Mary:
Gdy tylko otworzyłam oczy, poczułam dosyć nieprzyjemny ból w ręce, spowodowany tym, że przylegała do niej moja głowa. Podniosłam ją i w ciemności rozświetlonej przez przyklejone do sufitu świecące gwiazdki, zobaczyłam śpiącą jak suseł Courtney. Pan Ciastek był szczelnie przyciśnięty do jej klatki piersiowej, a w ustach, jak zwykle, znajdował się kciuk. Oddychała równo i powoli, unosząc delikatnie żółty kocyk.
Kiedy Jared powiedział, że mała chce, bym to właśnie ja zaśpiewała jej przed snem, poczułam ogromną radość. Jeszcze szczęśliwsza zrobiłam się, gdy Court zaczęła obsypywać mnie buziaczkami i tulić się do mnie tak, jakby bała się, że ktoś może jej mnie zabrać. Znów poczułam się stuprocentową matką.
Uśmiechnęłam się sama do siebie, rozmasowałam zdrętwiałą kończynę, po czym przesunęłam ją delikatnie po blond czuprynie swojego maleństwa i opuściłam jej pokój, zostawiając lekko uchylone drzwi. Dochodzące z salonu światło rozjaśniło mroki panujące na schodach, więc mogłam swobodnie zejść na dół. Byłam pewna, że nadal siedzą tam Jared i Claire, jednak pokój dzienny był zupełnie pusty. Nie licząc oczywiście dwóch brudnych kieliszków, z których mój mąż i nasz gość pili czerwone wino. Swoją drogą, to naprawdę niesamowite, jak z zakompleksionej, płochliwej nastolatki Valley zmieniła się w pewną siebie, znającą swoją wartość kobietę. Przez to wszystko zaczęłam zastanawiać się, co stało się z innymi moimi znajomymi z nastoletnich lat. Tak na dobrą sprawę znam tylko historię Olivera. Nie mam pojęcia, co dzieje się u Josha, Lisy czy Laury. Nasze kontakty urwały się wraz z moją przeprowadzką do Paryża i nawet po powrocie do Stanów już nigdy więcej nic o nich nie słyszałam. Nawet o Charliem, który swojego czasu był naprawdę znanym muzykiem i odnosił spore sukcesy na tym polu. Teraz jakby zapadł się pod ziemię, reszta też. Czasami zaczynam się nawet zastanawiać, czy naprawdę ich znałam, czy oni naprawdę istnieli, czy są tylko i wyłącznie wytworem mojej wyobraźni. Są dni, kiedy patrzę wstecz i wydaje mi się, że moja przeszłość nie jest prawdziwa, że to ja ją sobie wymyśliłam, że tak naprawdę po wypadku zapadłam w śpiączkę i obudziłam się z niej dopiero teraz, w dniu mojego ślubu z Jaredem. Wszyscy ludzie, których poznałam po czternastym kwietnia, to, co się od tamtej pory wydarzyło, to wszystko zdaje się istnieć tylko i wyłącznie w mojej głowie. O tym, że to było prawdziwe przypominają mi ślady na moim ciele, zdjęcia i Buddha for Mary. Obiecał, że to napisze i napisał. Powiedział, że piosenka o mnie będzie jego najlepszą piosenką i jest. Powiedział, że się ze mną ożeni i ożenił. Obiecał mi piękny dom w Kaliforni i słowa dotrzymał. Przysiągł, że zostanie ze mną do samego końca i zdaje się, że i tej obietnicy dotrzyma. Wyszłam za najbardziej słownego człowieka, jakiego nosił ten świat i jest mi głupio, że mi nie udało się spełnić danej mu obietnicy. Miałam urodzić mu syna, a nie urodziłam. Zawiodłam też samą siebie, bo miałam być wielką baletnicą, a wywalili mnie z podrzędnego baru ze striptizem. No, ale wydałam na świat dwie cudowne istotki, znów dogaduję się z ojcem, moja młodsza siostra wiedzie godne i szczęśliwe życie i gdyby nie ta choroba, moja egzystencja byłaby idealna.
Objęłam jeszcze raz wzrokiem stolik, na którym stały brudne naczynia i wyłączyłam światło, kierując się prosto do sypialni, której drzwi były uchylone. Weszłam do środka i jedynym, co usłyszałam, był równomierny oddech Jareda. Uśmiechnęłam się sama do siebie, zdjęłam ubranie, nałożyłam koszulę nocną i wsunęłam się pod ciepłą kołdrę, tuląc się mocno do ciała swojego męża. To go nie obudziło, mruknął tylko coś przez sen, a ja musnęłam jego nagie ramię wargami.
- Kocham cię - wyszeptałam, czując, że mimo głębokiego snu on doskonale mnie słyszy.
Zanim sama zamknęłam powieki, rzuciłam spojrzenie na ścianę, jednak w tych ciemnościach nie byłam w stanie dojrzeć swojego portretu. Popatrzę na niego jutro, popatrzymy razem i zapewne znów zaczniemy wspominać drugą noc w naszym wspólnym mieszkaniu w Bellingham...
Rano przebudziłam się w zupełnie pustym łóżku. Ignorując pulsującą z bólu wątrobę, przetarłam zamglone oczy i postawiłam stopy na chłodnych panelach. Z dłonią ułożoną na brzuchu podeszłam do okna i zobaczyłam, że przed domem nie ma samochodu Jareda. No tak, dochodziła ósma, o tej godzinie był umówiony z Tomo na odebranie od niego tortu dla naszej małej księżniczki.
Zagryzłam leciutko dolną wargę i korzystając z nieobecności swojego małżonka, zrobiłam sobie zastrzyk w sypialni.
Gdy tylko otworzyłam oczy, poczułam dosyć nieprzyjemny ból w ręce, spowodowany tym, że przylegała do niej moja głowa. Podniosłam ją i w ciemności rozświetlonej przez przyklejone do sufitu świecące gwiazdki, zobaczyłam śpiącą jak suseł Courtney. Pan Ciastek był szczelnie przyciśnięty do jej klatki piersiowej, a w ustach, jak zwykle, znajdował się kciuk. Oddychała równo i powoli, unosząc delikatnie żółty kocyk.
Kiedy Jared powiedział, że mała chce, bym to właśnie ja zaśpiewała jej przed snem, poczułam ogromną radość. Jeszcze szczęśliwsza zrobiłam się, gdy Court zaczęła obsypywać mnie buziaczkami i tulić się do mnie tak, jakby bała się, że ktoś może jej mnie zabrać. Znów poczułam się stuprocentową matką.
Uśmiechnęłam się sama do siebie, rozmasowałam zdrętwiałą kończynę, po czym przesunęłam ją delikatnie po blond czuprynie swojego maleństwa i opuściłam jej pokój, zostawiając lekko uchylone drzwi. Dochodzące z salonu światło rozjaśniło mroki panujące na schodach, więc mogłam swobodnie zejść na dół. Byłam pewna, że nadal siedzą tam Jared i Claire, jednak pokój dzienny był zupełnie pusty. Nie licząc oczywiście dwóch brudnych kieliszków, z których mój mąż i nasz gość pili czerwone wino. Swoją drogą, to naprawdę niesamowite, jak z zakompleksionej, płochliwej nastolatki Valley zmieniła się w pewną siebie, znającą swoją wartość kobietę. Przez to wszystko zaczęłam zastanawiać się, co stało się z innymi moimi znajomymi z nastoletnich lat. Tak na dobrą sprawę znam tylko historię Olivera. Nie mam pojęcia, co dzieje się u Josha, Lisy czy Laury. Nasze kontakty urwały się wraz z moją przeprowadzką do Paryża i nawet po powrocie do Stanów już nigdy więcej nic o nich nie słyszałam. Nawet o Charliem, który swojego czasu był naprawdę znanym muzykiem i odnosił spore sukcesy na tym polu. Teraz jakby zapadł się pod ziemię, reszta też. Czasami zaczynam się nawet zastanawiać, czy naprawdę ich znałam, czy oni naprawdę istnieli, czy są tylko i wyłącznie wytworem mojej wyobraźni. Są dni, kiedy patrzę wstecz i wydaje mi się, że moja przeszłość nie jest prawdziwa, że to ja ją sobie wymyśliłam, że tak naprawdę po wypadku zapadłam w śpiączkę i obudziłam się z niej dopiero teraz, w dniu mojego ślubu z Jaredem. Wszyscy ludzie, których poznałam po czternastym kwietnia, to, co się od tamtej pory wydarzyło, to wszystko zdaje się istnieć tylko i wyłącznie w mojej głowie. O tym, że to było prawdziwe przypominają mi ślady na moim ciele, zdjęcia i Buddha for Mary. Obiecał, że to napisze i napisał. Powiedział, że piosenka o mnie będzie jego najlepszą piosenką i jest. Powiedział, że się ze mną ożeni i ożenił. Obiecał mi piękny dom w Kaliforni i słowa dotrzymał. Przysiągł, że zostanie ze mną do samego końca i zdaje się, że i tej obietnicy dotrzyma. Wyszłam za najbardziej słownego człowieka, jakiego nosił ten świat i jest mi głupio, że mi nie udało się spełnić danej mu obietnicy. Miałam urodzić mu syna, a nie urodziłam. Zawiodłam też samą siebie, bo miałam być wielką baletnicą, a wywalili mnie z podrzędnego baru ze striptizem. No, ale wydałam na świat dwie cudowne istotki, znów dogaduję się z ojcem, moja młodsza siostra wiedzie godne i szczęśliwe życie i gdyby nie ta choroba, moja egzystencja byłaby idealna.
Objęłam jeszcze raz wzrokiem stolik, na którym stały brudne naczynia i wyłączyłam światło, kierując się prosto do sypialni, której drzwi były uchylone. Weszłam do środka i jedynym, co usłyszałam, był równomierny oddech Jareda. Uśmiechnęłam się sama do siebie, zdjęłam ubranie, nałożyłam koszulę nocną i wsunęłam się pod ciepłą kołdrę, tuląc się mocno do ciała swojego męża. To go nie obudziło, mruknął tylko coś przez sen, a ja musnęłam jego nagie ramię wargami.
- Kocham cię - wyszeptałam, czując, że mimo głębokiego snu on doskonale mnie słyszy.
Zanim sama zamknęłam powieki, rzuciłam spojrzenie na ścianę, jednak w tych ciemnościach nie byłam w stanie dojrzeć swojego portretu. Popatrzę na niego jutro, popatrzymy razem i zapewne znów zaczniemy wspominać drugą noc w naszym wspólnym mieszkaniu w Bellingham...
Rano przebudziłam się w zupełnie pustym łóżku. Ignorując pulsującą z bólu wątrobę, przetarłam zamglone oczy i postawiłam stopy na chłodnych panelach. Z dłonią ułożoną na brzuchu podeszłam do okna i zobaczyłam, że przed domem nie ma samochodu Jareda. No tak, dochodziła ósma, o tej godzinie był umówiony z Tomo na odebranie od niego tortu dla naszej małej księżniczki.
Zagryzłam leciutko dolną wargę i korzystając z nieobecności swojego małżonka, zrobiłam sobie zastrzyk w sypialni.
Zdążyłam wszystko schować do szuflady i usłyszałam zatrzymujące się auto.
Narzuciłam na siebie wiszącą na krześle dresową bluzę Jaya i wyszłam przed dom, by pomóc mu wnieść całkiem spore ciasto.
- Przytrzymam ci drzwi. - Uśmiechnęłam się, jednak on nie odwzajemnił tego gestu. Rzucił mi tylko suche dzięki i wszedł na korytarz. - No, a co z tym królikiem? - zapytałam, idąc za nim do kuchni.
- Przywiozą go o trzeciej.
- Super.
- Courtney jeszcze śpi?
- Tak. Słuchaj, nie miałbyś może ochoty na wspólny prysznic? - Stanęłam bliżej niego, przesuwając palec po opartej o blat dłoni. Mimo iż ból wymusił na mnie wzięcie morfiny, nastrój miałam znakomity i chciałam podzielić się nim ze swoim mężem.
- Już brałem.
- No to weźmiesz jeszcze raz. Wiesz, że ostatnio rzadko kiedy mam na to nastrój, skorzystajmy z tego. - Oparłam brodę o ramię Jareda i wypuściłam powietrze na jego szyję.
- Ale dzisiaj ja nie mam nastroju.
- Jerry, kotku, będzie bardzo miło, gwarantuję ci to. - Moja prawa dłoń skierowała się prosto na jego krocze, delikatnie się na nim zaciskając.
- Mam na imię Jared, nie Jerry - burknął i niespodziewanie się ode mnie odsunął.
- A tobie co? Lewą nogą wstałeś? - Spojrzałam na niego jak na kosmitę, jednak nic już nie powiedział, po prostu opuścił kuchnie, zostawiając mnie tam samą. Czyżby znowu włączył mu się tryb przewrażliwionego gwiazdorka? Pokręciłam głową i sama opuściłam oblane promieniami słonecznymi, obszerne pomieszczenie, kierując się do sypialni. Zabrałam stamtąd przygotowane specjalnie na dziś ciuchy i zamknęłam się w łazience, nie wiedząc nawet, gdzie jest Jared.
Po szybkim, samotnym prysznicu nawilżyłam ciało balsamem i wróciłam do sypialni. Mój mąż leżał na łóżku ze wzrokiem wbitym w ekran laptopa. Nie odwrócił go nawet na chwilę, co bardzo mnie zabolało. Gdyby nie fakt, że szłam do Courtney, najzwyczajniej w świecie bym się rozpłakała. Co ja mu takiego zrobiłam? Przecież jeszcze wczoraj wszystko było dobrze. Artyści, kto zrozumie tę rasę ludzką...
Ignorując go tak samo jak on zignorował mnie, udałam się na górę i weszłam do pokoju córki.
- Mój aniołek już nie śpi? - rzuciłam, gdy zobaczyłam przebudzającą się Courtney. Posłałam jej szeroki uśmiech i podeszłam do łóżeczka. - Wszystkiego najlepszego, kochanie. - Przytuliłam małą tak mocno, jak tylko mogłam, a ona cichutko zachichotała.
- A plezient?
- Prezent będzie później, jak przyjdą wszyscy goście.
- Bedzie Scotty? - Spojrzała na mnie z wielką nadzieją wymalowaną na twarzy i przetarła nosek lewą dłonią.
- Pewnie, że będzie.
- Siupel! - pisnęła, a ja podniosłam ją do góry.
- Dziś masz urodziny, więc sama wybierzesz, co chcesz ubrać.
- Coultney ma dwa latka, Coultney ma dwa latka - wyśpiewała do wymyślonej przez siebie melodii i z wielkim uśmiechem stanęła przed szafą ze swoimi ubrankami.
- Chcesz założyć sukienkę?
- Tak.
- Którą?
- Tom. - Wyjęła palec wskazujący z ust i nakierowała go na prostą, błękitną sukieneczkę sięgającą kolan.
- Niebieską, tak?
- Tak. I baletkowom
- Chcesz założyć spódniczkę na sukienkę?
- Tak. I pelusik.
- Kapelusik?
Mała skinęła głową, a ja wyjęłam z szafy wybrany przez nią strój, po czym z szuflady wyciągnęłam różowy materiał i słomiany kapelusz.
Kiedy do tego dosyć ekscentrycznego połączenia dorzuciła jeszcze żarówiaste, pomarańczowe rajstopy, mało co nie parsknęłam głośnym śmiechem. No, ale nie proponowałam jej przebrania się, w końcu obiecałam, że będzie mogła się ubrać, w co tylko będzie chciała, a obietnica, szczególnie ta złożona dziecku, to rzecz święta.
- Pokażemy się tatusiowi?
- Jecie nie.
- Dlaczego? Chcesz założyć coś jeszcze? - zapytałam nieco już przestraszona tym, co Court mogłaby jeszcze dorzucić. Ta jednak pomachała przecząco głową.
- Kośmetki.
- Mam cię pomalować?
- Tak. Pomaziuj Coultney.
- No dobra, ty moja strojnisio. - Po raz kolejny wzięłam małą na ręce i zaniosłam do dolnej łazienki, gdzie trzymałam wszystkie swoje kosmetyki. Tam pokryłam jej wargi różową pomadką, policzki delikatnym różem i powieki żółtym cieniem, który sama sobie wybrała.
Po skończonym zabiegu przejrzała się w lustrze i zadowolona z całkowitego efektu, podskoczyła do góry i klasnęła w dłonie.
- Ślićna Coultney.
Pokręciłam tylko głową i biorąc ją za rękę, zaprowadziłam do kuchni.
Narzuciłam na siebie wiszącą na krześle dresową bluzę Jaya i wyszłam przed dom, by pomóc mu wnieść całkiem spore ciasto.
- Przytrzymam ci drzwi. - Uśmiechnęłam się, jednak on nie odwzajemnił tego gestu. Rzucił mi tylko suche dzięki i wszedł na korytarz. - No, a co z tym królikiem? - zapytałam, idąc za nim do kuchni.
- Przywiozą go o trzeciej.
- Super.
- Courtney jeszcze śpi?
- Tak. Słuchaj, nie miałbyś może ochoty na wspólny prysznic? - Stanęłam bliżej niego, przesuwając palec po opartej o blat dłoni. Mimo iż ból wymusił na mnie wzięcie morfiny, nastrój miałam znakomity i chciałam podzielić się nim ze swoim mężem.
- Już brałem.
- No to weźmiesz jeszcze raz. Wiesz, że ostatnio rzadko kiedy mam na to nastrój, skorzystajmy z tego. - Oparłam brodę o ramię Jareda i wypuściłam powietrze na jego szyję.
- Ale dzisiaj ja nie mam nastroju.
- Jerry, kotku, będzie bardzo miło, gwarantuję ci to. - Moja prawa dłoń skierowała się prosto na jego krocze, delikatnie się na nim zaciskając.
- Mam na imię Jared, nie Jerry - burknął i niespodziewanie się ode mnie odsunął.
- A tobie co? Lewą nogą wstałeś? - Spojrzałam na niego jak na kosmitę, jednak nic już nie powiedział, po prostu opuścił kuchnie, zostawiając mnie tam samą. Czyżby znowu włączył mu się tryb przewrażliwionego gwiazdorka? Pokręciłam głową i sama opuściłam oblane promieniami słonecznymi, obszerne pomieszczenie, kierując się do sypialni. Zabrałam stamtąd przygotowane specjalnie na dziś ciuchy i zamknęłam się w łazience, nie wiedząc nawet, gdzie jest Jared.
Po szybkim, samotnym prysznicu nawilżyłam ciało balsamem i wróciłam do sypialni. Mój mąż leżał na łóżku ze wzrokiem wbitym w ekran laptopa. Nie odwrócił go nawet na chwilę, co bardzo mnie zabolało. Gdyby nie fakt, że szłam do Courtney, najzwyczajniej w świecie bym się rozpłakała. Co ja mu takiego zrobiłam? Przecież jeszcze wczoraj wszystko było dobrze. Artyści, kto zrozumie tę rasę ludzką...
Ignorując go tak samo jak on zignorował mnie, udałam się na górę i weszłam do pokoju córki.
- Mój aniołek już nie śpi? - rzuciłam, gdy zobaczyłam przebudzającą się Courtney. Posłałam jej szeroki uśmiech i podeszłam do łóżeczka. - Wszystkiego najlepszego, kochanie. - Przytuliłam małą tak mocno, jak tylko mogłam, a ona cichutko zachichotała.
- A plezient?
- Prezent będzie później, jak przyjdą wszyscy goście.
- Bedzie Scotty? - Spojrzała na mnie z wielką nadzieją wymalowaną na twarzy i przetarła nosek lewą dłonią.
- Pewnie, że będzie.
- Siupel! - pisnęła, a ja podniosłam ją do góry.
- Dziś masz urodziny, więc sama wybierzesz, co chcesz ubrać.
- Coultney ma dwa latka, Coultney ma dwa latka - wyśpiewała do wymyślonej przez siebie melodii i z wielkim uśmiechem stanęła przed szafą ze swoimi ubrankami.
- Chcesz założyć sukienkę?
- Tak.
- Którą?
- Tom. - Wyjęła palec wskazujący z ust i nakierowała go na prostą, błękitną sukieneczkę sięgającą kolan.
- Niebieską, tak?
- Tak. I baletkowom
- Chcesz założyć spódniczkę na sukienkę?
- Tak. I pelusik.
- Kapelusik?
Mała skinęła głową, a ja wyjęłam z szafy wybrany przez nią strój, po czym z szuflady wyciągnęłam różowy materiał i słomiany kapelusz.
Kiedy do tego dosyć ekscentrycznego połączenia dorzuciła jeszcze żarówiaste, pomarańczowe rajstopy, mało co nie parsknęłam głośnym śmiechem. No, ale nie proponowałam jej przebrania się, w końcu obiecałam, że będzie mogła się ubrać, w co tylko będzie chciała, a obietnica, szczególnie ta złożona dziecku, to rzecz święta.
- Pokażemy się tatusiowi?
- Jecie nie.
- Dlaczego? Chcesz założyć coś jeszcze? - zapytałam nieco już przestraszona tym, co Court mogłaby jeszcze dorzucić. Ta jednak pomachała przecząco głową.
- Kośmetki.
- Mam cię pomalować?
- Tak. Pomaziuj Coultney.
- No dobra, ty moja strojnisio. - Po raz kolejny wzięłam małą na ręce i zaniosłam do dolnej łazienki, gdzie trzymałam wszystkie swoje kosmetyki. Tam pokryłam jej wargi różową pomadką, policzki delikatnym różem i powieki żółtym cieniem, który sama sobie wybrała.
Po skończonym zabiegu przejrzała się w lustrze i zadowolona z całkowitego efektu, podskoczyła do góry i klasnęła w dłonie.
- Ślićna Coultney.
Pokręciłam tylko głową i biorąc ją za rękę, zaprowadziłam do kuchni.
Podczas gdy ja szykowałam śniadanie, ona siedziała w foteliku i machając nogami, śpiewała wymyśloną rano piosenkę, którą przeplatała okrzykiem mającym przywołać do kuchni Jareda.
- Coultney ma dwa latka, Coultney ma dwa latka. Tatuś! Choć! Tatuś! Coultney ma dwa latka...
Po krótkiej chwili na progu stanął Jared i chyba pierwszy raz dzisiejszego dnia szeroko się uśmiechnął.
- No proszę, jak mój aniołek pięknie śpiewa. I jak ślicznie wygląda.
- Siama blałam.
- Sama wybierałaś ciuchy?
- Tak.
- No właśnie widzę. - Jerry wszedł wgłąb pomieszczenia i podobnie jak ja wcześniej, złożył naszej córce życzenia i wycałował ją. Na mnie nawet nie spojrzał.
Ukrywając swój smutek, wlałam owsiankę do trzech przygotowanych miseczek. Jedną postawiłam na plastikowym blaciku, dwie pozostałe na stole.
- Tylko mi nie mów, że już jadłeś.
- Nie jadłem. - Jared chwycił w dłoń łyżkę. Widząc to Courtney, zrobiła dokładnie to samo.
- Jesteś na mnie zły? - zapytałam męża, przerywając wręcz przeszywającą ciszę.
- Nie jestem.
- Więc dlaczego tak się zachowujesz?
- Normalnie się zachowuję.
- Nie, Jared, wcale nie normalnie - rzuciłam, patrząc mu w oczy.
- Nie cie juś - odezwała się Court i odłożyła łyżeczkę. Nic jej nie odpowiedziałam, tylko czekałam na jakieś słowo od Jareda.
- Po prostu nie miałem ochoty na seks. Ty wiecznie jej nie masz i ja nie robię ci wyrzutów. - Powiedział to takim tonem, że aż poczułam ukłucie w sercu.
- Dobrze wiesz, że to dlatego, że jestem jeszcze chora, przecież już o tym rozmawialiśmy.
- Ale wyzdrowiałabyś szybciej, gdybyś sobie nie popijała.
- Co?!
- To, co słyszałaś, przestań chlać wódę, to wyzdrowiejesz.
- Jaką wódę? O czym ty w ogóle mówisz?
- Nie udawaj, Mary. Przestań, kurwa, udawać! - wrzasnął niespodziewanie, wystraszając tym Courtney. - Myślisz, że nie zauważyłem, że brakuje butelki wódki?! Myślisz, że jestem aż takim idiotą?! Ciągle pieprzysz, że chcesz wyzdrowieć, a robisz wszystko, żeby tak się nie stało!
- Wypiłam tylko raz, byłam zdenerwowana!
- Tylko raz?! Mary, kurwa mać, byłaś pieprzoną alkoholiczką, masz pierdolonego raka, nie powinnaś nawet wąchać alkoholu! - Jerry krzyczał tak głośno i używał takich słów, że dosłownie czułam, jak pęka mi serce.
- Nie krzycz na mnie!
- Jestem w swoim domu, będę robił, co tylko będę chcia... Courtney!
Odwróciłam się i dopiero teraz usłyszałam ten okropny dźwięk wydobywający się z jej gardełka, który nagle się urwał. Twarz naszej córki zaczęła przybierać dziwną barwę. Szybko do niej podbiegłam i niemal zamarłam.
- Jared, ona się dusi!
Leżąc w moich ramionach na tyłach samochodu, Courtney powoli zaczynała oddychać regularnie. Jej twarz z sinej zrobiła się blada, a ściekające po niej łzy spadały na niebieską sukienkę. Zapłakana głaskałam ją drżąca dłonią po głowie i robiłam wszystko, co mogłam, by jakoś ją uspokoić, choć sama byłam od spokoju daleka.
- Już dojeżdżamy - odezwał się Jared silnie drżącym głosem.
- Słyszysz, skarbie, zaraz będziemy na miejscu, już za chwilkę. - Moje usta musnęły blade jak ściana czółko Courtney, a Jay skręcił w prawo. Po chwili zatrzymał się przed szpitalem i szybko otworzył nam drzwiczki. Nie włączając nawet alarmu, wbiegliśmy do placówki medycznej, gdzie od razu wpadliśmy na lekarza.
- Co się dzieje?
- Mała zaczęła najpierw kaszleć, a potem się dusić - wyjaśnił Jared z niemałym trudem.
- Ale teraz już jest chyba lepiej - rzucił mężczyzna w białym kitlu, przyglądając się unoszącej się w miarę równomiernie klatce piersiowej Court.
- Już tak, ale to nie pierwszy taki atak.
- Dobrze, chodźmy do mojego gabinetu.
Gdyby nie fakt, że nie mogłam wydobyć z siebie głosu, opieprzyłabym tego doktorka na czym świat stoi. Zdawał się zupełnie bagatelizować to, co spotkało nasze dziecko.
- Proszę siadać. Jak mała się nazywa?
- Courtney. Courtney Leto.
- Mają państwo przy sobie jej książeczkę zdrowia? - zapytał, odrywając wzrok od ekranu monitora.
- Cholera jasna, dziecko mi się prawie udusiło, a pan myśli, że biegałam po domu i szukałam pierdolonej książeczki?! - wrzasnęłam, a lekarz aż podskoczył na swoim kręconym fotelu. - Niech pan przestanie pieprzyć, tylko ją zbada!
- Już dobrze, niech się pani nie denerwuje.
- Spokojnie, Mary. - Drżąca dłoń Jareda spoczęła na moim ramieniu, co nieco ukoiło moje nerwy, ale nie na na tyle, by powstrzymać nadmierną ruchliwość wszystkich mięśni.
- Niech pani ją rozbierze. - Brunet sięgnął po leżący na biurku stetoskop i zaczął kierować się w stronę rozkładanego fotela przeznaczonego dla pacjentów, na którym siedziałam z Courtney na kolanach. Bardzo delikatnie zaczęłam ściągać jej sukieneczkę, na co ta głośno mruknęła.
- Court, skarbie, muszę cię rozebrać, żeby pan doktor mógł cię zbadać.
- Nie cie - wydukała ledwo co słyszalnym głosem, patrząc na mnie załzawionymi oczkami.
- Wiem, że nie chcesz, ale trzeba.
Mała wygięła tylko usta w podkowę, po czym pozwoliła pozbawić się ubrania. Doktor włożył górną część swojego instrumentu do uszu, a dolną przytknął do klatki piersiowej Courtney, każąc jej przy tym głęboko oddychać.
- Bardzo ładnie. Jeszcze troszkę.
Zimna końcówka przeniosła się na plecy naszej córki, a jej twarz wyrażała coraz większy smutek. Nic dziwnego, w końcu miała się dzisiaj świetnie bawić na swoim przyjęciu urodzinowym, a nie siedzieć u lekarza.
Ścisnęłam mocniej jej rączkę i posłałam pocieszające spojrzenie. Jared również starał się do niej uśmiechać, by poczuła się bardziej komfortowo.
- I co? - zapytał mój mąż, gdy tylko lekarz odsunął się od naszego dziecka.
- Niestety słyszę podejrzane szmery w płucach. Radziłbym zostawić dziecko na noc i zrobić wszystkie potrzebne badania. Mi to wygląda na astmę. Wspomniał pan, panie ... - mężczyzna rzucił okiem na monitor - Leto, że to nie pierwszy taki atak. Kiedy był pierwszy i co go spowodowało? No i w jakich okolicznościach wystąpił ten?
- Pierwszy kilka dni temu. Nie wiemy, co było przyczyną, bo mała była w pokoju ze swoją starszą siostrą. No, ale z tego, co mówiła, to przyszło nagle, a dzisiaj ... dziś ... - Tu przerwał, więc odezwałam się ja.
- Dzisiaj zaczęła się dusić, gdy ja i mąż się kłóciliśmy.
- No tak, klasyczna stresująca sytuacja. Czy dziecko jeszcze wcześniej miało problemy z oddychaniem?
- Tak. Zaraz po narodzinach była podłączona do respiratora, bo nie mogła samodzielnie oddychać, ale to trwało zaledwie kilkanaście godzin, potem wszystko było w porządku.
- Rozumiem. - Lekarz wystukał coś na klawiaturze. - Dziecko jest ubezpieczone?
- Tak, ale za wszystkie badania zapłacę sam, byle tylko zrobiono je dobrze i szybko.
- To nie będzie konieczne, panie Leto. Ubezpieczenie obejmuje cały komplet bardzo dokładnych badań. Pan może w tym czasie pojechać do domu i przywieźć dziecku piżamę i ewentualnie jakąś zabawkę, bo wykonanie wszystkich badań może trochę potrwać, no i wolę poobserwować ją przez noc.
- Jasne. - Jared posłał doktorowi blady uśmiech, a ja ubrałam z powrotem Courtney jej błękitną sukienkę. Różową spódniczkę zwinęłam w kłębek.
- Proszę, tu mają państwo skierowanie na odpowiednie badania razem z numerami sal.
Podniosłam Courtney do góry i przejęłam kilka dopiero co wydrukowanych świstków.
Wszyscy troje opuściliśmy nieco duszny gabinet i podeszliśmy pod oddalone o kilka kroków drzwi. Tam jednak trwało badanie, więc musieliśmy chwilę zaczekać.
- To wszystko moja wina - rzucił Jared, wbijając wzrok w białą podłogę. - To ja zacząłem tę durną kłótnie. To przeze mnie Courtney jest tutaj.
- To nie jest niczyja wina. Równie dobrze mogła zacząć się dusić w trakcie przyjęcia - odpowiedziałam, przeczesując delikatnie włoski milczącej córki. Pierwszy raz widzę ją taką przygnębioną i jest to widok łamiący serce.
- I tak czuję się winny. Przepraszam, Mary, cholernie mi przykro.
- Mi też, ale nie rozmawiajmy teraz o tym, dobrze? Jedź do domu, przywieź jej piżamkę i Pana Ciastka.
- Dobrze. Kocham was, kocham was najbardziej na świecie. - Wargi Jareda musnęły najpierw czółko Courtney, a potem moje usta. Delikatnie się uśmiechnęłam i odprowadziłam go wzrokiem do najbliższego zakrętu.
- Dzie tatuś? - zapytała Courtney, odrywając głowę od mojego ramienia.
- Poszedł do domku po twoje rzeczy, zaraz wróci.
- Ja teś cie do domku.
- Wiem, ale musimy zostać.
- Ale Scotty psicie. - Mała zmarszczyła brwi, a do jej oczu znów zaczęły napływać łzy.
- Tatuś zadzwoni do cioci Marion i powie jej, że nie ma nas w domku, żeby przyjechała ze Scottym jutro.
- Bojam się - rzuciła, a po jej policzkach znów ściekły łzy.
- Wiem, kotku, wiem, ale mamusia jest przy tobie i nie zostawi cię nawet na sekundkę. - Przycisnęłam wargi do czubka jej głowy i zaczęłam nią delikatnie kołysać. Moje biedne maleństwo...
Neil:
Delikatnie odsunąłem dłoń Kelly ze swojego ramienia i wygrzebałem się spod kołdry, kierując się prosto do mini baru, w którym zamiast alkoholu stały napoje gazowane, ale to nie o zaspokojenie pragnienia mi chodziło. Nieco się pochyliłem i wyjąłem stamtąd plastikowe opakowanie z kostkami lodu, które przerzuciłem do niedużego woreczka. Zawiązałem go, zdjąłem podkoszulkę i przyłożyłem do tego paskudnego siniaka pozostawionego na moim ciele przez kij kierowany ręką Otisa. Jakim cudem dowiedział się o tym, że spałem z jego córką? Skąd wiedział o mnie i Kelly? Z początku to wszystko wydawało mi się niejasne, ale teraz odpowiedź nasuwa się sama - Amanda. To ona musiała mu o tym wszystkim powiedzieć, tylko teraz, jak ona się dowiedziała? Czyżby doniósł jej któryś z sąsiadów? A może ma w mieszkaniu ukrytą kamerę? Nie, to jest głupie. Zamiast tworzyć jakieś mongolskie teorie, po prostu do niej zadzwonię. Może odbierze i wyjaśni mi całą tę chorą sytuację. Godzina, która jest godzina? Czwarta nad ranem, trochę za wcześnie na telefony, poczekam do siódmej, wtedy Otis już na pewno będzie na nogach.
- Neil? - usłyszałem zachrypnięty głos Kelly i odwróciłem się w stronę łóżka. - Dlaczego nie śpisz?
- Robię sobie okład.
- A jednak cię boli.
- Tylko trochę - odpowiedziałem i w tym momencie głośno kichnąłem.
- No i jeszcze do tego złapałeś przeziębienie. Wracaj do łóżka.
- Tak jest, mamusiu. - Kolejne kichnięcie. Tucker tylko pokręciła głową, a ja wróciłem na miejsce obok niej, cały czas trzymając lód przy skórze. Z jednej strony to przynosi ogromną ulgę, ale z drugiej wzmaga odczuwane wewnątrz mojego ciała zimno i dreszcze.
- Neil, to wcale nie jest śmieszne. Niewyleczone przeziębienie może zmienić się w jakieś naprawdę poważne cholerstwo.
- Kupię jakieś witaminy i po krzyku, a do lekarza pójdę, gdy wrócimy do domu.
- Boże, jaki ty jesteś uparty. - Kell pokręciła głową i położyła się na lewym boku plecami do mnie. Też chciałem zasnąć, ale nie pozwolił mi na to rodzący się w mojej głowie ból. Jak się wali, to wszystko na raz.
Po dwóch godzinach męczenia się z bólem wstałem z materaca i podszedłem do wiszących na fotelu spodni, w których na całe szczęście były papierosy. Pociągając nosem, wyjąłem jednego z paczki i wyszedłem na korytarz, by nie zadymiać pokoju Kelly. Co prawda na ścianie wisiał znak mówiący o zakazie palenia, ale zupełnie to zignorowałem i opatulony kocem usiadłem przy drzwiach, mocno zaciągając się zabójczym dymem. Wiem, że to szkodzi, ale z palenia nie zrezygnowałby nawet, gdyby proponowano mi w zamian milion dolarów.
Z przymrużonymi z bólu oczami oparłem się o ścianę i powoli wypuszczałem szare kłębki ze swoich płuc, które powoli zaczynał męczyć kaszel. Oczywistym było, że bieganie na mrozie w takim stroju będzie miało swoje konsekwencje, no ale kiedy człowiek jest w niebezpieczeństwie, nie myśli o nich. Robi najbardziej absurdalne rzeczy byle tylko ratować swój parszywy tyłek. Musiałem wyjść przez to okno, bo wiem, że Otis jest zdolny do wszystkiego, nawet do zabójstwa. Patrząc na to wszystko przez pryzmat jego zaściankowych poglądów, splamiłem honor jego córki, a co za tym idzie i jego własny, a takiego czegoś się nie odpuszcza. Wiem, że facet nie spocznie, dopóki mnie nie zabije, albo co gorsza, nie wykastruje, więc chcę jak najszybciej opuścić ten kraj, nawet za cenę rzucenia pracy, co jest jednoznaczne z zapłaceniem kary za złamanie warunków kontraktu. Całe szczęście mam znajomości i zespół, więc jakoś wygrzebię się z tego dołka, a przynajmniej taką mam nadzieję.
Zgasiłem papierosa o stojący tuż przy mnie opróżniony pojemnik na śmieci i wróciłem do pokoju. Kelly jeszcze spała, zegarek w telefonie wskazywał szóstą czterdzieści trzy. Postanowiłem zaryzykować i zadzwonić do Amandy. Usiadłem więc wygodnie w fotelu, odkaszlnąłem i wybrałem numer dwudziestolatki. Odebrała po trzech sygnałach.
- Czego chcesz, ty pieprzona świnio?! - warknęła na powitanie.
- Zapytać, o co tu chodzi. Leżę sobie spokojnie na łóżku, a tu nagle wpada twój ojciec z kijem i zaczyna mnie gonić. Ledwie co przed nim uciekłem.
- Nie udawaj, że nie wiesz, o co chodzi. To tylko znajoma z pracy, tak? Właśnie widziałam, jaka z niej twoja znajoma! - wrzasnęła tak głośno, że aż musiałem odsunąć telefon od ucha.
- Co widziałaś?
- Widziałam, jak się z nią pieprzyłeś i to w moim mieszkaniu! Specjalnie wróciłam wcześniej do domu, żeby zrobić ci niespodziankę, a ty leżałeś w łóżku z tą pieprzoną dziwką!
- Nie mów tak o Kelly - warknąłem mimowolnie.
- Będę mówiła, co tylko będę chciała! Nie chcę cię już nigdy więcej widzieć! Mam nadzieję, że będziesz się smażył w piekle za to, co mi zrobiłeś! Nienawidzę cię, Stevens, nienawidzę! - wykrzyczała najgłośniej jak potrafiła i rozłączyła się.
- I co? - Kelly usiadła na skrawku miękkiego mebla i położyła dłoń na moim ramieniu.
- Widziała nas. Wróciła wcześniej do domu i zobaczyła nas w łóżku - wydukałem, przecierając twarz dłonią.
- Mówiłam, że tak będzie. - Tucker zdjęła kończynę z mojego ciała i wstała z miejsca. - Mówiłam, że to głupi pomysł, ale ty mnie nie słuchałeś i teraz masz.
- Co mam? I tak mi na niej nie zależało. Wcześniej czy później sam bym ją zostawił.
- No, ale musisz teraz rezygnować z pracy i w ogóle - rzuciła, patrząc na mnie smutnym wzrokiem.
- Nieważne. W końcu skończyła się ta cała szopka i nie muszę już niczego udawać.
- Udawać? - Kelly spojrzała na mnie pytającym wzrokiem i usiadła tym razem w fotelu na przeciwko, Opowiedziałem jej o tym, że Otisowie byli pewni, że jestem nieskazitelnym dżentelmenem z Ameryki.
- I oni to łyknęli?
- Jak małpa kit.
- Jesteś lepszym aktorem niż myślałam. - Kell pokręciła głową i szeroko się uśmiechnęła.
- Nie ma mowy. Nie, nie i jeszcze raz nie!
- Angie, proszę cię, to zajmie ci góra godzinkę.
- Nie mam zamiaru robić przysług temu, temu ... - Tu asystentka Tucker rzuciła mi mordercze spojrzenie. - Temu parszywemu gnojowi.
- Wiem, że mnie nie lubisz, zresztą z wzajemnością, ale proszę cię tylko o to, byś zabrała moje rzeczy od tej wariatki. Mogę ci nawet za to zapłacić.
- Neil nie pójdzie tam sam, bo jest chory, mnie widziała z nim w łóżku, więc wolę nie ryzykować, a ciebie nie zna. Powiesz, że jesteś jego menadżerką i tyle. Angie, proszę cię, jak przyjaciółkę przyjaciółkę.
- Niech będzie, ale to jeden, jedyny raz i żeby nie było, robię to dla ciebie, nie dla tej męskiej świni.
Kobiety...
........................
- Courtney po narodzinach miała problemy z oddychaniem, a ja cały czas o tym pamiętałam i od dawna planowałam kontynuację owych problemów. Kaszel w rozdziale sto trzydziestym dziewiątym nie był przypadkowy, miał być swojego rodzaju wprowadzeniem do kłopotów zdrowotnych panny Leto. Co do formy badań i stawiania diagnozy, nie mam zielonego pojęcia, czy ukazałam to poprawnie, ale nie jestem lekarzem, nigdy też nie diagnozowano u mnie astmy. Czytałam tylko co nieco w Internecie, jakimi badaniami się to diagnozuje i improwizowałam. Zawsze można zwalić wszystko na przywilej autora - fikcje literacką.
- Dzisiaj już za nic nie dziękuję, bo z tego, co zauważyłam, działa to zupełnie w inną stronę, niż powinno. Nie chcę oczywiście znowu marudzić, ale jest mi przykro. Jest mi przykro z powodu ludzi, którzy kiedyś wykazywali tak ogromne zainteresowanie, a teraz nagle przestali. To nie motywuje, wręcz zniechęca do wszystkiego, bo sprawia, że myślę, że faktycznie wszystko spieprzyłam, mówią mi to też znikający obserwujący, ale trudno. Dokończę to dla samej siebie i podzielę z tymi, którym jeszcze zależy i tymi, którzy się po prostu nudzą i chcą się czymś na moment zająć.
- Tych, którzy nie odwiedzają Marsowych Miniaturek i nie mieli jeszcze okazji zapoznać się z moim najnowszym tworem, zapraszam do czytania miniaturki pt. Pan życia i śmierci >>KLIK<<
- Coultney ma dwa latka, Coultney ma dwa latka. Tatuś! Choć! Tatuś! Coultney ma dwa latka...
Po krótkiej chwili na progu stanął Jared i chyba pierwszy raz dzisiejszego dnia szeroko się uśmiechnął.
- No proszę, jak mój aniołek pięknie śpiewa. I jak ślicznie wygląda.
- Siama blałam.
- Sama wybierałaś ciuchy?
- Tak.
- No właśnie widzę. - Jerry wszedł wgłąb pomieszczenia i podobnie jak ja wcześniej, złożył naszej córce życzenia i wycałował ją. Na mnie nawet nie spojrzał.
Ukrywając swój smutek, wlałam owsiankę do trzech przygotowanych miseczek. Jedną postawiłam na plastikowym blaciku, dwie pozostałe na stole.
- Tylko mi nie mów, że już jadłeś.
- Nie jadłem. - Jared chwycił w dłoń łyżkę. Widząc to Courtney, zrobiła dokładnie to samo.
- Jesteś na mnie zły? - zapytałam męża, przerywając wręcz przeszywającą ciszę.
- Nie jestem.
- Więc dlaczego tak się zachowujesz?
- Normalnie się zachowuję.
- Nie, Jared, wcale nie normalnie - rzuciłam, patrząc mu w oczy.
- Nie cie juś - odezwała się Court i odłożyła łyżeczkę. Nic jej nie odpowiedziałam, tylko czekałam na jakieś słowo od Jareda.
- Po prostu nie miałem ochoty na seks. Ty wiecznie jej nie masz i ja nie robię ci wyrzutów. - Powiedział to takim tonem, że aż poczułam ukłucie w sercu.
- Dobrze wiesz, że to dlatego, że jestem jeszcze chora, przecież już o tym rozmawialiśmy.
- Ale wyzdrowiałabyś szybciej, gdybyś sobie nie popijała.
- Co?!
- To, co słyszałaś, przestań chlać wódę, to wyzdrowiejesz.
- Jaką wódę? O czym ty w ogóle mówisz?
- Nie udawaj, Mary. Przestań, kurwa, udawać! - wrzasnął niespodziewanie, wystraszając tym Courtney. - Myślisz, że nie zauważyłem, że brakuje butelki wódki?! Myślisz, że jestem aż takim idiotą?! Ciągle pieprzysz, że chcesz wyzdrowieć, a robisz wszystko, żeby tak się nie stało!
- Wypiłam tylko raz, byłam zdenerwowana!
- Tylko raz?! Mary, kurwa mać, byłaś pieprzoną alkoholiczką, masz pierdolonego raka, nie powinnaś nawet wąchać alkoholu! - Jerry krzyczał tak głośno i używał takich słów, że dosłownie czułam, jak pęka mi serce.
- Nie krzycz na mnie!
- Jestem w swoim domu, będę robił, co tylko będę chcia... Courtney!
Odwróciłam się i dopiero teraz usłyszałam ten okropny dźwięk wydobywający się z jej gardełka, który nagle się urwał. Twarz naszej córki zaczęła przybierać dziwną barwę. Szybko do niej podbiegłam i niemal zamarłam.
- Jared, ona się dusi!
Leżąc w moich ramionach na tyłach samochodu, Courtney powoli zaczynała oddychać regularnie. Jej twarz z sinej zrobiła się blada, a ściekające po niej łzy spadały na niebieską sukienkę. Zapłakana głaskałam ją drżąca dłonią po głowie i robiłam wszystko, co mogłam, by jakoś ją uspokoić, choć sama byłam od spokoju daleka.
- Już dojeżdżamy - odezwał się Jared silnie drżącym głosem.
- Słyszysz, skarbie, zaraz będziemy na miejscu, już za chwilkę. - Moje usta musnęły blade jak ściana czółko Courtney, a Jay skręcił w prawo. Po chwili zatrzymał się przed szpitalem i szybko otworzył nam drzwiczki. Nie włączając nawet alarmu, wbiegliśmy do placówki medycznej, gdzie od razu wpadliśmy na lekarza.
- Co się dzieje?
- Mała zaczęła najpierw kaszleć, a potem się dusić - wyjaśnił Jared z niemałym trudem.
- Ale teraz już jest chyba lepiej - rzucił mężczyzna w białym kitlu, przyglądając się unoszącej się w miarę równomiernie klatce piersiowej Court.
- Już tak, ale to nie pierwszy taki atak.
- Dobrze, chodźmy do mojego gabinetu.
Gdyby nie fakt, że nie mogłam wydobyć z siebie głosu, opieprzyłabym tego doktorka na czym świat stoi. Zdawał się zupełnie bagatelizować to, co spotkało nasze dziecko.
- Proszę siadać. Jak mała się nazywa?
- Courtney. Courtney Leto.
- Mają państwo przy sobie jej książeczkę zdrowia? - zapytał, odrywając wzrok od ekranu monitora.
- Cholera jasna, dziecko mi się prawie udusiło, a pan myśli, że biegałam po domu i szukałam pierdolonej książeczki?! - wrzasnęłam, a lekarz aż podskoczył na swoim kręconym fotelu. - Niech pan przestanie pieprzyć, tylko ją zbada!
- Już dobrze, niech się pani nie denerwuje.
- Spokojnie, Mary. - Drżąca dłoń Jareda spoczęła na moim ramieniu, co nieco ukoiło moje nerwy, ale nie na na tyle, by powstrzymać nadmierną ruchliwość wszystkich mięśni.
- Niech pani ją rozbierze. - Brunet sięgnął po leżący na biurku stetoskop i zaczął kierować się w stronę rozkładanego fotela przeznaczonego dla pacjentów, na którym siedziałam z Courtney na kolanach. Bardzo delikatnie zaczęłam ściągać jej sukieneczkę, na co ta głośno mruknęła.
- Court, skarbie, muszę cię rozebrać, żeby pan doktor mógł cię zbadać.
- Nie cie - wydukała ledwo co słyszalnym głosem, patrząc na mnie załzawionymi oczkami.
- Wiem, że nie chcesz, ale trzeba.
Mała wygięła tylko usta w podkowę, po czym pozwoliła pozbawić się ubrania. Doktor włożył górną część swojego instrumentu do uszu, a dolną przytknął do klatki piersiowej Courtney, każąc jej przy tym głęboko oddychać.
- Bardzo ładnie. Jeszcze troszkę.
Zimna końcówka przeniosła się na plecy naszej córki, a jej twarz wyrażała coraz większy smutek. Nic dziwnego, w końcu miała się dzisiaj świetnie bawić na swoim przyjęciu urodzinowym, a nie siedzieć u lekarza.
Ścisnęłam mocniej jej rączkę i posłałam pocieszające spojrzenie. Jared również starał się do niej uśmiechać, by poczuła się bardziej komfortowo.
- I co? - zapytał mój mąż, gdy tylko lekarz odsunął się od naszego dziecka.
- Niestety słyszę podejrzane szmery w płucach. Radziłbym zostawić dziecko na noc i zrobić wszystkie potrzebne badania. Mi to wygląda na astmę. Wspomniał pan, panie ... - mężczyzna rzucił okiem na monitor - Leto, że to nie pierwszy taki atak. Kiedy był pierwszy i co go spowodowało? No i w jakich okolicznościach wystąpił ten?
- Pierwszy kilka dni temu. Nie wiemy, co było przyczyną, bo mała była w pokoju ze swoją starszą siostrą. No, ale z tego, co mówiła, to przyszło nagle, a dzisiaj ... dziś ... - Tu przerwał, więc odezwałam się ja.
- Dzisiaj zaczęła się dusić, gdy ja i mąż się kłóciliśmy.
- No tak, klasyczna stresująca sytuacja. Czy dziecko jeszcze wcześniej miało problemy z oddychaniem?
- Tak. Zaraz po narodzinach była podłączona do respiratora, bo nie mogła samodzielnie oddychać, ale to trwało zaledwie kilkanaście godzin, potem wszystko było w porządku.
- Rozumiem. - Lekarz wystukał coś na klawiaturze. - Dziecko jest ubezpieczone?
- Tak, ale za wszystkie badania zapłacę sam, byle tylko zrobiono je dobrze i szybko.
- To nie będzie konieczne, panie Leto. Ubezpieczenie obejmuje cały komplet bardzo dokładnych badań. Pan może w tym czasie pojechać do domu i przywieźć dziecku piżamę i ewentualnie jakąś zabawkę, bo wykonanie wszystkich badań może trochę potrwać, no i wolę poobserwować ją przez noc.
- Jasne. - Jared posłał doktorowi blady uśmiech, a ja ubrałam z powrotem Courtney jej błękitną sukienkę. Różową spódniczkę zwinęłam w kłębek.
- Proszę, tu mają państwo skierowanie na odpowiednie badania razem z numerami sal.
Podniosłam Courtney do góry i przejęłam kilka dopiero co wydrukowanych świstków.
Wszyscy troje opuściliśmy nieco duszny gabinet i podeszliśmy pod oddalone o kilka kroków drzwi. Tam jednak trwało badanie, więc musieliśmy chwilę zaczekać.
- To wszystko moja wina - rzucił Jared, wbijając wzrok w białą podłogę. - To ja zacząłem tę durną kłótnie. To przeze mnie Courtney jest tutaj.
- To nie jest niczyja wina. Równie dobrze mogła zacząć się dusić w trakcie przyjęcia - odpowiedziałam, przeczesując delikatnie włoski milczącej córki. Pierwszy raz widzę ją taką przygnębioną i jest to widok łamiący serce.
- I tak czuję się winny. Przepraszam, Mary, cholernie mi przykro.
- Mi też, ale nie rozmawiajmy teraz o tym, dobrze? Jedź do domu, przywieź jej piżamkę i Pana Ciastka.
- Dobrze. Kocham was, kocham was najbardziej na świecie. - Wargi Jareda musnęły najpierw czółko Courtney, a potem moje usta. Delikatnie się uśmiechnęłam i odprowadziłam go wzrokiem do najbliższego zakrętu.
- Dzie tatuś? - zapytała Courtney, odrywając głowę od mojego ramienia.
- Poszedł do domku po twoje rzeczy, zaraz wróci.
- Ja teś cie do domku.
- Wiem, ale musimy zostać.
- Ale Scotty psicie. - Mała zmarszczyła brwi, a do jej oczu znów zaczęły napływać łzy.
- Tatuś zadzwoni do cioci Marion i powie jej, że nie ma nas w domku, żeby przyjechała ze Scottym jutro.
- Bojam się - rzuciła, a po jej policzkach znów ściekły łzy.
- Wiem, kotku, wiem, ale mamusia jest przy tobie i nie zostawi cię nawet na sekundkę. - Przycisnęłam wargi do czubka jej głowy i zaczęłam nią delikatnie kołysać. Moje biedne maleństwo...
Neil:
Delikatnie odsunąłem dłoń Kelly ze swojego ramienia i wygrzebałem się spod kołdry, kierując się prosto do mini baru, w którym zamiast alkoholu stały napoje gazowane, ale to nie o zaspokojenie pragnienia mi chodziło. Nieco się pochyliłem i wyjąłem stamtąd plastikowe opakowanie z kostkami lodu, które przerzuciłem do niedużego woreczka. Zawiązałem go, zdjąłem podkoszulkę i przyłożyłem do tego paskudnego siniaka pozostawionego na moim ciele przez kij kierowany ręką Otisa. Jakim cudem dowiedział się o tym, że spałem z jego córką? Skąd wiedział o mnie i Kelly? Z początku to wszystko wydawało mi się niejasne, ale teraz odpowiedź nasuwa się sama - Amanda. To ona musiała mu o tym wszystkim powiedzieć, tylko teraz, jak ona się dowiedziała? Czyżby doniósł jej któryś z sąsiadów? A może ma w mieszkaniu ukrytą kamerę? Nie, to jest głupie. Zamiast tworzyć jakieś mongolskie teorie, po prostu do niej zadzwonię. Może odbierze i wyjaśni mi całą tę chorą sytuację. Godzina, która jest godzina? Czwarta nad ranem, trochę za wcześnie na telefony, poczekam do siódmej, wtedy Otis już na pewno będzie na nogach.
- Neil? - usłyszałem zachrypnięty głos Kelly i odwróciłem się w stronę łóżka. - Dlaczego nie śpisz?
- Robię sobie okład.
- A jednak cię boli.
- Tylko trochę - odpowiedziałem i w tym momencie głośno kichnąłem.
- No i jeszcze do tego złapałeś przeziębienie. Wracaj do łóżka.
- Tak jest, mamusiu. - Kolejne kichnięcie. Tucker tylko pokręciła głową, a ja wróciłem na miejsce obok niej, cały czas trzymając lód przy skórze. Z jednej strony to przynosi ogromną ulgę, ale z drugiej wzmaga odczuwane wewnątrz mojego ciała zimno i dreszcze.
- Neil, to wcale nie jest śmieszne. Niewyleczone przeziębienie może zmienić się w jakieś naprawdę poważne cholerstwo.
- Kupię jakieś witaminy i po krzyku, a do lekarza pójdę, gdy wrócimy do domu.
- Boże, jaki ty jesteś uparty. - Kell pokręciła głową i położyła się na lewym boku plecami do mnie. Też chciałem zasnąć, ale nie pozwolił mi na to rodzący się w mojej głowie ból. Jak się wali, to wszystko na raz.
Po dwóch godzinach męczenia się z bólem wstałem z materaca i podszedłem do wiszących na fotelu spodni, w których na całe szczęście były papierosy. Pociągając nosem, wyjąłem jednego z paczki i wyszedłem na korytarz, by nie zadymiać pokoju Kelly. Co prawda na ścianie wisiał znak mówiący o zakazie palenia, ale zupełnie to zignorowałem i opatulony kocem usiadłem przy drzwiach, mocno zaciągając się zabójczym dymem. Wiem, że to szkodzi, ale z palenia nie zrezygnowałby nawet, gdyby proponowano mi w zamian milion dolarów.
Z przymrużonymi z bólu oczami oparłem się o ścianę i powoli wypuszczałem szare kłębki ze swoich płuc, które powoli zaczynał męczyć kaszel. Oczywistym było, że bieganie na mrozie w takim stroju będzie miało swoje konsekwencje, no ale kiedy człowiek jest w niebezpieczeństwie, nie myśli o nich. Robi najbardziej absurdalne rzeczy byle tylko ratować swój parszywy tyłek. Musiałem wyjść przez to okno, bo wiem, że Otis jest zdolny do wszystkiego, nawet do zabójstwa. Patrząc na to wszystko przez pryzmat jego zaściankowych poglądów, splamiłem honor jego córki, a co za tym idzie i jego własny, a takiego czegoś się nie odpuszcza. Wiem, że facet nie spocznie, dopóki mnie nie zabije, albo co gorsza, nie wykastruje, więc chcę jak najszybciej opuścić ten kraj, nawet za cenę rzucenia pracy, co jest jednoznaczne z zapłaceniem kary za złamanie warunków kontraktu. Całe szczęście mam znajomości i zespół, więc jakoś wygrzebię się z tego dołka, a przynajmniej taką mam nadzieję.
Zgasiłem papierosa o stojący tuż przy mnie opróżniony pojemnik na śmieci i wróciłem do pokoju. Kelly jeszcze spała, zegarek w telefonie wskazywał szóstą czterdzieści trzy. Postanowiłem zaryzykować i zadzwonić do Amandy. Usiadłem więc wygodnie w fotelu, odkaszlnąłem i wybrałem numer dwudziestolatki. Odebrała po trzech sygnałach.
- Czego chcesz, ty pieprzona świnio?! - warknęła na powitanie.
- Zapytać, o co tu chodzi. Leżę sobie spokojnie na łóżku, a tu nagle wpada twój ojciec z kijem i zaczyna mnie gonić. Ledwie co przed nim uciekłem.
- Nie udawaj, że nie wiesz, o co chodzi. To tylko znajoma z pracy, tak? Właśnie widziałam, jaka z niej twoja znajoma! - wrzasnęła tak głośno, że aż musiałem odsunąć telefon od ucha.
- Co widziałaś?
- Widziałam, jak się z nią pieprzyłeś i to w moim mieszkaniu! Specjalnie wróciłam wcześniej do domu, żeby zrobić ci niespodziankę, a ty leżałeś w łóżku z tą pieprzoną dziwką!
- Nie mów tak o Kelly - warknąłem mimowolnie.
- Będę mówiła, co tylko będę chciała! Nie chcę cię już nigdy więcej widzieć! Mam nadzieję, że będziesz się smażył w piekle za to, co mi zrobiłeś! Nienawidzę cię, Stevens, nienawidzę! - wykrzyczała najgłośniej jak potrafiła i rozłączyła się.
- I co? - Kelly usiadła na skrawku miękkiego mebla i położyła dłoń na moim ramieniu.
- Widziała nas. Wróciła wcześniej do domu i zobaczyła nas w łóżku - wydukałem, przecierając twarz dłonią.
- Mówiłam, że tak będzie. - Tucker zdjęła kończynę z mojego ciała i wstała z miejsca. - Mówiłam, że to głupi pomysł, ale ty mnie nie słuchałeś i teraz masz.
- Co mam? I tak mi na niej nie zależało. Wcześniej czy później sam bym ją zostawił.
- No, ale musisz teraz rezygnować z pracy i w ogóle - rzuciła, patrząc na mnie smutnym wzrokiem.
- Nieważne. W końcu skończyła się ta cała szopka i nie muszę już niczego udawać.
- Udawać? - Kelly spojrzała na mnie pytającym wzrokiem i usiadła tym razem w fotelu na przeciwko, Opowiedziałem jej o tym, że Otisowie byli pewni, że jestem nieskazitelnym dżentelmenem z Ameryki.
- I oni to łyknęli?
- Jak małpa kit.
- Jesteś lepszym aktorem niż myślałam. - Kell pokręciła głową i szeroko się uśmiechnęła.
- Nie ma mowy. Nie, nie i jeszcze raz nie!
- Angie, proszę cię, to zajmie ci góra godzinkę.
- Nie mam zamiaru robić przysług temu, temu ... - Tu asystentka Tucker rzuciła mi mordercze spojrzenie. - Temu parszywemu gnojowi.
- Wiem, że mnie nie lubisz, zresztą z wzajemnością, ale proszę cię tylko o to, byś zabrała moje rzeczy od tej wariatki. Mogę ci nawet za to zapłacić.
- Neil nie pójdzie tam sam, bo jest chory, mnie widziała z nim w łóżku, więc wolę nie ryzykować, a ciebie nie zna. Powiesz, że jesteś jego menadżerką i tyle. Angie, proszę cię, jak przyjaciółkę przyjaciółkę.
- Niech będzie, ale to jeden, jedyny raz i żeby nie było, robię to dla ciebie, nie dla tej męskiej świni.
Kobiety...
........................
- Courtney po narodzinach miała problemy z oddychaniem, a ja cały czas o tym pamiętałam i od dawna planowałam kontynuację owych problemów. Kaszel w rozdziale sto trzydziestym dziewiątym nie był przypadkowy, miał być swojego rodzaju wprowadzeniem do kłopotów zdrowotnych panny Leto. Co do formy badań i stawiania diagnozy, nie mam zielonego pojęcia, czy ukazałam to poprawnie, ale nie jestem lekarzem, nigdy też nie diagnozowano u mnie astmy. Czytałam tylko co nieco w Internecie, jakimi badaniami się to diagnozuje i improwizowałam. Zawsze można zwalić wszystko na przywilej autora - fikcje literacką.
- Dzisiaj już za nic nie dziękuję, bo z tego, co zauważyłam, działa to zupełnie w inną stronę, niż powinno. Nie chcę oczywiście znowu marudzić, ale jest mi przykro. Jest mi przykro z powodu ludzi, którzy kiedyś wykazywali tak ogromne zainteresowanie, a teraz nagle przestali. To nie motywuje, wręcz zniechęca do wszystkiego, bo sprawia, że myślę, że faktycznie wszystko spieprzyłam, mówią mi to też znikający obserwujący, ale trudno. Dokończę to dla samej siebie i podzielę z tymi, którym jeszcze zależy i tymi, którzy się po prostu nudzą i chcą się czymś na moment zająć.
- Tych, którzy nie odwiedzają Marsowych Miniaturek i nie mieli jeszcze okazji zapoznać się z moim najnowszym tworem, zapraszam do czytania miniaturki pt. Pan życia i śmierci >>KLIK<<
Rozdział bardzo fajny ;) z niecierpliwością czekam na wyjaśnienie problemów Courtney.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się spodobał. To już w następnym rozdziale :)
UsuńWłaśnie przeczytałam rozdział. I stwierdziłam, że w sumie mam teraz kilka minut, chęci, kawę obok siebie i mogę skomentować to od razu, a nie zostawiać na później.
OdpowiedzUsuńZaskoczył mnie Jared, który zaczął ignorować swoją żonę. Szczerze mówiąc byłam przekonana, że spróbuje na spokojnie z nią porozmawiać, poprosić, by tego nie robiła, a ten wybrał taką drogę. Szczerze? Dla mnie to lepiej wyglądało, bo i jednak takie coś też jest potrzebne. A pani Leto mimo choroby i tego, że cierpi, powinna czasami pomyśleć o innych, bo ukrywanie wszystkiego nie wychodzi za dobrze. Sama tym krzywdzi, a wiadomo, że to co ludzie robią, jak się zachowują, zawsze kiedyś do nich wróci. W sumie w przypadku Mary można powiedzieć, że styl życia, jaki prowadziła, rzeczy, które robiły, odbiły się teraz w postaci choroby. I nawet pieniądze nie są w stanie tu pomóc. Zabawne było, że Mary pomyślała, że to zwykłe humorki Jareda, a nie to, że może się czegoś domyślać. I kłótnia przy dziecku. Niestety dorośli mają to do tego, że bardzo często wyrzucają sobie takie rzeczy przy swoich dzieciach, co z perspektywy maluchów jest czymś okropnym. W pierwszej chwili pomyślałam, że mała się zadławiła tą owsianką, a to jednak co innego. Astma. Ja też się nie znam na tym, jak się to wykrywa, ale moim zdaniem wyszło w porządku. I masz racje, fikcja też od czegoś w końcu jest. No i po urodzinach. Nie dziwię się małej, że nie chce być w szpitalu, dzieci boją się takich placówek, choćby nie wiem jak wymalowane były obrazkami dla dzieci i ile by nie było w nich zabawek. W tym rozdziale szkoda mi małej, bo jaka rozpieszczona by nie była, to dziecko nie zasłużyło na żadne choroby.
Zjeżdżam na dół i widzę część Neila. Kiedy opisujesz jego uczucia, jego zmianę zachowania, nie wiem dlaczego, ale automatycznie zaczynam zastanawiać się, kiedy to pęknie. Cholernie go polubiłam, ale z obserwacji rzeczywistości i fikcji literackiej wiem, że takie rzeczy rzadko kiedy trwają długo, bądź są już na stałe. Jak już kiedyś wspominałam, mam jednak nadzieję, że Stevens nie zrani Kelly, jak zrobił to kiedyś. Cieszę się, że chłopak zaczął dochodzić do właściwych wniosków, a mianowicie, że cyrk z Amandą musiał się skończyć, a że szybciej, to nawet lepiej. Z kłopotów na pewno się wykaraska, Neil to człowiek- kot spadający zawsze na 4 łapy. Jedna rzecz mnie strasznie ujęła w jego części. Moment, w którym Amanda nazwała Kelly dziwką, a Neil warknął na nią. Wreszcie chyba dojrzał, przynajmniej w pewnym stopniu.
Czekam na kolejny rozdział. Publikuj, choćby dla tej garstki, która stale Cię czyta:)
Też uznałam,że taki wybuch od razu byłby przesadzony. Poza tym "swojego" Jareda widzę jako człowieka humorzastego i obrażalskiego, więc taka reakcja wydała mi się być najodpowiedniejsza ;)
UsuńEgoizm Mary to rzecz, która nigdy się nie zmieni. Mogłam zmienić jej podejście do życia, ale musiałam zostawić coś, co będzie typowo jej.
Mogę zdradzić, że nie zamierzam robić z niego ułożonego pantoflarza, co to to nie :D
I to zamierzam robić, publikować dalej, choć nie będę ukrywać, że będzie to odrobinę bolesne.
Dobra, zaczynam czytać i jednocześnie komentować, jestem ciekawa wyników :).
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Mary w końcu zyskała wiarę w siebie i w to, że jest dobrą matką. No i brawa dla małej Courtney, która zrozumiała słowa Jareda.
O, jestem ciekawa, czy we wcześniejszych rozdziałach opisywałaś coś, jakiś wątek, ze znajomymi Mary. Albo może dorzuciłaś ich tak po prostu? I co wydarzyło się 14 kwietnia? Kurczę, gdyby było trooochę mniej rozdziałów do nadrabiania albo gdybym chociaż wcześniej zapoznała się z Twoim blogiem, to z pewnością byłabym na bieżącą, ale teraz to trochę lipa, więc będę Cię zadręczać pytaniami, o!
Tomo zrobił tort urodzinowy dla małej?! Ojeeej! Swoją drogą to ja się tak kiedyś zastanawiałam, czy Milicevic w trasie coś tam gotuje, piecze... Czy w ogóle ma styczność z zawodem, którego się wyuczył.
Będzie Scotty! Ach, już się nie mogę doczekać! :D
"Normalnie się zachowuję.", "Nic mi nie jest" - to chyba najbardziej irytujące słowa jakie w życiu słyszałam/słyszę i będę słyszeć. Jeszcze jak niektórzy specjalnie pokazują, że coś jest, a ciagle temu zaprzeczają. Jobla można dostać >.<.
Ach, bo właśnie tak się zastanawiałam o jaką to chorobą chodzi, ale już rozumiem. I nie dziwię się reakcji Jareda, chociaż mógłby te słowa zachować na potem, kiedy jego córka byłaby gdzieś dalej, gdzie nie usłyszałaby tego.
Uff, jak dobrze, że Courtney nic poważniejszego się nie stało, chociaż swoją drogą astma to też nie przelewki...
Ciocia Marion? :D. Czyli Mary i Marion również żyją w dobrych stosunkach, tak? :)
Neil mnie rozbraja, no totalnie! Trochę taki mały chłopczyk, który musi mieć przy sobie mamę, tudzież kobietę. Nie wiem czemu, ale tak go odbieram... Mimo wszystko lubię go, chociaż zdradził. I właśnie tak mi na myśl przyszło, że przypomina mi on trochę mojego znajomego, Marcina... O.o.
Z Twoją miniaturką zapoznałam się, a właściwie to przeleciałam ją z grubsza i muszę powiedzieć, że właściwie czegoś takiego mi brakowało! Oryginalne, niebanalne i w końcu coś, co nie kończy się happy-endem.
Pozdrawiam! :))
Tutaj ze starych znajomych przewinął się tylko wspomniany w rozdziale Oliver. To było podczas wypadu Mary i braci Leto do jej rodzinnego miasteczka. W ramach wyjaśnienia - Oliver był bratem najlepszej przyjaciółki Mary, w którym ta była zakochana, ale bez wzajemności. Ci wszyscy znajomi są bohaterami MWADG :)
UsuńCzternastego kwietnia miał miejsce wypadek, w którym zginęła matka Mary. A pytaj, ja będę chętnie odpowiadać :)
Tak, Marion i Mary są dobrymi koleżankami, nie bałabym się tu nawet użyć słowa przyjaciółki. To w sumie dzięki Marion Jared i Mary spotkali się po latach :)
Bo Neil to taki typ, który mimo wszystko da się lubić :)
Dziękuję, będzie jeszcze jej kontynuacja. To znaczy planuję ją napisać, ale jeśli mi nie wyjdzie, tak jak będę tego chciała, zrezygnuję z niej.
Okej, dzięki za odpowiedzi :). I tak dla potwierdzenia: Jared i Mary znali się wcześniej? W sumie teraz tak nasunęła mi się myśl, że trochę to skomplikowane, jak może i więcej niż trochę... Ale za to bardzo ciekawe i oryginalne! :).
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki!
Tak. Poznali się w 1989 roku, mieszkali w tym samym mieście. Z resztą cała historia początków ich znajomości jest opisana na moim drugim blogu.
UsuńCholernie skomplikowane i pogmatwane :)
jak zawsze świetny odcinek, czekam na kojelny z niecierpliwością :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, powinien się pojawić w przyszłym tygodniu :)
Usuńwow, astma i Court ? Nieźle, ile ty masz pomysłów..czekam na kolejny rozdział xoxo
OdpowiedzUsuńxoxoblacklash
W tym przypadku aż za dużo, więc dałam sobie limit ;)
UsuńChwilkę mnie nie było, miałam małe życiowe zawirowanko ale już jestem, przeczytałam i komentuję :)
OdpowiedzUsuńWreszcie Jared się wydarł xD i tak podziwiam, że wstrzymał się z reakcją do tej pory, ja tam od razu bym poleciała z fajerwerkami, że o co chodzi :P dobrze, dobrze, niech się chłopak nie daje w jajo robić. Oczywiście nie będę AŻ tak jednostronna, rozumiem Mary, samej też mi się zdarza koić nerwy procentami... a to, że jest chora, człowiek jest tylko człowiekiem, czasem dopadają go takie ciężkie chwile, w dodatku czuła się samotna, ale z drugiej strony jest alkoholiczką tak? Bezwzględny zakaz, powinna go przestrzegać! Trudna sprawa, ja na miejscu Jareda nie odpuściłabym tak łatwo, wiadomo sytuacja z córką odwróciła uwagę i to jest absolutnie usprawiedliwione, ale myślę, że temat powinien wrócić :P
Neil śmiga po swoje graty, heh pewnie znów będzie wesoło xD no cóż, sam sobie piwa naważył to teraz niech sam je wypije, ciekawe czy w końcu się ogarnie a Kelly okaże się tą jedyną potrzebną do szczęścia.
Heheh fajnie mi się czyta Twój dialog z Lingerer, w sumie to podziwiam, że chce Ci się tłumaczyć wszystko, kto jest kim itd a nie odsyłasz po prostu do lektury xD Cieszę się, że przeczytałam całe opowiadanie, że wiem kto z kim, w jakich stosunkach jest. Kto z kim był, gdzie co i jak. To trochę tak jakbym sama była cząstka tego opowiadania, czytam i przetwarzam w głowie, wyobrażam sobie każdą postać na swój własny sposób i Tobie Lingerer na prawdę polecam przeczytać wszystko od początku bo warto!! Niesamowicie jest móc sobie przypomniec pierwsze rozdziały, kiedy Marion poznała Jareda, jak sobie przypominam swoje gdybania, że może będzie tak, albo tak. Ehh :))) aż chce się napisać 'stare, dobre czasy' xD
Nie raz już to pisałam i pewnie jeszcze nie raz powtórzę, że bardzo się cieszę, że trafiłam na Twoje opowiadania.
Chyba nigdy nie skończę zachwycać się tym pomysłem stworzenia MWADG i WYRA :))
A teraz spadam czytać miniaturkę. Buziaki.
Zależało mi tu na tym, żeby pokazać Jareda jako człowieka egoistycznego, który kiedy coś jest nie tak, nie odezwie się słowem tylko będzie czekał na to, aż inni się domyślą czym go urazili i sami zaczną temat. To taka cząstka mnie, którą przekazałam tej postaci :) I chyba temat wróci, z tego, co pamiętam to chyba wróci.
UsuńNo wiesz, jestem osobą, która mimo wszystko uwielbia pisać o swojej twórczości (bo rozmawiać nie mam z kim, bo nikt z "realnych" ludzi nie wie, że w ogóle to piszę), więc dla mnie wyjaśnianie wszystkiego to czysta przyjemność :) Nie odsyłam, bo nie chcę nikogo do niczego zmuszać, jeśli ktoś nie ma czasu i ochoty czytać całość, to ja nie naciskam, bo w sumie często przypominam w tekście, co działo się kiedyś, więc łatwo można się w tym połapać :)
Mnie też to cieszy, ale nie ukrywam, że fakt iż zniknęłaś z listy osób obserwujących bloga nieco mnie zaskoczył i zabolał. Przez moment myślałam, że dołączyłaś do grona tych, którzy mieli mnie już dość.
Eeeee nie nie nie!! No halo, to nie tak! O matko jak mi teraz głupio :| Chyba z czystego lenistwa nie zaktualizowałam adresów Twoich blogów, kiedy przeniosłaś je na blogspot... ja nadal mam na liście Twoje onetowe adresy, ale już to zmieniam, żeby nie było xD Przyzwyczaiłam się zaglądać na 'marsowe historie' i to najczęściej stamtąd dowiadywałam się o nowych rozdziałach. Kochaana nie ma opcji żebym opuściła Twoje opowiadania, nigdy dość!
OdpowiedzUsuńTo co napisałaś o egoizmie i o tym, żeby ludzie sami się domyślili o co mu chodzi- no tak jakbym o sobie czytała xD Strasznie to czasami złudne i zwodnicze, uważam to u siebie za dużą wadę, coś co na pewno nie ułatwia mi życia bo czasem jest tak, że jestem na kogoś zła, o coś, a ta osoba nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Mało tego! Potrafię sobie wmówić, że ta osoba WIE, że mnie czymś wkurzyła i specjalnie nie zaczyna tematu, chcąc udowodnić mi swoje olewcze podejście do mojej osoby (hahah! tak rzeczywiście się zdarzało!) Tak, egoizm w czystej postaci. Ktoś nawet kilka dni temu mi powiedział, że jestem egoistką i takie mam podejście do życia heh. Takie tam wynurzenia z samego rana :)
Fakt jest taki, że przez ostatnie kilka rozdziałów przyzwyczaiłam się do potulnego, bezkonfliktowego Jaredka, który nie podskakuje chorej żonce a tu taki myk. Dobrze, zaskakujesz, nowy rozdział i nigdy nie wiadomo czego się można spodziewać. No i sama powiedz, jak można mieć dość? :) Myślę, że wiele osób nadal wchodzi na Twoje blogi i czyta, tylko lenistwo zwycięża i dlatego nie komentują. Sama wiem jak czasami jest ciężko zebrać się na napisanie chociaż jednego zdania, nawet wtedy gdy cały rozdział jest świetny i bardzo się podoba. Do tego jeszcze dochodzi fakt, że wiele osób, widząc TAKIE komentarze (w sensie długie, wyczerpujące temat na maxa) traci zapał do napisania nawet tego jednego zdania w komentarzu. Z resztą, jak się nie mylę to gdzieś przeczytałam coś w stylu 'nie umiem pisać takich komentarzy jak Marion' heheh dobre to było, szczere przynajmniej. Szkoda, że ludzie nie rozumieją, że nie O TO w tym wszystkich chodzi, nie o to żeby odnosić się do formy, do wyłapywania błędów interpunkcyjnych, stylistycznych, logistycznych, czy cholera wie jakich jeszcze. Nawet nie chodzi o to, żeby koniecznie odnosić się do treści opowiadania. Moim zdaniem chodzi o to, żeby docenić Waszą pracę, poświęcony czas, nerwy, godziny, które spędzacie nad wymyślaniem, kreowaniem i zbieraniem wszystkiego do kupy. Skoro już się czyta, to myślę, że na prawdę wystarczy napisać, że się jest, przeczytało się, się spodobało albo nie. Nie trzeba pisać poematów jak ja :P Chociaż swoją drogą moje komentarze są najlepszym dowodem na to, że nie zawsze trzeba pisać o czymś ściśle związanym z opowiadaniem, można na przykład napisać o własnym egoizmie nie? xD
Dobra, bo już znowu mi się włączyło nawijanie o dupie marynie :P Teraz to już na prawdę idę czytać tą miniaturkę, bo po komentarzach wcześniejszych widzę, że happy endu nie będzie więc już mi się podoba xD a jeszcze jestem w plecy z komentarzem na MWADG!!!!
Spinam poślady przemiłego dnia życząc :*
Ok, nie ma sprawy, po prostu przez moment miałam dziwne myślenie i jakoś tak wyszło, że przyszło mi do głowy, że znowu zawiodłam i przestałaś to czytać. Moja paranoja jest coraz silniejsza, ale nieważne :D
UsuńJak też tak robię. Czekam aż ktoś inny zacznie temat, a jak nie zaczyna, to ja nic nie mówię i potem tak noszę tę urazę przez dłuższy czas, co jak wiadomo, dobre nie jest, ale inaczej nie potrafię.
To ja jeszcze potrafię czymś tu zaskoczyć? Wow, nie spodziewałam się tego. Wiesz, ja jestem pewna, że teraz każdy jest w stanie przewidzieć, co będzie w następnym rozdziale, jak potoczy się cała akcja i to odbiera mi trochę zapału, ale może to tylko i wyłącznie subiektywne uczucie, wynikające z tego, że ja wiem, co będzie dalej. Ta, trochę się zakręciłam, ale nieważne :P
Tak, to było na blogu Rockmenki, samą mnie to troszkę rozbawiło.
No i chwała Ci za takie podejście do tematu! Ja sama pisząc komentarze, połowę poświęcę na pitolenie od rzeczy. Bo o to właśnie chodzi, by niekoniecznie pisać o samej treści, a odnosić się do swoich przemyśleń, które zainspirował przeczytany tekst.
Przyznaję, że uwielbiam te gigantyczne komentarze, ale tak samo cieszę się z tych krótszych. Dla mnie liczy się sam fakt poświęcenia tych kilku minut i wyrażenia swojego zdania. ;)
Hej-ho. Dawno tu nic nie pisałam i aż wstyd się pokazywać. Ale nie będę pitolić o rzeczach mało ważnych tj. ja i moje problemy ze środowiskiem marsowym, po prostu wezmę się za ten komentarz. Stwierdziłam, ze co jak co, ale skoro próbuję się nawracać, to najpierw rozdział, a potem skomentuję Agatce przynajmniej ten ostatni wpis, żeby wiedziała, że ja pamiętam, że czytam, że wciąż wszystko przeżywam tak, jak w pierwszym rozdziale. Ale przechodząc do meritum sprawy...
OdpowiedzUsuńMiło czyta się o szczęśliwej Mary. A przynajmniej o takiej uśmiechniętej, spełniającej się... No, czyli szczęśliwej. (Niech żyje Emilowa twórczość o 2 w nocy). Bardzo podobało mi się takie podsumowanie swojego życia przez Mary. To znaczy, zauważyłam, że często właśnie pojawiają się takie podsumowujące wypowiedzi ex-King, ale ta jest taka specyficzna i bardziej ciepła. Nie ma tu roztrząsania i rozdrapywania starych ran, tylko wspomnienie ludzi, którzy kiedyś pojawili się w jej życiu.
Z początku trochę się skołowałam, bo nie wiedziałam o co Jaredowi chodzi i miałam ochotę naskoczyć na niego z wałkiem, ale przypomniałam sobie o jego znalezisku i zdziwienie przerodziło się w zrozumienie. Więc git, Jared jest spoko. Przynajmniej tu. :D
Jak zwykle takie malutkie, paroletnie księżniczki mnie irytują, bo tak szybko chcą być duzie, tak w tym rozdziale Courtney mnie rozczuliła tą swoją słodyczą. Chyba zaczynam powoli akceptować małe dzieci. Ale wyjątkiem od mojego hejtu na dzieci jest oczywiście Scottek-Pierdotek i Asiowy Nathan, więc spoko głowa, Courtney ma duże szanse do pełnego akceptansu. :D
Równie bardzo podobała mi się kłótnia. Dobrze wyszła, poprowadzona pod wpływem emocji i wybuchu zmiotła cały urok poprzedniej części rozdziału i wprowadziła nagły zawał. Tylko ta biedna Courtney... No żal mi malutkiej, bo to urodziny i nawet nie wie co się dzieje. Kiepsko to wygląda, ale plusik jest przynajmniej taki, że Jared i Mary zrozumieli, że nie mogą teraz się kłócić, muszą być teraz z córką i się pogodzili. Wiesz jaki jest sekret magii tej dwójki? Kochałam ich mocno, gdy mieli po 19 lat i kocham ich równie silnie teraz, gdy są już próchniejącym czterdziestkami. :) (To oczywiście taki żart sytuacyjny z tym próchnieniem!)
Z Neila to ja nie mogę i ciągle się z niego śmieję. Nieważne co robi, co mówi - zawsze mnie bawi. Z resztą, to trzeba przyznać głośno i otwarcie, to jedna z najbarwniejszych postaci tego opowiadania. Przewinęło się tu dużo osobowości, ale to on jest jedną z głównych gwiazd, które świecą tu najjaśniej. Bardzo dobrze wykreowana postać, charakter bohatera wyrazisty, nieprzerysowany... Szacuneczek na pełnej linii.
I nie piszę tego wszystkiego tylko po to, by wkupić się w łaski, by posłodzić do zrzygania i tym samym zdobyć serca. Bo ogółem leci na mnie jakiś hejt, stałam się tą złą, nikt mnie nie lubi, czy coś... W każdym bądź razie, NIEWAŻNE! Znasz mnie, wiesz, że to nie w moim stylu i znasz mój sposób oceniania Twoich opowiadań. Chciałam Cię przeprosić, że nie odzywam się w komentarzach, ale to jest czasem nie na moje siły. Ciężko samej pisać rozdziały, a co dopiero komentować innym. Skoro sama nie potrafię sklecić kilku zdań, to ciężko wypowiedzieć się na temat cudzej twórczości obiektywnie. Za bardzo zazdroszczę Ci możliwości swobodnego, wolnego pisania, chęci, czasu, weny, pomysłów... Eh, nieważne. Dobra, do następnego :)
Aż jestem w szoku, od kogo jak kogo, ale komentarza od Ciebie się tu nie spodziewałam. Nie będzie chyba dla Ciebie zaskoczeniem fakt iż pomyślałam, że zostałam przez Ciebie olana ciepłym moczem i zaczęłam popadać w twórczą depresję, bo skoro nawet tak wierna czytelniczka jak Emilka się od mnie odwróciła, to chyba naprawdę musiałam wszystko spieprzyć na całej linii. Tym oto komentarzem przywróciłaś mi wiarę w człowieka, dziękuję.
UsuńPodsumowania pojawiają się często, bo Mary czuje, że zbliża się jej koniec, ma wrażenie, że nie zostało jej wiele życia, a w takich sytuacjach ludzie zawsze robią takie rachunki sumienia, listę pozytywów i negatywów i innego tego typu rzeczy, Mary nie jest tu żadnym wyjątkiem, plus zawsze mi jest miło powracać do starszych sytuacji, dzięki czemu utrzymuję ciągłość i się w tym wszystkim nie gubię.
Bo Courtney jest słodziutka jak czekoladka, co zawdzięcza tonom zjadanych lizaków czekoladowych :D
I o to mi chłodziło, by na początku było miło i uroczo jak zwykle, a później nagły zwrot. Nie była pewna, czy się uda, ale chyba udało :)
Co do Neila, to faktycznie jest to bardzo przemyślana postać, mam zaplanowany jego wizerunek i charakter od a do z. Więc jeśli przez moment gdzieś kiedyś wyjdzie na miękką kluchę, to będzie tylko taka chwila zaćmienia, która nie potrwa długo, mogę to zagwarantować :D
Przeprosiny przyjęte ;*
Kochana, nie masz mi czego zazdrościć, na chyba, że tego wolnego czasu :D