Carl:
Z godziny na godzinę w hotelowym barze robiło się coraz luźniej. Jared, który zamierzał bawić się do rana, musiał zostać ewakuowany przez Mary przed drugą, Shannon i Bonnie opuścili lokal trzydzieści minut później, Neil od trzech godzin spał oparty o blat stojącego w rogu stolika, a reszta ludzi wciąż tańczyła, choć większości alkohol zaburzył wyczucie rytmu. Marion obserwowała ich, siedząc na barowym stołku, mieszając kręconą słomką w swoim drinku. W odróżnieniu od nich nie była pijana. Już przeszło kwadrans sączyła powoli wódkę z colą, na którą ledwo udało mi się ją namówić. Poznałem ją dopiero dziś, więc nie mam pojęcia, czy jest abstynentką, czy po prostu ma gorszy dzień, choć sądząc po tym, jak nagle urywa rozmowy i patrzy gdzieś w dal, raczej to drugie.
- Wiem, że się dobrze nie znamy i nie chcę być wścibski, ale czy coś cię trapi? - zapytałem po dłuższym lustrowaniu jej pogrążonej w zamyśleniu twarzy, która swoją drogą jest niezwykle ładna. Nic dziwnego, że swojego czasu Leto poczuł do niej słabość.
- Słucham? - Spojrzała na mnie spłoszonym wzrokiem i omal nie strąciła stojącej na blacie szklanki.
- Pytam, czy coś ci dolega, jesteś nieobecna.
- Przepraszam, to ta sala tak na mnie działa. Przywołuje wspomnienia, które przypominają mi o teraźniejszych problemach, o których staram się nie myśleć.
- Jeśli chcesz, możesz to z siebie wyrzucić. Z własnego doświadczenia wiem, że czasem lepiej jest się zwierzyć komuś stosunkowo obcemu.
Marion zgarnęła opadające na twarz włosy i spojrzała na mnie przelotnie.
- Może i masz rację, chociaż nie wiem, czy to coś da, bo już od dłuższego czasu nie robię nic, tylko wszystkim się zwierzam, a ból jest wciąż taki sam, a nawet większy.
- Zawsze warto spróbować. - Posłałem szatynce zachęcający uśmiech i zacisnąłem palce na niedużej szklaneczce w jednej trzeciej wypełnionej Johnnym Walkerem, na którego powierzchni pływały dwie topniejące już bryłki lodu.
- Na tej sali poznałam Jareda. Siedział tu, gdzie teraz siedzę ja i pił whiskey. Miał na sobie koszulę w kratę i świeżo ogoloną głowę. Nikt nie zwracał na niego uwagi, bo kompletnie nie przypominał samego siebie, nawet ja na pierwszy rzut oka go nie poznałam, a byłam jego wielką fanką. Nie dość, że nie miał swojego słynnego irokeza, to jeszcze siedział przygaszony, podczas gdy na wcześniejszym spotkaniu z fanami tryskał radością i pewnością siebie. - Tu przerwała i upiła kolejny maleńki łyczek ciemnego trunku.
W mojej głowie zapaliła się lampka z napisem: ona wciąż kocha Jareda i cierpi, bo on ma żonę, ale nie zamierzałem o nic pytać i niczego sugerować, po prostu poczekam, aż znów zacznie mówić.
- Ja siedziałam tam, gdzie ty i podobnie jak teraz, piłam wódkę z colą. Przyjaciel zaprosił mnie na afterparty, a potem zostawił samą, żeby bawić się w towarzystwie jakieś młodej aktorki. No nieważne, w każdym razie siedzieliśmy tak przy tym barze, ja zupełnie nieświadoma jego obecności i w końcu zauważyłam, że się do mnie przybliża. Kiedy go rozpoznałam, byłam w wielkim szoku, ale on zaczął rozmowę i stres związany z tak bliską obecnością mojego największego idola całkowicie ze mnie uleciał. Nie minęła chyba nawet godzina, a my już tańczyliśmy do Closer, no a potem, sama nawet nie wiem kiedy, jechaliśmy już windą do jego pokoju. Spędziliśmy razem noc, a rano on zniknął.
- Typowe dla Jareda... To znaczy kiedyś tak robił, teraz już chyba tego nie praktykuje. Zresztą nieważne, niepotrzebnie ci przerywam, mów dalej. - Wlałem w siebie haust powoli ocieplającej się whiskey i znów skupiłem całą uwagę na swojej rozmówczyni.
- Zostawił mi tylko karteczkę z prośbą o oddanie karty do recepcji i swoją koszulę. W ten sam dzień wybrałam się z przyjaciółmi do nowo otwartego klubu, gdzie natknęłam się na Jaya. Kiedy zdecydowałam się do niego zagadać, udał, że mnie nie zna. - Przesunęła język po dolnej wardze, leciutko ją zagryzła, po czym kontynuowała. - Byłam na niego wściekła, ale potem to wszystko odkręcił, przeprosił i odkrył, że mam kontakt z jego wielką miłością z nastoletnich lat.
Posłałem kobiecie pytające spojrzenie, a ta tylko leciutko się uśmiechnęła.
- Z Mary. Miałam praktyki w ośrodku, w którym się leczyła. Razem z jej lekarzem zorganizowałam im spotkanie i zeszli się ze sobą. Jakiś czas później Mary poleciała do swojej córeczki do Nowego Jorku, a Jared przyszedł mnie odwiedzić. Był w kiepskim stanie. On i Mary stracili dziecko, chodził biedaczek taki struty i w ogóle, no i potrzebował kogoś, na kogo mógłby przelać swój żal. Tak się potoczyło, że przelało się coś więcej niż tylko smutek i bynajmniej nie mam na myśli alkoholu. Dwa miesiące później dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Byłam przerażona, bo wiedziałam, jak bardzo Mary pragnęła urodzić dziecko Jayowi. Była w trakcie terapii, która miała jej to umożliwić. Cieszyła się, że będzie mieć szansę na rodzinę, a tu takie coś. Zamiast niej, kobiety jego życia, pierwsze dziecko urodzi mu jakaś tam małolata. Nie chciałam jej ranić, więc nie miałam zamiaru nic mówić o dziecku, ale namówiła mnie do tego moja eks przyjaciółka.
- Eks?
- I do tego dojdziemy - odpowiedziała i wróciła do przerwanej opowieści, której słuchałem w wielkim zaciekawieniu. Nie znałem tych wszystkich szczegółów, bo Leto nie jest typem człowieka, który zbyt chętnie się zwierza, nawet ludziom, których nazywa przyjaciółmi. - Poszłam do Jareda, wyjawiłam mu prawdę, on powiedział o wszystkim Mary, ona go zostawiła, a on zdecydował, że zajmie się mną i naszym dzieckiem. Przeprowadziłam się do niego. Na początku było dobrze, ale z czasem coraz wyraźniej dostrzegałam to, że on nic do mnie nie czuje, że jest ze mną z poczucia obowiązku, ale byłam tak zdesperowana, że to mi wystarczało. Kiedy urodził się Scotty, Jay znów zaczął romansować z Mary. Zresztą już w trakcie mojej ciąży się z nią spotykał, ale nie chciałam tego do siebie dopuścić. W końcu zdecydowałam, że takie oszukiwanie siebie nawzajem nie ma sensu i wyprowadziłam się od niego. Najpierw pojechałam do rodziców, a potem wróciłam do swojego starego domu, gdzie mieszkałam właśnie z tą eks przyjaciółką Alice i przyjacielem Harrym.
Kiedy wymawiała to drugie imię, w jej oczach pojawił się dziwny wyraz, coś jak błysk miłości połączony z wielkim żalem i rozczarowaniem. Jednak i tym razem o nic nie zapytałem, po prostu słuchałem.
- Z Harrym znałam się bardzo dobrze i nigdy nie pomyślałabym, że między nami mogłoby być coś więcej, ale myliłam się. Rok później byliśmy już zaręczeni, planowaliśmy ślub, a ja nosiłam w sobie jego dziecko. Małżeństwem zostaliśmy w maju, w grudniu urodziła się nasza córeczka Polly i równo dwanaście miesięcy później dowiedziałam się, że Harry zdradza mnie z Alice.
- Już rozumiem, skąd ta eks przyjaciółka - rzuciłem, patrząc w jej przeszklone łzami niebieskie oczy.
- Święta spędziliśmy u Jareda i Mary, udając, że między nami wszystko jest w jak najlepszym porządku, a na drugi dzień kazałam mu się wynosić z domu. Zrobił to, a ja starałam się zacząć wszystko od nowa. Kiedy udało mi się zdobyć pracę, przyszła do mnie policja i powiedziała, że Harry został oskarżony o gwałt...
- O cholera. - Otworzyłem szeroko oczy, a Marion przetarła swoje policzki, po których popłynęły dwie słone krople przepełnione ogromną goryczą.
- Dokładnie, cholera. On i jego adwokat twierdzą, że jest niewinny, ale ja w to nie wierzę, choć ciężko było mi pojąć, że człowiek, który był i wciąż jest moim mężem, mógł zrobić coś takiego.
Niedawno odwiedziłam go z Polly i jego mamą w areszcie, dogadaliśmy się w kwestii rozwodu, teraz mój adwokat załatwia wszystkie papiery. Mam na głowie to wszystko plus studia, pracę i samotne wychowywanie dwójki dzieci. Oczywiście pomagają mi mama, Jared i Constance, ale mimo wszystko czuję się tym wszystkim okropnie przytłoczona. Brakuje mi normalnych kontaktów z innymi ludźmi, brakuje mi tego zwykłego ludzkiego szczęścia, do którego mam ponoć naturalne prawo. Brakuje mi bliskości drugiego człowieka, w której byłoby coś więcej niż współczucie, czy sympatia. Boże, jak durnie to nie zabrzmi, brakuje mi nawet pieprzonego seksu, a nigdy nie miałam jakieś specjalnej obsesji na jego punkcie. Oczywiście kocham swoje dzieci i bardzo się cieszę, że je mam, ale czasami chciałabym, żeby zamiast nich przytulił mnie jakiś mężczyzna i... - Tu spojrzała na mnie z ogromnym speszeniem w oczach. - Jezu, teraz pewnie już w ogóle masz mnie za jakąś nie wiadomo jaką lafiryndę.
- Żartujesz? Nawet przez chwilę tak o tobie nie pomyślałem. Jesteś człowiekiem, masz swoje potrzeby, to zupełnie naturalna sprawa i nie ma co się tego wstydzić, czy myśleć, że to złe.
- Ale sam przyznasz, że okoliczności poczęcia mojego pierwszego dziecka dobre nie były.
- No nie, ale jak sama wspomniałaś, byłaś wtedy małolatą po uszy zakochaną w sławnym facecie, którego pewnie idealizowałaś, a teraz jesteś dojrzałą, mądrą kobietą. Przeszłość to przeszłość, rzecz dokonana i nie ma co się nad nią rozwodzić.
- Miło, że tak uważasz. - Zagryzła wargi, po czym uniosła je w delikatnym uśmiechu.
- Tak jest. Każdy robił kiedyś rzeczy, z których nie jest dumny, ale to nie znaczy, że musi się nimi zadręczać. Co było, minęło, trzeba żyć dalej.
- Gdyby to było takie proste...
- Z czasem będzie, zobaczysz. - Uśmiechnąłem się do swojej towarzyszki i dopiłem końcówkę stojącego przede mną trunku.
- Na mnie już chyba czas. Zaraz zamówię taksówkę.
- Przestań, pod hotelem czeka na mnie kierowca, podwiezie cię - rzuciłem, wstając razem z Marion ze stołka.
- Nie chcę robić kłopotu.
- To żaden kłopot, a ja będę spokojniejszy, kiedy zobaczę, jak wchodzisz cała i zdrowa do domu.
Kobieta tylko się uśmiechnęła i chwyciła swoją niedużą, pozbawioną paska torebkę, która idealnie pasuje do jej dłoni. Odwzajemniłem ten gest i wyszliśmy razem z prawie już opustoszałego baru. Przed budynkiem stały jeszcze dwa czarne vany, ten, który czekał na mnie i ten, którym wrócić ma do siebie Neil. Jared wie, jak zwykle kończą się takie imprezy, więc swoim gościom zapewnił bezpieczny transport do domu.
- Wejdź do tego samochodu, podaj kierowcy swój adres, a ja jeszcze coś załatwię i wrócę, ok?
- Ok. - Szatynka otworzyła spore drzwiczki jednego z ciemnych aut, a ja poszedłem do drugiego. Zapukałem w przyciemnioną szybę, która już po chwili zjechała w dół i moim oczom ukazała się twarz młodego kierowcy.
- Pan Stevens raczej nie da rady wsiąść tutaj sam, więc trzeba będzie go przyprowadzić, byłbym wdzięczny, gdyby pan mi pomógł.
- Oczywiście. - Mężczyzna wysiadł z auta, po czym razem wpakowaliśmy do niego wyniesionego z hotelu Stevensa. Kiedy upewniłem się, że trafi tam, gdzie trzeba, wsiadłem do samochodu, w którym czekała na mnie Marion.
- Przepraszam, że tak długo, ale musiałem mieć pewność, że Neil trafi bezpiecznie do domu.
- No to widzę, bardzo się troszczysz o innych.
- Taki charakter. - Posłałem jej przelotny uśmiech, a auto ruszyło.
- Niewielu jest takich mężczyzn na świecie.
- Kilku na pewno, by się znalazło.
- No może, ale ja nie mam do takich szczęścia. Jak magnes przyciągam facetów, którzy mnie ranią, mam jakiegoś życiowego pecha w tej kwestii - powiedziała, opierając głowę o miękkie obicie tylnego siedzenia.
- Ponoć kobiety mają słabość do nieodpowiednich facetów.
- Ponoć tak, ale ja mam już tego dosyć. Choć raz chciałabym być z facetem, który byłby dla mnie dobry, dla którego byłabym najważniejsza na świecie. Albo chociaż spędzić chociażby jedną noc z takim, który by to udawał.
- A jeśliby nie udawał? Jeśli byłby dla ciebie miły prosto z serca i przez te kilka godzin naprawdę byłabyś dla niego najważniejsza? - zapytałem, patrząc jej prosto w oczy.
- Tym lepiej. A znasz kogoś takiego?
- Tak się składa, że znam. - Nieco niepewnie oderwałam się od oparcia i zbliżyłem swoją twarz do jej oblicza. Cicho westchnęła, a jej dłoń dotknęła mojej. Przybliżyłem się jeszcze bardziej i dotknąłem palcami jej ciepłego policzka. Przymknęła powieki i nieznacznie rozchyliła wargi. Odebrałem to jako zachętę, więc musnąłem je swoimi ustami. Oprócz przyjemnej delikatności poczułem też woń alkoholu, niezbyt mocną, aczkolwiek wyczuwalną. Cicho mruknęła, wplątała palce w moje włosy i odwzajemniła pocałunek.
Zwykle nie mam zwyczaju całować się z kobietami, które znam zaledwie kilka godzin, ale w Marion jest coś innego, coś, co sprawia, że mam wrażenie, jakbym znał ją od wielu, wielu lat. Nie, to nie jest miłość od pierwszego wejrzenia, to jakaś niewytłumaczalna więź, która popchnęła nasze ciała ku sobie.
Z godziny na godzinę w hotelowym barze robiło się coraz luźniej. Jared, który zamierzał bawić się do rana, musiał zostać ewakuowany przez Mary przed drugą, Shannon i Bonnie opuścili lokal trzydzieści minut później, Neil od trzech godzin spał oparty o blat stojącego w rogu stolika, a reszta ludzi wciąż tańczyła, choć większości alkohol zaburzył wyczucie rytmu. Marion obserwowała ich, siedząc na barowym stołku, mieszając kręconą słomką w swoim drinku. W odróżnieniu od nich nie była pijana. Już przeszło kwadrans sączyła powoli wódkę z colą, na którą ledwo udało mi się ją namówić. Poznałem ją dopiero dziś, więc nie mam pojęcia, czy jest abstynentką, czy po prostu ma gorszy dzień, choć sądząc po tym, jak nagle urywa rozmowy i patrzy gdzieś w dal, raczej to drugie.
- Wiem, że się dobrze nie znamy i nie chcę być wścibski, ale czy coś cię trapi? - zapytałem po dłuższym lustrowaniu jej pogrążonej w zamyśleniu twarzy, która swoją drogą jest niezwykle ładna. Nic dziwnego, że swojego czasu Leto poczuł do niej słabość.
- Słucham? - Spojrzała na mnie spłoszonym wzrokiem i omal nie strąciła stojącej na blacie szklanki.
- Pytam, czy coś ci dolega, jesteś nieobecna.
- Przepraszam, to ta sala tak na mnie działa. Przywołuje wspomnienia, które przypominają mi o teraźniejszych problemach, o których staram się nie myśleć.
- Jeśli chcesz, możesz to z siebie wyrzucić. Z własnego doświadczenia wiem, że czasem lepiej jest się zwierzyć komuś stosunkowo obcemu.
Marion zgarnęła opadające na twarz włosy i spojrzała na mnie przelotnie.
- Może i masz rację, chociaż nie wiem, czy to coś da, bo już od dłuższego czasu nie robię nic, tylko wszystkim się zwierzam, a ból jest wciąż taki sam, a nawet większy.
- Zawsze warto spróbować. - Posłałem szatynce zachęcający uśmiech i zacisnąłem palce na niedużej szklaneczce w jednej trzeciej wypełnionej Johnnym Walkerem, na którego powierzchni pływały dwie topniejące już bryłki lodu.
- Na tej sali poznałam Jareda. Siedział tu, gdzie teraz siedzę ja i pił whiskey. Miał na sobie koszulę w kratę i świeżo ogoloną głowę. Nikt nie zwracał na niego uwagi, bo kompletnie nie przypominał samego siebie, nawet ja na pierwszy rzut oka go nie poznałam, a byłam jego wielką fanką. Nie dość, że nie miał swojego słynnego irokeza, to jeszcze siedział przygaszony, podczas gdy na wcześniejszym spotkaniu z fanami tryskał radością i pewnością siebie. - Tu przerwała i upiła kolejny maleńki łyczek ciemnego trunku.
W mojej głowie zapaliła się lampka z napisem: ona wciąż kocha Jareda i cierpi, bo on ma żonę, ale nie zamierzałem o nic pytać i niczego sugerować, po prostu poczekam, aż znów zacznie mówić.
- Ja siedziałam tam, gdzie ty i podobnie jak teraz, piłam wódkę z colą. Przyjaciel zaprosił mnie na afterparty, a potem zostawił samą, żeby bawić się w towarzystwie jakieś młodej aktorki. No nieważne, w każdym razie siedzieliśmy tak przy tym barze, ja zupełnie nieświadoma jego obecności i w końcu zauważyłam, że się do mnie przybliża. Kiedy go rozpoznałam, byłam w wielkim szoku, ale on zaczął rozmowę i stres związany z tak bliską obecnością mojego największego idola całkowicie ze mnie uleciał. Nie minęła chyba nawet godzina, a my już tańczyliśmy do Closer, no a potem, sama nawet nie wiem kiedy, jechaliśmy już windą do jego pokoju. Spędziliśmy razem noc, a rano on zniknął.
- Typowe dla Jareda... To znaczy kiedyś tak robił, teraz już chyba tego nie praktykuje. Zresztą nieważne, niepotrzebnie ci przerywam, mów dalej. - Wlałem w siebie haust powoli ocieplającej się whiskey i znów skupiłem całą uwagę na swojej rozmówczyni.
- Zostawił mi tylko karteczkę z prośbą o oddanie karty do recepcji i swoją koszulę. W ten sam dzień wybrałam się z przyjaciółmi do nowo otwartego klubu, gdzie natknęłam się na Jaya. Kiedy zdecydowałam się do niego zagadać, udał, że mnie nie zna. - Przesunęła język po dolnej wardze, leciutko ją zagryzła, po czym kontynuowała. - Byłam na niego wściekła, ale potem to wszystko odkręcił, przeprosił i odkrył, że mam kontakt z jego wielką miłością z nastoletnich lat.
Posłałem kobiecie pytające spojrzenie, a ta tylko leciutko się uśmiechnęła.
- Z Mary. Miałam praktyki w ośrodku, w którym się leczyła. Razem z jej lekarzem zorganizowałam im spotkanie i zeszli się ze sobą. Jakiś czas później Mary poleciała do swojej córeczki do Nowego Jorku, a Jared przyszedł mnie odwiedzić. Był w kiepskim stanie. On i Mary stracili dziecko, chodził biedaczek taki struty i w ogóle, no i potrzebował kogoś, na kogo mógłby przelać swój żal. Tak się potoczyło, że przelało się coś więcej niż tylko smutek i bynajmniej nie mam na myśli alkoholu. Dwa miesiące później dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Byłam przerażona, bo wiedziałam, jak bardzo Mary pragnęła urodzić dziecko Jayowi. Była w trakcie terapii, która miała jej to umożliwić. Cieszyła się, że będzie mieć szansę na rodzinę, a tu takie coś. Zamiast niej, kobiety jego życia, pierwsze dziecko urodzi mu jakaś tam małolata. Nie chciałam jej ranić, więc nie miałam zamiaru nic mówić o dziecku, ale namówiła mnie do tego moja eks przyjaciółka.
- Eks?
- I do tego dojdziemy - odpowiedziała i wróciła do przerwanej opowieści, której słuchałem w wielkim zaciekawieniu. Nie znałem tych wszystkich szczegółów, bo Leto nie jest typem człowieka, który zbyt chętnie się zwierza, nawet ludziom, których nazywa przyjaciółmi. - Poszłam do Jareda, wyjawiłam mu prawdę, on powiedział o wszystkim Mary, ona go zostawiła, a on zdecydował, że zajmie się mną i naszym dzieckiem. Przeprowadziłam się do niego. Na początku było dobrze, ale z czasem coraz wyraźniej dostrzegałam to, że on nic do mnie nie czuje, że jest ze mną z poczucia obowiązku, ale byłam tak zdesperowana, że to mi wystarczało. Kiedy urodził się Scotty, Jay znów zaczął romansować z Mary. Zresztą już w trakcie mojej ciąży się z nią spotykał, ale nie chciałam tego do siebie dopuścić. W końcu zdecydowałam, że takie oszukiwanie siebie nawzajem nie ma sensu i wyprowadziłam się od niego. Najpierw pojechałam do rodziców, a potem wróciłam do swojego starego domu, gdzie mieszkałam właśnie z tą eks przyjaciółką Alice i przyjacielem Harrym.
Kiedy wymawiała to drugie imię, w jej oczach pojawił się dziwny wyraz, coś jak błysk miłości połączony z wielkim żalem i rozczarowaniem. Jednak i tym razem o nic nie zapytałem, po prostu słuchałem.
- Z Harrym znałam się bardzo dobrze i nigdy nie pomyślałabym, że między nami mogłoby być coś więcej, ale myliłam się. Rok później byliśmy już zaręczeni, planowaliśmy ślub, a ja nosiłam w sobie jego dziecko. Małżeństwem zostaliśmy w maju, w grudniu urodziła się nasza córeczka Polly i równo dwanaście miesięcy później dowiedziałam się, że Harry zdradza mnie z Alice.
- Już rozumiem, skąd ta eks przyjaciółka - rzuciłem, patrząc w jej przeszklone łzami niebieskie oczy.
- Święta spędziliśmy u Jareda i Mary, udając, że między nami wszystko jest w jak najlepszym porządku, a na drugi dzień kazałam mu się wynosić z domu. Zrobił to, a ja starałam się zacząć wszystko od nowa. Kiedy udało mi się zdobyć pracę, przyszła do mnie policja i powiedziała, że Harry został oskarżony o gwałt...
- O cholera. - Otworzyłem szeroko oczy, a Marion przetarła swoje policzki, po których popłynęły dwie słone krople przepełnione ogromną goryczą.
- Dokładnie, cholera. On i jego adwokat twierdzą, że jest niewinny, ale ja w to nie wierzę, choć ciężko było mi pojąć, że człowiek, który był i wciąż jest moim mężem, mógł zrobić coś takiego.
Niedawno odwiedziłam go z Polly i jego mamą w areszcie, dogadaliśmy się w kwestii rozwodu, teraz mój adwokat załatwia wszystkie papiery. Mam na głowie to wszystko plus studia, pracę i samotne wychowywanie dwójki dzieci. Oczywiście pomagają mi mama, Jared i Constance, ale mimo wszystko czuję się tym wszystkim okropnie przytłoczona. Brakuje mi normalnych kontaktów z innymi ludźmi, brakuje mi tego zwykłego ludzkiego szczęścia, do którego mam ponoć naturalne prawo. Brakuje mi bliskości drugiego człowieka, w której byłoby coś więcej niż współczucie, czy sympatia. Boże, jak durnie to nie zabrzmi, brakuje mi nawet pieprzonego seksu, a nigdy nie miałam jakieś specjalnej obsesji na jego punkcie. Oczywiście kocham swoje dzieci i bardzo się cieszę, że je mam, ale czasami chciałabym, żeby zamiast nich przytulił mnie jakiś mężczyzna i... - Tu spojrzała na mnie z ogromnym speszeniem w oczach. - Jezu, teraz pewnie już w ogóle masz mnie za jakąś nie wiadomo jaką lafiryndę.
- Żartujesz? Nawet przez chwilę tak o tobie nie pomyślałem. Jesteś człowiekiem, masz swoje potrzeby, to zupełnie naturalna sprawa i nie ma co się tego wstydzić, czy myśleć, że to złe.
- Ale sam przyznasz, że okoliczności poczęcia mojego pierwszego dziecka dobre nie były.
- No nie, ale jak sama wspomniałaś, byłaś wtedy małolatą po uszy zakochaną w sławnym facecie, którego pewnie idealizowałaś, a teraz jesteś dojrzałą, mądrą kobietą. Przeszłość to przeszłość, rzecz dokonana i nie ma co się nad nią rozwodzić.
- Miło, że tak uważasz. - Zagryzła wargi, po czym uniosła je w delikatnym uśmiechu.
- Tak jest. Każdy robił kiedyś rzeczy, z których nie jest dumny, ale to nie znaczy, że musi się nimi zadręczać. Co było, minęło, trzeba żyć dalej.
- Gdyby to było takie proste...
- Z czasem będzie, zobaczysz. - Uśmiechnąłem się do swojej towarzyszki i dopiłem końcówkę stojącego przede mną trunku.
- Na mnie już chyba czas. Zaraz zamówię taksówkę.
- Przestań, pod hotelem czeka na mnie kierowca, podwiezie cię - rzuciłem, wstając razem z Marion ze stołka.
- Nie chcę robić kłopotu.
- To żaden kłopot, a ja będę spokojniejszy, kiedy zobaczę, jak wchodzisz cała i zdrowa do domu.
Kobieta tylko się uśmiechnęła i chwyciła swoją niedużą, pozbawioną paska torebkę, która idealnie pasuje do jej dłoni. Odwzajemniłem ten gest i wyszliśmy razem z prawie już opustoszałego baru. Przed budynkiem stały jeszcze dwa czarne vany, ten, który czekał na mnie i ten, którym wrócić ma do siebie Neil. Jared wie, jak zwykle kończą się takie imprezy, więc swoim gościom zapewnił bezpieczny transport do domu.
- Wejdź do tego samochodu, podaj kierowcy swój adres, a ja jeszcze coś załatwię i wrócę, ok?
- Ok. - Szatynka otworzyła spore drzwiczki jednego z ciemnych aut, a ja poszedłem do drugiego. Zapukałem w przyciemnioną szybę, która już po chwili zjechała w dół i moim oczom ukazała się twarz młodego kierowcy.
- Pan Stevens raczej nie da rady wsiąść tutaj sam, więc trzeba będzie go przyprowadzić, byłbym wdzięczny, gdyby pan mi pomógł.
- Oczywiście. - Mężczyzna wysiadł z auta, po czym razem wpakowaliśmy do niego wyniesionego z hotelu Stevensa. Kiedy upewniłem się, że trafi tam, gdzie trzeba, wsiadłem do samochodu, w którym czekała na mnie Marion.
- Przepraszam, że tak długo, ale musiałem mieć pewność, że Neil trafi bezpiecznie do domu.
- No to widzę, bardzo się troszczysz o innych.
- Taki charakter. - Posłałem jej przelotny uśmiech, a auto ruszyło.
- Niewielu jest takich mężczyzn na świecie.
- Kilku na pewno, by się znalazło.
- No może, ale ja nie mam do takich szczęścia. Jak magnes przyciągam facetów, którzy mnie ranią, mam jakiegoś życiowego pecha w tej kwestii - powiedziała, opierając głowę o miękkie obicie tylnego siedzenia.
- Ponoć kobiety mają słabość do nieodpowiednich facetów.
- Ponoć tak, ale ja mam już tego dosyć. Choć raz chciałabym być z facetem, który byłby dla mnie dobry, dla którego byłabym najważniejsza na świecie. Albo chociaż spędzić chociażby jedną noc z takim, który by to udawał.
- A jeśliby nie udawał? Jeśli byłby dla ciebie miły prosto z serca i przez te kilka godzin naprawdę byłabyś dla niego najważniejsza? - zapytałem, patrząc jej prosto w oczy.
- Tym lepiej. A znasz kogoś takiego?
- Tak się składa, że znam. - Nieco niepewnie oderwałam się od oparcia i zbliżyłem swoją twarz do jej oblicza. Cicho westchnęła, a jej dłoń dotknęła mojej. Przybliżyłem się jeszcze bardziej i dotknąłem palcami jej ciepłego policzka. Przymknęła powieki i nieznacznie rozchyliła wargi. Odebrałem to jako zachętę, więc musnąłem je swoimi ustami. Oprócz przyjemnej delikatności poczułem też woń alkoholu, niezbyt mocną, aczkolwiek wyczuwalną. Cicho mruknęła, wplątała palce w moje włosy i odwzajemniła pocałunek.
Zwykle nie mam zwyczaju całować się z kobietami, które znam zaledwie kilka godzin, ale w Marion jest coś innego, coś, co sprawia, że mam wrażenie, jakbym znał ją od wielu, wielu lat. Nie, to nie jest miłość od pierwszego wejrzenia, to jakaś niewytłumaczalna więź, która popchnęła nasze ciała ku sobie.
***
- Wejdziesz?
- Nie wiem, czy powinienem.
- Ja też nie, ale mam to gdzieś. - Marion otworzyła drzwiczki i pociągnęła mnie za rękę.
- Czekać, czy zabawi pan tam dłużej? - zwrócił się do mnie kierowca zanim zdążyłem z powrotem zamknąć pojazd.
- Proszę jechać.
Zaraz po odgłosie zatrzaskiwanych drzwi usłyszałem głośny warkot silnika i poczułem jeszcze mocniejsze pociągnięcie, po którym bardzo szybko znalazłem się na niedużych schodkach.
Marion przekręciła klucz i wpuściła nas do ciemnego wnętrza swojego mieszkania. Nie zapalając światła, weszliśmy na schody i wpadliśmy do oświetlonej blaskiem księżyca sypialni.
Szatynka położyła się na przykrytym pościelą materacu, a ja ułożyłem się tuż nad nią, całując jej delikatna szyję. Cichutko mruknęła, odchylając głowę w bok.
Powoli ściągnąłem z niej beżową sukienkę, muskając wargami obsypane gęsią skórką ciało.
Kiedy jedwabny materiał wylądował na podłodze, zrzuciłem z siebie koszulę i sunąłem językiem od odrobinę drżącej, gładkiej łydki po równie miękkie udo. Jęknęła i przymknęła powieki. Mój narząd smaku zatrzymał się tuż przed koronkowym materiałem bielizny, a dłoń w jednej chwili go odchyliła, wypuszczając spod niego rozkoszne ciepło...
***
Ze snu zbudziły mnie delikatne promienie porannego słońca, tak przynajmniej myślałem, dopóki nie zerknąłem na zegarek, który oznajmił mi, że właśnie dochodzi druga.
Nieco jeszcze zaspany podniosłem się z poduszki i rozejrzałem dookoła. Nie widząc nigdzie Marion, wygrzebałem się spod kołdry, ubrałem swoje ciuchy i opuściłem obszerne pomieszczenie.
Z lewej strony usłyszałem delikatny trzask drzwi, ale nie zauważyłem, kto i gdzie dokładnie je zamknął. Jedyne, co było wyraźne, to dwa kobiece głosy dochodzące z dołu, w tym jeden należący do Marion.
Podszedłem ostrożnie do barierki i przy uchylonych drzwiach wejściowych zobaczyłem mamę Jareda. Nie chcąc, by pomyślała sobie nie wiadomo co, cofnąłem się i postanowiłem zaczekać, aż ta opuści dom matki swojego wnuka. Kiedy w końcu to zrobiła, zszedłem na dół.
- Cześć - zwróciłem się do szatynki, która właśnie zalewała sobie kawę.
- Cześć. Napijesz się?
- Nie, dziękuję.
- Tak odnośnie tej nocy, to było naprawdę miło, ale jednak nie jestem gotowa na to, by spotykać się z kolejnym mężczyzną, nawet jeśli ta znajomość opierałaby się tylko na seksie - oznajmiła, stawiając na stole swój błękitny kubek.
- Rozumiem.
- Mam nadzieję, że nie jesteś zły. Wiesz, mam dwójkę dzieci, muszę myśleć przede wszystkim o nich.
- Marion, naprawdę nie musisz mi się tłumaczyć, ja wszystko doskonale rozumiem. Przechodzisz ciężkie chwile i nie chcesz sobie komplikować życia jeszcze bardziej. Szanuję to i nie jestem ani trochę zły. To była naprawdę przyjemna noc i bardzo chętnie bym ją powtórzył, ale nie zamierzam cię do niczego zmuszać i naciskać. Jak już twoje życie wróci na w miarę normalny tor i poczujesz, że jesteś gotowa na wpuszczenie do niego kogoś nowego, pomyśl sobie o mnie, może akurat coś by z tego wyszło.
- Jesteś wspaniałym facetem, Carl. - Delikatnie się uśmiechnęła i podeszła nieco bliżej.
- A ty wspaniałą kobietą. Domyślam się, że pani Leto przyprowadziła twojego synka, więc lepiej będzie, jak już sobie pójdę. Zostawię ci tylko swój numer, tak w razie jakbyś chciała z kimś pogadać. - Chwyciłem leżący na stole mały notesik i spoczywającym na nim długopisem zapisałem Marion rząd cyfr. - Dzwoń, kiedy chcesz. Właśnie skończyłem pracę nad nową płytą i teraz mam dwumiesięczną przerwę przed promocją. - Odłożyłem notes na swoje miejsce i zaraz potem podszedłem do jego właścicielki. Położyłem dłonie na okrytych białą bluzką ramionach, składając czuły pocałunek na policzku jeszcze zaspanej kobiety.
Scotty:
To znowu ja, Scotty Leto lat trzy prawie cztery, mieszkający na 3437 Stocker Street.*
Jestem dzisiaj straszliwie smutny, no bo niedawno temu skłóciłem się ze Scoobym Doo i teraz go nie ma. Zawsze śpi w moim pokoiku, a jak przyszłem od tatusia, to go nie było. Było tylko puste łóżeczko bez Scooby'ego. Pomyśliłem, że się skrył w jakieś tajnej skryjówce i popatrzyłem wszędzie, ale go nie znalazłem, nawet pod dywanem go nie ma. Stracham się teraz pójść do mamusi, bo ona może mnie skrzyczeć, że dałem się zgubić mojemu pieskowi. Dlatemu nie będę wychodził jeszcze z pokoiku, może nawet, jak lepiej poszukam, to znajdę tu Scooby'ego, bo mógł się skryć pod szafą tak jak Bananka. No, Dolcia mi mówiła, że ona się tak jej skryła, ale nie wiem, czy Scooby mógł się tam pomieścić, bo trochę tam miejsca jest mało. Ale Bananka też jest taka duża jak Scoobuś i taka ładna. One dwa są ładne, a to dlatemu, że ja i Dolores jesteśmy ładne... Ładni ... Trochę mi się jeszcze słowa mylą, Dolci też.
- Cześć - zwróciłem się do szatynki, która właśnie zalewała sobie kawę.
- Cześć. Napijesz się?
- Nie, dziękuję.
- Tak odnośnie tej nocy, to było naprawdę miło, ale jednak nie jestem gotowa na to, by spotykać się z kolejnym mężczyzną, nawet jeśli ta znajomość opierałaby się tylko na seksie - oznajmiła, stawiając na stole swój błękitny kubek.
- Rozumiem.
- Mam nadzieję, że nie jesteś zły. Wiesz, mam dwójkę dzieci, muszę myśleć przede wszystkim o nich.
- Marion, naprawdę nie musisz mi się tłumaczyć, ja wszystko doskonale rozumiem. Przechodzisz ciężkie chwile i nie chcesz sobie komplikować życia jeszcze bardziej. Szanuję to i nie jestem ani trochę zły. To była naprawdę przyjemna noc i bardzo chętnie bym ją powtórzył, ale nie zamierzam cię do niczego zmuszać i naciskać. Jak już twoje życie wróci na w miarę normalny tor i poczujesz, że jesteś gotowa na wpuszczenie do niego kogoś nowego, pomyśl sobie o mnie, może akurat coś by z tego wyszło.
- Jesteś wspaniałym facetem, Carl. - Delikatnie się uśmiechnęła i podeszła nieco bliżej.
- A ty wspaniałą kobietą. Domyślam się, że pani Leto przyprowadziła twojego synka, więc lepiej będzie, jak już sobie pójdę. Zostawię ci tylko swój numer, tak w razie jakbyś chciała z kimś pogadać. - Chwyciłem leżący na stole mały notesik i spoczywającym na nim długopisem zapisałem Marion rząd cyfr. - Dzwoń, kiedy chcesz. Właśnie skończyłem pracę nad nową płytą i teraz mam dwumiesięczną przerwę przed promocją. - Odłożyłem notes na swoje miejsce i zaraz potem podszedłem do jego właścicielki. Położyłem dłonie na okrytych białą bluzką ramionach, składając czuły pocałunek na policzku jeszcze zaspanej kobiety.
Scotty:
To znowu ja, Scotty Leto lat trzy prawie cztery, mieszkający na 3437 Stocker Street.*
Jestem dzisiaj straszliwie smutny, no bo niedawno temu skłóciłem się ze Scoobym Doo i teraz go nie ma. Zawsze śpi w moim pokoiku, a jak przyszłem od tatusia, to go nie było. Było tylko puste łóżeczko bez Scooby'ego. Pomyśliłem, że się skrył w jakieś tajnej skryjówce i popatrzyłem wszędzie, ale go nie znalazłem, nawet pod dywanem go nie ma. Stracham się teraz pójść do mamusi, bo ona może mnie skrzyczeć, że dałem się zgubić mojemu pieskowi. Dlatemu nie będę wychodził jeszcze z pokoiku, może nawet, jak lepiej poszukam, to znajdę tu Scooby'ego, bo mógł się skryć pod szafą tak jak Bananka. No, Dolcia mi mówiła, że ona się tak jej skryła, ale nie wiem, czy Scooby mógł się tam pomieścić, bo trochę tam miejsca jest mało. Ale Bananka też jest taka duża jak Scoobuś i taka ładna. One dwa są ładne, a to dlatemu, że ja i Dolores jesteśmy ładne... Ładni ... Trochę mi się jeszcze słowa mylą, Dolci też.
Ona w ogóle to ma fajowsko. Jak u niej byłem niedawno temu, to pokazała mi wszystkie swoje zabawki. Ma dużo fajowskich rzeczy, lepszych niż Courtney, no bo Courtney to ma dużo takich dziewuchowatych zabawek, a Dolcia normalne ma.
Ma samochody, co można do nich siadać i jechać, ma roboty, co chodzą same jak mój zdolnie sterowany samochodzik od Harry'ego, ma trompaline, co się na niej hopsa i dużo wiele więcej. I wiecie, co jeszcze ma? Zdjęcie z królem Julianem! Prawdziwnym! Z Maradagaskaru! On na tym zdjęciu posiaduje jej na ramieniu, ale nie ma korony. Na pewno wtedy Mort mu ją skardł. Ja też bym chciał poznać króla Juliana, ale on jest w Dalekich Krajach, a Dolcia była tam raz ze swoim tatem. Mój tatuś nie może jechać do Dalekich Krajów, bo musi opiekować się Mary i Courtney. One obie są chorutkie. Nie wiem, co jest Mary, ale Courtney ma astemę. To jest takie coś, że nie można oddychać i to bardzo boli. Jest mi smutno, że Courtney musi boleć, bo ona mnie czasami denerwuje, ale ja ją bardzo kocham i nie chcę, żeby ją bolało, bo bolenie nie jest fajne. Mnie niedawno temu bolał brzuszek i bardzo płakałem, chociaż jestem facetem, a facetowie nie płaczą.
Mamusia dała mi wtedy taki syropek i smyrdkała mnie po brzuszku i ja zwymiotłem na kanapę, bo nie zdążyłem do łazienki. Ale mamusia mnie nie skrzyczała, a bałem się, że skrzyczy, bo jak Harry kiedyś tak zwymiotnął, to go bardzo okrzyczała. W ogóle mamusia dużo krzykała na Harry'ego, a on był grzeczny. Tulił się do niej i ją buziaczkował, i w ogóle był milusi, dla Scotty'ego też, ale już nie jest. Już w ogóle do mnie nie przychodzi, żeby się bawić, bardzo dawno go nie widziałem, chyba o mnie zapomniał, albo już mnie nie lubi. To jest bardzo możliwe, no bo ja dokuczałem Polly i byłem dla niej niemiły. Teraz już nie jestem, no ale byłem. Byłem, bo nie chciałem, żeby zabrała mi mamusie.
Kiedyś mamusia kochała tylko mnie, bawiła się tylko ze mną, a potem spojawiła się Polly i już tak nie było. I ja jej nienawidziłem, ale byłem wtedy malutki, a teraz już jestem większy i ja wiem, że mamusią trzeba się dzielić. Mój przyjaciel Eric też tak mówi, ale mówi też jeszcze, że mamusie i tak najlepiej lubią nas niż nasze siostry, bo my byliśmy pierwszejsi w brzuszkach niż one. Z tatusiami jest tak samo. Mój tatuś lubi mnie lepiej niż Courtney, bo ja jestem starszy i ja jestem facetem i tatuś też jest facetem, a facetowie lubią bardziej facetów. No i ja w ogóle jestem podobniejszy do tatusia niż ona. Jestem tak samo piękny jak tatuś i też mam siusiaka, a ona nie. Ale też jest ładna, ale to dlatemu, że jest podobna do mnie, nawet Mary tak powiedziała, a Mary się na tym zna, bo ona sama jest bardzo ładna, ale najładniejsza jest mamusia. Nikt nie jest ładniejszy od mamusi. Mamusia jest piękniusia i ja ją bardzo kocham, nawet jak na mnie krzyczy, ale tego nie lubię, dlatemu tak bardzo boję się wyjść z pokoju. No, ale muszę, bo już dłużej nie utrzymam siuśków, no i może Scooby będzie w siusialni. Oby...
Marion:
Carl wyszedł, a ja usiadłam przy stole i zacisnęłam dłonie na parującym kubku.
Kiedy się obudziłam i zobaczyłam go w łóżku, w którym spałam z Harrym, poczułam się okropnie. Poczułam się tak, jakbym zdradziła swojego własnego męża. Nieważne, że się rozwodzimy, wciąż jesteśmy małżeństwem i nie powinnam jeszcze spotykać się z innymi mężczyznami. Dodatkowo po raz kolejny zrobiłam to z facetem, którego ledwo znałam i tak jak tę noc z Jaredem mogłam wytłumaczyć nastoletnią fascynacją idolem, tak w przypadku Livingstone'a nie usprawiedliwia mnie zupełnie nic. Po prostu z nim rozmawiałam, a potem nagle leżałam już naga w łóżku, a on na mnie. Wypiłam zdecydowanie za mało, by zwalić to wszystko na alkohol. Boże, ja właśnie dlatego nic nie piłam, wypiłam tylko jednego słabego drinka, by się nie upić i nie wylądować z kimś w łóżku, albo co gorsza w toalecie. Pamiętałam skutki swojego ostatniego upojenia alkoholowego, więc nie chciałam powtórki z rozrywki, a tym czasem stało się to, co się stało i to całkowicie na trzeźwo. A ponoć przezorny zawsze ubezpieczony.
Nie wiem, nie mam bladego pojęcia, dlaczego odwzajemniłam tamten pocałunek i dlaczego zaproponowałam Carlowi, by wszedł na górę. To była chwila słabości, moment jakiegoś pieprzonego zaślepienia. Czułam się samotna, a on... Chryste, jestem okropna! Jak mogę mówić o samotności, kiedy mam przy sobie dwójkę wspaniałych dzieci?! Co ze mnie za matka?!
Marion:
Carl wyszedł, a ja usiadłam przy stole i zacisnęłam dłonie na parującym kubku.
Kiedy się obudziłam i zobaczyłam go w łóżku, w którym spałam z Harrym, poczułam się okropnie. Poczułam się tak, jakbym zdradziła swojego własnego męża. Nieważne, że się rozwodzimy, wciąż jesteśmy małżeństwem i nie powinnam jeszcze spotykać się z innymi mężczyznami. Dodatkowo po raz kolejny zrobiłam to z facetem, którego ledwo znałam i tak jak tę noc z Jaredem mogłam wytłumaczyć nastoletnią fascynacją idolem, tak w przypadku Livingstone'a nie usprawiedliwia mnie zupełnie nic. Po prostu z nim rozmawiałam, a potem nagle leżałam już naga w łóżku, a on na mnie. Wypiłam zdecydowanie za mało, by zwalić to wszystko na alkohol. Boże, ja właśnie dlatego nic nie piłam, wypiłam tylko jednego słabego drinka, by się nie upić i nie wylądować z kimś w łóżku, albo co gorsza w toalecie. Pamiętałam skutki swojego ostatniego upojenia alkoholowego, więc nie chciałam powtórki z rozrywki, a tym czasem stało się to, co się stało i to całkowicie na trzeźwo. A ponoć przezorny zawsze ubezpieczony.
Nie wiem, nie mam bladego pojęcia, dlaczego odwzajemniłam tamten pocałunek i dlaczego zaproponowałam Carlowi, by wszedł na górę. To była chwila słabości, moment jakiegoś pieprzonego zaślepienia. Czułam się samotna, a on... Chryste, jestem okropna! Jak mogę mówić o samotności, kiedy mam przy sobie dwójkę wspaniałych dzieci?! Co ze mnie za matka?!
Jesteś człowiekiem, masz swoje potrzeby, to zupełnie naturalna sprawa i nie ma co się tego wstydzić, czy myśleć, że to złe rozbrzmiały mi nagle w głowie słowa Carla. Było w nich coś, co do mnie przemawiało, w końcu potrzeba bliskości drugiego człowieka jest czymś zupełnie normalnym, no ale z drugiej strony człowiek jest istotą myślącą i z założenia potrafi kontrolować swoje potrzeby, umie tworzyć hierarchię wartości i nie daje się wodzić swoim popędom za nos. Ja dałam się im podejść, pozwoliłam na to, by przejęły nade mną kontrolę.
A co jeśli Constance przyprowadziłaby Scotty'ego te dwie godziny wcześniej i wbiegłby do sypialni, w której leżałam naga u boku też nagiego, obcego mu mężczyzny? Co by wtedy sobie o mnie pomyślał? Uznałaby, że jego matka to pieprzona dziwka i miałby całkowitą rację.
Naprawdę nie rozumiem kobiet, które niemal co noc mają innego partnera seksualnego, szczególnie tych, które przy okazji są matkami. Czy one nie mają wstydu? Czy ich mózgi są zaprogramowane na bycie pieprzonym zwierzęciem, którego jedynym celem jest zaspokojenie swoich żądz? Przecież to jest obrzydliwe, poniżające i właśnie taka się teraz czuję, obrzydliwa i poniżona, bo nie potrafiłam nad sobą zapanować, nie wyłączyłam swojego popędu, zachowałam się jak prymitywna istota. Jeszcze większe obrzydzenie czuję dlatego, że tymi samymi argumentami broniła się Alice. Mówiła, że to wina zbyt długiego braku kontaktu fizycznego z drugim człowiekiem. Potępiłam ją za to, a teraz proszę, zrobiłam dokładnie to samo co ona, z dokładnie tych samych pobudek. To, że Carl nie był pijany i to on przejął inicjatywę, nie oznacza, że go nie wykorzystałam. Zrobiłam to, potraktowałam go jak żigolaka, zaprosiłam go do swojej sypialni, wiedząc, że później nie będę chciała utrzymywać z nim bliższych kontaktów. Czy do takiego zachowania pasuje inne słowo niż wykorzystanie? Nie. Zrobiłam coś okropnego, coś poniżej jakiejkolwiek krytyki, a najgorsze jest to, że w chwili, gdy to się działo, czerpałam z tego przyjemność. Mimo iż chciałabym, by było inaczej, było mi naprawdę dobrze, przynajmniej fizycznie.
Boże, myślę teraz jak typowa prostytutka i cholera jasna, tak się właśnie czuję! Dziwka, dziwka, jak pieprzona, pierdolona dziwka!
- Scooby Dooby Doo, where are you?** - usłyszałam za plecami śpiew syna i szybkim ruchem starłam łzy, które, sama nie wiem kiedy, spłynęły po moich policzkach. - Scooby Dooby Doo, where are you? - Scotty wszedł do kuchni i zajrzał pod przykryty białym obrusem stół.
- Co jest, mistrzu?
- Scooby się zgubił.
- Jak się zgubił? - Spojrzałam na syna nieco zdziwiona.
- Nigdzie go nie ma. Ani w pokoiku, ani w łazience, ani tutaj i na podwórku też nie. Mamusiu, gdzie on jest? - Mały spojrzał na mnie smutnymi oczami, w których zaczęły zbierać się łzy.
Przez całą tę sytuację z Carlem na śmierć zapomniałam o psie.
- Spokojnie, kotku, Scooby jest w piwnicy w swoim kojcu. Zaraz go przyprowadzę.
- Idę z tobą!
Powoli wstałam z krzesła i chwyciłam wyciągniętą dłoń syna.
- A co, już nie jesteś na niego obrażony?
- Już nie, bo ja się wystraszyłem, że on zaginął i ja już nie chcę być na niego zły. Mamusiu, a po co był tu pan Carl?
Słysząc to pytanie, momentalnie zamarłam, a dłoń, którą zacisnęłam na okrągłej klamce drzwi prowadzących do piwnicy, zadrżała niczym osika na wietrze.
- Widziałem go, jak szłem siusiu.
- Znasz Carla?
- No, to przyjaciel tatusia i Kelly. Ja się z nim bawiłem, jak byłem mniejszy, jak tatuś był w pracy.
No tak, przecież sama odbierałam go z planu teledysku Livingstone'a, ale on miał wtedy niespełna dwa latka, nie sądziłam, że to pamięta.
- No i więcej razy go widziałem, bo tatuś z nim dużo rozmawia. No i po co on tu był? Przyszedł do mnie?
- Nie, kochanie, odprowadził mamusie z hotelu.
- Aha. To fajnie, ale idźmy już po Scooby'ego, bo mu tam smutno, a ja muszę dać mu przytulaska na pogodzenie.
- Już idziemy, idziemy.
Przekręciłam ściskany w dłoni przedmiot i zapaliłam światło, które od razu rozświetliło dziesięć drewnianych stopni. Ostrożnie po nich zeszliśmy i weszliśmy w głąb obszernego pomieszczenia.
- Scooby, to ja Scotty, przyszłem po ciebie. Scooby? Mamo, dlaczemu on nie szczeka? Zawsze szczeka, jak go wołam.
Szczerze powiedziawszy mnie samą to zdziwiło. Zwykle słysząc Scotta, nasz pies wpada w ogromną ekscytację, która objawia się głośnym szczekaniem i skakaniem. Tym razem nie zaszczekał i wystarczyło, że podeszliśmy do kojca, by wszystko stało się jasne. Zbudowane przez Harry'ego ogrodzenie było na wpół zniszczone, a w środku nie było nawet śladu naszego psa. Zostały tylko jego zabawki do gryzienia, opróżniona do połowy miseczka z wodą i pusta miska po jedzeniu. Automatycznie przeniosłam wzrok wyżej i zobaczyłam porozwalane przedmioty tuż przy uchylonym do połowy okienku. Nie zamykałam go, by Scoob miał trochę świeżego powietrza.
- Mamuś, dlaczego nie ma Scooby'ego? Gdzie on jest? Mamo. - Głos mojego synka mocno zadrżał, a oczy znów napełniły się łzami.
- Chyba uciekł - rzuciłam niepewnie, ściskając mocniej dłoń Scotty'ego.
- Uciekł? Ode mnie? O nie! Scoobuś pomyślał, że już go nie kocham i sobie poszedł! - W jednej chwili wybuchł głośnym płaczem i mocno się we mnie wtulił.
- Nie płacz, kochanie, znajdziemy go. Pewnie chodzi gdzieś po okolicy.
- A jak nie? A jak ktoś go uzłodzieił? On jest taki ładny, że może się spodobać kradziejom.
- Nie mów tak, nikt go nie ukradł, pewnie miał ochotę na spacerek - rzuciłam, obejmując mocniej syna. Mimo iż sama byłam tym wszystkim zaniepokojona, starałam się go pocieszać i odciągać od czarnych myśli, bo wiem, jak bardzo kocha tego psa i gdyby coś mu się stało, bardzo by to przeżył...
A co jeśli Constance przyprowadziłaby Scotty'ego te dwie godziny wcześniej i wbiegłby do sypialni, w której leżałam naga u boku też nagiego, obcego mu mężczyzny? Co by wtedy sobie o mnie pomyślał? Uznałaby, że jego matka to pieprzona dziwka i miałby całkowitą rację.
Naprawdę nie rozumiem kobiet, które niemal co noc mają innego partnera seksualnego, szczególnie tych, które przy okazji są matkami. Czy one nie mają wstydu? Czy ich mózgi są zaprogramowane na bycie pieprzonym zwierzęciem, którego jedynym celem jest zaspokojenie swoich żądz? Przecież to jest obrzydliwe, poniżające i właśnie taka się teraz czuję, obrzydliwa i poniżona, bo nie potrafiłam nad sobą zapanować, nie wyłączyłam swojego popędu, zachowałam się jak prymitywna istota. Jeszcze większe obrzydzenie czuję dlatego, że tymi samymi argumentami broniła się Alice. Mówiła, że to wina zbyt długiego braku kontaktu fizycznego z drugim człowiekiem. Potępiłam ją za to, a teraz proszę, zrobiłam dokładnie to samo co ona, z dokładnie tych samych pobudek. To, że Carl nie był pijany i to on przejął inicjatywę, nie oznacza, że go nie wykorzystałam. Zrobiłam to, potraktowałam go jak żigolaka, zaprosiłam go do swojej sypialni, wiedząc, że później nie będę chciała utrzymywać z nim bliższych kontaktów. Czy do takiego zachowania pasuje inne słowo niż wykorzystanie? Nie. Zrobiłam coś okropnego, coś poniżej jakiejkolwiek krytyki, a najgorsze jest to, że w chwili, gdy to się działo, czerpałam z tego przyjemność. Mimo iż chciałabym, by było inaczej, było mi naprawdę dobrze, przynajmniej fizycznie.
Boże, myślę teraz jak typowa prostytutka i cholera jasna, tak się właśnie czuję! Dziwka, dziwka, jak pieprzona, pierdolona dziwka!
- Scooby Dooby Doo, where are you?** - usłyszałam za plecami śpiew syna i szybkim ruchem starłam łzy, które, sama nie wiem kiedy, spłynęły po moich policzkach. - Scooby Dooby Doo, where are you? - Scotty wszedł do kuchni i zajrzał pod przykryty białym obrusem stół.
- Co jest, mistrzu?
- Scooby się zgubił.
- Jak się zgubił? - Spojrzałam na syna nieco zdziwiona.
- Nigdzie go nie ma. Ani w pokoiku, ani w łazience, ani tutaj i na podwórku też nie. Mamusiu, gdzie on jest? - Mały spojrzał na mnie smutnymi oczami, w których zaczęły zbierać się łzy.
Przez całą tę sytuację z Carlem na śmierć zapomniałam o psie.
- Spokojnie, kotku, Scooby jest w piwnicy w swoim kojcu. Zaraz go przyprowadzę.
- Idę z tobą!
Powoli wstałam z krzesła i chwyciłam wyciągniętą dłoń syna.
- A co, już nie jesteś na niego obrażony?
- Już nie, bo ja się wystraszyłem, że on zaginął i ja już nie chcę być na niego zły. Mamusiu, a po co był tu pan Carl?
Słysząc to pytanie, momentalnie zamarłam, a dłoń, którą zacisnęłam na okrągłej klamce drzwi prowadzących do piwnicy, zadrżała niczym osika na wietrze.
- Widziałem go, jak szłem siusiu.
- Znasz Carla?
- No, to przyjaciel tatusia i Kelly. Ja się z nim bawiłem, jak byłem mniejszy, jak tatuś był w pracy.
No tak, przecież sama odbierałam go z planu teledysku Livingstone'a, ale on miał wtedy niespełna dwa latka, nie sądziłam, że to pamięta.
- No i więcej razy go widziałem, bo tatuś z nim dużo rozmawia. No i po co on tu był? Przyszedł do mnie?
- Nie, kochanie, odprowadził mamusie z hotelu.
- Aha. To fajnie, ale idźmy już po Scooby'ego, bo mu tam smutno, a ja muszę dać mu przytulaska na pogodzenie.
- Już idziemy, idziemy.
Przekręciłam ściskany w dłoni przedmiot i zapaliłam światło, które od razu rozświetliło dziesięć drewnianych stopni. Ostrożnie po nich zeszliśmy i weszliśmy w głąb obszernego pomieszczenia.
- Scooby, to ja Scotty, przyszłem po ciebie. Scooby? Mamo, dlaczemu on nie szczeka? Zawsze szczeka, jak go wołam.
Szczerze powiedziawszy mnie samą to zdziwiło. Zwykle słysząc Scotta, nasz pies wpada w ogromną ekscytację, która objawia się głośnym szczekaniem i skakaniem. Tym razem nie zaszczekał i wystarczyło, że podeszliśmy do kojca, by wszystko stało się jasne. Zbudowane przez Harry'ego ogrodzenie było na wpół zniszczone, a w środku nie było nawet śladu naszego psa. Zostały tylko jego zabawki do gryzienia, opróżniona do połowy miseczka z wodą i pusta miska po jedzeniu. Automatycznie przeniosłam wzrok wyżej i zobaczyłam porozwalane przedmioty tuż przy uchylonym do połowy okienku. Nie zamykałam go, by Scoob miał trochę świeżego powietrza.
- Mamuś, dlaczego nie ma Scooby'ego? Gdzie on jest? Mamo. - Głos mojego synka mocno zadrżał, a oczy znów napełniły się łzami.
- Chyba uciekł - rzuciłam niepewnie, ściskając mocniej dłoń Scotty'ego.
- Uciekł? Ode mnie? O nie! Scoobuś pomyślał, że już go nie kocham i sobie poszedł! - W jednej chwili wybuchł głośnym płaczem i mocno się we mnie wtulił.
- Nie płacz, kochanie, znajdziemy go. Pewnie chodzi gdzieś po okolicy.
- A jak nie? A jak ktoś go uzłodzieił? On jest taki ładny, że może się spodobać kradziejom.
- Nie mów tak, nikt go nie ukradł, pewnie miał ochotę na spacerek - rzuciłam, obejmując mocniej syna. Mimo iż sama byłam tym wszystkim zaniepokojona, starałam się go pocieszać i odciągać od czarnych myśli, bo wiem, jak bardzo kocha tego psa i gdyby coś mu się stało, bardzo by to przeżył...
***
Piętnaście minut po odkryciu zaginięcia chodziliśmy już po okolicy i pytaliśmy wszystkich jej mieszkańców, czy nie widzieli przypadkiem beżowego Golden Retrievera.
- Taki ładny z długimi włoskami na brzuszku - Scotty dokończył swój opis Scooby'ego, a pani Ronson z przykrością oznajmiła nam, że ani wczoraj wieczorem, ani dziś rano nie widziała takiego psa.
Mały po kolejnej nieudanej próbie znów się rozpłakał. Podrzuciłam go delikatnie na rękach, a ten wtulił mokrą twarz w moją szyję, głośno i przeraźliwie smutno przy tym szlochając.
- A co to się stało, że mój ulubiony sąsiad tak płacze? - zwrócił się do małego mijający nas Ronald Terry z domu na przeciwko.
- Mój piesek się zgubił - wydukał drżącym głosem, pociągając jednocześnie noskiem.
- Scooby Doo? No to bardzo niedobrze.
- No wiem. Szukam go z mamusią, ale nigdzie go nie ma, a pan go widział?
- Niestety nie, ale jak tylko zobaczę, to zaraz do ciebie zadzwonię.
- Bylibyśmy bardzo wdzięczni. - wtrąciłam się w ich rozmowę, posyłając starszemu mężczyźnie delikatny uśmiech. Odwzajemnił ten gest, po czym ruszył w stronę swojego domu, a my kontynuowaliśmy poszukiwania.
Łącznie chodziliśmy tak dwie godziny, w trakcie których niestety nie znaleźliśmy naszego czworonoga ani nikogo, kto by go widział. To tylko pogłębiło smutek mojego synka, który przeszedł i na mnie.
A co jeśli faktycznie ktoś go zabrał, albo co gorsza potrącił go jakiś samochód? W jednej chwili w głowie zaczęły rodzić mi się najczarniejsze scenariusze, jednak starałam się tego po sobie nie pokazywać, by nie smucić Scotty'ego jeszcze bardziej.
- Jak się dzisiaj nie znajdzie, to wydrukujemy takie specjalne ulotki z jego zdjęciem i napisem, że damy pieniążki temu, kto go przyprowadzi.
- No, damy jemu milion dolarów!
- No coś ty, Scotty, milion dolarów to bardzo dużo.
- Tatuś jest bogaty, on tyle ma! Trzeba dać dużo, żeby oddali mi Scoobusia. To mój najlepsiejszy przyjaciel, nie chcę, żeby go nie było - odpowiedział i wdrapał się na kanapę, tuląc do siebie maskotkę, którą zwykle bawi się Scooby. - Tęskno mi za nim, bardzo. - Zmarszczył brwi, wydął dolną wargę i już chyba po raz setny tego dnia zalał się rzewnymi łzami.
Już miałam podejść i go przytulić, gdy po mieszkaniu rozniósł się odgłos dzwonka. Zwykle Scott jest wtedy pierwszy przy drzwiach, ale dziś nawet nie drgnął, więc to ja je otworzyłam.
Na progu stał Dave, a obok niego merdający wesoło ogonem Golden Retriever.
- Scooby. - Przykucnęłam szeroko uśmiechnięta, a pies zaczął lizać mnie po twarzy.
Zanim zdążyłam wstać i zapytać Thompsona, gdzie go znalazł, z domu wybiegł Scotty z wesołym okrzykiem na ustach.
- Scooby Doo, mój przyjacielu, wróciłeś! - Drobne rączki oplotły ciało uradowanego psa, a blond czupryna oparła się o grzbiet. - Scoobeńku, już nigdy się na ciebie nie obrażę, nigdy!
Po tym czułym przywitaniu obaj zbiegli po schodkach, rzucając się na od dawna niekoszoną trawę. Normalnie nie pozwalam małemu się w niej tarzać, ale dziś miał ciężki dzień, więc mogę zrobić wyjątek.
- Jak go znalazłeś? - zapytałam przyjaciela, gdy oboje siedzieliśmy już przy stole w kuchni.
- Nie uwierzysz. Wychodzę rano po gazetę i słyszę jakiś hałas w garażu. Otwieram drzwi i co widzę? Scooby'ego na masce samochodu Harry'ego. Musiał tam wejść przez uchylone okno.
- Co? Skąd on w ogóle wiedział, jak do ciebie dojść?
- No wiesz, raz z nim u mnie byłaś, więc pewnie zapamiętał drogę i to, że widział tam Harry'ego.
- Ale przecież wtedy nie szłam z nim z domu, tylko od mamy.
- W każdym razie, jakoś tam trafił i wyczuł auto Jackobsona. Najwidoczniej za nim tęskni. Psy bardzo przywiązują się do właścicieli i nie lubią dłuższych rozłąk.
- Nie tylko on. - Oparłam się o krzesło i głęboko westchnęłam.
- Tobie też go brakuje?
- Nie miałam na myśli siebie, tylko dzieci. Po tych odwiedzinach w areszcie Polly codziennie o niego pyta, a Scotty się rozpłakał, kiedy odkrył, że poszłyśmy tam bez niego.
- Ale ty też pewnie tęsknisz, nie wierzę, że nie.
- No to uwierz. Po tym, co mi zrobił i co zrobił tej kobiecie jest dla mnie kompletnym zerem.
- Marion, nie znamy się od wczoraj, przecież widzę, że wcale nie jest ci bez niego dobrze - rzucił zaraz po wbiciu we mnie jeszcze uważniejszego spojrzenia. - Jesteś dziś strasznie przygaszona i nawet mi nie mów, że to z powodu psa.
- Nie, nie z powodu psa, ale i nie z Harry'ego.
- No to co się stało?
- Nie chcę o tym rozmawiać, po prostu zrobiłam coś, z czego nie jestem dumna i czego cholernie żałuję.
- Jestem twoim najlepszym przyjacielem, jak nie mi, to komu o tym powiesz?
Dave i jego trafne spostrzeżenia. By je cholera wzięła.
- Wczoraj poznałam znajomego Jareda, rozmawiałam z nim przez kilka godzin, a potem ... - Tu ucięłam, robiąc przerwę na głęboki oddech, jednak zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, odezwał się Thompson.
- Przespałaś się z nim? No i to jest ten twój powód do wielkiego wstydu? Marion, nie jesteś zakonnicą, twoje małżeństwo istnieje już tylko na papierze, więc masz prawo korzystać z życia.
- No, ale ...
- Żadnych ale, kobieto. Nie możesz mieć wyrzutów sumienia za każdym razem, gdy robisz dla siebie coś dobrego. Nikt nie może oczekiwać od ciebie jakiegoś umartwiania się, szczególnie ty sama.
- Nie rozumiem cię, Dave - rzuciłam już mocno skołowana. - Najpierw sugerujesz, że powinnam tęsknić za mężem, a teraz jakoby namawiasz mnie do spotykania się z innymi mężczyznami.
- Chodzi mi o to, że nie możesz czuć się źle za każdym razem, gdy robisz coś z myślą o sobie. Znając życie, po tej nocy pomyślałaś o dzieciach i o tym, że jesteś złą matką.
- Skąd wiesz?
- Bo cię znam, znam cię na wylot. Ja rozumiem, że dzieciaki są dla ciebie najważniejsze, że bardzo poważnie traktujesz instytucję rodziny, ale nie możesz przez to zapominać o sobie i swoich przyjemnościach. Jesteś człowiekiem i jak każdy człowiek masz swoje potrzeby, których nie zaspokajanie jest sprzeczne z naturą.
- Ale czuję się tak, jakbym go wykorzystała.
- A czy on poczuł się wykorzystany? - Dave splótł ze sobą dłonie i przyjrzał mi się uważnie.
- Nie wiem, ale z tego co mówił, to chyba nie.
- Więc było mu to potrzebne tak samo jak tobie i koniec historii. Musisz przestać być dla siebie tak surowa, Marion.
- Nie potrafię.
- To się naucz. Jesteś atrakcyjną, młodą kobietą, korzystaj z tego. To, że masz dzieci i nieudane małżeństwo na koncie nie oznacza, że musisz żyć jak zgorzkniała staruszka. Nie marnuj swojego najlepszego czasu na bezsensowne wyrzuty sumienia, bo to do niczego nie prowadzi...
*Adres znaleziony w Internecie, przypadkowa okolica z domkami jednorodzinnymi.
**Scooby Dooby Doo, gdzie jesteś?
........................................
Utwory wykorzystane w rozdziale:
- Kolejny rozdział przypominajka. No cóż, jesteśmy już bliżej końca tej historii niż dalej, więc uznałam, że takie małe przypomnienie dobrze jej zrobi. Z resztą czytałam gdzieś kiedyś, że w każdej opowieści powinno się w którymś momencie pojawić takie przypomnienie tego, co działo się wcześniej, szczególnie gdy historia publikowana jest w częściach od dłuższego czasu. Z pewnością nie był to zwykły zapychacz, jak wielu może pomyśleć. Czemu napisany z perspektywy Carla? Potrzebowałam drobnej odmiany, nieco świeższego spojrzenia na sytuację pani Jackobson.
- Zaginięcie Scooby'ego nie było do końca obmyślone. To znaczy pewnego dnia miałam wizję zapłakanego Scotty'ego wtulonego w Marion, szukającego swojego psa i postanowiłam ją wykorzystać. Nie wiedziałam tylko, gdzie on się znajdzie i w jakich okolicznościach. Myślałam nad wieloma rozwiązaniami, ale żadne koniec końców mi nie pasowało. Przyprowadzenie przez Dave'a przyszło mi do głowy już podczas pisania i dzięki temu mogłam stworzyć tę rozmowę między nim a Marion.
- Trzy dni temu bardzo sporadycznie zdecydowałam się przenieść wszystkie rozdziały tego opowiadania na nowy blog, przy okazji poprawiając wszystkie błędy ( tak jak w przypadku MWADG). Zajmie mi to pewnie troszkę czasu, ale będę się lepiej czuła, mając świadomość, że nie będzie tam już tych wszystkich żenujących błędów.
- Zaginięcie Scooby'ego nie było do końca obmyślone. To znaczy pewnego dnia miałam wizję zapłakanego Scotty'ego wtulonego w Marion, szukającego swojego psa i postanowiłam ją wykorzystać. Nie wiedziałam tylko, gdzie on się znajdzie i w jakich okolicznościach. Myślałam nad wieloma rozwiązaniami, ale żadne koniec końców mi nie pasowało. Przyprowadzenie przez Dave'a przyszło mi do głowy już podczas pisania i dzięki temu mogłam stworzyć tę rozmowę między nim a Marion.
- Trzy dni temu bardzo sporadycznie zdecydowałam się przenieść wszystkie rozdziały tego opowiadania na nowy blog, przy okazji poprawiając wszystkie błędy ( tak jak w przypadku MWADG). Zajmie mi to pewnie troszkę czasu, ale będę się lepiej czuła, mając świadomość, że nie będzie tam już tych wszystkich żenujących błędów.
W końcu nowy rozdział, już nie mogłam się doczekać! ;) Uwielbiam jak są takie dłuuugie :D Carl wydaje się w porządku, będzie z tego coś więcej?
OdpowiedzUsuńSzczerze kocham fragmenty pisane przez Scotta, czyta się je z ciągłym uśmiechem na ustach ;] Miałam nadzieję, na coś z perspektywy Jareda albo Mary, ale w sumie dobrze że ten rozdział był poświęcony Marion :) Z niecierpliwością czekam na kolejny i pozdrawiam ;**
M.
Fakt, ostatnio dosyć długo zwlekam z publikacją, ale niestety wrodzonego lenia ciężko wytępić :) Ten w sumie to i tak jeden z krótszych, jeśli patrzeć na to, jakiej długości rozdziały ostatnio piszę.
UsuńCzy będzie coś między Carlem a Marion? Wszystko okaże się w swoim czasie :D
A ja kocham je pisać, bo wtedy znów czuję się jak dziecko i mogę wykorzystywać swoje skłonności do słowotwórstwa i głupawych zwrotów. Bardzo miła odskocznia ;)
Staram się nie zaniedbywać żadnego z bohaterów, a ostatnio nie poświęcałam zbyt wiele czasu Marion, wszystko kręciło się głównie w okół Jaya i Mary, więc teraz czas troszkę od nich odpocząć :)
Kolejny może jeszcze w tym roku, choć niczego nie gwarantuję :)
Również pozdrawiam ;*
Świetnie !
OdpowiedzUsuńAch Scottuś jak ja go uwielbiam ! Cały fragment z jego perspektywy czytałam z wielkim uśmiechem na twarzy.Świetny dzieciak.
Marion może postąpiła nieodpowiednio ale z drugiej strony jej też się coś od życia na leży nawet jeśli to jest przypadkowy sex.
Nawet nie wiesz jak mi jest szkoda że ta historia biegnie ku końcowi.Będzie mi tego strasznie brakować.
Dziękuję za mile spędzony czas przy tym rozdziale i życzę weny ! Pozdrawiam :)
A kto nie uwielbia Scottusia? Toż to sama słodycz polana białą czekoladką <3
UsuńJa też się cały czas zacieszałam, najpierw przepisując ten fragment, a potem go publikując, jak egoistycznie to nie zabrzmi :P
Wszystko się kiedyś kończy, niestety. Gdybym mogła, pisałabym to już zawsze, ale w historii chodzi o to, by ją w odpowiednim momencie zakończyć, więc nie pozostaje mi nic innego, jak to zrobić, choć zapewne powinnam była wykonać ten krok już dużo wcześniej, z resztą nieważne :P. Ale będę jeszcze pisać MWADG i być może zacznę też nowe, już od dawna planowane opowiadanie i takie, którego plan zrodził się dopiero niedawno. No, pożyjemy, zobaczymy :)
To ja dziękuję za poświęcony czas, komentarz i życzenia weny, która faktycznie, by mi się teraz przydała, bo coś ostatnio z nią krucho. Również pozdrawiam ;)
Zakochałam się w tym rozdziale, a to niezaprzeczalnie zasługa małego Scotty'ego(dobrze odmieniam?). Już wcześniej mówiłam, że jestem jego wielką fanką, ale po dzisiejszym rozdziale już całkowicie zwariowałam na punkcie małego Leto. Jest słodki, uroczy, genialny! Uwielbiam jego sposób patrzenia na świat. Jest świetny! Ja chcę więcej takich rozdziałów.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o Marion, podzielam zdanie Dave'a. Ona jest jeszcze młoda, może sobie spokojnie ułożyć życie od nowa. Ma prawo być szczęśliwa.
Nie wiem co więcej mogę powiedzieć. Jak zwykle, bardzo mi się podobało i już z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
Pozdrawiam ciepło.
Jak mi miło, naprawdę, szczególnie, że w przeddzień przepisywania nie mogłam na niego patrzeć, bo wydawał mi się okropny ;) Tak, dobrze, dobrze ;)
UsuńNiestety z perspektywy Scotta już więcej pisać nie planuję, ale będzie go jeszcze spory. Jego i jego spojrzenia na świat :)
Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam ;)
TROMPALINA!!!! Mistrzostwo! Od dziś używam tego słowa :D Rozbroiło mnie całkowicie.
OdpowiedzUsuńBardzo spodobał mi się ten rozdział bo sama jestem na etapie podobnym do etapu Marion, choć ze znacznymi różnicami. Miałam nadzieję, znaleźć w nim radę dla siebie ale tak jak Marion, mam spaczony punkt widzenia odnośnie własnego prawa do szczęścia. Niby nic mnie nie powstrzymuje a jednak... Czytam myśli Marion i czuję tak, jakbym to ja myślała, czytam wszystkie rady, które dają jej ludzie i widzę dokładnie to co mówią mi przyjaciele. Ciężko jest zrobić krok do przodu nawet jeśli się wie, że może przynieść same korzyści.
Schematy, ograniczenia, życie w zamkniętej szufladce własnych paranoi.
Chociaż smuci mnie fakt, że opowiadanie zbliża się ku końcowi, cieszy mnie to, że planujesz kolejne 'projekty'. Fajnie wiedzieć, że masz już w głowie kolejną historię do opisania i wciąż rodzą Ci się nowe pomysły :)
Wiem, że się nie odzywam i wierz mi, mam straszne wyrzuty sumienia i nie pisz mi, że niepotrzebnie bo ja wiem, że Ty od nas nie wymagasz komentowania wszystkiego tylko, że ja czytam Twoje nowe rozdziały i one pomagają mi się oderwać na te krótkie chwile od realnego życia, a później kiedy chcę coś napisać, skomentować to wszystko się otwiera, cała głowa i wszystko to co się teraz u mnie dzieje wlewa się do niej z wielką prędkością i nie jestem w stanie nic napisać, bo 'burdel w mej głowie jak w damskiej torebce' jak głosi tekst piosenki Happysad.
Pozdrawiam Cię gorąco i zapewniam, że jestem, czytam i bardzo się staram a będę się starała jeszcze bardziej pisać od siebie. Weny życzę.
To właśnie uwielbiam w pisaniu 'kwestii' Scotty'ego, fakt, że mogę przekręcać różne słowa, bo kocham to robić i robię bardzo często na co dzień. Nie lubię tylko, kiedy ktoś myśli, że te moje pomyłki nie są celowe, tylko jestem półgłówkiem. No, ale w sumie za mądra nie jestem, więc i tak jest w tym trochę racji ;)
UsuńMarion ma dosyć specyficzne podejście do własnej osoby i swojego szczęścia i ja się w nim bardzo dobrze odnajduję, choć niektóre jej poglądy (zawrę je w przyszłych rozdziałach) diametralnie różnią się od moich. Ale mimo wszystko pisanie z jej perspektywy, szczególnie wtedy, gdy cierpi, przychodzi mi z ogromną łatwością, tak jakbym przelewała w słowa swoje własne myśli i odczucia.
Pomysły mam ciągle, tyle, że wiele z nich się do niczego nie nadaje. Po opublikowaniu rozdziału, który napisałam ostatnio, zamierzam dodać na blog miniaturkę bezpośrednio związaną z zawartym w nim motywem, ale to na razie top secret!
Ja rozumiem, że ludzie mają swoje problemy, jednak owszem, jest mi przykro, kiedy ignorują mnie przez dłuższy czas, ale Ty nie należysz do tej grupy, bo mimo wszystko "odzywasz się" bardzo często i wiem, że nawet jeśli nie skomentujesz, to to czytasz, więc naprawdę wyrzuty sumienia są tu niepotrzebne :)
Dziękuję za życzenia weny i również pozdrawiam, mam nadzieję, że jakoś sobie tam wszystko w życiu poukładasz :)
omg, jaki zajebisty rozdział, wszystkie takie są, ale ten to już same mistrzostwo ! Myślałam, że będzie też perspektywa Mary, bo jej są moimi ulubionymi. Czekam, aż powie Jaredowi całą prawde, to będzie coś na co czekam od dawna. *____*
OdpowiedzUsuńCieszę się, że zrobił na Tobie aż takie wrażenie :)
UsuńNiestety w następnym rozdziale nie będzie perspektywy Mary, ale jeszcze się zdążysz nią nacieszyć :)
Może mój komentarz nie będzie metrowy bo mam do napisania ich około dziesięciu, ale zawsze coś, nie? ^^"
OdpowiedzUsuńPodobał mi się rozdział i postać Carla, chociaż muszę Ci się przyznać, że z początku nie kojarzyłam faceta, musiałam aż zajrzeć do bohaterów, żeby zobaczyć kim on jest. Tak, myślałam, że jest nową postacią, a jeb! Wszyscy go już znają O.o Nawet Scotty go pamiętał! D:
No i jaki długi rozdział! *__* Z początku lekko się przeraziłam, ale naprawdę szybko i przyjemnie się go czytało :D Plus dla Ciebie! :D
Za perspektywę Scottusia to ja jadę Cię wyściskać! *__* Scotty mój kochany! ♥ Ale te jego przemyślenia zwalają z nóg xD I mam tutaj małe pytanko, bo mnie to gryzie. Zastanawiam się czy Scotty pomyślałby "To znowu ja, Scotty Leto..." No tak, to nie daje mi spokoju! :P Chyba, że małe dzieci myślą o sobie w trzeciej osobie i tak sobie właśnie myślą, takim tokiem... :D Wiem, wiem, pomieszałam!
Przespanie się Marion z Carlem - mam mieszane uczucia. Zupełnie tak jak ona. Źle się jakoś z tym czuję, że ona to zrobiła, ale z drugiej strony nie może się tak cały czas obwiniać bo jej też się coś od życia należy. Taka wyczerpana matka, która sama nie wie czego chce, o. :P
No i właśnie! Mary nie ma. Gdzie ona? Żyje? Co z nią? Bo czekam, aż powie Jayowi, że umiera. Chyba, że nie powie. Dostanie ataku czy coś i nagle umrze, a Jay zaraz po niej. Mindfuck.
Zawsze zastanawiałam się skąd autorki biorą nazwy ulic! Teraz już wiem! :D
Dziwna sprawa z ty Scoobym. Bardzo dziwna. Wybacz, ale nie pamiętam czy Scooby odwiedzał tamten dom. Ni cholerę. :P
Dawaj następny! Więcej Scottusia i Dolores! *o*
Ważne, że w ogóle jest, przecież wiesz, że ja nie mam dużych wymagań :D
UsuńBo Carl tu się dawno temu pojawiał i to sporadycznie, ja sama nawet zapomniałam, jak miał na nazwisko, więc wiesz, zdarza się :D
Szczerze? Może zabrzmi to trochę nieskromnie, ale sama czytając ostatnie rozdziały jakie tworzę, mimo tego, że są one długie, pochłaniam je bardzo szybko i nie odczuwam tej długości. Staram się robić płynne przejścia, więc może to dlatego, sama nie wiem i nie mnie to oceniać :)
Niestety Twój tok myślenia, co do przemyśleń Scotta, jest niewłaściwy. Dlaczego? Już wyjaśniam. Perspektywa Scotty'ego jest tak skonstruowana, że zwraca się on bezpośrednio do Was czytelników. Nie jest z nim tak, jak z innymi bohaterami, on tak jakby staje przed Wami i opowiada Wam o swoim życiu ;)
Zależało mi na tym, by Marion była taką zagubioną kobietą, która boi się korzystać z życia, by nie wyjść na złą matkę. W sumie to bardzo cieszy mnie fakt, że to zdarzenie wywołało w Tobie takie odczucia, to znaczy, że w przemyśleniach Marion uchwyciłam to, co chciałam uchwycić.
Mary będzie w 152 tak więc cierpliwości, bo ten rozdział to dopiero w 2013 będzie :D
Jak Ty się tej jej śmierci doczekać nie możesz :D A skąd pewność, że umrze, ha?
Tak, z tymi ulicami to zawsze używam autentycznych, ale za to wymyślam nazwy różnych lokali ;)
Odwiedzał, był tam raz z Marion świeżo po tym, jak ta rozstała się z Harrym, sama nie pamiętam, w którym to rozdziale było.
Następny postaram się dodać po świętach, jeszcze przed nowym rokiem, ale czy się uda, to się dopiero okaże :)
A Dolores nie wiem czy będzie, może gdzieś ją jeszcze wcisnę, pomyślimy :)
Tak czytam, czytam i właśnie teraz się zorientowałam, jak Marion powiedziała, że pomogła zeswatać Jaya z Mary, że Jared nie zdradził Mary. A wcześniej tak właśnie myślałam, że to taki przelotny romansik był. W sumie dobrze, że się pomyliłam :D.
OdpowiedzUsuńO nie, jednak był romans. Kurcze, to zaraz chyba poznam skróconą wersję życia Marion. Cieszę się na to :)
Przez tę historię jeszcze bardziej polubiłam Marion. Jest bardzo, bardzo silną kobietą, podziwiam ją.
Uhuuu, czyżby szykowała się noc z Panem Z Chęcią Wysłucham I Pomogę? :D Tak teraz sobie pomyślałam, że Carl może i byłby odpowiednim facetem dla niej. Ale swoją drogą, to oni są czasami fajni przez kilka chwil, a potem wychodzi na to samo...
CZĘŚĆ Z MOIM IDOLEM! "Jestem tak samo piękny jak tatuś i też mam siusiaka, a ona nie" - No ja nie wiem, można tego małego kochać jeszcze bardziej? :DD Ojejciu, biedaczek.. Mam nadzieję, że psiaka znajdą, bo sama wiem, jakie to może być... traumatyczne, w szczególności, kiedy jest się małym brzdącem.
I Dave w sumie dobrze powiedział Marion, aczkolwiek na jej miejscu pewnie czułabym się podobnie. Bo mimo wszystko... No :).
Rozdział przypominajka bardzo trafiony, zyskałam dzięki temu kolejną wiedzę na temat tej historii :). Fajnie, że nie skupiasz się tylko na Jaredzie, ale i na innych.
Pozdrawiam, życzę Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku! ;*
Zdaję sobie sprawę z tego, że przy tak dużej ilości rozdziałów niektóre rzeczy mogą umykać, więc takie przypomnienie to w sumie fajna sprawa. W sumie to dobrze, że nie znasz całej historii od początku, bo wtedy prawdopodobnie darzyłabyś Mary nienawiścią tak jak 99% czytelników :P
UsuńScotty'ego zawsze można kochać bardziej :D
Wielowątkowość ma taką zaletę, że kiedy nie masz pojęcia, jak rozwiązać sytuację jednego bohatera, albo po prostu zaczynasz mieć go dość, możesz sobie przejść do drugiego i nabrać odrobiny dystansu, mi to zawsze pomaga :)
Dziękuję za życzenia i wzajemnie ;*
Wspaniale przypomniana cała historia Marion... Lekko to ona w życiu nie miała. W pewnym momencie się z nią utożsamiłam i poczułam dla niej jeszcze większe współczucie. Komletnie nic nie udało jej się w życiu. Oprócz dzieci. Ale w tej sytaucji są one dla niej tylko dodatkowym obciążeniem, bo musi radzić sobie ze wszystkim sama. Mam nadzieję, że planujesz dla niej jakieś szczęśliwe zakończenie. Może nawet z Carlem, co? ;) I ona naprawdę niepotrzebnie obwinia się o tę noc z nim. Znaczy się, rozumiem, że mogła się poczuć jak tania dziwka, ale mam wrażenie, że Carl tak jej nie potraktował. Sam fakt, że dał jej swój numer już o czymś świadczy. I zgadzam się z Dave'em w 100 procentach. Niech przemówi tej Marion do głowy.
OdpowiedzUsuńNa wielki plus oceniam część Scotty'ego :D Ten dzieciak jest niesamowity. Uwielbiam go <3 A Ciebie podziwiam za zdolność wejścia w rolę dziecka, jego świat, specyficznego postrzegania wszystkiego oraz za świetne kreowanie dziecięcego języka i sposobu myślenia. "Jestem tak samo piękny jak tatuś i też mam siusiaka, a ona nie." Jesteś mistrzem :) I akcent z królem Julianem mnie zabił :D:D Boże, ale mi się humor po tym poprawił.
Już zaczęłam się martwić, że Scooby naprawdę zniknął i Scotty się przez to załamie, ale na szczęście psiak wrócił do domu. Biedny Scooby...poszedł szukać Harry'ego. Ciekawi mnie, co tam dla niego szykujesz (dla Harry'ego, nie dla psa xD). Mimo wszystkiego, co zrobił, to i tak mam nadzieję, że uda mu się oczyścić z zarzutów. W końcu jakaś sprawiedliwość musi być. A jeśli nie ma jej w prawdziym życiu, to chociaż można nadrobić jej braki w fikcyjnym opowiadaniu, mam rację? ;)
PS Właściwie to ironia losu, że Marion poszła z Carlem do łóżka po tym, jak opowiedziała mu historię z Jaredem, która zaczęła się w taki sam sposób, w tym samym miejscu...
To, co zaplanowałam dla Marion wyjdzie z czasem, tak więc cierpliwości :)
UsuńJa po prostu wewnątrz czuję się jak dziecko, uwielbiam dzieci, kocham dzieci i wszystko, co z nimi powiązane. Sama oddałabym wszystko, by znów być dzieckiem, ale to niestety niemożliwe, dlatego tak wiele uwagi poświęcam Scotty'emu i Courtney w opowiadaniu. Dzięki nim, choć przez moment mogę bezkarnie myśleć jak dziecko i to jest piękne.
Król Julian musiał być, bo to mój idol, kocham go <3 Zazdroszczę mu takiego podejścia do życia, chciałabym być taką pieprzoną egoistką i mieć wszystkich w dupie :D
W kolejnym rozdziale będzie poruszony wątek Harry'ego, więc wszystkiego się dowiesz ;)
Masz oczywistą rację.
A wiesz, że nawet tak na to nie spojrzałam? Świetne spostrzeżenie, naprawdę!
Może mój komentarz nie będzie tak długi jak zwykle, zresztą to wyjdzie w praniu, ale jak obiecałam, że go skomentuję, tak właśnie zamierzam to zrobić. Musiałam przypomnieć sobie chociaż fragmentami ten rozdział, bo czytałam go dawno i nie wiele pamiętałam, a teraz mogę spokojnie przystąpić do napisania czegoś. Powiem szczerze, że byłam nieco zaskoczona pojawieniem się części z perspektywy kogoś innego niż osób, które bywają zazwyczaj. I ta perspektywa była bardzo ciekawa. Nie sądzę, by Carl wniósł w życie Marion coś więcej niż tą jedną wspólną noc, ale było miło poczytać, że dziewczyna zrobiła coś wreszcie dla siebie, nie dla kogoś innego. Jak dla mnie Marion momentami bywa zbyt wielką altruistką. Też myślę, że dzieci są ważne, mąż, ale swoich potrzeb również nie można cały czas ignorować. Dlatego też późniejsze wyrzuty sumienia Marion jak dla mnie nie były właściwe. Niepotrzebnie je miała, jest naprawdę wspaniałą matką. Dzieci są jej oddane i kochają ją za to, że jest z nimi. Perspektywa Scotta jak zwykle słodka:) To dziecko jest szalenie urocze i możesz śmiało częściej zapodawać nam takie fragmenty, gdyż urozmaicają rozdział, są miłym przerywnikiem w niekiedy ciężkie losy Twoich bohaterów. Na miejscu Scotta gdyby mój pies zaginął, chyba bym się zapłakała na śmierć. Dobrze, że się znalazł, ale nie podoba mi się, że poszedł tam szukając prawdopodobnie Harry'ego. Kurcze, ten facet serio działa mi na nerwy. Dobrze, że Marion wygadała się przyjacielowi, od razu człowiekowi robi się lżej na sercu. Pozdrawiam i postaram się już nie robić takich długich przerw w komentowaniu:)
OdpowiedzUsuńNie liczy się ilość, tylko jakość i pamięć oczywiście, także no problem, babe :D
UsuńJa też uważam te wyrzuty sumienia za zbędne, szczególnie po tym, co powiedział jej Carl, ale Marion to Marion, ma swój świat i swoje kredki, jak to mówią :)
Niestety perspektywy Scotta już nie będzie - a przynajmniej nie ma jej w planie.
Jeezuniu, ja bym umarła, gdyby moja słodka mordeczka mi zaginęła gdzieś! Raz myślałam, że zwiała, ale to się okazało, że ten na chodniku to był pies do niej podobny, no kamień z serducha!
Ha, tak jak wszyscy kochają Scotty'ego, tak też i wszyscy nienawidzą Harry'ego, aż mi się go żal robi, bo na początku taki lubiany, fajny chłopak był :D
E tam, każdy potrzebuje przerwy, tak więc spoko, luz ;)
Swietny rozdzial! Przypomnienie wydarzen to bardzo dobry pomysl przy tylu odcinkach :) dobra ide czytac dalej ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję, cieszę się, że się spodobał, mam nadzieję, że następne również przypadną Ci do gustu ;).
Usuń