Marion:
Jeszcze raz spojrzałam na wiszący na granatowej ścianie zegarek i przeklęłam w myślach fakt, że czas tak niemiłosiernie się dłuży.
Zamiast cieszyć się z tego, że mam dobrą, przyjemną i dobrze płatną pracę, ja muszę gryźć się z tymi przeklętymi problemami. Rozstanie z Harrym, jego aresztowanie, niemal ciągłe wizyty policji, załatwianie dokumentów rozwodowych i teraz jeszcze opiekunka Scotta wzywa mnie na rozmowę. Dlaczego wszystkie nieszczęścia zawsze uderzają w tym samym czasie? Nie mogą chociaż trochę odczekać, by człowiek mógł się przed nimi jakoś tam obronić?
- Co jest, aniołku? - Na marmurowym, czyszczonym kilka razy dziennie blacie usiadł uśmiechnięty Dave.
- Lepiej nie pytaj - odburknęłam i oparłam łokcie o ladę.
- Chodzi o Harry'ego? Nie masz co się martwić, załatwiłem mu świetnego adwokata.
- Niepotrzebnie, Harry jest winny. - Rzuciłam przyjacielowi oczywiste spojrzenie i odsunęłam kończyny od ciemniej powierzchni.
- Marion, przecież go znasz, oboje go znamy, Harry jest zdolny do wielu rzeczy, ale nie do czegoś takiego.
- Pokazali mi zdjęcia.
- Jakie zdjęcia? - Thompson nieco się wyprostował i zrobił poważną minę.
- Z obdukcji. Harry... cholera, Harry mówię, Dave,ona sama sobie tego nie zrobiła. Jak zobaczyłam te wszystkie siniaki i inne obrażenia, to o mało nie spadłam z krzesła, szczególnie, gdy doszło do mnie, że zrobił to mój mąż.
- Skąd ta pewność, że to on? Może zrobił to ktoś inny?
- Dave, nie bądź naiwny. Ochroniarz zeznał, że widział, jak Harry opuszczał budynek chwilę przed telefonem tej całej Nelson. Jego koledzy zgodnie mówią, że po pracy wezwała go do siebie, więc to na pewno on. Taki wstyd... - Przetarłam twarz drżącą dłonią, na której już od kilku dni nie noszę obrączki i przeniosłam wzrok na biały sufit. - Dzisiaj mam iść na rozmowę do opiekunki Scotta, myślę, że chodzi o Harry'ego.
- Przecież nie jest jego ojcem.
- Ale mieszkał razem z nim.
- Z resztą, skąd niby miałaby o tym wiedzieć? - Dave spojrzał w ten sam punkt co ja i zaczął machać nogami.
- Nie wiem, może napisali o tym w jakieś gazecie.
- Oj tam, pewnie mały znowu coś nabroił i tyle.
- No jeszcze tylko tego by brakowało, żeby chcieli mi wyrzucić dziecko z przedszkola.
- Wyrzucić? Wątpię, by panie przedszkolanki chciały odebrać sobie tę wielką przyjemność obcowania z tym małym słodziakiem.
W tym momencie pierwszy raz od kilku godzin szczerze się uśmiechnęłam. Już miałam coś odpowiedzieć, gdy z windy wyszła znajoma Jareda, której ten zarezerwował tu pokój.
- Złaź z lady, Dave. - Delikatnie pchnęłam ramię przyjaciela, ale ten nie zareagował. Spojrzałam na niego uważniej i wtedy zobaczyłam na jego twarzy dziwaczny wyraz. Jego oczy były szeroko otwarte, a leciutko rozchylone wargi zastygły bez ruchu. Wyglądał tak, jakby właśnie zobaczył ducha.
- Dzień dobry. - Brunetka podeszła do lady i zupełnie ignorując wlepiającego w nią wzrok Thompsona, podała mi kartę pokoju, który zamieszkiwała przez dwa dni.
- Dzień dobry. - Uniosłam leciutko kąciki ust i przejęłam od niej płaski przedmiot. - Już się pani wymeldowuje?
- Tak, zrobiłam już to, co miałam zrobić, więc mogę wracać do domu. - Pani Richard ukazała mi rządek białych zębów i poprawiła wiszącą na jej ramieniu niewielką torebkę, która stanowiła cały jej bagaż.
- Zaraz zadzwonię do kierowcy, żeby zawiózł panią na lotnisko.
- Nie trzeba, już zamówiłam taksówkę, lada moment tu będzie. O, już jest. Dziękuję za bardzo miłą obsługę. Jared spisał się na medal z doborem hotelu. Do widzenia pani, do zobaczenia, Dave.
Thompson drgnął, po czym wydukał niewyraźną odpowiedź. Kobieta tylko leciutko się uśmiechnęła i skierowała do wyjścia.
- Dave? To wy się znacie? - Spojrzałam na przyjaciela, ale ten nadal znajdował się w tym swoim dziwacznym stanie. Pierwszy raz go takiego widziałam.
- Znamy - wyrzucił w końcu z siebie i poprosił, bym podała mu butelkę wody, którą trzymałam pod ladą. Upił z niej spory łyk, a ja posłałam mu pytające spojrzenie. - To Claire, poznałem ją rok temu we Włoszech. Była tam z mężem, on załatwiał jakieś interesy, a ona całymi dniami siedziała na plaży i malowała. Któregoś dnia zaczepiłem ją i spytałem, czy mogłaby namalować mój portret. Zgodziła się. Jeszcze tej samej nocy wylądowaliśmy w łóżku. Nasz romans trwał dwa tygodnie, potem bez słowa pożegnania wróciła do Stanów. Zostawiła mi tylko kartkę ze swoim autoportretem.
- Miałeś romans z dwadzieścia lat starszą mężatką? - Moje oczy zwiększyły się do rozmiarów talerzy satelitarnych, a spory szok chwilowo odebrał mi zdolność logicznego myślenia.
- Przecież ją widziałaś, jest taka piękna, taka elegancka, mądra i zdolna. Gdybyś była facetem, też byś się w niej zakochała.
- Nie jeśli bym wiedziała, że ma męża.
- Marion, proszę cię, kiedy uderza cię coś takiego, zapominasz o całym świecie, myślisz tylko o sobie i o tej drugiej osobie. Zresztą sama najlepiej to wiesz.
Wiedziałam, że Dave'owi chodzi o noc, podczas której ja i Jared spłodziliśmy naszego syna. Ma rację, kiedy Leto mnie dotykał, nie myślałam o Mary. Nie myślałam o tym, jak bardzo go kocha i jak będzie cierpiała, kiedy pozna prawdę. Wtedy liczyliśmy się tylko my.
- Sama widzisz.- Dave odstawił butelkę i zeskoczył ze śliskiej nawierzchni.
- Chcesz może jej adres?
- Żartujesz? Już nigdy więcej nie chcę jej widzieć. - Jego ton zmienił się na stanowczy i szorstki. - Po tym, jak mnie potraktowała, nie chcę mięć z nią nic wspólnego.
- Ale mówiłeś tak, jakbyś nadal ją kochał.
- Bo kocham, ale są rzeczy, których nawet ukochanym się nie wybacza. Będę u siebie w biurze. - Posłał mi pełne zawodu spojrzenie i skierował się do swojego gabinetu.
Dlaczego wcześniej mi nic nie mówił? Dlaczego, kiedy zapytałam go o to, czy był z kimś we Włoszech, wspomniał tylko o jakieś młodej studentce? Czemu nie powiedział mi prawdy? Wstydził się? Przecież jesteśmy przyjaciółmi, nie powinien ...
- Posiedź tu chwileczkę, a mamusia pójdzie porozmawiać z panią - zwróciłam się do syna, kierując go na jeden ze skórzanych foteli.
- Dobrze. - Ścisnął mocniej swój rysunek, który namalował na zajęciach i wdrapał się na wygodny mebel. Posłałam mu delikatny uśmiech i ruszyłam w stronę sali, gdzie czekała na mnie przedszkolanka, w myślach modląc się, by nie chodziło o to, co zrobił tamtej biednej kobiecie Harry.
- Pani Jackobson. - Brunetka nałożyła z powrotem okulary i wskazała mi krzesło stojące przy jej biurku.
- Cole - poprawiłam ją, zajmując przeznaczone dla mnie miejsce. Po tym wszystkim, co się stało, nie chcę już nosić jego nazwiska, nie chcę też żeby nosiła je Polly. Jestem w trakcie załatwiania tych wszystkich przeklętych formalności. - Oficjalnie nadal jestem panią Jackobson, ale wolę, by zwracano się do mnie moim panieńskim nazwiskiem.
- Oczywiście, rozumiem. No więc, pani Cole, jak się pani pewnie domyśla, chodzi o Scotta.
- Zrobił coś?
- Pozwoli pani, że wyjaśnię wszystko od początku. W naszej grupie jest chłopczyk Luke, od trzech dni nie przychodzi na zajęcia. Jego matka mówi, że bardzo zamknął się w sobie, tak bardzo, że planuje wysłać go do specjalisty.
- Ale, co to ma wspólnego z moim synem? - zapytałam, nie widząc żadnego powiązania.
- To, pani Cole, że jakiś czas temu Scotty podszedł do niego i powiedział mu, że jest jego ojcem.
Słysząc to, mimowolnie się zaśmiałam.
- Panią to śmieszy? Malec wrócił do domu i zapłakany zapytał mamy, czy to prawda, że Scotty jest jego ojcem.
- No przecież to logiczne, że Scotty nie mówił tego na poważnie.
- Dla mnie to jest logiczne, dla pani również, ale nie dla trzylatka, który nie wie jeszcze wielu rzeczy o świecie, na którym żyje. - Mimo mojego braku przejęcia się całą tą sytuacją, przedszkolanka nie spuszczała z poważnego tonu.
- To przykre, że chłopczyk tak zareagował na to, co powiedział mu mój syn, ale gdyby miał choć odrobinkę oleju w głowie, wiedziałby, że niemożliwym jest, by drugi trzylatek był jego ojcem. Chyba się pani ze mną zgodzi.
- Nie każde dziecko w naszej grupie ma taką wiedzę jak mały Scott. To naprawdę inteligentne dziecko, mnie samą rozbawiło to jego nawiązanie do Gwiezdnych Wojen, ale skoro efekt tego jest taki jaki jest, tu naprawdę nie ma się z czego śmiać. Ja rozumiem, że jego ojciec jest artystą, przez co wychowuje go mniej konserwatywnie i pozwala na więcej, ale to jest przedszkole publiczne, tu obowiązują pewne zasady. Dziecko nie może wiecznie zachowywać się jak postać z filmu.
- Dobrze, porozmawiam z nim o tym.
- Mam nadzieję, bo naprawdę nie chcemy, żeby Scotty był zmuszony opuścić naszą placówkę.
- Ja też tego nie chcę. - Teraz już nie jest mi do śmiechu. Wiem, że w Los Angeles jest mnóstwo przedszkoli i nie byłoby problemu ze znalezieniem kolejnego, ale reakcja Scotta na taką zmianę mogłaby być bardzo nieprzyjemna. Przyzwyczaił się już do tego miejsca i do tych dzieci. Ma tu tę swoją Dolores i kolegów, więc przeniesienie nie byłoby dla niego dobre.
- Więc oby do tego nie doszło. Dziękuję, że pani przyszła, pani Jacko ... to znaczy Cole - poprawiła się w mgnieniu oka i wyciągnęła szczupłą dłoń w moją stronę.
- Nie mogłabym nie przyjść.
- Wie pani, niektórzy rodzice ignorują takie rzeczy, dobrze, że pani do nich nie należy.
- Też się cieszę. - Posłałam jej delikatny uśmiech, rzuciłam uprzejme do widzenia i wyszłam na korytarz. Z jednej strony cieszę się, że nie chodziło jej o Harry'ego i jego występek, o ile brutalny gwałt na własnej szefowej można nazwać występkiem, ale perspektywa groźby wydalenia mojego dziecka z przedszkola też mnie jakoś wybitnie nie uspakaja. Ciężko mi będzie wybić mu z głowy bawienie się w Gwiezdne Wojny, ale będę musiała to zrobić dla jego własnego dobra. No i dla dobra zdrowia psychicznego jego rówieśników. Scotty ojcem Luke'a, czego ten dzieciak nie wymyśli ...
Kiedy przeszłam już dosyć duży korytarz i doszłam do przedsionka, byłam niezwykle zaskoczona widząc Scotty'ego w tym samym miejscu, w którym go zostawiłam. Zamiast jak zwykle gdzieś mi uciec, siedział w głębokim fotelu i machając wysoko wiszącymi nad ziemią nogami, pokazywał jednej ze sprzątaczek swój nowy rysunek.
- To jest mój tatuś, to mój ulubiony wujek, Shannoneks. A po środku jestem ja, Scotty Leto lat trzy prawie cztery. Adres też podać?
- Nie, nie trzeba. - Starsza kobieta wygięła usta w ciepłym uśmiechu, a ja zatrzymałam się w miejscu, by pozwolić synowi dokończyć opis swojego dzieła.
- Obok mnie i wujka leżą moje pieskowe kapciuszki. Na rysunku oglądamy Gwiazdkowe Wojny, a wujek Shannoneks nie lubi, jak mam wtedy na nóżkach kapcie, bo mu zasłaniają i on się wtedy denerwuje i chce zamykać Scotty'ego w lodówce.
Pracownica placówki cicho się zaśmiała.
- No i to wszystko, co tu jest. Nie ma Mary i Courtney, bo one śpią, jak my facetowie oglądamy Gwiazdkowe Wojny. Dexterka też nie ma, bo też wtedy spał.
- Rozumiem. No, a dlaczego nie ma twojej mamusi?
- No bo ona była wtedy w innym domku z Polluchą wstręciuchą i Harrym. Polly to moja siostrzyczka i wcale nie jest wstrętna, tak tylko powiedziałem, żeby się rymło. A Harry to żonek mojej mamy, ale już z nami nie mieszka. Nawet nas nie odwiedza, a ja go lubię.
W tym momencie postanowiłam wkroczyć, by Scotty czasem nie zaczął opowiadać o wizytach policji w naszym domu.
- Scotty, idziemy.
- Już. - Mały ześlizgnął się z fotela, po czym spojrzał na swoją rozmówczynie, uśmiechnął się do niej i pożegnał swoim ulubionym zwrotem. - Niech moc będzie z tobą!
Pokręciłam tylko głową i chwyciłam jego wyciągniętą rączkę.
- Dlaczego narysowałeś akurat siebie, tatusia i wujka, jak oglądacie razem film? - zapytałam, gdy mały skończył uderzać w swoją nową perkusję, którą Shannon kupił mu na Gwiazdkę, kiedy ta stara była już zbyt zniszczona i zbyt mała.
- No bo mieliśmy narysować najlepsiejszy dzień tamtego roku, a najlepsiejsze było oglądanie Gwiazdkowych Wojen. Chciałem też namalować Święta, ale zapomniałem, jak wyglądali tamci panowie, co tam byli z nami, no i nie mogłem ich narysować.
- To wszystko wyjaśnia. - Uśmiechnęłam się i przesunęłam dłoń po wiszącym na klamce szafy kostiumie Ewoka. - Scotty, chcę cię o coś zapytać.
- O co?
- Dlaczego powiedziałeś swojemu koledze, że jesteś jego ojcem?
Mały zmarszczył brwi w pytającym wyrazie twarzy.
- Luke'owi.
- Aaaaa. No bo bawiłem się w Lorda Vadera! - niemal wykrzyknął podekscytowanym głosem, po czym znacznie obniżył jego ton. - Luke, jestem twoim ojcem!
- Kotku, nie wszystkie dzieci oglądały Gwiezdne Wojny. Luke na przykład nie oglądał i pomyślał, że powiedziałeś to na poważnie.
- Na poważnie?
- No czyli naprawdę. Luke myśli, że naprawdę jesteś jego ojcem, przez co przestał rozmawiać ze swoim tatusiem i zrobił się bardzo smutny.
- I dlatemu nie chodzi do przedszkola?
Przytaknęłam.
- Przez Scotty'ego? - Tu mały wydął dolną wargę, po czym wybuchł głośnym, niekontrolowanym płaczem.
- Ej, skarbie, spokojnie, nie płacz. Jeśli chcesz, to możemy pojechać do Luke'a i go przeprosić. - Przesunęłam dłoń po główce syna, po czym przeniosłam ją na mokry od łez policzek.
- Ale ja nie wiem, gdzie on mieszka.
- No to mamusia zadzwoni do pani z przedszkola i się dowie, a potem tam pójdziemy, dobrze?
- Dobrze. No bo ja nie chcę, żeby Luke nie chodził do przedszkola, no bo on jest moim przyjacielem. - Scotty przetarł oko rękawem bluzki w kolorowe paski i mocno się do mnie przytulił.
- Uwaga, jedzie Scotty! - Mały przechwycił pustą spacerówkę swojej siostry i wbiegł na podwórko skąd dochodziło nadzwyczaj głośne szczekanie Scooby'ego. Ściskając rączkę Polly, powoli przeszłam przez furtkę i na schodkach zobaczyłam ubranego w garnitur mężczyznę, w okół którego skakał nasz pies.
- Pan się nie boi, Scooby nie gryzie - uspokoił go mój syn, a ja, żeby szybciej dowiedzieć się kim jest ów człowiek, wzięłam córkę na ręce, czym naraziłam się na jej pełen dezaprobaty jęk.
- Pani Marion Jackobson? Dorian White, adwokat pani męża. - Prawnik wyciągnął prawą dłoń, jednak zanim zdążyłam ją uścisnąć, zrobił to mój syn.
- Scotty Leto, przedszkolak, lat trzy prawie cztery. Podać adres?
- To chyba nie jest konieczne. - Nieco zdezorientowany potrząsnął dłonią Scotta, po czym jakby olśniony szeroko się uśmiechnął. - Wiesz, Scotty, że jestem twoim wujkiem?
- Wujkiem? Ale ja cię nie znam, a wszystkich wujków znam!
- Bo rzadko tu bywam. Jestem kuzynem twojego taty.
Zaskoczona tymi słowami spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
- Moja mama i mama Jareda to siostry cioteczne - wyjaśnił mi swoje powiązanie z Leto.
- Świetnie, ale pan tu chyba oficjalnie, tak?
- Niestety tak.
- Czyli, jak mniemam, powinnam zaprosić pana do środka?
- Przyznaję, że tam byłoby nam o wiele wygodniej. - Posłał mi delikatny uśmiech, a ja wyjęłam klucze z torebki. Kiedy znaleźliśmy się już we wnętrzu domu, posadziłam Polly w jej kąciku zabaw, a Scotty'ego wysłałam przed telewizor. Sama wraz ze swoim gościem udałam się do kuchni.
- Przejdę od razu do sedna, mój klient chciałby zobaczyć się ze swoją córeczką - oznajmił mi pan White.
- Przecież siedzi w areszcie.
- Tak, ale ma prawo do jednej wizyty tygodniowo i prosił mnie, bym poprosił panią, żeby odwiedziła go pani z córką.
- On chyba sobie kpi - prychnęłam drwiąco, wbijając wzrok w siedzącego na przeciwko mężczyznę. - Ani mi się śni ciągać małe dziecko po aresztach.
- Ale w tej placówce urządzona jest specjalna sala do takich rodzinnych odwiedzin. Nawet pani nie odczuje, że to areszt.
- Nie ma mowy. Moje dziecko nie będzie odwiedzało takich miejsc, a już na pewno nie po to, by widywać się z ojcem gwałcicielem.
- Widzę, że pani już z góry wydała wyrok na pana Jackobsona. - White spojrzał na mnie dosyć dziwnym wzrokiem i splótł ze sobą oparte o stół dłonie.
- Fakty mówią same za siebie, panie mecenasie.
- Póki co, nie ma żadnych faktów, są jedynie oskarżenia.
- Ale nie bezpodstawne.
- To się jeszcze okaże.
Patrząc na jego minę, wnioskuję, że i on wierzy w niewinność Harry'ego. No tak, męska solidarność. Facet zawsze będzie bronił faceta, nawet jeśli ten jest największą szumowiną świata.
Kelly:
Zdążyłam wyjść z wanny i owinąć się w puszysty szlafrok z logiem hotelu, gdy usłyszałam głośne pukanie. Nieco zdegustowana podeszłam do drzwi i nacisnęłam klamkę z zamiarem nawrzeszczenia na Angelę za to, że tak się do mnie dobija, wiedząc, że tego nienawidzę. Otworzyłam drzwi i już miałam zacząć krzyczeć, gdy w ostatniej chwili zorientowałam się, że na progu pokoju nie stoi moja asystentka tylko Neil i to w dodatku ubrany w cienki podkoszulek, zmarznięty jak ta mrożona lasagnia, którą jedliśmy. Swoją drogą, w dalszym ciągu mi się ona odbija.
- Neil?
- Mogę wejść? - Zaszczękał zębami i trzęsąc się jak galareta, posłał mi błagalne spojrzenie.
- Wchodź. - Wpuściłam go do środka, po czym rozejrzałam się po korytarzu i zamknęłam cicho drzwi. - Gdzie masz resztę ubrania?
- Nawet nie pytaj. Mogę wziąć ten koc? - Tu wskazał leżące na fotelu puchate okrycie.
- Pewnie, ja zaraz zadzwonię do obsługi po gorącą herbatę z miodem.
- Wystarczy mi whiskey z minibaru.
- Nie posiadam.
- No tak, przepraszam. - Stevens jakby nagle przypomniał sobie o tym wstydliwym incydencie z mojego życia i posłał mi przepraszalne spojrzenie.
Już brałam do ręki hotelowy telefon, gdy po raz kolejny usłyszałam pukanie. Pokręciłam głową i podeszłam do dopiero co zamkniętych drzwi.
- Dobry wieczór, nazywam się Donald Brookman, jestem szefem ochrony. Jeden z moich ludzi widział, jak wbiegał tu podejrzany mężczyzna.
- To mój znajomy, miał drobny wypadek - odpowiedziałam rosłemu, ubranemu w mundur ochroniarski mężczyźnie.
- Wypadek? Może potrzebna jest jakaś pomoc?
- Nie, wystarczy gorąca herbata z miodem i cytryną, jakby pan mógł.
- Oczywiście, zaraz poproszę kogoś z obsługi, żeby się tym zajął.
Uśmiechnęłam się delikatnie do stróża porządku i wróciłam do swojego niespodziewanego gościa.
Nie zadałam mu żadnego pytania, dopóki ten nie wypił połowy filiżanki herbaty przyniesionej przez młodą dziewczynę, na którą z całego tego szoku nawet nie zerknął.
- Możesz mi teraz powiedzieć, co się stało? Dlaczego nie masz butów i kurtki?
- Godzinę po tym, jak wyszłaś, do mieszkania wpadł Otis, ojciec Amandy, z wielkim kijem w ręku. Zaczął wrzeszczeć, że zdeprawowałem mu dziecko, że ją zdradziłem.
- Zdradziłeś? - Spojrzałam na niego w wielkim szoku.
- Chodziło o ciebie.
- No, ale skąd on o tym wie?
- Pytaj się mnie, a ja ciebie. Nie mam zielonego pojęcia. Może widział nas razem przed teatrem, w końcu był na przedstawieniu - rzucił i upił kolejny łyk parującego napoju.
- No tak, ale przecież się nie całowaliśmy, nie trzymaliśmy za ręce, zachowywaliśmy się jak para znajomych.
- No właśnie wiem. Kurwa mać! - zaklął i zaraz potem dotknął językiem górnej wargi.
- Oparzyłeś się?
Skinął głową i gdy tylko schował z powrotem swój narząd smaku, musnęłam ustami uszkodzony fragment jego ust. Uśmiechnął się leciutko i odstawił ciepłą jeszcze filiżankę na stolik. Położył dłonie na moich biodrach i posadził na swoich kolanach. Przesunęłam dłoń po jego schowanym pod kocem torsie i wtedy też usłyszałam głośny syk.
- Co jest?
- Kutas mnie walnął - wysyczał przez zaciśnięte zęby, a ja szybko podniosłam się z jego ciała.
- Zdejmij koszulkę.
- Zwariowałaś? Zimno mi jak cholera.
- Stevens, nie jęcz mi tutaj jak jakaś panienka, tylko ściągaj tę przeklętą koszulkę! - Mój ton zabrzmiał tak władczo i tak surowo, że Neil już nawet mi się nie sprzeciwiał. Zrzucił koc i ściągnął biały podkoszulek. Na jego lewym boku powoli zaczął tworzyć się wielki siniak, widok naprawdę paskudny. - Musi to obejrzeć jakiś lekarz. Możesz mieć złamane żebra.
- Nic mi nie jest, to tylko głupie stłuczenie.
- Głupie stłuczenie? Neil, to naprawdę wygląda okropnie.
- Nic mi nie będzie. - Nałożył z powrotem koszulkę i ponownie okrył się ciepłym kocem.
- No i co teraz zrobisz? - zapytałam, siadając w fotelu naprzeciwko niego.
- Z tym? Samo zejdzie.
- Nie chodzi mi o siniaka.
- A o co? - Zmarszczył brwi w pytającym spojrzeniu i zacisnął w dalszym ciągu drżące palce na porcelanowym uchwycie.
- O tą całą sytuację z ojcem Amandy, z Amandą.
- Jedynym wyjście, jakie widzę jest natychmiastowy powrót do Stanów.
- Powrót do Stanów? - Spojrzałam na niego jak na uciekiniera z domu wariatów. - Przecież masz podpisany kontrakt, pracę, nie możesz ot tak sobie wyjechać.
- Mogę i muszę. Pieprzę ten kontrakt, ten serial i pieprzę Londyn. Otis nie da mi spokoju, dopóki mnie nie zabije, albo trwale okaleczy. Tutaj nie mam już co się pokazywać. Pojutrze lecę z tobą do Los Angeles.
- Oszalałeś.
- No wybacz, ale wolę już zapłacić kilka tysięcy kary, niż dać się zabić maniakowi religijnemu. Lecę z tobą i koniec kropka.
- Nie zmienisz zdania?
- Nie.
Pokręciłam głową i wstałam z miejsca.
- No dobra, zarezerwuj sobie bilet, spać możesz tutaj.
- Z tobą w łóżku?
- Nie, na podłodze.
Stevens wydął dolną wargę i spojrzał na mnie wzrokiem zbitego psa.
- No przecież żartuję. Możesz spać ze mną. Tylko nie zabieraj mi kołdry i nie ślin poduszki.
- No nie wiem, czy będę w stanie powstrzymać ślinotok, szczególnie jeśli śpisz nago.
- Nie, nie śpię nago.
- Więc może się uda, choć niczego nie gwarantuję.
Uśmiechnęłam się, po czym poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku i silne mdłości. Przeklęta lasagnia.
- Przepraszam cię na sekundkę. - Zakryłam usta dłonią i szybko zerwałam się z miejsca. Zatrzasnęłam za sobą drzwi łazienki i zanim zdążyłam dobrze przykucnąć, z moich ust wypłynęła fala wymiocin.
Po kilku nieprzyjemnych oczyszczeniach żołądka z nadmiaru niestrawionego jedzenia podniosłam się z zimnej podłogi i podeszłam do umywalki.
- Tylko umyj porządnie zęby, bo inaczej będziesz spała na podłodze.
Rzuciłam Stevensowi groźne spojrzenie, a ten tylko uniósł dłonie w geście obronnym.
- Spokojnie, tylko żartowałem.
- Ty i te twoje żarty. - Chwyciłam schowaną w plastikowym pudełeczku szczoteczkę do zębów i nałożyłam na nią sporo miętowej pasty.
- No nie wierzę, przestałaś używać dziecięcej.
- Stevens!
- No dobra, już nic nie mówię. Idę zadzwonić na lotnisko. Jezu, mi chyba też niedobrze. - Syknął i położył dłoń na brzuchu.
- Masz tę swoją mrożoną lasagnie - zaśmiałam się i zabrałam za szczotkowanie zębów.
- Jak to Stevens leci z nami? - Angela spojrzała na mnie oburzonym wzrokiem.
- No normalnie. Wraca do Stanów tym samym samolotem co my.
- Kelly, czy ty już zapomniałaś, jak cię ostatnio potraktował? Nie pamiętasz, jak przez niego cierpiałaś?
- Ale to było dawno - jęknęłam, rzucając się na łóżko stojące w pokoju Goldwin.
- Dawno, niedawno, ale było. Faceci, a szczególnie tacy jak Stevens się nie zmieniają. Zranił cię raz, zrani i drugi, i zabieraj to swoje wielkie dupsko z mojej pościeli!
- Nie mam wielkiego dupska, ty świnio! - Chwyciłam odsłoniętą poduszkę i cisnęłam nią w swoją asystentkę.
- No dobra, żarty na bok, Tucker. Dobrze ci radzę, daj sobie z nim spokój.
- Boże, Goldwin, czy ty nie rozumiesz, że ja go kocham, że oboje się kochamy? - Spojrzałam na nią nieco znudzonym wzrokiem i chwyciła w dłoń sznur białego szlafroka.
- Stevens nie jest zdolny do miłości, sama dobrze o tym wiesz. Wcześniej czy później cię zrani i będziesz cierpieć jeszcze bardziej niż kiedyś.
- Nie wiedziałam, że masz dar przewidywania przyszłości.
- Taka mądra, a taka głupia.
- Brać to jako komplement, czy obrazę? Angie, jeszcze kilka miesięcy temu myślałabym tak samo jak ty, ale Neil się zmienił, nie jest już taki jak kiedyś. Oczywiście nie twierdzę, że teraz jest święty, ale wiem, że na pewno mnie nie zrani.
- Masz dar przewidywania przyszłości? - Jej złośliwe spojrzenie spotkało się razem z moim, a ja tylko przewróciłam oczami. - Wiesz co, Kell? Bądź sobie z nim, mieszkajcie razem, twórzcie sobie ten idealny związek, tylko potem mi nie płacz, jak zostawi cię dla jakieś nastoletniej blondyny.
- Kocham cię, wiesz?
- Wiem, ja ciebie też, ty durny głuptasie.
Uśmiechnęłam się i mocno przytuliłam do swojej przyjaciółki. Martwi się o mnie, ale nie ma powodu, Neil się zmienił, tym razem będzie inaczej, czuję to, po prostu to czuję.
...............................
Tak, nie mogłam się powstrzymać przed kolejnym nawiązaniem do Gwiezdnych Wojen :D
Skąd ten wujek Dorian? Z mojej pomyłki. Byłam pewna, że adwokat Jareda z wcześniejszych rozdziałów był jego kuzynem ( taki był mój pierwotny plan), jednak zapomniałam, że w ostatniej chwili wprowadziłam poprawkę i Bill okazał się być tylko jego znajomym, dlatego chcąc by prawnik Harry'ego był rodziną Leto, musiałam stworzyć zupełnie nową postać, zamiast użyć tej wcześniej występującej.
Wiem, że się powtarzam jak irytująca, zdarta płyta, ale muszę Wam jeszcze raz serdecznie podziękować. Ostatnie komentarze i rozmowy na Twitterze niezwykle podniosły mnie na duchu, dodały mi skrzydeł i tylko umocniły moje stanowisko w kwestii mojego pisania. Dostałam ogromnego motywującego kopa i to w momencie, kiedy moja wena leżała na dnie pod potrójną warstwą mułu. Chcę też serdecznie podziękować Melodii za poświęcenie notki mojej twórczości, to było bardzo miłe, zupełnie się takiego czegoś nie spodziewałam, dziękuję po raz kolejny :)
Jeszcze raz spojrzałam na wiszący na granatowej ścianie zegarek i przeklęłam w myślach fakt, że czas tak niemiłosiernie się dłuży.
Zamiast cieszyć się z tego, że mam dobrą, przyjemną i dobrze płatną pracę, ja muszę gryźć się z tymi przeklętymi problemami. Rozstanie z Harrym, jego aresztowanie, niemal ciągłe wizyty policji, załatwianie dokumentów rozwodowych i teraz jeszcze opiekunka Scotta wzywa mnie na rozmowę. Dlaczego wszystkie nieszczęścia zawsze uderzają w tym samym czasie? Nie mogą chociaż trochę odczekać, by człowiek mógł się przed nimi jakoś tam obronić?
- Co jest, aniołku? - Na marmurowym, czyszczonym kilka razy dziennie blacie usiadł uśmiechnięty Dave.
- Lepiej nie pytaj - odburknęłam i oparłam łokcie o ladę.
- Chodzi o Harry'ego? Nie masz co się martwić, załatwiłem mu świetnego adwokata.
- Niepotrzebnie, Harry jest winny. - Rzuciłam przyjacielowi oczywiste spojrzenie i odsunęłam kończyny od ciemniej powierzchni.
- Marion, przecież go znasz, oboje go znamy, Harry jest zdolny do wielu rzeczy, ale nie do czegoś takiego.
- Pokazali mi zdjęcia.
- Jakie zdjęcia? - Thompson nieco się wyprostował i zrobił poważną minę.
- Z obdukcji. Harry... cholera, Harry mówię, Dave,ona sama sobie tego nie zrobiła. Jak zobaczyłam te wszystkie siniaki i inne obrażenia, to o mało nie spadłam z krzesła, szczególnie, gdy doszło do mnie, że zrobił to mój mąż.
- Skąd ta pewność, że to on? Może zrobił to ktoś inny?
- Dave, nie bądź naiwny. Ochroniarz zeznał, że widział, jak Harry opuszczał budynek chwilę przed telefonem tej całej Nelson. Jego koledzy zgodnie mówią, że po pracy wezwała go do siebie, więc to na pewno on. Taki wstyd... - Przetarłam twarz drżącą dłonią, na której już od kilku dni nie noszę obrączki i przeniosłam wzrok na biały sufit. - Dzisiaj mam iść na rozmowę do opiekunki Scotta, myślę, że chodzi o Harry'ego.
- Przecież nie jest jego ojcem.
- Ale mieszkał razem z nim.
- Z resztą, skąd niby miałaby o tym wiedzieć? - Dave spojrzał w ten sam punkt co ja i zaczął machać nogami.
- Nie wiem, może napisali o tym w jakieś gazecie.
- Oj tam, pewnie mały znowu coś nabroił i tyle.
- No jeszcze tylko tego by brakowało, żeby chcieli mi wyrzucić dziecko z przedszkola.
- Wyrzucić? Wątpię, by panie przedszkolanki chciały odebrać sobie tę wielką przyjemność obcowania z tym małym słodziakiem.
W tym momencie pierwszy raz od kilku godzin szczerze się uśmiechnęłam. Już miałam coś odpowiedzieć, gdy z windy wyszła znajoma Jareda, której ten zarezerwował tu pokój.
- Złaź z lady, Dave. - Delikatnie pchnęłam ramię przyjaciela, ale ten nie zareagował. Spojrzałam na niego uważniej i wtedy zobaczyłam na jego twarzy dziwaczny wyraz. Jego oczy były szeroko otwarte, a leciutko rozchylone wargi zastygły bez ruchu. Wyglądał tak, jakby właśnie zobaczył ducha.
- Dzień dobry. - Brunetka podeszła do lady i zupełnie ignorując wlepiającego w nią wzrok Thompsona, podała mi kartę pokoju, który zamieszkiwała przez dwa dni.
- Dzień dobry. - Uniosłam leciutko kąciki ust i przejęłam od niej płaski przedmiot. - Już się pani wymeldowuje?
- Tak, zrobiłam już to, co miałam zrobić, więc mogę wracać do domu. - Pani Richard ukazała mi rządek białych zębów i poprawiła wiszącą na jej ramieniu niewielką torebkę, która stanowiła cały jej bagaż.
- Zaraz zadzwonię do kierowcy, żeby zawiózł panią na lotnisko.
- Nie trzeba, już zamówiłam taksówkę, lada moment tu będzie. O, już jest. Dziękuję za bardzo miłą obsługę. Jared spisał się na medal z doborem hotelu. Do widzenia pani, do zobaczenia, Dave.
Thompson drgnął, po czym wydukał niewyraźną odpowiedź. Kobieta tylko leciutko się uśmiechnęła i skierowała do wyjścia.
- Dave? To wy się znacie? - Spojrzałam na przyjaciela, ale ten nadal znajdował się w tym swoim dziwacznym stanie. Pierwszy raz go takiego widziałam.
- Znamy - wyrzucił w końcu z siebie i poprosił, bym podała mu butelkę wody, którą trzymałam pod ladą. Upił z niej spory łyk, a ja posłałam mu pytające spojrzenie. - To Claire, poznałem ją rok temu we Włoszech. Była tam z mężem, on załatwiał jakieś interesy, a ona całymi dniami siedziała na plaży i malowała. Któregoś dnia zaczepiłem ją i spytałem, czy mogłaby namalować mój portret. Zgodziła się. Jeszcze tej samej nocy wylądowaliśmy w łóżku. Nasz romans trwał dwa tygodnie, potem bez słowa pożegnania wróciła do Stanów. Zostawiła mi tylko kartkę ze swoim autoportretem.
- Miałeś romans z dwadzieścia lat starszą mężatką? - Moje oczy zwiększyły się do rozmiarów talerzy satelitarnych, a spory szok chwilowo odebrał mi zdolność logicznego myślenia.
- Przecież ją widziałaś, jest taka piękna, taka elegancka, mądra i zdolna. Gdybyś była facetem, też byś się w niej zakochała.
- Nie jeśli bym wiedziała, że ma męża.
- Marion, proszę cię, kiedy uderza cię coś takiego, zapominasz o całym świecie, myślisz tylko o sobie i o tej drugiej osobie. Zresztą sama najlepiej to wiesz.
Wiedziałam, że Dave'owi chodzi o noc, podczas której ja i Jared spłodziliśmy naszego syna. Ma rację, kiedy Leto mnie dotykał, nie myślałam o Mary. Nie myślałam o tym, jak bardzo go kocha i jak będzie cierpiała, kiedy pozna prawdę. Wtedy liczyliśmy się tylko my.
- Sama widzisz.- Dave odstawił butelkę i zeskoczył ze śliskiej nawierzchni.
- Chcesz może jej adres?
- Żartujesz? Już nigdy więcej nie chcę jej widzieć. - Jego ton zmienił się na stanowczy i szorstki. - Po tym, jak mnie potraktowała, nie chcę mięć z nią nic wspólnego.
- Ale mówiłeś tak, jakbyś nadal ją kochał.
- Bo kocham, ale są rzeczy, których nawet ukochanym się nie wybacza. Będę u siebie w biurze. - Posłał mi pełne zawodu spojrzenie i skierował się do swojego gabinetu.
Dlaczego wcześniej mi nic nie mówił? Dlaczego, kiedy zapytałam go o to, czy był z kimś we Włoszech, wspomniał tylko o jakieś młodej studentce? Czemu nie powiedział mi prawdy? Wstydził się? Przecież jesteśmy przyjaciółmi, nie powinien ...
- Posiedź tu chwileczkę, a mamusia pójdzie porozmawiać z panią - zwróciłam się do syna, kierując go na jeden ze skórzanych foteli.
- Dobrze. - Ścisnął mocniej swój rysunek, który namalował na zajęciach i wdrapał się na wygodny mebel. Posłałam mu delikatny uśmiech i ruszyłam w stronę sali, gdzie czekała na mnie przedszkolanka, w myślach modląc się, by nie chodziło o to, co zrobił tamtej biednej kobiecie Harry.
- Pani Jackobson. - Brunetka nałożyła z powrotem okulary i wskazała mi krzesło stojące przy jej biurku.
- Cole - poprawiłam ją, zajmując przeznaczone dla mnie miejsce. Po tym wszystkim, co się stało, nie chcę już nosić jego nazwiska, nie chcę też żeby nosiła je Polly. Jestem w trakcie załatwiania tych wszystkich przeklętych formalności. - Oficjalnie nadal jestem panią Jackobson, ale wolę, by zwracano się do mnie moim panieńskim nazwiskiem.
- Oczywiście, rozumiem. No więc, pani Cole, jak się pani pewnie domyśla, chodzi o Scotta.
- Zrobił coś?
- Pozwoli pani, że wyjaśnię wszystko od początku. W naszej grupie jest chłopczyk Luke, od trzech dni nie przychodzi na zajęcia. Jego matka mówi, że bardzo zamknął się w sobie, tak bardzo, że planuje wysłać go do specjalisty.
- Ale, co to ma wspólnego z moim synem? - zapytałam, nie widząc żadnego powiązania.
- To, pani Cole, że jakiś czas temu Scotty podszedł do niego i powiedział mu, że jest jego ojcem.
Słysząc to, mimowolnie się zaśmiałam.
- Panią to śmieszy? Malec wrócił do domu i zapłakany zapytał mamy, czy to prawda, że Scotty jest jego ojcem.
- No przecież to logiczne, że Scotty nie mówił tego na poważnie.
- Dla mnie to jest logiczne, dla pani również, ale nie dla trzylatka, który nie wie jeszcze wielu rzeczy o świecie, na którym żyje. - Mimo mojego braku przejęcia się całą tą sytuacją, przedszkolanka nie spuszczała z poważnego tonu.
- To przykre, że chłopczyk tak zareagował na to, co powiedział mu mój syn, ale gdyby miał choć odrobinkę oleju w głowie, wiedziałby, że niemożliwym jest, by drugi trzylatek był jego ojcem. Chyba się pani ze mną zgodzi.
- Nie każde dziecko w naszej grupie ma taką wiedzę jak mały Scott. To naprawdę inteligentne dziecko, mnie samą rozbawiło to jego nawiązanie do Gwiezdnych Wojen, ale skoro efekt tego jest taki jaki jest, tu naprawdę nie ma się z czego śmiać. Ja rozumiem, że jego ojciec jest artystą, przez co wychowuje go mniej konserwatywnie i pozwala na więcej, ale to jest przedszkole publiczne, tu obowiązują pewne zasady. Dziecko nie może wiecznie zachowywać się jak postać z filmu.
- Dobrze, porozmawiam z nim o tym.
- Mam nadzieję, bo naprawdę nie chcemy, żeby Scotty był zmuszony opuścić naszą placówkę.
- Ja też tego nie chcę. - Teraz już nie jest mi do śmiechu. Wiem, że w Los Angeles jest mnóstwo przedszkoli i nie byłoby problemu ze znalezieniem kolejnego, ale reakcja Scotta na taką zmianę mogłaby być bardzo nieprzyjemna. Przyzwyczaił się już do tego miejsca i do tych dzieci. Ma tu tę swoją Dolores i kolegów, więc przeniesienie nie byłoby dla niego dobre.
- Więc oby do tego nie doszło. Dziękuję, że pani przyszła, pani Jacko ... to znaczy Cole - poprawiła się w mgnieniu oka i wyciągnęła szczupłą dłoń w moją stronę.
- Nie mogłabym nie przyjść.
- Wie pani, niektórzy rodzice ignorują takie rzeczy, dobrze, że pani do nich nie należy.
- Też się cieszę. - Posłałam jej delikatny uśmiech, rzuciłam uprzejme do widzenia i wyszłam na korytarz. Z jednej strony cieszę się, że nie chodziło jej o Harry'ego i jego występek, o ile brutalny gwałt na własnej szefowej można nazwać występkiem, ale perspektywa groźby wydalenia mojego dziecka z przedszkola też mnie jakoś wybitnie nie uspakaja. Ciężko mi będzie wybić mu z głowy bawienie się w Gwiezdne Wojny, ale będę musiała to zrobić dla jego własnego dobra. No i dla dobra zdrowia psychicznego jego rówieśników. Scotty ojcem Luke'a, czego ten dzieciak nie wymyśli ...
Kiedy przeszłam już dosyć duży korytarz i doszłam do przedsionka, byłam niezwykle zaskoczona widząc Scotty'ego w tym samym miejscu, w którym go zostawiłam. Zamiast jak zwykle gdzieś mi uciec, siedział w głębokim fotelu i machając wysoko wiszącymi nad ziemią nogami, pokazywał jednej ze sprzątaczek swój nowy rysunek.
- To jest mój tatuś, to mój ulubiony wujek, Shannoneks. A po środku jestem ja, Scotty Leto lat trzy prawie cztery. Adres też podać?
- Nie, nie trzeba. - Starsza kobieta wygięła usta w ciepłym uśmiechu, a ja zatrzymałam się w miejscu, by pozwolić synowi dokończyć opis swojego dzieła.
- Obok mnie i wujka leżą moje pieskowe kapciuszki. Na rysunku oglądamy Gwiazdkowe Wojny, a wujek Shannoneks nie lubi, jak mam wtedy na nóżkach kapcie, bo mu zasłaniają i on się wtedy denerwuje i chce zamykać Scotty'ego w lodówce.
Pracownica placówki cicho się zaśmiała.
- No i to wszystko, co tu jest. Nie ma Mary i Courtney, bo one śpią, jak my facetowie oglądamy Gwiazdkowe Wojny. Dexterka też nie ma, bo też wtedy spał.
- Rozumiem. No, a dlaczego nie ma twojej mamusi?
- No bo ona była wtedy w innym domku z Polluchą wstręciuchą i Harrym. Polly to moja siostrzyczka i wcale nie jest wstrętna, tak tylko powiedziałem, żeby się rymło. A Harry to żonek mojej mamy, ale już z nami nie mieszka. Nawet nas nie odwiedza, a ja go lubię.
W tym momencie postanowiłam wkroczyć, by Scotty czasem nie zaczął opowiadać o wizytach policji w naszym domu.
- Scotty, idziemy.
- Już. - Mały ześlizgnął się z fotela, po czym spojrzał na swoją rozmówczynie, uśmiechnął się do niej i pożegnał swoim ulubionym zwrotem. - Niech moc będzie z tobą!
Pokręciłam tylko głową i chwyciłam jego wyciągniętą rączkę.
- Dlaczego narysowałeś akurat siebie, tatusia i wujka, jak oglądacie razem film? - zapytałam, gdy mały skończył uderzać w swoją nową perkusję, którą Shannon kupił mu na Gwiazdkę, kiedy ta stara była już zbyt zniszczona i zbyt mała.
- No bo mieliśmy narysować najlepsiejszy dzień tamtego roku, a najlepsiejsze było oglądanie Gwiazdkowych Wojen. Chciałem też namalować Święta, ale zapomniałem, jak wyglądali tamci panowie, co tam byli z nami, no i nie mogłem ich narysować.
- To wszystko wyjaśnia. - Uśmiechnęłam się i przesunęłam dłoń po wiszącym na klamce szafy kostiumie Ewoka. - Scotty, chcę cię o coś zapytać.
- O co?
- Dlaczego powiedziałeś swojemu koledze, że jesteś jego ojcem?
Mały zmarszczył brwi w pytającym wyrazie twarzy.
- Luke'owi.
- Aaaaa. No bo bawiłem się w Lorda Vadera! - niemal wykrzyknął podekscytowanym głosem, po czym znacznie obniżył jego ton. - Luke, jestem twoim ojcem!
- Kotku, nie wszystkie dzieci oglądały Gwiezdne Wojny. Luke na przykład nie oglądał i pomyślał, że powiedziałeś to na poważnie.
- Na poważnie?
- No czyli naprawdę. Luke myśli, że naprawdę jesteś jego ojcem, przez co przestał rozmawiać ze swoim tatusiem i zrobił się bardzo smutny.
- I dlatemu nie chodzi do przedszkola?
Przytaknęłam.
- Przez Scotty'ego? - Tu mały wydął dolną wargę, po czym wybuchł głośnym, niekontrolowanym płaczem.
- Ej, skarbie, spokojnie, nie płacz. Jeśli chcesz, to możemy pojechać do Luke'a i go przeprosić. - Przesunęłam dłoń po główce syna, po czym przeniosłam ją na mokry od łez policzek.
- Ale ja nie wiem, gdzie on mieszka.
- No to mamusia zadzwoni do pani z przedszkola i się dowie, a potem tam pójdziemy, dobrze?
- Dobrze. No bo ja nie chcę, żeby Luke nie chodził do przedszkola, no bo on jest moim przyjacielem. - Scotty przetarł oko rękawem bluzki w kolorowe paski i mocno się do mnie przytulił.
- Uwaga, jedzie Scotty! - Mały przechwycił pustą spacerówkę swojej siostry i wbiegł na podwórko skąd dochodziło nadzwyczaj głośne szczekanie Scooby'ego. Ściskając rączkę Polly, powoli przeszłam przez furtkę i na schodkach zobaczyłam ubranego w garnitur mężczyznę, w okół którego skakał nasz pies.
- Pan się nie boi, Scooby nie gryzie - uspokoił go mój syn, a ja, żeby szybciej dowiedzieć się kim jest ów człowiek, wzięłam córkę na ręce, czym naraziłam się na jej pełen dezaprobaty jęk.
- Pani Marion Jackobson? Dorian White, adwokat pani męża. - Prawnik wyciągnął prawą dłoń, jednak zanim zdążyłam ją uścisnąć, zrobił to mój syn.
- Scotty Leto, przedszkolak, lat trzy prawie cztery. Podać adres?
- To chyba nie jest konieczne. - Nieco zdezorientowany potrząsnął dłonią Scotta, po czym jakby olśniony szeroko się uśmiechnął. - Wiesz, Scotty, że jestem twoim wujkiem?
- Wujkiem? Ale ja cię nie znam, a wszystkich wujków znam!
- Bo rzadko tu bywam. Jestem kuzynem twojego taty.
Zaskoczona tymi słowami spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
- Moja mama i mama Jareda to siostry cioteczne - wyjaśnił mi swoje powiązanie z Leto.
- Świetnie, ale pan tu chyba oficjalnie, tak?
- Niestety tak.
- Czyli, jak mniemam, powinnam zaprosić pana do środka?
- Przyznaję, że tam byłoby nam o wiele wygodniej. - Posłał mi delikatny uśmiech, a ja wyjęłam klucze z torebki. Kiedy znaleźliśmy się już we wnętrzu domu, posadziłam Polly w jej kąciku zabaw, a Scotty'ego wysłałam przed telewizor. Sama wraz ze swoim gościem udałam się do kuchni.
- Przejdę od razu do sedna, mój klient chciałby zobaczyć się ze swoją córeczką - oznajmił mi pan White.
- Przecież siedzi w areszcie.
- Tak, ale ma prawo do jednej wizyty tygodniowo i prosił mnie, bym poprosił panią, żeby odwiedziła go pani z córką.
- On chyba sobie kpi - prychnęłam drwiąco, wbijając wzrok w siedzącego na przeciwko mężczyznę. - Ani mi się śni ciągać małe dziecko po aresztach.
- Ale w tej placówce urządzona jest specjalna sala do takich rodzinnych odwiedzin. Nawet pani nie odczuje, że to areszt.
- Nie ma mowy. Moje dziecko nie będzie odwiedzało takich miejsc, a już na pewno nie po to, by widywać się z ojcem gwałcicielem.
- Widzę, że pani już z góry wydała wyrok na pana Jackobsona. - White spojrzał na mnie dosyć dziwnym wzrokiem i splótł ze sobą oparte o stół dłonie.
- Fakty mówią same za siebie, panie mecenasie.
- Póki co, nie ma żadnych faktów, są jedynie oskarżenia.
- Ale nie bezpodstawne.
- To się jeszcze okaże.
Patrząc na jego minę, wnioskuję, że i on wierzy w niewinność Harry'ego. No tak, męska solidarność. Facet zawsze będzie bronił faceta, nawet jeśli ten jest największą szumowiną świata.
Kelly:
Zdążyłam wyjść z wanny i owinąć się w puszysty szlafrok z logiem hotelu, gdy usłyszałam głośne pukanie. Nieco zdegustowana podeszłam do drzwi i nacisnęłam klamkę z zamiarem nawrzeszczenia na Angelę za to, że tak się do mnie dobija, wiedząc, że tego nienawidzę. Otworzyłam drzwi i już miałam zacząć krzyczeć, gdy w ostatniej chwili zorientowałam się, że na progu pokoju nie stoi moja asystentka tylko Neil i to w dodatku ubrany w cienki podkoszulek, zmarznięty jak ta mrożona lasagnia, którą jedliśmy. Swoją drogą, w dalszym ciągu mi się ona odbija.
- Neil?
- Mogę wejść? - Zaszczękał zębami i trzęsąc się jak galareta, posłał mi błagalne spojrzenie.
- Wchodź. - Wpuściłam go do środka, po czym rozejrzałam się po korytarzu i zamknęłam cicho drzwi. - Gdzie masz resztę ubrania?
- Nawet nie pytaj. Mogę wziąć ten koc? - Tu wskazał leżące na fotelu puchate okrycie.
- Pewnie, ja zaraz zadzwonię do obsługi po gorącą herbatę z miodem.
- Wystarczy mi whiskey z minibaru.
- Nie posiadam.
- No tak, przepraszam. - Stevens jakby nagle przypomniał sobie o tym wstydliwym incydencie z mojego życia i posłał mi przepraszalne spojrzenie.
Już brałam do ręki hotelowy telefon, gdy po raz kolejny usłyszałam pukanie. Pokręciłam głową i podeszłam do dopiero co zamkniętych drzwi.
- Dobry wieczór, nazywam się Donald Brookman, jestem szefem ochrony. Jeden z moich ludzi widział, jak wbiegał tu podejrzany mężczyzna.
- To mój znajomy, miał drobny wypadek - odpowiedziałam rosłemu, ubranemu w mundur ochroniarski mężczyźnie.
- Wypadek? Może potrzebna jest jakaś pomoc?
- Nie, wystarczy gorąca herbata z miodem i cytryną, jakby pan mógł.
- Oczywiście, zaraz poproszę kogoś z obsługi, żeby się tym zajął.
Uśmiechnęłam się delikatnie do stróża porządku i wróciłam do swojego niespodziewanego gościa.
Nie zadałam mu żadnego pytania, dopóki ten nie wypił połowy filiżanki herbaty przyniesionej przez młodą dziewczynę, na którą z całego tego szoku nawet nie zerknął.
- Możesz mi teraz powiedzieć, co się stało? Dlaczego nie masz butów i kurtki?
- Godzinę po tym, jak wyszłaś, do mieszkania wpadł Otis, ojciec Amandy, z wielkim kijem w ręku. Zaczął wrzeszczeć, że zdeprawowałem mu dziecko, że ją zdradziłem.
- Zdradziłeś? - Spojrzałam na niego w wielkim szoku.
- Chodziło o ciebie.
- No, ale skąd on o tym wie?
- Pytaj się mnie, a ja ciebie. Nie mam zielonego pojęcia. Może widział nas razem przed teatrem, w końcu był na przedstawieniu - rzucił i upił kolejny łyk parującego napoju.
- No tak, ale przecież się nie całowaliśmy, nie trzymaliśmy za ręce, zachowywaliśmy się jak para znajomych.
- No właśnie wiem. Kurwa mać! - zaklął i zaraz potem dotknął językiem górnej wargi.
- Oparzyłeś się?
Skinął głową i gdy tylko schował z powrotem swój narząd smaku, musnęłam ustami uszkodzony fragment jego ust. Uśmiechnął się leciutko i odstawił ciepłą jeszcze filiżankę na stolik. Położył dłonie na moich biodrach i posadził na swoich kolanach. Przesunęłam dłoń po jego schowanym pod kocem torsie i wtedy też usłyszałam głośny syk.
- Co jest?
- Kutas mnie walnął - wysyczał przez zaciśnięte zęby, a ja szybko podniosłam się z jego ciała.
- Zdejmij koszulkę.
- Zwariowałaś? Zimno mi jak cholera.
- Stevens, nie jęcz mi tutaj jak jakaś panienka, tylko ściągaj tę przeklętą koszulkę! - Mój ton zabrzmiał tak władczo i tak surowo, że Neil już nawet mi się nie sprzeciwiał. Zrzucił koc i ściągnął biały podkoszulek. Na jego lewym boku powoli zaczął tworzyć się wielki siniak, widok naprawdę paskudny. - Musi to obejrzeć jakiś lekarz. Możesz mieć złamane żebra.
- Nic mi nie jest, to tylko głupie stłuczenie.
- Głupie stłuczenie? Neil, to naprawdę wygląda okropnie.
- Nic mi nie będzie. - Nałożył z powrotem koszulkę i ponownie okrył się ciepłym kocem.
- No i co teraz zrobisz? - zapytałam, siadając w fotelu naprzeciwko niego.
- Z tym? Samo zejdzie.
- Nie chodzi mi o siniaka.
- A o co? - Zmarszczył brwi w pytającym spojrzeniu i zacisnął w dalszym ciągu drżące palce na porcelanowym uchwycie.
- O tą całą sytuację z ojcem Amandy, z Amandą.
- Jedynym wyjście, jakie widzę jest natychmiastowy powrót do Stanów.
- Powrót do Stanów? - Spojrzałam na niego jak na uciekiniera z domu wariatów. - Przecież masz podpisany kontrakt, pracę, nie możesz ot tak sobie wyjechać.
- Mogę i muszę. Pieprzę ten kontrakt, ten serial i pieprzę Londyn. Otis nie da mi spokoju, dopóki mnie nie zabije, albo trwale okaleczy. Tutaj nie mam już co się pokazywać. Pojutrze lecę z tobą do Los Angeles.
- Oszalałeś.
- No wybacz, ale wolę już zapłacić kilka tysięcy kary, niż dać się zabić maniakowi religijnemu. Lecę z tobą i koniec kropka.
- Nie zmienisz zdania?
- Nie.
Pokręciłam głową i wstałam z miejsca.
- No dobra, zarezerwuj sobie bilet, spać możesz tutaj.
- Z tobą w łóżku?
- Nie, na podłodze.
Stevens wydął dolną wargę i spojrzał na mnie wzrokiem zbitego psa.
- No przecież żartuję. Możesz spać ze mną. Tylko nie zabieraj mi kołdry i nie ślin poduszki.
- No nie wiem, czy będę w stanie powstrzymać ślinotok, szczególnie jeśli śpisz nago.
- Nie, nie śpię nago.
- Więc może się uda, choć niczego nie gwarantuję.
Uśmiechnęłam się, po czym poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku i silne mdłości. Przeklęta lasagnia.
- Przepraszam cię na sekundkę. - Zakryłam usta dłonią i szybko zerwałam się z miejsca. Zatrzasnęłam za sobą drzwi łazienki i zanim zdążyłam dobrze przykucnąć, z moich ust wypłynęła fala wymiocin.
Po kilku nieprzyjemnych oczyszczeniach żołądka z nadmiaru niestrawionego jedzenia podniosłam się z zimnej podłogi i podeszłam do umywalki.
- Tylko umyj porządnie zęby, bo inaczej będziesz spała na podłodze.
Rzuciłam Stevensowi groźne spojrzenie, a ten tylko uniósł dłonie w geście obronnym.
- Spokojnie, tylko żartowałem.
- Ty i te twoje żarty. - Chwyciłam schowaną w plastikowym pudełeczku szczoteczkę do zębów i nałożyłam na nią sporo miętowej pasty.
- No nie wierzę, przestałaś używać dziecięcej.
- Stevens!
- No dobra, już nic nie mówię. Idę zadzwonić na lotnisko. Jezu, mi chyba też niedobrze. - Syknął i położył dłoń na brzuchu.
- Masz tę swoją mrożoną lasagnie - zaśmiałam się i zabrałam za szczotkowanie zębów.
- Jak to Stevens leci z nami? - Angela spojrzała na mnie oburzonym wzrokiem.
- No normalnie. Wraca do Stanów tym samym samolotem co my.
- Kelly, czy ty już zapomniałaś, jak cię ostatnio potraktował? Nie pamiętasz, jak przez niego cierpiałaś?
- Ale to było dawno - jęknęłam, rzucając się na łóżko stojące w pokoju Goldwin.
- Dawno, niedawno, ale było. Faceci, a szczególnie tacy jak Stevens się nie zmieniają. Zranił cię raz, zrani i drugi, i zabieraj to swoje wielkie dupsko z mojej pościeli!
- Nie mam wielkiego dupska, ty świnio! - Chwyciłam odsłoniętą poduszkę i cisnęłam nią w swoją asystentkę.
- No dobra, żarty na bok, Tucker. Dobrze ci radzę, daj sobie z nim spokój.
- Boże, Goldwin, czy ty nie rozumiesz, że ja go kocham, że oboje się kochamy? - Spojrzałam na nią nieco znudzonym wzrokiem i chwyciła w dłoń sznur białego szlafroka.
- Stevens nie jest zdolny do miłości, sama dobrze o tym wiesz. Wcześniej czy później cię zrani i będziesz cierpieć jeszcze bardziej niż kiedyś.
- Nie wiedziałam, że masz dar przewidywania przyszłości.
- Taka mądra, a taka głupia.
- Brać to jako komplement, czy obrazę? Angie, jeszcze kilka miesięcy temu myślałabym tak samo jak ty, ale Neil się zmienił, nie jest już taki jak kiedyś. Oczywiście nie twierdzę, że teraz jest święty, ale wiem, że na pewno mnie nie zrani.
- Masz dar przewidywania przyszłości? - Jej złośliwe spojrzenie spotkało się razem z moim, a ja tylko przewróciłam oczami. - Wiesz co, Kell? Bądź sobie z nim, mieszkajcie razem, twórzcie sobie ten idealny związek, tylko potem mi nie płacz, jak zostawi cię dla jakieś nastoletniej blondyny.
- Kocham cię, wiesz?
- Wiem, ja ciebie też, ty durny głuptasie.
Uśmiechnęłam się i mocno przytuliłam do swojej przyjaciółki. Martwi się o mnie, ale nie ma powodu, Neil się zmienił, tym razem będzie inaczej, czuję to, po prostu to czuję.
...............................
Tak, nie mogłam się powstrzymać przed kolejnym nawiązaniem do Gwiezdnych Wojen :D
Skąd ten wujek Dorian? Z mojej pomyłki. Byłam pewna, że adwokat Jareda z wcześniejszych rozdziałów był jego kuzynem ( taki był mój pierwotny plan), jednak zapomniałam, że w ostatniej chwili wprowadziłam poprawkę i Bill okazał się być tylko jego znajomym, dlatego chcąc by prawnik Harry'ego był rodziną Leto, musiałam stworzyć zupełnie nową postać, zamiast użyć tej wcześniej występującej.
Wiem, że się powtarzam jak irytująca, zdarta płyta, ale muszę Wam jeszcze raz serdecznie podziękować. Ostatnie komentarze i rozmowy na Twitterze niezwykle podniosły mnie na duchu, dodały mi skrzydeł i tylko umocniły moje stanowisko w kwestii mojego pisania. Dostałam ogromnego motywującego kopa i to w momencie, kiedy moja wena leżała na dnie pod potrójną warstwą mułu. Chcę też serdecznie podziękować Melodii za poświęcenie notki mojej twórczości, to było bardzo miłe, zupełnie się takiego czegoś nie spodziewałam, dziękuję po raz kolejny :)
Jest i Scotty! :D Na początku troszkę obawiałam się, że Scott coś zbroił i Marion będzie miała nieprzyjemności. Ale mały tak czy siak ma wyobraźnie, żeby mówić innym dziecią, że jest ich ojcem. Co do Marion strasznie jej współczuję. Na początku nie zbyt za nią przepadałam, byłam cholernie zła, że Jared był z nią a nie z Mary, ale teraz jej współczuję. Harry potraktował ją okropnie tak samo jak Alice. Ale ma dwójkę wspaniałych dzieci i to najwazniejsze. Co do Neila i Kelly, życzę im żeby jakoś wszystko się ułożyło. Chodź nie za bardzo przepadam za Kelly, bo Neila ostatnio strasznie polubiłam to niech oni się w końcu ustatkują i żyją długo i szczęśliwie. Nie mogę uwierzyć w to, że brak Ci weny skoro z każdym rodziałem jest coraz lepiej. Tak jak już wcześniej pisałam w porównaniu do tych pierwszych rodziałów zrobiłaś ogromny ale to ogromny krok naprzód. Chciałabym strasznie zobaczyć fragment z perspektywy Courtney jak ona to wszystko widzi.:D Rodział świetny jak zawsze, z każdym jednym robisz coraz większe postępy i oby tak dalej. Powodzenia :)
OdpowiedzUsuńCo do mojej weny, a raczej jej braku, wszystko jest chyba kwestią nastroju. Być może cały czas przy mnie jest, ale czasami nie jestem w stanie jej dostrzec i nie zabieram się za pisanie przed strachem, że i tak kupa z tego wyjdzie. Ostatnio piszę niewiele, bo nie leży mi pogoda. Jest za dużo słońca, jest zbyt duszno i nie jestem w stanie się skupić. O wiele lepiej pisze mi się przy brzydkiej pogodzie, a już najlepiej przy burzy, działa ona na mnie nad wyraz motywująco.
UsuńFragmentu Courtney nie planuję, ale w jednym z przyszłych rozdziałów będzie można przeczytać kolejną część z perspektywy Scotty'ego :)
Od dziś jestem wielką fanką Scotty'ego! Normalnie dzieciak przypomina mi siebie sprzed lat, kiedy też miałam głowę różnych dziwnych pomysłów i tekstów, których moi rówieśnicy nie rozumieli. Dawno się tak nie uśmiałam przy czytaniu blogowych opowiadań - wieeeeelki plus! Shannoneks - najlepsze! I nie wiem czemu, ale od razu skojarzyło mi się z... pumeksem :D. Dobra, pomińmy go, jednak jeszcze tak mówiąc o Scotty'm (dobrze odmieniłam?) to nie obrażę się, kiedy od czasu do czasu będziesz wsadzać go do opowiadania (albo i częściej). Aha! A czy Scotty zna się z Courtney? Lubią się, mają dobre relacje między sobą? Jestem tego bardzo ciekawa :).
OdpowiedzUsuńW sumie fajnie, że nie było Marion i Jareda, chociaż czekam na rozmowę odnośnie wypicia przez nią tego alkoholu. I fajnie by było, gdyby życie Kelly i Neila się ułożyło. Chociaż on tak się boi ojca Amandy, ale przecież... No co, zabije go? Może złożyć zeznania na policji, że jest zastraszany czy cokolwiek...
Pozdrawiam :)).
Bardzo dziękuję :)Bardzo oryginalne skojarzenie, muszę przyznać :) Bez apostrofu :) Scotty będzie przewijał się dosyć często, z resztą tak jak zawsze :)
UsuńOczywiście, że się znają, w końcu są przyrodnim rodzeństwem :)Ich wzajemne relacje określiłabym jako bardzo dobre, choć ostatnimi czasy Scotty jest zdegustowany zachowaniem Courtney :D
Domyślam się, że chodzi Ci o Mary, a nie Marion, tę rozmowę zdecydowałam się umieścić dopiero w następnym rozdziale, żeby dać czytelnikom trochę od nich odpocząć. Wielowątkowość ma ten plus, że kiedy już za długo się coś wałkuje, można przeskoczyć do innego motywu, by nie zamęczać siebie i innych :)
BTW. Obecnie nadrabiam komentarzowe zaległości na jednym ze starszych blogów, więc trójkę na Yesterdays lies przeczytam i skomentuję, jak tylko się z tym uwinę :)
Właśnie! Pewnie zamyśliłam się i przez przypadek napisałam Marion zamiast Mary :). Zgadzam się, wielowątkowość jest czymś bardzo dobrym. Daje większe pole do popisu, bo skupianie się np. tylko na dwóch osobach jest nudne i odechciewa się czytać już po drugim rozdziale. Tak nawiasem mówiąc, to trafiłam właśnie niedawno na takowego bloga, prolog bardzo intrygujący, ale kolejne rozdziały to flaki z olejem. Jared, Jared, Jared, Shannon, Shannon Shannon i główna bohaterka. Zdecydowanie brakuje mi dobrych blogów, bo te, które do tej pory czytałam, jakoś stoją w miejscu...
OdpowiedzUsuńSpokojnie, spokojnie, nie musisz się spieszyć :)).
Zdarza się, ale i tak wiedziałam o kogo chodzi ;)
UsuńZanudziłabym się, gdybym ciągle pisała tylko o Mary i Jaredzie, no i zamęczyłabym innych, choć i tak pewnie męczę, ale whatever :P
Teraz jestem właśnie w trakcie szukania nowych, ciekawych blogów i powracam do tych starych, z którymi w pewnym momencie urwał mi się kontakt. Dodałam już sobie do listy blogi, z którymi planuję się zapoznać. W sumie to mam w tej kwestii spore wymagania, więc ciężko mi będzie znaleźć coś dla siebie. Zwykle na dziesięć przejrzanych blogów zostaje przy jednym.
Fakt, kilka ciekawych blogów zostało albo zawieszonych, albo opuszczonych bez słowa, nad czym też niezmiernie ubolewam.
Po prostu chciałam Cię poinformować o tym fakcie, żebyś nie pomyślała, że olałam Twojego bloga, bo naprawdę jestem strasznie ciekawa tego, co będzie się działo w nowym rozdziale, ale nie chcę się teraz wybić z rytmu historii, do której zrobiłam wielki come back. I tak czuję się źle, bo dzisiaj, to znaczy wczoraj, bo już po północy, miałam czytać, ale nie czytałam.
Chyba nie potrafię docenić tego rozdziału, wiem, że wielowątkowość ma swój cel, urywasz w ciekawym momencie i przechodzisz do innych bohaterów żeby zbudować napięcie i udaje Ci się bo mnie tu ciekawość zżera jak się potoczy historia z brakującą butelką w barku :D tym bardziej, że obiecałaś 'wybuch małej bombeczki' :)
OdpowiedzUsuńFajnie mi się czytało komentarz koleżanki Olalla, jej odczucia względem bohaterów, chyba dlatego, że moje były zupełnie inne. Ja byłam zła, że Jared był z Mary a nie z Marion, ja lubię Kelly, za to nie bardzo przepadam za Neilem :D Ciekawe to wszystko, ile ludzi tyle gustów :D
Co do samego rozdziału to coś mi ta mrożona lasagnia ŚMIERDZI :))))
Pozdrawiam.
No cóż, nie zawsze udaje się wszystkim dogodzić, ale jestem tego świadoma i nie stanowi to już dla mnie tak wielkiego problemu jak kiedyś :)
UsuńW takim razie muszę przyznać, że to napięcie tworzy mi się przez przypadek, bo ja zwykle przechodzę do innego wątku, nie po to, by kogoś torturować tym, że musi dłużej czekać na rozwiązanie sytuacji, a po to, żeby odpocząć od danego wątku i móc spojrzeć na niego ze świeższej perspektywy :)
I to jest właśnie niesamowite, że każdy postrzega tych samych bohaterów na swój własny, unikalny sposób. Dla mnie, jako dla osoby, która je stworzyła, takie czytanie skrajnie różnych opinii to bardzo ciekawe doświadczenie :)
No i rozdział 144:) Tak swoją drogą właśnie sobie pomyślałam, że sporo już ich masz za sobą:) Niezła historia Ci wyszła:) Trzeba pogratulować wytrwałości i pomysłów, bo wiem, jak z tym nie raz jest ciężko:) Ale przejdę do rzeczy:) Póki wena na komentarze i chęci są:)
OdpowiedzUsuńZ problemami jest tak zawsze, że wszystkie naraz się zbierają. Jak lawina w górach, jeden pociąga za sobą drugi. A Marion już tak została doświadczona w życiu. To chyba jedna z najbardziej pechowych postaci w Twoim opowiadaniu. Nie jestem zaskoczona tym, że wierzy w winę Harry'ego, w końcu dowody świadczą przeciwko niemu. Dobrze, że chociaż może wygadać się przyjacielowi. I tu kolejne zaskoczenie, bo nie spodziewałam się, że powiążesz w jakikolwiek sposób Claire i Dava. Takie postępowanie nie pasuje mi do pani Richard, ale to chyba przez pryzmat jej młodości. Jednak zaciekawiłaś mnie tą historią i w sumie z chęcią poczytałabym o tym coś więcej. Marion zastanawiała się, dlaczego Dave jej o tym nie powiedział. Tak już czasami jest, że nawet przyjaciołom nie chce się mówić o pewnych rzeczach, często ze wstydu czy jeszcze innych różnych powodów.
Jeśli chodzi o tę przedszkolankę, uważam ją za zdecydowanie przewrażliwioną. Wiadomo, że dzieci mówią różne rzeczy, ale żeby z takich powodów grozić rodzicom, że mogą zostać usunięte z placówki? Trochę opanowania. Scotty ma różne pomysły i wciela je w życie, ale to dobre dziecko. I teraz nie dziwi mnie jego reakcja na to, co powiedziała mu Marion. Cieszę się, że chce pojechać do Luka i przeprosić. Ten chłopiec jest naprawdę uroczy i jak dla mnie zdecydowanie najlepszy w tym opowiadaniu (jako dziecko) :P
I wizyta adwokata. Współczuję Marion, nie dość, że została sama, to musi znosić jeszcze te wizyty. Daj jej trochę szczęścia, zasłużyła sobie na nie:)
Mina Kelly, kiedy otworzyła drzwi Neilowi musiała być bezcenna:D Ale jemu to naprawdę współczuję. Nie dość, że przemarzł do szpiku kości, to jeszcze mocno oberwał od Otisa. Ta scena w hotelu moim zdaniem pokazuje dobitnie, jakim uczuciem oni się darzą. Jak wielka zmiana zaszła w Stevensie i że dotarło wreszcie do niego, że Kelly jest jemu przeznaczona. Do tego ta cała sytuacja sprawiła, że wróci z nią do Stanów. Ciekawa jestem, co tam się stanie. Jak dalej potoczą się ich losy:)
A tak poza tematem, to liczę, że wkrótce pojawi się coś o Shannonie, bo stęskniłam się za nim w tym opowiadaniu:)
jeśli chodzi o rozmowę z Angelą, to szczerze mówiąc byłam przekonana, że ona wygada się o Neilu . Bo chyba Kelly o tym nie wie, prawda? Czy może moja pamięć to ominęła? Mam nadzieję, że ona nie zaszkodzi im w żaden sposób:) Bardzo dobry rozdział:)
Dla mnie samej jest to ogromnym zaskoczeniem. Na początku pisania byłam pewna, że nie dobiję nawet do dwudziestki,a tu proszę. Owszem, parę motywów naprawdę było zbędnych, ale cóż, co się stało to się nie odstanie i nie ma co tego wałkować :)
UsuńPomysł połączenia Claire i Dave'a był spontaniczny, po prostu któregoś dnia przyszło mi takie coś do głowy i to wykorzystałam, bez większego wałkowania i obmyślania. Po prostu założyłam, że Claire w swoim dorosłym życiu dzięki małżeństwu i sukcesom zawodowym nabrała pewności siebie i stała się zupełnie innym człowiekiem :)
Niedługo Shannonowi trafi się troszkę większy motyw, więc na pewno go nie zabraknie :)
Co do wiedzy Kelly na temat powiązania Angeli z Neilem, w opowiadaniu nigdy o tym nie wspomniałam, ale w szczegółach, które trzymam w głowie, Tucker o wszystkim wie.
Bardzo się cieszę, że się spodobał ;)
po kilku dniach od przeczytania rozdziału wreszcie wypadało by wziąć się za komentarz xD
OdpowiedzUsuńtym że Marion jest święcie przekonana o tym że Harry jest winny gwałtu na swojej szefowej to w sumie się nie dziwię, bo większość kobiet na jej miejscu by tak sądziło, dopóki cała sprawa by się nie wyjaśniła. Scotty i jego pomysły! ale po rozmowie z Marion faktycznie się przejął tym że jego kolega jest przygnębiony po tym co mu powiedział. a co do Kelly i Neila to coraz bardziej zaczynam lubić tę parę i mam nadzieję że ich dalsza znajomość będzie ładnie rozkwitać :P
pozdrawiam :)
Mogę zdradzić, że teraz wątek Neila i Kelly wysunie się na trochę bliższy plan niż zwykle :)
Usuń