Marion:
- Boże, nie mam już do tego siły - jęknęłam zrezygnowana, kładąc dopiero co odsunięty od ucha telefon na ladę.
- Co się stało? - Przechodzący po drugiej stronie recepcji Dave oparł się o zimny marmur i złapał mnie za obie, nieco drżące z nerwów dłonie.
- Dzwoniła opiekunka Scotty'ego, znowu mam się do niej zgłosić. Już mam tego wszystkiego dosyć. Nie dość, że mam na głowie rozwód, sprawę Harry'ego, opłaty i studia, to jeszcze ten znów coś nawywijał. To jest ponad moje siły. - Głęboko westchnęłam i przetarłam oczy, do których zdążyły napłynąć łzy.
- Co takiego zrobił?
- Nie wiem, nic mi nie powiedziała. Poprosiła tylko, żebym zgłosiła się do niej, jak będę odbierać małego.
- A może wcale nic nie zrobił? Może chce go pochwalić, albo coś? - rzucił Thompson, wbijając we mnie pocieszające spojrzenie.
- Wierzysz w cuda, bo ja nie. Ona nigdy nie wzywa mnie po to, żeby go chwalić. Na pewno znowu coś zmalował. Ja już nie wiem, co mam robić z tym dzieckiem. - Oparłam łokcie o ladę, kręcąc bezradnie głową. Od ostatniej sytuacji z małym Luke'em nie minął nawet miesiąc, a tu proszę, kolejne wezwanie na kolejną rozmowę. Tak jakbym miała niewystarczająco dużo zmartwień.
- Nie możesz od razu zakładać najgorszego.
- Mówisz tak, jakbyś nie znał Scotty'ego. Dnia nie wytrzyma bez zbrojenia czegoś, a potem ja muszę świecić za niego oczami. Nie wiem, po kim to takie...
- Przesadzasz - wtrącił się Thompson. - Scotty to normalny, zdrowy czterolatek, brojenie to naturalna rzecz u chłopców w jego wieku.
- To wytłumacz to tej wrednej jędzy, która za każdym razem sugeruje mi, że powinnam go przenieść do prywatnego przedszkola.
- To tak zrób - oznajmił oczywistym tonem.
- A skąd niby wezmę na to pieniądze? Prywatne placówki mają to do siebie, że kosztują, a ja mam już wystarczająco dużo wydatków.
- No a Jared? To też w końcu jego syn.
- Jared i tak mi bardzo pomaga. Nie chcę go naciągać. Poza tym ma teraz sporo na głowie.
- Zawsze możesz pożyczyć coś ode mnie.
- Nie ma mowy! - Ton mojego głosu nie znosił sprzeciwu. - Dałeś mi pracę, to wystarczy.
- Ale...
- Żadnych ale, Dave. Nie chcę być od nikogo zależna. Jak będzie trzeba, to wypiszę Scotta z przedszkola i będę go wozić do mamy. W końcu nie jest ono obowiązkowe. - Przetarłam twarz dłonią, wciąż czując lekkie drżenie palców. Ostatnimi czasy jestem jednym wielkim kłębkiem nerwów i za nic w świecie nie potrafię się wyciszyć i uspokoić. Jak już okiełznam jeden problem, to pojawia się drugi, i tak w kółko, nieprzerwanie, zawsze coś, ciągle pod górkę. Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami, to nieprawda, one spacerują wielkimi, nieskończonymi grupami i kiedy się na kogoś uwezmą, nie odpuszczą. Będą gnębić człowieka, dopóki ten nie spocznie trzy metry pod ziemią w dębowej trumnie.
- Będzie dobrze, Marion, zobaczysz. - Thompson posłał mi lekki uśmiech i przyjazne spojrzenie.
Jasne, łatwo to mówić komuś, kto od małego ma kupę kasy i ciągle spotykają go dobre rzeczy przebiegło mi przez myśl, jednak nie dopuściłam do tego, by przeszło przez moje usta. Dave to mój przyjaciel, takimi słowami bardzo bym go zraniła, a tego nie chcę. Jeden zdołowany nieudacznik w towarzystwie wystarczy w zupełności.
- Boże, nie mam już do tego siły - jęknęłam zrezygnowana, kładąc dopiero co odsunięty od ucha telefon na ladę.
- Co się stało? - Przechodzący po drugiej stronie recepcji Dave oparł się o zimny marmur i złapał mnie za obie, nieco drżące z nerwów dłonie.
- Dzwoniła opiekunka Scotty'ego, znowu mam się do niej zgłosić. Już mam tego wszystkiego dosyć. Nie dość, że mam na głowie rozwód, sprawę Harry'ego, opłaty i studia, to jeszcze ten znów coś nawywijał. To jest ponad moje siły. - Głęboko westchnęłam i przetarłam oczy, do których zdążyły napłynąć łzy.
- Co takiego zrobił?
- Nie wiem, nic mi nie powiedziała. Poprosiła tylko, żebym zgłosiła się do niej, jak będę odbierać małego.
- A może wcale nic nie zrobił? Może chce go pochwalić, albo coś? - rzucił Thompson, wbijając we mnie pocieszające spojrzenie.
- Wierzysz w cuda, bo ja nie. Ona nigdy nie wzywa mnie po to, żeby go chwalić. Na pewno znowu coś zmalował. Ja już nie wiem, co mam robić z tym dzieckiem. - Oparłam łokcie o ladę, kręcąc bezradnie głową. Od ostatniej sytuacji z małym Luke'em nie minął nawet miesiąc, a tu proszę, kolejne wezwanie na kolejną rozmowę. Tak jakbym miała niewystarczająco dużo zmartwień.
- Nie możesz od razu zakładać najgorszego.
- Mówisz tak, jakbyś nie znał Scotty'ego. Dnia nie wytrzyma bez zbrojenia czegoś, a potem ja muszę świecić za niego oczami. Nie wiem, po kim to takie...
- Przesadzasz - wtrącił się Thompson. - Scotty to normalny, zdrowy czterolatek, brojenie to naturalna rzecz u chłopców w jego wieku.
- To wytłumacz to tej wrednej jędzy, która za każdym razem sugeruje mi, że powinnam go przenieść do prywatnego przedszkola.
- To tak zrób - oznajmił oczywistym tonem.
- A skąd niby wezmę na to pieniądze? Prywatne placówki mają to do siebie, że kosztują, a ja mam już wystarczająco dużo wydatków.
- No a Jared? To też w końcu jego syn.
- Jared i tak mi bardzo pomaga. Nie chcę go naciągać. Poza tym ma teraz sporo na głowie.
- Zawsze możesz pożyczyć coś ode mnie.
- Nie ma mowy! - Ton mojego głosu nie znosił sprzeciwu. - Dałeś mi pracę, to wystarczy.
- Ale...
- Żadnych ale, Dave. Nie chcę być od nikogo zależna. Jak będzie trzeba, to wypiszę Scotta z przedszkola i będę go wozić do mamy. W końcu nie jest ono obowiązkowe. - Przetarłam twarz dłonią, wciąż czując lekkie drżenie palców. Ostatnimi czasy jestem jednym wielkim kłębkiem nerwów i za nic w świecie nie potrafię się wyciszyć i uspokoić. Jak już okiełznam jeden problem, to pojawia się drugi, i tak w kółko, nieprzerwanie, zawsze coś, ciągle pod górkę. Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami, to nieprawda, one spacerują wielkimi, nieskończonymi grupami i kiedy się na kogoś uwezmą, nie odpuszczą. Będą gnębić człowieka, dopóki ten nie spocznie trzy metry pod ziemią w dębowej trumnie.
- Będzie dobrze, Marion, zobaczysz. - Thompson posłał mi lekki uśmiech i przyjazne spojrzenie.
Jasne, łatwo to mówić komuś, kto od małego ma kupę kasy i ciągle spotykają go dobre rzeczy przebiegło mi przez myśl, jednak nie dopuściłam do tego, by przeszło przez moje usta. Dave to mój przyjaciel, takimi słowami bardzo bym go zraniła, a tego nie chcę. Jeden zdołowany nieudacznik w towarzystwie wystarczy w zupełności.
- Pamiętaj, na człowieka nigdy nie spada nic, czego nie mógłby znieść.
- Mówisz jak moja mama.
- Twoja mama to mądra kobieta. - Kąciki ust blondyna znów się uniosły, a kończyny oderwały od blatu. - Jakby co, będę u siebie. - Mężczyzna odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę swojego gabinetu.
Dlaczego to nie ja urodziłam się w rodzinie Thompsonów? Dlaczego to nie mi przypadły wszystkie te bogactwa i prowadzenie hotelu? Dlaczego nie mi dane było studiować w Europie? Dlaczego Bóg nie rzucił mojej duszy w ciało rozwijające się w łonie pani Thompson? Gdyby tak się stało, nie musiałabym sobie zaprzątać teraz głowy tymi wszystkimi problemami, byłabym wolna i niezależna. Żyłabym jak wszyscy normalni ludzie w moim wieku, bez większych trosk i zmartwień. Moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej, tak jak to sobie kiedyś planowałam, tak jak wymarzyła to sobie ta mała dziewczynka z jasnymi kucykami. Byłoby dobrze, na pewno lepiej niż jest teraz. Ale niestety nasz los nie zależy tylko i wyłącznie od nas, pakiet kontrolny jest w rękach Stwórcy. To On wybrał nam ciała, rodziny i start życiowy. To On zbudował i wyposażył te kuźnie, w których teraz jesteśmy kowalami. Czym się przy tym kierował? Nie mam pojęcia, nie wie tego nikt poza nim samym. I czy tego chcemy, czy nie, musimy żyć z tym, co dał nam Pan, nawet w tak silnych chwilach zwątpienia, w jakiej znajduję się teraz ja. Od małego uczono mnie, że Bóg testuje człowieka, że wystawia go na ciężkie próby po to, by sprawdzić jego charakter i ewentualnie go wzmocnić. Wystawia go na cierpienie, ale później sowicie nagradza. I tym się właśnie pocieszam, to stanowi moją ostoje. Jak źle nie jest, kiedyś na pewno będzie dobrze. Kiedyś na pewno...
- Mówisz jak moja mama.
- Twoja mama to mądra kobieta. - Kąciki ust blondyna znów się uniosły, a kończyny oderwały od blatu. - Jakby co, będę u siebie. - Mężczyzna odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę swojego gabinetu.
Dlaczego to nie ja urodziłam się w rodzinie Thompsonów? Dlaczego to nie mi przypadły wszystkie te bogactwa i prowadzenie hotelu? Dlaczego nie mi dane było studiować w Europie? Dlaczego Bóg nie rzucił mojej duszy w ciało rozwijające się w łonie pani Thompson? Gdyby tak się stało, nie musiałabym sobie zaprzątać teraz głowy tymi wszystkimi problemami, byłabym wolna i niezależna. Żyłabym jak wszyscy normalni ludzie w moim wieku, bez większych trosk i zmartwień. Moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej, tak jak to sobie kiedyś planowałam, tak jak wymarzyła to sobie ta mała dziewczynka z jasnymi kucykami. Byłoby dobrze, na pewno lepiej niż jest teraz. Ale niestety nasz los nie zależy tylko i wyłącznie od nas, pakiet kontrolny jest w rękach Stwórcy. To On wybrał nam ciała, rodziny i start życiowy. To On zbudował i wyposażył te kuźnie, w których teraz jesteśmy kowalami. Czym się przy tym kierował? Nie mam pojęcia, nie wie tego nikt poza nim samym. I czy tego chcemy, czy nie, musimy żyć z tym, co dał nam Pan, nawet w tak silnych chwilach zwątpienia, w jakiej znajduję się teraz ja. Od małego uczono mnie, że Bóg testuje człowieka, że wystawia go na ciężkie próby po to, by sprawdzić jego charakter i ewentualnie go wzmocnić. Wystawia go na cierpienie, ale później sowicie nagradza. I tym się właśnie pocieszam, to stanowi moją ostoje. Jak źle nie jest, kiedyś na pewno będzie dobrze. Kiedyś na pewno...
***
Wzięłam głęboki oddech i mimo wielkiej wewnętrznej niechęci i strachu, pociągnęłam masywną klamkę i weszłam do niedużego przedsionka, gdzie dziś dyżurował nieznany mi dotąd pracownik placówki.
- Pani godność? - zwrócił się do mnie dość wysokim jak na mężczyznę głosem.
O wiele za wysokim przebiegło mi przez myśl, lecz prędko to od siebie odgoniłam.
- Marion Co... - tu przerwałam, przypominając sobie, że oficjalnie wciąż nazywam się Jackobson, czy tego chcę, czy nie. W rozmowach mogę prosić o to, by zwracano się do mnie moim panieńskim nazwiskiem, ale tam, gdzie są wszelkiej maści dokumenty, tam figuruję pod nazwiskiem Harry'ego. - Jackobson. Marion Jackobson.
Mężczyzna przeniósł wzrok na dość obszerną listę, szukając na niej mojej osoby.
- Grupa trzylatków - dodałam, by nieco ułatwić mu zadanie, które najwyraźniej wykonuje po raz pierwszy.
- Jackobson, Jackobson...
Przez moje plecy przebiegł nieprzyjemny dreszcz, w ciągu ostatniej minuty usłyszałam to nazwisko zdecydowanie za wiele razy.
- Jest. - Brunet lekko się uśmiechnął, lecz bardzo szybko tę pogodną reakcję zastąpił zupełnie inny wyraz, coś jak niechęć, odraza i złość w jednym. - To pani jest mamą tego... tego... - Głos mu zadrżał, twarz przybrała kolor purpury, dłonie zacisnęły się w pięści. Przez moment bałam się, że wyskoczy zza tego okienka i zacznie mnie nimi okładać. - Tego małego, podłego, wrednego, paskudnego diabła! Tego wilka w owczej skórze! Tego niszczycielskiego szkodnika! Te...
- Przepraszam, ale mówi pan o moim dziecku - wtrąciłam ostrym tonem. Słowa, które wypłynęły z jego ust wywołały u mnie podwójną reakcję. Pierwsza z nich to gniew, w końcu żadna matka nie lubi, kiedy obcy człowiek mówi tak o jej dziecku, szczególnie gdy owe dziecko ma niecałe cztery lata, a obcy jest zdecydowanie grubo po trzydziestce. Jednakże poczułam też strach. Nie, nie przed tym zdziwaczałym, piszczącym panem, a przed tym, co mogło stać za tymi słowami. Skoro z jego ust padają takie epitety, a wychowawczyni poprosiła mnie o spotkanie, tym razem musiało stać się coś poważnego. Scotty musiał zrobić coś naprawdę okropnego.
Przez mój kręgosłup przebiegł kolejny silny dreszcz, serce zabiło mi nieco szybciej, a żołądek wywrócił się do góry nogami, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie.
- Dziecku? To nie dziecko, to szatan wcielony! Diabelskie nasienie! Belzebub w ludzkiej skórze! - Mężczyzną zawładnęły takie emocje, że jego krzyk usłyszało prawdopodobnie całe przedszkole. A jeśli nie całe, to na pewno parter, bo gdy ten wziął oddech po to, by wyrzucić z siebie kolejne niezbyt przyjemne określenia pod adresem mojego syna, tuż ja jego plecami pojawiła się panna Bates.
- Panie Roberts, niech pan trochę ochłonie, a panią, pani Ja... - tu przerwała, patrząc na mnie niepewnie, tak jakby usilnie starała się sobie o czymś przypomnieć. Domyślam się, że tym czymś była nasza ostatnia rozmowa, podczas której poprosiłam, by zwracała się do mnie moim rodowym nazwiskiem. - Pani Cole - dodała szybko - zapraszam do sali.
Do moich uszu doszedł niezbyt przyjemny dźwięk, po którym otworzyły się kolejne drzwi prowadzące do głównej części placówki. Owo zabezpieczenie wprowadzono na polecenie stowarzyszenia chroniącego dzieci przed pedofilią. Dalej niż do przedsionka może wejść tylko rodzic lub upoważniona przez niego osoba. Mi to jak najbardziej odpowiada, głównie przez wzgląd na sen, który nawiedził mnie jakiś czas temu. Tak jak to wtedy przewidziałam, o potencjalnym porwaniu Scotty'ego myślę co najmniej dwa razy dziennie, co zakrawa już o paranoję. Ale cóż poradzę na to, że aż tak bardzo martwię się o swoje dziecko? W dodatku znam ten okrutny świat, codziennie dzieją się na nim rzeczy, które przekraczają ludzkie pojęcie, więc człowiek musi być przygotowany na wszelką możliwość i wszelkie nieszczęście.
Razem z młodą brunetką przeszłam przez ozdobiony pracami dzieci korytarz i weszłam do obszernej sali pełnej malutkich stolików i różnego rodzaju zabawek.
- Mamusia! - Scotty w mgnieniu oka zerwał się z miejsca, opuszczając stworzony przez dzieci krąg, w centrum którego znajdowała się młoda kobieta z książką w rękach.
- Cześć, kochanie. - Z delikatnym uśmiechem pogłaskałam przyciśniętą do mojego ciała główkę malca.
- Idziemy już do domku?
- Jeszcze nie, mamusia musi porozmawiać z panią. Wracaj do dzieci.
Mały z nieco zawiedzioną miną odwrócił się na pięcie i bardzo wolnym krokiem ruszył w stronę swoich kolegów i koleżanek.
- Proszę usiąść. - Przedszkolanka wskazała mi postawione obok biurka krzesło. Usiadłam na nim i posłałam jej pytające spojrzenie, licząc na to, że zachęci ją ono do przejścia do sedna sprawy. - Wezwałam panią, bo po raz kolejny zmusiło mnie do tego zachowanie Scotta.
- Znowu powiedział komuś, że jest jego ojcem?
- Nie, tym razem sprawa nie dotyczy żadnego z naszych wychowanków.
- W takim razie, o co chodzi? - Mimo ogromnego stresu, starałam się nie zabrzmieć zbyt niemiło. Zapanowałam nad swoimi nerwami i ukryłam narastającą niecierpliwość i irytację wynikającą z tego, że zamiast wyłożyć kawę na ławę, kobieta jak zwykle robiła dziecinne podchody.
- Scotty odmówił dziś wzięcia udziału w lekcji rytmiki.
- Odmówił? - zapytałam zaskoczona. - Przecież on uwielbia zajęcia muzyczne.
- No tak, ale stwierdził, że nasz nowy nauczyciel, pan Roberts, którego miała pani okazję spotkać w dyżurce, gra gorzej od jego ojca i on nie będzie go słuchał.
- Nie powiedziałem ojca tylko tatusia! - wtrącił się oburzony Scotty.
- Ile razy ci mówiłam, żebyś nie wtrącał się w rozmowy dorosłych? Idź zmienić buty.
Mały zmarszczył brwi, posłał swojej opiekunce złowrogie spojrzenie i pożegnawszy pozostałe dzieci, opuścił duszną salę. Gdy tylko zniknął za drewnianymi drzwiami, brunetka wróciła do naszej rozmowy.
- Otwarcie nazwał pana Robertsa, tu cytuję, nieumiaczem grać. Dodał jeszcze, że śpiewa gorzej niż wujek Shannon i ostentacyjnie zakrył uszy, podburzając tym inne dzieci do takiego samego zachowania. Pan Roberts był zdruzgotany. Rok wcześniej przechodził głęboką depresję i...
W tym momencie przewróciłam oczami i kompletnie wyłączyłam się na to, co mówiła do mnie pracownica przedszkola. Byłam pewna, że chodzi o coś o wiele gorszego. Myślałam, że może kogoś pobił, albo coś zniszczył, a ona zawraca mi głowę tylko dlatego, że Scotty uraził jakiegoś przewrażliwionego grajka. Owszem, nie podoba mi się to, że odmówił udziału w zajęciach i że tak otwarcie zademonstrował swoją dezaprobatę wobec zdolności muzycznych pana Robertsa, ale czy to był wystarczający powód, żeby wzywać mnie na rozmowę, dodając tym stresu i nazywać mojego syna złem wcielonym? Teraz mam ochotę po prostu wstać i wyjść, bo ta kobieta jest komiczna z tym swoim robieniem z igły wideł.
Kiedy w końcu skończyła się żalić, wzięłam głęboki oddech, zwalczając tym w swojej głowie silną chęć nazwania jej pieprzoną wariatką.
- Naprawdę bardzo mi przykro z tego powodu. Scotty wychowuje się wśród muzyków i...
Tu kobieta mi przerwała.
- Skoro pani syn ma tak wyszukany gust, to może powinien chodzić do prywatnego przedszkola, gdzie zatrudnia się o wiele lepiej wykształconych muzyków. Pana Leto zapewne na to stać.
Zagryzłam mocno wargi i zacisnęłam dłonie w pięści. Tym razem nad sobą nie zapanowałam.
- Pani ma wyraźnie ogromny problem jeśli chodzi o mojego syna. Za każdym razem sugeruje mi pani, że powinnam go przenieść do prywatnego przedszkola. Przeszkadza pani to, że ma znanego ojca?
Bates otworzyła szeroko oczy, patrząc na mnie z wielkim zaskoczeniem przez ułożone na nosie okulary.
- Niech pani tak na mnie nie patrzy. Od razu widać, że nie cierpi pani Scotty'ego. Nie wiem, co jest tego powodem i naprawdę mnie to nie interesuje, bo mam teraz na głowie o wiele ważniejsze sprawy, więc pani wybaczy, ale skoro nie ma już pani więcej skarg, to ja już pójdę. I następnym razem proszę po prostu wpisać małemu uwagę, ja ją podpiszę i będziemy mięć sprawę z głowy. Albo niech pójdzie pani na skargę do dyrekcji i niech go wyrzucą, bo może faktycznie będzie lepiej, jak zacznie chodzić do prywatnego przedszkola, gdzie nikt nie będzie gnębił go za nazwisko. - Nie czekając nawet na jej reakcję, wstałam z krzesła i wyszłam. Sama już nie wiem, dlaczego to wszystko powiedziałam, po prostu puszczają mi nerwy, tego wszystkiego jest już za dużo, o wiele za dużo, jak dla jednej osoby. Już się nie kontroluję, już nie myślę logicznie. Mówię, co mi ślina na język przyniesie, nie zastanawiając się nawet, czy to ma w ogóle jakiś sens. Czuję się jak wariatka, która powinna być trzymana w pokoju bez klamek z dala od ludzi, z dala od normalnego świata...
- Dziecku? To nie dziecko, to szatan wcielony! Diabelskie nasienie! Belzebub w ludzkiej skórze! - Mężczyzną zawładnęły takie emocje, że jego krzyk usłyszało prawdopodobnie całe przedszkole. A jeśli nie całe, to na pewno parter, bo gdy ten wziął oddech po to, by wyrzucić z siebie kolejne niezbyt przyjemne określenia pod adresem mojego syna, tuż ja jego plecami pojawiła się panna Bates.
- Panie Roberts, niech pan trochę ochłonie, a panią, pani Ja... - tu przerwała, patrząc na mnie niepewnie, tak jakby usilnie starała się sobie o czymś przypomnieć. Domyślam się, że tym czymś była nasza ostatnia rozmowa, podczas której poprosiłam, by zwracała się do mnie moim rodowym nazwiskiem. - Pani Cole - dodała szybko - zapraszam do sali.
Do moich uszu doszedł niezbyt przyjemny dźwięk, po którym otworzyły się kolejne drzwi prowadzące do głównej części placówki. Owo zabezpieczenie wprowadzono na polecenie stowarzyszenia chroniącego dzieci przed pedofilią. Dalej niż do przedsionka może wejść tylko rodzic lub upoważniona przez niego osoba. Mi to jak najbardziej odpowiada, głównie przez wzgląd na sen, który nawiedził mnie jakiś czas temu. Tak jak to wtedy przewidziałam, o potencjalnym porwaniu Scotty'ego myślę co najmniej dwa razy dziennie, co zakrawa już o paranoję. Ale cóż poradzę na to, że aż tak bardzo martwię się o swoje dziecko? W dodatku znam ten okrutny świat, codziennie dzieją się na nim rzeczy, które przekraczają ludzkie pojęcie, więc człowiek musi być przygotowany na wszelką możliwość i wszelkie nieszczęście.
Razem z młodą brunetką przeszłam przez ozdobiony pracami dzieci korytarz i weszłam do obszernej sali pełnej malutkich stolików i różnego rodzaju zabawek.
- Mamusia! - Scotty w mgnieniu oka zerwał się z miejsca, opuszczając stworzony przez dzieci krąg, w centrum którego znajdowała się młoda kobieta z książką w rękach.
- Cześć, kochanie. - Z delikatnym uśmiechem pogłaskałam przyciśniętą do mojego ciała główkę malca.
- Idziemy już do domku?
- Jeszcze nie, mamusia musi porozmawiać z panią. Wracaj do dzieci.
Mały z nieco zawiedzioną miną odwrócił się na pięcie i bardzo wolnym krokiem ruszył w stronę swoich kolegów i koleżanek.
- Proszę usiąść. - Przedszkolanka wskazała mi postawione obok biurka krzesło. Usiadłam na nim i posłałam jej pytające spojrzenie, licząc na to, że zachęci ją ono do przejścia do sedna sprawy. - Wezwałam panią, bo po raz kolejny zmusiło mnie do tego zachowanie Scotta.
- Znowu powiedział komuś, że jest jego ojcem?
- Nie, tym razem sprawa nie dotyczy żadnego z naszych wychowanków.
- W takim razie, o co chodzi? - Mimo ogromnego stresu, starałam się nie zabrzmieć zbyt niemiło. Zapanowałam nad swoimi nerwami i ukryłam narastającą niecierpliwość i irytację wynikającą z tego, że zamiast wyłożyć kawę na ławę, kobieta jak zwykle robiła dziecinne podchody.
- Scotty odmówił dziś wzięcia udziału w lekcji rytmiki.
- Odmówił? - zapytałam zaskoczona. - Przecież on uwielbia zajęcia muzyczne.
- No tak, ale stwierdził, że nasz nowy nauczyciel, pan Roberts, którego miała pani okazję spotkać w dyżurce, gra gorzej od jego ojca i on nie będzie go słuchał.
- Nie powiedziałem ojca tylko tatusia! - wtrącił się oburzony Scotty.
- Ile razy ci mówiłam, żebyś nie wtrącał się w rozmowy dorosłych? Idź zmienić buty.
Mały zmarszczył brwi, posłał swojej opiekunce złowrogie spojrzenie i pożegnawszy pozostałe dzieci, opuścił duszną salę. Gdy tylko zniknął za drewnianymi drzwiami, brunetka wróciła do naszej rozmowy.
- Otwarcie nazwał pana Robertsa, tu cytuję, nieumiaczem grać. Dodał jeszcze, że śpiewa gorzej niż wujek Shannon i ostentacyjnie zakrył uszy, podburzając tym inne dzieci do takiego samego zachowania. Pan Roberts był zdruzgotany. Rok wcześniej przechodził głęboką depresję i...
W tym momencie przewróciłam oczami i kompletnie wyłączyłam się na to, co mówiła do mnie pracownica przedszkola. Byłam pewna, że chodzi o coś o wiele gorszego. Myślałam, że może kogoś pobił, albo coś zniszczył, a ona zawraca mi głowę tylko dlatego, że Scotty uraził jakiegoś przewrażliwionego grajka. Owszem, nie podoba mi się to, że odmówił udziału w zajęciach i że tak otwarcie zademonstrował swoją dezaprobatę wobec zdolności muzycznych pana Robertsa, ale czy to był wystarczający powód, żeby wzywać mnie na rozmowę, dodając tym stresu i nazywać mojego syna złem wcielonym? Teraz mam ochotę po prostu wstać i wyjść, bo ta kobieta jest komiczna z tym swoim robieniem z igły wideł.
Kiedy w końcu skończyła się żalić, wzięłam głęboki oddech, zwalczając tym w swojej głowie silną chęć nazwania jej pieprzoną wariatką.
- Naprawdę bardzo mi przykro z tego powodu. Scotty wychowuje się wśród muzyków i...
Tu kobieta mi przerwała.
- Skoro pani syn ma tak wyszukany gust, to może powinien chodzić do prywatnego przedszkola, gdzie zatrudnia się o wiele lepiej wykształconych muzyków. Pana Leto zapewne na to stać.
Zagryzłam mocno wargi i zacisnęłam dłonie w pięści. Tym razem nad sobą nie zapanowałam.
- Pani ma wyraźnie ogromny problem jeśli chodzi o mojego syna. Za każdym razem sugeruje mi pani, że powinnam go przenieść do prywatnego przedszkola. Przeszkadza pani to, że ma znanego ojca?
Bates otworzyła szeroko oczy, patrząc na mnie z wielkim zaskoczeniem przez ułożone na nosie okulary.
- Niech pani tak na mnie nie patrzy. Od razu widać, że nie cierpi pani Scotty'ego. Nie wiem, co jest tego powodem i naprawdę mnie to nie interesuje, bo mam teraz na głowie o wiele ważniejsze sprawy, więc pani wybaczy, ale skoro nie ma już pani więcej skarg, to ja już pójdę. I następnym razem proszę po prostu wpisać małemu uwagę, ja ją podpiszę i będziemy mięć sprawę z głowy. Albo niech pójdzie pani na skargę do dyrekcji i niech go wyrzucą, bo może faktycznie będzie lepiej, jak zacznie chodzić do prywatnego przedszkola, gdzie nikt nie będzie gnębił go za nazwisko. - Nie czekając nawet na jej reakcję, wstałam z krzesła i wyszłam. Sama już nie wiem, dlaczego to wszystko powiedziałam, po prostu puszczają mi nerwy, tego wszystkiego jest już za dużo, o wiele za dużo, jak dla jednej osoby. Już się nie kontroluję, już nie myślę logicznie. Mówię, co mi ślina na język przyniesie, nie zastanawiając się nawet, czy to ma w ogóle jakiś sens. Czuję się jak wariatka, która powinna być trzymana w pokoju bez klamek z dala od ludzi, z dala od normalnego świata...
***
- Marion, ona jest niepełnosprytna! - rzucił Scotty, gdy tylko zajęłam miejsce kierowcy w swoim aucie.
- Słucham? - Odwróciłam się w stronę syna, obserwując go badawczo.
- Niepełnosprytna - powtórzył jeszcze raz, tym razem wolniej i głośniej.
- Nie o to mi chodziło. Dlaczego powiedziałeś do mnie Marion?
- No bo tak masz na imię. Prawda? - Spojrzał na mnie niepewnym wzrokiem.
- Tak, ale dzieci nie mogę zwracać się do swoich rodziców po imieniu.
- A Dolcia może. Sam słyszałem, jak ona do swojej mamusi nie mówi mamusia tylko Rebecka.
- Ale ty nie jesteś Dolcia, a ja nie jestem Rebecka.
- No wiem. Ja jestem Scotty, a ty Marion.
Mimowolnie się zaśmiałam, kręcąc przy tym głową. To dziecko... on i jego siostra to jedyne dobre rzeczy, jakie mam. Czasami wydaje mi się, że moje życie byłoby o wiele łatwiejsze bez nich, szczerze mówiąc, to jestem o tym święcie przekonana, ale wystarczy jedna taka zabawna rozmowa ze Scottym, jeden jego uśmiech czy śmiech Polly, bym nagle zdała sobie sprawę z tego, że nie mogło mnie spotkać nic piękniejszego, że te dwa aniołki nadają sens mojemu życiu i że wolę przechodzić przez to, przez co właśnie przechodzę z nimi u boku, niż prowadzić bezproblemowe, pełne radości życie bez nich. To jest właśnie ta czysta, prawdziwa matczyna miłość. Jedyna warta zachodu...
Shannon:
- Jezu, do ciebie to jest się trudniej dodzwonić niż do królowej angielskiej - rzuciła Nicole, gdy tylko otworzyłem drzwi, w które pukała z niezwykłym zacięciem przez dobre dwie minuty. - Telefony są po to, żeby je odbierać, ale nieważne, nawet lepiej, że spotykamy się twarzą w twarz. Mamy problem.
- Dzień dobry, Nicole. Witaj, Shannon. Miło cię widzieć, co cię do mnie sprowadza?
Kobieta zmarszczyła brwi i wbiła we mnie pytające spojrzenie.
- W kulturalny sposób sugeruję ci, że najpierw powinnaś się ze mną przywitać, a dopiero potem wpadać jak burza do mojego mieszkania.
- Nie ma czasu na głupoty, jak wspomniałam, mamy problem i to poważny.
- Mamy? Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek zawierał z tobą jakieś bliższe stosunki i nie pamiętam, kiedy przeszliśmy na ty - odpowiedziałem nieco złośliwym tonem. Nie żebym jej nie lubił, po prostu nie znam tej kobiety na tyle dobrze, by mogła wpadać do mnie jak do siebie, czepiać się o to, że nie odbieram telefonu i mówić, że mamy jakieś wspólne problemy. Nie wtedy, kiedy poprzednią noc poświęciłem wielogodzinnej próbie i czułem się tak, jakby ktoś powbijał mi kilkucalowe igły w mięśnie, które nie miały jeszcze okazji zregenerować się podczas zbawiennego snu.
- Dobra, skończ się czepiać, sprawa jest poważna. - Brunetka bezceremonialnie weszła wgłąb mojego mieszkania i bez pozwolenia udała się do salonu, zajmując miejsce w stojącym na przeciwko telewizora fotelu. Nieco zdezorientowany poszedłem za nią.
- No to skoro to taka poważna sprawa, to może byś tak przeszła do jej sedna, zamiast robić sobie wycieczki po moim domu?
- Bonnie jest w ciąży.
- Co?! - Moje obolałe ciało uderzyła fala gorąca, przez kręgosłup przebiegło stado mrówek, a serce zaczęło walić jak szalone.
- To, co słyszałeś, Bonnie jest w ciąży. Z tobą, jakbyś się nie domyślił.
- Ale... - zacząłem, jednak ta mi przerwała.
- Bonnie zwierza mi się ze wszystkiego, ostatnimi czasy sypiała tylko z tobą. Mówiła też, że raz nie użyłeś zabezpieczenia, to było podczas urodzin twojego brata, z tego co pamiętam, więc to na pewno twoje dziecko. Nie wiem, co z tym fantem zrobisz, wiem tylko, że wiele zainwestowałam w tę dziewczynę, poświęciłam jej mnóstwo czasu i energii i nie mogę pozwolić na to, by teraz to wszystko wzięło w łeb.
W ustach poczułem nieprzyjemną suchość, jestem pewien, że moja twarz zrobiła się blada jak ściana.
- Nie bój się, nic nie sugeruję. Nie jestem tą sytuacją zachwycona, ale jakby dobrze to rozegrać, to oboje możecie na tym skorzystać.
- Nie, ja nic z tego nie rozumiem - wydukałem, powoli kierując się w stronę wolnego fotela stojącego tuż obok tego, który zajmowała trzydziestolatka. Mimo iż nazwała tę sytuację poważnym problemem, wcale nie wydaje się być nią jakoś ogromnie przejęta czy zdenerwowana. W odróżnieniu ode mnie.
- W gruncie rzeczy to tu nie ma nic do rozumienia. Bonnie zaszła w ciążę, to zdecydowanie pokrzyżuje nasze wcześniejsze plany, ale patrząc na to z drugiej strony, to wcale nie jest tak złe, jak myślałam jeszcze chwilę temu. - Na jej twarz wstąpił nieznaczny uśmiech.
Podparłem się ostrożnie o poręcz, powoli siadając na miękkiej powierzchni. Oprócz jej słów słyszałem też głośne dudnienie i nie był to wcale efekt uboczny całonocnego walenia w bębny.
- Zmienimy odrobinę strategię i może akurat...
- Czekaj, jaką strategię? O czym ty w ogóle do mnie mówisz? - przerwałem jej, czując przeraźliwy ucisk w głowie, który zwiększał się z każdym jej niezrozumiałym dla mnie słowem.
- Nie, nic, nieważne. No więc wracając od tematu, jej rodzice na pewno nie będą z tego zadowoleni, ale Bonnie z pewnością ich udobrucha. Zresztą dopiero będę z nią rozmawiać, bo jeszcze się dziś nie widziałyśmy.
- Ale dlaczego nie powiedziała najpierw mi? - zapytałem, pocierając nerwowo czoło palcami lewej ręki.
- Nie wiem. Ja dowiedziałam się wczoraj. Już od kilkunastu dni dosyć kiepsko się czuła, więc wysłałam ją do lekarza. W końcu zaraz zaczyna się promocja filmu, musi być w dobrej formie. No właśnie, co do promocji, mam teraz sporo na głowie, muszę pojechać w kilka miejsc, załatwić parę spraw, więc już nie zajmuję ci więcej czasu. Poukładaj to sobie wszystko na spokojnie, skontaktuj się z Bonnie, a resztą zajmiemy się po premierze.
- Na spokojnie? Żartujesz sobie ze mnie?
- Oj, Shannon, Shannon. - Pokręciła delikatnie głową, po czym wstała z fotela i już bez słowa opuściła moje miejsce zamieszkania.
Wchodząc tu mówiła o wielkim problemie, wychodząc była cała w skowronkach, tak jakby wcale nic się nie stało. A może nie stało? Może jestem w ukrytej kamerze? Może ten dowcipniś z Efektu motyla wkręcił mnie w ramach swojego programu?*
- Jezu, do ciebie to jest się trudniej dodzwonić niż do królowej angielskiej - rzuciła Nicole, gdy tylko otworzyłem drzwi, w które pukała z niezwykłym zacięciem przez dobre dwie minuty. - Telefony są po to, żeby je odbierać, ale nieważne, nawet lepiej, że spotykamy się twarzą w twarz. Mamy problem.
- Dzień dobry, Nicole. Witaj, Shannon. Miło cię widzieć, co cię do mnie sprowadza?
Kobieta zmarszczyła brwi i wbiła we mnie pytające spojrzenie.
- W kulturalny sposób sugeruję ci, że najpierw powinnaś się ze mną przywitać, a dopiero potem wpadać jak burza do mojego mieszkania.
- Nie ma czasu na głupoty, jak wspomniałam, mamy problem i to poważny.
- Mamy? Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek zawierał z tobą jakieś bliższe stosunki i nie pamiętam, kiedy przeszliśmy na ty - odpowiedziałem nieco złośliwym tonem. Nie żebym jej nie lubił, po prostu nie znam tej kobiety na tyle dobrze, by mogła wpadać do mnie jak do siebie, czepiać się o to, że nie odbieram telefonu i mówić, że mamy jakieś wspólne problemy. Nie wtedy, kiedy poprzednią noc poświęciłem wielogodzinnej próbie i czułem się tak, jakby ktoś powbijał mi kilkucalowe igły w mięśnie, które nie miały jeszcze okazji zregenerować się podczas zbawiennego snu.
- Dobra, skończ się czepiać, sprawa jest poważna. - Brunetka bezceremonialnie weszła wgłąb mojego mieszkania i bez pozwolenia udała się do salonu, zajmując miejsce w stojącym na przeciwko telewizora fotelu. Nieco zdezorientowany poszedłem za nią.
- No to skoro to taka poważna sprawa, to może byś tak przeszła do jej sedna, zamiast robić sobie wycieczki po moim domu?
- Bonnie jest w ciąży.
- Co?! - Moje obolałe ciało uderzyła fala gorąca, przez kręgosłup przebiegło stado mrówek, a serce zaczęło walić jak szalone.
- To, co słyszałeś, Bonnie jest w ciąży. Z tobą, jakbyś się nie domyślił.
- Ale... - zacząłem, jednak ta mi przerwała.
- Bonnie zwierza mi się ze wszystkiego, ostatnimi czasy sypiała tylko z tobą. Mówiła też, że raz nie użyłeś zabezpieczenia, to było podczas urodzin twojego brata, z tego co pamiętam, więc to na pewno twoje dziecko. Nie wiem, co z tym fantem zrobisz, wiem tylko, że wiele zainwestowałam w tę dziewczynę, poświęciłam jej mnóstwo czasu i energii i nie mogę pozwolić na to, by teraz to wszystko wzięło w łeb.
W ustach poczułem nieprzyjemną suchość, jestem pewien, że moja twarz zrobiła się blada jak ściana.
- Nie bój się, nic nie sugeruję. Nie jestem tą sytuacją zachwycona, ale jakby dobrze to rozegrać, to oboje możecie na tym skorzystać.
- Nie, ja nic z tego nie rozumiem - wydukałem, powoli kierując się w stronę wolnego fotela stojącego tuż obok tego, który zajmowała trzydziestolatka. Mimo iż nazwała tę sytuację poważnym problemem, wcale nie wydaje się być nią jakoś ogromnie przejęta czy zdenerwowana. W odróżnieniu ode mnie.
- W gruncie rzeczy to tu nie ma nic do rozumienia. Bonnie zaszła w ciążę, to zdecydowanie pokrzyżuje nasze wcześniejsze plany, ale patrząc na to z drugiej strony, to wcale nie jest tak złe, jak myślałam jeszcze chwilę temu. - Na jej twarz wstąpił nieznaczny uśmiech.
Podparłem się ostrożnie o poręcz, powoli siadając na miękkiej powierzchni. Oprócz jej słów słyszałem też głośne dudnienie i nie był to wcale efekt uboczny całonocnego walenia w bębny.
- Zmienimy odrobinę strategię i może akurat...
- Czekaj, jaką strategię? O czym ty w ogóle do mnie mówisz? - przerwałem jej, czując przeraźliwy ucisk w głowie, który zwiększał się z każdym jej niezrozumiałym dla mnie słowem.
- Nie, nic, nieważne. No więc wracając od tematu, jej rodzice na pewno nie będą z tego zadowoleni, ale Bonnie z pewnością ich udobrucha. Zresztą dopiero będę z nią rozmawiać, bo jeszcze się dziś nie widziałyśmy.
- Ale dlaczego nie powiedziała najpierw mi? - zapytałem, pocierając nerwowo czoło palcami lewej ręki.
- Nie wiem. Ja dowiedziałam się wczoraj. Już od kilkunastu dni dosyć kiepsko się czuła, więc wysłałam ją do lekarza. W końcu zaraz zaczyna się promocja filmu, musi być w dobrej formie. No właśnie, co do promocji, mam teraz sporo na głowie, muszę pojechać w kilka miejsc, załatwić parę spraw, więc już nie zajmuję ci więcej czasu. Poukładaj to sobie wszystko na spokojnie, skontaktuj się z Bonnie, a resztą zajmiemy się po premierze.
- Na spokojnie? Żartujesz sobie ze mnie?
- Oj, Shannon, Shannon. - Pokręciła delikatnie głową, po czym wstała z fotela i już bez słowa opuściła moje miejsce zamieszkania.
Wchodząc tu mówiła o wielkim problemie, wychodząc była cała w skowronkach, tak jakby wcale nic się nie stało. A może nie stało? Może jestem w ukrytej kamerze? Może ten dowcipniś z Efektu motyla wkręcił mnie w ramach swojego programu?*
Nie, idioto, nie robią go już od kilku lat odpowiedział mi mój własny wewnętrzny głos. To wszystko dzieje się naprawdę, to najautentyczniejsza rzeczywistość. Bo gdyby to był sen, skończyłby się wraz z wyjściem Nicole.
Cholera, to wszystko jest... Boże, nie mam nawet na to słów! Przecież ja i Bonnie... to nie jest nic poważnego, po prostu od czasu do czasu się spotykamy, spędzamy miło czas i tyle. Żadne z nas nie chciało się pakować w poważny związek, a tym bardziej zostawać rodzicami. Przecież my się nawet nie kochamy, w gruncie rzeczy to jesteśmy tylko i wyłącznie dobrymi przyjaciółmi, którzy chodzą ze sobą do łóżka. Tak na dobrą sprawę to Bonnie sama jest jeszcze dzieckiem. Jezu, dlaczego ja zawsze muszę się w coś wpakować?! Przecież ja nie chcę mieć dzieci, jestem już na to za stary, za bardzo cenię sobie beztroskie życie rozwodnika. Nie chcę stawiać tego wszystkiego na głowie, nie chcę się tak poświęcać dla dziewczyny, do której nie czuję nic prócz sympatii i pociągu fizycznego. Nawet nie wiem, czy będę w stanie pokochać to dziecko. Tak, Scotty'ego i Courtney uwielbiam, tak samo było i wciąż jest z Rose i Mattem, ale to nie są moje własne dzieci, nie muszę zajmować się nimi dwadzieścia cztery godziny na dobę, nie muszę być za nie odpowiedzialny. Dla pierwszej dwójki jestem tylko wujkiem, dla drugich byłem ojczymem, ale tylko przez krótki czas i to nie wtedy, gdy były kompletnie zależnymi od dorosłych maluchami. Nie musiałem zmieniać im pieluch, wstawać do nich w nocy, nie ode mnie zależało ich wychowanie. Bycie wujem i etatowym ojczymem to coś zupełnie innego, niż bycie prawdziwym ojcem, ja się do tego nie nadaję! Jestem taki sam jak Stevens, on poległ w tej roli, ze mną będzie dokładnie tak samo. Nie chcę być ojcem, nie potrafię nim być, boję się nim być...
- Boże, błagam cię, wybaw mnie od tego. Spraw, żeby to wszystko się jakoś odkręciło. Nie spuszczaj na mnie tak wielkiej odpowiedzialności - rzuciłem na głos, wbijając wzrok w podłogę z wilgotnymi dłońmi zaciśniętymi na włosach.
Nie zwykłem się modlić, ale to wyjątkowa sytuacja, a takie wymagają równie wyjątkowych środków...
Cholera, to wszystko jest... Boże, nie mam nawet na to słów! Przecież ja i Bonnie... to nie jest nic poważnego, po prostu od czasu do czasu się spotykamy, spędzamy miło czas i tyle. Żadne z nas nie chciało się pakować w poważny związek, a tym bardziej zostawać rodzicami. Przecież my się nawet nie kochamy, w gruncie rzeczy to jesteśmy tylko i wyłącznie dobrymi przyjaciółmi, którzy chodzą ze sobą do łóżka. Tak na dobrą sprawę to Bonnie sama jest jeszcze dzieckiem. Jezu, dlaczego ja zawsze muszę się w coś wpakować?! Przecież ja nie chcę mieć dzieci, jestem już na to za stary, za bardzo cenię sobie beztroskie życie rozwodnika. Nie chcę stawiać tego wszystkiego na głowie, nie chcę się tak poświęcać dla dziewczyny, do której nie czuję nic prócz sympatii i pociągu fizycznego. Nawet nie wiem, czy będę w stanie pokochać to dziecko. Tak, Scotty'ego i Courtney uwielbiam, tak samo było i wciąż jest z Rose i Mattem, ale to nie są moje własne dzieci, nie muszę zajmować się nimi dwadzieścia cztery godziny na dobę, nie muszę być za nie odpowiedzialny. Dla pierwszej dwójki jestem tylko wujkiem, dla drugich byłem ojczymem, ale tylko przez krótki czas i to nie wtedy, gdy były kompletnie zależnymi od dorosłych maluchami. Nie musiałem zmieniać im pieluch, wstawać do nich w nocy, nie ode mnie zależało ich wychowanie. Bycie wujem i etatowym ojczymem to coś zupełnie innego, niż bycie prawdziwym ojcem, ja się do tego nie nadaję! Jestem taki sam jak Stevens, on poległ w tej roli, ze mną będzie dokładnie tak samo. Nie chcę być ojcem, nie potrafię nim być, boję się nim być...
- Boże, błagam cię, wybaw mnie od tego. Spraw, żeby to wszystko się jakoś odkręciło. Nie spuszczaj na mnie tak wielkiej odpowiedzialności - rzuciłem na głos, wbijając wzrok w podłogę z wilgotnymi dłońmi zaciśniętymi na włosach.
Nie zwykłem się modlić, ale to wyjątkowa sytuacja, a takie wymagają równie wyjątkowych środków...
***
- Mogę wejść? - zapytałem niepewnie, stojąc na progu wynajmowanego przez Bonnie mieszkania mieszczącego się w centrum Sunset Boulevard. Skinęła twierdząco głową, rozrzucając delikatne fale wokół swojej wyraźnie zmęczonej twarzy.
- Zrobić ci coś do picia? - zaproponowała zachrypniętym głosem. Kątem oka zauważyłem, jak przesuwa dłoń po swoim podbrzuszu. To chyba naturalny odruch ciężarnych kobiet.
- Nie, dzięki, przyszedłem w sprawię... - Tu urwałem. Słowo ciąża za nic w świecie nie chciało mi przejść przez gardło. York spojrzała na mnie pytającym wzrokiem. - No chodzi o twoją... O twoją... O ciążę - wydusiłem w końcu z siebie, wbijając wzrok w zielone tęczówki nastolatki.
Jezu, ona wciąż jest nastolatką, a ja? Ja jestem dorosłym mężczyzną. Jak mogłem do tego wszystkiego dopuścić, no jak?!
- Nie jestem w ciąży - odpowiedziała nieco chłodnym, pozbawionym emocji głosem, kompletnie zbijając mnie z tropu.
- Nicole mówiła, że jesteś. Rozmawiałem z nią dwie godziny temu - wydukałem skołowany.
- Byłam, ale już nie jestem.
- Jak to już nie jesteś?! - Moje zdezorientowanie sięgnęło właśnie swojego maksimum. Blondynka wzięła głęboki oddech.
- Lepiej usiądź.
- Wolę postać.
- Uwierz mi, lepiej będzie, jak usiądziesz.
Dla świętego spokoju zająłem miejsce na skórzanej kanapie. York usiadła na jej drugim końcu i zaczęła bawić się swoimi drżącymi palcami.
- O ciąży dowiedziałam się tydzień temu. Nikomu o tym nie powiedziałam. Ani rodzicom, ani Nicole. Chciałam to sobie wszystko jakoś ułożyć, przemyśleć. Chciałam zrobić to sama, chciałam sama zdecydować, co dalej. Wczoraj dowiedziała się o tym moja menadżerka, przypadkiem wpadły jej w ręce moje wyniki. Musiałam je przez pomyłkę wrzucić do innych dokumentów. Zadzwoniła do mnie wczoraj w nocy, zapytała co i jak. Potwierdziłam to, że zaszłam w ciążę, ale nie powiedziałam jej o tym, co postanowiłam zrobić.
- A co postanowiłaś? - Przełknąłem głośno ślinę, wbijając paznokcie w spoconą z nerwów dłoń.
- Zdecydowałam się na aborcję. Zabieg odbył się dzisiaj rano.
- Co proszę? Usunęłaś ciążę, nic mi o tym nie mówiąc?! - Nagle uderzyło we mnie coś, czego nigdy wcześniej nie czułem. Coś jak szok, przerażenie, złość i gniew w jednym. Coś tak silnego, że nie byłem w stanie nad tym zapanować.
- Ja wiem, że powinnam była ci powiedzieć, ale myślałam, że się nie dowiesz. Myślałam, że to nigdy nie wyjdzie na jaw. Shannon, ja za dwa miesiące skończę dwadzieścia lat, mam przed sobą szansę na wielką karierę, o której zawsze marzyłam, świat stoi przede mną otworem, nie mogłam z tego zrezygnować po to, by urodzić dziecko i się nim zajmować. Nie chciałam tego, nie chciałam być matką... Shannon, ja musiałam to zrobić. To jest moje życie, moje ciało, to ja chcę o nim decydować i...
- Zabiłaś nasze dziecko?! - Silne uczucie wzmocniło się jeszcze bardziej, dłonie zacisnęły w pięści. Poczułem się tak, jakby ktoś właśnie przywalił mi obuchem w głowę. Tak, modliłem się o to, by to wszystko się jakoś odkręciło, ale cholera jasna, ta gówniara zabiła dziecko, moje dziecko! Zabiła krew z mojej krwi, istotę, która miała nosić moje nazwisko, która miała być moim pierwszym potomkiem, kolejnym Leto...
Nagle przed oczami stanął mi obraz małego dziecka w kołysce, niewinnego aniołka z delikatną buźką, który po latach grałby ze mną w piłkę, jeździł na ryby i tak jak Scotty oglądałby ze mną i Jaredem Gwiezdne wojny. Wyobraziłem sobie swoje dziecko i poczułem ból. Przeraźliwy, przeszywający ból.
- Przepraszam, Shannon, nie miałam innego wyjścia. Nie...
- Zamknij się! - wrzasnąłem tak głośno, na ile pozwoliły mi przeszyte bólem płuca i zaciśnięte gardło.
- Shannon... - Bonnie przysunęła się do mnie, kładąc dłoń na dygoczącym ramieniu.
- Nie dotykaj mnie! - W mgnieniu oka zepchnąłem jej kończynę ze swojego ciała i zerwałem się z miejsca. - Nigdy ci tego nie wybaczę, rozumiesz? Nigdy! Nie chcę cię więcej widzieć, nie chcę mięć z tobą nic wspólnego! Mam nadzieję, że będziesz się smażyć w piekle razem z tą bestią, która ci w tym pomogła! Jesteś śmieciem, pierdolonym zerem!
Po bladych policzkach roztrzęsionej blondynki popłynęły łzy, jednak nie było mi jej ani trochę żal. Miałem wręcz ochotę zacisnąć dłonie w pięści i okładać ją, dopóki ta nie straci przytomności, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałem i po prostu wyszedłem.
Kilka minut temu wizja bycia ojcem była dla mnie okropna, teraz oddałbym wszystko, by to, czego się właśnie dowiedziałem, okazało się być tylko złym snem. Byłem pewien, że dziecko to ostatnia rzecz, jakiej pragnę, a teraz... Nie, to się nie dzieje naprawdę, ten cały dzień to tylko wytwór mojego zmęczonego umysłu. To wszystko dzieje się tylko i wyłącznie w mojej głowie, to skutek uboczny braku snu.
- Dobrze się pan czuje? - usłyszałem tuż przy swoim uchu i poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Uniosłem wzrok i zobaczyłem starszego mężczyznę w kraciastej koszuli. Patrzył na mnie uważnie z wielką troską w oczach.
- Czy to jest sen?
- Gdyby to był sen, zamiast ze mną, rozmawiałaby pan z jakąś atrakcyjną kobitką. - Nieznajomy delikatnie się uśmiechnął. - Ciężki dzień?
- Chyba najgorszy w moim życiu.
- To niedobrze, ale pocieszę pana, skończy się za dziesięć godzin. - Opalone palce oderwały się od mojej koszulki, pomarszczone kąciki ust uniosły do góry, ukazując rządek nieco pożółkłych, równych zębów. - Jutro będzie lepiej, zobaczy pan, jutro będzie lepiej...
Jared:
PREMIERA BUDZĄCA WSPOMNIENIA by Alex West
W czasach swojej szalonej młodości, która przypadła na lata dziewięćdziesiąte, zaliczałem wszystkie możliwe koncerty rockowe odbywające się w okolicy mojego rodzinnego miasta w stanie Waszyngton. Mając siedemnaście lat, wybrałem się na występ Wild Roses, kapeli, która w ówczas zmierzała do szczytu swojej popularności, ale nie przetrwała próby czasu. Podczas tego koncertu na scenie razem z muzykami pojawiła się młoda blondynka, która tańczyła w rytm tego, co grały Dzikie Róże. Oczy wszystkich skierowane były właśnie na nią. Do dziś pamiętam wszystkie jej ruchy, szczególnie elementy baletu, przy wykonywaniu których wyglądała jak anioł. Ale ta anielskość była jedynie mylnym wrażeniem, bo owa kobieta była demonem, choć dziś określonoby ją słowem wamp. Wokalista zespołu, Charlie Bronson, jeśli mnie pamięć nie myli, przedstawił ją za pomocą krótkiej piosenki, której fragment utkwił w mojej głowie i nie uleciał z niej przez te wszystkie lata:
"Here's Mary Jane, she loves to smoke MJ..."
W dalszej części utworu dwudziestosiedmioletni wtedy muzyk wspomniał też o rozwiązłości i zamiłowaniu do rock'n'rolla.
Po obu piosenkach, które uświetniła swoimi popisami ruchowymi, na prośbę rozgrzanej do czerwoności publiki zrzuciła bluzkę i bez żadnego skrępowania paradowała po estradzie z gołym biustem. Słabe? Bardzo szybko do tego biustu dobrali się muzycy, którzy podobnie jak ta śliczna blondyneczka, byli pod ewidentnym wpływem białego proszku.
Takie rzeczy tylko w Ameryce i tylko w latach dziewięćdziesiątych...
Dlaczego wspominam o tym w artykule poświęconym wczorajszej premierze najnowszego teledysku grupy 30 Seconds to Mars, na który skądinąd przyszło czekać fanom ponad rok? Bo właśnie tam znów zobaczyłem osławioną Mary Jane. Nie, nie w teledysku, a na czerwonym dywanie. Szła pod rękę z Jaredem Leto, swoim... mężem! Zaskoczeni? Ja bardzo. Z początku myślałem, że to może moja pamięć płata mi figle, ale wszystko stało się jasne przy podziękowaniach, gdzie padło imię Mary. To była ona dwadzieścia trzy lata później.
Wczoraj zamiast dzikiego, odurzonego kokainą wampa, zobaczyłem elegancką kobietę, która mimo zdecydowanie zbyt niskiej wagi, prezentowała się naprawdę nieźle, choć założę się, że gdyby zetrzeć jej mozolny makijaż i zabrać drogą suknię, nie wyglądałaby już tak dobrze. Wiem to z doświadczenia, setki kobiet, które w młodości były największymi groupie nie stroniącymi od nałogów, dziś przypominają zużyte wraki.
Swoją drogą byłem nieco rozczarowany brakiem pani Leto na scenie podczas koncertu, który odbył się po wyświetleniu klipu i krótkiej konferencji. Liczyłem, że znów będzie mi dane zobaczyć jej wdzięki, ale niestety, teraz chyba tylko pan Leto ma ten przywilej, a szkoda, bo widok był naprawdę miły dla oka...
W czasach swojej szalonej młodości, która przypadła na lata dziewięćdziesiąte, zaliczałem wszystkie możliwe koncerty rockowe odbywające się w okolicy mojego rodzinnego miasta w stanie Waszyngton. Mając siedemnaście lat, wybrałem się na występ Wild Roses, kapeli, która w ówczas zmierzała do szczytu swojej popularności, ale nie przetrwała próby czasu. Podczas tego koncertu na scenie razem z muzykami pojawiła się młoda blondynka, która tańczyła w rytm tego, co grały Dzikie Róże. Oczy wszystkich skierowane były właśnie na nią. Do dziś pamiętam wszystkie jej ruchy, szczególnie elementy baletu, przy wykonywaniu których wyglądała jak anioł. Ale ta anielskość była jedynie mylnym wrażeniem, bo owa kobieta była demonem, choć dziś określonoby ją słowem wamp. Wokalista zespołu, Charlie Bronson, jeśli mnie pamięć nie myli, przedstawił ją za pomocą krótkiej piosenki, której fragment utkwił w mojej głowie i nie uleciał z niej przez te wszystkie lata:
"Here's Mary Jane, she loves to smoke MJ..."
W dalszej części utworu dwudziestosiedmioletni wtedy muzyk wspomniał też o rozwiązłości i zamiłowaniu do rock'n'rolla.
Po obu piosenkach, które uświetniła swoimi popisami ruchowymi, na prośbę rozgrzanej do czerwoności publiki zrzuciła bluzkę i bez żadnego skrępowania paradowała po estradzie z gołym biustem. Słabe? Bardzo szybko do tego biustu dobrali się muzycy, którzy podobnie jak ta śliczna blondyneczka, byli pod ewidentnym wpływem białego proszku.
Takie rzeczy tylko w Ameryce i tylko w latach dziewięćdziesiątych...
Dlaczego wspominam o tym w artykule poświęconym wczorajszej premierze najnowszego teledysku grupy 30 Seconds to Mars, na który skądinąd przyszło czekać fanom ponad rok? Bo właśnie tam znów zobaczyłem osławioną Mary Jane. Nie, nie w teledysku, a na czerwonym dywanie. Szła pod rękę z Jaredem Leto, swoim... mężem! Zaskoczeni? Ja bardzo. Z początku myślałem, że to może moja pamięć płata mi figle, ale wszystko stało się jasne przy podziękowaniach, gdzie padło imię Mary. To była ona dwadzieścia trzy lata później.
Wczoraj zamiast dzikiego, odurzonego kokainą wampa, zobaczyłem elegancką kobietę, która mimo zdecydowanie zbyt niskiej wagi, prezentowała się naprawdę nieźle, choć założę się, że gdyby zetrzeć jej mozolny makijaż i zabrać drogą suknię, nie wyglądałaby już tak dobrze. Wiem to z doświadczenia, setki kobiet, które w młodości były największymi groupie nie stroniącymi od nałogów, dziś przypominają zużyte wraki.
Swoją drogą byłem nieco rozczarowany brakiem pani Leto na scenie podczas koncertu, który odbył się po wyświetleniu klipu i krótkiej konferencji. Liczyłem, że znów będzie mi dane zobaczyć jej wdzięki, ale niestety, teraz chyba tylko pan Leto ma ten przywilej, a szkoda, bo widok był naprawdę miły dla oka...
Spojrzałem na Mary, jej mina mówiła wszystko. O nic nie pytając, objąłem ją szczelnie ramieniem, przyciskając wargi do jej bladego czoła.
- Dlaczego przeszłość musi się tak ciągle za mną ciągnąć? - spytała drżącym głosem, wbijając równie rozdygotane palce w moje przedramię. - Wszyscy się teraz będą ze mnie naśmiewać. Będą nazywać mnie puszczalską ćpunką, jak kiedyś, bazując tylko na jednym pieprzonym artykule jakiegoś wymoczka.
- Witaj w moim świecie - rzuciłem łagodnym tonem, delikatnie przeczesując jej włosy. Coraz więcej w nich siwych kosmyków.
- Dlaczego wszyscy muszą mi przypominać o rzeczach, o których wolałabym zapomnieć?
- Bo ludzie już tacy są. Kiedy znajdą twój słaby punkt, będą cię gnębić do oporu. Szczególnie w show biznesie. Przykro mi, że tak wyszło, gdybym wiedział, nie zabierałbym cię na tę premierę.
- Nie twoja wina. Gdybym kiedyś się tak nie zachowywała, to on by tego nie napisał. - Mary wbiła brodę w moje ramię, muskając swoim oddechem skórę szyi. Przeszedł mnie delikatny dreszcz. Po ponad dwudziestu latach wciąż ta sama reakcja... - Pewnie jest ci teraz za mnie wstyd.
- Wstyd? - Otworzyłem szeroko oczy, położyłem dłonie na policzkach żony i spojrzałem głęboko w jej załzawione źrenice. - Mary, przecież ja doskonale wiem, jaka byłaś i co robiłaś i w pełni to akceptuję. Nie czuję nawet odrobiny wstydu. Czuję tylko złość, ale nie jestem zły na ciebie, tylko na tego sukinsyna, który to wyciągnął.
- Ale o tej konkretnej rzeczy nie wiedziałeś.
- No nie i przyznam, że to dla mnie spore zaskoczenie - odpowiedziałem zupełnie szczerze. - Nie wiedziałem, że ty i Charlie utrzymywaliście później kontakty.
- Byliśmy nawet parą.
Moje brwi znów podskoczyły. Nigdy mi o tym nie wspominała.
- Nie mówiłam ci o tym, bo po pierwsze się na to nie złożyło, a po drugie nie wspominam tego zbyt dobrze. To znaczy wiesz, na początku było fajnie; trasa, takie wspólne występy, imprezy, dużo seksu, darmowe narkotyki, ale później zaczęło się psuć. Głównie dlatego, że liczyłam na coś więcej niż on. Byłam świeżo po rozstaniu z tobą, a wiesz, jaki był nasz związek; głęboki, poważny, planowaliśmy nawet ślub. To mi się tak spodobało, że nie chciałam już wracać do romansów bez zobowiązań. Myślałam, że z Charliem stworzę podobny związek do naszego, ale nie wyszło. Kiedy brałam z nim heroinę, zgadzałam się na sypianie z jego fankami i nie miałam oporów przed robieniem różnych głupich rzeczy, odpowiadałam mu, ale gdy to wszystko przestało mnie bawić i zaczynałam mówić o poważnej relacji, nazywał mnie pieprzoną nudziarą. Po dwóch tygodniach już tylko się kłóciliśmy, zdarzały nam się nawet bójki, które pamiętam jak przez mgłę, bo zwykle odbywały się wtedy, gdy byłam pod wpływem. Któregoś dnia uderzył mnie na trzeźwo, a potem zostawił zupełnie samą w obcym mieście bez pieniędzy i pojęcia, jak mam wrócić do domu.
- Pierdolony chuj - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, ujmując w ręce dłoń Mary.
- Dokładnie, pierdolony chuj. Od tamtej pory go nie widziałam i mam nadzieję nigdy więcej nie zobaczyć.
- A tak w ogóle, to jak wróciłaś wtedy do Bellingham?
- Dzisiaj już nie chcę o tym mówić. Kiedyś na pewno ci to opowiem, ale nie dziś, dobrze? - Uniosła wzrok i wbiła go prosto w moje oczy.
- Nie ma sprawy. - Uśmiechnąłem się lekko i mocno ją do siebie przytuliłem.
Wciąż drży, jej ciało wciąż jest pod władaniem silnych
emocji. Nic dziwnego, też nie byłem oazą spokoju, kiedy to pewna
panienka, której pseudonim nawiązywał do alkoholu, kilka lat temu
ujawniła na swoim blogu szczegóły naszego małego romansu, który wolałem
zachować w tajemnicy. Oczywiście jakoś z tego wybrnąłem, głównie z
pomocą Emmy, ale mimo wszystko zeżarło to mnóstwo moich nerwów. Tamta
dziewczyna mocno mnie intrygowała, bo słyszałem wiele pikantnych
historyjek na jej temat i chciałem się przekonać na własnej skórze, ile
było w nich prawdy. Owszem, w sferze seksualnej nie mogłem narzekać, ale
jej osobowość była tak płytka, że bardzo szybko mi się znudziła i
zacząłem mieć dosyć jej natarczywości. Pod tym względem bardzo
przypominała Johannę, zresztą one wszystkie są takie same. Mówiąc one,
mam na myśli typ gwiazdeczek porno: sprzedają mediom swoje podrasowane
ciała, bo oprócz nich, nie mają nic więcej do zaoferowania, nawet jeśli
usilnie wmawiają innym, że jest inaczej.
Sam nie wiem, jak mogłem być tak głupi i wciągać się w te wszystkie znajomości. Nic na nich nie zyskałem, a mogłem stracić naprawdę wiele. Ale dzięki Bogu, zawsze miałem więcej szczęścia niż rozumu...
Sam nie wiem, jak mogłem być tak głupi i wciągać się w te wszystkie znajomości. Nic na nich nie zyskałem, a mogłem stracić naprawdę wiele. Ale dzięki Bogu, zawsze miałem więcej szczęścia niż rozumu...
***
Zdążyłem zejść na dół i po przedpokoju rozniósł się odgłos pukania do drzwi. Przetarłem nieco zmęczoną twarz dłonią i skierowałem się do źródła hałasu. Przekręciłem klucz, nacisnąłem klamkę i zobaczyłem swojego brata. Nie wyglądał na zbyt wesołego.
- Mogę wejść?
- A od kiedy to potrzebujesz pozwolenia? Mój dom jest twoim domem. - Uśmiechnąłem się łagodnie, licząc, że to wywoła taką samą reakcję u Shannona, jednak kąciki jego ust nawet nie drgnęły. Coś musiało się stać. - Wszystko w porządku?
- Nie, nic nie jest w porządku. Nic.
Zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować, głowa Shanny'ego znalazła się tuż przy mojej szyi, ramiona oplotły korpus, a do uszu doszedł zupełnie niespodziewany dźwięk. On płacze. W wielkim szoku przesunąłem dłoń po jego drżących plecach i mimo ogromnej ciekawości, nie zadałem nawet jednego pytania. Poczekam, aż sam zacznie mówić...
- Ta suka zabiła nasze dziecko - wydukał, kiedy tylko opuścił mój uścisk. Zamarłem. Przez moment byłem pewien, że się przesłyszałem.
- Ale jak to dziecko? Jakie dziecko? Jaka suka? - Skołowany położyłem dłoń na ramieniu brata, kierując nas obu do salonu. Gdy tylko zajęliśmy miejsca na kanapie, z której jak zawsze musiałem zgarnąć kilka maskotek córki, Shannon przetarł czerwone oczy, wziął głęboki oddech i ze wzrokiem wbitym w podłogę zaczął mówić.
- Bonnie była w ciąży. Ze mną. I... - tu przerwał, chowając mokrą i spuchnięta twarz w drżących dłoniach. - Dzisiaj rano poddała się aborcji. Zabiła moje dziecko. A wiesz, co jest najgorsze? Nawet nie zamierzała mi o tym powiedzieć. O ciąży dowiedziałem się od jej menadżerki. Pojechałem do niej, żeby zapytać, co dalej. Nie chciałem pakować się w pieluchy i w całe to rodzicielstwo, sam wiesz, że to ostatnia rzecz, na jaką bym się teraz zdecydował, ale kiedy ona powiedziała mi, że usunęła ciążę, poczułem się tak, jakby ktoś wbił mi nóż w plecy. Nie, nie nóż, pierdoloną gigantyczną siekierę. Nagle zacząłem wyobrażać sobie siebie jako ojca, widziałem te pierdolone szczęśliwe obrazki i myśl, że ta gówniara mi to odebrała, zabolała mnie jak nic innego na świecie. Ja nawet nie wiedziałem, że mógłbym tego chcieć, przed wyjściem z domu modliłem się o to, by to wszystko się jakoś rozwiązało i proszę, kurwa, rozwiązało się, dziecka nie będzie, a ja zamiast czuć się lepiej, czuję się jak pierdolone gówno. - Pokręcił bezradnie głową, zaciskając dłonie na rozwichrzonych włosach. Przysunąłem się jeszcze bliżej i objąłem go ramieniem. - Przecież to był człowiek, jeszcze nienarodzony, ale człowiek. Moje dziecko, nasza krew, rozumiesz? To tak, jakby ktoś zabił Scotty'ego czy Courtney. Cholera jasna, Jared, to było moje dziecko, moje dziecko! - Shann w jednej chwili zaniósł się spazmatycznym płaczem, w moich oczach również stanęły łzy. Nigdy wvcześniej nie widziałem swojego brata w takim stanie i cholernie mnie to boli. Nie rozumiem, jak Bonnie mogła to zrobić, przeciez wydawała się być rozsądną, dobrą dziewczyną. Dlaczego posunęła się do takiego czegoś?
- Wiesz, czym się wytłumaczyła? Tym, że dziecko zrujnowałoby jej karierę. Rozumiesz to? Głupia popularność okazała się być dla niej ważniejsza niż ludzkie życie. A myślałem, że to Kate Tucker jest podłą żmiją.
- A czego się spodziewałeś po dziecku, które ze wszystkich stron kusi się wizją wspaniałej kariery? - odezwałem się po raz pierwszy od przejścia do salonu. - Będzie tego żałować, zobaczysz. Kiedy skończy się jej pięć minut, zeżrą ją wyrzuty sumienia.
- Ale to nie wróci życia mojemu dziecku.
- Wiem, Shannon, wiem. Sam kiedyś straciłem dziecko, znam to uczucie, do dziś mnie to boli, ale jak brutalnie to nie zabrzmi, życie toczy się dalej, a ból z czasem jest łatwiejszy do zniesienia. Owszem, to już zawsze będzie siedziało w twojej głowie, już do końca życia będziesz się zastanawiał, czy to byłby chłopczyk, czy dziewczynka, jakby teraz wyglądał, co by robił, ale to nie będzie już takie trudne. Powoli się z tym pogodzisz i skupisz się na tym, co jest, a nie co mogłoby być.
- Łatwo ci mówić, bo masz żonę i dzieci, na których możesz się skupić. Życie zrekompensowało ci tamtą stratę.
- A skąd wiesz, że i tobie nie zrekompensuje? Nie możesz mieć pewności, że za rok nie będziesz trzymał w ramionach swojego dziecka. Po tym, jak Mary poroniła, byłem pewien, że już nigdy nie zostanę ojcem, a siedem miesięcy później na świecie pojawił się Scotty. Potem dowiedziałem się, że jestem ojcem Courtney. Nie możesz tracić nadziei, Shannon. To, że teraz jest źle, nie znaczy, ze już nigdy nie będzie dobrze. Może za miesiąc poznasz kobietę, która zmieni całe twoje życie, z którą założysz rodzinę. Wszystko jest możliwe.
- A od kiedy ty jesteś takim optymistą? - Brat spojrzał mi w oczy, opierając się o wielką, kolorową poduszkę.
- Od teraz. Wszystko się ułoży, zobaczysz. Niedługo będziesz przychodził do mnie po rady, tak jak ostatnio Neil.
- Wiesz co, stary?
- Co?
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.
Shannon oderwał się od oparcia i mocno do mnie przytulił. Tym razem w jego uścisku nie było już smutku i goryczy, serce nie waliło jak młotem, a mięśnie nie drżały. Był spokojny. Jego ramiona ścisnęły moje ciało, prawie że się na mnie pokładał.
Ciszę, która zapadła, przerwało głośne chrząknięcie.
- Czyżbym w czymś wam przeszkodziła?
Przeniosłem wzrok na stojącą przy kanapie żonę, której brwi uniosły się w dość wymowny sposób.
Zanim zdążyłem jej odpowiedzieć, odezwał się Shannon.
- Nie przeszkadzasz, wręcz przeciwnie. Chodź do nas. - Oderwał ode mnie prawą dłoń i wyciągnął ją w stronę Mary. Chwyciła ją i zaraz potem znalazła się na kolanach mojego brata, włączając się do naszego rodzinnego uścisku.
W takich momentach wierzę, że życie jest coś warte, że każdego musi kiedyś spotkać w nim coś dobrego, nawet jeśli nic na to nie wskazuje. No bo w końcu wcześniej, czy później po każdej burzy wychodzi słońce, prawda?
*Chodzi oczywiście o program Punk'd prowadzony przez Ashtona Kutchera.
..........................
- Pisanie części Marion szło mi niezwykle opornie, tworzyłam ją dwa dni w wielkich bólach, z kolei części Shannona i Jareda pisałam dzień po dniu, każdą dwie godziny z niezwykłą lekkością, bez większych problemów.
- Artykuł Alexa stworzyłam dwa miesiące przed napisaniem samego rozdziału. Dla zainteresowanych, rozdział MWADG z opisanym przez Westa koncertem możecie przeczytać TU.
- Fakt, że Kelly i Bonnie okazały się być w ciąży w tym samym czasie, to czysty przypadek. Tak jak pisałam, wszystkie rozdziały od sto pięćdziesiątego to zlepki wszystkich pomysłów, jakie wpadły mi do głowy w ciągu ostatnich dwóch lat. Po ułożeniu całego planu takie rozmieszczenie wydarzeń wydało mi się być najodpowiedniejsze.
Wow. Świetne! Ale po kolei.
OdpowiedzUsuńScotty jest niezaprzeczalnie genialny! Kocham tego dzieciaka. "Nieumiacz grać", hahaha, to było mocne. Uwielbiam jak mały tworzy swoje własne słowa. Ja kiedyś też stworzyłam własne, w sumie całkiem niedawno. Nie mogłam sobie przypomnieć słowa "kombajn", więc powiedziałam "zbożożer". W sumie nie wiem, po co to piszę, ale co tam...
Kiedy Marion wkurzyła się na tą przedszkolankę i mówiła co o niej myśli, prawie, że podskakiwałam na łóżku kibicując jej. Co ta baba sobie myśli czepiając się Scotty'ego?! Powinna być wdzięczna, że może się nim zajmować, a nie... Nie rozumiem tej kobiety i chyba nigdy nie zrozumiem.
Szkoda mi Mary. To było strasznie chamskie ze strony tego dziennikarza, że wypomniał jej to w artykule po tylu latach. I to, że Mary jest niby wrakiem pod makijażem i suknią? Jest bardzo chora, ale w mojej wyobraźni mimo to jest piękna. Nie sugeruję, że Jared patrzy tylko na wygląd, ale Mary musi być piękna, skoro tak zawróciła mu w głowie, co nie? Tak przynajmniej mi się wydaje.
Shannon. Jak się dowiedział o ciąży, aż pisnęłam z radości, że będzie kolejny mały Letoś do uwielbiania tak jak Scotty i Court. A tu jednak nie, bo Bonnie dokonała aborcji. W pierwszej chwili pomyślałam "No i masz Shanny co chciałeś", ale później wkurzyłam się na dziewczynę i zupełnie nie dziwię się reakcji Shannona. Na pewno byłby świetnym ojcem. Pamiętam sytuację, jak wracał się, bo się nie pożegnał z Courtney i mała płakała. Mam nadzieję, że słowa Jareda się sprawdzą i starszy Leto jeszcze będzie miał szczęśliwą rodzinę. W ogóle to uwielbiam te relacje, jakie teraz panują między braćmi. I uwielbiam to, że Shanny i Mary tak dobrze się dogadują, bo przecież początki nie nie były łatwe, prawda? Dobrze pamiętam?
Chyba się trochę rozgadałam. :)
Ciekawi mnie co będzie dalej. Już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału.
Trzymaj się ciepło.
Pozdrawiam. :)
Nieumiacz to takie moje prywatne słowotwórstwo. Używałam go w dzieciństwie do wyzywania się z innymi dziećmi :D
UsuńZbożożer dobre! Naprawdę mi się podoba! Pisz o czym tylko chcesz, po to są komentarze, a ja lubię, kiedy moje wypociny wywołują u kogoś jakieś skojarzenia i ten ktoś się nimi ze mną dzieli :).
Sama ją widzę jaką niezwykle piękną osobę i nie jest to przejaw idealizowania (w końcu Mary ma też różne wady fizyczne). Po prostu dla mnie wszystkie baletnice to takie śliczne aniołki, a Mary była kiedyś baletnicą. Poza tym takie stoczenie się osoby o niezwykłej urodzie wydało mi się ciekawsze niż kogoś z masą kompleksów na punkcie swojego wyglądu.
To znaczy na samym początku (jeszcze w MWADG) Shannon był zauroczony Mary, ale potem zaczął mieć do niej żal o to, że sprowadzała Jareda na złą drogę. W WYRA na początku starał się ją tolerować, ale potem znów dostrzegł niebezpieczeństwo z jej strony. Teraz ich relacje są dobre, bo widzi, że Mary ma znakomity wpływ na Jareda. Shannon w sumie zawsze ją lubił, ale bał się o brata. Nakręciłam, ale mam nadzieję, że wszystko mimo to jest jasne :P.
A rozgaduj się do woli, nie mam nic przeciwko.
BTW cały czas próbuję zabrać się za Twoje opowiadanie, ale nie mam ostatnio jakiej specjalnej weny do czytania, plus troszkę przeraża mnie liczba rozdziałów, ale może jak uporam się już z przenosinami, ogarnę to jakoś na raty :)
Może będę mało oryginalna, ale Scotty naprawdę wymiata! Będąc na miejscu tej przedszkolanki dziękowałabym za zaszczyt opieki nad takim dzieciakiem. To prawie mój idol ;D
OdpowiedzUsuńMoże Mary zniszczona przez chorobę naprawdę wygląda jak wrak, a Jared ją idealizuję ze względu na to, że ją kocha? Potrafię wyobrazić sobie każdego bohatera (zespół też w mojej głowie wygląda inaczej, ale co tam) oprócz Mary, zawsze gdy próbuję mam w głowie obraz podobny do Anji Rubik, po artykule tylko to się spotęgowało. I chyba tylko mnie w ogóle nie jest jej żal. I chyba tylko ja w miarę lubię Charliego, ale ja zawsze pałam sympatią do czarnych charakterów ;D
Jared miał też racje co do Bonnie, przecież to jeszcze nieodpowiedzialne dziecko kuszone wizją wielkiej sławy i kariery! Kiedy minie jej pięć minut też pewnie będzie się zastanawiać co by było gdyby. Kiedy Shannon wyobrażał sobie co byłoby, aż coś mnie ścisnęło. Chociaż nie przepadam za Happy End’em to mam nadzieje, że mu to zrekompensujesz. Ta dwójka to idealny przykład tego co był było gdyby stosowano zasadę „to moje życie, moje ciało” wobec aborcji. Niektóre kobiety zapominają, że to nie tylko ich dziecko (wtedy jeszcze zlepek komórek, jak kto woli) i z własnej wygody mogą zrujnować komuś życie.
Chociaż wiem, że Shannon to fikcyjna postać to naprawdę mi go żal.
Wiem, że komentarz nie na temat, ale chęci się liczą, nie :D?
Niestety niektórzy ludzie nie potrafią docenić tego, jak wielki zaszczyt ich kopnął :D
UsuńJa tego absolutnie nie wykluczam, wręcz skłaniam się ku tej wersji. Poza tym wszystko jest też kwestią gustu, niektórym podobają się szczupłe kobiety typu przytoczonej przez Ciebie Anji Rubik (swoją drogą to porównanie podchodzi mi znacznie lepiej, niż to z Amy Winehouse), a niektórzy wolą pełniejsze kształty. Dla jednego typ modelki to wrak człowieka, dla innego ideał, tak więc ta kwestia nie jest do końca oczywista. Coś czuję, że ta wypowiedź nie ma sensu, ale co tam :P
Raczej nie jesteś jedyna, wiele osób nie lubi tu Mary + zwolenniczki Charliego też się trafiają, ale to już na MWADG :).
Ja osobiście gardzę taką postawą, bo jak zauważyłaś, dziecko nie jest tylko i wyłącznie kobiety plus zasada moje życie też jest irracjonalna, bo nosi w sobie odrębny organizm, inne, cudze życie. No, ale myślę, że nie warto tu przedstawiać swojej opinii na temat aborcji, bo to dosyć grząski grunt, plus jakiś czas temu przedstawiałam swoją postawę na Twitterze, więc tyle wystarczy ;).
I cholernie mnie ten fakt cieszy, bo to znaczy, że udało mi się przedstawić to w taki sposób, w jaki chciałam. w końcu kiedy tekst nie wywołuje absolutnie żadnych emocji, to coś jest nie tak. Mi osobiście bardzo często wydaje się, że w moich opowiadaniach nie da się tych odczuć wyczuwać, mam wrażenie, że nie potrafię ich dobrze przekazywać. No, ale być może to tylko i wyłącznie mój brak obiektywizmu.
Czemu nie na temat? Jak najbardziej na temat. Tak jak napisałam w odpowiedzi na poprzednią opinię, lubię, kiedy stworzony przeze mnie tekst "inspiruje" kogoś do jakiś przemyśleń i ten ktoś się nimi ze mną dzieli :)
Wyznawanie sobie miłości przez Jareda i Shannona wywołało uśmiech na mojej twarzy. To było naprawdę urocze ;)
OdpowiedzUsuńPrzykra sprawa z tą aborcją, ale mimo wszystko bardziej jest mi szkoda Marion. Jest młoda, a ma tyle na głowie. To zdanie, że nieszczęścia nie chodzą parami, lecz stadami, to prawda. Nawarstwiają się i w końcu człowieka dobijają. Tak jak w przypadku Marion. Liczę, że jakoś sobie poradzi i może spotka kogoś, kto będzie ją wspierał i kto ją pokocha. Zasługuje na to.
Katherine
Uznałam, że to będzie najodpowiedniejszy moment na takie braterskie wyznanie, tak jak w przypadku Marion oczyszczeniem była rozmowa ze Scottym, tak katharsis Shannona stanowiła ta właśnie scena z Jaredem :)
UsuńCo do Marion, to myślę, że ona po prostu musi odcierpieć swoje za spełnione marzenie. To taka swoista zapłata.
No bez jaaaaj, Scotty to cudo, a nie dziecko :D Na pewno nic złego nie zrobił :DD. A jeśli nie wie co robić z małym, to ja chętnie bym go przygarnęła :D. I szkoda mi trochę Marion, bo naprawdę bardzo ją polubiłam, mimo jej przeszłości. No i ma rację, po złych chwilach zawsze przychodzą te dobre :). Życie w samym szczęściu byłoby chyba trochę nudne i monotonne.
OdpowiedzUsuńO_O Koleś z przedszkola rzeczywiście przesadził. Nie wiem jeszcze co się stało, ale czasami dorośli wkurzają się o zachowanie młodych, chcą ich pouczać, kiedy sami popełniają gorsze problemy i za nic w świecie nie chcą się zmienić.
Hahahah! "Nie powiedziałem ojca, tylko tatusia!" Jejku, uwielbiam go na maksa! Chciałabym, naprawdę bym chciała, przeczytać jakiś rozdział ze Scottym 10 lat później :D Czy dalej będzie miał taki cięty charakterek. Ale to dobrze, poradzi sobie w życiu :D Marion dobrze jej powiedziała, aczkolwiek mnie pewnie puściłyby nerwy i albo zaczęłabym się śmiać, albo nie szczędziłabym w słowach znacznie bardziej.
Shannon! Jak ja na to czekałam :D. Ciekawa jestem co mnie w tej części rozdziały spotka... Ohooo, no to mamy problem...Shann to rozwodnik? Ciekawe :D. Ojej, aborcja? No kurde, ja rozumiem, że czasami są przypadki, w których jest to konieczne/wskazane, ale tutaj? Na pewno jakoś poradziliby sobie z tym fantem. Kariera karierą, ale wszystko można jakoś pogodzić. Ale Shannon to też zareagował jak palant pod koniec. Trochę za bardzo po niej pocisnął. Faceci.
Oh, i znów Mary musi się zmagać w przeszłością. Jest słaba psychicznie, to widać, ale musi walczyć, ma dla kogo.
I ostatnia scena jest taka realna i aż się wzruszyłam i kurcze nie wiem, co więcej o niej napisać. Jest idealne i aż emanuje z niej ta miłość. Brawo :).
Pozdrawiam :))
Każdy by chciał Scotty'ego przygarniać, ale na dłuższą metę to chyba nikt by z nim za długo nie wytrzymał :P.
UsuńWłaśnie sprawiałaś, że na nowo odżył w mojej głowie pomysł pewnej miniaturki, ale to wciąż tylko pomysł, żadnych konkretów, sama nawet nie wiem, czy go kiedykolwiek wykorzystam.
Tak, był żonaty ze swoją dawną dziewczyną Cassie, ale rozwiódł się z nią, po to, by związać się z Oksaną. Pewnie mało kto już to pamięta :D
A ja jednak jestem zdania, że i tak zareagował w miarę łagodnie. Wyobraź sobie sytuację, gdy ktoś bez wcześniejszej konsultacji z Tobą zabija Ci dziecko. Nie miałabyś ochoty zbluzgać takiej osoby na czym tylko świat stoi, wręcz się na nią rzucić?
Cieszę się, że się spodobała i wywołała emocje, to bardzo miłe :)
a teraz ja, prawie jak wszyscy przedtem, zacznę komentarz od tego, że kocham Scotty'ego xD jak Marion przyszła do przedszkola i facet zaczął się tak awanturować to naprawdę myślałam co ten dzieciak zmalował, że facet aż tak się zdenerwował xD
OdpowiedzUsuńz Shannonem wiadomo, przykra sprawa, ale nie spodziewała bym się że jego reakcja może być tak przepełniona emocjami. sama się dziwię każdej kobiecie która decyduje się na aborcję, a jeśli nie omówi wcześniej tego z ojcem dziecka to już w ogóle...
no i muszę ci powiedzieć, że podobały mi się te przemyślenia Marion co do yy, życia człowieka stworzonego przez Boga i wystawianego na różne próby xD
Bo tego wyznania po prostu nie można pominąć :D
UsuńUwielbiam tą scenę (jak samolubnie to nie zabrzmi). Tu takie nerwy, emocje, a potem okazało się, że chodziło tu o coś tak drobnego. Zależało mi na tym, by ten motyw był po prostu komiczny, wyolbrzymiony ale nie wiem, czy mi wyszło, mnie to w każdym razie śmieszy, ale niewiele osób śmieszy to, co śmieszy mnie :D.
Podobały? To dobrze, nie jestem zbyt wierząca, więc nie wiedziałam, czy przedstawiłam to w odpowiedni, a przede wszystkim wiarygodny sposób.
Absolutnie kocham Scotty'ego :D Ten maluch jest po prostu genialny! Ten facet, co się tak awanturował, wow, myślałam że Scotty porządnie tam nawywijał :D Szkoda mi Mary, to moja ulubiona postać, od początku lubie ją najbardziej, oczywiście obok Jareda no i teraz Scotty'ego :D
OdpowiedzUsuńCzytanie postów z poprzedniego bloga zajęło mi co prawda jakiś tydzień, ale warto było :D
Ostatnia scena, boże, pięknie to napisałaś. Wzruszyłam się, a wyznanie Shannona totalnie mnie skołowało, łzy się polały :D Cudownie wszystko napisałaś, jestem pod wrażeniem twojego talentu.
Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
Jeżeli chcesz możesz zajrzeć na mojego bloga, dopiero zaczynam, byłoby mi bardzo miło :)
blog: http://prayers-like-a-drug.blogspot.com
Pozdrawiam :)
Blog także o Jared'zie, ale nieco inne klimaty ;)
UsuńScotty'ego tu uwielbia chyba każdy, taka opowiadaniowa maskotka :D
UsuńNo to szybko się wyrobiłaś :)
Bardzo mi miło, że udało mi się wzbudzić w kimś taką reakcję. Jak to ciągle powtarzam, to dla mnie największy komplement.
Zaraz zajrzę i się zapoznam :)
Dokładnie, maskotka, urocza ale z charakterkiem :D
UsuńDosyć szybko, szczególnie dlatego że przez ten czas byłam chora, więc miałam odpuszczoną szkołę, więc mogłam zająć się czytaniem :D
We mnie Twoje opowiadania wzbudza bardzo duże emocje, dlatego przyjemnie mi się je czyta, jest napisane lekko, ale sensownie. Nie mogę się doczekać nowego wpisu :D
Jak milutko takie coś czytać, zwłaszcza, że teraz jestem w trakcie przenoszenia starych rozdziałów na nowy adres i momentami to mam aż ochotę zapaść się pod ziemię z zażenowania. Zdecydowanie wolę MWADG, choć to opowiadanie ostatnimi czasy też jakoś daje radę. Nie wiem, nie jestem obiektywna ;P
UsuńMoże dodam jeszcze w tym miesiącu, ale niczego nie obiecuję. Lenia mam ostatnio i zero motywacji :)
MWADG także śledzę, jako że Mary to moja ulubiona bohaterka :D
UsuńTeż tak miewam, kiedy nieraz patrze na swoje stare opowiadania, robi mi się zwyczajnie głupio. Kto tak nie ma? :D
Byłoby super, gdybyś dodała coś w tym miesiącu, ale rozumiem co to znaczy mieć lenia :))
Kawusia jest, mam dzisiaj wolne i sporo czasu (bo skończyłam pisać rozdział u siebie), więc mogę śmiało zgodnie ze swoim postanowieniem przystąpić do napisania komentarza dla Ciebie:)
OdpowiedzUsuńRozdział przeczytałam już kilka dni temu, ale teraz odświeżę go sobie i naskrobię to, co moją niezbyt mądra głowa mi podpowie.
Jakoś nie dziwię się Marion, że jest tak załamana, a telefon z przedszkola Scotta tylko to pogłębia. Może i dzieciak jest bardzo żywiołowy, co niepodoba się jego przedszkolankom, ale to dobre dziecko. Marion niby o tym wie, ale w chwili, gdy czuje się wszystkim przytłoczona, nawet to zaczyna ją dobijać. Niestety z reguły tak jest, że jak coś się sypie, to dosłownie jak domek z kart, jedna karta za drugą. Rozmyślanie o tym, dlaczego nie urodziła się w rodzinie Thompsonów jest bardzo podobne do mojego, kiedy to ja narzekam, dlaczego nie urodziłam się w bogatej rodzinie, a wszystko o czym marzę, nie przychodzi mi tak łatwo, jak wielu rozpieszczonym bogaczom. Niestety życie nie jest sprawiedliwie i musimy się z tym pogodzić, czy tego chcemy czy nie.
Zaskoczyłaś mnie nagłym wybuchem tego faceta. Po późniejszym wytłumaczeniu rozumiem, dlaczego tak naskoczył na Marion, ale mimo wszystko nie uważam, by był przy zdrowych zmysłach. Jeśli 4-letnie dziecko jest w stanie wyprowadzić dorosłego faceta aż tak z równowagi, to z tym dorosłym na pewno nie jest dobrze.
„Otwarcie nazwał pana Robertsa, tu cytuję, nieumiaczem grać. Dodał jeszcze, że śpiewa gorzej, niż wujek Shannon.... „ - Kapitalne. Jeśli na tym świecie jest ktoś, kto śpiewa gorzej od Shannona Leto ( a raczej wiemy, jak okropnie śpiewa Shannon:D) to wcale nie dziwię się małemu, że zachował się jak zachował:d
Za naskoczenie na nauczycielkę należy się Marion wielki medal. Wreszcie otwarcie powiedziała to, co myśli o tym wszystkim. Niestety, ale w realnym świecie często bywa tak, że dzieci znanych osób są postrzegane z perspektywy sławnych rozdziców i nic nie jest w stanie tego zmienić.
Shannon, mój ukochany Shannon! Nie masz pojęcia ( no może jednak troszkę masz:P) jak bardzo tęskniłam za jego perpektywą:d Chociaż spotkało go w niej coś, co nie jest w żaden sposób miłe, to cudownie było móc wreszcie o nim poczytać. Z ciążą mnie nie zaskoczyłaś, bo kiedyś mi o tym wspominałaś. Z aborcją też nie, ale nie o tym chcę mówić.
Przerażające jest to, jak bardzo sława i chęć zdobycia rozgłosu przysłania wielu osobom zdrowe myślenie. Ludzie są w stanie z każdej sytuacji wyciągnąć coś, żeby tylko zdobyć popularność. Mówię teraz o Nicole. Chociaż Bonnie jest tego samego pokroju. Nie widzę jej w roli matki dziecka Shannona, ale to co zrobiła dla mnie jest przerażające. W życiu bym nie zabiła swojego dziecka. Na aborcję mam jedno, niezmienne zdanie. Zrozumiałe jest przytłoczenie Shannona tym, że dowiedział się, że będzie ojcem. Jednak nigdy nie było mi go tak szkoda, jak w momencie, w którym Bonnie oznajmiła mu, że zabiła to dziecko. Mam nadzieję, że będzie się za to smażyć w piekle. Szkoda mi go, tak strasznie mi go szkoda. Moment, w ktorym przybył do Jareda, by mu się wyżalić i padł bratu w ramiona z płaczem sprawił, że samej chciało mi się płakać. Dlaczego on też nie może zaznać szczęścia? Ciągle przytrafiają mu się sytuacje, w których nie może odnaleść swojego szczęścia, albo kiedy jest ono w zasięgu ręki, coś sprawia, że nagle się ono oddala.
Marion, daj mu odorbinkę prawdziwego szczęścia, proszęęęęęęęęęęęęęęęęęęęęęęęęęęę! Mogę paść na kolana, czy co tam chcesz, ale uszczęśliw mojego Shannoneksa:d
Wspomnienie o Charliem:d A dopiero co pisałam w komentarzu na Mwadg, że fajnie by było poczytać o nim na Wyra. Co prawda tylko we wspomnieniu, ale zawsze:d Chociaż wiem, jak zakończysz wątek Mary i Charliego na drugim opowiadaniu:d
Bardzo podobał mi się rozdział. Nie masz pojęcia, jak żżyłam się z całym opowiadaniem. Czekam na kolejny rozdzialik:d
Mam dokładnie to samo. Tak sobie leżę w łóżku i myślę o tym, dlaczego nie przyfarciło mi się tak jak innym i nie urodziłam się w bogatej rodzinie. Mówi się, że pieniądze szczęścia nie dają, ja w to nie wierzę. Może same w sobie nie, ale dzięki nim można spełniać marzenia, które często są poza zasięgiem osób, które tej kasy nie mają. Jak to gdzieś przeczytałam - lepiej płakać w najnowszym Porsche niż na rowerze :D
UsuńBo on nie jest przy zdrowych zmysłach. Jest takim typowym przewrażliwionym egomaniakiem (podobnie jak ja :D) z lekka przerysowanym, ale to wszystko było celowe i zamierzone ;)
Tak, faktycznie pamiętam, że zdradzałam Ci ten motyw. Nie pamiętam kiedy i dlaczego, ale wiem, że tak było.
Tak, tak, pamiętam ten komentarz na MWADG i już miałam Ci odpisywać, że będzie ku temu okazja, ale nie chciałam psuć niespodzianki. No bo jedną w sumie popsułam - zdradziłam, w jakich okolicznościach dojdzie do rozstania Charliego i Mary (dlatego też chciałam trochę poczekać z publikacją tego rozdziału, ale przypomniałam sobie, że i tak już kiedyś o tym tu wspomniałam, więc co tam).
Bardzo się cieszę, naprawdę i ogólnie jest mi cholernie miło, że chociaż jedna osoba wytrwała od samego początku aż do teraz, to naprawdę niesamowite ;*
A kolejny zacznę przepisywać, jak napiszę i opublikuję nowy na MD :)
Wybacz, że nie napiszę dzisiaj eseju, ale palce mi odmarzły od lodowiska i ledwo stukam w klawiaturę :< No, ale jak się nie myśli to się tak ma, nie? :P
OdpowiedzUsuńCzytając część Marion zaczęłam Cię podziwiać, wiesz? Nie? No to teraz już tak. :D Wyobraziłam sobie Ciebie, siedzącą nad klawiaturą i wczuwającą się w te wszystkie postacie, tak idealnie opisującą uczucia, to było takie słodkie <3 Taka słodka Agatka <3
Zaciesz na pyszczku bo Scottuś mój kochanym :D Nie ogarniam tej przedszkolanki, ja to bym jej jeszcze tam w przybiła piątkę. Krzesłem. W twarz! Po prostu brak szacunku! Coś czuję, że Scottuś przestanie chodzić do przedszkola albo tatuś zapisze go do prywatnego :D
Tak mi żal Marion, błagam, czy do końca opowiadania los zdąży się do niej uśmiechnąć? No kobieta ma takiego pecha, że aż mi się chce nad nią płakać! Ona jest najbardziej poszkodowana... no, ale Scotty jej trochę rekompensuje :D
A może by ją z Shannonem zeswatać? Ale ja jestem genialna, nie? xD Chociaż dziwnie by na tym wyszła, od jednego Leto do drugiego... ale jak mają wychodzić takie cudowne dzieci to bym chyba to zniosła :D
Nie spodziewałam się czegoś takiego po Bonnie... Trochę ją w sumie rozumiem, że ma dwadzieścia lat, ale dlaczego ona w ogóle przespała się z czterdziestolatkiem? O.o Zaczęłam się nad tym głębiej zastanawiać i doszłam do jednego wniosku... To je show-biznes, tego nie ogarnie...
Coś czuję, że do Szynki los się uśmiechnie, a Bonnie będzie mieć do końca życia na sumieniu to dziecko! Przynajmniej taką mam nadzieję ;) Mogła się chociaż z Shannimalem skontaktować, a nie, nie dowie się, ja zrobię wszystko sama... pieprzona gówniara! *bulwers* :s
To jak Jayu pocieszał Shanna to asdfhjkl <3 Piękne to było, kocham ich jako braci :D
Bulwers bo taki artykuł w gazie o Mary! Ja doszłam nawet w MWADG do tego, że tańczyła na tej scenie, więc mniej więcej wiem o co chodzi! :D Albo czytałam czasami kawałki najnowszych rozdziałów ... pomerdało mi się! :P
I teraz nie wiem czy wolę zobaczyć co będzie po śmierci Mary, czy wolałabym, żeby przeżyła. Tak się wczułam w Dziada, że chyba wolę, żeby przeżyła. Tak mi go by było żal, że bym chyba umarła, serduszko by mi pękło! ;_; Ale na razie będę musiała czekać bo przecież to główny sekret - Czy Mary King przeżyje?! :D A nie, przecież ona jest Leto! :P
Podoba mi się to jak ładnie wpasowałaś wszystkie trzy perspektywy w tym rozdziale. Mój miszcz :D
Weny życzę i niedługo zabieram się za kolejny <3
Spoko loko, przecież ja nie wymagam esejów, plus sama znam ten ból pisania ze zmarzniętymi palcami ;)
UsuńDamnciu, nawet nie wiesz, jak mi się przyjemnie zrobiło, kiedy przeczytałam słowo "podziwiać". To taki uroczy komplement <3 Wczucie to dla mnie podstawa. Jeśli nie czuje się swoich bohaterów, nigdy nie napisze się czegoś tak, jak powinno.
Bo jak to już wcześniej zauważono, przedszkolanka nie docenia zaszczytu, jaki ją kopnął :D
Marion z Shannonem? Nieeee, to by nie stroiło :D
Dokładnie, show biznes to mroczne miejsce dla ludzi, którzy nie są do końca normalni.
A ja uwielbiam pisać takie braterskie scenki, sama nie wiem dlaczego :)
King, Leto, każdemu się myli, nawet mi :D
A ja się cieszę, że to dopasowanie zauważyłaś i doceniłaś :)