Rozdział zawiera fragmenty +18
Neil:
Nie zwracając uwagi na pędzące samochody, szybko przebiegłem przez pokrytą rozjechanym, brudnym śniegiem jezdnie. Przedstawienie zaczyna się za pięć minut, a mi do pokonania została jeszcze jedna dzielnica. Wyminąłem dwie wolno idące staruszki i zignorowawszy czerwone światło, prędko pokonałem kolejne pasy. W łydkach czułem palący ból, ale nie zwalniałem nawet na chwilę. W końcu obiecałem Kelly, że się nie spóźnię, nie mogłem i nie chciałem jej zawieść, zwłaszcza, że ona okazała się być wobec mnie nad wyraz wyrozumiała. Nie odrzuciła mnie nawet po tym, jak dowiedziała się o Amandzie.
- Patrz, jak leziesz! - warknął do mnie ubrany w czarny płaszcz i garnitur mężczyzna, jednak zupełnie go zignorowałem. Nie chciałem marnować czasu na sprzeczki z obcymi ludźmi.
Dwie minuty. Przeskoczyłem nieduże ogrodzenie i w mgnieniu oka pokonałem przykryty białym puchem trawnik.
Kiedy wskazówka na moim zegarku pokazywała, że została mi jeszcze minuta, skostniała dłoń naciskała już lodowatą klamkę drzwi zabytkowego budynku, w którym swoją siedzibę miał teatr. Przekląłem się w myślach za to, że nie nałożyłem rękawiczek i pchnąłem masywne wrota. Szybkim ruchem zdjąłem kurtkę, podając ją elegancko ubranemu facetowi, który w zamian wręczył mi niedużą blaszkę z wyrytym numerkiem. Nie spoglądając nawet na cyfry, wsunąłem metaliczny przedmiot do kieszeni ciemnych jeansów, pokazałem starszej kobiecie bilet, który przedwczoraj dała mi Tucker i wszedłem na salę pełną ludzi. Na scenie nie było jeszcze nikogo, widzowie dopiero usadawiali się na swoich miejscach, więc z wielką ulgą usiadłem w czwartym rzędzie na fotelu numer siedem.
- Neil? - usłyszałem i spojrzałem na stanowisko ósme, w którym wygodnie siedział pan Norman Otis. Dalej ulokowana była jego małżonka.
- Witam państwa - wydukałem nieco zdezorientowany. Na tyle możliwych miejsc Kelly musiała załatwić mi akurat to obok ojca Amandy, świetnie!
- Jesteś sam? Ami z tobą nie przyszła?
- Ma dzisiaj cały dzień zdjęć.
- Nie wiedziałam, że lubisz teatr - wtrąciła się żona pana maniaka religijnego.
- Jeszcze wielu rzeczy pani o mnie nie wie.
- Z pewnością. - Odwróciła ode mnie swój, jak zwykle, chłodny wzrok i wbiła go w czerwoną kurtynę, która powoli zaczęła się unosić.
Szkarłatny materiał po raz ostatni dotknął desek, po sali rozniosły się gromkie brawa. Uderzałem dłonią o dłoń, nadal będąc pod ogromnym wrażeniem występu Kelly. Znam ją już spory kawałek czasu, a nie miałem zielonego pojęcia, że potrafi śpiewać, i to tak śpiewać. To, że jest świetną aktorką wiem nie od dziś, ale jej talent wokalny poznałem dopiero teraz. Czy to ignorancja z mojej strony, czy to ona nigdy się tym nie chwaliła? Pewnie i to, i to. Ja będąc z nią, nie poświęcałem jej takiej uwagi, na jaką zasługiwała, a ona nigdy nie lubiła się popisywać.
- Neil, może wybrałbyś się z nami na kolację do Ulmana? - Głos Otisa wyrwał mnie z głębokiego zamyślenia i stanu oczarowania kobietą, która ciągle mnie czymś zaskakuje, szczególnie ostatnio.
- Do Ulmana? - No tak, tylko tego mi brakowało. Godzinę przed przedstawieniem zarezerwowałem tam stolik dla siebie i Kelly, chciałem zrobić jej niespodziankę, a tu klops. Nie mogę jej tam zabrać, skoro będą tam rodzice Amandy. - Bardzo chętnie, ale już jadłem.
- Na pewno? Byłoby nam miło, w końcu nie mamy zbyt wielu okazji, żeby rozmawiać, a przecież jesteś partnerem naszej córki.
- Mi też byłoby bardzo miło, ale naprawdę nic więcej w siebie nie wcisnę, może następnym razem. - Posłałem mężczyźnie sztuczny uśmiech i uścisnąłem jego silną dłoń, w której, o dziwo, nie było różańca. Czyżby kryzys wiary?
Nie zwracając uwagi na pędzące samochody, szybko przebiegłem przez pokrytą rozjechanym, brudnym śniegiem jezdnie. Przedstawienie zaczyna się za pięć minut, a mi do pokonania została jeszcze jedna dzielnica. Wyminąłem dwie wolno idące staruszki i zignorowawszy czerwone światło, prędko pokonałem kolejne pasy. W łydkach czułem palący ból, ale nie zwalniałem nawet na chwilę. W końcu obiecałem Kelly, że się nie spóźnię, nie mogłem i nie chciałem jej zawieść, zwłaszcza, że ona okazała się być wobec mnie nad wyraz wyrozumiała. Nie odrzuciła mnie nawet po tym, jak dowiedziała się o Amandzie.
- Patrz, jak leziesz! - warknął do mnie ubrany w czarny płaszcz i garnitur mężczyzna, jednak zupełnie go zignorowałem. Nie chciałem marnować czasu na sprzeczki z obcymi ludźmi.
Dwie minuty. Przeskoczyłem nieduże ogrodzenie i w mgnieniu oka pokonałem przykryty białym puchem trawnik.
Kiedy wskazówka na moim zegarku pokazywała, że została mi jeszcze minuta, skostniała dłoń naciskała już lodowatą klamkę drzwi zabytkowego budynku, w którym swoją siedzibę miał teatr. Przekląłem się w myślach za to, że nie nałożyłem rękawiczek i pchnąłem masywne wrota. Szybkim ruchem zdjąłem kurtkę, podając ją elegancko ubranemu facetowi, który w zamian wręczył mi niedużą blaszkę z wyrytym numerkiem. Nie spoglądając nawet na cyfry, wsunąłem metaliczny przedmiot do kieszeni ciemnych jeansów, pokazałem starszej kobiecie bilet, który przedwczoraj dała mi Tucker i wszedłem na salę pełną ludzi. Na scenie nie było jeszcze nikogo, widzowie dopiero usadawiali się na swoich miejscach, więc z wielką ulgą usiadłem w czwartym rzędzie na fotelu numer siedem.
- Neil? - usłyszałem i spojrzałem na stanowisko ósme, w którym wygodnie siedział pan Norman Otis. Dalej ulokowana była jego małżonka.
- Witam państwa - wydukałem nieco zdezorientowany. Na tyle możliwych miejsc Kelly musiała załatwić mi akurat to obok ojca Amandy, świetnie!
- Jesteś sam? Ami z tobą nie przyszła?
- Ma dzisiaj cały dzień zdjęć.
- Nie wiedziałam, że lubisz teatr - wtrąciła się żona pana maniaka religijnego.
- Jeszcze wielu rzeczy pani o mnie nie wie.
- Z pewnością. - Odwróciła ode mnie swój, jak zwykle, chłodny wzrok i wbiła go w czerwoną kurtynę, która powoli zaczęła się unosić.
Szkarłatny materiał po raz ostatni dotknął desek, po sali rozniosły się gromkie brawa. Uderzałem dłonią o dłoń, nadal będąc pod ogromnym wrażeniem występu Kelly. Znam ją już spory kawałek czasu, a nie miałem zielonego pojęcia, że potrafi śpiewać, i to tak śpiewać. To, że jest świetną aktorką wiem nie od dziś, ale jej talent wokalny poznałem dopiero teraz. Czy to ignorancja z mojej strony, czy to ona nigdy się tym nie chwaliła? Pewnie i to, i to. Ja będąc z nią, nie poświęcałem jej takiej uwagi, na jaką zasługiwała, a ona nigdy nie lubiła się popisywać.
- Neil, może wybrałbyś się z nami na kolację do Ulmana? - Głos Otisa wyrwał mnie z głębokiego zamyślenia i stanu oczarowania kobietą, która ciągle mnie czymś zaskakuje, szczególnie ostatnio.
- Do Ulmana? - No tak, tylko tego mi brakowało. Godzinę przed przedstawieniem zarezerwowałem tam stolik dla siebie i Kelly, chciałem zrobić jej niespodziankę, a tu klops. Nie mogę jej tam zabrać, skoro będą tam rodzice Amandy. - Bardzo chętnie, ale już jadłem.
- Na pewno? Byłoby nam miło, w końcu nie mamy zbyt wielu okazji, żeby rozmawiać, a przecież jesteś partnerem naszej córki.
- Mi też byłoby bardzo miło, ale naprawdę nic więcej w siebie nie wcisnę, może następnym razem. - Posłałem mężczyźnie sztuczny uśmiech i uścisnąłem jego silną dłoń, w której, o dziwo, nie było różańca. Czyżby kryzys wiary?
Pani Otis wyminęła mnie, nawet na mnie nie patrząc. Nie lubi mnie, choć jestem dla niej miły, a przynajmniej takiego udaję. Może wyczuwa mój fałsz, w co oczywiście wątpię, albo po prostu ma tę swoją kobiecą intuicję, która mówi jej, że jej córeczka trafiła na podstępnego gnoja. Jej mąż mnie akceptuje tylko dlatego, że jest pewien, że żadna część mojego ciała nigdy nie przekroczyła granicy wyznaczonej przez bieliznę jego córki. Nawet nie wie, jak bardzo się myli, choć ta jego niewiedza i naiwność działają akurat na moją korzyść. Gdyby poznał prawdę, ta silna dłoń zacisnęłaby się na mojej szyi, a to nie byłoby przyjemne.
Poprawiłem spodnie i wraz z resztą publiczności opuściłem salę, stając w kolejce po swoją odzież wierzchnią. Pierwszym, co zrobiłem, gdy odzyskałem kurtkę, było sprawdzenie, czy w lewej kieszeni nadal leży paczka zakupionych kilka godzin wcześniej papierosów. Nie raz zdarzało się, że coś mi ginęło podczas przechowywania rzeczy w szatni, więc wolałem mieć pewność. Zanurzyłem dłoń w niedużej skrytce i wyczułem w niej niewielki kartonik. Tym razem obyło się bez straty.
Szybkim ruchem zapiąłem zamek błyskawiczny, przecisnąłem się przez spory tłum i wyszedłem przed budynek na ten przeklęty mróz. Temperatura w ciągu tych dwóch godzin spadła chyba o milion stopni. Nienawidzę europejskich zim, nienawidzę.
Naciągając czarną czapkę na głowę, wyjąłem z kieszeni papierosa. Przestępując z nogi na nogę, zaciągnąłem się, po czym wypuściłem dym z płuc, obserwując to, jak unosi się w powietrzu i miesza z parą wydobywającą się z ust przechodzących obok mnie Anglików. Nie lubię ich. Ich akcent działa mi na nerwy. Nie lubię ich kultury, jedzenia i tego, że ich samochody mają kierownice po prawej stronie. Nie cierpię ich tradycyjnego śniadania i piwa, które smakuje jak szczyny. Jestem tu, bo muszę, ale gdy tylko moja sytuacja finansowa się unormuje, od razu, bez mrugnięcia okiem wracam do Stanów.
- Przepraszam, że musiałeś na mnie czekać. - Kelly niepostrzeżenie stanęła tuż obok mnie z wielkim uśmiechem na swojej ślicznej twarzy. Mam ochotę ją pocałować, ale kręci się tu zbyt wielu ludzi z aparatami. - To gdzie idziemy?
- Do mnie.
- Do ciebie, czyli do mieszkania Amandy? - Tucker spojrzała na mnie nieco zmieszanym wzrokiem. Nie miałem innego wyjścia, nie mogłem jej zabrać tam, gdzie początkowo chciałem.
- Nie bój się, wróci dopiero późno w nocy, mamy dla siebie kilka godzin.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? Nie lepiej pójść do mnie do hotelu? Moglibyśmy od razu zjeść coś dobrego.
- W hotelu będzie Angie, a ja nie mam ochoty jej oglądać. A co do jedzenia, to mam mrożoną lasagnie.
- Mrożoną? Angielskie mrożonki są do dupy - rzuciła teatralnym tonem, delikatnie się wykrzywiając.
- Wiem, ale w końcu oboje jesteśmy aktorami, możemy sobie wyobrazić, że jemy najlepszą potrawę na świecie.
- No, a co jeśli Amanda wróci wcześniej i mnie tam zobaczy? - Brunetka znów przyjęła poważny, pełen obaw ton.
- Na pewno nie wróci. Plan jest wynajęty tylko na dobę, więc nie ma opcji, że skrócą sobie robotę.
- Skoro tak mówisz. - Kelly zanurzyła obie dłonie w kieszeniach płaszcza i ruszyliśmy przed siebie w celu złapania jakiejś taksówki. Jest zbyt zimno na spacer, poza tym nie chcemy, żeby przyłapali nas razem paparazzi. Gdyby któryś z tych pasożytów nas sfotografował, musiałbym się gęsto tłumaczyć Amandzie, a tego wolałem uniknąć...
Po zjedzeniu najgorszej lasagnie w moim życiu, złapałem Kelly za rękę i zaprowadziłem do swojego pokoju, gdzie od razu ułożyła się na łóżku.
- Tu się z nią kochasz? - zapytała, gdy muskałem wargami jej delikatną, pachnącą perfumami Chanel szyję.
- Nie kocham się z nią.
- Nie wierzę, że nigdy nie uprawiałeś z nią seksu.
- Uprawiałem, ale nie kochałem. W życiu kochałem się tylko z jedną kobietą, z tobą. - Nie chcąc już słyszeć więcej pytań, przeniosłem usta na jej rozchylone wargi. Nasze języki ocierały się o siebie, a moje dłonie wędrowały po jej niebieskich jeansach.
- Czuję lasagnie w twoich ustach - mruknęła, otwierając wcześniej zamknięte powieki.
- Ja w twoich też. Okropieństwo. - Zaśmiałem się i wróciłem do pieszczenia jej szyi.
Ponętne, ukryte pod koszulą piersi unosiły się i opadały w przyspieszonym oddechu, a dłonie błądziły w moich włosach.
- Tylko nie zostaw śladu - odezwała się, a ja oderwałem się od jej skóry.
- Właśnie, że zostawię. Zrobię ci wielką malinkę, żeby wszyscy wiedzieli, że jesteś moja.
Usta Kelly wygięły się w delikatnym uśmiechu, a moje palce zabrały się za rozpinanie koszuli w kolorową kratę.
- Tylko moja.
Dwa guziki wyskoczyły z dziurek, odsłaniając ciasno ułożone w czarnym biustonoszu piersi.
- Wyłącznie moja.
Kolejne trzy zostały rozpięte, widoczny był już cały tułów. Przyłożyłem palec do brzucha, na którym właśnie pojawiła się gęsia skórka, okrążając nim pępek brunetki. Zachichotała. Przesunąłem go do góry, poruszając się środkiem płaskiego brzucha. Nic już nie mówiłem, po prostu na nią patrzyłem, a ona tak uroczo się uśmiechała.
Kiedy doszedłem do piersi, wsunąłem dłoń pod koronkową miseczkę, czując pod nią sterczący sutek.
- Neil - mruknęła cichym, niesamowicie na mnie działającym głosem.
Ułożyłem usta w dziubek i przycisnąłem je do brzucha Tucker, wolną ręką rozpinając obcisłe, podkreślające jej kobiece kształty spodnie. Pierwszy guzik ustąpił od razu, z drugim i trzecim też nie było większych problemów. Moja prawa dłoń natychmiast zanurzyła się w koronkowych figach i dotknęła ciepłego krocza. Kelly jęknęła, a jej ciało przebiegł dreszcz...
- Kiedy znów się zobaczymy? - zapytałem, gdy już ubrana Tucker zbierała się do wyjścia.
- Nie wiem. Jutro mam dwa kolejne przedstawienia, a pojutrze wracam do Los Angeles.
- Tak szybko?
- Niedługo zaczyna się promocja filmu, trzeba poznać wszystkie szczegóły - odpowiedziała, po czym złożyła czuły pocałunek na moich ustach i wyszła. Ta kobieta jest niesamowita...
Leżałem na łóżku, ze słuchawek płynęło Pink Aerosmith, a mój wzrok wbity był w sufit. Nie patrzyłem na nic konkretnego, po prostu rozmyślałem o tym, co działo się w tej pościeli godzinę wcześniej. Obejmując to trzeźwym, niepokręconym przez narkotyki rozumem, zacząłem dochodzić do wniosku, że być może Kelly jest jedyną kobietą, której potrzebuję. Seks z nią za każdym razem jest inny, jest jak ciągłe odkrywanie czegoś nowego w doskonale znanym już miejscu, więc może już nigdy więcej nie będę potrzebował przygód na jedną noc. Może stworzenie prawdziwego związku z Tucker będzie dla mnie najlepszą opcją. Skoro jest mi z nią tak dobrze, zarówno w łóżku, jak i poza nim, to po co mam szukać zaspokojenia wśród puszczalskich małolat? Moja mama ma rację, chyba najwyższy czas się ustatkować, w końcu wielkimi krokami zbliża się trzydziestka.
Pokręciłem głową i właśnie miałem zmienić piosenkę, gdy usłyszałem głośne trzaśnięcie, potem kolejne. Drzwi mojego pokoju otworzyły się na oścież i stanął w nich wściekł Otis, choć nie wiem, czy słowo wściekły oddaje stan, w jakim znajdował się mężczyzna. Patrzył na mnie wzrokiem mordercy, a w ręku trzymał gruby kij.
- Tu jesteś, ty gnoju. Zabiję!
Jak oparzony zeskoczyłem z łóżka i stanąłem przy oknie z rękoma uniesionymi w geście obronnym.
- Niech się pan uspokoi, panie Otis - wydukałem drżącym głosem, podświadomie szukając jakieś drogi ucieczki.
- Ja mam się uspokoić? Ja?! Zdeprawowałeś moją jedyną córkę, a potem ją zdradziłeś, ty amerykańska świnio! - Przedmiot ulokowany w jego lewej dłoni odbił się od mojego ciała, na co głośno krzyknąłem i podskoczyłem.
- Pojebało cię?!
- Zatłukę cię, Stevens, zatłukę jak psa! - Mężczyzna zrobił krok do przodu, a mój wzrok zatrzymał się na przysłoniętym białą firanką oknie. Drugie piętro, oparta o ścianę, chwiejąca się drabinka na kwiaty. Pierdolę to, muszę zaryzykować, inaczej ten wariat mnie zabije.
Więcej nie myśląc, chwyciłem białą klamkę, przekręciłem ją, pociągnąłem i w mgnieniu oka znalazłem się na parapecie.
Zdezorientowany Otis się zbliżył i wyciągnął po mnie łapy, jednak zdążyłem już przeskoczyć i postawić okryte jedynie skarpetkami stopy na białej kracie.
- Wracaj tu, ty parszywy tchórzu!
Nie posłuchałem, przestraszony nie na żarty niemal zjechałem po ozdobie i zeskoczyłem na kupkę śniegu. Rzuciłem spojrzenie na okno, Normana już w nim nie było. Domyślając się, że rzucił się do wyjścia, zacząłem biec, narażając się tym samym na ciekawskie spojrzenia przechodniów. W końcu nie codziennie widuje się pozbawionego butów faceta, biegającego po zaśnieżonym Londynie w koszulce na ramiączkach i jeansach.
Jared:
- Na górze masz adres hotelu, a na dole mój. Na pewno nie chcesz zacząć już dzisiaj? - spytałem, podając Claire kartkę ze swoimi zapiskami.
- Na pewno. Naciesz się dzisiaj swoją rodziną, a ja przyjdę jutro. To robota na kilka godzin, więc jutro wieczorem będziesz miał gotowy portret.
- Jesteś aniołem.
Ja i Richard złączyliśmy się w przyjacielskim uścisku, po którego rozluźnieniu ona udała się w stronę wyjścia, a ja wraz z chłopakami i Sarą czekaliśmy na bagaże.
Kiedy wszystko już mieliśmy, skierowaliśmy się w tę samą stronę, co Claire chwilę wcześniej.
Gdy byliśmy dosłownie dziesięć metrów przed rozsuwanymi drzwiami, zobaczyłem biegnącą w moją stronę, roześmianą Courtney. Tuż za nią szła również uśmiechnięta Mary. Uniosłem kąciki ust i zrobiłem kilka kroków, po których córka wskoczyła w moje rozłożone ramiona.
- Tatuś! - pisnęła, mocno wtulając się w moje ciało.
- Mówiłem, że szybko wrócę. - Cmoknąłem małą w czoło, po czym odstawiłem ją na podłogę, dopiero teraz zauważając, że ma dwie różne skarpetki. Spojrzałem nieco zdziwiony na Mary, która właśnie się przy nas zatrzymała.
- Nie mogła się zdecydować, czy woli żółte, czy czerwone - wyjaśniła mi żona i mocno się do mnie przytuliła. - Cieszę się, że już wróciłeś. - W jej szepcie słychać było coś niepokojącego, ale nie chcę o nic pytać na zatłoczonym lotnisku.
- No proszę, jaki komitet powitalny - zaśmiał się Shannon, zwichrzając włosy Courtney. - A twojej żonki nie ma, Tomo.
- Robi mi obiad. - Gitarzysta wyszczerzył się najszerzej jak potrafił, co automatycznie przywołało uśmiechy na twarzach nas wszystkich.
- Obiad? A co dobrego szykuje? - Shanny zbliżył się do Tomo z uśmieszkiem niewiniątka.
- Powiedziałem obiad? Miałem na myśli...
- Dobra, zrozumiałem aluzję. Nie jesteś już moim kumplem. - Shannon zrobił minę obrażonego trzylatka i skrzyżował ręce na piersi.
- Wujcio nie śmuta, musia teś lobi obiatek. Mosieś psyjć.
- Moje kochane maleństwo. - Brat wypchnął dolną wargę i podniósł moją córkę. - Wujcio tylko żartował, idę na obiadek do babci.
- Nie cieś do mnie? - Na twarzyczkę Court wkradła się mina wyrażająca smutek i rozczarowanie.
- Pewnie, że chcę, ale już obiecałem babci. Będzie jej smutno, jak nie przyjdę.
- To ić.
Ja i Mary spojrzeliśmy po sobie i delikatnie uśmiechnęliśmy, jednak w jej uśmiechu było coś gorzkiego. Usta były wygięte, ale w oczach nie było tej iskierki, która zawsze się świeci, gdy Mary jest szczęśliwa. Czyżby nasze krótkie rozstanie, aż tak bardzo na nią wpłynęło? A może coś się stało? Nie wiem, ale dowiem się, gdy tylko wrócimy do domu.
- No dobra, kochani, musimy już iść, bo tata czeka w samochodzie.
- Mark?
- Tak. Ktoś zabiera się z nami? - Mary objęła wzrokiem wszystkich moich towarzyszy.
- No ja i Ian jedziemy w przeciwną stronę, więc zabierzemy się taksówką.
- Sara?
- Tata po mnie przyjeżdża.
- Shannon?
- Ja jadę do mamy, więc też zupełnie inny kierunek.
- No to w porządku, możemy się zbierać. - Mary przejęła z rąk Shannona naszą córkę, która jednak zaczęła domagać się przejścia w moje ramiona. Po kolejnej zamianie opuściliśmy duszną halę i wsiedliśmy do samochodu teścia.
- Ty usiądź z tyłu z małą - zwróciła się do mnie żona i pociągnęła za przednie drzwi białego peugeota. Ja otworzyłem tylne i usadowiłem rozanieloną Courtney w przeniesionym z mojego auta foteliku, po czym zająłem wolne miejsce obok niej.
Zanim samochód ruszył, zobaczyłem jak Mark posyła Mary pocieszające spojrzenie i muska jej dłoń swoją. Ten gest też zdawał się mieć na celu pocieszenie mojej małżonki, tylko po czym? Co takiego się stało? Dlaczego Mary zachowuje się tak nieswojo? Ma do mnie żal? A może, co gorsza, pokłóciła się z moją mamą? W głowie tworzyły mi się najczarniejsze scenariusze, ale o nic nie pytałem, bo wiem, że przy Courtney i tak nic nie powie, i tak.
- Teraz możemy już pogadać? - zapytałem, siadając na kanapie obok ubranej w długi sweter Mary.
- Nawet musimy. - Zacisnęła mocniej palce na parującym kubku i spojrzała mi w oczy. - Chodzi o Courtney.
- Znowu się dusiła?
- Nie, daj mi dokończyć.
- Proszę. - Położyłem dłoń na podkulonym kolanie żony i obserwowałem jej twarz, na której malował się wyraz głębokiego przygnębienia.
- Jak cię nie było, chciałam położyć ją spać, a ona urządziła mi taką scenę, że o mało się nie rozpłakałam.
- Co zrobiła?
- Zaczęła skakać, krzyczeć, zakrywać uszy. Zachowywała się tak, jakby... - Tu głos Mary uległ załamaniu, a do błękitnych oczu napłynęły łzy.
- Jakby co?
- Jakby mnie nienawidziła.
- Przecież dobrze wiesz, że tak nie jest - powiedziałem spokojnym tonem, przysuwając się jeszcze bliżej niej.
- Ale takie odnoszę wrażenie. Nie chciała mnie słuchać, chciała ciebie, a potem na lotnisku nie pozwoliła nawet, żebym niosła ją na rękach. Nie jestem zazdrosna, tylko jest mi cholernie przykro. Tak bardzo ją kocham, a ona stała się wobec mnie tak strasznie chłodna. Co ja jej takiego zrobiłam, Jay, co?
- Nic, kotku, naprawdę nic. Jesteś wspaniałą mamą, robisz wszystko, żeby Courtney była szczęśliwa i...
- A ona zachowuje się tak, jakbym ją krzywdziła - wtrąciła mi się w zdanie, a pojedyncza łza spłynęła po jej bladym policzku. - Jared, zepsuliśmy ją, ja ją zepsułam. Pozwalałam jej na wszystko, mimo że ty uważasz to za nieodpowiednie i masz rację, tylko ją tym krzywdzę. Nie chcę, żeby Courtney była rozpieszczonym bachorem, chcę, żeby była taka jak twój Scotty.
Spojrzałem na żonę pełnym zrozumienia wzrokiem i wierzchem dłoni otarłem słone krople z jej twarzy.
- Musimy coś zrobić, musimy.
- Zrobimy, tylko już nie płacz, dobrze?
Przytaknęła, a ja musnąłem wargami jej drżące od łkania usta.
- Court to uparta bestia, ale ma dobre serduszko. Kiedy jej wytłumaczymy, że takim zachowaniem cię rani, na pewno się zmieni.
- Myślisz, że to zrozumie, przecież to małe dziecko?
- Nasze dziecko, Mary, nasze. Zrozumie, jestem tego pewien.
- Mam taką nadzieję. - Głowa pokryta blond włosami oparła się o ramię, a drżąca dłoń splotła razem z moją.
- Porozmawiam z nią jutro, jak tylko Claire skończy portret.
- Jaka Claire? Jaki portret? - Mary odsunęła się i spojrzała na mnie pełnym zaskoczenia wzrokiem.
- No tak, z tego wszystkiego zapomniałem ci powiedzieć. Pamiętasz Claire Valley?
- Pamiętam.
- No, to właśnie ona jest właścicielką tego klubu, w którym wczoraj graliśmy. Kiedy z nią rozmawiałem, zadzwonił Andrew i zapytał, czy dostaliśmy zdjęcia, no i wtedy przypomniało mi się, że Claire rysuje, więc spytałem, czy nie namalowałaby twojego portretu na ścianie w naszej sypialni.
- Poważnie?
- Tak. Przyleciała dzisiaj razem z nami i przyjdzie tu jutro.
- Przyleciała? I gdzie się zatrzymała? Dlaczego nie zaprosiłeś jej do nas?
- Zaprosiłem, ale wolała nocować w hotelu, więc nie naciskałem - odpowiedziałem, przekręcając złotą obrączkę ulokowaną na palcu Mary. - No, a w ogóle przyszły te zdjęcia?
- Na śmierć o nich zapomniałam! Stoją w garażu, kurier przywiózł je, jak szykowaliśmy się do wyjazdu. Nawet ich nie rozpakowałam.
- No to już, idziemy na dół. - Ścisnąłem nieco mocniej dłoń Mary i pociągnąłem ją za sobą.
- Bardziej na środku, jak możesz.
- Tu? - Claire spojrzała na mnie pytającym wzrokiem, rysując delikatną kropkę na białej ścianie.
- Idealnie.
Uśmiechnęła się i przysunęła sobie niedużą drabinkę.
- Robiłaś już kiedyś coś takiego?
- Czy malowałam na ścianie? Tak, w pokoju córki, jak miała pięć lat i obsesję na punkcie Pikachu. No, ale przyznaję, że nigdy nie tworzyłam czyjegoś portretu na takiej nawierzchni.
- Masz córkę? Nic nie mówiłaś.
- Bo nie pytałeś.
- Ile ma lat?
- Osiemnaście.
- Osiemnaście? Wow. Moje dzieciaki, to dopiero maluchy. Scotty w maju skończy cztery lata, a Courtney jutro stuknie dwójka. O, o wilku mowa - rzuciłem, gdy drzwi sypialni nieznacznie się uchyliły i stanęła w nich Court z Królikiem Bugsem wlekącym się po podłodze. Spojrzała na mnie niepewnie, po czym wolnym krokiem weszła do środka.
- Ćo ty lobiś? - zwróciła się do rozpoczynającej swoją pracę Richard.
- Maluję.
- Ćo?
- Twoją mamusie.
- Po ćo? - Courtney właśnie włączył się tryb oficera policji.
- Twój tatuś chciał.
- Ale Coultney nie cie.
- Court, nie przeszkadzaj pani - wtrąciłem się w to mini przesłuchanie.
- Nie przeszkadza.
- Loźmawiam. - Mała niczym dystyngowana dama usiadła tuż obok mnie na łóżku, zakładając nogę na nogę. Spojrzałem na nią i pokręciłem z uśmiechem głową.
Claire chwyciła w dłoń idealnie naostrzony ołówek i zaczęła tworzyć delikatny szkic, patrząc na zdjęcie, które stało oparte o szafkę. Mary wygląda na nim jak prawdziwa modelka. Delikatne, zmysłowe spojrzenie, artystycznie rozwichrzone włosy i piersi zasłonięte skrzyżowanymi na nich dłońmi. Wszystko to w czarno białej tonacji. Andrew naprawdę potrafi wydobyć z kobiety to, co w niej najpiękniejsze i perfekcyjnie ukazuje to na fotografiach.
Courtney, widząc, że przyglądam się temu zdjęciu, również przeniosła na nie wzrok.
- Musia ślićna, wieś? - zwróciła się do szkicującej Claire.
- Tak, wiem, bardzo śliczna.
- Ty nie taka ślićna jak moja musia, a Coultney tak.
- Courtney, nieładnie tak mówić. Idź się pobaw z mamusią.
Mała zmarszczyła brwi, posłała mi gniewne spojrzenie i opuściła pokój, mówiąc coś do swojej maskotki.
- Przepraszam cię za nią - rzuciłem, gdy tylko córka zniknęła mi z pola widzenia.
- Spokojnie, nie gniewam się. Każda dziewczynka uważa swoją matkę za najpiękniejszą kobietę na świecie, a Mary jest przecież bardzo atrakcyjna. W młodości chciałam wyglądać tak jak ona. Codziennie w szkole gapiłam się na nią z wielką zazdrością.
- Kiedy to było ... - zaśmiałem się i chwyciłem w dłonie leżący na pościeli telefon.
- Wieki temu, ale ja cały czas mam wrażenie, że zaledwie wczoraj. Jak ten czas szybko leci.
- Czasami aż za szybko ...
- Cie piośke.
- Najpierw tatuś coś ci powie - rzuciłem, siadając tuż obok łóżeczka, w którym leżała wykąpana, ubrana w piżamę Courtney.
- Ćo?
- Wiesz, że mamusia cię bardzo kocha?
Mała przytaknęła.
- I ty też ją bardzo kochasz.
- Baldzio!
- I pewnie nie chcesz, żeby była smutna.
- Nie cie.
- Dlatego, jak nie ma tatusia, nie możesz zakrywać uszu i krzyczeć, jak mamusia chce cię położyć spać.
- Ciemu? - zapytała, patrząc na mnie z wielkim zainteresowaniem.
- Bo mamusi jest wtedy bardzo, ale to bardzo smutno i boli ją serduszko. Myśli wtedy, że jej nie kochasz.
- Kocham musie!
- Wiem, słonko. Musisz być bardzo grzeczna, żeby mamusia nie była więcej smutna. No, a teraz piosenka.
- Nie! Musia!
- Chcesz, żeby mamusia ci zaśpiewała?
Przytaknęła, a ja z szerokim uśmiechem podniosłem się z krzesła, musnąłem wargami jej czółko i zszedłem na dół do salonu, gdzie Mary i Claire piły gorącą herbatę.
- Skarbie, Courtney chce, żebyś jej zaśpiewała - zwróciłem się do żony, kładąc dłoń na jej osłoniętym jeansową bluzą ramieniu.
- Ja?
- Tak. Chyba zrozumiała to, co miała zrozumieć. - Uśmiechnąłem się, a Mary przeprosiła naszego gościa, kierując się na górę.
- Może napijesz się wina, co?
- A masz wytrawne? - Richard odstawiła kubek i poprawiła przekrzywiony kolczyk.
- Jakieś się tam na pewno znajdzie.
Przekręciłem ulokowany w zamku kluczyk i otworzyłem barek pełen alkoholu. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, był brak butelki wódki, którą napocząłem jakiś czas temu z Shannonem. Myśląc, że może ją przestawiłem, objąłem wzrokiem wszystkie trunki, jednak nadal nigdzie jej nie widziałem. Moje ciało uderzyła nagła fala gorąca, serce zakołatało pod żebrami, a dłoń zadrżała. Mary ...
.................................
Utwory wykorzystane w rozdziale:
*Aerosmith - Pink
Poprawiłem spodnie i wraz z resztą publiczności opuściłem salę, stając w kolejce po swoją odzież wierzchnią. Pierwszym, co zrobiłem, gdy odzyskałem kurtkę, było sprawdzenie, czy w lewej kieszeni nadal leży paczka zakupionych kilka godzin wcześniej papierosów. Nie raz zdarzało się, że coś mi ginęło podczas przechowywania rzeczy w szatni, więc wolałem mieć pewność. Zanurzyłem dłoń w niedużej skrytce i wyczułem w niej niewielki kartonik. Tym razem obyło się bez straty.
Szybkim ruchem zapiąłem zamek błyskawiczny, przecisnąłem się przez spory tłum i wyszedłem przed budynek na ten przeklęty mróz. Temperatura w ciągu tych dwóch godzin spadła chyba o milion stopni. Nienawidzę europejskich zim, nienawidzę.
Naciągając czarną czapkę na głowę, wyjąłem z kieszeni papierosa. Przestępując z nogi na nogę, zaciągnąłem się, po czym wypuściłem dym z płuc, obserwując to, jak unosi się w powietrzu i miesza z parą wydobywającą się z ust przechodzących obok mnie Anglików. Nie lubię ich. Ich akcent działa mi na nerwy. Nie lubię ich kultury, jedzenia i tego, że ich samochody mają kierownice po prawej stronie. Nie cierpię ich tradycyjnego śniadania i piwa, które smakuje jak szczyny. Jestem tu, bo muszę, ale gdy tylko moja sytuacja finansowa się unormuje, od razu, bez mrugnięcia okiem wracam do Stanów.
- Przepraszam, że musiałeś na mnie czekać. - Kelly niepostrzeżenie stanęła tuż obok mnie z wielkim uśmiechem na swojej ślicznej twarzy. Mam ochotę ją pocałować, ale kręci się tu zbyt wielu ludzi z aparatami. - To gdzie idziemy?
- Do mnie.
- Do ciebie, czyli do mieszkania Amandy? - Tucker spojrzała na mnie nieco zmieszanym wzrokiem. Nie miałem innego wyjścia, nie mogłem jej zabrać tam, gdzie początkowo chciałem.
- Nie bój się, wróci dopiero późno w nocy, mamy dla siebie kilka godzin.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? Nie lepiej pójść do mnie do hotelu? Moglibyśmy od razu zjeść coś dobrego.
- W hotelu będzie Angie, a ja nie mam ochoty jej oglądać. A co do jedzenia, to mam mrożoną lasagnie.
- Mrożoną? Angielskie mrożonki są do dupy - rzuciła teatralnym tonem, delikatnie się wykrzywiając.
- Wiem, ale w końcu oboje jesteśmy aktorami, możemy sobie wyobrazić, że jemy najlepszą potrawę na świecie.
- No, a co jeśli Amanda wróci wcześniej i mnie tam zobaczy? - Brunetka znów przyjęła poważny, pełen obaw ton.
- Na pewno nie wróci. Plan jest wynajęty tylko na dobę, więc nie ma opcji, że skrócą sobie robotę.
- Skoro tak mówisz. - Kelly zanurzyła obie dłonie w kieszeniach płaszcza i ruszyliśmy przed siebie w celu złapania jakiejś taksówki. Jest zbyt zimno na spacer, poza tym nie chcemy, żeby przyłapali nas razem paparazzi. Gdyby któryś z tych pasożytów nas sfotografował, musiałbym się gęsto tłumaczyć Amandzie, a tego wolałem uniknąć...
Po zjedzeniu najgorszej lasagnie w moim życiu, złapałem Kelly za rękę i zaprowadziłem do swojego pokoju, gdzie od razu ułożyła się na łóżku.
- Tu się z nią kochasz? - zapytała, gdy muskałem wargami jej delikatną, pachnącą perfumami Chanel szyję.
- Nie kocham się z nią.
- Nie wierzę, że nigdy nie uprawiałeś z nią seksu.
- Uprawiałem, ale nie kochałem. W życiu kochałem się tylko z jedną kobietą, z tobą. - Nie chcąc już słyszeć więcej pytań, przeniosłem usta na jej rozchylone wargi. Nasze języki ocierały się o siebie, a moje dłonie wędrowały po jej niebieskich jeansach.
- Czuję lasagnie w twoich ustach - mruknęła, otwierając wcześniej zamknięte powieki.
- Ja w twoich też. Okropieństwo. - Zaśmiałem się i wróciłem do pieszczenia jej szyi.
Ponętne, ukryte pod koszulą piersi unosiły się i opadały w przyspieszonym oddechu, a dłonie błądziły w moich włosach.
- Tylko nie zostaw śladu - odezwała się, a ja oderwałem się od jej skóry.
- Właśnie, że zostawię. Zrobię ci wielką malinkę, żeby wszyscy wiedzieli, że jesteś moja.
Usta Kelly wygięły się w delikatnym uśmiechu, a moje palce zabrały się za rozpinanie koszuli w kolorową kratę.
- Tylko moja.
Dwa guziki wyskoczyły z dziurek, odsłaniając ciasno ułożone w czarnym biustonoszu piersi.
- Wyłącznie moja.
Kolejne trzy zostały rozpięte, widoczny był już cały tułów. Przyłożyłem palec do brzucha, na którym właśnie pojawiła się gęsia skórka, okrążając nim pępek brunetki. Zachichotała. Przesunąłem go do góry, poruszając się środkiem płaskiego brzucha. Nic już nie mówiłem, po prostu na nią patrzyłem, a ona tak uroczo się uśmiechała.
Kiedy doszedłem do piersi, wsunąłem dłoń pod koronkową miseczkę, czując pod nią sterczący sutek.
- Neil - mruknęła cichym, niesamowicie na mnie działającym głosem.
Ułożyłem usta w dziubek i przycisnąłem je do brzucha Tucker, wolną ręką rozpinając obcisłe, podkreślające jej kobiece kształty spodnie. Pierwszy guzik ustąpił od razu, z drugim i trzecim też nie było większych problemów. Moja prawa dłoń natychmiast zanurzyła się w koronkowych figach i dotknęła ciepłego krocza. Kelly jęknęła, a jej ciało przebiegł dreszcz...
- Kiedy znów się zobaczymy? - zapytałem, gdy już ubrana Tucker zbierała się do wyjścia.
- Nie wiem. Jutro mam dwa kolejne przedstawienia, a pojutrze wracam do Los Angeles.
- Tak szybko?
- Niedługo zaczyna się promocja filmu, trzeba poznać wszystkie szczegóły - odpowiedziała, po czym złożyła czuły pocałunek na moich ustach i wyszła. Ta kobieta jest niesamowita...
Leżałem na łóżku, ze słuchawek płynęło Pink Aerosmith, a mój wzrok wbity był w sufit. Nie patrzyłem na nic konkretnego, po prostu rozmyślałem o tym, co działo się w tej pościeli godzinę wcześniej. Obejmując to trzeźwym, niepokręconym przez narkotyki rozumem, zacząłem dochodzić do wniosku, że być może Kelly jest jedyną kobietą, której potrzebuję. Seks z nią za każdym razem jest inny, jest jak ciągłe odkrywanie czegoś nowego w doskonale znanym już miejscu, więc może już nigdy więcej nie będę potrzebował przygód na jedną noc. Może stworzenie prawdziwego związku z Tucker będzie dla mnie najlepszą opcją. Skoro jest mi z nią tak dobrze, zarówno w łóżku, jak i poza nim, to po co mam szukać zaspokojenia wśród puszczalskich małolat? Moja mama ma rację, chyba najwyższy czas się ustatkować, w końcu wielkimi krokami zbliża się trzydziestka.
Pokręciłem głową i właśnie miałem zmienić piosenkę, gdy usłyszałem głośne trzaśnięcie, potem kolejne. Drzwi mojego pokoju otworzyły się na oścież i stanął w nich wściekł Otis, choć nie wiem, czy słowo wściekły oddaje stan, w jakim znajdował się mężczyzna. Patrzył na mnie wzrokiem mordercy, a w ręku trzymał gruby kij.
- Tu jesteś, ty gnoju. Zabiję!
Jak oparzony zeskoczyłem z łóżka i stanąłem przy oknie z rękoma uniesionymi w geście obronnym.
- Niech się pan uspokoi, panie Otis - wydukałem drżącym głosem, podświadomie szukając jakieś drogi ucieczki.
- Ja mam się uspokoić? Ja?! Zdeprawowałeś moją jedyną córkę, a potem ją zdradziłeś, ty amerykańska świnio! - Przedmiot ulokowany w jego lewej dłoni odbił się od mojego ciała, na co głośno krzyknąłem i podskoczyłem.
- Pojebało cię?!
- Zatłukę cię, Stevens, zatłukę jak psa! - Mężczyzna zrobił krok do przodu, a mój wzrok zatrzymał się na przysłoniętym białą firanką oknie. Drugie piętro, oparta o ścianę, chwiejąca się drabinka na kwiaty. Pierdolę to, muszę zaryzykować, inaczej ten wariat mnie zabije.
Więcej nie myśląc, chwyciłem białą klamkę, przekręciłem ją, pociągnąłem i w mgnieniu oka znalazłem się na parapecie.
Zdezorientowany Otis się zbliżył i wyciągnął po mnie łapy, jednak zdążyłem już przeskoczyć i postawić okryte jedynie skarpetkami stopy na białej kracie.
- Wracaj tu, ty parszywy tchórzu!
Nie posłuchałem, przestraszony nie na żarty niemal zjechałem po ozdobie i zeskoczyłem na kupkę śniegu. Rzuciłem spojrzenie na okno, Normana już w nim nie było. Domyślając się, że rzucił się do wyjścia, zacząłem biec, narażając się tym samym na ciekawskie spojrzenia przechodniów. W końcu nie codziennie widuje się pozbawionego butów faceta, biegającego po zaśnieżonym Londynie w koszulce na ramiączkach i jeansach.
Jared:
- Na górze masz adres hotelu, a na dole mój. Na pewno nie chcesz zacząć już dzisiaj? - spytałem, podając Claire kartkę ze swoimi zapiskami.
- Na pewno. Naciesz się dzisiaj swoją rodziną, a ja przyjdę jutro. To robota na kilka godzin, więc jutro wieczorem będziesz miał gotowy portret.
- Jesteś aniołem.
Ja i Richard złączyliśmy się w przyjacielskim uścisku, po którego rozluźnieniu ona udała się w stronę wyjścia, a ja wraz z chłopakami i Sarą czekaliśmy na bagaże.
Kiedy wszystko już mieliśmy, skierowaliśmy się w tę samą stronę, co Claire chwilę wcześniej.
Gdy byliśmy dosłownie dziesięć metrów przed rozsuwanymi drzwiami, zobaczyłem biegnącą w moją stronę, roześmianą Courtney. Tuż za nią szła również uśmiechnięta Mary. Uniosłem kąciki ust i zrobiłem kilka kroków, po których córka wskoczyła w moje rozłożone ramiona.
- Tatuś! - pisnęła, mocno wtulając się w moje ciało.
- Mówiłem, że szybko wrócę. - Cmoknąłem małą w czoło, po czym odstawiłem ją na podłogę, dopiero teraz zauważając, że ma dwie różne skarpetki. Spojrzałem nieco zdziwiony na Mary, która właśnie się przy nas zatrzymała.
- Nie mogła się zdecydować, czy woli żółte, czy czerwone - wyjaśniła mi żona i mocno się do mnie przytuliła. - Cieszę się, że już wróciłeś. - W jej szepcie słychać było coś niepokojącego, ale nie chcę o nic pytać na zatłoczonym lotnisku.
- No proszę, jaki komitet powitalny - zaśmiał się Shannon, zwichrzając włosy Courtney. - A twojej żonki nie ma, Tomo.
- Robi mi obiad. - Gitarzysta wyszczerzył się najszerzej jak potrafił, co automatycznie przywołało uśmiechy na twarzach nas wszystkich.
- Obiad? A co dobrego szykuje? - Shanny zbliżył się do Tomo z uśmieszkiem niewiniątka.
- Powiedziałem obiad? Miałem na myśli...
- Dobra, zrozumiałem aluzję. Nie jesteś już moim kumplem. - Shannon zrobił minę obrażonego trzylatka i skrzyżował ręce na piersi.
- Wujcio nie śmuta, musia teś lobi obiatek. Mosieś psyjć.
- Moje kochane maleństwo. - Brat wypchnął dolną wargę i podniósł moją córkę. - Wujcio tylko żartował, idę na obiadek do babci.
- Nie cieś do mnie? - Na twarzyczkę Court wkradła się mina wyrażająca smutek i rozczarowanie.
- Pewnie, że chcę, ale już obiecałem babci. Będzie jej smutno, jak nie przyjdę.
- To ić.
Ja i Mary spojrzeliśmy po sobie i delikatnie uśmiechnęliśmy, jednak w jej uśmiechu było coś gorzkiego. Usta były wygięte, ale w oczach nie było tej iskierki, która zawsze się świeci, gdy Mary jest szczęśliwa. Czyżby nasze krótkie rozstanie, aż tak bardzo na nią wpłynęło? A może coś się stało? Nie wiem, ale dowiem się, gdy tylko wrócimy do domu.
- No dobra, kochani, musimy już iść, bo tata czeka w samochodzie.
- Mark?
- Tak. Ktoś zabiera się z nami? - Mary objęła wzrokiem wszystkich moich towarzyszy.
- No ja i Ian jedziemy w przeciwną stronę, więc zabierzemy się taksówką.
- Sara?
- Tata po mnie przyjeżdża.
- Shannon?
- Ja jadę do mamy, więc też zupełnie inny kierunek.
- No to w porządku, możemy się zbierać. - Mary przejęła z rąk Shannona naszą córkę, która jednak zaczęła domagać się przejścia w moje ramiona. Po kolejnej zamianie opuściliśmy duszną halę i wsiedliśmy do samochodu teścia.
- Ty usiądź z tyłu z małą - zwróciła się do mnie żona i pociągnęła za przednie drzwi białego peugeota. Ja otworzyłem tylne i usadowiłem rozanieloną Courtney w przeniesionym z mojego auta foteliku, po czym zająłem wolne miejsce obok niej.
Zanim samochód ruszył, zobaczyłem jak Mark posyła Mary pocieszające spojrzenie i muska jej dłoń swoją. Ten gest też zdawał się mieć na celu pocieszenie mojej małżonki, tylko po czym? Co takiego się stało? Dlaczego Mary zachowuje się tak nieswojo? Ma do mnie żal? A może, co gorsza, pokłóciła się z moją mamą? W głowie tworzyły mi się najczarniejsze scenariusze, ale o nic nie pytałem, bo wiem, że przy Courtney i tak nic nie powie, i tak.
- Teraz możemy już pogadać? - zapytałem, siadając na kanapie obok ubranej w długi sweter Mary.
- Nawet musimy. - Zacisnęła mocniej palce na parującym kubku i spojrzała mi w oczy. - Chodzi o Courtney.
- Znowu się dusiła?
- Nie, daj mi dokończyć.
- Proszę. - Położyłem dłoń na podkulonym kolanie żony i obserwowałem jej twarz, na której malował się wyraz głębokiego przygnębienia.
- Jak cię nie było, chciałam położyć ją spać, a ona urządziła mi taką scenę, że o mało się nie rozpłakałam.
- Co zrobiła?
- Zaczęła skakać, krzyczeć, zakrywać uszy. Zachowywała się tak, jakby... - Tu głos Mary uległ załamaniu, a do błękitnych oczu napłynęły łzy.
- Jakby co?
- Jakby mnie nienawidziła.
- Przecież dobrze wiesz, że tak nie jest - powiedziałem spokojnym tonem, przysuwając się jeszcze bliżej niej.
- Ale takie odnoszę wrażenie. Nie chciała mnie słuchać, chciała ciebie, a potem na lotnisku nie pozwoliła nawet, żebym niosła ją na rękach. Nie jestem zazdrosna, tylko jest mi cholernie przykro. Tak bardzo ją kocham, a ona stała się wobec mnie tak strasznie chłodna. Co ja jej takiego zrobiłam, Jay, co?
- Nic, kotku, naprawdę nic. Jesteś wspaniałą mamą, robisz wszystko, żeby Courtney była szczęśliwa i...
- A ona zachowuje się tak, jakbym ją krzywdziła - wtrąciła mi się w zdanie, a pojedyncza łza spłynęła po jej bladym policzku. - Jared, zepsuliśmy ją, ja ją zepsułam. Pozwalałam jej na wszystko, mimo że ty uważasz to za nieodpowiednie i masz rację, tylko ją tym krzywdzę. Nie chcę, żeby Courtney była rozpieszczonym bachorem, chcę, żeby była taka jak twój Scotty.
Spojrzałem na żonę pełnym zrozumienia wzrokiem i wierzchem dłoni otarłem słone krople z jej twarzy.
- Musimy coś zrobić, musimy.
- Zrobimy, tylko już nie płacz, dobrze?
Przytaknęła, a ja musnąłem wargami jej drżące od łkania usta.
- Court to uparta bestia, ale ma dobre serduszko. Kiedy jej wytłumaczymy, że takim zachowaniem cię rani, na pewno się zmieni.
- Myślisz, że to zrozumie, przecież to małe dziecko?
- Nasze dziecko, Mary, nasze. Zrozumie, jestem tego pewien.
- Mam taką nadzieję. - Głowa pokryta blond włosami oparła się o ramię, a drżąca dłoń splotła razem z moją.
- Porozmawiam z nią jutro, jak tylko Claire skończy portret.
- Jaka Claire? Jaki portret? - Mary odsunęła się i spojrzała na mnie pełnym zaskoczenia wzrokiem.
- No tak, z tego wszystkiego zapomniałem ci powiedzieć. Pamiętasz Claire Valley?
- Pamiętam.
- No, to właśnie ona jest właścicielką tego klubu, w którym wczoraj graliśmy. Kiedy z nią rozmawiałem, zadzwonił Andrew i zapytał, czy dostaliśmy zdjęcia, no i wtedy przypomniało mi się, że Claire rysuje, więc spytałem, czy nie namalowałaby twojego portretu na ścianie w naszej sypialni.
- Poważnie?
- Tak. Przyleciała dzisiaj razem z nami i przyjdzie tu jutro.
- Przyleciała? I gdzie się zatrzymała? Dlaczego nie zaprosiłeś jej do nas?
- Zaprosiłem, ale wolała nocować w hotelu, więc nie naciskałem - odpowiedziałem, przekręcając złotą obrączkę ulokowaną na palcu Mary. - No, a w ogóle przyszły te zdjęcia?
- Na śmierć o nich zapomniałam! Stoją w garażu, kurier przywiózł je, jak szykowaliśmy się do wyjazdu. Nawet ich nie rozpakowałam.
- No to już, idziemy na dół. - Ścisnąłem nieco mocniej dłoń Mary i pociągnąłem ją za sobą.
- Bardziej na środku, jak możesz.
- Tu? - Claire spojrzała na mnie pytającym wzrokiem, rysując delikatną kropkę na białej ścianie.
- Idealnie.
Uśmiechnęła się i przysunęła sobie niedużą drabinkę.
- Robiłaś już kiedyś coś takiego?
- Czy malowałam na ścianie? Tak, w pokoju córki, jak miała pięć lat i obsesję na punkcie Pikachu. No, ale przyznaję, że nigdy nie tworzyłam czyjegoś portretu na takiej nawierzchni.
- Masz córkę? Nic nie mówiłaś.
- Bo nie pytałeś.
- Ile ma lat?
- Osiemnaście.
- Osiemnaście? Wow. Moje dzieciaki, to dopiero maluchy. Scotty w maju skończy cztery lata, a Courtney jutro stuknie dwójka. O, o wilku mowa - rzuciłem, gdy drzwi sypialni nieznacznie się uchyliły i stanęła w nich Court z Królikiem Bugsem wlekącym się po podłodze. Spojrzała na mnie niepewnie, po czym wolnym krokiem weszła do środka.
- Ćo ty lobiś? - zwróciła się do rozpoczynającej swoją pracę Richard.
- Maluję.
- Ćo?
- Twoją mamusie.
- Po ćo? - Courtney właśnie włączył się tryb oficera policji.
- Twój tatuś chciał.
- Ale Coultney nie cie.
- Court, nie przeszkadzaj pani - wtrąciłem się w to mini przesłuchanie.
- Nie przeszkadza.
- Loźmawiam. - Mała niczym dystyngowana dama usiadła tuż obok mnie na łóżku, zakładając nogę na nogę. Spojrzałem na nią i pokręciłem z uśmiechem głową.
Claire chwyciła w dłoń idealnie naostrzony ołówek i zaczęła tworzyć delikatny szkic, patrząc na zdjęcie, które stało oparte o szafkę. Mary wygląda na nim jak prawdziwa modelka. Delikatne, zmysłowe spojrzenie, artystycznie rozwichrzone włosy i piersi zasłonięte skrzyżowanymi na nich dłońmi. Wszystko to w czarno białej tonacji. Andrew naprawdę potrafi wydobyć z kobiety to, co w niej najpiękniejsze i perfekcyjnie ukazuje to na fotografiach.
Courtney, widząc, że przyglądam się temu zdjęciu, również przeniosła na nie wzrok.
- Musia ślićna, wieś? - zwróciła się do szkicującej Claire.
- Tak, wiem, bardzo śliczna.
- Ty nie taka ślićna jak moja musia, a Coultney tak.
- Courtney, nieładnie tak mówić. Idź się pobaw z mamusią.
Mała zmarszczyła brwi, posłała mi gniewne spojrzenie i opuściła pokój, mówiąc coś do swojej maskotki.
- Przepraszam cię za nią - rzuciłem, gdy tylko córka zniknęła mi z pola widzenia.
- Spokojnie, nie gniewam się. Każda dziewczynka uważa swoją matkę za najpiękniejszą kobietę na świecie, a Mary jest przecież bardzo atrakcyjna. W młodości chciałam wyglądać tak jak ona. Codziennie w szkole gapiłam się na nią z wielką zazdrością.
- Kiedy to było ... - zaśmiałem się i chwyciłem w dłonie leżący na pościeli telefon.
- Wieki temu, ale ja cały czas mam wrażenie, że zaledwie wczoraj. Jak ten czas szybko leci.
- Czasami aż za szybko ...
- Cie piośke.
- Najpierw tatuś coś ci powie - rzuciłem, siadając tuż obok łóżeczka, w którym leżała wykąpana, ubrana w piżamę Courtney.
- Ćo?
- Wiesz, że mamusia cię bardzo kocha?
Mała przytaknęła.
- I ty też ją bardzo kochasz.
- Baldzio!
- I pewnie nie chcesz, żeby była smutna.
- Nie cie.
- Dlatego, jak nie ma tatusia, nie możesz zakrywać uszu i krzyczeć, jak mamusia chce cię położyć spać.
- Ciemu? - zapytała, patrząc na mnie z wielkim zainteresowaniem.
- Bo mamusi jest wtedy bardzo, ale to bardzo smutno i boli ją serduszko. Myśli wtedy, że jej nie kochasz.
- Kocham musie!
- Wiem, słonko. Musisz być bardzo grzeczna, żeby mamusia nie była więcej smutna. No, a teraz piosenka.
- Nie! Musia!
- Chcesz, żeby mamusia ci zaśpiewała?
Przytaknęła, a ja z szerokim uśmiechem podniosłem się z krzesła, musnąłem wargami jej czółko i zszedłem na dół do salonu, gdzie Mary i Claire piły gorącą herbatę.
- Skarbie, Courtney chce, żebyś jej zaśpiewała - zwróciłem się do żony, kładąc dłoń na jej osłoniętym jeansową bluzą ramieniu.
- Ja?
- Tak. Chyba zrozumiała to, co miała zrozumieć. - Uśmiechnąłem się, a Mary przeprosiła naszego gościa, kierując się na górę.
- Może napijesz się wina, co?
- A masz wytrawne? - Richard odstawiła kubek i poprawiła przekrzywiony kolczyk.
- Jakieś się tam na pewno znajdzie.
Przekręciłem ulokowany w zamku kluczyk i otworzyłem barek pełen alkoholu. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, był brak butelki wódki, którą napocząłem jakiś czas temu z Shannonem. Myśląc, że może ją przestawiłem, objąłem wzrokiem wszystkie trunki, jednak nadal nigdzie jej nie widziałem. Moje ciało uderzyła nagła fala gorąca, serce zakołatało pod żebrami, a dłoń zadrżała. Mary ...
.................................
Utwory wykorzystane w rozdziale:
*Aerosmith - Pink
U państwa Leto codzienna rutynowa nuda (tak czytam tę rozmowę Jareda i Mary i mam ochotę sobie palnąć w łeb. Zrobiłam z nich nudne, stare małżeństwo, ale whatever, może w przyszłych rozdziałach jednak wróci mi ta wielka radość tworzenia i jakoś to wszystko podrasuję. Edit: patrząc na to trzeźwym okiem, po tym, co zaserwowałam Mary i dopiero zaserwuję na MWADG, należy jej się taki spokojny, stateczny, sielankowy związek, prawda? :D ) , ale mogę zdradzić, że już niedługo, tak dla odmiany, wybuchnie mała bombeczka, a co, nawet ja nie lubię ciągłej niczym niezmąconej sielanki :D
Nie jestem do końca pewna tej rozmowy Jareda z Courtney. Nie chciałam, by wyszła zbyt dojrzale, ale inaczej nie potrafiłam jej stworzyć. No cóż, zawsze możemy podciągnąć wszystko pod fikcje literacką, prawda? :D
Ów rozdział napisałam w lutym, przy przepisywaniu go teraz w sierpniu musiałam korygować niemal każde zdanie, bo aż raziła mnie ich kiepska konstrukcja. Po co o tym piszę i do czego zmierzam? Do tego, jak bardzo w ciągu tych niespełna sześciu miesięcy zmienił się mój styl i sposób pisania. Rozdziały, które aktualnie tworzę, zdania w nich zawarte są zupełnie inne od tych, które mieliście okazję przeczytać powyżej. Nie nadużywam już tak bardzo spójnika i, stosuję zdania bardziej złożone, rozszerzam opisy i wyciskam wszystko, co się da z przemyśleń bohaterów. Nie ucinam ich, rozciągam je do zdrowego maksimum, dzięki czemu rozdziały są teraz o cztery strony dłuższe i wydają mi się też nieco lepsze technicznie. Co do pokładów emocjonalnych, to jednak wolę się nie wypowiadać, bo niestety z tym jest gorzej niż kiedykolwiek. Czasami zdarza mi się pisać na suchym autopilocie, ale przynajmniej zdania są ładne. Tak, w końcu dopadł mnie syndrom wypalenia, ale obiecałam pociągnąć tę historię do końca i to zrobię, no matter what :)
Podoba mi się część Neila. Ten początek. To widać, że teraz piszesz lepiej. Ostatnio zabrałam się za czytanie tego opowiadania od początku, bo wcześniej mi się nie chciało - przeraziła mnie ilość rozdziałów - i naprawdę, każda kolejna część jest na coraz wyższym poziomie. Cieszę się, że niedługo "wybuchnie mała bombeczka", bo też nie lubię wiecznej sielanki ;)
OdpowiedzUsuńA, zapomniałabym! Przy pisaniu poprzedniego komentarza całkiem wyleciało mi to z głowy. Chciałam ci jeszcze powiedzieć, że mimo że twoje opowiadanie nie jest idealne, ma w sobie jakiś urok.
UsuńTeż jestem z tej części zadowolona :) Cieszę się, że to widać, choć jak już wspomniałam, te rozdziały z początku roku to też jeszcze ten nieco słabszy poziom, przynajmniej pod względem stylistycznym.
UsuńNawet nie wiesz, jak bardzo cieszy mnie to, że ten postęp jest widoczny, bo gdyby go nie było i wciąż byłabym na tym samym poziomie, dalsze pisanie nie miałoby najmniejszego sensu. Jestem zdania, że jeśli człowiek się nie rozwija w danej dziedzinie, to powinien poszukać sobie innego zajęcia. W sumie to jestem Ci wdzięczna za to, że przeczytałaś stare rozdziały i mimo wszystko się nie zniechęciłaś, bo dziś sama z czystej nudy chwyciłam do ręki zeszyt z rozdziałami od 68 i czytając to wszystko, czułam ogromne zażenowanie. Autentycznie powiedziałam na głos: Jezu, jak ja mogłam tak pisać?! Jestem na siebie wściekła za to, że tak prędko przeskakiwałam z jednego wątku na drugi, że nie rozwijałam do końca myśli. Rzeczą, którym mogłabym poświęcić jedną czwartą strony, poświęcałam jedno, góra dwa zdania. Pisałam coś i nagle urywałam, i przechodziłam do następnego wątku, nie wstawiając nawet logicznego łącznika. Szczerze mówiąc, to okropnie marnowałam wątki i teraz dokładnie widzę to, że wcale nie zasłużyłam na te wszystkie komplementy i zachwyty (nie twierdzę oczywiście, że wszystko jest okropne, są też fragmenty, z których jestem naprawdę zadowolona, np. rozmowa Mary i Lily, w której ta druga wygarnęła tej pierwszej, co tak naprawdę myśli. Ten fragment czytałam z dumą, bo naprawdę mi się udał). Na początku byłam kiepska, a teraz powoli wbijam się w ligę przeciętnych.
Naprawdę bardzo mi miło, że tak uważasz. Wiesz, są dni, kiedy chciałabym być idealną autorką, chciałabym tworzyć piękne zdania, szyć cudowne opisy z nienagannymi metaforami i innymi ładnymi ozdobnikami, chciałabym, by to, co wychodzi spod moich palców było perfekcyjnie, ale potem nagle przypominam sobie, że ideały mają to do siebie, że są nudne. Ideał cię nigdy nie zaskoczy, a coś przeciętnego okazjonalnie, tak od czasu do czasu może sprawić ci niespodziankę. A to jest chyba lepsze. Z resztą człowiek, który osiągnął perfekcję nie ma już do czego dążyć, a gdy nie ma do czego dążyć, jego praca traci sens.
Tak zanim przejdę do rozdziału, to muszę napisać, że mam takie same odczucia jak Ty, Marion. Chodzi mi o ostatni akapit w komentarzu powyżej. A ostatnie zdanie pięknie to wszystko podsumowuje :).
OdpowiedzUsuńWspominałaś, że taka sielanka wstąpiła w życie Mary i Jareda. Mnie to się w sumie podoba, bo chyba brakuje mi tej takiej zwykłości w opowiadaniach. Teraz tyle to mówi się o oryginalności, że kiedy wchodzę na jakieś nowe (czy też nie) blogi, to niektórzy aż na siłę starają się wybić ponad przeciętność i to czytanie wtedy męczy. Oczywiście nie, żebym była przeciwko nowym pomysłom. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz. Ten komentarz może być bez składu i ładu, ale na swoje usprawiedliwienie mam to, że dzisiejszej nocy praktycznie w ogóle nie spałam.
Rozmowa Jareda z Courtney wyszła taka, jaka powinna być. Różne są dzieciaki w tym wieku, ale wszystko rozumieją :)). Swoją drogą Leto ma do niej niezłe podejście :D. A skoro przy dzieciach jesteśmy, to czy w niedalekiej przyszłości mogę spodziewać się Scotta? Jak pamiętasz jestem tutaj nowa i jeszcze nie miałam styczności z tym bohaterem, a bardzo mnie on ciekawi :).
Scena ze Scevens'em i tym jego skokiem wręcz mnie rozbroiła. Ale zasłużył sobie na to :D.
I tak teraz sobie myślę (ale skaczę po tematach), jak zareaguje Jared na to nowe odkrycie odnośnie alkoholu. Czy na spokojnie z Mary porozmawia, czy może szykuje się jakaś grubsza kłótnia?...
Podsumowując - rozdział jak najbardziej udany, podobał mi się.
Pozdrawiam! :)
PS
UsuńLana czy Lingerer, mam nadzieję, że to nie problem ;D
Myślę, że tak czuję każdy autor, który nie ma zawyżonego ego i nie uważa się za ósmy cud świata :)
UsuńJakby patrzeć na tę sielankę od tej właśnie strony, to masz rację, mi nawet bardzo brakuje opowiadań o zwykłej radosnej codzienności. Wszechobecny smutek i tragedie mnie przytłaczają. To zabawne, ale naprawdę nigdy wcześniej nie spojrzałam na to w taki sposób i teraz widzę, że może moja sielanka jest potrzebna, zarówno mi, jak i stęsknionym za normalnością czytelnikom :) Dzięki, zdecydowanie poprawiłaś mi teraz nastrój ;) Doskonale Cię rozumiem, bo mam takie same odczucia.
Co do Scotty'ego, w następnym rozdziale będzie go całkiem sporo, bo pewna akcja z jego udziałem będzie jednym z głównych wątków. Być może jutro zacznę go już przepisywać na komputer.
Reakcja Jareda jest opisana w rozdziale sto czterdziestym piątym. Jeśli mój cotygodniowy system wypali, opublikowany zostanie za dwa tygodnie.
Bardzo mnie to cieszy :)
Żaden problem :)
Boże jak ja nie lubię tego Neila. Zmienia dziewczyny jak rękawczki tu ma jedną, tu ma jedną i tak w kółko. Nie ważne. Co do Kelly mam cichą nadzieję, że uda jej się odnaleźć tą prawdziwą miłość. Chodź ostatnio mówiłam, że jest jakaś dziwna, z tym rodziałem bardzo przekonała mnie do siebie. Potrzebuje prawdziwej rodziny. Chodź nie lubię Neila wydaję mi się, że on był by dla niej odpowiedni. Pasują do siebie, skradają się jak dwójka nastolatków, którzy próbują ukryć swój związek przed rodzicami a to takie romantyczne. Natomiast kiedy pan Otis zaatakował Neila poczułam głupią radość, że w końcu dostanie mu się za to co robi. Co do sielanki w życiu Mary i Jay'a czasami fajnie poczytać sobie taki rodział na spokojnie gdzie zajmują się tylko sobą i swoją rodziną. Szkoda, że nie było Scottego, ale wszędzie też go nie może być, chociaż ja go osobiście uwielbiam :D Rodział jak zwykle bardzo dobry, widać postępy między tymi pierwszymi rodziałami a tymi tutaj. Bardziej rowijasz każdy wątek. Na prawdę każdy jeden rodział czyta się z ogromną determinacją co będzie dalej jak to wszystko się skończy i tak dalej. Mam tylko nadzieję, że Mary nie umrze, bo na prawdę ją cholernie lubię, ale chyba już ma wpisane w życiorys to żeby pożegnać sie ze światem. Na prawdę uwielbiam czytać każdy rodział, miniaturkę wszystko co Ty napiszesz. Mówiłam Ci to już tyle razy i mówiłam też, że będę to powtarzać do póki nie powiesz mi, że mam skończyc, więc powtórze jeszczę raz masz na prawdę niesamowity i ogromny talent. Dziękuję, że sie nie poddałaś kiedy miałaś te gorsze dni. <3
OdpowiedzUsuńZ Neilem to jest tak, że chciałam stworzyć postać, która nie będzie dobra i słodka, taki czarny charakterek, który zapełniłby lukę po zmianie Jareda w przykładnego męża i ojca :)
UsuńScotty będzie w przyszłym rozdziale i to całkiem sporo go będzie :)
Naprawdę niezmiernie się cieszę z tego, że te zmiany widać, że mój postęp dostrzegają też inni, to bardzo mnie motywuje. No i fakt, że potrafię zaciekawić czytelnika też dodaję mi skrzydeł i sprawia, że chcę się rozwijać po to, by nikogo nie zawieść :)
Zmiany są na prawdę widoczne i to bardzo duże. Nawet jeśli nie pisałaś tak dobrze jak teraz, chodzi mi o te pierwsze rodziały, to na prawdę od pierwszego rodziału jaki przeczytałam stwierdziłam, że masz ogromny talent. Chciałam dalej poznawać losy bohaterów i czytałam jak najwięcej rodziałów dziennie. Niecierpliwie czekam na kolejny rodział, któy będzie na pewno niesamowity bo będzie w nim Scotty, którego na prawdę cholernie uwielbiam :D
UsuńPostaram się dodać go w weekend, albo w przyszłym tygodniu ;)
Usuńno nareszcie mogłam dopaść się do nowego rozdziału! wyjazdy wakacyjne i brak internetu to czasem mordęga xD
OdpowiedzUsuńNeil zdaje się coraz bardziej dostrzegać, jak bardzo zależy mu na Kelly, przez co może faktycznie ukierunkuje swoje uczucia w jednym kierunku, chyba że się mylę i znowu mu coś do łba strzeli ;)
podobało mi się to w jaki sposób Jared rozmawiał z małą, bo po wysłuchaniu ojca szybko zrozumiała swój błąd, bo przecież nie chcemy żeby osoby które kochamy były przez nas samych krzywdzone.
teraz czekamy na to jak Jay rozwiąże sytuację ze zniknięciem alkoholu.
cieszę się że nie poddajesz się w słabszych chwilach i tworzysz dalej to opowiadanie ;) no i oczywiście gratuluję rozwoju talentu, bo godziny które spędzasz nad pisaniem dają widoczne efekty :)
pozdrawiam!
No to kamień z serducha, bo jak już pewnie gdzieś wyżej wspomniałam, bałam się, że ta rozmowa jest niezbyt udana.
UsuńRozwiązanie ów sytuacji w rozdziale 145 :)
Dziękuję, ostatnio tych godzin jest coraz mniej, ale ciągle tworzę różne zdania w głowie, więc się wyrównuje. Teraz planuję wrócić do częstszego czytania książek, bo zawsze gdy czytam, dostaję nagłej weny do pisania, a przydałaby się teraz, bo ostatnio piszę jeden rozdział na miesiąc, a kiedyś pisałam praktycznie codziennie.
Chyba pora zabrać się za komentarze u Ciebie, bo znów mi się nazbierało. Pewnie zrobiłabym to szybciej, ale akurat jak już wiesz, byłam na wakacjach i nie miałam jak. Ale dziś dzień wolny, więc zabieram się za to, zanim znów coś mi przeszkodzi:)
OdpowiedzUsuńCzytając początkowe przemyślenia Neila, nie umiem powstrzymać uśmiechu. Ta zmiana w nim jest tak intensywna i tak widoczna, że nie można jej nie zauważyć. I bardzo mi się podoba, jeśli chodzi o jego podejście do Kelly. Chociaż jednocześnie mam nadzieję, że nie zatraci on tego pazura, który posiada i nie stanie się skapcaniałym facetem, chociaż akurat o to bym go nie podejrzewała. Mimo wszystko pewne rzeczy trudno jest wykorzenić, ale ze względu na Kelly i ich związek, bo chyba można już tak to nazwać, to nie chcę, by znowu ją skrzywdził. Ona sama nie jest idealna, ale moim zdaniem pasują do siebie. To, że przyszedł na jej spektakl jest bardzo miłe i od razu widać, że docenia ją ze strony zawodowej. Do tego odkrywa pewne rzeczy, o których nie wiedział wcześniej. I to spotkanie z Otisami. Tego akurat mu nie zazdroszczę. Niestety ojciec Amandy był na tyle podejrzliwy, że prawdopodobnie poszedł za nimi i zobaczył Kelly wychodzącą z mieszkania Amandy. Co mnie dziwi i zaskakuje to to, że Kelly jednak zgodziła się wejść do tego mieszkania. Ja bym tego nie zrobiła, no ale ja nią nie jestem. Scena między nimi była... niesamowita. Urocza, delikatna, pełna uczuć. Chyba jedna z lepszych, jakie czytałam, a Ty napisałaś. Mimo że nie była długa i pełna szczegółów, to była jakby idealna. Mogę Ci jej śmiało pogratulować.
Scena między Neilem a Otisem była też dobra. Dla mnie śmieszna, bo chciałabym widzieć minę Stevensa, chociaż mu nie zazdroszczę, ani nie chciałabym być na jego miejscu. I ten bieg w takim stroju przez Londyn.
Nie dziwię się, że Jared od razu wyczuł, że coś jest nie tak z Mary. W końcu tak długo i tak dobrze się znają, że takie rzeczy od razu się chwyta. Ale nie zapytał o to na lotnisku. To nie miejsce na takie rozmowy, poza tym byli z nimi inni.
Cieszę się, że Mary pierwsza wyszła z rozmową o ich córce. I dobrze, że doszło do niej to, na co jej pozwoliła. Bałam się, że będzie szła w zaparte, ale jednak nie i to mi się u niej podoba. A wiesz, że takich rzeczy jest nie wiele, bo jednak nie darzę jej zbytnią sympatią. Mam nadzieję, że oboje znajdą na nią jakiś sposób. No i mały pokaz Courtney przy Claire. Aż mi się coś robi. To dziecko mnie drażnić zaczyna, naprawdę nie lubię takich dzieci, co myślą, że jak tupną nóżką, to każdy będzie im padał do stóp. No i rozmowa Jareda z córką. Niby wszystko zrozumiała, ale jestem ciekawa, czy będzie o tym pamiętała. Wiadomo, jakie są dzieci.
I na sam koniec odkrycie Jareda. Jestem bardzo ciekawa, co z tym zrobi. Przecież widział Mary na lotnisku, zobaczył brak butelki. Czekam na efekty:) I lecę komentować kolejny rozdział:)
Mogę Cię zapewnić, że pazura Neil na pewno nie straci, a przynajmniej nie ma tego w moich planach :)
UsuńTeż jestem z tej sceny zadowolona. Jak pewnie wspomniałam, miałam taki okres i nadal mam, że wolę tworzyć sceny nieszczegółowe. No ale usiałam tego niestety ostatnio zaprzestać na potrzeby MWADG, ale tu nadal tworzę takie nieco okrojone pod względem detali. Teraz wolę się skupiać na uczuciach towarzyszących stosunkowi, niż na nim samym.