Rozdział zawiera fragmenty +18
Harry:
Dzień wcześniej:
- Idziemy do baru, wybierzesz się z nami? - zwrócił się do mnie Stan, gdy po skończonym dniu pracy opuszczaliśmy swoje stanowiska, kierując się do windy.
- Nie, dzięki, nie mam nastroju.
- Nie rozumiem cię, Harry. Jak mieszkałeś z żoną, zawsze nam towarzyszyłeś, teraz masz wolność i z niej nie korzystasz?
Już otwierałem usta, by udzielić odpowiedzi, gdy poczułem czyjąś dłoń na swoim ramieniu.
- Harry, Nelson cię do siebie prosi. - Hall wyminął mnie i wmieszał się w stojący przy windzie tłum. Rzuciłem kolegom przepraszalne spojrzenie i zawróciłem. Fakt, że Roxy chce się ze mną widzieć, niezwykle mnie zaskoczył, bo nie rozmawialiśmy ze sobą od dnia, w którym zamknąłem ją na balkonie. Mimo swoich zapewnień, nie zwolniła mnie, przestała jedynie zwracać na mnie uwagę, co jakoś specjalnie mnie nie bolało.
Przeszedłem przez otwarte na oścież drzwi, za którymi znajdowały się kolejne, tym razem zamknięte. Zacisnąłem dłoń w pięść i zapukałem w lakierowane drewno, ze wzrokiem utkwionym w czerwonej wykładzinie, która swoją drogą jest ohydna.
- Wejdź.
Nacisnąłem świecącą się klamkę i wszedłem do pomieszczenia, gdzie unosił się niemal duszący zapach kadzidełek. Skrzywiłem się i przeniosłem wzrok na biurko, za którym siedziała pani prezes.
- Usiądź. - Wskazała mi dłonią skórzane krzesło oddalone ode mnie o dwa metry. Zrobiłem kilka kroków i usiadłem, patrząc na Roxanne pytającym wzrokiem.
- Coś się stało, że mnie pani wezwała?
- Pani? Co tak oficjalnie, Harry?
- Jest pani moją przełożoną, jesteśmy w pracy ...
- No już się tak nie zgrywaj - przerwała mi, powoli wstając z miejsca. - Rozluźnij się, to będzie prywatna rozmowa, w końcu pracę skończyłeś pięć minut temu.
- Prywatna?
- Tak. Słyszałam, że żona wyrzuciła cię z domu.
- Tak, ale nie chcę o tym rozmawiać - rzuciłem nieco chłodnym tonem, a brunetka obeszła biurko i usiadła na blacie na przeciwko mnie.
- Ja też nie chcę rozmawiać.
Obszerny, oświetlony przyciemnionym światłem pokój wypełnił głuchy stukot spadającego na jasne panele buta, a naga stopa Roxanne zbliżyła się do mojej nogi.
- Pewnie czujesz się samotny, co, Harry? Ja też nie czuję się ostatnio dopieszczana, więc ... - Tu przerwała, przesuwając dolną kończynę od mojego kolana do uda.
- Co więc? - zapytałem i choć tego nie chciałem, zacząłem odczuwać pożądanie i podniecenie.
- Możemy się pobawić tak, jak lubimy najbardziej. Co ty na to? - Śnieżnobiałe zęby kobiety zacisnęły się na pomalowanej krwistoczerwoną pomadką dolnej wardze, a palce stopy musnęły ukrytego pod materiałem penisa. Przymknąłem powieki, co było jednoznaczne z wyłączeniem umysłu i przesunąłem dłoń po gładko wydepilowanej łydce. - To jak będzie, panie Jackobson?
Nie odpowiedziałem, tylko szybko wstałem, popychając ją do tyłu, przy okazji zrzucając parę rzeczy z biurka.
- Mam to rozumieć jako zgodę?
- Zamknij się. - Przycisnąłem wargi do jej rozchylonych ust, jednocześnie rozpinając dolną część beżowej garsonki.
- Mój ty dzikusku - mruknęła i zaraz po tym przygryzła moją wargę.
Miękki materiał wylądował na podłodze, jego los podzielił żakiet. Roxanne leżała pode mną w koronkowej bieliźnie. Niewiele myśląc, rozpiąłem biały stanik, biorąc do ust sterczący sutek.
Kobieta jęknęła, a moje zęby zacisnęły się na twardej brodawce. Kolejny jęk. Lewa pierś ugniatana przez prawą dłoń przybrała kolor intensywnej czerwieni.
- Harry ...
Odsunąłem się od biustu i spojrzałem w świecące się oczy Nelson.
- Uderz mnie i... - Nie dokończyła, gdyż na jej policzek opadł silny cios, po którym jednym ruchem zerwałem z niej obcisłe figi, rozrywając je na dwa kawałki.
Westchnęła, zajęczała i rzuciła mi brudne spojrzenie. Rozpiąłem spodnie, zsunąłem bieliznę i mocno chwyciłem w dłonie z natury blade uda, szeroko je rozkładając. Chwilę później do moich uszu doszedł głośny pisk, który jak zawsze stłumiłem poprzez zaciśnięcie dłoni na smukłej szyi.
Nacisk na gardło zwiększał się z każdym ruchem bioder, oddech Nelson był coraz płytszy. Pokryte czerwonym lakierem paznokcie wbiły się w moje przedramiona i przesunęły w dół, zostawiając na skórze długie kreski, do których po chwili napłynęła krew. Syknąłem i rozluźniłem swój chwyt. Przeniosłem dłoń na lewy bok, zaciskając ją na ledwo widocznych spod skóry żebrach. Roxanne głośno jęknęła i zaczęła się rozkosznie wić. Zwiększyłem tempo tylko po to, by za moment znów je zwolnić i opaść na ciało kobiety.
- Ty pieprzony zasrańcu. - Zaśmiała się i zacisnęła dłoń na moich włosach.
- Zasrańcu? Mam ci znowu przywalić?
- Kilka klapsów nie zaszkodzi. - Przepełnione kokieterią spojrzenie i głos zmusiły mnie do zejścia z biurka i zaczekania na zmianę pozycji. Kiedy miałem przed sobą nagie, świecące się od potu pośladki, uderzyłem w nie kilkakrotnie otwartą dłonią, zostawiając na skórze wyraźne ślady. Przynajmniej nie myślałem o Marion...
Roxanne:
Zacisnęłam mocno powieki i wypuściłam z gardła przeciągły jęk, wymuszony kolejnym już orgazmem. Dłonie Harry'ego jeszcze mocniej ścisnęły moje przyciśnięte do ściany nadgarstki, a zęby zatopiły się w ramieniu, przywołując przeszywający ból. Ból, bez którego rozkosz byłaby jedynie namiastką prawdziwej ekstazy.
Zwilżyłam dolną wargę językiem, oczyszczając ją tym samym z cieniutkiej warstwy krwi. Jackobson potrafi dać mi to, czego potrzebuję, ale zrobił to już po raz ostatni, choć sam jeszcze o tym nie wie...
- O Boże.
Fala wypuszczonego przez blondyna powietrza uderzyła moją zroszoną potem skórę, wywołując lekki aczkolwiek przyjemny dreszcz.
- Zadowolony?
- Pytanie. - Harry uniósł kąciki ust w tym swoim do bólu czarującym uśmiechu i odsunął się od chropowatej ściany, która z pewnością zostawiła na moich plecach cenne ślady. - Myślałem, że jesteś na mnie wściekła - dodał, gdy po nałożeniu spodni odpalił wyciągniętego z mojej srebrnej papierośnicy papierosa.
- Bo byłam, ale przeszło mi, kiedy zrozumiałam, że nikt nie da mi takiej satysfakcji co ty, szczególnie mój mąż pieprzony impotent. Stary cap ma sflaczałą dętkę, a nie kutasa.
- To po co z nim jesteś?
- A jak myślisz, geniuszu?
Spomiędzy jego rozchylonych warg wypłynął dym tytoniowy, którego zapach zaraz zabił aromat cynamonowych kadzidełek.
- Dla pieniędzy?
- Brawo. - Zbliżyłam się do Jackobsona i przechwyciłam od niego żarzącego się tuż przy samym napisie papierosa. Zamiast się nim zaciągnąć, przycisnęłam go dymiącą się końcówką do nadgarstka. Harry spojrzał na mnie nieco dziwacznym wzrokiem i cichutko syknął, tak jakby to jego skóra uległa oparzeniu. - Lepiej będzie, jak stąd pójdziesz, zaraz przyjedzie tu ta stara pierdoła. Wolę, żeby nas razem nie widział.
- Ja też. - Chłopak nałożył na nagi tors białą koszulę, zapiął wszystkie guziki prócz dwóch ostatnich i rzucając mi miłe dobranoc, opuścił mój gabinet.
Gdy tylko usłyszałam cichy trzask zamykanych drzwi, udałam się do łazienki, gdzie przed lusterkiem obejrzałam swoje nagie ciało. Wyraźnie zaczerwienione piersi i nadgarstki, ślad po ugryzieniu na ramieniu, niemal granatowe pośladki, krew w kącikach ust i na dolnej wardze, no i to spektakularne oparzenie. Teraz wystarczy przerażona mina, małe drżenie mięśni, trochę wymuszonych łez i pan Jackobson może pożegnać się z pracą i wolnością. Po upokorzeniu, jakie spotkało mnie z jego strony w Las Vegas, musi spotkać go surowa kara. Najpierw chciałam go tylko zwolnić, ale nie mogłam tego zrobić ot tak bez konkretnego powodu, postanowiłam wziąć go pod lupę, niestety pracuje uczciwie, wywiązuje się z obowiązków, więc i tu nie było punktu zaczepienia. Ale pewnego pięknego dnia wpadłam na to, by wykorzystać jego zamiłowanie do brudnego seksu. Tak oto zrodził się mój niecny plan, w którym to jestem ofiarą brutalnego gwałciciela. Nie dość, że go zwolnię, to jeszcze wyślę za kratki. Na przyszłość już będzie wiedział, że z Roxanne Nelson się nie pogrywa.
Uśmiechnęłam się sama do siebie i wróciłam do głównej części gabinetu, gdzie stojąc przy oknie, cierpliwie czekałam na to, aż Jackobson opuści budynek i wsiądzie do auta. Kiedy w końcu to zrobił, poprawiłam zasłonę i podniosłam słuchawkę, wybierając skrót, który połączył mnie z dyżurującym ochroniarzem.
- Coś się stało, pani Nelson? - zapytał mechanicznym, znudzonym tonem, przełykając kęs posiłku.
- Proszę, przyjdź tutaj - wydukałam łamiącym się głosem i wybuchnęłam sztucznym płaczem. Mężczyzna natychmiast odłożył słuchawkę i już po chwili podnosił mnie z podłogi, i z przerażeniem w głosie i spojrzeniu, dzwonił po pogotowie.
- Kto to pani zrobił?
- Harry. - Pociągnęłam ostentacyjnie nosem i drżącą dłonią okryłam się podanym przez rudzielca żakietem.
- Jackobson?
- Tak.
- Skurwysyn. A tak mu współczułem odejścia żony. Niech się pani trzyma, zaraz będzie tu karetka.
Biedny Jackie już się nie wybroni, no bo komu uwierzy policja: poobijanej, roztrzęsionej kobiecie, czy rosłemu mężczyźnie, od którego właśnie odeszła żona? Mam jego nasienie na kroczu i jego skórę pod paznokciami. "Panie władzo, próbowałam się bronić, drapałam go, ale on nie przestawał mnie dusić. To było, oh... " To będzie spektakularne przedstawienie. Nikt nie stanie po jego stronie, a już na pewno nie ta jego świętobliwa żonka. Żegnaj, Harry...
Mary:
Piąty stycznia:
Odeszłam od wpatrzonej w ekran telewizora Courtney i podeszłam do dzwoniącego telefonu. Po podniesieniu słuchawki, usłyszałam głos Emily, która od niedzieli z powrotem jest w Nowym Jorku.
- Jak się czuje Court? Nie kaszle już więcej?
- Nie, czuje się dobrze. Przed chwilą ją wykąpałam, teraz czekam aż skończy się bajka, żeby położyć ją spać.
- A możesz mi ją dać na chwilkę?
- Jasne. - Odsunęłam czarną bezprzewodową słuchawkę od ucha i przeniosłam wzrok na Courtney. - Court, Emily chciałaby z tobą porozmawiać.
- Nie cie.
- Nie chcesz porozmawiać ze swoją siostrzyczką?
- Nie. Bugsiu.
Pokręciłam głową i znów zwróciłam się do Mily.
- Przepraszam cię, ale z Looney Tunes niestety nie wygrasz.
- Nie szkodzi. - Zaśmiała się, po czym znów przybrała troskliwy ton. - A ty, mamo, jak się czujesz?
- Dobrze, bardzo dobrze. - To było ewidentne kłamstwo, bo dziś wątroba dokucza mi bardziej, niż zwykle, do tego wróciły bóle płuc i kaszel, całe szczęście nie tak uciążliwy jak kiedyś.
- To dobrze. Ja już kończę, bo muszę iść się kąpać i spać. Jutro mam dużo lekcji, muszę być wyspana.
- Pewnie, że tak. Dobranoc, słoneczko.
- Dobranoc, mamusiu. Kocham cię.
- Ja ciebie też. - Uśmiechnęłam się sama do siebie i zakończyłam połączenie. Mimo bólu, humor mi dopisywał i to dzięki moim dwóm ślicznym aniołkom. Teraz jeszcze tylko telefon od Jareda i cierpienie fizyczne przestanie być istotne.
- Courtney, proszę cię, połóż się.
- Cie tatusia! - oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem i ściągnęła brwi.
- Tatusia nie ma, wróci jutro.
- Cie tatusia! - Mała podniosła się do pozycji stojącej i zaczęła ostentacyjnie podskakiwać na materacu z oczami świecącymi się od łez.
- Tatuś jest w pracy, wróci jutro. - Starałam się zachować spokój, ale zachowanie Courtney coraz bardziej mnie irytowało. Rozumiem, że jest przyzwyczajona do tego, że teraz tylko Jared kładzie ją spać, ale to nie uprawnia ją do takiego zachowania.
- Piośka!
- Połóż się, to ja ci zaśpiewam.
- Nie, ty nie, tatuś! - Jej nozdrza poruszały się w przyspieszonym oddechu, a dłonie zacisnęły w piąstki.
- Tatuś nie może.
- Ale ja cie! Ja cie! Ja cie! - Nerwowy ton zamienił się w pisk, który próbowałam załagodzić, jednak na próżno. Nie pomogły słowa, więc liczyłam na to, że poskutkuje piosenka, lecz gdy tylko zaczęłam śpiewać Sweet Child O' mine, Court zakryła uszy rączkami, wydobywając z siebie głośny krzyk.
- Jak sobie chcesz. - Ze łzami w oczach podniosłam się z krzesła i opuściłam pokój córki, trzaskając głośno drzwiami. Czy moje własne dziecko, które kocham ponad życie, o którego przyszłość zamartwiam się każdej sekundy musi mnie tak bardzo ranić? Czy ona robi to celowo? A może po prostu Jareda kocha bardziej, niż mnie, może on jest lepszym ojcem, niż ja matką? Zapewne tak jest. Courtney mnie nienawidzi, gardzi mną. Pewnie wie, co robiłam. Nie wiem, jak i skąd, ale wie. Wie, że jej matka jest pierdoloną ćpunką, zwykłym nic nie wartym śmieciem, który nie miał nawet siły wydać ją na świat. Nienawidzi mnie, ona mnie nienawidzi. To boli, a może ten ból pochodzi z mojego ciała. Nie wiem, istotne jest to, że go czuję, mimo zażycia pieprzonej morfiny. Niezależnie od pochodzenia jest niezwykle silny i frustrujący.
Utop go!
Coś jakby krzyknęło w mojej głowie i zmusiło do przeniesienia wzroku na barek, w którym Jared trzyma alkohol.
- Nie mogę - odpowiedziałam nie wiem czy komuś, czy samej sobie. - Nie powinnam, wątrobę i tak już mam na wyczerpaniu.
Więc co ci szkodzi? Przynajmniej na chwilę poczujesz się lepiej.
Ten głos płynął jakby ze środka, prosto z mojej głowy. Zaczynam już mieć omamy? Jest ze mną aż tak źle? Może naprawdę powinnam się napić, chociażby po to, by zagłuszyć ten głos. Najwyżej będę żałować.
Wolnym krokiem podeszłam do mebli, przekręciłam przypominający kolorem złoto kluczyk i ujęłam wzrokiem wszystkie ustawione tam trunki.
- Witaj z powrotem, Mary Jane. - Chwyciłam w dłoń napoczętą butelkę wódki i usiadłam z nią na kanapie. Nie wzięłam nawet kieliszka. Pozbyłam się nakrętki i przysunęłam szklaną szyjkę do ust. Toń skurwysynu. Przezroczysty trunek spłynął po ściance mojego gardła, rozgrzewając je w charakterystyczny dla siebie sposób. Smak w dalszym ciągu jest ohydny, ale czego nie robi się dla chociażby chwili błogiej nieświadomości ...
- Mary. Mary!
Silny wstrząs wybudził mnie ze stanu wyłączenia się na otaczający mnie świat. Otworzyłam ostrożnie oczy i zobaczyłam przed sobą twarz taty.
- Tata? - wydukałam, powoli wracając do stanu całkowitej świadomości. - Co ty tutaj robisz?
- Jak to co? Przecież się wczoraj umawialiśmy, że pojedziemy razem na lotnisko po Jareda, no ale widzę, że chyba nie jesteś w stanie.
- Boli mnie głowa.
- Nic dziwnego, skoro opróżniłaś całą butelkę wódki. Mary, wiesz, że nie wolno ci pić. Co ci strzeliło do głowy?
- Niedobrze mi. - Zakryłam usta dłonią, czując zbliżający się odruch wymiotny. Mężczyzna szybko wstał i przyniósł mi z łazienki czerwoną miskę, której dno natychmiast zakryły wymiociny. Silna dłoń delikatnie zgarnęła moje włosy, chroniąc je tym samym przed obrzyganiem. Mimo że wiedziałam, w jakim celu je chwytał, przez chwilę myślałam, że z użyciem całej swojej siły pociągnie je do tyłu i przeciągnie mnie po całym pokoju. To był tylko chwilowy przebłysk, złe wspomnienie, którego niestety nie jestem w stanie wyrzucić z głowy, choć bardzo tego pragnę. Chciałabym wymazać z pamięci okres z po śmierci mamy i pamiętać tatę tylko jako tego czułego, kochającego ojca, którym był przed tym, jak został wdowcem i którym jest obecnie. Nie chcę pamiętać bicia, wyzwisk i oskarżeń, po prostu nie chcę ...
Kiedy poczułam, że już nic więcej ze mnie nie wyleci, wyprostowałam się i przetarłam mokrą twarz wierzchem drżącej dłoni.
- To przez Courtney - odpowiedziałam na zadane mi kilka minut wcześniej pytanie.
- Courtney? - Tata objął mnie ramieniem i spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Jak kładłam ją spać, zaczęła krzyczeć, że chce Jareda, że to on ma ją usypiać, a nie ja. Skakała po łóżku, piszczała, kiedy zaczęłam jej śpiewać, zakryła uszy i znów się darła. Tato, ona mnie nienawidzi. - Głos mi zadrżał, a z oczu spłynęły łzy.
- Co ty mówisz, Mary? Courtney cię kocha i to bardzo. Chodzi tylko o to, że ... - Tu urwał, odwracając wzrok.
- O co? Dokończ, proszę.
- Za bardzo ją rozpieściliście. Mała jest pewna, że cały świat kręci się wokół niej i wszystko zawsze będzie tak, jak ona sobie tego zażyczy. Wiem, że jestem ostatnią osobą, która powinna wytykać ci takie rzeczy, ale ...
- Masz rację - przerwałam mu. - Wiem, że Courtney jest cholernie rozpieszczona i mimo że kocham ją całym sercem, wkurwiają mnie niektóre jej zachowania, ale nie potrafię jej karać i na nią krzyczeć. Raz to zrobiłam i ona była przerażona. Tak się mnie wystraszyła, że zaczęła jeść z podłogi jedzenie, którym rzuciłam w nerwach. Nie chcę więcej takich sytuacji. Nie chcę widzieć w jej oczach strachu. Nie chcę, żeby bała się tak jak ...
- Ty bałaś się mnie.
- Dokładnie. No, ale nie chcę też, żeby zachowywała się tak jak wczoraj. Jestem fatalną matką.
- Nie, Mary, jesteś wspaniałą matką, po prostu mała ma trudny charakter, ty też taka byłaś. Wiesz ile razy mama płakała, bo nie chciałaś jeść czy spać? Potrafiłaś biegać nago po domu i wrzeszczeć wniebogłosy, bo nie chciałaś się kąpać.
- I jak sobie z tym poradziliście?
- Rozmawialiśmy z tobą, czytaliśmy ci umoralniające bajki i straszyliśmy babcią Heather.
W tym momencie wybuchnęłam głośnym śmiechem.
- Taka prawdą, do trzeciego roku życia bałaś się jej jak ognia.
- Niestety babcia Heather nie żyje, a Constance Courtney mogłaby zacałować na śmierć.
- Więc pozostają wam rozmowa i bajki. Jak Jared wróci, to porozmawiaj z nim o tym i na pewno coś razem wymyślicie.
- Oby.
Tata starł łzy z moich policzków i posłał mi ciepły uśmiech. Również uniosłam kąciki ust i pociągnęłam głośno nosem.
- Teraz idź do łazienki, umyj się, bo śmierdzisz wódką, przebierz i idź do Courtney. Ja zrobię wam śniadanie, tobie mocną kawę na ożywienie, a potem pojedziemy na lotnisko.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.
Nieco się uniosłam i mocno wtuliłam w tors taty. Jak dobrze, że znów go mam, że znów mam swojego kochanego tatusia ...
Jared:
- Dziękuję, naprawdę wam dziękuję za ten występ. Zaraz poproszę kierowcę, żeby zawiózł was do hotelu.
- Nie ma za co, to była czysta przyjemność. - Uśmiechnąłem się, rozglądając dookoła. Gabinet Claire obwieszony był mnóstwem obrazów i obrazków. Już miałem o nie zapytać, gdy rozdzwonił się mój telefon. - Przepraszam. - Wyciągnąłem Blackberry z kieszeni i odebrałem połączenie od Andrew.
- Doszły wam już zdjęcia?
- Zdjęcia?
- Przedwczoraj wysłałem wam kurierem zdjęcia z urodzin Mary, doszły? - wyjaśnił mi przyjaciel.
- A wiesz, że nie wiem. Jestem teraz w San Francisco.
- To jak będziesz już w domu, to daj mi znać. Mam nadzieję, że efekt wam się spodoba.
- Z pewnością. - Uśmiechnąłem się pod nosem i po krótkim pożegnaniu, rozłączyłem, po czym zwróciłem się do Claire. - Przepraszam cię jeszcze na chwilę, ale muszę zadzwonić do żony.
- Nie ma sprawy. - Posłała mi ciepły uśmiech i wyciągnęła z szuflady książeczkę czekową. Wybrałem numer Mary, jednak nie odebrała. Sytuacja powtórzyła się, gdy wybrałem numer domowy. Na początku trochę się zmartwiłem, jednak czarne myśli opuściły mnie, gdy zorientowałem się, że jest grubo po północy. Schowałem telefon i korzystając z tego, że Richard wypisywała czek, znów zacząłem przyglądać się widokom, portretom, krajobrazom i martwej naturze. Wtedy też zaświtał mi w głowie pewien pomysł, który zamierzałem zrealizować z pomocą swojej towarzyszki.
- Claire, ty dalej rysujesz?
- Jak widać. - Wskazała dłonią ściany, nie odrywając wzroku od białego świstka.
- A masz może ochotę na małą wycieczkę?
- Wycieczkę? Dokąd?
- Do Los Angeles. Oczywiście tym razem to ja pokrywam wszelkie koszty.
- Do Los Angeles? Po co?
- Żeby namalować portret Mary - oznajmiłem jej z szerokim uśmiechem.
- Mogę zrobić to tutaj, wystarczy, że podeślesz mi jej aktualne zdjęcie.
- Ale ja chcę, żebyś namalowała ją bezpośrednio na ścianie w naszej sypialni. Znajomy zrobił nam ostatnio sesję, więc chciałbym, żebyś jedno ze zdjęć przeniosła na ścianę. Oczywiście zapłacę.
- Żartujesz? Nie wezmę za to nawet centa. Załatw mi jakiś dobry hotel i mogę lecieć, tylko kiedy?
- Jutro w południe, a spać możesz u nas.
- Nie, lubię hotele. W południe czyli o dwunastej?
- Dwunastej czterdzieści pięć.
- Świetnie. - Kobieta szeroko się uśmiechnęła i podała mi wypisany na moje nazwisko czek z sumą, którą mam podzielić się z chłopakami.
Jutro z samego rana zadzwonię do Marion, żeby zarezerwowała Claire pokój w hotelu Dave'a. Mam nadzieję, że Mary ucieszy się ze swojej podobizny na ścianie, która z pewnością będzie o wiele lepsza od tej, którą stworzyłem w naszym starym mieszkaniu.
....................................
Rozdział testowy, mający sprawdzić, czy po pewnym styczniowym zdarzeniu związanym z tym opowiadaniem, jestem jeszcze w stanie coś napisać. Wynik okazał się zaskakujący, przynajmniej dla mnie ...
Wiem, że już raz użyłam tu motywu upozorowanego gwałtu, ale jak wspomniałam w samym rozdziale, Roxanne nie była w stanie znaleźć innej wymówki do zwolnienia Harry'ego, a to wydało mi się być akurat jak najbardziej pasujące.
Dzień wcześniej:
- Idziemy do baru, wybierzesz się z nami? - zwrócił się do mnie Stan, gdy po skończonym dniu pracy opuszczaliśmy swoje stanowiska, kierując się do windy.
- Nie, dzięki, nie mam nastroju.
- Nie rozumiem cię, Harry. Jak mieszkałeś z żoną, zawsze nam towarzyszyłeś, teraz masz wolność i z niej nie korzystasz?
Już otwierałem usta, by udzielić odpowiedzi, gdy poczułem czyjąś dłoń na swoim ramieniu.
- Harry, Nelson cię do siebie prosi. - Hall wyminął mnie i wmieszał się w stojący przy windzie tłum. Rzuciłem kolegom przepraszalne spojrzenie i zawróciłem. Fakt, że Roxy chce się ze mną widzieć, niezwykle mnie zaskoczył, bo nie rozmawialiśmy ze sobą od dnia, w którym zamknąłem ją na balkonie. Mimo swoich zapewnień, nie zwolniła mnie, przestała jedynie zwracać na mnie uwagę, co jakoś specjalnie mnie nie bolało.
Przeszedłem przez otwarte na oścież drzwi, za którymi znajdowały się kolejne, tym razem zamknięte. Zacisnąłem dłoń w pięść i zapukałem w lakierowane drewno, ze wzrokiem utkwionym w czerwonej wykładzinie, która swoją drogą jest ohydna.
- Wejdź.
Nacisnąłem świecącą się klamkę i wszedłem do pomieszczenia, gdzie unosił się niemal duszący zapach kadzidełek. Skrzywiłem się i przeniosłem wzrok na biurko, za którym siedziała pani prezes.
- Usiądź. - Wskazała mi dłonią skórzane krzesło oddalone ode mnie o dwa metry. Zrobiłem kilka kroków i usiadłem, patrząc na Roxanne pytającym wzrokiem.
- Coś się stało, że mnie pani wezwała?
- Pani? Co tak oficjalnie, Harry?
- Jest pani moją przełożoną, jesteśmy w pracy ...
- No już się tak nie zgrywaj - przerwała mi, powoli wstając z miejsca. - Rozluźnij się, to będzie prywatna rozmowa, w końcu pracę skończyłeś pięć minut temu.
- Prywatna?
- Tak. Słyszałam, że żona wyrzuciła cię z domu.
- Tak, ale nie chcę o tym rozmawiać - rzuciłem nieco chłodnym tonem, a brunetka obeszła biurko i usiadła na blacie na przeciwko mnie.
- Ja też nie chcę rozmawiać.
Obszerny, oświetlony przyciemnionym światłem pokój wypełnił głuchy stukot spadającego na jasne panele buta, a naga stopa Roxanne zbliżyła się do mojej nogi.
- Pewnie czujesz się samotny, co, Harry? Ja też nie czuję się ostatnio dopieszczana, więc ... - Tu przerwała, przesuwając dolną kończynę od mojego kolana do uda.
- Co więc? - zapytałem i choć tego nie chciałem, zacząłem odczuwać pożądanie i podniecenie.
- Możemy się pobawić tak, jak lubimy najbardziej. Co ty na to? - Śnieżnobiałe zęby kobiety zacisnęły się na pomalowanej krwistoczerwoną pomadką dolnej wardze, a palce stopy musnęły ukrytego pod materiałem penisa. Przymknąłem powieki, co było jednoznaczne z wyłączeniem umysłu i przesunąłem dłoń po gładko wydepilowanej łydce. - To jak będzie, panie Jackobson?
Nie odpowiedziałem, tylko szybko wstałem, popychając ją do tyłu, przy okazji zrzucając parę rzeczy z biurka.
- Mam to rozumieć jako zgodę?
- Zamknij się. - Przycisnąłem wargi do jej rozchylonych ust, jednocześnie rozpinając dolną część beżowej garsonki.
- Mój ty dzikusku - mruknęła i zaraz po tym przygryzła moją wargę.
Miękki materiał wylądował na podłodze, jego los podzielił żakiet. Roxanne leżała pode mną w koronkowej bieliźnie. Niewiele myśląc, rozpiąłem biały stanik, biorąc do ust sterczący sutek.
Kobieta jęknęła, a moje zęby zacisnęły się na twardej brodawce. Kolejny jęk. Lewa pierś ugniatana przez prawą dłoń przybrała kolor intensywnej czerwieni.
- Harry ...
Odsunąłem się od biustu i spojrzałem w świecące się oczy Nelson.
- Uderz mnie i... - Nie dokończyła, gdyż na jej policzek opadł silny cios, po którym jednym ruchem zerwałem z niej obcisłe figi, rozrywając je na dwa kawałki.
Westchnęła, zajęczała i rzuciła mi brudne spojrzenie. Rozpiąłem spodnie, zsunąłem bieliznę i mocno chwyciłem w dłonie z natury blade uda, szeroko je rozkładając. Chwilę później do moich uszu doszedł głośny pisk, który jak zawsze stłumiłem poprzez zaciśnięcie dłoni na smukłej szyi.
Nacisk na gardło zwiększał się z każdym ruchem bioder, oddech Nelson był coraz płytszy. Pokryte czerwonym lakierem paznokcie wbiły się w moje przedramiona i przesunęły w dół, zostawiając na skórze długie kreski, do których po chwili napłynęła krew. Syknąłem i rozluźniłem swój chwyt. Przeniosłem dłoń na lewy bok, zaciskając ją na ledwo widocznych spod skóry żebrach. Roxanne głośno jęknęła i zaczęła się rozkosznie wić. Zwiększyłem tempo tylko po to, by za moment znów je zwolnić i opaść na ciało kobiety.
- Ty pieprzony zasrańcu. - Zaśmiała się i zacisnęła dłoń na moich włosach.
- Zasrańcu? Mam ci znowu przywalić?
- Kilka klapsów nie zaszkodzi. - Przepełnione kokieterią spojrzenie i głos zmusiły mnie do zejścia z biurka i zaczekania na zmianę pozycji. Kiedy miałem przed sobą nagie, świecące się od potu pośladki, uderzyłem w nie kilkakrotnie otwartą dłonią, zostawiając na skórze wyraźne ślady. Przynajmniej nie myślałem o Marion...
Roxanne:
Zacisnęłam mocno powieki i wypuściłam z gardła przeciągły jęk, wymuszony kolejnym już orgazmem. Dłonie Harry'ego jeszcze mocniej ścisnęły moje przyciśnięte do ściany nadgarstki, a zęby zatopiły się w ramieniu, przywołując przeszywający ból. Ból, bez którego rozkosz byłaby jedynie namiastką prawdziwej ekstazy.
Zwilżyłam dolną wargę językiem, oczyszczając ją tym samym z cieniutkiej warstwy krwi. Jackobson potrafi dać mi to, czego potrzebuję, ale zrobił to już po raz ostatni, choć sam jeszcze o tym nie wie...
- O Boże.
Fala wypuszczonego przez blondyna powietrza uderzyła moją zroszoną potem skórę, wywołując lekki aczkolwiek przyjemny dreszcz.
- Zadowolony?
- Pytanie. - Harry uniósł kąciki ust w tym swoim do bólu czarującym uśmiechu i odsunął się od chropowatej ściany, która z pewnością zostawiła na moich plecach cenne ślady. - Myślałem, że jesteś na mnie wściekła - dodał, gdy po nałożeniu spodni odpalił wyciągniętego z mojej srebrnej papierośnicy papierosa.
- Bo byłam, ale przeszło mi, kiedy zrozumiałam, że nikt nie da mi takiej satysfakcji co ty, szczególnie mój mąż pieprzony impotent. Stary cap ma sflaczałą dętkę, a nie kutasa.
- To po co z nim jesteś?
- A jak myślisz, geniuszu?
Spomiędzy jego rozchylonych warg wypłynął dym tytoniowy, którego zapach zaraz zabił aromat cynamonowych kadzidełek.
- Dla pieniędzy?
- Brawo. - Zbliżyłam się do Jackobsona i przechwyciłam od niego żarzącego się tuż przy samym napisie papierosa. Zamiast się nim zaciągnąć, przycisnęłam go dymiącą się końcówką do nadgarstka. Harry spojrzał na mnie nieco dziwacznym wzrokiem i cichutko syknął, tak jakby to jego skóra uległa oparzeniu. - Lepiej będzie, jak stąd pójdziesz, zaraz przyjedzie tu ta stara pierdoła. Wolę, żeby nas razem nie widział.
- Ja też. - Chłopak nałożył na nagi tors białą koszulę, zapiął wszystkie guziki prócz dwóch ostatnich i rzucając mi miłe dobranoc, opuścił mój gabinet.
Gdy tylko usłyszałam cichy trzask zamykanych drzwi, udałam się do łazienki, gdzie przed lusterkiem obejrzałam swoje nagie ciało. Wyraźnie zaczerwienione piersi i nadgarstki, ślad po ugryzieniu na ramieniu, niemal granatowe pośladki, krew w kącikach ust i na dolnej wardze, no i to spektakularne oparzenie. Teraz wystarczy przerażona mina, małe drżenie mięśni, trochę wymuszonych łez i pan Jackobson może pożegnać się z pracą i wolnością. Po upokorzeniu, jakie spotkało mnie z jego strony w Las Vegas, musi spotkać go surowa kara. Najpierw chciałam go tylko zwolnić, ale nie mogłam tego zrobić ot tak bez konkretnego powodu, postanowiłam wziąć go pod lupę, niestety pracuje uczciwie, wywiązuje się z obowiązków, więc i tu nie było punktu zaczepienia. Ale pewnego pięknego dnia wpadłam na to, by wykorzystać jego zamiłowanie do brudnego seksu. Tak oto zrodził się mój niecny plan, w którym to jestem ofiarą brutalnego gwałciciela. Nie dość, że go zwolnię, to jeszcze wyślę za kratki. Na przyszłość już będzie wiedział, że z Roxanne Nelson się nie pogrywa.
Uśmiechnęłam się sama do siebie i wróciłam do głównej części gabinetu, gdzie stojąc przy oknie, cierpliwie czekałam na to, aż Jackobson opuści budynek i wsiądzie do auta. Kiedy w końcu to zrobił, poprawiłam zasłonę i podniosłam słuchawkę, wybierając skrót, który połączył mnie z dyżurującym ochroniarzem.
- Coś się stało, pani Nelson? - zapytał mechanicznym, znudzonym tonem, przełykając kęs posiłku.
- Proszę, przyjdź tutaj - wydukałam łamiącym się głosem i wybuchnęłam sztucznym płaczem. Mężczyzna natychmiast odłożył słuchawkę i już po chwili podnosił mnie z podłogi, i z przerażeniem w głosie i spojrzeniu, dzwonił po pogotowie.
- Kto to pani zrobił?
- Harry. - Pociągnęłam ostentacyjnie nosem i drżącą dłonią okryłam się podanym przez rudzielca żakietem.
- Jackobson?
- Tak.
- Skurwysyn. A tak mu współczułem odejścia żony. Niech się pani trzyma, zaraz będzie tu karetka.
Biedny Jackie już się nie wybroni, no bo komu uwierzy policja: poobijanej, roztrzęsionej kobiecie, czy rosłemu mężczyźnie, od którego właśnie odeszła żona? Mam jego nasienie na kroczu i jego skórę pod paznokciami. "Panie władzo, próbowałam się bronić, drapałam go, ale on nie przestawał mnie dusić. To było, oh... " To będzie spektakularne przedstawienie. Nikt nie stanie po jego stronie, a już na pewno nie ta jego świętobliwa żonka. Żegnaj, Harry...
Mary:
Piąty stycznia:
Odeszłam od wpatrzonej w ekran telewizora Courtney i podeszłam do dzwoniącego telefonu. Po podniesieniu słuchawki, usłyszałam głos Emily, która od niedzieli z powrotem jest w Nowym Jorku.
- Jak się czuje Court? Nie kaszle już więcej?
- Nie, czuje się dobrze. Przed chwilą ją wykąpałam, teraz czekam aż skończy się bajka, żeby położyć ją spać.
- A możesz mi ją dać na chwilkę?
- Jasne. - Odsunęłam czarną bezprzewodową słuchawkę od ucha i przeniosłam wzrok na Courtney. - Court, Emily chciałaby z tobą porozmawiać.
- Nie cie.
- Nie chcesz porozmawiać ze swoją siostrzyczką?
- Nie. Bugsiu.
Pokręciłam głową i znów zwróciłam się do Mily.
- Przepraszam cię, ale z Looney Tunes niestety nie wygrasz.
- Nie szkodzi. - Zaśmiała się, po czym znów przybrała troskliwy ton. - A ty, mamo, jak się czujesz?
- Dobrze, bardzo dobrze. - To było ewidentne kłamstwo, bo dziś wątroba dokucza mi bardziej, niż zwykle, do tego wróciły bóle płuc i kaszel, całe szczęście nie tak uciążliwy jak kiedyś.
- To dobrze. Ja już kończę, bo muszę iść się kąpać i spać. Jutro mam dużo lekcji, muszę być wyspana.
- Pewnie, że tak. Dobranoc, słoneczko.
- Dobranoc, mamusiu. Kocham cię.
- Ja ciebie też. - Uśmiechnęłam się sama do siebie i zakończyłam połączenie. Mimo bólu, humor mi dopisywał i to dzięki moim dwóm ślicznym aniołkom. Teraz jeszcze tylko telefon od Jareda i cierpienie fizyczne przestanie być istotne.
- Courtney, proszę cię, połóż się.
- Cie tatusia! - oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem i ściągnęła brwi.
- Tatusia nie ma, wróci jutro.
- Cie tatusia! - Mała podniosła się do pozycji stojącej i zaczęła ostentacyjnie podskakiwać na materacu z oczami świecącymi się od łez.
- Tatuś jest w pracy, wróci jutro. - Starałam się zachować spokój, ale zachowanie Courtney coraz bardziej mnie irytowało. Rozumiem, że jest przyzwyczajona do tego, że teraz tylko Jared kładzie ją spać, ale to nie uprawnia ją do takiego zachowania.
- Piośka!
- Połóż się, to ja ci zaśpiewam.
- Nie, ty nie, tatuś! - Jej nozdrza poruszały się w przyspieszonym oddechu, a dłonie zacisnęły w piąstki.
- Tatuś nie może.
- Ale ja cie! Ja cie! Ja cie! - Nerwowy ton zamienił się w pisk, który próbowałam załagodzić, jednak na próżno. Nie pomogły słowa, więc liczyłam na to, że poskutkuje piosenka, lecz gdy tylko zaczęłam śpiewać Sweet Child O' mine, Court zakryła uszy rączkami, wydobywając z siebie głośny krzyk.
- Jak sobie chcesz. - Ze łzami w oczach podniosłam się z krzesła i opuściłam pokój córki, trzaskając głośno drzwiami. Czy moje własne dziecko, które kocham ponad życie, o którego przyszłość zamartwiam się każdej sekundy musi mnie tak bardzo ranić? Czy ona robi to celowo? A może po prostu Jareda kocha bardziej, niż mnie, może on jest lepszym ojcem, niż ja matką? Zapewne tak jest. Courtney mnie nienawidzi, gardzi mną. Pewnie wie, co robiłam. Nie wiem, jak i skąd, ale wie. Wie, że jej matka jest pierdoloną ćpunką, zwykłym nic nie wartym śmieciem, który nie miał nawet siły wydać ją na świat. Nienawidzi mnie, ona mnie nienawidzi. To boli, a może ten ból pochodzi z mojego ciała. Nie wiem, istotne jest to, że go czuję, mimo zażycia pieprzonej morfiny. Niezależnie od pochodzenia jest niezwykle silny i frustrujący.
Utop go!
Coś jakby krzyknęło w mojej głowie i zmusiło do przeniesienia wzroku na barek, w którym Jared trzyma alkohol.
- Nie mogę - odpowiedziałam nie wiem czy komuś, czy samej sobie. - Nie powinnam, wątrobę i tak już mam na wyczerpaniu.
Więc co ci szkodzi? Przynajmniej na chwilę poczujesz się lepiej.
Ten głos płynął jakby ze środka, prosto z mojej głowy. Zaczynam już mieć omamy? Jest ze mną aż tak źle? Może naprawdę powinnam się napić, chociażby po to, by zagłuszyć ten głos. Najwyżej będę żałować.
Wolnym krokiem podeszłam do mebli, przekręciłam przypominający kolorem złoto kluczyk i ujęłam wzrokiem wszystkie ustawione tam trunki.
- Witaj z powrotem, Mary Jane. - Chwyciłam w dłoń napoczętą butelkę wódki i usiadłam z nią na kanapie. Nie wzięłam nawet kieliszka. Pozbyłam się nakrętki i przysunęłam szklaną szyjkę do ust. Toń skurwysynu. Przezroczysty trunek spłynął po ściance mojego gardła, rozgrzewając je w charakterystyczny dla siebie sposób. Smak w dalszym ciągu jest ohydny, ale czego nie robi się dla chociażby chwili błogiej nieświadomości ...
- Mary. Mary!
Silny wstrząs wybudził mnie ze stanu wyłączenia się na otaczający mnie świat. Otworzyłam ostrożnie oczy i zobaczyłam przed sobą twarz taty.
- Tata? - wydukałam, powoli wracając do stanu całkowitej świadomości. - Co ty tutaj robisz?
- Jak to co? Przecież się wczoraj umawialiśmy, że pojedziemy razem na lotnisko po Jareda, no ale widzę, że chyba nie jesteś w stanie.
- Boli mnie głowa.
- Nic dziwnego, skoro opróżniłaś całą butelkę wódki. Mary, wiesz, że nie wolno ci pić. Co ci strzeliło do głowy?
- Niedobrze mi. - Zakryłam usta dłonią, czując zbliżający się odruch wymiotny. Mężczyzna szybko wstał i przyniósł mi z łazienki czerwoną miskę, której dno natychmiast zakryły wymiociny. Silna dłoń delikatnie zgarnęła moje włosy, chroniąc je tym samym przed obrzyganiem. Mimo że wiedziałam, w jakim celu je chwytał, przez chwilę myślałam, że z użyciem całej swojej siły pociągnie je do tyłu i przeciągnie mnie po całym pokoju. To był tylko chwilowy przebłysk, złe wspomnienie, którego niestety nie jestem w stanie wyrzucić z głowy, choć bardzo tego pragnę. Chciałabym wymazać z pamięci okres z po śmierci mamy i pamiętać tatę tylko jako tego czułego, kochającego ojca, którym był przed tym, jak został wdowcem i którym jest obecnie. Nie chcę pamiętać bicia, wyzwisk i oskarżeń, po prostu nie chcę ...
Kiedy poczułam, że już nic więcej ze mnie nie wyleci, wyprostowałam się i przetarłam mokrą twarz wierzchem drżącej dłoni.
- To przez Courtney - odpowiedziałam na zadane mi kilka minut wcześniej pytanie.
- Courtney? - Tata objął mnie ramieniem i spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Jak kładłam ją spać, zaczęła krzyczeć, że chce Jareda, że to on ma ją usypiać, a nie ja. Skakała po łóżku, piszczała, kiedy zaczęłam jej śpiewać, zakryła uszy i znów się darła. Tato, ona mnie nienawidzi. - Głos mi zadrżał, a z oczu spłynęły łzy.
- Co ty mówisz, Mary? Courtney cię kocha i to bardzo. Chodzi tylko o to, że ... - Tu urwał, odwracając wzrok.
- O co? Dokończ, proszę.
- Za bardzo ją rozpieściliście. Mała jest pewna, że cały świat kręci się wokół niej i wszystko zawsze będzie tak, jak ona sobie tego zażyczy. Wiem, że jestem ostatnią osobą, która powinna wytykać ci takie rzeczy, ale ...
- Masz rację - przerwałam mu. - Wiem, że Courtney jest cholernie rozpieszczona i mimo że kocham ją całym sercem, wkurwiają mnie niektóre jej zachowania, ale nie potrafię jej karać i na nią krzyczeć. Raz to zrobiłam i ona była przerażona. Tak się mnie wystraszyła, że zaczęła jeść z podłogi jedzenie, którym rzuciłam w nerwach. Nie chcę więcej takich sytuacji. Nie chcę widzieć w jej oczach strachu. Nie chcę, żeby bała się tak jak ...
- Ty bałaś się mnie.
- Dokładnie. No, ale nie chcę też, żeby zachowywała się tak jak wczoraj. Jestem fatalną matką.
- Nie, Mary, jesteś wspaniałą matką, po prostu mała ma trudny charakter, ty też taka byłaś. Wiesz ile razy mama płakała, bo nie chciałaś jeść czy spać? Potrafiłaś biegać nago po domu i wrzeszczeć wniebogłosy, bo nie chciałaś się kąpać.
- I jak sobie z tym poradziliście?
- Rozmawialiśmy z tobą, czytaliśmy ci umoralniające bajki i straszyliśmy babcią Heather.
W tym momencie wybuchnęłam głośnym śmiechem.
- Taka prawdą, do trzeciego roku życia bałaś się jej jak ognia.
- Niestety babcia Heather nie żyje, a Constance Courtney mogłaby zacałować na śmierć.
- Więc pozostają wam rozmowa i bajki. Jak Jared wróci, to porozmawiaj z nim o tym i na pewno coś razem wymyślicie.
- Oby.
Tata starł łzy z moich policzków i posłał mi ciepły uśmiech. Również uniosłam kąciki ust i pociągnęłam głośno nosem.
- Teraz idź do łazienki, umyj się, bo śmierdzisz wódką, przebierz i idź do Courtney. Ja zrobię wam śniadanie, tobie mocną kawę na ożywienie, a potem pojedziemy na lotnisko.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.
Nieco się uniosłam i mocno wtuliłam w tors taty. Jak dobrze, że znów go mam, że znów mam swojego kochanego tatusia ...
Jared:
- Dziękuję, naprawdę wam dziękuję za ten występ. Zaraz poproszę kierowcę, żeby zawiózł was do hotelu.
- Nie ma za co, to była czysta przyjemność. - Uśmiechnąłem się, rozglądając dookoła. Gabinet Claire obwieszony był mnóstwem obrazów i obrazków. Już miałem o nie zapytać, gdy rozdzwonił się mój telefon. - Przepraszam. - Wyciągnąłem Blackberry z kieszeni i odebrałem połączenie od Andrew.
- Doszły wam już zdjęcia?
- Zdjęcia?
- Przedwczoraj wysłałem wam kurierem zdjęcia z urodzin Mary, doszły? - wyjaśnił mi przyjaciel.
- A wiesz, że nie wiem. Jestem teraz w San Francisco.
- To jak będziesz już w domu, to daj mi znać. Mam nadzieję, że efekt wam się spodoba.
- Z pewnością. - Uśmiechnąłem się pod nosem i po krótkim pożegnaniu, rozłączyłem, po czym zwróciłem się do Claire. - Przepraszam cię jeszcze na chwilę, ale muszę zadzwonić do żony.
- Nie ma sprawy. - Posłała mi ciepły uśmiech i wyciągnęła z szuflady książeczkę czekową. Wybrałem numer Mary, jednak nie odebrała. Sytuacja powtórzyła się, gdy wybrałem numer domowy. Na początku trochę się zmartwiłem, jednak czarne myśli opuściły mnie, gdy zorientowałem się, że jest grubo po północy. Schowałem telefon i korzystając z tego, że Richard wypisywała czek, znów zacząłem przyglądać się widokom, portretom, krajobrazom i martwej naturze. Wtedy też zaświtał mi w głowie pewien pomysł, który zamierzałem zrealizować z pomocą swojej towarzyszki.
- Claire, ty dalej rysujesz?
- Jak widać. - Wskazała dłonią ściany, nie odrywając wzroku od białego świstka.
- A masz może ochotę na małą wycieczkę?
- Wycieczkę? Dokąd?
- Do Los Angeles. Oczywiście tym razem to ja pokrywam wszelkie koszty.
- Do Los Angeles? Po co?
- Żeby namalować portret Mary - oznajmiłem jej z szerokim uśmiechem.
- Mogę zrobić to tutaj, wystarczy, że podeślesz mi jej aktualne zdjęcie.
- Ale ja chcę, żebyś namalowała ją bezpośrednio na ścianie w naszej sypialni. Znajomy zrobił nam ostatnio sesję, więc chciałbym, żebyś jedno ze zdjęć przeniosła na ścianę. Oczywiście zapłacę.
- Żartujesz? Nie wezmę za to nawet centa. Załatw mi jakiś dobry hotel i mogę lecieć, tylko kiedy?
- Jutro w południe, a spać możesz u nas.
- Nie, lubię hotele. W południe czyli o dwunastej?
- Dwunastej czterdzieści pięć.
- Świetnie. - Kobieta szeroko się uśmiechnęła i podała mi wypisany na moje nazwisko czek z sumą, którą mam podzielić się z chłopakami.
Jutro z samego rana zadzwonię do Marion, żeby zarezerwowała Claire pokój w hotelu Dave'a. Mam nadzieję, że Mary ucieszy się ze swojej podobizny na ścianie, która z pewnością będzie o wiele lepsza od tej, którą stworzyłem w naszym starym mieszkaniu.
....................................
Rozdział testowy, mający sprawdzić, czy po pewnym styczniowym zdarzeniu związanym z tym opowiadaniem, jestem jeszcze w stanie coś napisać. Wynik okazał się zaskakujący, przynajmniej dla mnie ...
Wiem, że już raz użyłam tu motywu upozorowanego gwałtu, ale jak wspomniałam w samym rozdziale, Roxanne nie była w stanie znaleźć innej wymówki do zwolnienia Harry'ego, a to wydało mi się być akurat jak najbardziej pasujące.
Akcja z Courtney wymyślona po to, by nie było, że życie rodzinne państwa Leto to tylko i wyłącznie niekończąca się sielanka. Wcześniejsza króciutka rozmowa z Emily miała stanowić swojego rodzaju równoważnie dla późniejszych wydarzeń.
Część Jareda to taki typowy zapełniacz., nie chciałam zejść poniżej standardowych ośmiu stron, no i musiałam ściągnąć Claire do LA.
jakoś za szybko mi minął ten rozdział xD
OdpowiedzUsuńjak się tak teraz zastanawiam ten "gwałt" faktycznie można było powiązać z panią Nelson, po tym jak Harry ją upokorzył, tyle że ja jakoś na to nie wpadłam xD znając jego upodobania myślałam że rzeczywiście na imprezie znalazł jakąś ofiarę i chciał się wyżyć.
czytając fragment o Courtney przypomniałam sobie, że sama wolałam żeby mnie usypiała tylko mama, ale później coś się stało i akceptowałam też tatę xD gdy teraz w opowiadaniu pojawia się ojciec Mary to zawsze się zastanawiam jak mógł być takim brutalem dla swojej córki, skoro teraz jest tak opiekuńczy w stosunku do niej.
no i swoją drogą zastanawiam się czy alkohol może mieć jakieś poważniejsze skutki w postępującej chorobie Mary.
Pozdrawiam :)
Będzie miał skutki, ale niekoniecznie w chorobie Mary ...
Usuńświetny rozdział, z resztą jak zawsze ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się z sytuacji Harry'ego bo tak jak na początku go lubiłam to po sytuacjach ze zdradami całkowicie stracił moją sympatię ;) Fajnie też, że wróciła Claire, mimo jej obsesji na punkcie Jareda w MWADG zawsze ją lubiłam ;)
W sumie to Claire nie zagości tu zbyt długo, ale pojawi się pewien wątek z nią związany, takie wspomnienie ;)
UsuńCiekawi mnie co się stało z Court kiedy mamusia topiła smutki? Jakoś nie pasuje mi tu wersja, że małe, totalnie rozpieszczone i w dodatku wkurzone dziecko grzecznie poszło spać... samo :D
OdpowiedzUsuńPani Nelson niezła cwaniara, Harry przez cały czas kiedy był z Marion był mi raczej obojętny, może trochę mnie irytował ale to tylko przez to, że dla mnie to zawsze Marion powinna być z Jaredem i koniec kropka :D Teraz trochę mi Harrego szkoda, chociaż powinnam Go mieszać z błotem za to co zrobił Marion, za miękkie mam serce chyba, tylko dla Mary moje serce zostaje niewzruszone :)
Coś czuję, że zbliżamy się do jakichś bardzo ciekawych wydarzeń, że ten rozdział to taka 'cisza przed burzą'. A może to tylko mój wymysł?
Sama długość rozdziału już świadczy o tym, że pisząc Go coś było nie tak, zdecydowanie za szybko się skończył :) i jak zwykle uśmiech na twarzy, gdy zobaczyłam, że dodałaś coś nowego :))
Pozdrawiam gorąco.
To, co działo się w nocy z Courtney pozostanie tajemnicą lasu :D
UsuńW sumie to faktycznie będzie trochę burzliwych scen, więc można powiedzieć, że ten rozdział jest do nich pewnego rodzaju wprowadzeniem. Nie będzie to jednak nic nie wiadomo jak spektakularnego.
świetny rozdział :) zresztą jak zawsze! i już nie mogę doczekać się nastepnego :))
UsuńCieszę się, że się podobał :)
UsuńNastępny pojawi się najwcześniej za dwa tygodnie.
Zawsze tak mam, że gdy w planach mam zabranie się do pisania kolejnych rozdziałów, muszę coś przeczytać, co jakby mnie zmotywuje, zmobilizuje do działania. No i tak padło na Twojego bloga, bo chyba po prostu ciekawiła mnie Twoja twórczość. Wiele o Tobie słyszałam, ale jeszcze nie miałam okazji przeczytania czegokolwiek powstałej spod Twej ręki :). I powiem szczerze, że ten rozdział powyżej podobał mi się. Był taki... lekki, mimo tych kilku drastycznych scen +18. Śmiało mogę powiedzieć, po przeglądnięciu oczywiście kilku poprzednich odcinków, że Twój styl baaardz przypadł mi do gustu :). Szkoda, że nie mogłam być z tą historią od początku, bo nadrobienie tylu rozdziałów graniczy u mnie z cudem, po prostu brakuje mi czasu. Ale mam nadzieję, że jeśli zacznę to wszystko śledzić od tego momentu, to jakoś powiążę koniec z końcem i zrozumiem. Fajnie, że masz takie coś tak zakładkę Bohaterowie, dzięki czemu wiem więcej, niż tak z tych kilku rozdziałów.
OdpowiedzUsuńCóż mogę jeszcze napisać... Aha! Przecież praktycznie nic nie napisałam o tym rozdziale... No więc nie znam za dobrze Hary'ego, pewnie niezłe z niego ziółko, ale tak jakby trochę robiło mi się go żal. Że został tak wyciulany. Nie wiem, ja to chyba jakaś za dobra jestem O.o. I Mary niech się pilnuje, bo choroba wątroby to nic przyjemnego z tego co słyszałam.
Dobra, to ja już końce i natchniona tą mobilizacją lecę pisać!
Pozdrawiam! :))
Bardzo mnie cieszy to, że padło akurat na mój blog :) Też tak czasami mam, że coś przeczytam i nagle dostaję takiego wielkiego kopa weny i mobilizacji.
UsuńPewnie wiele złego :P To taki żart oczywiście, tak na poważnie, to to jest bardzo miłe, kiedy czytam, że ktoś wszedł na mojego bloga, bo kiedyś usłyszał coś na jego temat, czy dlatego, że ktoś mu go polecił.
Mam to do siebie, że ponoć potrafię ukazywać dosyć nieprzyjemne sprawy w przystępny sposób. W sumie to sama nie wiem czy to wada, czy zaleta.
W sumie to chyba nawet lepiej, że nie będziesz nadrabiać starych rozdziałów, bo tylko mogłabyś się zniechęcić, bo początki były u mnie naprawdę kiepskie, przynajmniej w mojej opinii. Co do połapania się w tym wszystkim, ja bardzo często wracam do starych wątków w formie wspomnień czy opowieści. Zdarza się, że bohaterowie dosyć często opowiadają komuś o pewnych wydarzeniach z przeszłości, staram się też do nich nawiązywać w ich przemyśleniach, więc na pewno będziesz wiedziała chociaż tak mniej więcej, o co chodzi :)
Co do Harry'ego, na początku opowiadania był takim wolnym duchem, typowym nieodpowiedzialnym młodzieńcem, potem został mężem Marion, a ja zdałam sobie sprawę z tego, że za bardzo go ugrzeczniłam, więc wymyśliłam mu te zabawy z szefową i romans z Alice, dawną przyjaciółką Marion, która mieszkała razem z nimi na początku opowiadania. Mi też jest go żal i cieszę się, kiedy to samo czują czytelnicy, bo jaki by nie był, co by kiedyś nie zrobił, jest człowiekiem, którego wplątano w podłą intrygę, która może zniszczyć całe jego życie.
Również pozdrawiam ;)
Długo się zbierałam, żeby napisać Ci komentarz. Najpierw przygotowania do wyjazdu na koncert i stres, czy dostanę wolne w pracy, później emocje po koncertowe. No ale wreszcie jestem, bo chociaż późno, to nie zapomniałam o Twoim opowiadaniu:)
OdpowiedzUsuńNajpierw powiem, że chociaż wiesz, że nie znoszę Harry'ego jak mało kogo w tym opowiadaniu, to uważam, że w tym rozdziale jego część była najlepsza. Dlaczego? Być może dlatego, że była w niej nutka pikanteri, mnóstwo emocji i intryga uknuta przez jego szefową. Pamiętam, jak wspominałaś mi, że Harry zostanie oskrażony o gwałt, ale dopiero czytając ten rozdział i widząc zachowanie Nelson, zobaczyłam, że to było knute od dawna. Nie powiem, moim zdaniem Harry byłby zdolny do gwałtu (takie odnoszę wrażenie), ale teraz tego nie zrobił. W sumie nie jest mi go żal, o nie. Jak dla mnie mógłby nawet zgnić w tym więzieniu, bo za to co robił Marion, nie trawię tego człowieka. Ja po prostu nie rozumiem, jak można bezczelnie zdradzać, a później jeszcze próbować się usprawiedliwiać. Nie zaskoczyło mnie, kiedy z ochotą przystał na propozycję seksu z szefową w jej gabinecie. Poszedł jak baranek na rzeź, miał pecha, ale i tak się zdarza. Jestem jednak ciekawa, czy to go czegoś nauczy. Niby człowiek uczy się na błędach, ale chyba nie każdy, pytanie którym z przypadków jest Harry. Część Roxanne również niezwykle ciekawa i muszę przyznać, że bardzo dobrze mi się ją czytało. Ta kobieta doskonale wiedziała, co robi i z dobrze znaną sobie precyzją egzekwowała każdy punkt swojego planu jednocześnie czerpiąc jeszcze z tego przyjemność ( nie rozumiem szczerze takich ludzi, ale dobra:D). Teraz pozostaje mi czekać na to, czy jej intryga wyjdzie na wierzch, w sumie sądzę, że nie, ale kto wie, umiesz zaskakiwać:)
No i Mary. W tej części doskonale ją rozumiem pod jednym względem. Dzieci potrafią dać w kość tak, że człowiek ma najzwyczajniej w świecie dość. Sama przez ostatnie półtora miesiąca miałam dwójkę na głowie i były chwile, że aż miałam ochotę uciec z domu. A choroba Mary wcale jej nie pomaga w tym, żeby panować nad nerwami i ćwiczyć cierpliwość. Mam nadzieję, że to Cię nie urazi, ale dla mnie Courtney to przykład rozpuszczonego dzieciaka, że nie użyję innego wyrażenia. Nie znoszę takich osobników, dlatego mam nadzieję, że zmienisz jej zachowanie, bo mnie osobiście ono zaczyna drażnić i sama najchętniej bym ją tego oduczyła:d No ale za wyzwolenie we mnie emocji masz plusa, zresztą Ty doskonale wiesz, jak poruszyć w jedną, czy w drugą stronę czytelnika:d Nie popieram jednak tego, że Mary poszła pić. Już nawet nie ze względu na chorobę, co na córkę. Opieka nad dzieckiem to odpowiedzialność. A co jeśli coś by się stało małej w tym czasie? Nie podoba mi się, to co zrobiła żona Jareda i mam nadzieję, że ona zda sobie z tego sprawę.
W sumie bardzo ciekawy rozdział:) Jeszcze raz przepraszam, że komentarz tak późno napisany, mam nadzieję, że przy następnym szybciej skomentuję:) Czekam na kolejny rozdział:) I pozdrawiam:)
Ja też ich nie rozumiem, ale o to właśnie chodzi w pisaniu, by poznawać nieznane i próbować opisywać rzeczy, których się nie rozumie i nie lubi, przynajmniej ja tak to widzę :)
UsuńW sumie to za kilka rozdziałów dojdę do rozwiązania tej sytuacji, więc cierpliwości ;)
Jak najbardziej mnie to nie uraża, bo Courtney właśnie taka ma być - rozwydrzona i rozpuszczona. Wszyscy koło niej skaczą, rozpieszczają, zawsze dostaje do czego chce, niczego jej nie brakuje, wszyscy mówią jej, że jest śliczna itp. itd, więc to musi mieć wpływ na jej zachowanie, i ma. Poza tym czytałam gdzieś kiedyś o czymś takim jak bunt dwulatka i chciałam to uwzględnić, plus dorzuciłam jej ten naturalny dla maluchów egocentryzm, żeby dodać jej więcej realizmu. Z czasem każdy się zmienia i myślę, że i na małą pannę Leto przyjdzie też czas :)
Mary, tak jak i jej młodsza córka, jest egocentryczką, więc w chwilach wielkiego wzburzenia emocjonalnego myśli przede wszystkim o sobie. Cóż, znam to z autopsji, więc dla mnie to rzecz, że tak powiem, naturalna :)
Nie przepraszaj, ja sama zalegam z komentarzem u Ciebie, ale postaram się to nadrobić w weekend ;)
Chyba jestem zbyt wredna, bo kibicuję Roxanne jak tylko mogę :D Bardzo dobrze tak Herry'emu! Zdrada to jedno, ale jego podejście do niej to już jest szczyt. Jakby jeszcze jej żałował, ale nie, on nie widzi w tym problemu. To niech teraz ma! Chociaż niespecjalnie lubię Roxanne, bo też ma męża a robi co robi, to przy tym rozdziale aż się śmiałam w duchu, jaka z niej cwana bestia :)
OdpowiedzUsuńNie, to nie jest wredne, Harry'emu jak najbardziej należała się ta nauczka :).
Usuń