Mary:
- Courtney, skarbie, zwolnij, bo się prze... - Nie zdążyłam dokończyć, Court runęła jak długa na brukowaną ścieżkę, przez którą pędziła jak szalona. - Mówiłam, żebyś nie biegała. - Przykucnęłam i pomogłam zdezorientowanej córce wstać z ziemi. Ta rzuciła mi tylko niepewne spojrzenie, po czym spojrzała na swoje kolana. Widząc na nich zdartą skórę, zaczęła głośno płakać.
- Ja się tym zajmę. - Poczułam czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Zanim zdążyłam podnieść głowę, stojąca za mną kobieta przykucnęła tuż obok.
- Chodź, babcia podmucha.
Court pociągnęła głośno nosem i zaraz potem podeszła do blondynki, którą delikatnie wypuściła powietrze na jej poranione nogi.
- Już dobrze? Nie boli?
- Courtney, skarbie, zwolnij, bo się prze... - Nie zdążyłam dokończyć, Court runęła jak długa na brukowaną ścieżkę, przez którą pędziła jak szalona. - Mówiłam, żebyś nie biegała. - Przykucnęłam i pomogłam zdezorientowanej córce wstać z ziemi. Ta rzuciła mi tylko niepewne spojrzenie, po czym spojrzała na swoje kolana. Widząc na nich zdartą skórę, zaczęła głośno płakać.
- Ja się tym zajmę. - Poczułam czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Zanim zdążyłam podnieść głowę, stojąca za mną kobieta przykucnęła tuż obok.
- Chodź, babcia podmucha.
Court pociągnęła głośno nosem i zaraz potem podeszła do blondynki, którą delikatnie wypuściła powietrze na jej poranione nogi.
- Już dobrze? Nie boli?
Znałam ten głos i ten gest, znałam je doskonale.
- Mama? - wydukałam, gdy kobieta po przytuleniu Courtney zmieniła swoją pozycję na stojącą.
- A któż by inny, moja mała tancereczko.
Moje usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu, a ja sama wstałam i wtuliłam się w swoją rodzicielkę. Do moich nozdrzy doszedł zapach delikatnych perfum i wanilii. Przymknęłam powieki i zaciągnęłam się tą wonią jeszcze mocniej.
- Tak bardzo za tobą tęskniłam - wyszeptałam jej prosto do ucha, przesuwając dłoń po okrytych jedwabną bluzką plecach.
- Ja za tobą też, Mary, nawet nie wiesz, jak bardzo. Niech ci się przyjrzę. - Delikatnym ruchem oderwała mnie od siebie i kładąc mi dłonie na ramionach, zaczęła lustrować moją twarz. - Wyrosłaś na piękną kobietę, tak jak przewidywałam. No i masz piękne córki.
- I męża muzyka.
- I męża muzyka - zaśmiała się i przesunęła górną kończynę po mojej lewej ręce. - Może usiądziemy i porozmawiamy, mamy sporo zaległości, które koniecznie musimy nadrobić?
- Pewnie. Courtney, daj rączkę.
Mała podeszła do nas skocznym krokiem i stanęła między mną a swoją babcia, wyciągając obie rączki. Chwyciłyśmy je i powoli ruszyłyśmy w stronę placyku otoczonego niedużymi krzewami, co chwila podnosząc Court. Śmiała się w najlepsze, zupełnie zapominając o bolesnym upadku.
- Skarbie, idź się teraz pobawić w piaskownicy, mamusia i babcia będą siedzieć na ławce.
Mała posłała mi delikatny uśmiech i przeskoczyła niewysoki murek otaczający górkę piasku.
- Patrzę na nią i widzę ciebie. Wyglądałaś dokładnie tak samo, kiedy byłaś w jej wieku. Chodząca słodycz. Zresztą dalej jesteś przepiękna. Cały czas cię obserwowałam i...
- Pewnie czułaś wstyd - przerwałam jej, spuszczając głowę.
- Wstyd? Mary, co ty mówisz, byłam z ciebie niesamowicie dumna.
- Dumna? Mamo, przecież moje życie to było pasmo samych paskudnych porażek, robiłam okropne rzeczy i zaliczałam same upadki.
- Ale zawsze się podnosiłaś. Wstawałaś silniejsza i bogatsza wewnętrznie. Nauczyłaś się wybaczać, na nowo ufać ludziom i właśnie to napełniało mnie największą dumą - odpowiedziała, zgarniając mi opadające na policzek włosy. - Naprawdę źle się czułam z tym, że nie mogłam być wtedy przy tobie, że nie mogłam podać ci ręki, że mogłam tylko patrzeć, ale wiedziałam, że gdzieś w środku czułaś moją obecność i duchowe wsparcie. Patrzyłam na ciebie przez wszystkie lata twojego życia, znałam wszystkie twoje smutki, radości, obawy i marzenia. Widziałam, co działo się w domu po wypadku, jak wiele musiałaś znosić i jak bardzo poświęcałaś się dla Lily. Wiele razy zadawałam sobie pytanie dlaczego stało się tak, jak się stało, czemu musiałam was zostawić, dlaczego musiałam odejść. Odpowiedź przyszła z czasem. Gdybym nie umarła, ty nie poznałabyś Jareda, nie rozstałabyś się z nim, nie podjęłabyś próby samobójczej, nie poznałabyś doktora Smitha, nie trafiłabyś do Los Angeles, nie spotkałabyś Tima, a co za tym idzie, nie urodziłabyś Emily. Gdyby nie ona, nie znalazłabyś się na ostatnim odwyku, nie zeszłabyś się z Jaredem i nie urodziła Courtney.
- Skąd ta pewność? Jared tak czy inaczej sprowadziłby się do Bellingham.
- Tak, ale ciebie by tam nie było.
- Jak to? - Spojrzałam na mamę pytającym wzrokiem, a ona westchnęła i przeniosła spojrzenie na przepływające przez niebo obłoki.
- Gdyby nie doszło do tamtego wypadku, dostałabyś się do szkoły baletowej w Seattle. Po dwóch latach otrzymałabyś propozycję przeniesienia do Nowego Jorku. Po skończeniu tamtejszej szkoły, tańczyłabyś w New York City Ballet.
- Spełniłabym swoje największe marzenie, nasze marzenie.
- Słuchaj dalej. W wieku dwudziestu dwóch lat podczas jednego ze spektakli poznałabyś pewnego Rosjanina, który zabrałaby cię do Europy, gdzie tańczyłabyś na największych scenach. Po roku zaproszono by cię na pokaz przed brytyjską królową. W trakcie podróży do Anglii twój samolot uległby wypadkowi, w którym straciłabyś życie. Umarłabyś u szczytu swojej kariery, zanim zdążyłabyś zajść w upragnioną ciążę.
Otworzyłam szeroko usta i oczy.
- Skąd to wiem? My umarli mamy wgląd w różne rzeczy, w tym życie, które prowadzilibyśmy, gdyby nie nasza śmierć. Gdybym nie umarła, ty nigdy nie dowiedziałabyś się, czym jest prawdziwa miłość i nie zaznałabyś macierzyństwa. Owszem, wiodłabyś życie sławnej baleriny, ale nie byłabyś szczęśliwa, nie tak szczęśliwa, jak jesteś teraz. I dobrze wiem, że za nic w świecie, nie oddałabyś tego, co masz.
- Za nic - odparłam, przekręcając znajdującą się na moim palcu obrączkę. - Dziewczynki i Jared są dla mnie najważniejsi, nie zamieniłabym ich nawet na największe sceny.
- I to dla mnie kolejny powód do dumy. - Kąciki ust kobiety uniosły się w leciutkim uśmiechu, a wargi ułożyły w dziubek i musnęły czule moje czoło.
- A tak w ogóle, to dlaczego przyszłaś do mnie dopiero teraz?
- Bo dopiero teraz jesteś bliska kresu.
- Kresu czego? - zapytałam niepewnie.
- Życia, Mary, życia. Już wkrótce do nas dołączysz, a ja mam cię do tego przygotować. Nie chcę tego robić, ale niestety muszę.
- Czyli to znaczy, że niedługo umrę? - Przełknęłam głośno ślinę i zagryzłam mocno dolną wargę. Po moich plecach przebiegł silny dreszcz.
- Tak, ale będę przy tobie, pomogę ci przez to przejść. Nie będziesz sama, moja mała tancereczko, nie będziesz sama.
- Ale ja nie chcę ich zostawiać. Courtney jest taka malutka, potrzebuje mnie.
- Wiem, Mary. Mi też było ciężko zostawić ciebie, tatę i Lily, ale tak musiało być. Na początku nie mogłam tego zrozumieć, bo przecież twoja siostra miała niecały roczek, dano mi tak mało czasu, by z nią być, ale w końcu się z tym pogodziłam, choć to nie było łatwe. Bardzo pomogło mi to, jak dobrze się nią zajmowałaś. Wiedziałam, że nie dzieje się jej krzywda.
- Ale kto zajmie się Courtney? - zapytałam, przymykając oczy, by w ten sposób powstrzymać cisnące się do nich łzy.
- Jared.
- A co jeśli stanie się z nim to samo, co z tatą po twojej śmierci?
- Nie stanie. Jared jest inny, silniejszy, poradzi sobie. Poza tym ma blisko siebie brata, mamę i przyjaciół, oni nie pozwolą mu się załamać.
- Na pewno?
- Na pewno, kochanie. - Po raz kolejny posłała mi ciepły uśmiech i przycisnęła moją głowę do swojego ramienia. Znowu zaciągnęłam się jej zapachem i przeniosłam wzrok na kopiącą w piasku Courtney. Obserwowałam ją, dopóki ta nie wstała, kierując się w moją stronę. Z szerokim uśmiechem kroczyła przed siebie, ściskając w rączkach czarny przedmiot.
- Musia, znalazłam sikawke!
Oderwałam głowę od ramienia mamy, spojrzałam na owe znalezisko i w jednej chwili poczułam silne uderzenie gorąca. To, co Court trzymała w rękach nie było pistoletem na wodę tylko prawdziwą bronią. Chciałam wstać, by jej to zabrać, ale ogarnął mnie nagły paraliż, który unieruchomił również krtań. Nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku, ruszyć byłam w stanie jedynie oczami, które skierowałam ku mamie. Niestety zamiast niej ujrzałam puste miejsce. Spanikowana znów zwróciłam wzrok w stronę córki z nadzieją, że ten niedowład minie, niestety nic takiego się nie stało.
- Coultney sie śmoci! - rzuciła wesołym tonem i skierowała lufę w swoją stronę.
- Courtney, nie! - udało mi się wrzasnąć, ale było już za późno. Palec dwulatki nacisnął spust, a wypchnięta przez mechanizm kula trafiła w jej czoło. Fala krwi i kawałki mózgu rozprysnęły się dookoła pozbawionego głowy ciała, wymuszając tym na mnie kolejny głośny krzyk.
- Courtney!
- Mama? - wydukałam, gdy kobieta po przytuleniu Courtney zmieniła swoją pozycję na stojącą.
- A któż by inny, moja mała tancereczko.
Moje usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu, a ja sama wstałam i wtuliłam się w swoją rodzicielkę. Do moich nozdrzy doszedł zapach delikatnych perfum i wanilii. Przymknęłam powieki i zaciągnęłam się tą wonią jeszcze mocniej.
- Tak bardzo za tobą tęskniłam - wyszeptałam jej prosto do ucha, przesuwając dłoń po okrytych jedwabną bluzką plecach.
- Ja za tobą też, Mary, nawet nie wiesz, jak bardzo. Niech ci się przyjrzę. - Delikatnym ruchem oderwała mnie od siebie i kładąc mi dłonie na ramionach, zaczęła lustrować moją twarz. - Wyrosłaś na piękną kobietę, tak jak przewidywałam. No i masz piękne córki.
- I męża muzyka.
- I męża muzyka - zaśmiała się i przesunęła górną kończynę po mojej lewej ręce. - Może usiądziemy i porozmawiamy, mamy sporo zaległości, które koniecznie musimy nadrobić?
- Pewnie. Courtney, daj rączkę.
Mała podeszła do nas skocznym krokiem i stanęła między mną a swoją babcia, wyciągając obie rączki. Chwyciłyśmy je i powoli ruszyłyśmy w stronę placyku otoczonego niedużymi krzewami, co chwila podnosząc Court. Śmiała się w najlepsze, zupełnie zapominając o bolesnym upadku.
- Skarbie, idź się teraz pobawić w piaskownicy, mamusia i babcia będą siedzieć na ławce.
Mała posłała mi delikatny uśmiech i przeskoczyła niewysoki murek otaczający górkę piasku.
- Patrzę na nią i widzę ciebie. Wyglądałaś dokładnie tak samo, kiedy byłaś w jej wieku. Chodząca słodycz. Zresztą dalej jesteś przepiękna. Cały czas cię obserwowałam i...
- Pewnie czułaś wstyd - przerwałam jej, spuszczając głowę.
- Wstyd? Mary, co ty mówisz, byłam z ciebie niesamowicie dumna.
- Dumna? Mamo, przecież moje życie to było pasmo samych paskudnych porażek, robiłam okropne rzeczy i zaliczałam same upadki.
- Ale zawsze się podnosiłaś. Wstawałaś silniejsza i bogatsza wewnętrznie. Nauczyłaś się wybaczać, na nowo ufać ludziom i właśnie to napełniało mnie największą dumą - odpowiedziała, zgarniając mi opadające na policzek włosy. - Naprawdę źle się czułam z tym, że nie mogłam być wtedy przy tobie, że nie mogłam podać ci ręki, że mogłam tylko patrzeć, ale wiedziałam, że gdzieś w środku czułaś moją obecność i duchowe wsparcie. Patrzyłam na ciebie przez wszystkie lata twojego życia, znałam wszystkie twoje smutki, radości, obawy i marzenia. Widziałam, co działo się w domu po wypadku, jak wiele musiałaś znosić i jak bardzo poświęcałaś się dla Lily. Wiele razy zadawałam sobie pytanie dlaczego stało się tak, jak się stało, czemu musiałam was zostawić, dlaczego musiałam odejść. Odpowiedź przyszła z czasem. Gdybym nie umarła, ty nie poznałabyś Jareda, nie rozstałabyś się z nim, nie podjęłabyś próby samobójczej, nie poznałabyś doktora Smitha, nie trafiłabyś do Los Angeles, nie spotkałabyś Tima, a co za tym idzie, nie urodziłabyś Emily. Gdyby nie ona, nie znalazłabyś się na ostatnim odwyku, nie zeszłabyś się z Jaredem i nie urodziła Courtney.
- Skąd ta pewność? Jared tak czy inaczej sprowadziłby się do Bellingham.
- Tak, ale ciebie by tam nie było.
- Jak to? - Spojrzałam na mamę pytającym wzrokiem, a ona westchnęła i przeniosła spojrzenie na przepływające przez niebo obłoki.
- Gdyby nie doszło do tamtego wypadku, dostałabyś się do szkoły baletowej w Seattle. Po dwóch latach otrzymałabyś propozycję przeniesienia do Nowego Jorku. Po skończeniu tamtejszej szkoły, tańczyłabyś w New York City Ballet.
- Spełniłabym swoje największe marzenie, nasze marzenie.
- Słuchaj dalej. W wieku dwudziestu dwóch lat podczas jednego ze spektakli poznałabyś pewnego Rosjanina, który zabrałaby cię do Europy, gdzie tańczyłabyś na największych scenach. Po roku zaproszono by cię na pokaz przed brytyjską królową. W trakcie podróży do Anglii twój samolot uległby wypadkowi, w którym straciłabyś życie. Umarłabyś u szczytu swojej kariery, zanim zdążyłabyś zajść w upragnioną ciążę.
Otworzyłam szeroko usta i oczy.
- Skąd to wiem? My umarli mamy wgląd w różne rzeczy, w tym życie, które prowadzilibyśmy, gdyby nie nasza śmierć. Gdybym nie umarła, ty nigdy nie dowiedziałabyś się, czym jest prawdziwa miłość i nie zaznałabyś macierzyństwa. Owszem, wiodłabyś życie sławnej baleriny, ale nie byłabyś szczęśliwa, nie tak szczęśliwa, jak jesteś teraz. I dobrze wiem, że za nic w świecie, nie oddałabyś tego, co masz.
- Za nic - odparłam, przekręcając znajdującą się na moim palcu obrączkę. - Dziewczynki i Jared są dla mnie najważniejsi, nie zamieniłabym ich nawet na największe sceny.
- I to dla mnie kolejny powód do dumy. - Kąciki ust kobiety uniosły się w leciutkim uśmiechu, a wargi ułożyły w dziubek i musnęły czule moje czoło.
- A tak w ogóle, to dlaczego przyszłaś do mnie dopiero teraz?
- Bo dopiero teraz jesteś bliska kresu.
- Kresu czego? - zapytałam niepewnie.
- Życia, Mary, życia. Już wkrótce do nas dołączysz, a ja mam cię do tego przygotować. Nie chcę tego robić, ale niestety muszę.
- Czyli to znaczy, że niedługo umrę? - Przełknęłam głośno ślinę i zagryzłam mocno dolną wargę. Po moich plecach przebiegł silny dreszcz.
- Tak, ale będę przy tobie, pomogę ci przez to przejść. Nie będziesz sama, moja mała tancereczko, nie będziesz sama.
- Ale ja nie chcę ich zostawiać. Courtney jest taka malutka, potrzebuje mnie.
- Wiem, Mary. Mi też było ciężko zostawić ciebie, tatę i Lily, ale tak musiało być. Na początku nie mogłam tego zrozumieć, bo przecież twoja siostra miała niecały roczek, dano mi tak mało czasu, by z nią być, ale w końcu się z tym pogodziłam, choć to nie było łatwe. Bardzo pomogło mi to, jak dobrze się nią zajmowałaś. Wiedziałam, że nie dzieje się jej krzywda.
- Ale kto zajmie się Courtney? - zapytałam, przymykając oczy, by w ten sposób powstrzymać cisnące się do nich łzy.
- Jared.
- A co jeśli stanie się z nim to samo, co z tatą po twojej śmierci?
- Nie stanie. Jared jest inny, silniejszy, poradzi sobie. Poza tym ma blisko siebie brata, mamę i przyjaciół, oni nie pozwolą mu się załamać.
- Na pewno?
- Na pewno, kochanie. - Po raz kolejny posłała mi ciepły uśmiech i przycisnęła moją głowę do swojego ramienia. Znowu zaciągnęłam się jej zapachem i przeniosłam wzrok na kopiącą w piasku Courtney. Obserwowałam ją, dopóki ta nie wstała, kierując się w moją stronę. Z szerokim uśmiechem kroczyła przed siebie, ściskając w rączkach czarny przedmiot.
- Musia, znalazłam sikawke!
Oderwałam głowę od ramienia mamy, spojrzałam na owe znalezisko i w jednej chwili poczułam silne uderzenie gorąca. To, co Court trzymała w rękach nie było pistoletem na wodę tylko prawdziwą bronią. Chciałam wstać, by jej to zabrać, ale ogarnął mnie nagły paraliż, który unieruchomił również krtań. Nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku, ruszyć byłam w stanie jedynie oczami, które skierowałam ku mamie. Niestety zamiast niej ujrzałam puste miejsce. Spanikowana znów zwróciłam wzrok w stronę córki z nadzieją, że ten niedowład minie, niestety nic takiego się nie stało.
- Coultney sie śmoci! - rzuciła wesołym tonem i skierowała lufę w swoją stronę.
- Courtney, nie! - udało mi się wrzasnąć, ale było już za późno. Palec dwulatki nacisnął spust, a wypchnięta przez mechanizm kula trafiła w jej czoło. Fala krwi i kawałki mózgu rozprysnęły się dookoła pozbawionego głowy ciała, wymuszając tym na mnie kolejny głośny krzyk.
- Courtney!
***
Z krzykiem na ustach, zlana zimnym potem zerwałam się z poduszki i rozejrzałam z przerażeniem dookoła. Od ścian pogrążonej w półmroku sypialni odbił się mój głos, co wyrwało Jareda z głębokiego snu.
- Co się dzieje? - wydukał zaspanym głosem, w którym słychać było nutkę przerażenia.
- Standardowo, zły sen - odpowiedziałam, z ulgą opadając z powrotem na pościel. Widok własnego dziecka z odstrzeloną głową to nic przyjemnego, nawet jeśli to tylko i wyłącznie paskudny koszmar, jednak o wiele gorsze było to, co mówiła moja mama. Od ponad roku szykuję się na śmierć, wydawało mi się, że jestem na nią gotowa, ale kiedy z ust mojej rodzicielki padło, że umrę już niedługo, przeraziłam się nie na żarty. Mam nieodparte wrażenie, że to wcale nie był sen. To znaczy cała ta otoczka nim była, ale duch mamy był prawdziwy, ta rozmowa była prawdziwa. Weszła do mojej głowy i naprawdę ze mną rozmawiała...
Cholera, o czym ja w ogóle myślę?! Co się ze mną dzieje? Czy ja wariuję? Czy jestem na etapie poprzedzającym agonię? Czy to już? Czy zbliża się moment, w którym będę musiała ich wszystkich zostawić? Nie chcę tego, nie chcę się z nimi rozstawać, nie chcę...
- Kochanie, wszystko w porządku? - padło z ust świdrującego mnie wzrokiem Jareda, a ja poczułam spływające po policzkach łzy. Nic mu nie odpowiedziałam, tylko zmieniłam swoją pozycję i mocno wtuliłam się w jego tors.
- Kocham cię, Jared, tak bardzo cię kocham, pamiętaj o tym, dobrze?
- Dobrze. - Dłoń męża przeniosła się z kołdry na moje ramię i zaczęła je czule głaskać.
- Tak bardzo cię kocham - powtórzyłam raz jeszcze, wdychając zapach jego skóry.
- Ja ciebie też. - Głęboko westchnął i pocałował mnie w czubek głowy. W chwilach takich jak ta mam ogromną ochotę wyznać mu całą prawdę, ale doświadczenie nauczyło mnie, że czasami trzeba ją ukrywać dla dobra drugiej osoby. Może mi to kiedyś wybaczy...
- Cieszę się, że po śmierci mamy odpuściłam sobie egzamin do szkoły baletowej.
- Dlaczego?
- Bo gdybym się tam dostała, wyprowadziłabym się z Bellingham i nigdy byśmy się nie poznali - odpowiedziałam, wędrując palcem po obejmującym mnie ramieniu.
- Nieprawda, poznalibyśmy się tak czy inaczej, tyle że w innym miejscu i być może w innym czasie.
- Skąd ta pewność?
- Bo jeśli coś ma się stać, to się stanie niezależnie od okoliczności. Byliśmy sobie przeznaczeni, więc los prędzej czy później skrzyżowałby ze sobą nasze drogi.
- A jeśli nie? - Uniosłam wzrok i wbiłam go w zmęczoną, obsypaną wyrzynającym się spod skóry zarostem twarz męża. O dziwo, to zbędne owłosienie zupełnie przestało mi przeszkadzać.
- A po co to pytanie? Nie ma co gdybać, Mary, liczy się to, co jest tu i teraz, a tu i teraz jesteśmy razem, więc jakie ma znaczenie to, co mogłoby z nami być, gdybyśmy się nigdy nie spotkali?
- Żadne, po prostu chciałam poznać twój pogląd. - Posłałam mu delikatny uśmiech i wtedy też usłyszałam wołanie Courtney.
- Musia! Musia! Musia!
- Która jest godzina, że ona już nie śpi?
Jared wysunął rękę i chwycił w nią swój telefon, którego jasne światło sprawiło, że zmrużył oczy.
- Dochodzi czwarta.
- Co to dziecko znowu wymyśliło? - Pokręciłam głową i powoli podniosłam się z wygodnej pozycji. Po wsunięciu stóp w miękkie kapcie opuściłam sypialnie i udałam się do pokoju córki.
- Musia! Musia!
- No już idę, idę - rzuciłam, kiedy przekroczyłam próg oświetlonego blaskiem sztucznych gwiazd pomieszczenia. Court zamiast spać, siedziała w łóżeczku i zaciskała palce na jego szczebelkach.
- Czemu nie śpisz, ty mała łozbuziaro?
- Stlaśny śen - odpowiedziała, gdy tylko wzięłam ją na ręce.
- Co takiego strasznego ci się śniło, co?
- Scotty ślubiony.
- Śnił ci się ślub Scotty'ego?
Mała pomachała twierdząco głową i wsadziła palec do ust.
- Z Dolores?
- Tak - odpowiedziała, marszcząc złowrogo brwi.
- Przecież ślub to nic strasznego. Nie chcesz, żeby twój brat ożenił się z Dolcią? Przecież to bardzo miła dziewczynka.
- Nie! Nie lubie! - Twarz Court przyjęła iście bojowy wyraz.
- Nie lubisz Dolores?
- Nie! Gupia!
- Oj, ty moja mała zazdrośnico - zaśmiałam się i pocałowałam Courtney w policzek. - Pójdziesz teraz spać?
- Nie cie śama.
- Chcesz spać z mamusią i tatusiem?
Mała potwierdziła to kiwając głową, więc pochyliłam się nad jej łóżeczkiem i wyjęłam z niego Pana Ciastka. Przechwyciła go i oparła główkę o moje ramię. Dlaczego będę musiała ją zostawić? Przecież ona mnie potrzebuje, potrzebuje matki. A może wcale tak nie jest? Może Jared wychowa ją lepiej sam? Emily przez większość dzieciństwa zajmowali się ojciec i babcia i teraz jest szczęśliwa, nie ma żadnych zaburzeń, kompleksów czy urazów, a kto wie, jaka by była, gdybym to ja miała największy wpływ na jej wychowanie. Może tak samo jest z Courtney, może moim zadaniem było tylko ją urodzić, a jej wychowanie zostawić komuś innemu? Komuś, kto jest o wiele lepszym człowiekiem, kto może dać jej dobry przykład czyli Jaredowi. Jako nastolatkowie przechodziliśmy przez podobne bagno, ale to jemu mimo wszystko udało się wyjść na ludzi. Skończył szkołę, zaliczył studia i zrobił wielką karierę. Taki ojciec jest doskonałym przykładem dla dziecka, a nie matka, która nie potrafiła wyciągać nauk z tego, co ją spotykało i nigdy nic w życiu nie osiągnęła. Odbijała się od dna tylko po to, by z powrotem na nie upaść i tak w kółko, przez całe życie. To naprawdę prawdziwy cud, że Jared wybrał właśnie mnie, mimo iż mógł być teraz w związku ze zdolną, wykształconą, wolną od nałogów kobietą, która podobnie jak on osiągnęła sukces. Czym sobie na niego zasłużyłam? Czym zasłużyłam sobie na to, co teraz mam? Czy jestem w ogóle tego godna? Momentami mam wrażenie, że nie, bo gdybym była, to teraz bym nie umierała. Gdybym zasługiwała na życie, jakie zapewnił mi Jared, żyłabym jeszcze przez wiele, wiele lat, by móc się nim cieszyć. Los sobie ze mnie zakpił, dał mi to wielkie szczęście, ale tylko na chwilę i tylko po to, bym jeszcze bardziej cierpiała umierając. Dał mi je z myślą: oto czym mogłabyś się cieszyć całe życie, gdybyś była mądrzejsza i potrafiła wykorzystywać dane ci szanse. Innej odpowiedzi, innego wytłumaczenia nie ma, a może po prostu go nie widzę. Może jest zbyt oczywiste, żeby je dostrzec i zbyt proste, bym mogła je zrozumieć...
- Co się dzieje? - wydukał zaspanym głosem, w którym słychać było nutkę przerażenia.
- Standardowo, zły sen - odpowiedziałam, z ulgą opadając z powrotem na pościel. Widok własnego dziecka z odstrzeloną głową to nic przyjemnego, nawet jeśli to tylko i wyłącznie paskudny koszmar, jednak o wiele gorsze było to, co mówiła moja mama. Od ponad roku szykuję się na śmierć, wydawało mi się, że jestem na nią gotowa, ale kiedy z ust mojej rodzicielki padło, że umrę już niedługo, przeraziłam się nie na żarty. Mam nieodparte wrażenie, że to wcale nie był sen. To znaczy cała ta otoczka nim była, ale duch mamy był prawdziwy, ta rozmowa była prawdziwa. Weszła do mojej głowy i naprawdę ze mną rozmawiała...
Cholera, o czym ja w ogóle myślę?! Co się ze mną dzieje? Czy ja wariuję? Czy jestem na etapie poprzedzającym agonię? Czy to już? Czy zbliża się moment, w którym będę musiała ich wszystkich zostawić? Nie chcę tego, nie chcę się z nimi rozstawać, nie chcę...
- Kochanie, wszystko w porządku? - padło z ust świdrującego mnie wzrokiem Jareda, a ja poczułam spływające po policzkach łzy. Nic mu nie odpowiedziałam, tylko zmieniłam swoją pozycję i mocno wtuliłam się w jego tors.
- Kocham cię, Jared, tak bardzo cię kocham, pamiętaj o tym, dobrze?
- Dobrze. - Dłoń męża przeniosła się z kołdry na moje ramię i zaczęła je czule głaskać.
- Tak bardzo cię kocham - powtórzyłam raz jeszcze, wdychając zapach jego skóry.
- Ja ciebie też. - Głęboko westchnął i pocałował mnie w czubek głowy. W chwilach takich jak ta mam ogromną ochotę wyznać mu całą prawdę, ale doświadczenie nauczyło mnie, że czasami trzeba ją ukrywać dla dobra drugiej osoby. Może mi to kiedyś wybaczy...
- Cieszę się, że po śmierci mamy odpuściłam sobie egzamin do szkoły baletowej.
- Dlaczego?
- Bo gdybym się tam dostała, wyprowadziłabym się z Bellingham i nigdy byśmy się nie poznali - odpowiedziałam, wędrując palcem po obejmującym mnie ramieniu.
- Nieprawda, poznalibyśmy się tak czy inaczej, tyle że w innym miejscu i być może w innym czasie.
- Skąd ta pewność?
- Bo jeśli coś ma się stać, to się stanie niezależnie od okoliczności. Byliśmy sobie przeznaczeni, więc los prędzej czy później skrzyżowałby ze sobą nasze drogi.
- A jeśli nie? - Uniosłam wzrok i wbiłam go w zmęczoną, obsypaną wyrzynającym się spod skóry zarostem twarz męża. O dziwo, to zbędne owłosienie zupełnie przestało mi przeszkadzać.
- A po co to pytanie? Nie ma co gdybać, Mary, liczy się to, co jest tu i teraz, a tu i teraz jesteśmy razem, więc jakie ma znaczenie to, co mogłoby z nami być, gdybyśmy się nigdy nie spotkali?
- Żadne, po prostu chciałam poznać twój pogląd. - Posłałam mu delikatny uśmiech i wtedy też usłyszałam wołanie Courtney.
- Musia! Musia! Musia!
- Która jest godzina, że ona już nie śpi?
Jared wysunął rękę i chwycił w nią swój telefon, którego jasne światło sprawiło, że zmrużył oczy.
- Dochodzi czwarta.
- Co to dziecko znowu wymyśliło? - Pokręciłam głową i powoli podniosłam się z wygodnej pozycji. Po wsunięciu stóp w miękkie kapcie opuściłam sypialnie i udałam się do pokoju córki.
- Musia! Musia!
- No już idę, idę - rzuciłam, kiedy przekroczyłam próg oświetlonego blaskiem sztucznych gwiazd pomieszczenia. Court zamiast spać, siedziała w łóżeczku i zaciskała palce na jego szczebelkach.
- Czemu nie śpisz, ty mała łozbuziaro?
- Stlaśny śen - odpowiedziała, gdy tylko wzięłam ją na ręce.
- Co takiego strasznego ci się śniło, co?
- Scotty ślubiony.
- Śnił ci się ślub Scotty'ego?
Mała pomachała twierdząco głową i wsadziła palec do ust.
- Z Dolores?
- Tak - odpowiedziała, marszcząc złowrogo brwi.
- Przecież ślub to nic strasznego. Nie chcesz, żeby twój brat ożenił się z Dolcią? Przecież to bardzo miła dziewczynka.
- Nie! Nie lubie! - Twarz Court przyjęła iście bojowy wyraz.
- Nie lubisz Dolores?
- Nie! Gupia!
- Oj, ty moja mała zazdrośnico - zaśmiałam się i pocałowałam Courtney w policzek. - Pójdziesz teraz spać?
- Nie cie śama.
- Chcesz spać z mamusią i tatusiem?
Mała potwierdziła to kiwając głową, więc pochyliłam się nad jej łóżeczkiem i wyjęłam z niego Pana Ciastka. Przechwyciła go i oparła główkę o moje ramię. Dlaczego będę musiała ją zostawić? Przecież ona mnie potrzebuje, potrzebuje matki. A może wcale tak nie jest? Może Jared wychowa ją lepiej sam? Emily przez większość dzieciństwa zajmowali się ojciec i babcia i teraz jest szczęśliwa, nie ma żadnych zaburzeń, kompleksów czy urazów, a kto wie, jaka by była, gdybym to ja miała największy wpływ na jej wychowanie. Może tak samo jest z Courtney, może moim zadaniem było tylko ją urodzić, a jej wychowanie zostawić komuś innemu? Komuś, kto jest o wiele lepszym człowiekiem, kto może dać jej dobry przykład czyli Jaredowi. Jako nastolatkowie przechodziliśmy przez podobne bagno, ale to jemu mimo wszystko udało się wyjść na ludzi. Skończył szkołę, zaliczył studia i zrobił wielką karierę. Taki ojciec jest doskonałym przykładem dla dziecka, a nie matka, która nie potrafiła wyciągać nauk z tego, co ją spotykało i nigdy nic w życiu nie osiągnęła. Odbijała się od dna tylko po to, by z powrotem na nie upaść i tak w kółko, przez całe życie. To naprawdę prawdziwy cud, że Jared wybrał właśnie mnie, mimo iż mógł być teraz w związku ze zdolną, wykształconą, wolną od nałogów kobietą, która podobnie jak on osiągnęła sukces. Czym sobie na niego zasłużyłam? Czym zasłużyłam sobie na to, co teraz mam? Czy jestem w ogóle tego godna? Momentami mam wrażenie, że nie, bo gdybym była, to teraz bym nie umierała. Gdybym zasługiwała na życie, jakie zapewnił mi Jared, żyłabym jeszcze przez wiele, wiele lat, by móc się nim cieszyć. Los sobie ze mnie zakpił, dał mi to wielkie szczęście, ale tylko na chwilę i tylko po to, bym jeszcze bardziej cierpiała umierając. Dał mi je z myślą: oto czym mogłabyś się cieszyć całe życie, gdybyś była mądrzejsza i potrafiła wykorzystywać dane ci szanse. Innej odpowiedzi, innego wytłumaczenia nie ma, a może po prostu go nie widzę. Może jest zbyt oczywiste, żeby je dostrzec i zbyt proste, bym mogła je zrozumieć...
***
Po moim bladym jak ściana policzku ściekła kolejna łza, której nie mogłam otrzeć ze względu na to, że obie ręce miałam zajęte. W jednej przytrzymywałam głowę Courtney, w drugiej ściskałam nieduży inhalator przystawiony do jej drżących od płaczu warg.
- Skarbie, ja wiem, że to jest nieprzyjemne, ale ci pomoże. Musisz mocno wciągnąć powietrze, o tak. - Zrobiłam mocny wdech, by pokazać córce, jak poprawnie zażyć lek. Jej przeszklone łzami oczka wbiły się w moją twarz, a wymalowane w nich przerażenie coraz mocniej ściskało serce, które jak szalone odbijało się o moje żebra. Widok zapłakanej i cierpiącej Courtney to najboleśniejszy obraz, jaki przyszło mi kiedykolwiek oglądać. Ból potęguje to, że doskonale wiem, co w tym momencie czuje, sama nieraz zmagałam się z podobnymi atakami. I tak jak ja na to zasłużyłam, tak ją spotyka to zdecydowanie niesprawiedliwie. Przecież to tylko małe dziecko, które nikogo nie skrzywdziło, więc dlaczego musi tak cierpieć? Dlaczego?
Zagryzłam mocno dolną wargę, a Courtney powtórzyła zaprezentowaną przeze mnie czynność. Jej drobniutka klatka piersiowa uniosła się do góry, a źrenice zwiększyły swój rozmiar, choć chwilę wcześniej zdawało mi się, że szersze już być nie mogły.
- Moja dzielna dziewczynka - powiedziałam drżącym głosem i zaraz po odłożeniu inhalatora na półkę, ucałowałam w dalszym ciągu blady policzek jeszcze przestraszonej córeczki. To był pierwszy taki atak od jej urodzin i wywołał panikę zarówno u niej, jak i u mnie. Skakała roześmiana przed telewizorem, a za moment nie mogła już złapać powietrza. Lekarz mówił, że takie ataki mogą pojawić się podczas wysiłku fizycznego, ale nie spodziewałam się, że może skończyć się nimi również i niewinna zabawa. A co jeśli nie byłoby mnie wtedy w pobliżu? Courtney nie wiedziałaby, że musi wziąć lek i... Matko, nawet nie chcę myśleć o tym, co mogłoby się wtedy stać.
- Boli - wydukała z wielkim trudem i mocno się we mnie wtuliła.
- Nad brzuszkiem?
Przytaknęła, pociągając głośno noskiem.
- Zaraz przejdzie. Już jest dobrze, moje biedne maleństwo, mamusia jest przy tobie. - Oparłam brodę o czubek porośniętej jasnymi włosami głowy i zaczęłam delikatnie kołysać malutkim, zmęczonym ciałkiem. Spod przymkniętych powiek wypłynęły mi łzy, które zostawiły po sobie mokre ścieżki na obu policzkach. Tak bardzo przejęłam się bólem Court, że zapomniałam o swoim własnym, przestał on mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie, stał się zupełnie nieistotny. - Mamusia zawsze przy tobie będzie, zawsze - wyszeptałam i zaraz potem musnęłam wargami jej odzyskujący kolory policzek. Najgorsze minęło, jest już za nią, już jest dobrze, tylko na jak długo? Nie jestem w stanie przewidzieć, kiedy choroba znów da o sobie znać, nie wiem, czy będę wtedy przy niej, czy zdążę podać jej lek. Czy...
Tu moją myśl urwał dzwonek do drzwi, którego dźwięk ożywił Courtney.
- Tatuś! - pisnęła podekscytowanym głosem bez cienia najdrobniejszego drżenia, strachu czy bólu. Ona tak szybko dochodzi do siebie, i całe szczęście...
- Nie, to nie tatuś, tatuś ma klucze. Chodź, pójdziemy razem zobaczyć kto to. - Pozwoliłam małej zejść ze swoich kolan, po czym obie udałyśmy się w stronę drzwi, za którymi stała Constance.
- Bacia! - Courtney wyrwała swoją rączkę z mojej dłoni i rzuciła się w ramiona jedynej babci, jaką dane jej było poznać.
- Cześć, moja śliczna gwiazdeczko. - Teściowa swoim stały zwyczajem wyściskała Court tak jakby nie widziała jej od kilku lat i dopiero potem weszła do środka, zamykając za sobą drzwi. Kiedy przeszłyśmy do salonu, mała opowiedziała o swoim ataku, co o mało nie przyprawiło Constance o zawał serca i zaraz potem usiadła przed telewizorem, by obejrzeć kolejny odcinek Pinky'ego i Braina.
- To się biedulka nacierpi. - Mama Jareda głęboko westchnęła i skierowała się razem ze mną do kuchni.
- Nawet nie wiesz, ile bym dała, by to od niej zabrać.
- Domyślam się. - Constance zajęła wolne miejsce przy stole, a ja wlałam świeżą wodę do czajnika.
- W tej sytuacji nie wiem, czy powinnam iść na tę premierę.
- Żartujesz? Wiesz, jak Jaredowi zależy na tym, żebyś mu dziś towarzyszyła, nie możesz go zawieść - zaprotestowała teściowa, zmieniając ton swojego głosu.
- No wiem, ale nie chcę zostawiać Courtney. Boję się, że znowu będzie miała atak.
- Przecież zostawiasz ją ze mną, w razie co, będę potrafiła zareagować.
- Niby tak, ale ...
- Żadnych ale - przerwała mi - idziesz z Jaredem i koniec kropka. Poza tym to jestem pewna, że naszej księżniczce już nic dzisiaj nie będzie, więc nie masz się co martwić na zapas. Lepiej zajmij się sobą, w końcu to będzie wasza pierwsza taka wspólna medialna impreza.
- Musiałaś mi przypomnieć? - Zmarszczyłam nieco brwi i opadłam na krzesło. Dziś po raz pierwszy pojawimy się publicznie jako małżeństwo. Termin publicznie odnosi się tu do oficjalnego wystąpienia w ramach obowiązków zawodowych Jerry'ego. Nie ukrywam, że napawa mnie to sporym stresem, w końcu będą tam jego znajomi, fani, prasa, nie chcę go skompromitować, narazić na wstyd. Nerwy podkręca głównie moja choroba, a raczej jej wpływ na mój wygląd. Wiem, że teraz daleko mi do ideału, że nie prezentuję się już tak dobrze, jak dawniej, a co za tym idzie, mogę nie być wystarczająco piękną ozdobą. Boję się reakcji innych ludzi, boję się tego, że jutro przeczytam w gazecie, że nie prezentowałam się wystarczająco dobrze u boku swojego przystojnego męża. Boję się, że jego fani będą pisać na forach, że zasłużył na kogoś o wiele lepszego, że nie jestem go warta, że nie nadaję się na jego żonę, że ktoś taki jak on powinien spotykać się z pięknymi modelkami, a nie ze zwykłą kobietą trawioną przez śmiertelną chorobę, która wyglądem przypomina zombie.
- Mary, nawet nie zaczynaj. Dobrze wiesz, że Jared nie zabiera cię tam dla ozdoby. - Teściowa jakby czytała mi w myślach. - Zabiera cię tam, bo chce mieć twoje wsparcie, bo poświęcił ten teledysk tobie. To historia waszego życia, więc chce, żebyś podczas ukazania tego światu była przy nim, cieszyła się tym razem z nim. Tak więc zero wymówek, moja droga panno. Pijesz kawę, robisz się na bóstwo, bierzesz swoje lekarstwo i przepełniona dumą jedziesz z mężem na premierę, zrozumiano?
- Tak. - Posłałam jej delikatny uśmiech i pokręciłam głową. Ta kobieta jest niemożliwa...
- Skarbie, ja wiem, że to jest nieprzyjemne, ale ci pomoże. Musisz mocno wciągnąć powietrze, o tak. - Zrobiłam mocny wdech, by pokazać córce, jak poprawnie zażyć lek. Jej przeszklone łzami oczka wbiły się w moją twarz, a wymalowane w nich przerażenie coraz mocniej ściskało serce, które jak szalone odbijało się o moje żebra. Widok zapłakanej i cierpiącej Courtney to najboleśniejszy obraz, jaki przyszło mi kiedykolwiek oglądać. Ból potęguje to, że doskonale wiem, co w tym momencie czuje, sama nieraz zmagałam się z podobnymi atakami. I tak jak ja na to zasłużyłam, tak ją spotyka to zdecydowanie niesprawiedliwie. Przecież to tylko małe dziecko, które nikogo nie skrzywdziło, więc dlaczego musi tak cierpieć? Dlaczego?
Zagryzłam mocno dolną wargę, a Courtney powtórzyła zaprezentowaną przeze mnie czynność. Jej drobniutka klatka piersiowa uniosła się do góry, a źrenice zwiększyły swój rozmiar, choć chwilę wcześniej zdawało mi się, że szersze już być nie mogły.
- Moja dzielna dziewczynka - powiedziałam drżącym głosem i zaraz po odłożeniu inhalatora na półkę, ucałowałam w dalszym ciągu blady policzek jeszcze przestraszonej córeczki. To był pierwszy taki atak od jej urodzin i wywołał panikę zarówno u niej, jak i u mnie. Skakała roześmiana przed telewizorem, a za moment nie mogła już złapać powietrza. Lekarz mówił, że takie ataki mogą pojawić się podczas wysiłku fizycznego, ale nie spodziewałam się, że może skończyć się nimi również i niewinna zabawa. A co jeśli nie byłoby mnie wtedy w pobliżu? Courtney nie wiedziałaby, że musi wziąć lek i... Matko, nawet nie chcę myśleć o tym, co mogłoby się wtedy stać.
- Boli - wydukała z wielkim trudem i mocno się we mnie wtuliła.
- Nad brzuszkiem?
Przytaknęła, pociągając głośno noskiem.
- Zaraz przejdzie. Już jest dobrze, moje biedne maleństwo, mamusia jest przy tobie. - Oparłam brodę o czubek porośniętej jasnymi włosami głowy i zaczęłam delikatnie kołysać malutkim, zmęczonym ciałkiem. Spod przymkniętych powiek wypłynęły mi łzy, które zostawiły po sobie mokre ścieżki na obu policzkach. Tak bardzo przejęłam się bólem Court, że zapomniałam o swoim własnym, przestał on mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie, stał się zupełnie nieistotny. - Mamusia zawsze przy tobie będzie, zawsze - wyszeptałam i zaraz potem musnęłam wargami jej odzyskujący kolory policzek. Najgorsze minęło, jest już za nią, już jest dobrze, tylko na jak długo? Nie jestem w stanie przewidzieć, kiedy choroba znów da o sobie znać, nie wiem, czy będę wtedy przy niej, czy zdążę podać jej lek. Czy...
Tu moją myśl urwał dzwonek do drzwi, którego dźwięk ożywił Courtney.
- Tatuś! - pisnęła podekscytowanym głosem bez cienia najdrobniejszego drżenia, strachu czy bólu. Ona tak szybko dochodzi do siebie, i całe szczęście...
- Nie, to nie tatuś, tatuś ma klucze. Chodź, pójdziemy razem zobaczyć kto to. - Pozwoliłam małej zejść ze swoich kolan, po czym obie udałyśmy się w stronę drzwi, za którymi stała Constance.
- Bacia! - Courtney wyrwała swoją rączkę z mojej dłoni i rzuciła się w ramiona jedynej babci, jaką dane jej było poznać.
- Cześć, moja śliczna gwiazdeczko. - Teściowa swoim stały zwyczajem wyściskała Court tak jakby nie widziała jej od kilku lat i dopiero potem weszła do środka, zamykając za sobą drzwi. Kiedy przeszłyśmy do salonu, mała opowiedziała o swoim ataku, co o mało nie przyprawiło Constance o zawał serca i zaraz potem usiadła przed telewizorem, by obejrzeć kolejny odcinek Pinky'ego i Braina.
- To się biedulka nacierpi. - Mama Jareda głęboko westchnęła i skierowała się razem ze mną do kuchni.
- Nawet nie wiesz, ile bym dała, by to od niej zabrać.
- Domyślam się. - Constance zajęła wolne miejsce przy stole, a ja wlałam świeżą wodę do czajnika.
- W tej sytuacji nie wiem, czy powinnam iść na tę premierę.
- Żartujesz? Wiesz, jak Jaredowi zależy na tym, żebyś mu dziś towarzyszyła, nie możesz go zawieść - zaprotestowała teściowa, zmieniając ton swojego głosu.
- No wiem, ale nie chcę zostawiać Courtney. Boję się, że znowu będzie miała atak.
- Przecież zostawiasz ją ze mną, w razie co, będę potrafiła zareagować.
- Niby tak, ale ...
- Żadnych ale - przerwała mi - idziesz z Jaredem i koniec kropka. Poza tym to jestem pewna, że naszej księżniczce już nic dzisiaj nie będzie, więc nie masz się co martwić na zapas. Lepiej zajmij się sobą, w końcu to będzie wasza pierwsza taka wspólna medialna impreza.
- Musiałaś mi przypomnieć? - Zmarszczyłam nieco brwi i opadłam na krzesło. Dziś po raz pierwszy pojawimy się publicznie jako małżeństwo. Termin publicznie odnosi się tu do oficjalnego wystąpienia w ramach obowiązków zawodowych Jerry'ego. Nie ukrywam, że napawa mnie to sporym stresem, w końcu będą tam jego znajomi, fani, prasa, nie chcę go skompromitować, narazić na wstyd. Nerwy podkręca głównie moja choroba, a raczej jej wpływ na mój wygląd. Wiem, że teraz daleko mi do ideału, że nie prezentuję się już tak dobrze, jak dawniej, a co za tym idzie, mogę nie być wystarczająco piękną ozdobą. Boję się reakcji innych ludzi, boję się tego, że jutro przeczytam w gazecie, że nie prezentowałam się wystarczająco dobrze u boku swojego przystojnego męża. Boję się, że jego fani będą pisać na forach, że zasłużył na kogoś o wiele lepszego, że nie jestem go warta, że nie nadaję się na jego żonę, że ktoś taki jak on powinien spotykać się z pięknymi modelkami, a nie ze zwykłą kobietą trawioną przez śmiertelną chorobę, która wyglądem przypomina zombie.
- Mary, nawet nie zaczynaj. Dobrze wiesz, że Jared nie zabiera cię tam dla ozdoby. - Teściowa jakby czytała mi w myślach. - Zabiera cię tam, bo chce mieć twoje wsparcie, bo poświęcił ten teledysk tobie. To historia waszego życia, więc chce, żebyś podczas ukazania tego światu była przy nim, cieszyła się tym razem z nim. Tak więc zero wymówek, moja droga panno. Pijesz kawę, robisz się na bóstwo, bierzesz swoje lekarstwo i przepełniona dumą jedziesz z mężem na premierę, zrozumiano?
- Tak. - Posłałam jej delikatny uśmiech i pokręciłam głową. Ta kobieta jest niemożliwa...
***
Wzięłam kolejny głęboki oddech i po dziesięciu sekundach otworzyłam przymknięte powieki. Ból się zmniejszył, ale nadal wyraźnie go czuję. Tak jakby coś rozrywało mnie od środka.
- Weź się w garść, Mary - szepnęłam prosto w taflę połączonego z toaletką lustra i zdjęłam dłoń ze swojego brzucha. Jeszcze jeden oddech, zwilżenie spierzchniętych warg i dobra mina do złej gry.
W jeszcze odrobinę drżące palce chwyciłam krwistoczerwoną pomadkę i nałożyłam ją na usta, tym samym kończąc cały makijaż. Użyte wcześniej podkład i róż kamuflowały trupią bladość, a czarna kredka i tusz do rzęs ożywiły na co dzień zmęczone oczy. Przynajmniej nie wyglądam tak tragicznie, jak się tego spodziewałam. Jeszcze raz spojrzałam na swoją twarz, po czym wstałam z wygodnego stołka, przewiązałam szlafrok i udałam się do łazienki, którą Jared okupuje od momentu powrotu z próby. Pchnęłam lekko uchylone drzwi i od razu ujrzałam go przy lustrze. Z wielką precyzją układał włosy w sposób, jaki zupełnie mi się nie spodobał. Pokręciłam tylko głową i po chwili stałam już przy nim, gotowa naprawić tę stylową katastrofę.
- Nie pasuje ci taka fryzura. - Wsunęłam palce w ulizane włosy męża i zwichrzyłam je, tworząc na jego głowie artystyczny nieład godny zapalonego reżysera. - Tak lepiej.
Jerry nic nie odpowiedział tylko spojrzał w lustro i widząc swoje odbicie, delikatnie się uśmiechnął.
- Faktycznie teraz wyglądam lepiej, ale nie tak pięknie jak ty.
- Nawet się jeszcze nie uczesałam i nie ubrałam.
- A już wyglądasz zabójczo. - W jednej chwili jego dłonie znalazły się na mojej szyi, a usta przylgnęły do świeżo pomalowanych warg.
- Zniszczysz mi makijaż - mruknęłam niezbyt wyraźnie.
- Poprawisz. - Kąciki ust szatyna uniosły się w delikatnym uśmiechu, po którym uraczył mnie kolejnym zmysłowym pocałunkiem.
- Dobra, kochanie, koniec tego dobrego, jeśli nie chcemy się spóźnić, musimy się już ubierać - oznajmiłam i zwinnym ruchem odsunęłam się od swojego męża.
- Jeszcze chwilka, proszę. - Jay wydął dolną wargę i zmarszczył brwi, starając się podrobić minę, którą tak genialnie wykonuje jego syn.
- Scotty robi to lepiej - podsumowałam i ruszyłam przed siebie. Gdy go mijałam, delikatnie musnęłam jego okryte białą koszulą ramię.
- To chociaż ubierz czarną sukienkę.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - I tak planowałam ją włożyć. Nie ze względu na Jareda i to, jak bardzo mnie w niej lubi, a na to, że żadna inna kreacja w mojej szafie nie nadaje się na taką okazję. Kwestią odsłoniętych przedramion się nie martwię, mam idealnie pasujący do sukienki szal, który przy dobrym ułożeniu bez problemu zakryje to, co wolę pozostawić w ukryciu. Zresztą Jared jest tak podekscytowany tą imprezą, że nic by nie zauważył, ale lepiej nie kusić losu. Nie chcę, żeby tak ważny dla niego wieczór skończył się niepotrzebną kłótnią i nerwami.
- Weź się w garść, Mary - szepnęłam prosto w taflę połączonego z toaletką lustra i zdjęłam dłoń ze swojego brzucha. Jeszcze jeden oddech, zwilżenie spierzchniętych warg i dobra mina do złej gry.
W jeszcze odrobinę drżące palce chwyciłam krwistoczerwoną pomadkę i nałożyłam ją na usta, tym samym kończąc cały makijaż. Użyte wcześniej podkład i róż kamuflowały trupią bladość, a czarna kredka i tusz do rzęs ożywiły na co dzień zmęczone oczy. Przynajmniej nie wyglądam tak tragicznie, jak się tego spodziewałam. Jeszcze raz spojrzałam na swoją twarz, po czym wstałam z wygodnego stołka, przewiązałam szlafrok i udałam się do łazienki, którą Jared okupuje od momentu powrotu z próby. Pchnęłam lekko uchylone drzwi i od razu ujrzałam go przy lustrze. Z wielką precyzją układał włosy w sposób, jaki zupełnie mi się nie spodobał. Pokręciłam tylko głową i po chwili stałam już przy nim, gotowa naprawić tę stylową katastrofę.
- Nie pasuje ci taka fryzura. - Wsunęłam palce w ulizane włosy męża i zwichrzyłam je, tworząc na jego głowie artystyczny nieład godny zapalonego reżysera. - Tak lepiej.
Jerry nic nie odpowiedział tylko spojrzał w lustro i widząc swoje odbicie, delikatnie się uśmiechnął.
- Faktycznie teraz wyglądam lepiej, ale nie tak pięknie jak ty.
- Nawet się jeszcze nie uczesałam i nie ubrałam.
- A już wyglądasz zabójczo. - W jednej chwili jego dłonie znalazły się na mojej szyi, a usta przylgnęły do świeżo pomalowanych warg.
- Zniszczysz mi makijaż - mruknęłam niezbyt wyraźnie.
- Poprawisz. - Kąciki ust szatyna uniosły się w delikatnym uśmiechu, po którym uraczył mnie kolejnym zmysłowym pocałunkiem.
- Dobra, kochanie, koniec tego dobrego, jeśli nie chcemy się spóźnić, musimy się już ubierać - oznajmiłam i zwinnym ruchem odsunęłam się od swojego męża.
- Jeszcze chwilka, proszę. - Jay wydął dolną wargę i zmarszczył brwi, starając się podrobić minę, którą tak genialnie wykonuje jego syn.
- Scotty robi to lepiej - podsumowałam i ruszyłam przed siebie. Gdy go mijałam, delikatnie musnęłam jego okryte białą koszulą ramię.
- To chociaż ubierz czarną sukienkę.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - I tak planowałam ją włożyć. Nie ze względu na Jareda i to, jak bardzo mnie w niej lubi, a na to, że żadna inna kreacja w mojej szafie nie nadaje się na taką okazję. Kwestią odsłoniętych przedramion się nie martwię, mam idealnie pasujący do sukienki szal, który przy dobrym ułożeniu bez problemu zakryje to, co wolę pozostawić w ukryciu. Zresztą Jared jest tak podekscytowany tą imprezą, że nic by nie zauważył, ale lepiej nie kusić losu. Nie chcę, żeby tak ważny dla niego wieczór skończył się niepotrzebną kłótnią i nerwami.
***
- Nie, no to jest jakiś koszmar. Tylko popatrz, jak mi kości odstają - jęknęłam zrezygnowana, kiedy zobaczyłam w lustrze pełny efekt swojego strojenia. Sukienka, która powinna idealnie przylegać do ciała, wisi na mnie jak na wieszaku, szczególnie na biuście i pośladkach. Zamiast zarysu talii uwydatnia sterczące kości miednicze, co przyprawia mnie o mdłości. Tyle dobrego, że chociaż ułożone w fale włosy zakrywają te przeklęte, kościste ramiona. - Nie mogę tak iść, Jared. Wyglądam jak pieprzona anorektyczka.
- Żartujesz sobie ze mnie? Wyglądasz bosko, jak pieprzone milion dolarów.
- Chyba musisz zmienić okulistę - prychnęłam i jeszcze raz zlustrowałam swoje odbicie. Kompletna katastrofa.
- No właśnie chyba ty to powinnaś zrobić, skoro nie widzisz tego, jak świetnie wyglądasz. Zresztą, co ja się będę produkował, zawołamy dzieciaki, one zawsze mówią prawdę. Scotty, Courtney!
Wyrwane z zabawy zameldowały się w naszej sypialni i od razu wbiły w nas zachwycone spojrzenia.
- Ale ślićna musia! - pisnęła Court i natychmiast się we mnie wtuliła. Scotty również wyraził aprobatę w kwestii mojego stroju, co niezwykle podniosło mnie na duchu. Na mojej twarzy zagościł niewymuszony, szeroki uśmiech. Wiem, że to wszystko może wydawać się banalne, ale na obecnym etapie swojego życia potrzebuję dowartościowania. Potrzebuję takich komplementów, mówienia, że jestem piękna, świadomości, że jeszcze mogę się komuś podobać, nawet jeśli tym kimś jest trzyletni syn mojego męża. Całe życie chwalono mnie za urodę, to ona była czynnikiem, który zwracał na mnie uwagę mężczyzn i kobiet. Dla innych to moja twarz i ciało były zawsze we mnie najważniejsze, najpiękniejsze, przywykłam do tego. Przywykłam do zachwytów, do spojrzeń, a nawet do zazdrości innych przedstawicielek swojej płci, a teraz przez chorobę to straciłam, więc każda pozytywna reakcja na moją fizyczność jest dla mnie na wagę złota. Żałosne, wiem, ale prawdziwe, niestety prawdziwe.
EDIT: Wybaczcie wygląd dwóch środkowych fragmentów. Za nic w świecie nie jestem w stanie tego skorygować, bo w edytorze wszystko wygląda normalnie. Czyżby Blogspot zaczynał bawić się w Onet?
- Żartujesz sobie ze mnie? Wyglądasz bosko, jak pieprzone milion dolarów.
- Chyba musisz zmienić okulistę - prychnęłam i jeszcze raz zlustrowałam swoje odbicie. Kompletna katastrofa.
- No właśnie chyba ty to powinnaś zrobić, skoro nie widzisz tego, jak świetnie wyglądasz. Zresztą, co ja się będę produkował, zawołamy dzieciaki, one zawsze mówią prawdę. Scotty, Courtney!
Wyrwane z zabawy zameldowały się w naszej sypialni i od razu wbiły w nas zachwycone spojrzenia.
- Ale ślićna musia! - pisnęła Court i natychmiast się we mnie wtuliła. Scotty również wyraził aprobatę w kwestii mojego stroju, co niezwykle podniosło mnie na duchu. Na mojej twarzy zagościł niewymuszony, szeroki uśmiech. Wiem, że to wszystko może wydawać się banalne, ale na obecnym etapie swojego życia potrzebuję dowartościowania. Potrzebuję takich komplementów, mówienia, że jestem piękna, świadomości, że jeszcze mogę się komuś podobać, nawet jeśli tym kimś jest trzyletni syn mojego męża. Całe życie chwalono mnie za urodę, to ona była czynnikiem, który zwracał na mnie uwagę mężczyzn i kobiet. Dla innych to moja twarz i ciało były zawsze we mnie najważniejsze, najpiękniejsze, przywykłam do tego. Przywykłam do zachwytów, do spojrzeń, a nawet do zazdrości innych przedstawicielek swojej płci, a teraz przez chorobę to straciłam, więc każda pozytywna reakcja na moją fizyczność jest dla mnie na wagę złota. Żałosne, wiem, ale prawdziwe, niestety prawdziwe.
EDIT: Wybaczcie wygląd dwóch środkowych fragmentów. Za nic w świecie nie jestem w stanie tego skorygować, bo w edytorze wszystko wygląda normalnie. Czyżby Blogspot zaczynał bawić się w Onet?
Jak to Mary niedługo umrze?! Ja tak nie chcę. Uwielbiam tą kobietę! Jest niesamowita. Zgadzam się z jej mamą. Mary jest cholernie silną i wartościową kobietą. I aż boję się myśleć, że właśnie powoli przegrywa z chorobą. Mam tylko nadzieję, że słowa mamy Mary się spełnią i Jared sobie poradzi z wychowaniem córeczki po odejściu Mary.
OdpowiedzUsuńMała Court jest urocza z tą zazdrością o Scotta. W ogóle dzieciaki są genialnym rodzeństwem. I nie dziwię się Mary, że komplementy maluchów tak ją podbudowały. Chyba dla każdej matki najcenniejsze jest usłyszenie z ust córeczki, że jest piękna.
Jej, ależ to mi chaotycznie wyszło. No, ale nic. Najważniejsze co chcę powiedzieć, to, że mi się podoba i czekam na więcej.
Pozdrawiam cieplutko. :)
No wiesz, to usłyszała w swoim śnie, ale czy tak będzie faktycznie, to nie jest tak do końca powiedziane ;)
UsuńJejku, w sumie nie wiem co mam napisać, bo przeczytałam rozdzial od razu jak opublikowałaś, ale naszło mnie na komentowanie, więc..rozdział jest genialny jak wszystkie <3 Kiedy czytałam to co się śniło Mary byłąm przerażona, serio, ale mam nadzieje, że wszystko się potoczy jak najlepiej, chociaż nutka dramatyzmu jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a wręcz przeciwnie.
OdpowiedzUsuń~ xoxoblacklash
Pozdrawiam, i żeby cię wena nie opuściła :)
Cieszę się, że ten sen jednak jakieś emocje wywołał, bo nie byłam pewna, czy tak się stanie. Ja jestem za równowagą, skoro jest szczęście, to musi być też dramat, i odwrotnie ;)
Usuńcały rozdział z perspektywy Mary, bardzo fajnie ;D się przestraszyłam, przez ten sen z udziałem matki Mary, która mówi, że jej życie ma się niedługo skończyć. mam nadzieję, że to nieprawda, bo nie wyobrażam sobie tego opowiadania bez Mary xD za każdym razem teraz cieszą mnie dobre relacje Constance z żoną swojego syna, to jak ją tutaj wspierała. w słowa dzieciaków akurat musiała uwierzyć, bo maluchy faktycznie zawsze są bezpośrednie i szczere w swoich odczuciach ;D
OdpowiedzUsuńW sumie miała być też perspektywa Jareda, ale miałam na nią dosyć obszerny pomysł, więc przeniosłam ją do 149.
UsuńJak pisałam, wszystko okaże się w swoim czasie ;)
Wiesz, wiele osób może uznać tę zmianę stosunków pań za banalną i okropnie oczywistą, ale ja wychodzę z założenia, że skoro jest się na siebie skazanym, trzeba się przełamać i starać żyć w zgodzie, by nie siać niepotrzebnej nienawiści.
Wreszcie dobiłam:) Ten tydzień jest dla mnie trochę ciężki, ciągle coś musiałam robić i w sumie miałam mało czasu, a później chęci, by się zabrać za komentarz ( nawet u siebie nic nie pisałam). Dzisiaj przy wolnym dniu i z resztką energii po kawie zabieram się za rozdział i komentarz.
OdpowiedzUsuńDawno tak nie podobała mi się część Mary. Oczywiście nie cała, ale początek wyszedł Ci bardzo dobry. Wiedziałam, że to sen, ta rozmowa z matką, ale wyszło bardzo realnie. Kiedy tęskni się za kimś, potrzeba rozmowy z nim jest ogromna i nawet jeśli wszystko dzieje się tylko i wyłącznie w śnie, to już jest dużo. Mary mogła poznać odpowiedzi na wiele dręczacych ja pytań. Do tego dowiedziała się, jak wyglądałaby jej przyszłość, gdyby nie poznała Jareda. Wiem, że wymyśliłaś to na potrzeby opowiadania ( przynajmniej tak sądzę), bo ja osobiście uważam, że jeśli coś ma się wydarzyć, mamy kogoś poznać, to ta rzecz stanie się niezależnie od tego, jakie czynniki zmienią się. Wierzę w to, bo przydarzyło mi się kilka rzeczy w życiu, które wpłyneły na takie moje zdanie. Mary nigdy nie była i nigdy nie będzie bohaterką ( w tym opowiadaniu), która zdobędzie moją sympatię na stałe, ale uważam, że zasłużyła na to, by móc się przytulić do matki i chociaż to był tylko sen, to cieszę się, że podarowałaś jej to. Natomiast nie chciałabym dowiedzieć się jak Mary, że niedługo umrę. Człowiek mimo wszystko do końca stara się karmić złudną nadzieją, że będzie dobrze. Mary nie chce zostawiać dzieci i męża, ale nie ma wyjścia, to nie jest zależne od niej. Wydaje mi się prawdziwe to, że dostała na koniec szczęście od życia w postaci rodziny tylko po to, by je zaraz stracić. Taka kpina ze strony losu, który nie ma litości dla nikogo. Trochę jest mi jej żal, aczkolwiek wiem, że będę prawdopodobnie jedyną osobą tutaj, która długo jej żałować nie będzie. Nie umiem zmienić swojego nastawienia do Mary, choćbym jak próbowała i chciała. Rozumiem nastawienie Mary do własnego wyglądu, choć jednocześnie drażni mnie ono. Jakkolwiek widzieć uznanie w oczach małych dzieci jest strasznie urocze.
Czekam na kolejny odcinek i dalsze losy bohaterów:) I na Shannona, bo tęskni mi się za nim:)))
A mogłabyś napisać, co Ci się w niej nie podobało? Byłabym bardzo wdzięczna.
UsuńW sumie bałam się zarzutów, że było w tej rozmowie za mało emocji, ale to był w sumie zabieg celowy, w końcu Mary śniła, a w śnie nie zawsze odbiera się coś tak emocjonalnie, jak odebrałoby się to w rzeczywistości.
W sumie to zależy jak na spojrzeć - serduchem wierzę w to, że jeśli coś jest komuś pisane, to się stanie tak czy inaczej, ale rozum mówi mi, że to jeden z największych banałów na świecie.
W sumie to trochę smutne, że z góry zakładasz, że przenigdy jej nie polubisz, no ale cóż, masz do tego prawo.
Dlaczego drażni? Dla mnie jest oczywistym że osobą chora ma zaburzony obraz swojego wyglądu i nie potrafi widzieć siebie piękną, nie widzę w tym nic dziwnego, a tym bardziej drażniącego :)
Wątek Shannona już niedługo troszkę ruszy i się rozwinie, tak więc cierpliwości :)
Przekręciłam:) Chodziło mi o to, że mi się podobała:)
UsuńTo nie jest tak, że ja jej nienawidzę, czy coś. Czasami są chwile, kiedy ją nawet lubię, ale to zawsze przemija. Po prostu Mary dla mnie nigdy nie stanie się kimś, do kogo będę czuła ogromne pokłady sympatii i zwyczajnie nie umiem zmienić swoich uczuć wobec niej. Owszem, można mieć zaburzony obraz i zgadzam się z tym, jednak czasami to może denerwować.
Rozumiem ;) Choć czasami też mam wrażenie, że nigdy nie polubię jakieś postaci, a potem bum, jednak zdobyła moje serce (tak było min. z Twoją Alex).
UsuńTak na wstępie może napisze, że wczoraj przed snem przypomniało mi się, że czytałam rozdział w niedzielę i do tej pory nie skomentowałam. I przez to przypomnienie przypomniał mi się fragment, w której Mary nawiedzają kolejne koszmary we śnie. Dzięki temu dzisiejszej nocy miałam również bardzo dziwny sen, który podchodził pod koszmar, aczkolwiek zalana potem się nie obudziłam :D.
OdpowiedzUsuńNo i skoro jestem w tym temacie. Zastanawiałam się, czy to faktycznie jakiś znak dla Mary, ale jeżeli już by się coś takiego przytrafiło, to byłoby to dla mnie... chyba takie trochę mało zaskakujące, ale i przygnębiające, bo polubiłam ją. Potem tak do głowy mi przyszło, że może z małą Courtney będzie coś nie tak, w końcu tez ma problemy ze zdrowiem... No, a potem to już wybiłam sobie te złe myśli z głowy i pomyślałam, że może będzie ciężko, ale wszyscy z tego wyjdą :D. I przy tej opcji będę przystawać do końca :D.
Bardzo podobało mi się to zdanie, że jeśli coś ma być, to tak czy siak będzie. Bo niby fakt, sami wybieramy sobie drogi, ale właśnie jest coś, co nas do tego naprowadza - a przynajmniej ja tak uważam :). Jared to jednak ma coś w tej łepetynie :D.
Miałam nadzieję, że jeszcze w tym rozdziale opiszesz całą tą galę, bo jestem naprawdę ciekawa, jak to wszystko wygląda oczami Mary (bo mam taką nadzieję, że z jej perspektywy to opiszesz, jeśli opiszesz :D) i ogólnie jak przywitają ją fani i ci wszyscy inni zgromadzeni.
I fakt, dzieciaki prawdę powiedzą, pamiętam, że w te klocki byłam najlepsza :DDD.
To już pozostawiam Waszej interpretacji :) Nawet sama Mary nie ma pewności, czy to był tylko sen, czy faktycznie jakiś znak.
UsuńCała gala będzie opisana w przyszłym rozdziale, który jest w całości pisany z perspektywy Jareda, więc niestety nie spełni się Twoja nadzieja, przykro mi :D
Jeeez, przez chwilę myślałam, że strzeli do Mary. Chociaż równie straszne, a nawet bardziej, jest to, że strzeliła do siebie. Dobrze, że to był tylko sen, bo ja już się przeraziłam. Tworzysz niesamowite obrazy w tej swojej wyobraźni i jeszcze potrafisz to tak przekazać, że mam wszystko przed oczami z najdrobniejszymi szczegółami.
OdpowiedzUsuńAle o co chodzi z tą śmiercią Mary? Szczerze mówiąc, to ja sądziłam, że ona nie umrze... I nadal mam taką nadzieję, ale pewnie nic z tego. Znowu się wzruszyłam, kiedy Mary mówiła Jaredowi, że go kocha. I jeszcze później dołączyła do nich Courtney (byłam przekonana, że śniło jej się to samo, co Mary, a ona wyskoczyła ze Scotty'm xD) i zrobiło się tak sielankowo, więc tym bardziej nie potrafię sobie wyobrazić, że Mary miałaby umrzeć.
Mała jest strasznie biedna z tą astmą... Dorośli ludzie się z tym męczą, a co dopiero takie małe dziecko. Jeszcze nie jest świadome tego, co się dzieje i tym bardziej jest tym wszystkim przerażona. Dlatego Mary nie może umrzeć i jej zostawić, no. Zaraz mój komentarz zamieni się w listę powodów, dla których Mary musi żyć :D
A na koniec muszę powiedzieć, że piękne jest to, jakim uczuciem Jared ją darzy. Sama chciałabym być tak bezwarunkowo kochana i akceptowana... Może dlatego zawsze tak silnie działają na mnie te sceny, w których okazują sobie uczucia.
W sumie to myślałam i nad taką wersją, by potwierdzić słowa Emily, ale uznałam, że ten samobójczy strzał może być zapowiedzią ataku astmy.
UsuńCzasami mam wrażenie, że i tak nie przekazuję tego do końca tak, jakbym chciała, ale to chyba każdy tak ma.
Jak pisałam, macie prawo interpretować to na swój własny sposób, bo nawet Mary nie jest pewna, tego, czy to był prawdziwy zwiastun tego, co się stanie, czy tylko zwykły sen :)
A wiesz, że to by był fajny pomysł, to z tym 'wspólnym' snem. Szkoda, że o tym nie pomyślałam :P Choć w sumie to by było chyba jednak zbyt dorosłe, jak na Courtney.
Bardzo ciekawy wpis,taki inny od wszystkich.
OdpowiedzUsuńFragment z mamą Mary sprawił że łezka w oku mi się zakręciła.Naprawdę.
Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak będzie się czuł Jay jak się dowie o chorobie żony,masakra.
Nie ma to jak miły komentarz w ust córeczki że mamusia jest śliczna !
Kurczę chciałabym mieć kiedyś taką rodzinę jaką tworzą Jay i Mary.Skarb.
Czekam na następny i powodzenia życzę ! :)
Cieszę się, że się spodobał :)
UsuńNaprawdę? No to bardzo mnie to cieszy, bo zależały mi na tym, by czytelnicy jakoś na to zareagowali ;)
Ja też, ale to takie marzenie bez pokrycia, ale nieważne ;)
Dziękuję :)
E tam bez porycia! Wszystko się może zdarzyć :)).
UsuńNie w moim przypadku.
UsuńEj, nie bądź pesymistką :)
UsuńTo realizm :)
UsuńE tam :P.
UsuńJeszcze ja, jeszcze ja! :D
OdpowiedzUsuńNo to na początek - gdzie jest mój fan-club Scottusia?! On jest taki słodziutki... *__*
A teraz co do rozdziału - wyszedł jakoś tak... krótko? :) Tak, zazwyczaj piszesz chociaż z dwóch perspektyw, a ten rozdział jest zwyczajnie krótki :3
Zazdroszczę Ci proporcji dialog-opis i... opisów. Nie za dużo, nie za mało, jest idealnie :) Widzisz, kiedyś czytałam bo czytałam, po prostu, byleby tylko zrozumieć tekst, a teraz zauważyłam, że opisy ładnie uzupełniają dialogi :D No i opisy nie ciągną się na milion linijek, ale nie są też za krótkie. Myślę, że przez ten czas, który piszesz wypracowałaś coś naprawdę dobrego :D
Tak, teraz to już naprawdę do rozdziału.
Ta rozmowa z matką była... dziwna. Na początku to czytam, potem mindfuck, że ona przecież nie miała matki, a to w końcu sen *just me*. Ile z tego to był sen, bo się zgubiłam? W rozmowie spodobało mi się to przepowiadanie przyszłości, ale te milutkie zwroty etc.... no :D To dziwne bo lubię jak są scenki rodzinne, gwiazdka, dzieciaczki sobie latają, bla, bla, ale taka rozmowa... no nie wiem. Coś mi tu nie gra, tyle wiem, o, może tak.
Błagam, błagam, błagam, przypomnij mi w jakim wieku jest Mary? Naczytałam się tyle opowiadań, że w głowie mam jakiś śmietnik i nie wiem co, gdzie, jak i kiedy xD
Co z tą śmiercią Mary... był taki okres w Twoim opowiadaniu, że ja osobiście chciałam, żeby umarła, ale nie ze względu na to, że ją nie lubię czy coś, to była (i może nawet jest!) piekielna ciekawość co zrobi Jared, tylko teraz ona... ona uszła w kąt. Dlaczego? Bo wtedy miał super-dobre stosunki z Marion i liczyłam na to, że będą razem... Tak, od zawsze liczyłam, że on będzie z Marion, a nie z Mary, przyznaję się, możecie mnie zlinczować! Ale teraz jak na to patrzę to... szkoda mi Mary. Szkoda mi jej, Jareda i dzieci, no i ogólnie mindfuck, bo nie wiem czego chcę. Jednocześnie chcę, żeby umarła, ale żeby żyła. Wiem, że śmierć w końcu nastąpi, ale raczej nie chcesz zdradzić kiedy to będzie, nie? :P No i czy ta Marion w końcu kogoś znajdzie?! ;)
Ktoś wyżej wspomniał, że chciałby mieć rodzinę taką jak Jay i Mary. I wiesz co? Ja też, ale bez śmierci. Uwielbiam cukierkowe, do bólu przesadzone, romantyczne historyjki, bo jestem dzieciaczek i tak miło się na to patrzy :3 A że ostatnio zrobiłam się jakoś strasznie wrażliwa, to tak wczułam się w tą Mary, że prawie mi się płakać chciało, że ja(!) umrę. Już nie raz planowało się scenariusze własne j śmierci i kiedy myślałam, że chcę umrzeć, tak naprawdę wcale tego nie chciałam. Boję się za każdym razem, gdy o tym pomyślę, dlatego uważam, że lepiej, gdy przyjdzie ona z zaskoczenia, niżeli wiesz, kiedy to nastąpi.
+To pseudo przygotowanie psychiczne... według mnie nie da przygotować się na śmierć, jakkolwiek ona by tego nie zrobiła zawsze będzie się bała :P
Dawaj następny, rób fanclub, a ja biorę lufę i strzelam sobie w łeb x)
Nikt go jeszcze nie założył :D Tak, jest krótszy niż zwykle, bo jak zauważyłaś, ma tylko jedną perspektywę. Miał mieć dwie, ale wtedy byłby za długi, więc zdecydowałam się na krótszą wersję :)
UsuńNajważniejsza jest równowaga. Nie może być ani za krótko, ani za długo, choć i tak teraz piszę troszkę dłuższe opisy niż w tym rozdziale ;)
Miło mi, że tak uważasz, naprawdę ;)
Cały pierwszy akapit to był sen. Od samego początku do strzału Courtney.
W sensie, że nie pasuję Ci, że Emily zwracała się do Mary per kochanie itp, tak? My się wydało to oczywiste, skoro nie widziała jej tyle lat. Poza tym pani King zawsze była typem kochającej, bardzo wylewnej matki ;)
Mary ma teraz 43 lata, to znaczy rocznikowo 44, ale w opowiadaniu mamy dopiero styczeń, a ona urodziny ma w grudniu :)
W sumie początek mógł sugerować, że Jared i Marion będą kochającą się nad życie parą, ale ja nigdy nie miałam tego w planach ;)
Wszystko się wyjaśni w swoim czasie ;)
No to dawaj, zakładaj, ja go chcę! :D Tak, tasiemce też nie są dobre, ale ja je lubię i z chęcią bym przyjęła taki twój rozdział na dziesięć stron... :3
UsuńNo i dobrze, pisz dłuższe, ale nie za długie :D
Dobra, ogarnęłam sen a jawę :D
No to już wiem co mi tu nie pasuje! Ta wielka matczyna miłość, tak! xD Wiem, że tak powinno być, ale po prostu mnie mdli jak jest taka słodka scena... ale też nie zawsze. Dobra, koniec, mam jakiś dziwny, niezrozumiały dla nikogo gust :P
Dwa lata to piszesz i się nie pogubiłaś w tym wszystkim? Szacun... :D
Zniszczyłaś moje marzenia, teraz ewidentnie idę się zabić.. :(
Gdzie ja bym go miała zakładać, to byłby szczyt egoizmu :D
UsuńNo wiesz, teraz rozdziały to mają u mnie nawet i po piętnaście stron ;D
A mi właśnie to pasuje, bo taka relacja między matką,a córką wydaje mi się być najnaturalniejsza, poza tym to ma być też taki kontrast dla Mary jako matki.
To dlatego, że często wracam do starszych rozdziałów, odświeżam sobie co nieco, plus do czegoś, co sama stworzyłam, mam zaskakująco dobrą pamięć :)
Przykro mi.
Kurde, popłakałam sie przy śnie Mary :C
OdpowiedzUsuńKiedy zobaczyłam treść tego komentarza, byłam pewna, że chodzi o sen, w którym Emily przeprowadza Mary przez najpiękniejsze momenty jej życia, ale to jednak nie ten rozdział :D
UsuńJeśli mnie pamięć nie myli, to i ja uroniłam łezkę, pisząc ten fragment, a teraz, kiedy go odświeżałam, miałam łzy w oczach, choć to chyba strasznie próżne.