04.03.2021
Status archiwalnego bloga - siedemdziesiąt cztery rozdziały.

czwartek, 7 marca 2013

154. To już zupełnie inna osoba CZĘŚĆ I

Jared:



    Sam na korytarzu, czując się tak, jakby moja pierś przygnieciona była przez dwutonowy głaz. Wszystkie bodźce zewnętrzne dochodzące do mnie z opóźnieniem, szumiąca w uszach krew, serce rozsadzające żebra. Chodzenie bez sensu w kółko i powtórne zajmowanie miejsca na plastikowym krześle. Rozwichrzone włosy przepływające przez drżące palce. A to miał być taki piękny dzień. Miałem odklepać swoje w telewizji i wrócić do domu, gdzie cieszyłbym się wspólnymi chwilami z moimi dziewczynami, zamiast tego siedzę na poczekalni szpitala, nie mając zielonego pojęcia  na temat tego, co dzieje się z moją żoną. Od prawie trzech kwadransów koczuję na tym przeklętym korytarzu i nikt nie chce mi nic powiedzieć. Lekarze wchodzą i wychodzą z sali, tak samo pielęgniarki, ale nawet na mnie nie patrzą. Nikomu nie przyszło do głowy, żeby mnie o czymkolwiek informować. Bo niby po co, przecież jestem tylko mężem, który zastał żonę nieprzytomną na pieprzonej podłodze w pieprzonej łazience. Kto by się tam tym przejmował...
- Pan Leto?
Jak oparzony zerwałem się z krzesła i spojrzałem na mężczyznę, który właśnie opuścił salę zabiegową.
- U pańskiej żony wystąpił krwotok wewnętrzny, na szczęście niezbyt silny. Szybko udało nam się go zatamować, dzięki czemu uniknęliśmy zwykle niezbędnej w takich sytuacjach transfuzji.
- I co z nią?! Jak się czuje?! Odzyskała przytomność?! - pytałem, skubiąc palcami rękaw koszulki.
- Nie, póki co nie, ale jej stan jest stabilny. Jak tylko się ocknie, wykonamy kilka niezbędnych badań, żeby sprawdzić dokładnie, w jakim stanie jest wątroba.
- Wątroba? - Uniosłem brwi w sporym zaskoczeniu. Przecież Mary nie ma problemów z wątrobą, nigdy ich nie miała.
- Tak, chcemy poznać tempo rozwoju nowotworu, żeby wiedzieć, czy żona kwalifikuje się do przeszczepu.
- Ż... że co, proszę? - Mimo iż sądziłem, że to niemożliwe, serce zabiło mi jeszcze szybciej, żołądek skręcił się jak plastikowa butelka i okręcił wokół własnej osi. Nowotwór? Przeszczep? O czym on w ogóle mówi?! O co tu, do cholery, chodzi?!
- Według karty pańska żona cierpi na nowotwór.
- No tak, zdiagnozowano u niej raka płuc w zeszłym roku, ale leczyła się i choroba przestała  się rozwijać, komórki zaczęły regenerować i...
- Tak, płuca są już z grubsza czyste, co swoją drogą jest dla mnie ogromnym zaskoczeniem, bo nowotwór tego narządu jest zwykle najtrudniejszy do wyleczenia i w prawie stu procentach przypadków kończy się śmiercią. W przypadku pańskiej żony naświetlania i leki dokonały cudu, ale niestety komórki rakowe przeszły na wątrobę. Z zapisków doktora Pullmana wynika, że pańska małżonka została o tym poinformowana kilka miesięcy temu. Zaproponowano jej chemioterapię, jednak odmówiła. Regularnie odbiera recepty na morfinę. Pan o niczym nie wie?
Nie odpowiedziałem, zabrakło mi na to siły. Poczułem tylko silne ukłucie w piersi i ugięcie nóg, które wymusiło na mnie powrót na krzesło.
Analizując pobieżnie to, co przed chwilą usłyszałem, doszedłem do wniosku, że to jakaś pomyłka, że doktor dostał niewłaściwą kartę. Tak, to na pewno pomyłka!
- Dobrze się pan czuje? - Lekarz położył mi dłoń na ramieniu i wbił we mnie uważne spojrzenie.
- Pan musiał się pomylić, to nie może być karta mojej żony. To na pewno nie jest karta mojej żony.
- Mary Leto z domu King, urodzona trzydziestego grudnia tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego pierwszego roku w Bellingham w stanie Waszyngton, zgadza się?
- Tak, ale ona przecież nie bierze morfiny, nigdy nie skarży się na ból wątroby. Przecież gdyby choroba faktycznie nawróciła, powiedziałaby mi o tym, na pewno by mi powiedziała - wymamrotałem bardziej do samego siebie niż do lekarza i zagryzłem mocno dolną wargę. Poczułem metaliczny smak krwi, moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Ona na pewno by mi powiedziała, na pewno...
- Karta nie kłamie, panie Leto.
- Ktoś musiał coś pomieszać - rzuciłem już nieco żywszym tonem. - Tak, ktoś na pewno zrobił jakiś błąd i wpisał dane mojej żony do karty zupełnie innej pacjentki, na pewno tak było, na sto procent!
- Ja rozumiem, że jest pan w szoku, ale dokumentacja w naszej klinice prowadzona jest niezwykle skrupulatnie, nie ma nawet opcji, by to była pomyłka.
- Ale to jest pieprzona pomyłka! - wrzasnąłem, zrywając się z miejsca.
- Panie Leto, niech się pan uspokoi, albo zawołam ochronę.
- Nie, to niech pan przestanie mi wmawiać, że moja żona ukrywa przede mną chorobę!
- Ja nic takiego nie powiedziałem, mówię tylko, że według karty pańska żona cierpi na złośliwego raka wątroby, który wywołał krwotok i utratę przytomności - medyk wciąż nie daje za wygraną, nie dopuszcza do siebie myśli, że mają burdel w papierach. A mają go z całą pewnością, inaczej takie rzeczy nie znalazłyby się w karcie Mary.
- Gówno prawda!
- Proszę się wyrażać, to prywatna klinika, a nie jakaś podrzędna melina! - warknął już zupełnie innym tonem. I jemu zaczęły puszczać nerwy. - Jeśli mi pan nie wierzy, to może pan pójść do doktora Pullmana. Tak się składa, że właśnie skończył asystować przy zabiegu swojego pacjenta.
- A żeby pan wiedział, że do niego pójdę.
- Bardzo proszę, czwarte piętro.
Nawet nie dziękując, ruszyłem w stronę windy i wcisnąłem odpowiedni przycisk. Mam stuprocentową pewność, że gdy tylko powiem Pullmanowi o całej tej sytuacji, zrobi z tym porządek. To jest po prostu nie do pomyślenia, żeby podnosić ludziom tak ciśnienie przez durną niekompetencję. Rak wątroby? Oni sobie chyba kpią. Przecież bym to zauważył, tak istotna rzecz nie umknęłaby mojej uwadze. W naszym domu nie ma nawet grama morfiny, są tylko tabletki wzmacniające, które Mary dostaje od swojego onkologa. Gdyby choroba zamiast się cofać, postępowała, wiedziałbym o tym. Lekarz Mary nie miałby prawa tego przede mną ukrywać, nie miałby prawa.
Winda zatrzymała się na czwartym piętrze, którego korytarz wyglądał dokładnie tak samo jak ten na parterze. Te same morelowe ściany i obrzydliwie zielone panele na podłodze, ten sam ohydny zapach.
- Pan Leto? Co pan tutaj robi? - usłyszałem, gdy po przejściu kilku kroków wpadłem na idącego zna przeciwka lekarza.
- Dzień dobry, ja właśnie pana szukałem.
- Mnie? Coś się stało? Coś nie tak z Mary? - Spojrzał na mnie nieco zaniepokojonym wzrokiem, dopinając guziki białego fartucha.
- Godzinę temu znalazłem ją nieprzytomną na podłodze. Lekarz dyżurujący powiedział, że to był krwotok wewnętrzny.
- Wątroba - wydukał cicho.
- No właśnie to samo powiedział tamten konował, ale przecież Mary nie ma problemów z wątrobą. No i w ogóle pomieszali jej kartę.
- Pomieszali? - Mężczyzna przekręcił lekko głowę, patrząc na mnie jeszcze uważniej.
- Wpisali jej dane do niewłaściwej karty. Niech sobie pan doktor wyobrazi, że tamten burak twierdzi, że Mary ma raka wątroby i od kilku miesięcy bierze morfinę. Zabawne, co? - prychnąłem drwiąco, drapiąc się nerwowo po szyi. - Niech pan tam zejdzie i powie im, że to pomyłka, że mają niewłaściwe informacje.
- Usiądź, Jared. - Twarz Pullmana przybrała zupełnie inny wyraz; teraz malowała się na niej powaga i coś, czego nie jestem w stanie rozszyfrować.
- Usiądź? Nie ma na to czasu, trzeba...
- Proszę, muszę ci o czymś powiedzieć. Chyba mogę zwracać się do ciebie na ty?
- Tak, tak, ale... - Tu przerwałem, widząc jego błagalne spojrzenie. - No dobrze, siadam. - Zająłem miejsce na wolnym krześle, onkolog usiadł tuż obok. Zanim zaczął mówić, przetarł twarz dłonią, to wyraźny sygnał zdenerwowania.
- Nie bardzo wiem, jak zacząć, więc przejdę od razu do sedna i powiem wprost, nikt się nie pomylił, to jest autentyczna karta Mary.
- Nie rozumiem...
- Podczas badania kontrolnego w listopadzie dostrzegłem niepokojącą zmianę w wątrobie, kazałem wykonać kilka dodatkowych badań i niestety okazało się, że to nowotwór, w dodatku złośliwy. Mary poprosiła mnie o szczerość, więc powiedziałem jej, że możemy zastosować chemię, ale najprawdopodobniej to i tak nic nie da. Zdecydowała, że nic z tym nie zrobi, więc mi pozostało tylko przepisanie morfiny. Robię to niechętnie, ale ta sytuacja tego wymagała. Padła też prośba, bym o niczym ci nie mówił. Mary chciała, żebyś myślał, że jej stan się polepsza i...
- Nie wierzę - wydukałem, patrząc tępo w twarz swojego rozmówcy. Przecież obiecywaliśmy sobie z Mary dozgonną szczerość, mieliśmy się nigdy nie okłamywać, a już na pewno nie w tak ważnych sprawach.
- Przykro mi, Jared, ale to niestety prawda. Mary umiera i to o wiele szybciej niż myślałem.
- Boże - wydukałem niemal płaczliwym tonem, robiąc wszystko, by nie pozwolić łzą opuścić oczodołów.  - Jak ona mogła? Jak pan mógł? Jak oboje mogliście? Jezu, jaki ja jestem głupi. Jaki ja jestem głupi! - W mgnieniu oka zerwałem się z krzesła, chwyciłem je obiema rękami i z całych sił cisnąłem o ścianę. Przerażony lekarz próbował mnie uspokoić, jednak zupełnie go zignorowałem i pobiegłem na schody.
Muszę stąd wyjść, muszę zaczerpnąć świeżego powietrza, muszę...
   Kiedy moją twarz uderzył lekki wiatr, zacisnąłem mocno powieki, słysząc w głowie wyłącznie swój wewnętrzny wrzask. Tak głośny, że zdawał się rozrywać komórki mojego mózgu.
Jak ona mogła mi to zrobić? Jak mogła zataić przede mną coś tak istotnego? Jak mogła kłamać mi w żywe oczy? No jak? Przecież obiecywała, że nie będzie miała przede mną żadnych tajemnic, że już więcej nic przede mną nie zatai. Jak mogła tak brutalnie złamać dane słowo? Jak? Czy dla niej obietnica zupełnie nic nie znaczy? Czy przysięga to tylko puste słowa? Ufałem jej, ufałem mimo tego, iż tak długo ukrywała przede mną fakt, że jestem ojcem Courtney. A ona co? Zawiodła mnie. Pokazała, że nie jest warta mojej wiary, mojego zaufania.
 Może mama miała rację, może Mary wcale mnie nie kocha, może jest ze mną tylko dlatego, że już nie mogłaby być z nikim innym. Albo po to, by się mną bawić, by zadawać mi ból i patrzeć, jak powoli umieram. Czy jest do tego zdolna? Czy stać ją na takie okrucieństwo? Jeszcze dziś rano powiedziałbym, że nie, ale teraz wszystko się zmieniło. Skoro ukryła przede mną fakt, że umiera, jest zdolna do wszystkiego, do każdej podłości. To już faktycznie nie jest ta stara Mary, którą pokochałem od pierwszego wejrzenia, to już zupełnie inna osoba, osoba, z którą nie wiem, czy chcę dalej być. Nie znam jej, tak na dobrą sprawę nic o niej nie wiem, a przynajmniej tak się teraz czuję i wcale mi się to nie podoba...




***





    Idę przed siebie zatłoczonym chodnikiem bez konkretnego celu, bez pojęcia, gdzie się aktualnie znajduję. Mijam dziesiątki ludzi, wcale ich nie dostrzegając. Ani przez moment nie opuszcza mnie wrażenie, że jestem tu kompletnie sam, mimo iż dochodzące do moich uszu dźwięki mówią coś zupełnie innego. Los Angeles jak zwykle tętni życiem, a mi wszystko wydaje się być martwe.
Nie zwracając na nic uwagi, stawiam nerwowe kroki. Ktoś próbuje mnie zaczepić, ignoruję go, idę dalej. Słyszę swoje imię dobiegające gdzieś z drugiej strony ulicy, to też puszczam mimo uszu. Teraz jestem w swojej głowie i cholernie cierpię. Jak moja własna żona mogła tak postąpić? Co ja jej takiego zrobiłem? Czym zawiniłem, że uważa mnie za człowieka niegodnego prawdy? Zmieniłem dla niej cały styl życia, poświęciłem naprawdę wiele, zawiodłem ludzi, dla których stanowiłem wzór, których byłem idolem. Zrezygnowałem z intensywnej pracy dla niej, dla Mary. Owszem, nie prosiła mnie o to, sam czułem się do tego zobligowany. Wiedząc, że muszę dokonać wyboru, wybrałem ją, robiłem wszystko, by czuła się piękna, kochana i doceniana. Zamartwiałem się o nią, wspierałem na każdym kroku, byłem przy niej, kiedy mnie potrzebowała, dotrzymałem każdej obietnicy, którą kiedykolwiek złożyłem, a ona tak mi się odwdzięczyła. Zataiła fakt, że jest chora, że umiera, że ją tracę. Zataiła to przede mną, mimo iż nie miała do tego prawa. Boże, co ja jej takiego zrobiłem, no co?!
- Nie było cię przy mnie, gdy leżałam w szpitalu po próbie samobójczej z nadzieją, że w każdej chwili do mnie przyjdziesz, że za moment przekroczysz próg, usiądziesz na krześle przy łóżku i złapiesz mnie za rękę, mówiąc, że wszystko będzie dobrze i że będziesz przy mnie do samego końca.
- Przecież już ci, kurwa, mówiłem, że nie miałem pojęcia, że przeżyłaś tę próbę! - wrzasnąłem, zanim zorientowałem się, że głos Mary był wytworem mojej wyobraźni. Kilkoro ludzi spojrzało na mnie z zaskoczeniem i politowaniem. Przyspieszyłem kroku, czując palący moje policzki wstyd. Oto do czego doprowadziła. Robi ze mną wariata, przez nią wariuję, tracę zmysły, tracę poczucie rzeczywistości.
    Idę. Mijam ludzi, ignoruję zaczepki, nie zwracam uwagi na błyskające flesze. Nie chowam twarzy, nie uśmiecham się, nie robię dobrej miny do złej gry. Idę twardo do przodu niczym kuloodporny robot pod ostrzałem. Pstryknięcia migawek nawet mnie nie drażnią, nie irytują też wścisbkie pytania, po prostu ich nie słyszę, choć dźwięki dochodzą do moich uszu. To taki dziwny stan nieświadomej świadomości lub świadomej nieświadomości. Sam nie wiem, jak to zwą i czy w ogóle takie coś istnieje. Nie wiem też dokąd idę, nie wiem nic. Nie wiem, kiedy dzień stał się wieczorem i jakim cudem znalazłem się przed blokiem Shannona. Chyba moja podświadomość uznała, że właśnie teraz potrzebuję rozmowy ze swoim bratem, jedynym człowiekiem, który nigdy mnie nie okłamał i nie oszukał. W odróżnieniu od mojej żony. Żona, czy ja w ogóle chcę jeszcze nazywać Mary swoją żoną? Czy ona na to zasłużyła?
Z tą myślą wszedłem do budynku, pokonałem schody i stanąłem przed antywłamaniowymi drzwiami z moim nazwiskiem na jasnej plakietce.
Leto.
L jak lojalność, lojalność, którą dałem, a której nie otrzymałem w zamian.
E jak egoizm, jak pieprzony egoizm mojej pieprzonej żony.  
T jak totalna naiwność, moja totalna naiwność.
O jak oszustwo, brutalne oszustwo, którego dopuściła się Mary.
W końcu zapukałem, dwa razy, w sposób, w jaki zawsze pukaliśmy do swoich pokoi.
- Już otwieram. - Zachrypnięty, nieco nerwowy ton, ma gościa, jest u niego kobieta. Odgłos zapinanego paska, właśnie mieli się kochać. Przerwałem mu, powinienem zawrócić, ale już nie zdążę, Shannon właśnie nacisnął klamkę.
- Jared?
- Tak, to ja. Chyba - odpowiedziałem ledwo słyszalnym głosem. Mówienie stało się takie trudne.
- Coś się stało? Strasznie dziwnie wyglądasz.
- Nie chcę ci przeszkadzać, masz gościa. Pójdę sobie. - Już miałem się odwracać, gdy poczułem ciężar silnej dłoni na swoim ramieniu.
- Nigdzie nie idziesz, właź.
Wszedłem. Na progu salonu stała młoda kobieta. Blondynka, speszona, nieco potargana, pachnąca perfumami Chanel. Tymi samymi, którymi często kropi się Mary. Zaczęło mnie mdlić.
- Przepraszam cię, ale lepiej będzie, jak pójdziesz. Zadzwonię do ciebie jutro, dobrze?
Nie zadzwoni, tylko tak mówi, ale brzmi bardzo przekonująco i ona mu wierzy. Uśmiecha się, żegna i wychodzi. Zostaliśmy sami.
- A teraz mów, co się z tobą dzieje, stary, bo wyglądasz i zachowujesz się jak zombie, przerażasz mnie.
- Zostałem oszukany - rzuciłem brutalnie obojętnym tonem i osunąłem się na stojący na przeciwko telewizora fotel.
- Jak to zostałeś oszukany? Przez kogo? Jared, przestań się ze mną bawić w jakieś pieprzone podchody.
- Przez Mary. Okłamała mnie, znów mnie okłamała. Zrobiła ze mnie kompletnego idiotę.
- Ale jak? Mówże jaśniej! - Zaczyna go ponosić, tak cholernie się o mnie martwi. Zależy mu na mnie, więc nie kontroluje emocji. Jemu jedynemu naprawdę zależy...
- Ona wcale nie zdrowieje, wręcz przeciwnie, Shannon, umiera. Ma przerzuty, wie o nich od listopada, a ja dowiedziałem się dopiero dzisiaj i to od zupełnie obcego człowieka, zabawne, co?
- Dowiedziałeś się? Jak? Od kogo? - Pobladł, ale nie wydał się być jakoś wybitnie zaskoczony stanem zdrowia swojej bratowej. Czyżby... nie, to głupi pomysł, cholernie głupi.
- Zastałem ją nieprzytomną, zabrała ją karetka, w klinice dowiedziałem się, że to wina raka wątroby. Zupełnie obcy człowiek powiedział mi, że moja żona ukrywa przede mną chorobę. Wiesz, jak ja się poczułem? Jak idiota, jak pierdolony idiota ignorant, który jest tak zapatrzony w siebie, że nie dostrzegł pogarszającego się stanu zdrowia swojej własnej żony. Facet się pewnie teraz ze mnie nabija, zapewne opowiada w pokoju lekarskim o jeleniu, który nie wiedział, że jego żona umiera, że od dłuższego czasu bierze regularnie morfinę.
- Jezu Chryste, Mary jest w szpitalu?! I dlaczego ja dowiaduję się o tym dopiero teraz?!
- Nie wiem, mama miała do ciebie zadzwonić, akurat nas odwiedziła przed samym przyjazdem karetki.
- Kurwa, pewnie padła mi bateria w telefonie. - Shannon wstał z miejsca i podniósł leżącą na szafce komórkę. - A jak, rozładowana. Ale nieważne, lepiej mi mów, co z Mary. Odzyskała już przytomność?
- Nie wiem.
- Jak to nie wiesz? - Spojrzał na mnie z zaskoczeniem, ale w jego oczach zabrakło zdziwienia i tego szoku, który powinna była wywołać w nim informacja o ukrywanej przez Mary chorobie.
- Jak tylko dowiedziałem się, że mnie okłamywała, wyszedłem.
- A jaki był jej stan, zanim to zrobiłeś?
- Zatrzymali krwotok wewnętrzny, była ciągle nieprzytomna, ale stabilna. - Kolejny boleśnie obojętny ton. Tak jakbym relacjonował obejrzaną przed momentem prognozę pogody. Ale co ja poradzę na to, że przez tę podłą oszustkę czuję teraz tylko tę wszechogarniającą bezdenną pustkę i ogłupienie? 
- Trzeba tam jechać i to natychmiast.
- Żartujesz? Nie pojadę tam. Nie chcę jej widzieć po tym, co mi zrobiła.
- Jared, cholera jasna, czy tobie całkiem na mózg padło?! Twoja żona leży w szpitalu, nie wiadomo, co z nią jest, a ty stroisz fochy jak jakaś rozwydrzona małolata?! - Zdenerwował się i to bardzo. Krzyczał.
- Nie stroję fochów. Mary ukryła przede mną chorobę, oszukała mnie, okłamywała, mam prawo być na nią zły, nie uważasz?
- Zrobiła to dla twojego dobra, ty idioto!
- Słucham? - Spojrzałem zaskoczony na swojego brata. Wstał z fotela i wziął głęboki oddech. - Dla mojego dobra? Shannon, czy ty...
- Tak. Wiem o wszystkim, dowiedziałem się w grudniu.
- Co, proszę? Mary powiedziała ci o przerzutach? Powiedziała tobie, a mi nie? Powiedziała tobie, a ty to przede mną ukryłeś?! - Znów zaczynam czuć emocje, negatywne emocje. Piekielne palące gorąco w żołądku, pulsowanie w skroniach, napięcie mięśni; gniew w swojej najczystszej postaci.
- Dowiedziałem się przypadkiem. Mary była w totalnej rozsypce, płakała. Źle się czuła, bełkotała bez sensu jak w gorączce. Od słowa do słowa wyszła cała prawda. Chciałem, żeby powiedziała i tobie, ale odmówiła. Powiedziała, że nie chce cię ranić, nie chce odbierać ci nadziei. Jared, ona zrobiła to z miłości, doceń to.
Nozdrza zaczęły mi niebezpiecznie falować, dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści.
- Jak mogłeś to przede mną ukryć, jak, do cholery?! - wrzasnąłem tak głośno, że aż podskoczył. Opuściłem pięść na stół, poczułem ból. Zignorowałem go.
- Uszanowałem decyzję Mary - wydukał drżącym głosem, błądząc wzrokiem po mojej rozgniewanej twarzy. Boi się.
- A co z szacunkiem do własnego brata, co?! Co z braterską solidarnością?!  Co ze szczerością ponad wszystko?!  Dla ciebie to też nic nie znaczy?!
- Wiesz, że nie chciałem cię skrzywdzić. Jesteś moim młodszym bratem, kocham cię. Kocham cię jak nic innego na świecie. Wiedziałem, że gdybyś poznał prawdę, straciłbyś nadzieję, cały twój świat ległby w gruzach i...
- Zamknij się! - przerwałem mu wściekłym krzykiem. - Nie pierdol mi tu takich farmazonów, bo się porzygam. Oszukałeś mnie, oszukałeś mnie tak samo jak ona. Mój własny rodzony brat i moja własna żona zrobili ze mnie pierdolonego debila! Nigdy wam tego nie wybaczę, rozumiesz? Nigdy! - Z całej siły kopnąłem w drewniany stół i opuściłem mieszkanie Shannona, trzaskając głośno drzwiami.
I nawet on przeciwko mnie, nawet mój własny brat. Co jeszcze podłego mnie dziś spotka, no co?!


***







    Zatrzasnąłem za sobą drzwi i oparłem się o nie plecami, biorąc głęboki oddech. Zwykle ten zapach działa na mnie kojąco, teraz drażni jeszcze bardziej. Zapach domu, rodziny, ciepła budowanego na zwykłym kłamstwie. Czy to ma jeszcze jakąkolwiek wartość? Czy cokolwiek tu jest prawdziwe? Czy oprócz ścian, jest tu jeszcze coś solidnego? Coś, co trzyma wszystko w kupie?
- Dobrze, że już jesteś. Courtney przerzuciła calutki pokój, mówi, że szuka smoczka. Wiesz, gdzie jest?
I znowu we mnie zawrzało. Właśnie dowiedziałem się, że zdradziło mnie dwoje ludzi, których kochałem nad życie, a moja matka pyta mnie o jakiś durny smoczek. Czy to jest jakaś pieprzona kpina?
- Nie, nie wiem, gdzie jest jej pierdolony smoczek i mam to w dupie! - wrzasnąłem tak głośno, że aż sam poczułem wibracje w uchu. Mama drgnęła i wbiła we mnie zszokowane spojrzenie.
Nie minęły dwie sekundy i zapadłą na moment ciszę przerwał głośny płacz. Odwróciłem głowę, spojrzałem na szczyt schodów, skąd dochodził ów dźwięk i zobaczyłem Courtney. Bladą, rozedrganą, przerażoną. A ja właśnie dałem jej kolejny powód do płaczu. Tak, świetny ze mnie ojciec, nie ma co. 
Zapominając na moment o swoim gniewie, prędko pokonałem wszystkie piętnaście stopni i chwyciłem córkę w ramiona
- Już dobrze, Courtney, nie bój się. Tatuś już nie będzie krzyczał. Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć - dukałem, ledwo co powstrzymując cisnące się do oczu łzy. Jak ja mogę być taki samolubny, przecież Mała też nabawiła się dzisiaj ogromnego stresu, aż dziw, że nie miała ataku.
- Gniewasz się na tatusia? - zapytałem, chwytając ją delikatnie za ramiona i patrząc głęboko w załzawione oczy. Niebieskie, głębokie, bardziej podobne do moich niż do Mary. To dobrze, nie zniósłbym teraz widoku spojrzenia, które widuje zwykle w oczach swojej żony. Tej podłej, kłamliwej suki.
- Nie - wydukała, biorąc głęboki oddech, zaraz potem kaszlnęła. Serce stanęło mi na moment w piersi, prawdopodobnie, jeśli to w ogóle możliwe, pobladłem. 
Kaszel przybierał na sile, aż w końcu zamienił się w atak duszności. Zanim zdążyłem powiedzieć choćby słowo, obok mnie stanęła mama, podając mi drżącymi dłońmi inhalator mojej córki. Zdenerwowałem ją, zdenerwowałem je obie. Taa, bądź z siebie dumny, Leto.
Czując złość na samego siebie, podałem Courtney lekarstwo. Mam świadomość tego, że zawsze jej pomaga, ale mimo to przez moment bałem się, że tym razem nie zadziała, a ona się udusi. Gdzieś w głębi swojego umysłu zobaczyłem jej drobne ciałko leżące bez ruchu na podłodze. Przeraziłem się. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby coś jej się stało i to jeszcze z mojej winy.
- Już dobrze, słoneczko? - spytała mama, kładąc dłoń na mokrym od łez policzku Court. Przytaknęła. To i tak był łagodny atak. - Chcesz może herbatkę albo soczek?
- Siociek.
- Już babcia idzie ci zrobić. - Usta mojej rodzicieli musnęły skórę Małej. Też tego potrzebuję, potrzebuję matczynego pocałunku, który ukoiłby ból, który choć na moment wyciszyłby  buzujące emocje, ale póki co, muszę być ojcem. Teraz nie mogę być synem tylko rodzicem, bo właśnie teraz Courtney mnie potrzebuje i to prawdopodobnie bardziej niż kiedykolwiek.
- Słyszałem, księżniczko, że szukałaś smoczka, ale nie mogłaś go znaleźć. Chcesz, żebym ci pomógł poszukać jeszcze raz?
Mała spojrzała na mnie uważnie, po czym przytaknęła i wyciągnęła rączkę. Chwyciłem ją mocno, ale jednocześnie najdelikatniej, jak tylko się dało.
Już mieliśmy kierować się do jej pokoju, gdy przypomniałem sobie dokąd wynieśliśmy jej stare rzeczy ze smoczkiem włącznie - do piwnicy.
Sprawnym ruchem wziąłem Court na ręce, dla jej przyjemności przeliczyłem wszystkie stopnie i skierowałem się do obszernego pomieszczenia, które jest zarówno schowkiem na klamoty, jak i garażem.  
- Zaraz znajdziemy twojego smoczka. - Odstawiwszy blondyneczkę na podłogę, podszedłem do jednej z wielu półek, gdzie od razu dostrzegłem biały karton z imieniem Małej na nieco zakurzonym wieku. Zaraz po jego otwarciu Courtney przechwyciła ode mnie smoczek, z którym rozstała się kilka miesięcy temu i razem z mamą, która po nią zeszła, wróciła na górę. Ja zostałem, zostałem, by przejrzeć te wszystkie rzeczy.
Kilka śliniaczków, grzechotki, gryzaczki, maleńkie buciki, śpioszki, stary kocyk i szpitalna opaska na rączkę. Courtney Leto, ósmy stycznia dwa tysiące trzynastego roku. Na samym dnie nieduży notesik. Na pierwszej stronie pierwsze zdjęcie Court, dalej data wyjścia pierwszego ząbka, pierwsze słowo, data postawienia pierwszego kroku i kilka innych notatek dotyczących pierwszych miesięcy jej życia, plus wydruki USG z różnych etapów ciąży.
Tak wiele mnie ominęło. Tyle rzeczy przegapiłem. Nie mogłem wybrać jej imienia, nie mogłem patrzeć na to, jak z maleńkiego nasionka zamienia się w człowieka, nie miałem szansy odebrać jej ze szpitala i świętować razem z przyjaciółmi dnia jej narodzin. To Mary mnie tego wszystkiego pozbawiła, to przez jej kłamstwa to wszystko uciekło mi sprzed nosa. I teraz skłamała ponownie, i w dodatku wciągnęła w to mojego rodzonego brata. A obiecywała, że już nigdy więcej nic przede mną nie ukryje, przysięgała mi uczciwość małżeńską i słowa nie dotrzymała. Złamała je jak cieniutką gałązkę, złamała je tak samo jak moje serce...



***






- Nie jest za gorąca? - zwróciłem się do córki, obmywając delikatnie jej drobne ciałko wodą z żelem truskawkowym. Z bólem patrzę na spore siniaki na obu jej ramionach, które zostawiły moje palce. Ścisnąłem ją wtedy zdecydowanie za mocno, jestem chujem.
Courtney pokręciła przecząco głową. Od godziny nie wyjmuje smoczka z ust, cały czas trzyma go między wargami. To chyba ją uspokaja, dzięki temu czuje się lepiej. Nie pyta już o Mary i nie kaszle. Choć ta otaczająca ją cisza odrobinę mnie przeraża. Zwykle podczas kąpieli śpiewa, pluska się lub prowadzi zabawne monologi. Dziś po prostu ssie smoczka i patrzy gdzieś w dal, ale nie oczami dwuletniego dziecka tylko dorosłej przygnębionej osoby. To boli, to tak cholernie boli.
Jej smutek to mój smutek, jej ból to mój ból.
A mówią, że małe dzieci nic nie rozumieją...



***






- Courtney już śpi?
- Tak - odpowiedziałem na zadane przez mamę pytanie i usiadłem na krześle, zaciskając palce na parującym kubku. Herbata z sokiem malinowym, ta kobieta doskonale wie, czego mi potrzeba.
- Dzwonili ze kliniki, Mary...
- Mam to gdzieś - przerwałem jej i wziąłem łyk gorącego napoju. Na chwilę obecną mogłaby być nawet martwa, a ja miałbym to bardzo głęboko w dupie, jak brutalnie to nie brzmi.
- Jared, na litość boską, nie możesz tak mówić, to twoja żona.
- Oszukała mnie.
- A teraz leży w szpitalu i potrzebuje wsparcia. Nieważne, co zrobiła, teraz cię potrzebuje.
- Wiesz, co? Chyba wolałem, jak jej nienawidziłaś - rzuciłem, opierając się o twarde krzesło. Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale dziś naprawdę wolałabym usłyszeć z ust swojej mamy wiązankę pod adresem King, niż słowa jej broniące... King? No proszę, nawet w myślach nazywam ją  z powrotem nazwiskiem panieńskim...
- Mówisz tak, bo jesteś zły. Znam cię na tyle dobrze, by wiedzieć, że za góra dwa dni ci przejdzie i będziesz się o nią zamartwiał.
- Błąd, nie będę. Nie po tym, co zrobiła. Nie dość, że mnie okłamała, to jeszcze wciągnęła w to Shannona. Wiesz, nawet bym nie był jakoś wybitnie zaskoczmy, gdyby okazało się, że i ty o wszystkim wiedziałaś.
Twarz kobiety pobladła, dłoń zaciśnięta na uchwycie żółtego kubka zadrżała.
Nie, tylko nie to...
- Mamo, powiedź mi, że... Jezu, ty też? Ty też znałaś prawdę i nic mi nie powiedziałaś? - Oczy zrobiły się wilgotne, serce ścisnął silny skurcz, to chyba jakiś kiepski żart.
Po policzku mamy spłynęła przezroczysta kropla.
- Przepraszam, syneczku, strasznie cię przepraszam. Namawiałam Mary do tego, by wyznała ci prawdę, ale wiesz, jaka ona jest, uparta jak ten durny osioł. Użyła argumentu o twoim dobrze, a wiesz, że mi, jako twojej matce, zależy na nim najbardziej na świecie. Uwierz, że cały czas czułam ból, walczyłam sama ze sobą, ale koniec końców uznałam, że Mary ma rację. Wybacz mi, kochanie. - Wyciągnęła rękę, by dotknąć mojej dłoni, oddaliłem się. - Pewnie nie możesz zrozumieć, dlaczego powiedziała o tym mi, kobiecie, która jej nienawidziła, a nie tobie, mężczyźnie, który kocha ją nad życie.
Dokładnie to mnie ciekawi, ale czy chcę jej słuchać? Czy mam na to po tym wszystkim ochotę?  
- To było bodajże dwa dni przed twoim powrotem z trasy. Przyszłam do was, by sprawdzić, czy Mary dobrze zajmuje się Courtney. Nie zastałam jej w domu, więc wyszłam do ogrodu i tam ją zobaczyłam, paliła papierosa. Wpadłam w szał, zaczęłam na nią krzyczeć, a potem zobaczyłam jej ramię, a na nim świeże ślady po igłach. Spoliczkowałam ją i postanowiłam zadzwonić do ciebie. Byłam pewna, że brała heroinę, że pod twoją nieobecność urządzała sobie jakieś narkotyczne seanse na oczach Courtney. Wtedy wyznała mi prawdę. Powiedziała, że ma przerzuty i pokazała morfinę z nalepką z nazwiskiem lekarza.
- I nie mogłaś mi nic powiedzieć? - rzuciłem ledwo słyszalnym drżącym głosem.
- Jak już mówiłam, chciałam, ale ona powiedziała, że lepiej będzie, jeśli nie będziesz znał prawdy, że ona odebrałaby ci nadzieję, załamałaby cię. Uznałam, że ma rację i milczałam.
- Milczałaś - powtórzyłem za nią, chowając twarz w dłoniach. Nie mogłem już dłużej powstrzymywać łez, nie potrafiłem. Spłynęły po moich policzkach niczym deszcz po szybie.
- Jaredku, proszę cię, nie bądź na mnie zły, postaraj się mnie zrozumieć, postaraj się zrozumieć nas obie. Postaw się w sytuacji Mary, pomyśl, czy ty powiedziałbyś jej prawdę, wiedząc, że ona ją zabije.
- Nie potrafię.
- Potrafisz. Po prostu postaraj się to wszystko zrozumieć i może wtedy nam  wybaczysz.
- Nie wiem... nie wiem, czy chcę wam wybaczać.
- Jesteś dobrym człowiekiem. - Wstała z krzesła i podeszła do mnie.
- Gdybym nim był, zasłużyłbym na prawdę.
- Jared, już ci to wyjaśniłam. To...
- I nie musisz tego robić po raz kolejny - przerwałem jej. Nie mam ochoty znów słuchać tego, że to wszystko było dla mojego dobra. - Chcę zostać sam.
- Oczywiście. - Musnęła wargami czubek mojej głowy i wyszła.
Ten dzień zaczął się tak pięknie, a potoczył i skończył tak koszmarnie. Życie, kurwa, życie...







Kelly:



    Chwyciłam leżącego na niewielkim talerzyku krakersa i opuściłam nagrzaną ciepłymi promieniami słońca kuchnie. Nie chcę podsłuchiwać rozmowy Neila z Kim, mimo iż on nie ma nic przeciwko temu. Ja jednak czułabym się niezręcznie, siedząc mu nad głową, podczas gdy on będzie rozmawiał ze swoją byłą partnerką na temat ich dziecka. To ich wspólna sprawa, ja jestem obcą kobietą, która nie powinna się do niej wtrącać. Sama bym nie chciała, żeby ktoś, kogo nie znam, mieszał się w sprawy mojej rodziny. Szczególnie teraz, kiedy wiem, że za kilka miesięcy sama zostanę matką. To sprawia, że tym bardziej jest mi niezręcznie z myślą, że mam towarzyszyć Neilowi podczas jego odwiedzin u Dominica. Z jednej strony bardzo chcę go poznać, ale z drugiej boję się jego reakcji, no i reakcji Kimberly. Obawiam się tego, że oboje mogą się poczuć urażeni tym, że człowiek, który powinien być z nimi, zakłada rodzinę z inną kobietą i jeszcze przyprowadza ją na urodziny jednego z nich. Naprawdę wolałabym zostać w domu w Venturze i tam na niego poczekać, niż jechać z nim do San Diego, ale jemu tak bardzo zależy na tym, bym poznała jego syna i na tym, by dowiedział się on, że niedługo będzie miał przyrodniego brata lub siostrę. Stevens twierdzi, że Dom jest na tyle dojrzały, że to zrozumie, jeszcze się ucieszy, ja mam co do tego pewne obiekcje. Gdybym to ja znalazła się w takiej sytuacji jak Dominic, wcale nie byłabym zachwycona. Nie mogłabym znieść myśli, że ojciec, który porzucił mnie po urodzeniu, przyjeżdża do mnie i jak gdyby nigdy nic oświadcza, że będzie miał dziecko, którym chce się zajmować i pragnie tego, bym i ja utrzymywała z nim dobre relacje. To byłoby za dużo nawet dla mnie, jako dla dwudziestodziewięcioletniej kobiety, a co dopiero dla dwunastoletniego dziecka. Nie mam pojęcia, jak to będzie, nie jestem w stanie przewidzieć reakcji małego Stevensa, dlatego aż tak bardzo się jej boję.
Z tych niezbyt przyjemnych rozmyślań wyrwał mnie odgłos dzwoniącego telefonu - numer prywatny.
- Tak?
- Witaj Kelly, z tej strony Martin Spencer.
- Cześć, coś się stało, że dzwonisz?
- W pewnym sensie tak - zaczął tajemniczo, a ja oparłam się o kanapę ciekawa tego, co reżyser ma mi do powiedzenia. - Jared wycofał się z promocji.
- Jak to się wycofał? - Uniosłam brwi w ogromnym zaskoczeniu i wyprostowałam plecy.
- Pokłócił się z Bonnie. Jej menadżerka wymyśliła sobie swoją własną promocję filmu.
- To znaczy?
- Chciała wmówić mediom, że Jared i Bonnie mają romans.
- Że co?! - niemal krzyknęłam, w ostatniej chwili powstrzymując wybuch śmiechu. - Że niby Jared i Bonnie? Dobre. - Po pierwsze York jest dla niego za młoda, po drugie Leto nigdy nie zdradziłby swojej żony, nigdy.
- No wiem, że to kompletny absurd, ale niestety Jared, delikatnie mówiąc, bardzo się wkurzył, wyszła z tego ogromna awantura i odmówił udziału w promocji. Próbowałem go przekonać do zmiany zdania, ale na próżno.
- Zawsze możesz odsunąć od niej Bonnie.
- No właśnie o to chodzi, że nie mogę. W kontrakcie ma zaznaczone, że na sto procent weźmie udział w akcji promocyjnej, a w razie gdyby ktoś chciał ją zwolnić, będzie musiał płacić jej wyznaczone przez sąd odszkodowanie. Ta jej menadżerka to naprawdę cwana bestia, zabezpieczyła ją ze wszystkich stron, a ja naprawdę nie mam teraz czasu i ochoty ciągać się po sądach.
- Rozumiem, no ale nie bardzo wiem, jak ja mogę w tej sytuacji pomóc - rzuciłam, zakładając nogę na nogę.
- Nie ty, Stevens.
- Neil? - Moje brwi znów podskoczyły.
- Tak, Neil. Do niego nie mogę się dodzwonić, jego agent też nie odbiera telefonu, a wiem, że ty masz z nim stały kontakt. Chcę, żeby zastąpił Jareda. Oczywiście, jak ma czas i ochotę. Żeby nie było, otrzyma za to dodatkowe wynagrodzenie.
- No skoro dostanie za to pieniądze, to na pewno się zgodzi, bo wolnego czasu ma teraz pod dostatkiem.
- No i super. Porozmawiasz z nim?
- Jasne i zaraz potem się z tobą skontaktuję.
- Kochana jesteś.
- Wiem. - Uśmiechnęłam się pod nosem, pożegnałam z szefem i odłożyłam telefon z powrotem na stolik.
W sumie to cieszy mnie ta propozycja, bo ja i Neil nie będziemy musieli się rozstawać na czas promocji, no i jego towarzystwo z pewnością umili mi pracę, której tak bardzo nie cierpię. Kocham grać, stać przed kamerą, wcielać się w rolę, pracować na planie, być częścią czegoś wielkiego, ale nienawidzę udzielać wywiadów i pozować do zdjęć. Nie rozumiem też idei rozmawiania z różnymi dziennikarzami, którzy i tak w gruncie rzeczy pytają o to samo. Wystarczyłby jeden wywiad i po krzyku, ale nie, my musimy tłuc się od stacji do stacji, od redakcji do redakcji tylko po to, by powtarzać wykute na pamięć odpowiedzi na zadawane po raz setny pytania. No, ale niestety maszynka musi się kręcić, pieniążki muszą płynąć, rozgłos musi być. Koszmar.




***






- No i co? - rzuciłam do Neila, gdy wyszedł z kuchni w, o dziwo, całkiem niezłym nastroju. Zwykle jego rozmowy z Kim kończą się kłótniami i ogromnymi nerwami.
- Mamy tam być jutro o drugiej.
- Czyli powiedziałeś jej, że przyjadę z tobą?
- No tak nie do końca - rzucił, siadając tuż obok mnie na kanapie. Przewróciłam oczami i wypuściłam głośno powietrze. Prosić go, aby coś załatwił...  - Powiedziałem jej, że przyjadę z kimś, ale nie powiedziałem z kim.
- Boże, Neil, ale z ciebie dupa wołowa.
- Nie czepiaj się.
- No jak mam się nie czepiać? Wiesz, jak ona się poczuje, kiedy zobaczy, że przyjechałeś do jej domu ze swoją dziewczyną, w dodatku ciężarną? - odpowiedziałam mu chłodnym tonem. Mężczyźni...
- Kim nie jest zazdrośnicą, w dodatku od jakiegoś czasu też się z kimś spotyka, więc nie powinna robić żadnych problemów.
- No, a Dominic? Pomyślałeś o nim? Jak on na to zareaguje?
- Oj, Kelly, Kelly. - Stevens objął mnie ramieniem i pokręcił leciutko głową. - Już o tym rozmawialiśmy, Dominic to mądry dzieciak, zrozumie to.
- No, a jeśli nie? Może naprawdę będzie lepiej, jak przeczekam to wszystko u taty, nie chcę psuć mu urodzin.
- Niczego nikomu nie zepsujesz, przestań się już tym zadręczać. Lepiej pomóż mi ogarnąć fakt, gdzie mogę kupić werbel na pasku.
- Werbel na pasku? - Spojrzałam na Neila pytającym wzrokiem.
- Mały chce się zapisać do szkolnej orkiestry i potrzebuje werbla, który będzie mógł powiesić na szyi, jak ci, no wiesz, goście na defiladach.
- Dobosze.
- O, no właśnie.
- Ty tu jesteś muzykiem, nie ja, więc ty powinieneś wiedzieć, gdzie można takie coś dostać.
- No niby tak, ale wiesz, że nie jestem zbyt ogarnięty w Los Angeles, dużo lepiej orientuję się w San Francisco.
To akurat prawda, mimo iż Stevens studiował tu kilka lat i trochę pomieszkiwał, ma naprawdę kiepską orientację w tutejszym terenie. Zna tylko okolicę, w której jeszcze niedawno miał mieszkanie, naszą ulicę, osiedle Jareda i lokacje kilku klubów nocnych. Jeśli chce dostać się w inne miejsca, polega na taksówkarzach albo na mnie.
- Niedaleko stąd jest dobry sklep muzyczny, przynajmniej tak twierdzi Shannon.
- No i super. Biorę portfel i idziemy.
- A, byłabym zapomniała, dzwonił Spencer.
- Martin?
- Tak. Jared zrezygnował z promocji, ty masz go zastąpić.
- Ja? - Brwi Neila podskoczyły w wyrazie sporego zaskoczenia. - Przecież ja tam robiłem dosyć daleki plan.
- Ale mimo wszystko wątek twojego bohatera mieszał się z tymi głównymi. Martin mówił, że zapłaci ci dodatkową kasę.
- Ok, zgadzam się!
Tak, Neilowi wystarczyło pojęcie "dodatkowa kasa", by z miejsca zgodził się na wszystko. Materializm tego człowieka jest wprost urzekający.



.............................................
    - Na scenę w klinice, to jest rozmowę o zabiegu Mary spójrzcie takim łaskawym okiem. Kompletnie nie znam się na tych wszystkich medycznych sprawach i działałam jedynie w oparciu o Internet i wyobraźnie. Ogólnie fragmenty w placówce medycznej spaliłam, bo zamiast umieścić akcję w klinice, nie wiedzieć czemu, ulokowałam ją w zwykłym szpitalu. Dopiero przy przepisywaniu zdałam sobie sprawę ze swojej głupoty i próbowałam to jakoś naprawić. Bo to przecież była głupota, by karta pacjentki prywatnej kliniki znalazła się w przypadkowym szpitalu, a jej lekarz miał akurat tam konsultacje w tym czasie. Stąd też  szybkie poprawki, przez które, mam wrażenie, w tekście zapanował jeden wielki chaos i nic ze sobą nie współgra, ale to może tylko i wyłączanie moje mylne odczucie spowodowane irytacją i złością na swoją bezmyślność i baterie, która mimo iż ładowana była przez praktycznie cały dzień, wytrzymała tylko pół godziny...
Fakt, iż Pullman nie wiedział nic o przywiezieniu i zabiegu Mary zrzucam na to, że był przy operacji i nie było z nim żadnego kontaktu. Jeez, jak ja nienawidzę takich sytuacji, kiedy palnę taką żenującą gafę i muszę się z tego tłumaczyć. Przepraszam Was najmocniej...
    - Zmiany czasu w narracji w części Jareda to zabieg celowy.
    - Perspektywa Kelly nieco nudnawa, ale to przez wzgląd na to, że jej ciekawsze fragmenty przerzuciłam do drugiej części rozdziału.
    - Taka mała niespodzianka, mam nadzieję, że się spodoba, jak nie, to się usunie i po krzyku ;) KLIK 

20 komentarzy:

  1. Wiem, że Mary ma delikatną stronę, gdzieś tam w głębi jest dobrą, uroczą dziewczyną i dostrzegam to, ale częściej widzę to co widziała Constance. Czytając MWADG momentami naprawdę ją lubiłam, ale jednak częściej zdaje się wydaje mi się właśnie egoistką, która kłamała nie po to by uchronić innych, a dla swojej wygody i swojego, nie czyjegoś, dobra.

    Mary niby chciała dobrze zatajając prawdę, ale jednak to było odrobinę egoistyczne. Coś jak z samobójstwem, chcemy to zakończyć i uwolnić bliskich od naszych problemów, a zadajemy im tym cios prosto w brzuch. Ale życie jest jak epizod, nawet nie zauważysz kiedy się skończy. Czasem nie potrzeba pistoletu by kogoś zabić. Wystarczą odpowiednio dobrane słowa.

    Jared. Jest takie znienawidzone uczucie, gdy mam się ochotę krzyczeć ale najzwyczajniej w świecie nie można, bo czuję jakby odebrało mowę.

    Ale jeśli martwisz się o kogoś, kto zadał Ci ból - kochasz go. Nikt nie zasługuje na twoje łzy, a ten kto na nie zasługuje, na pewno nie doprowadzi cię do płaczu i nie sprawi bólu.

    Czasem miłość dziecka jest jednym co pozostaje, ale tylko dziecko potrafi wbić patyk w ziemię. Nadać mu imię i pokochać. Dzieci kochają mimo wszystko. Nawet w tych najbardziej skrzywdzonych gdzieś w głębi tli się ta mała iskra.

    Kelly. No cóż, maszynka wcale nie musi się kręcić, pieniążki nie muszą płynąć, nikt jej nie zmuszał, może zrezygnować. Pewnie będzie w części II, więc ujmę ją w następnym komentarzu.

    Dominic jest świetny. Oczywiście nie tak świetny jak Scotty, ale i tak go lubię bardziej od jego ojca. Blog o Scotty’ m, serio ?! :D

    Znowu wyszło mi trochę chaotycznie, ale taki chyba mój urok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że ją ma i starałam się to wielokrotnie podkreślać :) Narkotyki sprawiają, że człowiek staje się takim skrajnym egoistą i zatrzymuje się gdzieś tam na jakimś poziomie emocjonalnym. Mary od wielu lat był rozchwiana emocjonalnie, momentami nie rozróżniała dobra od zła, więc chyba stąd takie jej zachowania. Dobra, pieprzę bez sensu, ale mam dzisiaj straszny zamęt w głowię, tak więc przepraszam ;)

      Tak, druga część będzie w całości poświęcona Kelly ;)

      Też go lubię. Naprawdę dobrze mi się o nim pisało, kiedy to przebywał u Neila :)
      A coś mnie tak pewnego dnia tchnęło, ale nie ma pewności, czy ów blog się utrzyma przy życiu :)

      Ja lubię chaos tak więc spoko, loko, luz :)

      Usuń
  2. Część Jareda - przeszłaś samą siebie tak czegoś dobrego to ja jeszcze chyba nigdy nie czytałam. Co do tej całej sytuacji, w sumie rozumiem Jareda, że zachowuje się jak zachowuje, ale jak wspomniała mama Leto za pare dni mu przejdzie i będzie się zamartwiał o Mary. jest na takim etapie miłość - nienawiść. On ją bardzo kocha co widać z każdego rozdziału na rozdział coraz bardziej, tylko nie umie dopuścić do siebie myśli, że coś takiego miało miejsce, że jego własna ukochana żona go oszukała. W końcu zrozumie, że zrobiła to dla jego dobra, mam tylko nadzieję, że już wtedy nie będzie za późno.
    W sumie teraz moja nadzieja na to, że Mary jednak przeżyje zmniejszyła się do jakiś 15%. Jest mi cholernie przykro z tego powodu bo za cholerę nie wuobrażam sobie tego :(
    Co do części Kelly wygląda to tak jakby zapowiadała się jedna wielka awantura pomiędzy nią a Dominiciem. Coś mi się wydaje, że ten chłopak chociaż, że jest bardzo mądry, napewno się wkurzy na Neila. No, ale to już mogą być tylko moje domysły :P
    Nie mogę sobie wyyobrazić, że to już powoli koniec tej całej historii i w sumie teraz się popłakałam. :(
    Bardzo dobry rozdział, jestem cholernie dumna z Ciebie. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kamień z serducha, bo byłam pewna, że ją przekombinowałam, że była zbyt chaotyczna i w ogóle ;)
      Jeśli chodzi o Kelly i Dominica, wszystko jest pokazane w drugiej części, ale niczego nie będę teraz zdradzać :)
      Nie płacz, babe, cały czas będzie MWADG :)
      Bardzo mi miło <3

      Usuń
  3. Witaj !
    To się posypało...
    Takiej reakcji Jareda na wieść o chorobie Mary się nie spodziewałam.
    Myślałam że odbierze to inaczej niż próbę oszukania go,ale cóż myliłam się.
    Czytając ten rozdział miałam ochotę roztrzaskać Jayowi głowę o najbliższy krawężnik.Zamiast zostać tam na dupie w szpitalu i czekać na wieść o stanie zdrowia umierającej żony to on sobie poszedł jak mały obrażony chłopczyk.
    Ja na miejscu Mary też bym o niczym mu nie powiedziała bo nie chciałabym żeby moja ukochana osoba patrzyła ma mnie nie przez pryzmat kochanej żony tylko osoby chorej na raka.
    Powinien sie cieszyć że żyje a nie szopki odstawiać i fochać się na wszystkich do okoła że mu nic nie powiedzieli.
    Bardzo ale to bardzo mnie ciekawi co teraz dalej będzie z tym wszystkim bo nie wyobrażam sobie tego że Jay i Mary mogli by nie być już razem albo co gorsza żeby żona Leto umarła,no po prostu nie ogarniam.
    Cieszy mnie że Neil w końcu postanowił postanowił się zainteresować swoim starszym synem,widać że ciąża Kelly działa na niego dzięki czemu poważnieje i oby tego nie spieprzy.
    Co do twojego nowego projektu/opowiadania to jest ZAJEBISTE !
    Lejesz miodek na moje serduszko.Ja Jak większość czytających twoje opowiadanie uwielbiam,ubóstwiam Scottiego (kurcze nie wiem jak to napisać) także masz pewność że będę czytała ! :)
    JA nie wiem jak ty to robisz ale ja nie umiem oczu oderwać od wszystkiego co wychodzi z pod twoich palców,naprawdę.
    Masz tak specyficzny styl pisania że trudno jest się odciągnąć od czytania a jak już rozdział się kończy to zastanawiasz się czemu nie był dłuższy.
    Tak więc Życzę Ci ogromnej weny i mnóstwo czasu na pisanie.Pozdrawiam ! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, Jared to artysta, jest z tego tytułu przewrażliwiony i o wiele bardziej skupiony na sobie i swoich uczuciach, niż normalni ludzie. To nie jest tak, że go bronię, po prostu, jak tylko weszłam w jego skórę, wiedziałam, że zareaguje właśnie tak, jak to opisałam. Gdyby zareagował inaczej, nie byłby sobą :).
      Mary faktycznie nienawidzi litości i nie chce być postrzegana przez Jareda jako ofiara, w tym przypadku śmiertelnej choroby.
      Ja, szczerze mówiąc, wiele razy zastanawiałam się, co ja bym zrobiła, będąc na miejscu Mary, czy powiedziałabym mu, czy nie, ale jakoś nigdy nie zdołałam sobie na to pytanie odpowiedzieć.
      A Ty na moje, pisząc tak miłe rzeczy :). To miłe, kiedy ktoś docenia to, co robisz, szczególnie, gdy ty sam nie jesteś w stanie wykrzesać z siebie choć odrobiny samozadowolenia :)
      Scotty'ego :)
      A już się bałam, że polecą hejty typu - uważa się za geniusza i myśli, że stworzyła tak zajebistą postać, że trzeba jej stawiać pomnik w postaci osobnego bloga. Innymi słowy bałam się zarzutu sodówki, czy czegoś w tym stylu, więc tak ciepła reakcja jest dla mnie podwójnie radosna ;).
      Będą dłuższe i wtedy prawdopodobnie będziecie mieli mnie ochotę za to zabić :D
      Dziękuję, bo wena zawsze się przyda, choć jak na razie to dopisuje ;)

      Usuń
    2. Jak dla mnie to ty jesteś geniuszem.Ja osobiście nie potrafiłabym stworzyć nawet w jednej trzeciej czegoś tak dobrego jak twoje opowiadania.Czytam większość twoich blogów i zawsze staram się coś pozostawić po sobie,no może wyjątkiem MWADG a to tylko dla tego że nie mam takiej silnej psychiki żeby wypowiedzieć się na ten temat,przerasta mnie to co tam się dzieje.Może wydać Ci się to śmieszne ale tak właśnie jest.
      Osoby które mają zamiar hejtować twój blog o młodym Leto po prostu nie rozumieją piękna jakie w nim tkwi.On zasługuje na wszystko co najlepsze:)

      Usuń
    3. Ja bym tu z tym geniuszem to nie szalała, ale miło mi, że podoba Ci się to, co sobie skrobię ;) Jestem pewna, że byłabyś w stanie stworzyć coś znacznie lepszego, uwierz mi.
      Nie wydaje mi się śmieszne, choć ja osobiście nie uważam MWADG za trudne opowiadanie. Owszem, poruszam nieprzyjemną tematykę, ale nie robię tego w zbyt wyszukany czy emocjonalny sposób (nad czym, swoją drogą, ogromnie ubolewam), więc ciężko mi pojąć, że kogoś to może ruszać.

      Usuń
  4. Coraz bardziej Jared przestaje mi się podobać. Mary umiera, a on się denerwuje, że ona go okłamywała. Rany, co za tępy idiota. Gdyby mnie ktoś oszukiwał w takiej kwestii, owszem, wściekłabym się, ale zrozumiałabym, że mimo wszystko zrobił to dla mojego dobra. A Jared od razu, że Mary nie zasługuje na miano jego żony ani na jego zaufanie. Na miejscu Shannona złapałabym go za szmaty i porządnie nim potrząsnęła.
    Irytuje mnie, kiedy ktoś nagle zaczyna pisać w czasie teraźniejszym, chociaż wcześniej pisał w przeszłym, ale myślę, że ta scena, w której Jared idzie do Shannona, nie mogłaby być napisana w czasie przeszłym. Czas teraźniejszy w tym fragmencie, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, spotęgował nastrój i nakreślił uczucia Jareda.
    Wprowadziłaś dramatyczny nastrój i nagle pojawiły się te "perfumy Chanela". Zaśmiałam się i nastrój trafił szlag. Nie wydaje ci się, że to brzmi dość... zabawnie? Polonistką ani ekspertem nie jestem, szczególnie w kwestii odmieniania obcojęzycznych nazw, ale wydaje mi się, że Chanel się nie odmienia. Jak dla mnie powinno po prostu być "perfumy Chanel". Poza tym Coco Chanel była kobietą, a "perfumy Chanela" wskazują, że założyciel tego domu mody to mężczyzna.
    Na początku napisałam, że Jared mnie irytuje, ale tak właściwie... Wolę taką reakcję na wiadomość o tym, że Mary umiera. Chyba bym się bardziej zirytowała, gdyby płakał, krzyczał, "co ja teraz zrobię?" itd. Cóż, kobieta zmienną jest.
    Szału nie ma w części Kelly, ale dobrze, że ją dodałaś. Mała odskocznia od wkurzonego Jareda i umierającej Mary.
    Mam jeszcze pytanie. Kogo Neil grał w tym filmie? Kurczę, nawet nie pamiętałam, że on się w nim pojawił, a kogo grał to już w ogóle.
    Katherine

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo Jared to Jared, nic nie poradzisz :D
      Dokładnie to samo pomyślałam. Czas przeszły zniszczyłby cały efekt, dlatego podkreśliłam w posłowiu, że owa zmiana była celowa :).
      Te perfumy Chanela to najzwyklejsza w świecie literówka, którą przegapiłam. Tuż przed ostatecznym sprawdzeniem tego rozdziału zakładałam nowy blog, wkurzałam się przy grafice plus byłam po pracy, więc miałam takim mały zapierdziel w głowie i mi cholerstwo umknęło, zdarza się :).
      Wielka prośba? Kiedy już wyłapiesz jakiś błąd, mogłabyś nie rzucać tych regułek? Ja wiem, że błyszczenie wiedzą jest bardzo fajne, ale kurcze, ja naprawdę mam wrażenie, że w tym momencie traktujesz mnie jak upośledzone dziecko, któremu trzeba wszystko tłumaczyć, bo jest tak głupie, że nic samo nie wydedukuje. Nie mam nic przeciwko, gdy ktoś mi pisze, co robię źle, w jakim momencie zrobiłam literówkę, czy gdzie zabrakło przecinka, ale nie potrzebuję tego, by robić mi przy tej okazji wykłady. Bo mi naprawdę wystarczy samo wskazanie pomyłki, do reszty dojdę sama ;).
      Płacz i lament też wydałby mi się jednak zbyt przesadzone,poza tym nie miałam nawet tego w planach, bo to zdecydowanie nie pasuje do Jareda.
      Jak wspomniałam, te trochę ciekawsze fragmenty przerzuciłam do drugiej części, a przynajmniej taką mam nadzieję, że są ciekawsze :D.
      Neil grał Johna, żołnierza, a prywatnie przyjaciela postaci granej przez Jareda :).

      Usuń
    2. Nie chodzi mi wcale o "błyszczenie wiedzą" i nie traktuję cię jak "upośledzone dziecko". Gdy wyłapię jakiś błąd - u ciebie, u koleżanki, która prosi, żebym sprawdziła jej pracę - staram się wytłumaczyć, dlaczego uważam dany fragment za błąd. Dla ciebie krytyka powinna być uzasadniona, a dla mnie wskazanie błędu powinno być wyjaśnione. Gdybyś zrobiła jakąś literówkę, nie zwróciłabym na to uwagi. Ale "perfumy Chanela" pojawiły się już kiedyś w jakimś innym rozdziale, dlatego postanowiłam ci to wskazać.
      Katherine

      Usuń
    3. W tym wypadku to była literówka, to znaczy dodanie niepotrzebnie jednej literki, we wcześniejszym przypadku zwykła ignorancja spowodowana tym, że na co dzień właśnie tak mówię, mimo iż wiem, że to jest forma niepoprawna, po prostu się do niej przyzwyczaiłam, a jak wiadomo, stare nawyki ciężko wyplenić :).
      Tylko ja nie potrzebuję tłumaczeń, naprawdę, mimo wszystko jestem osobą dosyć świadomą natury swoich błędów, więc wystarczy mi pokazać, w którym miejscu jest błąd i do reszty dojdę sama. Wielu moich nauczycieli zawsze to we mnie ceniło.

      Usuń
  5. Witam w przepiękną, wolną niedzielę:) Zwarta i gotowa, po odpowiedniej dawce kofeiny, niestety z bolącym brzuchem (ale jakieś poświęcenie w końcu musi być) wpadłam tutaj, żeby naskrobać Ci komentarz. Rozdział przeczytałam zaraz po jego publikacji, ale nie komentowałam z racji zmęczenia (chodziłam na rano do pracy, więc popołudniami jestem nie do życia).
    Bardzo długo kazałaś nam czekać na rozdział, ale warto było. Serio.
    Pewnie nie będziesz specjalnie zaskoczona moją opinią, ale to z racji tego, że znasz moje zdanie na pewne tematy. Ok, zaczynamy to.
    Niepewność, kiedy czekamy na wiadomości na temat stanu bliskiej osoby, potrafi być mocno dobijająca, czasami mi się wydaje, że nawet wręcz zabójcza. W wypadku Jareda powiedziałabym, że w pewnym sensie była chyba lepsza, niż to, czego dowiedział się po tym, jak przyszedł do niego lekarz. Dobrze wiedziałam, że w końcu dowie się prawdy, niemożliwe było dłuższe unikanie tego i jego reakcja poprzez wypieranie oczywistych faktów jest jak najbardziej naturalna. Złość kierowana ku lekarzowi, wmawianie pomyłki to całkiem normalne zachowanie w takim wypadku. Niestety Pullman ewidentnie sprowadził go już na ziemię, co wywołało jeszcze większy szok. W pewnym sensie Jared ma rację, ja bym powiedziała, że nawet więcej niż w pewnym sensie. Każdy jest po jakiejś części egoistą, prawda? Ale Mary przebija wszystkich. Rozumiem, długo brała narkotyki, to ją zmieniło. Ale sądzę, że jej egoizm wynika bardziej z jej samej, niż z faktu zmiany po latach uzależnienia. Może i chciała chronić Jareda, ale jednak jestem zdania, że takich istotnych rzeczy nie powinno się ukrywać. Złość na Mary, te wszystkie wymawiane wyzwiska, całe jego emocje uważam za jak najbardziej słuszne. Do tego Mary wciagnęła w to najbliższe Jaredowi osoby. Współczuję mu i wcale nie dziwię się, że nie chce widzieć ani żony, ani brata. Aczkolwiek podejrzewam, że w końcu emocje opadną i jednak wybaczy to Mary. Chociaż nie powiem, rozdziały, kiedy Jared byłby wściekły na nią, używając złości i poczucia bycia oszukanym , żeby wyprzeć ból i coraz bardziej zbliżające się poczucie straty, mogłyby być naprawdę ciekawe. To w sumie nawet w pewien sposób chroniłoby go przed większym bólem, bo teraz już wie, że Mary nie przeżyje ( bo nie wierzę, że już z tego wyjdzie). Ale jak będzie, przekonam się w kolejnych rozdziałach. Muszę dodać, że bardzo podobał mi się moment spaceru przez ulice, kiedy krzyknął sam do siebie. Naprawdę dobra scena. Ale najbardziej chyba podobał mi się moment z nazwieskiem Leto. W życiu nie wpadłabym na to, żeby coś takiego napisać. Jak Ty to wymyśliłaś?
    Jared ma rację. Shannon oszukał go tak samo jak żona. Mimo wszystko powinien być z nim lojalny. To musi cholernie boleć, kiedy nagle okazuje się, że wszyscy wiedzieli o czymś, o czym powinien wiedzieć konkretny człowiek, w tym wypadku Jared.
    „Jej smutek to mój smutek, jej ból to mój ból. A mówią, że małe dzieci nic nie rozumieją...” Małe dzieci wiedzą znacznie więcej, niż nam może się wydawać. I tęsknią.
    Strasznie podobał mi się zabieg, jaki wykonałaś w tym rozdziale z emocjami Jareda, to jak je ukierunkowałaś. Nie spodziewałam się czegoś takiego, a już na pewno nie w takim stopniu.
    Kelly. Dawno jej nie było. Obawy przed spotkaniem z synem Neila jak najbardziej słuszne, ale mam nadzieję, że nie spotkają ją żadne przykrości. Wciąż nie mogę do końca uwierzyć w to, że Neil wreszcie dorósł i będzie miał z nią swoją rodzinę. Mam nadzieję, że im się uda. Do tego perpektywa tego, że kolejny rozdział będzie w całości jej poświęcony sprawia, że chce mi się bardzo na niego czekać:) A więc do zobaczenia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam ból, mnie też jakoś tak dzisiaj nie za dobrze w brzuchu, ale da się wytrzymać.
      Kiedy widzę zdanie "było warto", to mi się gęba cieszy i czuję wielką ulgę, bo zawsze jestem nastawiona na "tak długo czekaliśmy, a tu takie gówno" tak więc od razu mnie rozweseliłaś :)
      Nie było opcji, by Mary ukrywała to do końca życia. I wcale nie żałuję, że tak długo to ciągnęłam, bo taki moment i takie okoliczności wydały mi się być najodpowiedniejsze :)
      Co do egoizmu Mary, nie jest on oczywiście w całości spowodowany dawnym uzależnieniem, ona urodziła się z tą cechą, jednak narkotyki znacznie ją wzmocniły, tak bym to powiedziała ;)
      Co do sceny z "literowaniem" nazwiska. Samo mi to wpadło do głowy podczas pisania. To L skojarzyło mi się z lojalnością i zdałam sobie sprawę z tego, że Jay był lojalny wobec Mary, a ona wobec niego nie, więc uznałam, że fajnie by było jakoś to uwzględnić w tekście, no i poszło :)
      Też uważam, że dzieci nie są tak głupie czy nierozumne, za jakie się je powszechnie uważa.
      Mam przeczucie, że ta druga perspektywa Ci się spodoba, ale pożyjemy, zobaczymy ;)

      Usuń
  6. Za czytanie wzięłam się wczoraj, ale miałam taki zapierdziel, że tylko zdążyłam przeczytać, ogarnąć emocje i musiałam wychodzić z domu. Mam nadzieje, że mi wybaczysz. Nie komentuje zbyt często ale ten rozdział asdfghjkl nie mogę tak po prostu go ominąć. Może zaczne od początku. Jared, proszę ogarnij się. Rozumiem, że go okłamała w ważnej sprawie ale to nie jest czas na głupie fochy niemniej jednak taka odskocznia od rodzinnej sielanki jest trafiona. W sumie szkoda mi Leto bo najbliżsi zataili przed nim coś takiego, nie wiem jak ja bym zareagowała... Nieważne. Część Kelly również mi się podobała, przypomniała mi o ciąży, Domnicu itd. Rozdział na tysiąc plusów, czekam na następny. :)
    ps. Z góry przepraszam za błędy ale pisze na tel bo tymczasowo nie mm dostępu do komputera.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że wybaczam :) Tak właśnie widzę, że podpis jakiś nieznany, ale bardzo mi miło, że zdecydowałaś się coś naskrobać ;)
      Lubię sielankę, ale jeszcze bardziej lubię równowagę, więc musiałam trochę namieszać, żeby nie było aż nazbyt słodko :)
      Co do części Kelly, to cieszę się, że Ci się spodobała, bo jak już wspomniałam, te jej fragmenty są takie trochę nudnawe i nie liczyłam, że komukolwiek przypadną do gustu, choć patrząc na to z drugiej strony, trochę takiego nudnego wyciszenia to dobra odskocznia po nerwowych fragmentach z części Jareda :)

      Usuń
  7. Tak jak obiecałam, jest weekend, więc zabieram się za czytanie. W KOŃCU! :D
    Kuuuuurczę, ja już prawie zapomniałam w jakim momencie zakończyłaś poprzedni rozdział i aż mnie panika zżera, co zaraz nastąpi. Ugh... Musiałam na chwilę przestać czytać o tych całych nowotworach, bo... Kurcze, to chyba jedno z najgorszych, co może spotkać człowieka. No i tak, kłamstwo ma krótkie nogi, zawsze wyjdzie na jaw. Szkoda mi trochę Jareda, że musi się o tym wszystkim dowiadywać w takiej chwili. Głupia Mary, no sorry, ale głupia. Najpierw jęczy, że jej może zostało mało życia, bo mama jej się śni, bo to, bo sramto, a tu sie okazuje, że kurde nawet nie chciała podjąć się walki. Jeszcze proponowano jej pomoc! Całą moja sympatia do niej zniknęła. Niby wiedziałam, że coś tam ukrywa, no ale kurka wodna! Ma taką troskliwą, kochającą osobą obok siebie, to nie, jeszcze marudzi, że jej źle i niedobrze. Okej, nowotwór rzecz poważna, ale jeśli sie chce, to się z tego wyjdzie. Jest trudno, samemu rady się nie da, więc tym bardziej powinna o tym powiedzieć Jaredowi. I wcale się nie dziwię reakcji Jaya, ani trochę.
    O, podoba mi się to z tym nazwiskiem LETO i rzeczownikami, fajny pomysł!
    Shannon, jak ja go lubię. No niby ma rację, że Jared powinien zostać przy Mary, ale ciekawe czy sam byłby po tym wszystkim w stanie stać i czekać, aż się wybudzi. Emocje ponoszą każdego, a Młody powinien o wszystkim wiedzieć. Został oszukany i cóż się dziwić. Jak jakiś intruz.
    Mimo wszystko, tych wszystkich wydarzeń, nadal jestem zła na Mary. Niby dla dobra, no chyba nie. Gdyby o wszystkim powiedziała, zaoszczędziłaby innym tej złości itd.
    Dobrze, że z tą promocją się wyjaśniło, bo szkoda, żeby ta idiotka miała wygrać tyle kasy. No i taaaa, kasa, kasa, kasa... :D
    Ogólnie rozdział znakomity, aczkolwiek nigdy jeszcze nie wkurzyłam się tak bardzo jak teraz :DDD. Może byłoby tej złości nieco mniej, gdybym była z tym opowiadaniem od początku, no ale... :DD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym podjęciem leczenia to było tak, że jej onkolog od razu powiedział (po jej prośbie o bezwzględną szczerość), że można zastosować chemię, ale to raczej nic nie da, więc Mary zdecydowała, że leczenia nie podejmie.
      Ale to dobrze, że się wkurzyłaś, w końcu wkurzenie się to emocje, a wywołanie emocji w drugim człowieku tekstem to mega sprawa ;).

      Usuń
  8. Witam, w końcu do Ciebie zawitałam. :D
    Muszę, do cholerci, nauczyć się komentować zaraz po przeczytaniu, zwłaszcza u Ciebie! Damn, mam wrażenie, że napisałam komentarz do tego rozdziału, ale nie mam pojęcia gdzie on się podział i czy w ogóle go zapisałam na dysku(?). No, mniejsza o to, here I am. :D
    Przez cały rozdział się bałam, autentycznie się bałam tego co zrobi Jared i tego jak myśli. Ten człowiek jest chory, że go tak nazwę. Jak dla mnie niesłusznie osądza Mary w tym wszystkim. Nie daje szansy nikomu dojść do słowa, ale tutaj przejawia się hipokryzja z mojej strony, bo ja pewnie też bym tak zareagowała... No rozumiem, że mu ciężko, ale trochę Letoś przesadził, żeby obrazić się na Mary, Shannona, a na koniec na własną matkę! Ale w sumie to dobrze, bo jestem strasznie ciekawa jak to dalej się potoczy i czegoś takiego z jego strony się nie spodziewałam, w ogóle nie myślałam o tym, że to w taki sposób się wyda, więc duży pluuus dla Ciebie. :D
    Nie ogarniam potrzeby zmiany czasu narracji u Jareda, najpierw myślałam, że pogubiłaś literki, a potem się zorientowałam, że to czas teraźniejszy. No, ale nadal nie rozumiem po co go zmieniałaś. Mnie to troszkę zgubiło, ale chyba nie jest takie coś karalne, nie? ;)
    Nigdy nie umiałam przerywać tekstu tymi głupimi trzema gwiazdkami tak, żeby to potem pasowało i nie skakało z akcji do akcji, więc brawa dla Ciebie, bo tutaj jakoś mi to wyjątkowo nie przeszkadza. Być może dlatego, że rozwiniesz dobrze jeden wątek, a dopiero potem go przerwiesz, bo kilka razy spotkałam się z czymś takim, że było napisane kilka zdań i akcja nagle urwana. Irytowało mnie to, dlatego nie za bardzo lubię takie przerwy, ale to tak by the way. :D
    Perspektywa Kelly nie była zła, lubię Twoje opisy, przyjemnie mi się je czyta i nie zanudzają na śmierć, mimo iż podchodzę do tego rozdziału bodajże trzeci raz. Tak, zawsze mi ktoś przerwał i zrzucił z komputera, a skoro mam wolne i (prawie) wakacje to wreszcie spięłam tyłek. :D
    Nie rozumiem trochę czemu Kelly tak bardzo boi się pojechać odwiedzić tego syna, przecież nie będzie w tym nic strasznego, a Dominic to genialne dziecko, uwielbiam go! Ale mimo wszystko Scotty bije wszystkich na głowę. :D
    No to co - lecę czytać drugą część, skoro jest tam rozwinięcie akcji z perspektywy Kelly. Ciekawe czy będzie tak strasznie jak ona to sobie wyobraża? ;)

    Pozdrawiam. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też to sobie ciągle powtarzam, a potem i tak wszystko odkładam, więc praktycznie zawsze komentuję wszystko z wielkim opóźnieniem. Nie pamiętam, kiedy ostatnio skomentowałam coś od razu po publikacji, nie wiem, czy w ogóle kiedykolwiek to zrobiłam :).
      Przynajmniej w tym aspekcie udało mi się kogoś zaskoczyć. W sumie o innych wersjach poznania przez Jareda prawdy nawet nie myślałam. Taka od początku wydała mi się najlepsza :).
      Ta zmiana czasu to w sumie siła wyższa. To znaczy, kiedy doszłam do tego fragmentu, zupełnie mimowolnie zaczęłam go pisać w taki właśnie sposób, więc uznałam, że tak musi być. Tajemnica rozwiązana :D.
      Jak dla mnie żadna filozofia, jeśli wiesz, kiedy chcesz skończyć jeden akapit i zacząć drugi. Gdy czuję, że już wyczerpałam temat, stawiam gwiazdki i zaczynam zupełnie inną scenę. W sumie kiedyś nie stosowałam gwiazdek, zwykły enter i akapit, ale kiedy wstawia się takie symbole, tekst jest bardziej przejrzysty dla czytelnika.
      W takim razie bardzo się cieszę, bo teraz tych opisów będzie od groma, więc mogę mieć pewność, że przynajmniej jedna osoba się nie zanudzi :D.
      Myślę, że każda kobieta (z mężczyznami jest tak samo), denerwuje się, kiedy ma poznać dziecko swojego partnera. W końcu zależy jej na tym, by zrobić dobre wrażenie, a nie ma pewności, czy dzieciak ją zaakceptuje, czy nie będzie zazdrosny o ojca, bo to różnie w życiu bywa :).

      Usuń