym pracownikiem, dzięki któremu firma zdobyła mnóstwo klientów. Ci z kolei chwalili jego profesjonalizm i podejście, podobnie było ze współpracownikami. Pani Nelson nie miała żadnego punktu zaczepienia w tej materii, więc zdecydowała się wykorzystać przeciwko mojemu klientowi jego słabość do seksu i fakt, że po rozstaniu z żoną czuł się niezwykle samotny. Nie oszukujmy się, każdy z nas w takiej sytuacji skorzystałby z okazji. Pan Jackobson to zrobił i na swoje nieszczęście został wciągnięty w intrygę bezdusznej modliszki, która bez skrupułów postanowiła zniszczyć mu życie. Już raz dopuściła się takiego czynu, powtórka z rozrywki to była dla niej bułka z masłem. Wiedziała, co ma zrobić i co powiedzieć. Oszukała wszystkich: ochroniarza, swojego męża, policję, panią adwokat, żonę pana Jackobsona, Wysoki Sąd, was, drodzy przysięgli i wszystkich pozostałych zebranych na sali. Zwodziła was sztucznymi łzami i tanimi chwytami, które każdy kupił, bo przecież w sprawach takich jak ta, zawsze winny jest mężczyzna, z góry skazany jest na przegraną, ale myślę, że w świetle wszystkich dowodów, widzą państwo, że ta sprawa jest inna, że została zastosowana tu brutalna manipulacja, której ofiarą padł nie tylko mój klient, ale też i wy wszyscy. Mam nadzieję, że wasz werdykt będzie sprawiedliwy i że osądzicie pana Jackobsona przez pryzmat faktów, a nie stereotypów. Dziękuję, to wszystko.
- Powództwo?
- Nie mam nic do powiedzenia. - Wściekła pani mecenas zamknęła swoje akta i głęboko westchnęła.
- W takim razie proszę ławę o udanie się na obrady. Po ich zakończeniu ogłoszony zostanie prawomocny wyrok...
Czasami obrady trwały godzinę, czasami ciągnęły się nawet przez kilka dni, w moim przypadku wystarczył kwadrans. W ciągu piętnastu minut zapadła decyzja, którą miałem poznać już za moment.
Stojąc przy blacie z dokumentami Doriana, patrzyłem na wszystkich przysięgłych, potem spojrzałem na sędzinę, mamę, przyjaciela i żonę, bojąc się jak jeszcze nigdy wcześniej.
- Wysoki Sąd prosi przedstawiciela ławy przysięgłych o odczytanie wyroku.
Na oko pięćdziesięcioletnia kobieta wstała z miejsca i rozwinęła trzymaną w rękach kartkę. Serce waliło mi jak młotem, nogi drżały, żołądek ścisnął mocny supeł.
- Po rozpatrzeniu wszystkich dowodów i wysłuchaniu zeznań wszystkich świadków w sprawie Roxanne Nelson kontra Harry Jackobson, ława przysięgłych uznaje oskarżonego za niewinnego zarzucanych mu czynów i wnosi o postawienie Roxanne Nelson w stan oskarżenia za składanie fałszywych zeznań.
Zaraz po tych słowach rozbrzmiał dźwięk uderzanego o drewniane koło młotka, który zwiastował przyjęcie decyzji przysięgłych
Z początku otępiały, nagle ożyłem i mocno przytuliłem swojego adwokata.
- Wygraliśmy! Jesteś genialny! Dziękuję, cholernie ci dziękuję!
- Harry, syneczku, tak się cieszę!
W jednej chwili zamiast Doriana, tuliłem swoją mamę, po której policzkach spływały łzy wzruszenia.
- W głębi serca czułam, że tego nie zrobiłeś, że nie mógłbyś...
- Wiem, mamusiu, wiem i strasznie cię przepraszam za to, co musiałaś tu usłyszeć.
- Akurat za to, to powinieneś przeprosić kogoś innego.
Marion. Fakt, przecież nie miała nawet bladego pojęcia o tym, co było między mną a Roxanne. W końcu wbrew temu, co powiedział White, Marion rozwodzi się ze mną przez Alice, o Nelson dowiedziała się dopiero dziś. Przez te całe nerwy, kompletnie o tym zapomniałem.
- Harry, możemy wychodzić.
- Tak, już. - Uśmiechnąłem się do Doriana i objąłem mamę ramieniem. Z całej tej ekscytacji nie usłyszałem, co Sąd postanowił zrobić z Nelson. White, jakby czytając mi w myślach, udzielił odpowiedzi:
- Nelson dostała tymczasowy areszt domowy. Za kilka dni mają wyznaczyć termin rozprawy. Prawdopodobnie będą chcieli, żebyś jeszcze raz zeznawał.
- A czy dzięki moim zeznaniom trafi tam, gdzie jej miejsce?
- Na mur beton.
- W takim razie będę zeznawał i to z wielką przyjemnością. - Uśmiech na mojej twarzy rozszerzył się dwukrotnie, jednak zgasł, gdy tylko na korytarzu dostrzegłem Dave'a i swoją żonę; już niedługo byłą, to teraz jeszcze pewniejsze niż wcześniej. Mam tylko nadzieję, że przez to wszystko nie zmieni zdania, co do moich kontaktów z Polly.
- Stary, wiedziałem, że udowodnicie, że ta zdzira próbowała cię wrobić, wiedziałem! - Thompson dosłownie skoczył mi na szyję i mocno przytulił.
To wszystko to praktycznie jego zasługa, bo to on ściągnął tu Doriana, pokrył wszelkie koszta jego pobytu w LA i zapłacił za reprezentowanie mnie. Namiary, co prawda, zdobył od starszego Leto, ale to on, a nie Shannon wykonał ten telefon i sprowadził go tutaj. Będę mu za to wdzięczny do końca swojego życia.
- Jest w tym wiele twojej zasługi, w końcu gdyby nie ty, nie miałbym tak świetnego adwokata. Nie wiem, jak ja ci się za to odwdzięczę.
- Będziesz mi kosił trawnik do końca życia i mył samochód.
- Masz to jak w banku. - Uśmiechnąłem się szeroko i poklepałem przyjaciela po plecach.
- Nie będziesz miał nawet daleko, bo w końcu razem mieszkamy.
- Naprawdę mogę znowu mieszkać w twoim domu?
- Jasne.
- Dzięki, stary, dzięki. - Co prawda planuję znaleźć coś własnego, ale na dzień dzisiejszy nie mam żadnej realnej opcji, więc lokum u Dave'a to moje koło ratunkowe. - A teraz przepraszam cię na chwilę, chcę pogadać z Marion.
- Jasne, idź. - Thompson wypuścił mnie ze swojego uścisku, a ja niepewnym krokiem ruszyłem w stronę stojącej przy kamiennym parapecie żony.
- Cześć. Dziękuję, że przyszłaś.
- Dave mnie namówił. Poza tym, mimo wszystko chciałam zobaczyć to na własne oczy. Chyba należą ci się przeprosiny.
- Mi? Za co?
- Za to, że uwierzyłam, że mogłeś coś takiego zrobić, mimo iż znamy się tyle lat i zawsze wiedziałam, że nie skrzywdziłbyś nawet muchy.
- Miałaś do tego pełne prawo po tym, co ci zrobiłem. To ja powinienem przeprosić ciebie za to, czego się dzisiaj dowiedziałaś. - Głos mi zadrżał, podobnie jak kolana. Jest mi tak strasznie głupio; mimo wygranej sprawy czuję się tak podle, jak to tylko możliwe.
- No nie było to miłe, ale lepsze już skłonności sadomasochistyczne niż zapędy gwałcicielskie. - Uśmiechnęła się nieznacznie. Zachowała dobry humor, choć wiem, że gdyby nie zbliżający się rozwód, owa reakcja byłaby zupełnie inna.
- Będę się leczył.
- Nie musisz.
- Ale chcę. Zbyt wiele osób ucierpiało przez moje niewyżycie seksualne, zbyt wiele przez nie straciłem.
- Co racja, to racja. - Znów się leciutko uśmiechnęła i zgarnęła opadające na twarz włosy.
Jest taka piękna, a ja ją straciłem. Straciłem ją przez swoją własną, bezdenną głupotę. Nigdy sobie tego nie wybaczę, nigdy.
Mark:
Wolnym krokiem, siląc się na powstrzymanie cisnących się do oczu łez i niewysłowionej złości na los i samego siebie, wszedłem po raz kolejny do szpitalnej sali, w której leżała moja najstarsza córka. Pierwszy raz od trzech dni jest całkowicie przytomna, dziś zresztą mają ją wypisać do domu, choć nie wiadomo, na jak długo.
- Cześć, Mary. - Pochyliłem się nad leżącą w zadumie córką i złożyłem delikatny pocałunek na jej bladym jak ściana czole.
Wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego to wszystko przed nami ukryła, dlaczego nie powiedziała nic o nawrocie choroby. Mam do niej o to ogromny żal, ale nie mam zamiaru tego manifestować tak, jak robi to Jared. Ani razu jej nie odwiedził, ba, nawet do niej nie zadzwonił, nie zadzwonił nawet do jej lekarza, by dowiedzieć się, w jakim jest stanie. A niby tak bardzo ją kocha, niby jest dla niego najważniejsza na świecie... Taa, właśnie widzę, mężulek pierdolony.
- Rozcięli mi brzuch, zrobili kolejną paskudną bliznę - wydukała, patrząc na mnie, jakby nieobecnym wzrokiem.
- To nic takiego, Mary, zagoi się. Zobaczysz, nie będzie po tym nawet śladu.
- Będzie, tato, będzie, a ja nie chcę następnej blizny.
- Wiem.
- Jesteś na mnie zły?
- Nie jestem. - Zagryzłem mocno dolną wargę i złapałem jej wątłą dłoń. Drży, podobnie jak moja.
- Jared jest. Nie przyszedł do mnie. Chciałam do niego zadzwonić, poprosić, żeby po mnie dziś przyjechał, ale nie odebrał, a dzwoniłam kilka razy. Myślisz, że on już mnie nie kocha? - Znów spojrzała na mnie w ten przeraźliwie smutny, a jednocześnie pusty sposób. Tak samo patrzyła na moją teściową, gdy leżała w szpitalu po próbie samobójczej.
- Oczywiście, że cię kocha, po prostu może być w szoku i tyle. - Przesunąłem dłoń po jej przetłuszczonych, nierozczesanych włosach i uśmiechnąłem się łagodnie. Tak naprawdę to mam ochotę płakać, ale nie chcę tego robić przy niej, nie chcę jej jeszcze bardziej dołować...
Dwie godziny później pomagałem pakować córce rzeczy, które zdążyła zebrać przez te kilka dni pobytu tutaj.
Jared nie przyjechał, mimo iż godzinę wcześniej wysłałem mu smsa z informacją o wypisie. Zignorował to, bezczelnie i podle to zignorował.
- Zabraliśmy wszystko?
- Tak.
- No to możemy się zbierać.
Mary pochyliła się nad łóżkiem i wzięła do ręki miśka, którego przyniosła jej Courtney. W odróżnieniu od swojego ojca, odwiedziła Mary dwa razy razem z Constance i Shannonem. Oni wiedzieli o przerzutach, wiedzieli od dłuższego czasu, ale trzymali języki za zębami.
- On nie przyjedzie, prawda?
- Chyba nie. - Westchnąłem głęboko i przechwyciłem z jej rąk niedużą torbę.
- Jak myślisz, wybaczy mi to? Pozwoli sobie wszystko wyjaśnić?
- Nie wiem, Mary, naprawdę nie wiem.
- Mam nadzieję, że tak. - Powoli zaczyna dochodzić do siebie. Jej spojrzenie nie jest już tak nieobecne, jak te sto dwadzieścia minut temu. Wtedy była jeszcze pod wpływem leków nasennych i uspakajających, teraz zaczyna odzyskiwać pełną świadomość.
Zanim opuściliśmy szpital, onkolog Mary udzielił nam, a raczej jej kilku ważnych wskazówek. Najważniejsza dotyczyła sposobu przyjmowania morfiny. Póki co, ma dalej brać ją dożylnie, a po wygojeniu się rany na brzuchu, będzie mogła przyjmować ją domięśniowo. To nieco bardziej bolesny sposób, jednakże wtedy narkotyk, a w tym przypadku lek, zadziała o wiele szybciej.
Tak dla pewności Pullman zapisał to wszystko na kartce, pożegnał się i oboje opuściliśmy placówkę medyczną, która kojarzyła się nam z najgorszym dniem naszych żyć - śmiercią Emily.
Kiedy dostałem telefon od Constance z informacją, że Mary trafiła do szpitala - od Constance, bo przecież ten pieprzony egoista nie raczył mnie nawet o niczym poinformować - poczułem ten sam ból, co trzydzieści lat temu, kiedy to Fred poinformował mnie o wypadku. Pojawiło się to samo otępienie, a potem ten sam nagły strach. Bałem się, że ją stracę, przez moment myślałem, że moja córka umrze. To byłby chyba najboleśniejszy cios, jaki mógłby wymierzyć mi los.
Dla rodzica nie ma nic gorszego, niż śmierć dziecka i nieważne, czy to dziecko ma cztery latka, czy czterdzieści cztery.
Gdy dojechaliśmy do domu Leto, przywitała nas ubrana w kostium baletnicy Courtney i jej babcia. Jareda ani widu, ani słychu.
Na myśl cisnęły mi się najgorsze wyzwiska, dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści.
- Musia, Coultney zlobiła łóśko!
Mary uniosła delikatnie kąciki ust, a ja spojrzałem pytającym wzrokiem na jej teściową.
- Courtney pomogła mi zmienić pościel, ułożyła ze mną poduszki i nawrzucała do łóżka kilka swoich maskotek, żeby mamusi było wygodnie.
- No proszę, jaka ta nasza wnusia kochana.
- Najukochańsza na świecie. - Mary z niemałym trudem wzięła Małą na ręce i pocałowała w policzek.
- Choć źobaciś. - Stopy Courtney znów dotknęły podłogi, a rączka zacisnęła się na dłoni mojej córki. Obie ruszyły w stronę sypialni, a ja spojrzałem na Constance.
- A gdzie jest Jared?
- W swoim gabinecie - odpowiedziała, głęboko przy tym wzdychając. - Próbowałam z nim rozmawiać, przetłumaczyć mu to wszystko, ale on jest uparty jak osioł. Zupełnie nic do niego nie dociera.
- I ma zamiar ją tak cały czas ignorować?
- Nie wiem, Mark. Mam nadzieję, że nie, bo przecież jego fochy są jej teraz najmniej potrzebne. Może ty spróbujesz z nim porozmawiać, co? - Spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem.
- Boję się, że może mnie za bardzo ponieść - odpowiedziałem zupełnie szczerze.
- A i porządne obicie gęby mu nie zaszkodzi. Oczywiście nie namawiam cię tego, bo wiesz, że brzydzę się przemocą, szczególnie tą stosowaną wobec moich dzieci, ale jakby tak się zdarzyło, że stracisz panowanie nad swoją pięścią, to nie będę mieć żalu.
- Postaram się obejść bez tego. - Tak, mam piekielną ochotę obić mu tę jego słodką do wyrzygania facjatę, ale wiem, że Mary by tego nie chciała, więc zrobię wszystko, co w mojej mocy, by nie uciec się do rękoczynów.
- Chyba wiesz, gdzie jest jego gabinet.
- Tak, wiem. - Posłałem blondynce uprzejmy uśmiech i udałem się w stronę pokoju muzycznego jej syna.
Pamiętając o grzeczności, zapukałem do drzwi, klamkę nacisnąłem dopiero wtedy, gdy z ust mojego zięcia padło niezbyt uprzejme proszę.
Siedział sam przy pianinie, o pulpit oparty był stos zapisanych kartek, jeszcze więcej ich leżało zwiniętych w bezkształtne zbitki na podłodze. Nawet nie zapytał, w jakim celu tu wszedłem, więc to ja zacząłem rozmowę i to od razu od samego sedna, bez niepotrzebnych dziecinnych podchodów.
- Jared, dlaczego się tak zachowujesz, co?
- Niby jak? - Nawet na mnie nie spojrzał, wzrok miał cały czas utkwiony w biało czarnych klawiszach.
- Nie udawaj, że nie wiesz, chodzi o to twoje ignorowanie Mary, obrażanie się. Tak zachowuje się dorosły mężczyzna?
- A jak mam się inaczej zachowywać, co? Moja własna żona mnie cały czas oszukiwała! - Zaciśnięta w pięść dłoń muzyka uderzyła w instrument, w końcu na mnie spojrzał.
- Ja też nic o tym nie wiedziałem, też jestem na nią wściekły, ale cholera, Jared, dąsy to ostatnia rzecz, jakiej ona potrzebuje. Odłóż swoje humorki na bok i zacznij ją traktować normalnie.
- I mówi to ktoś, kto przez lata się nad nią znęcał - prychnął lekceważąco. - To, że ona jest teraz w takim stanie, jest tylko i wyłącznie twoją winą.
Zawrzała we mnie krew, poczułem niewysłowioną chęć mordu, ale z drugiej strony on ma rację i nie mogę być zły o to, że o tym teraz mówi.
- Myślisz, że o tym nie wiem? Codziennie pluję sobie w brodę za to, co jej robiłem. Wiesz, ile razy miałem ochotę wziąć sznur i się powiesić? Znam swoje grzechy, nie musisz mi ich przypominać.
- Cieszę się, ale Mary przegięła. Oszukała mnie, okłamała w tak ważnej sprawie.
- Ale zrobiła to dla twojego dobra, po to, żeby cię chronić.
- Nie jestem pieprzonym dzieckiem, nie potrzebuję ochrony! - wrzasnął jeszcze głośniej niż wcześniej i zerwał się z miejsca, kopiąc przy tym stołek, na którym siedział.
Spojrzałem na niego jak na kompletnego wariata i zacisnąłem mocno szczękę.
- Chyba jednak miałem rację, biorąc cię kiedyś za dupka. Naprawdę nim jesteś, jesteś skończonym dupkiem, Leto i nie zasłużyłeś na to, by być z moją córką - oznajmiłem mu najbardziej pogardliwym tonem, na jaki było mnie stać i opuściłem jego gabinet, trzaskając przy tym głośno drzwiami.
Dorosły facet, a zachowuje się gorzej niż pięcioletnie dziecko.
*Nazwa wymyślona na potrzeby opowiadania, nie mam pojęcia, czy takie miejsce istnieje naprawdę.
..................................
- Jeszcze raz przepraszam za ewentualne potknięcia w opisie rozprawy i mam nadzieję, że jednak było to w miarę znośne i nie zanudziliście się na śmierć. Co prawda nie musiałam jej opisywać, ale uznałam, że to jednak zbyt ważny element motywu, by go pominąć, więc zrobiłam wszystko, co było w mojej mocy.
- Dialog Jared - Mark napisany w marcu dwa tysiące dwunastego roku. To jest same wypowiedzi, wtrącenia narratora powstały, tak jak reszta rozdziału, w listopadzie.
- Oznaczyłam ten rozdział, jako rozdział z treściami + 18 ze względu na fragmenty puszczane w sądzie, plus zeznania z opisami czynności seksualnych.
- Tak poza rozdziałem - prawdopodobnie od jutra zacznę nadrabiać zaległości komentarzowe, które zrobiłam sobie w okresie mojej kwietniowej przerwy. Piszę o tym, żebyście nie pomyśleli, że o Was zapomniałam, czy coś :).
Szedłem przed siebie ze wzrokiem wbitym w wielki gmach sądu, w którym dwanaścioro nieznajomych ma zadecydować o moim przyszłym losie. Od ich decyzji zależy całe moje życie. Niewinny je ocali, winny zburzy na drobne kawałeczki, zdepcze i opluje żółcią z najgłębszych czeluści wściekłych wątrób.
Gwałciciel - taką łatkę mi przykleją i z taką wyślą do jakiegoś obskurnego więzienia, gdzie przekupni strażnicy przymykają oczy na przemoc i gwałty, których ofiarami padają głównie ci, którzy zostali za nie skazani.
Obraz zbiorowego gwałtu pod prysznicem rodem z Więźnia nienawiści prześladuje mnie bez ustanku od momentu, gdy postawiono mi oficjalne zarzuty. Niemal każdej nocy spędzonej na twardej, zimnej pryczy śnię o lodowatych kafelkach tuż przy twarzy i bandzie umięśnionych zwyrodnialców z gigantycznymi ptakami, którzy po kolei brutalnie rozrywają mi odbyt, nazywając mnie przy tym swoją suką.
Budzę się wtedy zlany potem i zalany łzami. Kulę się w tym przeklętym kącie tej przeklętej celi i bardzo cichutkim szeptem, tak by nikt mnie nie usłyszał, wołam mamę. Zwijam się w malutki kłębek i myślę o swoim dzieciństwie. Przypominam sobie wszystkie zabawy i wspólne niedziele spędzane w wesołym miasteczku. Potem myślę o Marion, o naszym pierwszym razie, który tak bardzo nas do siebie zbliżył, zaręczynach, wizycie u lekarza, kiedy to upewniliśmy się, że zostaniemy rodzicami, o ślubie i o narodzinach Polly. Do rana odtwarzam całe swoje życie z uwzględnieniem pięknych chwil i pominięciem tych paskudnych, które w efekcie popchnęły mnie za kartki i postawiły w miejscu, w którym teraz jestem.
Jednego dnia podnosiło mnie to na duchu, drugiego dołowało, ale musiałem skupić na czymś myśli, nie mogłem cały czas brnąć w te koszmarne wizje, które mimowolnie tworzyły się w zakamarkach mojego umysłu.
- Otwórz drzwi - odezwał się eskortujący mnie policjant, a idący przed nim oficer nacisnął masywną klamkę i pchnął wielkie drewniane drzwi. Żadnych zdobień, dwa puste, pomalowane na czarno skrzydła. - Wchodź - warknął niezbyt przyjaznym tonem mundurowy, popychając mnie nieznacznie w stronę otwartego budynku. Nienawidzi mnie, nienawidzi mnie tak samo, jak reszta jego kolegów. Nazywają mnie pierdolonym zboczeńcem i każdego dnia wyrażają na głos swoje wielkie nadzieje, że już niedługo trafię do więzienia, gdzie najgorsze mendy obejdą się ze mną tak samo, jak ja obszedłem się z tą biedną kobietą.
Na samo stwierdzenie "biedna kobieta" coś trzęsło mnie w środku i sprawiało, że byłem bliski ataku szału. Taka z Nelson biedna kobieta, jak ze mnie niewinny prawiczek. Wpakowała mnie do aresztu i oskarżyła o brutalny gwałt tylko dlatego, że zamknąłem ją na pieprzonym balkonie. Zniszczyła mi życie, bo zamiast dać zrobić sobie laskę, ja wolałem porozmawiać z żoną, która wyraźnie tej rozmowy potrzebowała. Jeśli ta kobieta nie jest chorą psychopatką, to ja nie mam pojęcia, jak ją nazwać.
- No rusz się, Jackobson! - znów ten sam wrogi ton i kolejne pchnięcie. Jeśli mnie uniewinnią, pozwę tego chuja.
- No idę przecież. - W ostatniej chwili powstrzymałem się od posłania brunetowi wściekłego spojrzenia i wszedłem do wnętrza sądu.
Zimna kamienna podłoga, wysokie sufity, białe ściany i wielkie okna. Sam wygląd tego miejsca nie nastraja człowieka zbyt pozytywnie.
- Na górę.
Tak jest, ty pieprzony chuju, odpowiedziałem policjantowi w myślach i wszedłem na pierwszy stopień zdających ciągnąć się w nieskończoność schodów. Dla uspokojenia mógłbym je przeliczyć, jednak za żadne skarby świata nie mogę sobie przypomnieć, co jest po szóstce i ile razy w dziesiątce występuje dwójka. Wszystko jest pomieszane i poplątane , tak jak cała ta chora sytuacja.
- W lewo - usłyszałem, gdy ujrzałem przed sobą dwa rozgałęzienia chłodnego korytarza. Nie wiedzieć czemu, w mojej głowie zaświtała myśl, że możemy przegrać tę sprawę, bo zamiast w prawo, muszę skręcić w lewo. Głupie. Wszystko jest dziś głupie.
Skręciliśmy i na środku długiego ciągu zobaczyłem ubranego w garnitur Doriana. W ręku trzymał swoją teczkę i patrzył niecierpliwie na zegarek. Kiedy tylko mnie dostrzegł, uśmiechnął się nieznacznie.
Zatrzymaliśmy się. Chuj numer jeden, na prośbę White'a, ściągnął mi zimne jak lód kajdanki z nadgarstków, Chuj numer dwa położył prawą dłoń na wiszącej z boku paska pałce.
Tak, bo ja jestem na tyle głupi, by się na was rzucać, albo próbować uciekać.
To znaczy i taka opcja przebiegła mi przez głowę, ale w końcu mam dziś udowodnić swoją niewinność, ucieczka albo próba znokautowania policjantów znacznie by mi to utrudniła.
- Trzymasz się? - zwrócił się do mnie adwokat, kolejny raz zerkając na przypięty do lewej ręki czasomierz. Nie był to złoty Rolex tylko zwykły elektroniczny, wodoodporny zegarek. Garnituru też nie projektował Armani, ot zwykły granatowy komplet robiony na zamówienie u krawcowej. Ogólnie Dorian White w niczym nie przypomina oglądanej w serialach i filmach elity amerykańskiej palestry. Z tego, co wiem, wynajmuje małą klitkę w niezbyt szykownej dzielnicy Nowego Jorku za sto dolarów miesięcznie i ma nieduży gabinet w gmachu wielkiej kancelarii prawniczej, dla której pracuje od trzech lat.
- Ledwo. A ty, co tak ciągle na zegarek zerkasz?
- Nasz świadek się coś spóźnia, ale miejmy nadzieję, że to wina korków.
- Ten były pracownik Nelson z Florydy? - zapytałem ożywionym tonem. Do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy zgodzi się zeznawać.
- Z Kentucky. Uznał, że Nelson musi zapłacić za te zmarnowane lata jego życia.
- Jezu, co za ulga. Oby tylko dojechał! A co z ławą?
- Dziesięć kobiet, dwóch mężczyzn, bardzo religijnych, ci wiesz, goście w białych kapelusikach. Klasyczne zagranie. W sprawach o gwałt zawsze wybierają praktycznie same kobiety do ławy, bo wiedzą, że te zawsze staną po stronie ofiary, ale my mamy kluczowego świadka i mocne dowody, więc przegrana nie wchodzi w grę.
- No jeszcze nie wiadomo, czy go mamy, może nie przyjechać.
- Już przyjechał. - Dorian ruszył głową, odwróciłem się przez ramię i dostrzegłem dwóch mężczyzn idących w naszą stronę: Nelsona i mojego zbawiciela. Na moją twarz wkradł się mimowolny uśmiech, który szybko ustąpił miejsca ogromnemu zaskoczeniu - tuż za nimi szła moja mama.
- Jak dobrze, że zdążyłam! Biegnę prosto z lotniska! - Mama wyprzedziła Nelsona i Buckslera i od razu mocno się do mnie przytuliła.
- Ale co ty tu robisz, przecież prosiłem, żebyś nie przylatywała?
- Prosiłeś, prosiłeś, ty sobie możesz prosić, jestem twoją matką i nie mogę pozwolić na to, byś był sam w takiej chwili.
- Oj mamo, mamo. - Oparłem brodę o jej siwe włosy i przesunąłem dłoń po nieco przygarbionych plecach.
Nie chciałem narażać jej na cały ten stres, ale nie ukrywam, że jej obecność jest dla mnie mimo wszystko cholernie miła.
- Panowie, dziękuję za przybycie. - Dorian wymienił uściski dłoni z naszym świadkiem i Nelsonem, zrobiłem to samo, gdy tylko mama wypuściła mnie ze swoich objęć. - Mam nadzieję, że wszyscy są dobrze przygotowani i wygramy tę sprawę. Pamiętaj, Harry, kiedy zapytam o Las Vegas, masz dokładnie opowiedzieć o tym zajściu na balkonie i o groźbach Nelson. Potem opowiedz ze wszystkimi szczegółami o tym, co zaszło wtedy w jej gabinecie. Ja wiem, że przy mamie może cię to odrobinę krępować, ale Sąd i przysięgli muszą poznać całą prawdę.
- Jasne. - Posłałem adwokatowi blady uśmiech, po czym wszyscy przeszliśmy przez otwarte drzwi obszernej sali sądowej.
***
- Nie chciałam mu się oddać, więc wziął mnie siłą - kontynuowała swoją żałosną gierkę Nelson. Jej twarz wyrażała sztuczne przerażenie, po pokrytych jasnym pudrem polikach spływały wymuszone łzy, a głos drżał w niezwykle irytująco nienaturalny sposób, jednak tylko ja zdawałem się to dostrzegać. Członkowie ławy, sędzina i zebrani na sali ludzie wierzyli w każde jej słowo, byli poruszeni tymi wszystkimi aktorskimi trikami, niektórzy patrzyli na mnie z nienawiścią i chęcią mordu wpisaną na przerażonych twarzach.
Zacisnąłem dłonie w pięści i zagryzłem mocno wewnętrzną stronę prawego policzka.
- Pierdolona kłamczucha - wycedziłem prosto do ucha niezwykle spokojnego Doriana.
- Spokojnie, Harry, to działa na naszą korzyść. Im więcej udaje, tym bardziej brutalne będzie jej zdemaskowanie - odpowiedział mi z uśmiechem zadowolenia na twarzy i zanotował coś na w połowie zapisanej kartce A4.
- Bił mnie po twarzy, wykręcał nadgarstki, dusił i wyzywał. Uderzał mnie po twarzy swoim członkiem, gryzł sutki i... - Tu wybuchnęła teatralnym płaczem. Zrobiło mi się niedobrze. Odwróciłem niepewnie głowę. Obrzydzenie zgromadzonych ludzi do mojej osoby wzrosło. Gdyby mogli, zlinczowaliby mnie. Zignorowałem to i odszukałem wzrokiem mamę. Jej twarz pokryła się bladą powłoką, ciało drżało. Uwierzyła w to, że naprawdę robiłem Nelson takie rzeczy wbrew jej woli. Myśli teraz, że jej syn jest ohydnym zwyrodnialcem.
Serce ścisnął mi przeraźliwie silny skurcz.
- Spokojnie, wszystko odkręcimy - pocieszył mnie White.
Wziąłem głęboki oddech i znów skupiłem się na łgającej jak z nut Roxanne - po udawanym ataku histerii, zaczęła mówić dalej:
- Zgwałcił mnie. Nie tylko raz. Zrobił to kilka razy w ciągu kilku minut. Palił przy tym papierosa, którego później zgasił na mojej ręce. Na koniec... - Przerwa na głęboki, pełen dramatyzmu oddech. - Na koniec zgwałcił mnie w odbyt. Poniżył mnie jak nikt inny. Obdarł z godności i to w tak brutalny sposób.
Pokręciłem głową, miałem ochotę rozwalić jej tę kłamliwą gębę.
- Nie mam więcej pytań - rzuciła adwokat Nelson i zajęła z powrotem swoje miejsce.
- Obrona? - zwróciła się do Doriana sędzina.
- Obrona nie ma żadnych pytań, Wysoki Sądzie.
Spojrzałem na White'a nieco zaskoczony. Byłem pewien, że weźmie ją teraz w dwa ognie, zada takie pytania, że będzie musiała wyznać prawdę, a tym czasem nic, odpuścił jej.
- Nie martw się, ona i tak już wystarczająco dużo nałgała, nie potrzebuję jej, żeby to udowodnić. - Uśmiechnął się do mnie pocieszająco i zajrzał do swoich notatek.
- W takim razie może wrócić pani na miejsce. Może wody?
- Nie, dziękuję. - Nelson wróciła na miejsce, cały czas pozując na pokrzywdzoną ofiarę. Przysięgli patrzyli na nią ze współczuciem. Uwierzyli jej, dali się na to wszystko nabrać. Teraz wszystko w rękach Doriana.
- Dobrze, to już wszyscy ze strony powódki, teraz proszę o obronę.
Dorian głośno odkaszlnął i wstał z miejsca.
- Obrona prosi najpierw o wyjaśnienia oskarżonego Harry'ego Jackobsona.
Podobnie jak on chwilę wcześniej, wstałem z miejsca i pod czujnym okiem policjantów zająłem odpowiednie stanowisko.
Po złożeniu przysięgi usiadłem na skórzanym krześle i starałem się patrzeć tylko na Doriana. Nie mogłem skupiać się na wściekłych i nienawistnych spojrzeniach tłumu.
- Panie Jackobson, czy mógłby pan opowiedzieć o swoich stosunkach z powódką?
- Pani Roxanne Nelson była moją szefową, mieliśmy romans.
- Sprzeciw! - odezwała się oburzona Costner, adwokat Roxanne.
- Oddalam - zareagowała natychmiast sędzina. Dorian uśmiechnął się triumfalnie.
- Twierdzi pan, że pana i panią Nelson łączył romans?
- Tak. Zaczęło się dwa tygodnie po tym, jak otrzymała stanowisko prezesa. Byliśmy wtedy na delegacji w New Hampshire. Oboje trochę wypiliśmy i opowiedziała mi o swoich specyficznych upodobaniach seksualnych, których jej mąż nie chciał zaspokajać.
- Co pan ma na myśli, mówiąc "specyficzne"?
- Sprzeciw, Wysoki Sądzie! Upodobania seksualne mojej klientki to jej prywatna sprawa, poza tym nie dotyczą one sprawy - znów wtrąciła się poirytowana pani mecenas.
- Podtrzymuję. Proszę się kontrolować, panie White.
- Wysoki Sądzie, mimo tego, co mówi mecenas Costner, upodobania seksualne jej klientki odgrywają tu bardzo ważną rolę, jak nie najważniejszą.
Sędzina spojrzała najpierw na White'a, a potem na jego przeciwniczkę. Ja rzuciłem przelotne spojrzenie na Nelson. Pobladła, tym razem jej przerażenie było prawdziwe. Czego ta suka się spodziewała, że pokornie przyjmę wyrok, wezmę na siebie całą winę i nie będę się bronił, żeby tylko nie wyszło na jaw, co robiłem za plecami żony? Niedoczekanie.
- Oddalam, proszę kontynuować.
- Dziękuję, Wysoki Sądzie. Ponawiam swoje pytanie, co kryje się za słowem "specyficzne"?
- Sadomasochizm - odpowiedziałem pewnym tonem.
- Mamy rozumieć, że panią Nelson rajcowała przemoc seksualna?
- Tak, ale taka kontrolowana. Lubiła być związywana, uderzana i poniżana w łóżku. Lubiła udawać nastolatkę, którą ojciec karze za wyuzdanie.
- Sprzeciw! To, co mówi oskarżony jest chore! - panią Costner znów poniosły silne emocje.
- Podtrzymuję. Proszę pomijać takie szczegóły, panie Jakcobson.
- Czy tamtej nocy w New Hampshire zaspokoił pan te specyficzne fantazje powódki? - zadał mi kolejne pytanie White.
- Tak.
- Czy użył wtedy pan wobec niej kontrolowanej przemocy fizycznej?
- Tak. Sama mówiła mi, jak mam uderzać - odpowiedziałem, kątem oka patrząc na Roxanne. Jej zdenerwowanie rosło, podobnie jak wściekłość pani adwokat. Ta druga chyba nie miała pojęcia o tym, co kręciło jej klientkę.
- Czy po powrocie z delegacji utrzymywał pan stosunki seksualne z panią Nelson?
- Tak.
- Czy pani Nelson zapraszała pana do swojego domu?
- Nie, kiedy Roxanne... to znaczy pani Nelson chciała, żebyśmy pobyli sam na sam, zabierała mnie na wycieczki. Oficjalnie były to delegacje.
- Ile takich delegacji państwo wspólnie odbyli?
- Sześć.
- Sześć... Mógłby nam pan opowiedzieć o tej ostatniej?
- Tak. - Podrapałem się po lewym policzku, o dziwo, dłoń mi nie drżała, nie bałem się. Uspokoił mnie widok przerażonej Nelson i zaintrygowanej ławy. Zdaje się, że dopuścili do siebie myśl, że wersja Roxanne nie była do końca prawdziwa. - To było w listopadzie, pojechaliśmy wtedy do Las Vegas, choć oficjalnie był to wyjazd do San Francisco. Przyjechałem po nią taksówką, napiłem się koniaku z panem Nelsonem, po czym odjechaliśmy należącym do Nelsonów samochodem. Na miejscu pani Nelson namówiła mnie na zakupy w seks-shopie.
- Wysoki Sądzie, to są jakieś brednie! Czy obrona ma dowód na to, że oskarżony i powódka faktycznie nie byli w San Francisco?
- Tak się składa, że ma - rzucił pewny siebie Dorian. - Załącznik numer dziesięć.
- Proszę o pokazanie dowodu numer dziesięć - zarządziła sędzina i natychmiast podano jej ukryty w foliowej koszulce wyciąg z karty Roxanne.
- Dzięki uprzejmości męża powódki zdobyliśmy wyciąg z jej karty, na którym wyraźnie widać, że płaciła nią w Las Vegas, dokładnie w hotelu Lucky Strike.* - White podał świstek ławie przysięgłych, Roxanne zamarła. Wielokrotnie mówiła mi, że Edward zupełnie nie interesuje się jej wydatkami, nigdy nie kontroluje tego, co robi z pieniędzmi i ani razu nie widział na oczy wyciągu z karty, którą podarował jej na czterdzieste urodziny. - Wynajęty przez pana Nelsona prywatny detektyw wybrał się tam i dowiedział od pracowników hotelu, że pani Nelson i pan Jackobson spędzili kilka dni w apartamencie dla nowożeńców. Ich obecność potwierdził też pracownik kasyna, w którym pan Jackobson wygrał pięć tysięcy dolarów. Dowód wypłaty to załącznik numer jedenaście.
Do rąk sędziny trafił kolejny świstek, który został przekazany przysięgłym. Ich twarze wyrażały niezwykłe zdumienie, na sali słychać było co raz wyraźniejsze szepty.
- Proszę o ciszę - upomniała wszystkich zgromadzonych sędzina, uderzając młotkiem o drewniany krążek. Jej podejście do sprawy też się zmieniło, zobaczyłem to w jej oczach. Wszystko przestało być czarne i białe, zaczęła dostrzegać też inne barwy tego całego zamieszenia.
- Ostatnie pytanie do oskarżonego, czy mógłby pan opowiedzieć o tym, co wydarzyło się tego styczniowego wieczora w gabinecie pańskiej szefowej?
- Po zakończeniu pracy zbierałem się do wyjścia, wtedy też Stan, znajomy z firmy, powiedział, że wzywa mnie do siebie pani Nelson. Byłem trochę zdziwiony, bo od powrotu z Las Vegas unikała mnie jak ognia.
Dorian spojrzał na mnie z wielką ulgą. Ucieszył się, że o tym wspomniałem.
- Czy domyśla się pan, z jakiego powodu?
- Tak. Ostatniego dnia mojego pobytu w Vegas wyszedłem na balkon, żeby porozmawiać z żoną. Miała jakiś kłopot, chciała mi o nim opowiedzieć, ale wtedy pani Nelson zaczęła mnie obłapiać. Przerwałem rozmowę, mówiąc, że zaraz oddzwonię. Zapytałem Roxanne, czy mogłaby zostawić mnie na chwilkę samego, odmówiła, mówiąc, że kiedy jestem z nią na "delegacji", jestem jej własnością i mam robić wszystko, czego ona ode mnie chce. Jako że bardzo zależało mi na tej rozmowie, zamknąłem panią Nelson na balkonie. Zaczęła mi wygrażać, że jeśli jej nie otworzę, to wyrzuci mnie z pracy. Nie otworzyłem. Spakowałem walizki, oddzwoniłem do żony, zrobiłem drobne zakupy i wróciłem do domu.
- Dobrze, czy teraz mógłby pan opowiedzieć, co stało się po tym, jak wrócił się pan do gabinetu pani Nelson w dniu, w którym rzekomo ją pan zgwałcił?
- Sprzeciw! Rzekomo?! Słyszeliście państwo zeznania mojej klientki i pana Hicksa, widzieliście zdjęcia z obdukcji, moja klientka na pewno sobie tego sama nie zrobiła! - Costner już nad sobą nie panowała, jak to bywa z tonącymi, chwytała się brzytwy, jednak wiedziała, że nie ma nawet najmniejszych szans na to, by utrzymać się na powierzchni.
- Oddalam, niech oskarżony odpowie na zadane pytanie.
- Najpierw pani Nelson zaczęła mówić, że z pewnością czuję się samotny po tym, jak żona wyrzuciła mnie z domu. Powiedziała, że ona też nie czuje się usatysfakcjonowana, narzekała na nieudolność swojego męża. Zaczęła mnie dotykać stopą. Potem zasugerowała, żebyśmy zaczęli się kochać. Zrobiliśmy to na jej biurku w sposób taki, jak zwykle, czyli dosyć agresywny i brutalny.
- Czy ta brutalność i agresja obejmowały gryzienie sutków? - zapytał nieco niepewnie White, bojąc się kolejnego upomnienia ze strony Sądu, jednak nic takiego się nie stało. Sędzina patrzyła na nas z wielkim zainteresowaniem.
- Tak. Prosiła też bym ją uderzył. Zrobiłem to, uderzyłem ją otwartą dłonią w twarz. Zerwałem z niej bieliznę, bo wiedziałem, że to lubi i wszedłem w nią silnym ruchem. Jak zwykle przy tym ścisnąłem ręką jej szyje, takie coś bardzo ją podniecało. Podrapała mnie. Potem poprosiła o kilka klapsów, spełniłem jej życzenie. Potem zmienialiśmy kilkakrotnie pozycje.
- Czy wśród nich znalazła się taka, podczas której ściskał pan nadgarstki powódki?
- Tak.
- Nie mam więcej pytań.
- Powództwo?
- Mam jedno, bardzo istotne pytanie, jak wyjaśni pan oparzenie papierosowe na ręce powódki? To też była część stosunku? - zwróciła się do mnie Costner, stając na miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stał Dorian. Za wszelką cenę próbowała przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę.
- Nie. Gdy było już po wszystkim, nałożyłem spodnie i zapaliłem papierosa. Powiedziałem pani Nelson, że myślałem, że jest na mnie zła, odpowiedziała, że była, dopóki nie zrozumiała, że jestem jedynym mężczyzną, który jest ją w stanie zaspokoić. Wspomniała też, że jest ze swoim mężem tylko przez wzgląd na jego pieniądze. - Nie wytrzymałem, musiałem wbić jej tą szpilę. To zemsta za to, że przez nią moja mama musi wysłuchiwać, co robiłem z nią w łóżku. Mam nadzieję, że mi to wybaczy, że nie będzie czuła do mnie obrzydzenia, choć na pewno te wszystkie opowieści przyprawiły ją o mdłości.
Wielkie postanowienie - jeśli mnie uniewinnią, pójdę na jakieś leczenie do seksuologa.
- Dalej nie wiemy, skąd to oparzenie u mojej klientki, panie Jackobson.
- Już mówię. Zaraz po przyznaniu się do swojej interesowności majątkiem męża, przejęła ode mnie papierosa i zgasiła go na swojej skórze. Na samo wspomnienie tego obrazu przechodzą mnie ciarki. Potem powiedziała, że lepiej będzie, jak już pójdę, bo zaraz przyjedzie jej mąż. Ubrałem się więc i wyszedłem, i tyle.
- Nie mam więcej pytań.
- W takim razie oskarżony może wrócić na miejsce. Czy obrona może już wezwać swojego świadka?
- Tak, Wysoki Sądzie - odpowiedział White, a ja wstałem z przeznaczonego dla świadków miejsca. - Obrona powołuje na świadka pana Henry'ego Buckslera.
Usiadłem z powrotem obok swojego adwokata, ten poklepał mnie z uśmiechem po ramieniu i wstał, by przesłuchać naszego kluczowego świadka.
Po złożeniu przysięgi mówienia prawdy i tylko prawdy i przedstawieniu się, Henry zaczął odpowiadać na zadawane przez Doriana pytania.
- Czy zna pan powódkę, panie Bucksler?
- Tak, Roxanne Nelson była moją szefową w firmie ubezpieczeniowej w Kentucky.
- Czy oprócz kwestii zawodowej, łączyło pana z panią Nelson coś jeszcze?
- Tak, mieliśmy romans.
- Czy podobnie jak w przypadku pana Jackobsona, wyjeżdżał pan z panią Nelson na delegacje i szkolenia, które tak naprawdę były przykrywką dla wielogodzinnych sesji erotycznych?
- Tak.
- Czy już wtedy pani Nelson wykazywała skłonności sadomasochistyczne?
Przygryzłem lekko dolną wargę i rzuciłem okiem na Roxanne. Wyjaśniała coś nerwowo swojej adwokatce.
Odwróciłem się i spojrzałem na mamę, nie była już blada. Widząc mnie, posłała mi pełen czułości uśmiech, który natychmiast odwzajemniłem.
Już miałem się z powrotem odwracać, gdy obok swojej matki zobaczyłem Marion i Dave'a. Oboje byli wyraźnie zdenerwowani, ale w ich oczach można było dostrzec iskierki nadziei. Moje serce zalała fala niezwykle miłego ciepła. Nie spodziewałem się tu swojej żony, zrobiła mi naprawdę ogromną niespodziankę.
- Tak. Lubiła być przywiązywana do łóżka, kazała mi się wyzywać i bić. Bardzo często chciała odgrywać pozorowany gwałt. Nakładałem wtedy kominiarkę, ona udawała, że śpi, a potem miałem traktować ją tak, jak gwałciciel traktuje swoją ofiarę. Krzyczała przy tym i szarpała się, jednocześnie wiła się w ekstazie. Normalny seks zupełnie jej nie podniecał. Bardzo często wypożyczała różne filmy pornograficzne , po których obejrzeniu, robiliśmy dokładnie to samo, co aktorzy biorący w nich udział.
- Przerwę panu na moment. Żeby nie było, że to oszczerstwa, proszę o załącznik numer dwanaście, czyli kartę pani Nelson z wypożyczalni filmów dla dorosłych Kinky.
- Dowód numer dwanaście - powtórzyła sędzina i karta z listą wypożyczonych przez Roxanne filmów trafiła w ręce przysięgłych.
- Proszę kontynuować, panie Bucksler.
- Oprócz oglądania sprośnych filmów, lubiła też je kręcić. Bardzo często nagrywała to, co robiliśmy w łóżku, prosiła też, bym robił jej zdjęcia.
- Czy wie pan, w jakim celu?
- Powiedziała mi, że kiedy nie może się ze mną spotykać, puszcza sobie te wszystkie nagrania i onanizuje się przy nich.
- Na potwierdzenie słów świadka, proszę o odtworzenie załącznika trzynastego.
- Poproszę dowód numer trzynaście i laptop.
Jeden z pracowników sądu włożył należącego do Nelsona pendrive'a do portu USB komputera sądowego.
- Tylko ostrzegam, że to naprawdę sprośny materiał - dodał Dorian, a sędzina odtworzyła jeden z kilkuset plików.
- Tak, tak, tak! Pieprz mnie, Henry, pierdol mnie jak dzika bestia! Tak! Mocniej! Mocniej, kurwa, mocniej! Jestem niegrzeczną dziewczynką, potrzebuję mocnych wrażeń, ty pierdolony kutasie! - Owe słowa wypływały z ust przywiązanej do łóżka, leżącej na brzuchu Nelson, która miała na sobie czarne pończochy i skórzany stanik.
Przeszedł mnie dreszcz silnego obrzydzenia. Robić to to jedno, ale oglądać to zupełnie inna sprawa. To drugie jest o wiele bardziej obrzydliwe. Tak bardzo, że zacząłem zadawać sobie pytanie - jak mogłem robić takie rzeczy?!
Z głośników doszedł nas głośny wrzask, sygnalizujący orgazm, podczas którego z krocza Nelson wytrysnął jasny strumień.
- A teraz w dupę, wal mnie w dupę! Tak, wbij mi go między pośladki, tylko mocno!
- Myślę, że tyle wystarczy - rzuciła z ogromnym zniesmaczeniem sędzina, wyłączając odtwarzacz. Podobny niesmak widoczny był na twarzach wszystkich ludzi na sali, nawet pani Costner, która chyba już pogodziła się z przegraną.
- Jeszcze jedno pytanie, panie Bucksler, jak zakończył się dla pana romans z panią Nelson?
- Więzieniem. Suka oska...
- Panie Bucksler, proszę uważać na słowa, bo będę musiała wymierzyć panu karę za obrazę Sądu.
- Przepraszam, Wysoki Sądzie. Kiedy chciałem przerwać nasz romans, pani Nelson zaprosiła mnie do siebie, namówiła na pożegnalny stosunek, podczas którego była jeszcze agresywniejsza niż zawsze i pozwoliła odejść. Na drugi dzień rano obudziło mnie walenie do drzwi. To była policja. Zostałem zatrzymany pod zarzutem gwałtu. Proces był szybki, a ja nie miałem praktycznie żadnej szansy obrony, zostałem oskarżony o przestępstwo, którego nie popełniłem. Trafiłem za kratki na cztery lata. Podczas miesięcy spędzonych w stanowym więzieniu we Frankforcie doświadczyłem mnóstwa poniżeń, przeżyłem istny koszmar, który skończył się dopiero kilkanaście dni temu. Kiedy dowiedziałem się od pana Nelsona o całej tej sytuacji, postanowiłem przylecieć do Los Angeles, by zeznawać i pomóc ocalić niewinnego człowieka przed takim samym losem, jaki kiedyś zgotowała mi Roxanne Nelson.
- Nie mam więcej pytań, oddaję świadka powództwu - rzucił z przeogromną satysfakcją w głosie Dorian i wrócił na swoje miejsce.
- Powództwo nie ma żadnych pytań - wydukała wyraźnie zażenowana Costner i rzuciła na blat długopis, który przez całe zeznanie Buckslera nerwowo podgryzała.
- Czy obrona chce powołać kogoś jeszcze?
- Nie, Wysoki Sądzie.
- W takim razie proszę obie strony o mowę końcową.
- Pani mecenas pozwoli, że zacznę. - Dorian spojrzał na swoją koleżankę po fachu i zaraz potem podszedł do miejsc zajmowanych przez przysięgłych. - Drogie panie i panowie przysięgli, drodzy państwo, Wysoki Sądzie, nie będę długo mówił, bo myślę, że ostatnie dowody i zeznania mówią same za siebie. Kiedy weszliśmy do tej sali, wszyscy postrzegali pana Jackobsona, jako brutalnego, ohydnego gwałciciela, nikomu nie przyszło nawet na myśl, że może być on niewinnym człowiekiem, który padł ofiarą swojej niewyżytej seksualnie szefowej. Roxanne Nelson powiedziała, że wyrzuci go z pracy, bo nie pozwolił jej zaspokoić się oralnie; chciał w tym czasie porozmawiać z żoną. Oczywiście możecie państwo pomyśleć, że i tak dopuścił się ohydnego czynu, bo zdradzał swoją małżonkę. Fakt, to nie jest w porządku, ale czy to oznacza, że trzeba od razu wpychać go za kartki na kilka lat? Wsadzać do więzienia, gdzie zapewne zostanie brutalnie potraktowany przez osadzonych tam degeneratów? Pan Jackobson i tak już został ukarany za swoją zdradę; pani Jackobson kazała mu się wyprowadzić z domu, niedługo sfinalizują swój rozwód i pan Jackobson będzie miał ograniczony kontakt ze swoją córeczką. Chyba zgodzicie się państwo, że to odpowiednia kara za niewierność. Teraz stoi przed wami człowiek, który już odpokutował ze prawdziwe grzechy, a mimo to, ktoś chce, by ukarać go jeszcze za coś, czego nie zrobił. Jak mówiłem, pani Nelson pragnęła zemsty, chciała ukarać pana Jackobsona za to, że jej się sprzeciwił. Chciała pozbawić go pracy, ale nie mogła, bo pan Jackobson był naprawdę świetnym pracownikiem, dzięki któremu firma zdobyła mnóstwo klientów. Ci z kolei chwalili jego profesjonalizm i podejście, podobnie było ze współpracownikami. Pani Nelson nie miała żadnego punktu zaczepienia w tej materii, więc zdecydowała się wykorzystać przeciwko mojemu klientowi jego słabość do seksu i fakt, że po rozstaniu z żoną czuł się niezwykle samotny. Nie oszukujmy się, każdy z nas w takiej sytuacji skorzystałby z okazji. Pan Jackobson to zrobił i na swoje nieszczęście został wciągnięty w intrygę bezdusznej modliszki, która bez skrupułów postanowiła zniszczyć mu życie. Już raz dopuściła się takiego czynu, powtórka z rozrywki to była dla niej bułka z masłem. Wiedziała, co ma zrobić i co powiedzieć. Oszukała wszystkich: ochroniarza, swojego męża, policję, panią adwokat, żonę pana Jackobsona, Wysoki Sąd, was, drodzy przysięgli i wszystkich pozostałych zebranych na sali. Zwodziła was sztucznymi łzami i tanimi chwytami, które każdy kupił, bo przecież w sprawach takich jak ta, zawsze winny jest mężczyzna, z góry skazany jest na przegraną, ale myślę, że w świetle wszystkich dowodów, widzą państwo, że ta sprawa jest inna, że została zastosowana tu brutalna manipulacja, której ofiarą padł nie tylko mój klient, ale też i wy wszyscy. Mam nadzieję, że wasz werdykt będzie sprawiedliwy i że osądzicie pana Jackobsona przez pryzmat faktów, a nie stereotypów. Dziękuję, to wszystko.
- Powództwo?
- Nie mam nic do powiedzenia. - Wściekła pani mecenas zamknęła swoje akta i głęboko westchnęła.
- W takim razie proszę ławę o udanie się na obrady. Po ich zakończeniu ogłoszony zostanie prawomocny wyrok...
***
Czasami obrady trwały godzinę, czasami ciągnęły się nawet przez kilka dni, w moim przypadku wystarczył kwadrans. W ciągu piętnastu minut zapadła decyzja, którą miałem poznać już za moment.
Stojąc przy blacie z dokumentami Doriana, patrzyłem na wszystkich przysięgłych, potem spojrzałem na sędzinę, mamę, przyjaciela i żonę, bojąc się jak jeszcze nigdy wcześniej.
- Wysoki Sąd prosi przedstawiciela ławy przysięgłych o odczytanie wyroku.
Na oko pięćdziesięcioletnia kobieta wstała z miejsca i rozwinęła trzymaną w rękach kartkę. Serce waliło mi jak młotem, nogi drżały, żołądek ścisnął mocny supeł.
- Po rozpatrzeniu wszystkich dowodów i wysłuchaniu zeznań wszystkich świadków w sprawie Roxanne Nelson kontra Harry Jackobson, ława przysięgłych uznaje oskarżonego za niewinnego zarzucanych mu czynów i wnosi o postawienie Roxanne Nelson w stan oskarżenia za składanie fałszywych zeznań.
Zaraz po tych słowach rozbrzmiał dźwięk uderzanego o drewniane koło młotka, który zwiastował przyjęcie decyzji przysięgłych
Z początku otępiały, nagle ożyłem i mocno przytuliłem swojego adwokata.
- Wygraliśmy! Jesteś genialny! Dziękuję, cholernie ci dziękuję!
- Harry, syneczku, tak się cieszę!
W jednej chwili zamiast Doriana, tuliłem swoją mamę, po której policzkach spływały łzy wzruszenia.
- W głębi serca czułam, że tego nie zrobiłeś, że nie mógłbyś...
- Wiem, mamusiu, wiem i strasznie cię przepraszam za to, co musiałaś tu usłyszeć.
- Akurat za to, to powinieneś przeprosić kogoś innego.
Marion. Fakt, przecież nie miała nawet bladego pojęcia o tym, co było między mną a Roxanne. W końcu wbrew temu, co powiedział White, Marion rozwodzi się ze mną przez Alice, o Nelson dowiedziała się dopiero dziś. Przez te całe nerwy, kompletnie o tym zapomniałem.
- Harry, możemy wychodzić.
- Tak, już. - Uśmiechnąłem się do Doriana i objąłem mamę ramieniem. Z całej tej ekscytacji nie usłyszałem, co Sąd postanowił zrobić z Nelson. White, jakby czytając mi w myślach, udzielił odpowiedzi:
- Nelson dostała tymczasowy areszt domowy. Za kilka dni mają wyznaczyć termin rozprawy. Prawdopodobnie będą chcieli, żebyś jeszcze raz zeznawał.
- A czy dzięki moim zeznaniom trafi tam, gdzie jej miejsce?
- Na mur beton.
- W takim razie będę zeznawał i to z wielką przyjemnością. - Uśmiech na mojej twarzy rozszerzył się dwukrotnie, jednak zgasł, gdy tylko na korytarzu dostrzegłem Dave'a i swoją żonę; już niedługo byłą, to teraz jeszcze pewniejsze niż wcześniej. Mam tylko nadzieję, że przez to wszystko nie zmieni zdania, co do moich kontaktów z Polly.
- Stary, wiedziałem, że udowodnicie, że ta zdzira próbowała cię wrobić, wiedziałem! - Thompson dosłownie skoczył mi na szyję i mocno przytulił.
To wszystko to praktycznie jego zasługa, bo to on ściągnął tu Doriana, pokrył wszelkie koszta jego pobytu w LA i zapłacił za reprezentowanie mnie. Namiary, co prawda, zdobył od starszego Leto, ale to on, a nie Shannon wykonał ten telefon i sprowadził go tutaj. Będę mu za to wdzięczny do końca swojego życia.
- Jest w tym wiele twojej zasługi, w końcu gdyby nie ty, nie miałbym tak świetnego adwokata. Nie wiem, jak ja ci się za to odwdzięczę.
- Będziesz mi kosił trawnik do końca życia i mył samochód.
- Masz to jak w banku. - Uśmiechnąłem się szeroko i poklepałem przyjaciela po plecach.
- Nie będziesz miał nawet daleko, bo w końcu razem mieszkamy.
- Naprawdę mogę znowu mieszkać w twoim domu?
- Jasne.
- Dzięki, stary, dzięki. - Co prawda planuję znaleźć coś własnego, ale na dzień dzisiejszy nie mam żadnej realnej opcji, więc lokum u Dave'a to moje koło ratunkowe. - A teraz przepraszam cię na chwilę, chcę pogadać z Marion.
- Jasne, idź. - Thompson wypuścił mnie ze swojego uścisku, a ja niepewnym krokiem ruszyłem w stronę stojącej przy kamiennym parapecie żony.
- Cześć. Dziękuję, że przyszłaś.
- Dave mnie namówił. Poza tym, mimo wszystko chciałam zobaczyć to na własne oczy. Chyba należą ci się przeprosiny.
- Mi? Za co?
- Za to, że uwierzyłam, że mogłeś coś takiego zrobić, mimo iż znamy się tyle lat i zawsze wiedziałam, że nie skrzywdziłbyś nawet muchy.
- Miałaś do tego pełne prawo po tym, co ci zrobiłem. To ja powinienem przeprosić ciebie za to, czego się dzisiaj dowiedziałaś. - Głos mi zadrżał, podobnie jak kolana. Jest mi tak strasznie głupio; mimo wygranej sprawy czuję się tak podle, jak to tylko możliwe.
- No nie było to miłe, ale lepsze już skłonności sadomasochistyczne niż zapędy gwałcicielskie. - Uśmiechnęła się nieznacznie. Zachowała dobry humor, choć wiem, że gdyby nie zbliżający się rozwód, owa reakcja byłaby zupełnie inna.
- Będę się leczył.
- Nie musisz.
- Ale chcę. Zbyt wiele osób ucierpiało przez moje niewyżycie seksualne, zbyt wiele przez nie straciłem.
- Co racja, to racja. - Znów się leciutko uśmiechnęła i zgarnęła opadające na twarz włosy.
Jest taka piękna, a ja ją straciłem. Straciłem ją przez swoją własną, bezdenną głupotę. Nigdy sobie tego nie wybaczę, nigdy.
Mark:
Wolnym krokiem, siląc się na powstrzymanie cisnących się do oczu łez i niewysłowionej złości na los i samego siebie, wszedłem po raz kolejny do szpitalnej sali, w której leżała moja najstarsza córka. Pierwszy raz od trzech dni jest całkowicie przytomna, dziś zresztą mają ją wypisać do domu, choć nie wiadomo, na jak długo.
- Cześć, Mary. - Pochyliłem się nad leżącą w zadumie córką i złożyłem delikatny pocałunek na jej bladym jak ściana czole.
Wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego to wszystko przed nami ukryła, dlaczego nie powiedziała nic o nawrocie choroby. Mam do niej o to ogromny żal, ale nie mam zamiaru tego manifestować tak, jak robi to Jared. Ani razu jej nie odwiedził, ba, nawet do niej nie zadzwonił, nie zadzwonił nawet do jej lekarza, by dowiedzieć się, w jakim jest stanie. A niby tak bardzo ją kocha, niby jest dla niego najważniejsza na świecie... Taa, właśnie widzę, mężulek pierdolony.
- Rozcięli mi brzuch, zrobili kolejną paskudną bliznę - wydukała, patrząc na mnie, jakby nieobecnym wzrokiem.
- To nic takiego, Mary, zagoi się. Zobaczysz, nie będzie po tym nawet śladu.
- Będzie, tato, będzie, a ja nie chcę następnej blizny.
- Wiem.
- Jesteś na mnie zły?
- Nie jestem. - Zagryzłem mocno dolną wargę i złapałem jej wątłą dłoń. Drży, podobnie jak moja.
- Jared jest. Nie przyszedł do mnie. Chciałam do niego zadzwonić, poprosić, żeby po mnie dziś przyjechał, ale nie odebrał, a dzwoniłam kilka razy. Myślisz, że on już mnie nie kocha? - Znów spojrzała na mnie w ten przeraźliwie smutny, a jednocześnie pusty sposób. Tak samo patrzyła na moją teściową, gdy leżała w szpitalu po próbie samobójczej.
- Oczywiście, że cię kocha, po prostu może być w szoku i tyle. - Przesunąłem dłoń po jej przetłuszczonych, nierozczesanych włosach i uśmiechnąłem się łagodnie. Tak naprawdę to mam ochotę płakać, ale nie chcę tego robić przy niej, nie chcę jej jeszcze bardziej dołować...
Dwie godziny później pomagałem pakować córce rzeczy, które zdążyła zebrać przez te kilka dni pobytu tutaj.
Jared nie przyjechał, mimo iż godzinę wcześniej wysłałem mu smsa z informacją o wypisie. Zignorował to, bezczelnie i podle to zignorował.
- Zabraliśmy wszystko?
- Tak.
- No to możemy się zbierać.
Mary pochyliła się nad łóżkiem i wzięła do ręki miśka, którego przyniosła jej Courtney. W odróżnieniu od swojego ojca, odwiedziła Mary dwa razy razem z Constance i Shannonem. Oni wiedzieli o przerzutach, wiedzieli od dłuższego czasu, ale trzymali języki za zębami.
- On nie przyjedzie, prawda?
- Chyba nie. - Westchnąłem głęboko i przechwyciłem z jej rąk niedużą torbę.
- Jak myślisz, wybaczy mi to? Pozwoli sobie wszystko wyjaśnić?
- Nie wiem, Mary, naprawdę nie wiem.
- Mam nadzieję, że tak. - Powoli zaczyna dochodzić do siebie. Jej spojrzenie nie jest już tak nieobecne, jak te sto dwadzieścia minut temu. Wtedy była jeszcze pod wpływem leków nasennych i uspakajających, teraz zaczyna odzyskiwać pełną świadomość.
Zanim opuściliśmy szpital, onkolog Mary udzielił nam, a raczej jej kilku ważnych wskazówek. Najważniejsza dotyczyła sposobu przyjmowania morfiny. Póki co, ma dalej brać ją dożylnie, a po wygojeniu się rany na brzuchu, będzie mogła przyjmować ją domięśniowo. To nieco bardziej bolesny sposób, jednakże wtedy narkotyk, a w tym przypadku lek, zadziała o wiele szybciej.
Tak dla pewności Pullman zapisał to wszystko na kartce, pożegnał się i oboje opuściliśmy placówkę medyczną, która kojarzyła się nam z najgorszym dniem naszych żyć - śmiercią Emily.
Kiedy dostałem telefon od Constance z informacją, że Mary trafiła do szpitala - od Constance, bo przecież ten pieprzony egoista nie raczył mnie nawet o niczym poinformować - poczułem ten sam ból, co trzydzieści lat temu, kiedy to Fred poinformował mnie o wypadku. Pojawiło się to samo otępienie, a potem ten sam nagły strach. Bałem się, że ją stracę, przez moment myślałem, że moja córka umrze. To byłby chyba najboleśniejszy cios, jaki mógłby wymierzyć mi los.
Dla rodzica nie ma nic gorszego, niż śmierć dziecka i nieważne, czy to dziecko ma cztery latka, czy czterdzieści cztery.
***
Gdy dojechaliśmy do domu Leto, przywitała nas ubrana w kostium baletnicy Courtney i jej babcia. Jareda ani widu, ani słychu.
Na myśl cisnęły mi się najgorsze wyzwiska, dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści.
- Musia, Coultney zlobiła łóśko!
Mary uniosła delikatnie kąciki ust, a ja spojrzałem pytającym wzrokiem na jej teściową.
- Courtney pomogła mi zmienić pościel, ułożyła ze mną poduszki i nawrzucała do łóżka kilka swoich maskotek, żeby mamusi było wygodnie.
- No proszę, jaka ta nasza wnusia kochana.
- Najukochańsza na świecie. - Mary z niemałym trudem wzięła Małą na ręce i pocałowała w policzek.
- Choć źobaciś. - Stopy Courtney znów dotknęły podłogi, a rączka zacisnęła się na dłoni mojej córki. Obie ruszyły w stronę sypialni, a ja spojrzałem na Constance.
- A gdzie jest Jared?
- W swoim gabinecie - odpowiedziała, głęboko przy tym wzdychając. - Próbowałam z nim rozmawiać, przetłumaczyć mu to wszystko, ale on jest uparty jak osioł. Zupełnie nic do niego nie dociera.
- I ma zamiar ją tak cały czas ignorować?
- Nie wiem, Mark. Mam nadzieję, że nie, bo przecież jego fochy są jej teraz najmniej potrzebne. Może ty spróbujesz z nim porozmawiać, co? - Spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem.
- Boję się, że może mnie za bardzo ponieść - odpowiedziałem zupełnie szczerze.
- A i porządne obicie gęby mu nie zaszkodzi. Oczywiście nie namawiam cię tego, bo wiesz, że brzydzę się przemocą, szczególnie tą stosowaną wobec moich dzieci, ale jakby tak się zdarzyło, że stracisz panowanie nad swoją pięścią, to nie będę mieć żalu.
- Postaram się obejść bez tego. - Tak, mam piekielną ochotę obić mu tę jego słodką do wyrzygania facjatę, ale wiem, że Mary by tego nie chciała, więc zrobię wszystko, co w mojej mocy, by nie uciec się do rękoczynów.
- Chyba wiesz, gdzie jest jego gabinet.
- Tak, wiem. - Posłałem blondynce uprzejmy uśmiech i udałem się w stronę pokoju muzycznego jej syna.
Pamiętając o grzeczności, zapukałem do drzwi, klamkę nacisnąłem dopiero wtedy, gdy z ust mojego zięcia padło niezbyt uprzejme proszę.
Siedział sam przy pianinie, o pulpit oparty był stos zapisanych kartek, jeszcze więcej ich leżało zwiniętych w bezkształtne zbitki na podłodze. Nawet nie zapytał, w jakim celu tu wszedłem, więc to ja zacząłem rozmowę i to od razu od samego sedna, bez niepotrzebnych dziecinnych podchodów.
- Jared, dlaczego się tak zachowujesz, co?
- Niby jak? - Nawet na mnie nie spojrzał, wzrok miał cały czas utkwiony w biało czarnych klawiszach.
- Nie udawaj, że nie wiesz, chodzi o to twoje ignorowanie Mary, obrażanie się. Tak zachowuje się dorosły mężczyzna?
- A jak mam się inaczej zachowywać, co? Moja własna żona mnie cały czas oszukiwała! - Zaciśnięta w pięść dłoń muzyka uderzyła w instrument, w końcu na mnie spojrzał.
- Ja też nic o tym nie wiedziałem, też jestem na nią wściekły, ale cholera, Jared, dąsy to ostatnia rzecz, jakiej ona potrzebuje. Odłóż swoje humorki na bok i zacznij ją traktować normalnie.
- I mówi to ktoś, kto przez lata się nad nią znęcał - prychnął lekceważąco. - To, że ona jest teraz w takim stanie, jest tylko i wyłącznie twoją winą.
Zawrzała we mnie krew, poczułem niewysłowioną chęć mordu, ale z drugiej strony on ma rację i nie mogę być zły o to, że o tym teraz mówi.
- Myślisz, że o tym nie wiem? Codziennie pluję sobie w brodę za to, co jej robiłem. Wiesz, ile razy miałem ochotę wziąć sznur i się powiesić? Znam swoje grzechy, nie musisz mi ich przypominać.
- Cieszę się, ale Mary przegięła. Oszukała mnie, okłamała w tak ważnej sprawie.
- Ale zrobiła to dla twojego dobra, po to, żeby cię chronić.
- Nie jestem pieprzonym dzieckiem, nie potrzebuję ochrony! - wrzasnął jeszcze głośniej niż wcześniej i zerwał się z miejsca, kopiąc przy tym stołek, na którym siedział.
Spojrzałem na niego jak na kompletnego wariata i zacisnąłem mocno szczękę.
- Chyba jednak miałem rację, biorąc cię kiedyś za dupka. Naprawdę nim jesteś, jesteś skończonym dupkiem, Leto i nie zasłużyłeś na to, by być z moją córką - oznajmiłem mu najbardziej pogardliwym tonem, na jaki było mnie stać i opuściłem jego gabinet, trzaskając przy tym głośno drzwiami.
Dorosły facet, a zachowuje się gorzej niż pięcioletnie dziecko.
*Nazwa wymyślona na potrzeby opowiadania, nie mam pojęcia, czy takie miejsce istnieje naprawdę.
..................................
- Jeszcze raz przepraszam za ewentualne potknięcia w opisie rozprawy i mam nadzieję, że jednak było to w miarę znośne i nie zanudziliście się na śmierć. Co prawda nie musiałam jej opisywać, ale uznałam, że to jednak zbyt ważny element motywu, by go pominąć, więc zrobiłam wszystko, co było w mojej mocy.
- Dialog Jared - Mark napisany w marcu dwa tysiące dwunastego roku. To jest same wypowiedzi, wtrącenia narratora powstały, tak jak reszta rozdziału, w listopadzie.
- Oznaczyłam ten rozdział, jako rozdział z treściami + 18 ze względu na fragmenty puszczane w sądzie, plus zeznania z opisami czynności seksualnych.
- Tak poza rozdziałem - prawdopodobnie od jutra zacznę nadrabiać zaległości komentarzowe, które zrobiłam sobie w okresie mojej kwietniowej przerwy. Piszę o tym, żebyście nie pomyśleli, że o Was zapomniałam, czy coś :).
'Matko Boska Chorwacka!' -> jedyne słowa, które cisną mi się na usta. kocham to jak piszesz. w samej rozprawie nie było wielu błędów [dużo dziwnych filmów z dzieciństwa miało rozprawy sądowe więc 'się znam' xD]. Jestem jak najbardziej za Markiem i też mam ochotę grzmotnąć Jaya w ten kaczy łeb >.<
OdpowiedzUsuńogólnie to z Twoim opowiadaniem mogę mieć tylko romans, bo jak je skończyłam czytać [przed dodaniem tego chaptera] w okolicach 5 nad ranem na telefonie to chciałam się rozpłakać bo:
1. już nie mam co czytać
2. Mary jest chora i jest coraz gorzej
3. Jayu to idiota.
piszesz... nie wiem jak to określić, bo mój zasób słów jest poważnie ograniczony... ZAJEBIŚCIE! tak! piszesz zajebiście.
no, to chyba tyle :3
A mi dzięki tym słowom usta układają się w szerokim uśmiechu :). Widok co prawda okropny, aczkolwiek zawsze tak reaguję, kiedy ktoś docenia to, co tam sobie skrobię :).
UsuńMyślę, że wiele osób ma taką ochotę, nawet ja sama.
Piąta nad ranem?! Jezusie Chrystusiasty, podziwiam poświęcenie, no i oczywiście je doceniam :).
No tak, to największy minus nadrobienia wszystkich zaległych rozdziałów - trzeba czekać na kolejne, nie można przeczytać ich w momencie, kiedy ma się na to ochotę. Znam ten ból.
Jeszcze raz muszę napisać, że bardzo mi miło, że tak uważasz, to z pewnością budujące :).
Dziękuję za komentarz!
shit, to 3 próba odpowiedzi...
Usuńnawiązując do mojego 'poświęcenia' - monety szczytu, kiedy już ledwo co widziałam a, że rozmawiam ze sobą wyglądały tak:
-Lidka spać!
-Spierdyczaj, ja tu czytam!
-Spać kurwa!
-Chyba Cię...
i tak w nieskończoność... teraz będę podła i zerżnę opinie dziewczyn z dołu: tak, Twój styl pisania się zmienia na lepsze. to bardzo dobrze! wystopowałaś z +18 [osobiste buuu! XD], dobrze prowadzisz wątki i zaskakujesz wprawiając czytelnika w skrajne nastroje - na zmianę śmiech i płacz [tak, mnie] ale można manipulować ludźmi!
tak btw to kocham Neila ♥ Kelly już trochu mniej ale jeśli Neil ma być szczęśliwy to czemu nie XD
Czyżby znowu jakieś fochy Blogspota? Ostatnimi czasy zdarzają się komplikacje przy komentarzach.
UsuńKolejna taka opinia mnie uskrzydla! Nie ma nic bardziej motywującego, niż świadomość, że idzie się do przodu i godziny poświęcone pisaniu nie idą na marne :).
Ze scenami +18 przystopowałam, bo zaczęły mi one przeszkadzać. Jakiś czas temu wróciłam do aktywnego czytania książek i zdałam sobie sprawę z tego, że takie zostawienie swoim bohaterom prywatności dobrze wpływa na tekst, plus daje pole do popisu wyobraźni czytelnika. Poza tym mamy teraz przesyt seksu w filmach, serialach, reklamach, w klipach, książkach, w opowiadaniach; mnie to osobiście irytuje i męczy, więc postanowiłam ograniczyć takowe wątki. Teraz pisanie erotyków stało się modne, a ja zawsze jak ognia unikam tego, co modne. Nie lubię być pakowana do takiego samego worka co wszyscy.
Powtórzę się już chyba po raz tysięczny - opinia, że to, co piszę, wywołuje w kimś jakieś emocje, jest dla mnie największym i najwspanialszym komplementem!
Bo Neil to w gruncie rzeczy facet, którego da się lubić. Nie chciałam, by był postacią jednowymiarową i wzbudzał tylko negatywne uczucia, chciałam, by miał też taką stronę, za którą można by było go polubić, stąd też jego infantylne poczucie humoru :).
nie wiem czy Blogspot robi fochy, bo próbowałam to wstawić koło 1 w nocy [tak, nie mam normalnych pór na życie XD] przez telefon i w pewnym momencie miałam go ochotę wywalić przez okno. :<
Usuńwiem, że ten motyw się pojawia wieeeelu częściach współczesnego tworu ludzkiego więc to chyba moje chore przyzwyczajenie. chory ze mnie zboczuch. :<
no, to Neil ma już swoją największą fankę. :3
o! no i solennie obiecuję poprawę: będę komentarzajować!
Czytam twoje opowiadania już chyba od roku, jeśli się nie mylę. Albo i nawet dłużej, bo trafiłam na nie, gdy Twoj drugi blog był w początkowej fazie :) I z perspektywy czasu chciałam Ci napisać, że naprawdę widać ogromną zmianę w twoim stylu pisania, oczywiście zmianę na lepsze :) Więcej miejsca poświęcasz opisom i ogólnie tematyka rozdziałów ogranicza sceny +18 (choć nie powiem, ja akurat te sceny lubiłam ;) opisywałaś je w bardzo realistyczny sposób i zastanawia mnie skąd inspiracje do pisania takich scen? ) Bardzo fajne jest też to, że wprowadziłaś dużo bohaterów i wiele wątków i nie koncentrowałaś się tylko na osobach Mary i Jareda, ja np. bardzo lubiłam sceny z Kelly, z Neilem. Ogólnie uważam, że masz ogromny talent i pasję do tego, co robisz i nigdy z tego nie rezygnuj. Czytałam tez Twojego innego bloga, w których opisywałaś osobiste przemyślenia i widziałam, jak nie raz pisałaś tu czy na mary-was-a-different-girl, że kończysz z pisaniem, że byłaś rozczarowana, sfrustrowana, zła, że było mało komentarzy... To prawda, może ich mało. Ale ludzie to lenie, nie chce im się, by napisać kilka słów, które być może dla nich nie znaczą za wiele ale dla autora znaczą jednak bardzo dużo. I z tym musisz się liczyć, ja też byłam taką osobą - nie zawsze komentowałam, ale starałam się czytać każdy rozdział i powiem Ci, ze lubie wracać do twoich opowiadań :) Nie rezygnuj z pisania, nie poddawaj się a może uda Ci się odnieść sukces. :) Nie porzucaj tego, co sprawia Ci przyjemność i satysfakcję.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Tak na samym początku chcę zaznaczyć, że miałam dzisiaj naprawdę paskudny humor - wina słonecznego dnia i tego, że ludzie nie szanują mojego zdania - ale kiedy tylko tu weszłam i przeczytałam oba te komentarze, nie mogę przestać się uśmiechać, więc dziękuję Wam obu za poprawienie mi nastroju ;* A teraz już odnoszę się do treści Twojego komentarza:
UsuńPo pierwsze, kiedy czytam, że ktoś śledzi moje blogi tyle czasu, mam ochotę go znaleźć, paść przed nim na kolana, a potem go wyściskać, w końcu mało kto wytrzymuje ze mną dłużej niż kilka miesięcy, tak więc to naprawdę dla mnie wielka rzecz.
Tak, sama też zauważyłam te zmiany, ale co innego samemu je widzieć (albo myśleć, że się je widzi), a co innego, gdy ktoś je dostrzega. Zawsze bałam się jednej rzeczy - że stanę w miejscu, utknę gdzieś w martwym punkcie i przestanę się rozwijać. To by świadczyło tylko o tym, że wybrałam sobie nieodpowiednie hobby, a to byłaby druga taka sytuacja w moim istnieniu i chyba by mi serducho pękło.
Kiedy zaczęłam na powrót więcej czytać, doceniłam opisy. Są naprawdę niesamowicie ważną częścią pisania i żałuję tego, że kiedyś nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale w końcu każdy błądzi, prawda? :)
Co do scen +18 niedawno wypowiedziałam się na ten temat, jeśli Cię to interesuje, link znajdziesz na MWADG :).
Inspiracją może być wszystko dookoła, trzeba tylko dobrze patrzeć :).
Zawsze "kręciła" mnie wielowątkowość. Kiedy ciągle czyta się o tym samym, człowiek siłą rzeczy zaczyna się męczyć, podobnie jest przy pisaniu. Niedawno stworzyłam dwuczęściowy rozdział, który w całości poświęciłam jednemu wątkowi i gdzieś w połowie miałam się ochotę pochlastać, bo miałam już go po prostu dosyć, wymęczyłam się niemiłosiernie, ale po kilku dniach go skończyłam, bo obiecałam sobie, że zrealizuję swój plan no matter what.
Z natury jestem osobą bardzo impulsywną, emocjonalną, zdrowo przewrażliwioną, więc często popadam w dziwne nastroje, które przejawiają się właśnie rezygnacją i poczuciem bezsensowności wszystkiego, co robię.
Z pewnością już nic nie odciągnie mnie od pisania, bo mimo wszystko sprawia mi ono ogromną radość i nie wyobrażam sobie bez niego swojego istnienia ;).
Jeszcze raz dziękuję za miłe słowa.
Nie rozumiem skąd u Ciebie ten skrajny pesymizm, że "mało kto z Tobą dłużej wytrzymuje niż kilka miesięcy", jak ktoś jest dobry w tym co robi, to na pewno ma wiele wiernych czytelników, którzy być może nie ujawniają się :) Podoba mi się bardzo to, że odpowiadasz na każdy komentarz. Widać, że nie masz "gdzieś" swoich czytelników i że publikujesz tutaj nie tylko dla siebie ale oczywiście dla nas. :) A to, co napisałaś na końcu o swoim charakterze... Takie z reguły są osoby o duszy artystycznej :) Życzę Ci, żebyś dalej rozwijała się, dużo pisała i osiągnęła sukces :) Ale oczywiście pewnie jeszcze dam tutaj o sobie znać ; )
UsuńTen pesymizm to cecha wrodzona, odziedziczona po ojcu, siła wyższa, niestety.
UsuńKiedy nie odpisuję na komentarz, mam wrażenie, że jego autor czuje się przeze mnie ignorowany, więc zawsze staram się to robić, bo wiem, że uczucie bycia ignorowanym, to jedna z najgorszych rzeczy na świecie.
Bardzo dziękuję, naprawdę i mam wielką nadzieję, że jeszcze kiedyś przeczytam tu jakąś Twoją opinię :).
Kiedy zobaczyłam perspektywę to pomyślałam „Jezu, stęskniłam się za Harrym”. Czy tylko ja myśląc o nim Marion mam przed oczami ich imienników Z Requiem? Co jest dziwne, bo Leto widzę zupełnie inaczej.
OdpowiedzUsuńNie ma tutaj chyba żadnego prawnika, sędziego czy kogo tam, więc nie martw się, wszyscy raczej ci wybaczą rozprawę ;) Scena sama w sobie opisana bardzo dobrze, narracja Harrego wyróżnia się od innych, bo jako postać ma zupełnie inny charakter niż Mary czy Jared, inne podejście, inne sprawy na głowie. Jakoś nie wiem jak jeszcze opisać rozprawę, bo się na tym kompletnie nie znam.
Jak kiedyś chyba wspomniałam, rozumiem Jareda. Może zachował się egoistycznie, ale ma jednak chyba do tego prawo, bo oszukiwały go najważniejsze osoby w jego życiu; matka, brat i żona, która coś mu przecież obiecywała. Wydaje mi się, że może podświadomie chce ukarać Mary za kłamstwo dla swojej wygody? Zachowuje się jak dziecko, bo tak był traktowany. Albo robi to z zupełnie innego powodu, ale ja go nie znam :P
Drugi miesiąc z rzędu twój blog jest blogiem miesiąca (w końcu wiem gdzie to głosowanie, brawo ja), więc chyba czytelnicy są tylko komentować się nie chce.
- Bianka
Chociaż jedna osoba! Ogólnie czytelnicy nie przepadają za Harrym, więc bałam się, czy to ich nie odstraszy, ale musiałam opisać tę rozprawę, a pisanie jej z perspektywy innego bohatera jakoś nie bardzo mi leżało.
UsuńZapewne nie tylko Ty :D.
No to kamień z serducha, bo strasznie bałam się reakcji ludzi na opis tej rozprawy. Z jednej strony przerażały mnie ewentualne nieścisłości, a z drugiej obawiałam się tego, że ten fragment może zostać uznany za nudny, a to w końcu większa część rozdziału, siedem stron.
Kiedy patrzę na to obiektywnie, myślę tak samo jak Ty - Mary postąpiła naprawdę okrutnie, ukrywając przed Jaredem prawdę, więc on ma prawo teraz ją ignorować, ale kiedy patrzę na to okiem Mary, czy Marka, widzę, jak podle i dziecinnie zachowuje się teraz Jared. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, jak to mówią :).
Pobudki Jareda zostaną wyjaśnione w jednym z przyszłych rozdziałów, nie pamiętam tylko dokładnie, w którym.
Fakt, najpierw było WYRA, teraz MWADG, to bardzo budujące. I chyba najlepsze w tym wszystkim jest to, że ja o te głosy nie proszę, ludzie oddają je z własnej, nieprzymuszonej woli. Niektórzy mogą powiedzieć: "co to jest dziesięć głosów?", ale dla mnie to i tak wiele ;).
Ja akurat jestem osobą, która co prawda długo zabiera się do komentowania, ale kiedy już to robię, staram się całkowicie wyczerpać temat, uwzględnić każdy aspekt, a że jestem osobą dość gadatliwą, to i dużo piszę, więc troszkę ciężko mi pojąć, że można nie lubić i nie dodawać komentarzy, ale cóż, nie każdy ma takie podejście jak ja i powinnam to uszanować ;).
Dziękuję za komentarz :).
wieem, że bardzo dawno tu niczego nie komentowałam, a tym bardziej na MWADG, ale o niczym nie zapomniałam i myślę, że i tam wkrótce się odezwę.
Usuńtak na początku napiszę, że bardzo się ucieszyłam, że uniewinniono Harry'ego, bo mimo, że zdradzał Marion, to nie życzyłam mu pobytu w więzieniu. i zachowanie Jareda, to naprawdę bardzo mnie wkurza. a nawet więcej niż bardzo. na miejscu Marka nie powstrzymałabym się od rękoczynów, bo facet na to zasługuje w tym momencie. rozumiem, że go okłamała i w ogóle, ale i tak nie potrafię zrozumieć jego reakcji i może dlatego tak piszę, bo nigdy nie byłam postawiona w takiej sytuacji (i mam nadzieję, że nigdy się w takowej nie znajdę). ale mimo, że teraz zachowanie Jareda mnie denerwuje, to myślę, że facet niedługo się ogarnie, bo naprawdę kocha Mary...
aha, zapomniałam na początku napisać "przepraszam, że się nie udzielałam z komentarzami" xD
OdpowiedzUsuńNie ma pośpiechu, sama wiem, jak jest, nie zawsze człowiek ma wenę do komentowania :).
UsuńW sumie był taki moment (bardzo krótki, ale był), kiedy to rozważałam jakieś rękoczyny, ale zdecydowałam się to ominąć, głównie ze względu na Mary.
Jak napisałam na początku, nie masz, za co przepraszać, ja wszystko rozumiem :).
Ja dzisiaj krótko i na temat :).
OdpowiedzUsuńOpis rozprawy sądowej wyszedł Ci naprawdę bardzo dobrze, tak mega realistycznie. I wypowiedzi bardzo takie... ichnie, wiesz :D. Podziwiam, bo nie wiem, czy sama zdołałabym napisać coś takiego. Pewnie nazmyślałabym i o - śmiech na sali :D. Cieszę się, że Harry wygrał sprawę i przy pomocy innych w końcu dopiekli tej... babie. Bez winy nie jest, trochę dziwię się na taką 'normalną' reakcję Marion, bo gdybym ja dowiedziała się czegoś takiego... Kurcze, nie ręczę za siebie, to pewne. A ta spokojna... Tak myślę, że może się zejdą? Chociaż byłoby to... dziwne, w sumie.
Co do Jareda... Z jednej strony rozumiem to w jaki sposób się zachowuje, ale z drugiej to rzeczywiście jest już nieco przesadzone. Ale to są faceci, nigdy ich nie ogarniesz. I nie wiem dlaczego, ale ostatnimi czasy Mary serio zaczęła mnie mega irytować. Mam nadzieję, że to się zmieni.
I tyle ode mnie, więcej już nic nie wycisnę, padam na twarz.
Pozdrawiam ;*
W takim razie kamień z serducha, bo myślałam, że wyjdzie mi jakieś nudne nie wiadomo co z kosmosu :P.
UsuńJa też wątpiłam, czy mi się uda, ale spróbowałam, no i jakoś tam poszło. Myślę, że nie ma co zakładać wyniku, zanim się nie spróbuje, więc myślę, że i Ty pewnie dałabyś sobie z tym radę, gdyby nastała taka konieczność :).
Dosyć spokojna reakcja Marion wynikała głównie z oszołomienia, sama do końca nie ogarniała tego wszystkiego plus zdążyła już wyrzucić z siebie gniew na Harry'ego i nie miała już nawet siły robić mu dzikich awantur, no i nie ukrywajmy, że mimo wszystko cieszyła się z tego, że okazał się niewinny.
No cóż, przyznaję, że Mary się teraz w pewnym stopniu zmieni, czy na lepsze, czy na gorsze, to już Wy ocenicie :).
Również pozdrawiam i dziękuję za komentarz ;*
W końcu nowy rozdział! :) Już myślałam, że się nie doczekam ;d
OdpowiedzUsuńOczywiście świetny jak zawsze ;] Myślę, że scena w sądzie była bardzo dobrze napisana i nawet przez chwilę bałam się, że Harry przegra :( Jest jakaś szansa żeby znowu zszedł się z Marion, czy to już definitywny koniec ich związku?
Jeśli chodzi o Jareda to nawet nie wiem co napisać. Z jednej strony go rozumiem, ale z drugiej rzeczywiście zachowuje się jak pięciolatek -,-
Mam nadzieje, że pogodzi się z Mary i wszystko będzie dobrze ;)
Ach.. Jeszcze jedno. Liczę na trochę więcej Shannona! xD
Pozdrawiam,
Ann.
Fakt, dosyć długo z nim zwlekałam, ale siła wyższa, niestety.
UsuńBardzo się cieszę, że się spodobał i nie okazał się wielkim rozczarowaniem po tak długim oczekiwaniu :).
Czy jest taka szansa? No cóż, wszystko okaże się z czasem. Niczemu nie zaprzeczam i niczego nie potwierdzam :).
Planuję niedługo napisać rozdział z perspektywy Shannona, odświeżyć troszkę jego wątek, tak więc jeszcze się tu przed epilogiem pojawi, bez obaw :).
Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam :).
Boziu ale emocjonujący rozdział.
OdpowiedzUsuńCieszę się że ta sprawa w sądzie się tak skończyła.
Szkoda tylko że matka Harrego musiała słuchać o tych wszystkich rzeczach jakie jej syn wyprawiał w łóżku z Nelson.
Mam nadzieję że teraz Marion jakoś dojdzie do porozumienia z Harrym i pałam taką malutką nadzieją że zejdą się jeszcze ze sobą.W gruncie rzeczy byli fajną rodzinką.
Jared się zachowuje jak obrażony chłopczyk ! Jak rozumiem że ma żal do Mary że mu nie powiedziała o chorobie ale na Boga,ona go teraz bardzo potrzebuję !Mam nadzieję że Jay zmieni swoje zachowanie i zacznie wspierać żonę.
Wcale sie nie dziwie Mary że nie chcę już mieć żadnej blizny na swoim ciele.Każda z nich przypomina jej o złych rzeczach jakie ją spotkały w życiu.Miejmy nadzieję że jakoś się to ułoży.
Czekam na następny i życzę weny.Pozdrawiam !
Nie wyobrażam sobie, bym mogła rozwiązać tę sprawę w inny sposób. Tak to sobie ułożyłam, że taką największą karą dla Harry'ego za zdrady będzie właśnie rozstanie z Marion i pobyt w areszcie, gdzie wisiało nad nim widmo długoletniego więzienia. Należał mu się taki stres, po to wszystkim i pewnie nie tylko ja tak uważam :).
UsuńCelowo zrobiłam z blizn taką drobną obsesję Mary, by ciągle nawiązywać do jej przeszłości i cieszę się, że to nie przechodzi niezauważone :).
Wena z pewnością się przyda! Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!
Zanudzić na śmierć? Proszę Cię naprawdę świetnie czytało się opis tej rozprawy. Połykałam wszystkie kolejne zdania jak małpa kit! Zgrabnie napisane a na potknięcia nie patrzyłam, bo nie znam się na rozprawach sądowych i myślę, że nawet jeśli jakieś sie tam pojawiły to nikomu nie przeszkadzają. W końcu nikt z nas nie jest dyplomowanym prawnikiem a autor też człowiek a nie maszyna, ma prawo czegoś nie wiedzieć i podpierać się głównie wyobraźnią. Części Marka się zupełnie nie spodziewałam i jestem bardzo mile zaskoczona, bo zawsze dobrze mi się czyta fragmenty z jego perspektywy zarówno tutaj jak i na MWADG. Rozmowa z Jaredem była fajnym zwieńczeniem całej tej sytuacji w domu Leto. Co prawda nie było wojny, ale świetnie King to wszystko podsumował. No i to wspomnienie o tym, że chciał się zabić przez to co robił Mary bardzo fajny aspekt. To pokazuje, że ta przeszłość ciągle tkwi w nich obojgu i mimo iż są już pogodzeni to ciągle to pamiętają i ciągle ich to boli.
OdpowiedzUsuńA teraz czekam na kolejny!
W takim razie bardzo się cieszę :).
UsuńMyślę, że części Marka raczej nikt się nie spodziewał, a ja chciałam pokazać obecną sytuację w domu Leto oczami kogoś poza Mary i Jaredem. A mi się bardzo dobrze pisze z jego perspektywy, robię to co prawda rzadko, ale zawsze jest to dla mnie duża przyjemność, szczególnie wtedy, gdy mam coś konkretnego do opisania i nie muszę się głowić trzy godziny nad jednym zdaniem :).
Ta przeszłość Mary i Marka jest niezwykle ważna i nie zamierzam o niej zapominać tylko dlatego, że nastąpiło między nimi pojednanie, to byłaby ogromna ignorancja z mojej strony, której wręcz nie cierpię.
Kolejny pojawi się może w przyszłym tygodniu, zobaczymy :).
Przeczytałam 155(156) części tego opowiadania, zamiast się uczyć do matury, jestem mistrzem. Fajnie, że Mark i Mary w końcu się pogodzili, czułam podczas czytania MWADG, że w przyszłości będą ze sobą pogodzeni. O dziwo, postać, którą najmniej lubię, to Mary, chyba przez to jej ślepe zapatrzenie w Jareda, że nie wybaczała mu jakichś tam ciężkich rzeczy z wcześniejszych części, że była bardzo egoistyczna, ale trzeba powiedzieć, że bardzo wzruszyła mnie scena z niedawnego odcinka, gdzie była z mamą i oglądała te swoje najlepsze wspomnienia.
OdpowiedzUsuńLubię Neila mimo tych jego wyskoków, szkoda, że szykujesz na niego jakiś zły występek (bo coś takiego wyczytałam w którychś tam komentarzy pod którąś tam częścią, teraz żałuję, że nie zapisywałam, gdzie co wyczytałam). Mam nadzieję, że jednak nie będziesz tak okrutna i będzie mu dane opiekować się dzieckiem razem z Kelly.
Shannon, moja ulubiona postać, jest trochę za mało rozbudowana, to znaczy za rzadko ostatnio się pokazuje. I wkurzyła mnie ta cała Bonnie tym swoim czynem, zwłaszcza że ich dziecko miało szansę na naprawdę wielką miłość z jednej chociaż strony - ze strony ojca. I dobrze, że Shannon nie jest już z Oksi, ona jakaś dziwna jest, aczkolwiek po tym, co jej matka zrobiła, było mi w sumie trochę żal.
Fajnie, że to Marion jest matką Scottego, mimo że jej związek nie udał się z Jaredem. Jest odpowiedzialną i naprawdę kochaną osobą, która myśli o innych, co jest plusem przy takich postaciach jak Jay i Mary. ;) Szkoda, że nie dała drugiej szansy Harremu, chociaż kto wie, co się wydarzy.
No i wreszcie Jared - rozczula mnie jego czułość i rodzinność, ale czasami jest tego aż w nadmiarze, co miało efekt końcowy chyba taki, że w najtrudniejszym momencie okazał się być egoistycznym snobkiem, który myśli tylko o tym, jak bardzo został zraniony przez Mary, co było dobrem koniecznym ze strony jego żony, takie dobre kłamstwo. Przydałoby mu się parę razy spuścić lanie, żeby zrozumiał, że najgorsze, co może zrobić, to odciąć się od rodziny, od Mary, i nie pomóc jej w ostatniej drodze życia.
Scenę sądową bardzo przyjemnie się czytało, mam nadzieję, że ta cała Roxanne otrzyma dożywocie, bo przy okazji zabije swojego niedoszłego męża. :P Ucieszyłabym się bardzo. I smutno mi, że Harry został sam na lodzie, bo widać, że chce się zmienić.
Nie mogę się doczekać śmierci Mary i reakcji, jaka będzie po tym zdarzeniu. Takie tam moje chore myśli. :P
I faktycznie, na przełomie tych paru lat (lat??) Twój charakter pisania bardzo się zmienił, na lepsze, to wiadomo. Zawsze tak jest, jak porównuję moje wypociny z gimnazjum do teraźniejszych to aż wstyd, zupełnie dwa różne światy. To pisanie tak buduje, uczy...
Mam nadzieję, że niedługo nowy odcinek. Weny, weny, weny! :)
Ach, i zapomniałam - Courtney. Wkurza mnie mocno to bezstresowe wychowywanie dziecka, bo spotkałam się z rówieśnikami, którzy tak własnie byli wychowywani, i 99% z nich teraz ćpa, pije bądź pali, wpadło w złe towarzystwo i mają sprawy w sądzie. Mam nadzieję, że Jared po śmierci Mary się ogarnie i zacznie wychowywać to dziecko z twardą ręką. Niby Mary nie chce, aby Court przeżywała to samo, co ona, ale swoim postępowaniem wobec dziecka nie wskóra nic dobrego.
UsuńMam nadzieję, że nie będzie miało to przykrych konsekwencji w postaci kiepskich wyników :D.
UsuńOk, na sam początek chcę Ci serdecznie podziękować za to, że zdecydowałaś się przebrnąć przez tyle rozdziałów, że nie zrezygnowałaś gdzieś w połowie, że zdecydowałaś się dać temu opowiadaniu szansę, to naprawdę wiele dla mnie znaczy :).
Wiele osób nie przepada tu za Mary, w pewnym sensie to rozumiem, bo ma faktycznie paskudny charakterek i czasami zachowuje się wręcz irracjonalnie, ale osobiście ją uwielbiam i przyznaję bez bicia, że to moja ulubiona postać z gronach tych, które stworzyłam, zarówno w tym opowiadaniu, jak i w całej swojej przygodzie z pisaniem na przestrzeni lat.
Coś złego dla Neila? Nie przypominam sobie, pamiętam, że zapowiadałam trochę stresu dla Harry'ego, aczkolwiek ostatnio szwankuje mi pamięć, więc możliwe, że coś takiego było :).
Przyznaję, że nie mam zbyt wielu pomysłów na wątek Shannona, jednak przed zakończeniem pojawią się jeszcze przynajmniej dwa rozdziały z jego perspektywy :).
Na tej zasadzie właśnie budowałam postać Marion - przeciwieństwo Mary, taka równoważnia dla egocentryzmu dawnej pani King, dla jej trybu życia, spojrzenia na świat.
Zawsze podkreślałam, że Jared, podobnie jak jego żona, jest w gruncie rzeczy ohydnym egoistą, więc zdecydowałam, że nie może nagle stać się litościwym altruistą, który jest w stanie wszystko ot tak wybaczyć, stąd też taka, a nie inna reakcja na zaistniałą sytuację.
Tak, też uważam, że Jaredowi przydałoby się porządne lanie :D.
A skąd pewność, że Mary umrze?
Bardzo mi miło, że dostrzegasz tę zmianę, to dla mnie ogromny komplement. Fakt, sama widzę wielką różnicę między tym, jak pisałam pięć lat temu, a jak piszę teraz. Znalazłam niedawno swoje stare wypociny i to nie jest tak, że są one jakąś wielką tragedią, pod względem pomysłu są naprawdę ciekawe i myślę nad tym, by kiedyś do nich wrócić i je stuningować, kulał wtedy głównie styl plus nie miałam absolutnie żadnej wiedzy w dziedzinie interpunkcji i poprawnego zapisu dialogów. Myślę, że każdy, kto dużo pisze, szlifuje swoje umiejętności, z każdym dniem staje się coraz lepszy, w końcu praktyka czyni mistrza :).
Jak sama zauważyłaś, to bezstresowe wychowanie Court wynika z awersji Mary do przemocy fizycznej i psychicznej wobec dzieci. Masz rację, że taka metoda też nie jest do końca dobra dla dziecka, nawet sama Mary to stwierdziła, poza tym Mary czuje, że zawiodła jako matka w przypadku Emily i nie chce popełnić tego samego błędu przy Courtney.
Postaram się dodać kolejny rozdział w ciągu najbliższych dwóch tygodni, a wena zawsze się przyda, dziękuję :).
To Mary nie umrze? Przecież ma raka, złośliwego, dostaje już morfinę.. Chociaż w sumie długo się trzyma w tym ostatnim apogeum. A jak umrze to pewnie to będzie to owe zakończenie, o którym wspomniałaś. Czekaj, to znaczy, że to opowiadanie ma zakończenie? o.O Zasmuciłaś mnie trochę.
UsuńMary też lubię, ale z MWADG, tam to kocham po prostu tą postać, jej charakterek, jej bycie, to wszystko. A tutaj... Nie, to na pewno nie jest przejedzenie się tą postacią, bo byłam bardzo ciekawa tego, jak potoczą się dalej jej losy w przyszłości, kiedy będzie już stara.
Wracając do wątku z Court, z Mary mógłby ktoś pogadać tak samo, jak ona gadała z ludźmi z tego Jaredowego ośrodka, żeby pokazać, że to, co ona robi, jest złe dla jej dziecka. Emily, mimo tego, ze matki praktycznie nie miała, wyrosła na naprawdę dobrą dziewczynę.
Shannon mógłby w końcu mieć dziecko z zupełnie niespodziewaną osobą, gdzie ten związek przerodzi się w coś więcej i wyjdzie za tą kobietę. :)
Nie wiem, czemu piszesz o poddaniu się podczas czytania, to tak, jakby wyrzucić w połowie przeczytaną książkę, bo jest zbyt nudna. Wszystko trzeba przecież zrobić do końca, bo co to za argument, że się nie podoba. To można stwierdzić dopiero wtedy, gdy zna się zakończenie całej powieści.
To niech Jared dostanie takie porządne lanie od swojego brata, he he he ;D
A matka Oksi i Kelly pójdzie siedzieć za to, co zrobiła swojej starszej córce? Bo trochę głupio, ze Oksi nie reaguje na to, co jej rodzona matka wyrządziła.
I więcej wątku Dominica z Neilem, on jest fajny! :)
Wiem, Jared się rozwiedzie z Mary! :D
Dla mnie to zaszczyt, że mogę czytać tak fajne opowiadanie, dzięki, że jesteś. ;)
To, czy umrze, czy nie umrze, wyjdzie z czasem, teraz nic nie chcę zdradzać :).
UsuńWszystko się kiedyś kończy :).
Dużo osób mi pisze, że lubią Mary w MWADG, a tu już nie. Sama nie wiem, z czego to wynika. To znaczy kilka osób pisało mi, że nie lubią jej dlatego, że oni widzieli Marion u boku Jaya, a tu nagle pojawiła się Mary i wszystko się pomieszało.
Piszę, bo wiele osób przestało czytać to opowiadanie, więc różnie to bywa.
Co do pani Tucker, jeszcze się nad tym nie zastanawiałam, wymyślę coś na poczekaniu :P.
Aww, nawet nie wiesz, jak miło mi się zrobiło, kiedy przeczytałam to ostatnie zdanie, dziękuję :).
No dobra, tutaj też już dotarłam:) Wybaczysz mi???????? Proszę!!!!
OdpowiedzUsuńTak szczerze mówiąc, to ten rozdział szalenie mi się podobał. Dobrze wiesz, jak nie znoszę Harry'ego teraz, prawda? A jednak w trakcie tej rozmowy, kiedy jego adwokat zaczął powoli demaskować Nelson, to zaczęłam mu kibicować. Bardzo podobał mi się sam opis rozprawy sądowej, sama kiedyś taką pisałam i wiem, jakie to trudne. Aczkolwiek Ty poradziłaś sobie z nią naprawdę dobrze. To naprawdę nie jest proste wymyślić pytania i je skontrować tak, żeby wszystko miało sens i nie wyglądało stucznie. Uwielbiam też, kiedy prawnicy powoli i z wyczuciem zaczynają odsłaniać swoje karty, jak to zrobił Dorian. Kiedyś marzyłam, żeby być prawnikiem, ale to jednak nie dla mnie, nie umiałabym tak dobrze wszystkiego rozegrać. Zaskoczenie Roxanne musiało być boskie. Pewna swojej wygranej, kolejnego przekrętu, została wreszcie zdemaskowana. Przykro mi było tylko z jednego powodu. Marion musiała tego wszystkiego słuchać, co prawda na własne życzenie, bo nie musiała przychodzić, ale jednak. Harry mimo tego, że mu dzisiaj kibicowałam, nie stał się lubianą przeze mnie postacią i nadal uważam, że nie zasłużył już na Marion. Mam nadzieję, że rozwód dojdzie do skutku, że Marion mu tego nie wybaczy.
Jeśli chodzi o Marka, zajechało mi u niego hipokryzją. Ja wiem, że zachowanie Jareda jest irytujące i dziecinne, bo jednak Mary umiera, ale jakby to nie zabrzmiało, ja je popieram. Dla mnie oszustwo w żaden sposób nie jest do usprawiedliwienia. Mark, co jest zrozumiałe, jest wściekły na zięcia, ale sam święty nie był, a teraz ma czelność wyrzucać mu jego winy. Wiem, że Jared wkrótce odzyska rozsądek, przynajmniej nie sądzę, żebyś w takim stanie miała go utrzymywać do śmierci Mary, ale nie winię go za to, że robi, jak robi. Rozmowę w gabinecie uważam za chyba najlepszą, jaką tylko rozegrałaś między tymi dwoma panami.
Tak w ogóle to ile jeszcze odcinków zostało? Jakoś nie umiem sobie wyobrazić końca tego opowiadania. Jest ono już ze mną tak długo, że to aż dziwne, że może się skończyć.
Również i do niego życzę Ci weny:* Pozdrawiam:*
Wybaczam, przecież wiesz, że mam miękkie serducho :D.
UsuńJejkuś, niezmiernie mnie to cieszy, bo naprawdę bałam się opinii na temat tego rozdziału. Co do samego pisania rozprawy, fakt, łatwe to na pewno nie było, ale szło mi z taką lekkością, napisałam to tak szybko,że sama byłam w sporym szoku. Szykowałam się na kilka dni męczarni, która szłaby mi jak krew z nosa, a tym czasem uwinęłam się z tym opisem w jakieś dwie godziny. Szczególnie lekko szła mi mowa końcowa, choć i tak nie wygląda tak, jakbym sobie tego życzyła. Marzyło mi się wsadzenie do ust Doriana prawdziwej wirtuozerskiej przemowy, niestety nie mam zdolności, jeśli chodzi o mowy prawnicze. Mnie nigdy ten zawód nie kręcił, jednak zawsze podziwiłam i nadal podziwiam gadane adwokatów, szczególnie obrońców.
W sumie długo się szykowałam do dialogu Mark - Jared, jak pewnie zauważyłaś, była to ich pierwsza taka rozmowa, bo wcześniej nie mogłam wpaść na żadną koncepcję, a nie chciałam tego spieprzyć. Dopiero w sierpniu poczułam nagły przypływ weny i wpadłam na pomysł takiej rozmowy z Mary w tle, w której Mark by wygarnął Jaredowi to, że nie zasługuje na jego córkę, a Jared wyrzucił Markowi winy z przeszłości.
Łącznie będzie tu sto siedemdziesiąt rozdziałów plus epilog, z tym że jeden z rozdziałów będzie podzielony na dwie części (chyba, że podziału będzie wymagał jakiś,który jeszcze nie powstał, ale tego nie przewiduję).
Tak samo ja nie wyobrażałam sobie końca Twojego opowiadania, a jednak się skończyło, wszystko się kiedyś kończy niestety.
Dziękuję za życzenia i również pozdrawiam ;*.
Klaudia się wyspryciła i uciekła na łóżko z dala od promieni słonecznych, więc teraz mogę w spokoju czytać. :) W dodatku wymyśliłam złotą metodę komentowania - czytać do pierwszego przerwania perspektywy, komentować i znowu czytać. Medal mi się należy, bejbe. :D
OdpowiedzUsuńDawno nie było chyba Harry'ego w tym opowiadaniu, przynajmniej mi tak się wydaje, jakby zaginął w tym więzieniu czy coś...
Może nie przepadam za nim, ale teraz jest mi go zwyczajnie szkoda, bo w sumie Nelson sama go do tego wszystkiego namawiała, ale się małpa wyspryciła... Ugh, teraz to mam nadzieję, że on nie trafi do tego więzienia! Tylko i tak wszyscy będą widzieć w nim gwałciciela, którym chyba nie jest, nie? Bo tamta kobita się na wszystko zgadzała, więc... Taki smutny ten rozdział będzie, tak mi się przynajmniej wydaje. :c
Harry zachowuje się dosłownie tak jak ja, gdy kogoś nie lubię, tak samo wszystkim odpowiadam w myślach. :P Na rozprawie pojawił się Neil i drugi facet... damn, kim on jest, bo go ni cholercię nie kojarzę? :/
Mieszkanie za sto dolarów miesięcznie? Patrzyłam na ceny mieszkań za granicą i najtańsze w Stanach jakie znalazłam to chyba takie za siedemset/osiemset dolców na miesiąc, no chyba, że prawnik nie mieszka w jakiś luksusach i mieszka na tak zwanym zadupiu. :P Tak w ogóle to ciekawe przedstawienie prawnika, zawsze ten zawód kojarzył mi się z kimś bogatym, wszyscy zawsze mówią, że prawnicy dużo zarabiają, a tu proszę... ;)
Dobra, jedziem z drugą częścią, to znaczy tą po tych trzech gwiazdkach. :D
Nienawidzę jak ktoś udaje, a zwłaszcza jak w sądzie wymusza się płacz, ugh, to powinni wszyscy rozpoznać, a tu dupa... albo Nelson jest dobrą aktorką, albo Harry ma zdolności nadprzyrodzone i ma zamontowany w głowie wykrywacz kłamstw.
Dokładnie pomyślałam o tym samym - im więcej nakłamie, tym brutalniej ją zdemaskują. Damn, nie pamiętam, kiedy aż tak się wczuwałam w bohaterów i czytałam coś z taką ciekawością! :D
"Uderzał mnie po twarzy swoim członkiem" - zakrztusiłam się piciem. Boże, za co?
"Obrona nie ma żadnych pytań(...)" - tak mi stanęło na moment serce, że sobie tego nie wyobrażasz. :O Co pomyślałam? To, że mają zamiar udupcyć Harry'ego! Moje serducho! :c
Kurde, ta rozprawa mnie zszokowała. Wyszło ci to naprawdę dobrze. :D Mnie by cholera wzięła, bo strasznie nie lubię powtarzać wyrazów, a w sądzie nie wypada nazwać kogoś po imieniu albo jakoś skrótem. :P Ogółem mi się podobało i coś czuję, że Harry będzie niewinny (oby). No i cieszy mnie to, że Marion się tam pojawiła (zabij mnie, znowu pomyślałam o Tobie) i go wspiera czy coś. Tak milusio mi się również zrobiło na serduszku. :)
Damn, czytam pierwsze słowa i mi się ręce trzęsą. Ja wiem, że on to wygra, bo zmietli Roxanne ilością dowodów, no, ale... mimo wszystko jest stresik. :D
UsuńFuck yea, udało się!!! Na mur beton trafi do więzienia! <3<3
"Znowu razem mieszkamy?" - i tak mi przeszło przez myśl, że są parą. Teraz tak mi się ryjek cieszy i wszystko wydaje się takie lovely. :D
Ech, no i humor mi się pogorszył po tym jak Harry pomyślał, że stracił ją na zawsze :( Ale no, life goes on...
Mark, Mark, Mark... ojciec Mary! Serio chyba kupię sobie coś na pamięć, ewentualnie zajrzę do zakładki "bohaterowie" i się wykuję imion i nazwisk ;)
Znowu mam stresa, bo wyczuwam ostrą kłótnię, kiedy Mary i Jay się spotkają. Jak on ją zwyzywa czy coś w tym stylu to osobiście go zamorduję!
Nadal trochę ciężko mi przyswoić to, że Mark kocha swoją córkę, bo w głowie mam sceny z MWADG (które swoją drogą też muszę przeczytać w końcu...) i tak mi się nie chce wierzyć, że tak jej nienawidził, a teraz... no, ale w końcu to jego dziecko i dobrze, że jest, jak jest. :)
"(...)ale jakby tak się zdarzyło, że stracisz panowanie nad swoją pięścią, to nie będę mieć żalu." - od dzisiaj kocham ten tekst. :D Szkoda mi Jareda, że tak to wszystko nagle się wydało i wyszło, że wszyscy go oszukiwali (no, może nie do końca), ale też zachowuje się jak idiota i małe dziecko, bo dorośli znani są z tego, że preferują rozmowę i wszystko kulturalnie (albo i nie) sobie wyjaśniają.
No to, Mark, do dzieła! :D
Cholera, no to się porobiło! Rozdział wydawał mi się długi, ale jakoś tak szybciutko zleciał. Uwielbiam to, że tak wczuwam się w twoich bohaterów i w jednej chwili cieszę się, że Harry wygrał sprawę w sądzie, a zaraz potem trzęsą mi się ręce, bo rozmowa Marka i Jareda. :D
Mam ogromną nadzieję, że wszystko w następnym rozdziale się wyjaśni, bo przez te opowiadania moja ciekawość sama mnie wykończy. :P
Ah, jeszcze zapomniałam dodać - bardzo dobrze z twojej strony, że oznaczyłaś ten rozdział jako dla dorosłych, bo jednak rozprawa sądowa była dość "brutalna", wiesz o co chodzi, nie? :)
Tak, dosyć dawno o nim nie wspominałam, bo w sumie nie widziałam sensu. Opisywanie dnia w areszcie raczej nie byłoby niczym ciekawym, wolałam więc poczekać do rozprawy :).
UsuńTo bardzo miłe, kiedy tak wszyscy złorzeczyli Harry'emu po tym, co zrobił Marion, a w tej sytuacji zaczęli odczuwać wobec niego współczucie, to znaczy, że udało mi się go wykreować tak, by był po prostu ludzki.
Gwałcicielem nie jest na pewno. Wszystko, co robił z Roxanne, to był seks. Brutalny, bo brutalny, ale ona właśnie tego chciała, takie miała upodobania, on nie robił niczego wbrew jej woli.
Neil? Nie Neil, Nelson ;). A ten drugi pan pojawił się w rozdziale, w którym Harry'ego odwiedził właśnie Nelson. To znaczy nie pojawił się osobiście, ale wspominałam o nim w rozmowie ;).
Podkreśliłam w tekście, że Dorian mieszka w biedniejszej dzielnicy Nowego Jorku, mieszkanie jest tanie ze względu na nieprzyjemną okolicę właśnie i mały metraż. Cieszę się, że taka wizja wydaje Ci się ciekawa, bo nie chciałam jechać stereotypem bogatego, wymuskanego mecenasa, któremu zależy głównie na kasie. Dużo zarabiają, gdy prowadzą większe sprawy, White, jako że nie ma zbyt długiego doświadczenia, dostaje drobne przypadki i to też od biedy, proces Harry'ego to tak naprawdę jego pierwsza nieco większa sprawa.
Damnciu, ale mi komplement strzeliłaś, dziękuję :). Chodzi oczywiście o to wczucie się w bohaterów. Zawsze mi cholernie miło, kiedy takie coś czytam :).
Plus pozytywne przyjęcie rozprawy to też dla mnie przysłowiowy kamień z serca, bo strasznie obawiałam się jej przyjęcia. Bałam się, że będzie za długa, za nudna, zbyt mało dopracowana, a tu proszę, jednak się pomyliłam. I całe szczęście ;D.
Dave i Harry jako para? To mogłoby być nawet ciekawe :D.
Też mam czasem problemy z zapamiętywaniem bohaterów, chociażby u Ciebie - nigdy, no nigdy nie pamiętam, jak Laura ma na nazwisko :D.
Ale to nie było tak, że Mark nienawidził Mary. On ją cały czas kochał, tylko momentami zaślepiało go to, że w jego oczach to ona przyczyniła się do śmierci matki. W MWADG jest i będzie kilka momentów, gdzie to uczucie Kinga widać. Raz to przedstawiam dosłownie, innym razem symbolicznie ( i nie zawsze te symbole są odpowiednio odczytywane, ale nieważne, w końcu to tylko internetowe opowiadanie, nikt się przy nim aż tak nie skupia, by zauważać rzeczy mniej dosłowne).
To właśnie było moim założeniem, by Jared zachowywał się jak obrażone dziecko.
Ja też uwielbiam to Twojej wczucie, bo wiem, że są osoby, które pochodzą do nich bez emocji, bo nie traktują na serio ff.
Tak, wiem. Z początku miał to nie być rozdział +18, ale doszłam do wniosku, że skoro Harry i Roxanne będą rzucać szczegółami tamtej nocy plus będę opisywać nagranie, powinnam go jednak tak oznaczyć :).