ROZDZIAŁ ZAWIERA FRAGMENTY +18
Marion:
- Scotty, schodź już, bo się spóźnisz - rzuciłam, biegnąc za niezwykle rozweseloną Polly, która problemy z dłuższym utrzymaniem równowagi ma już dawno za sobą. - Słonko, stój, musimy nałożyć buciki.
Odpowiedział mi głośny śmiech, a mała dalej biegała jak szalona po całym piętrze.
- Mamusiu, ja muszę zostać - odezwał się Scotty, zstępując z ostatniego stopnia drewnianych schodów.
- A to dlaczego?
- No bo Dexterek jest chory.
- Co mu jest? - zadałam kolejne pytanie, łapiąc Polly za rękaw nieco przydługiej bluzki, na co zareagowała jęknięciem pełnym dezaprobaty.
- Mówi, że boli go brzuszek.
- Brzuszek?
- Tak. Muszę z nim zostać.
- Nie możesz, za dziesięć minut musimy być w przedszkolu - zwróciłam się do Scotty'ego i podniosłam jego siostrę, w której oczach pojawiły się łzy. Zawsze reaguje płaczem, kiedy przerywam jej zabawę.
- Ale przecież Dexterek nie może zostać sam z bolącym brzuszkiem.
- Wiesz, co jest najlepszym lekiem dla misia na bolący brzuszek?
- Co? - zapytał z zaciekawieniem, siadając na pufie.
- Sen.
- Sen?
- Dexterek musi zostać w łóżeczku, pospać i od razu poczuje się lepiej - wyjaśniłam, sadzając Polly na drugiej pufie.
- Ja zostanę z nim.
- Musi być sam. Nakładaj buty. - Podałam małemu tenisówki i zaczęłam nakładać obuwie jego siostrze, która by zrobić mi na złość, zaczęła machać energicznie nogami.
- Ale ja nie chcę iść do zoo - jęknął Scott, wsuwając stopę w nieco już znoszonego buta.
- Nie chcesz? Przecież lubisz zwierzątka.
- Ale nie takie. Tam są gororyle, ja się boję gororyli.
- Są zamknięte w klatkach, nie zrobią ci krzywdy.
- A jak mnie wciągną?
- Jak nie będziesz podchodził za blisko, to cię nie wciągną.
- Golgol! - pisnęła Polly, szeroko się uśmiechając.
- Tak, golgol. - Przesunęłam dłoń po jej główce i uniosłam kąciki ust w delikatnym uśmiechu, po czym zabrałam się za wiązanie sznurówek Scotty'ego. Zwykle, kiedy to robię, uważnie się przygląda, by zapamiętać wszystkie ruchy, które przy tym wykonuję, ale dziś myślami jest gdzie indziej.
- Dobra, pożegnaj się ze Scoobym i jedziemy.
Scott zsunął się leniwie z siedzenia i zawołał swojego psa. Kiedy już się z nim pożegnał, zamknęłam dom i ruszyliśmy w stronę zaparkowanego na podjeździe samochodu. Gdy dzieci były już dokładnie przypięte pasami do swoich fotelików, zajęłam miejsce kierowcy i ruszyłam z nadzieją, że wystarczy mi paliwa na to, by podrzucić syna do przedszkola i córkę do mamy.
Przez całą drogę Scotty marudził, że nie chce iść na organizowaną przez opiekunkę wycieczkę do zoo, a Polly uważnie mu się przyglądała, co chwilą marszcząc brwi i mrużąc oczy.
- Jesteśmy. - Nie gasząc silnika, wyszłam z auta i rozpięłam pasy zabezpieczające mojego syna.
- Żegnaj, Polly - rzucił zmarnowanym tonem i opuścił samochód. Zatrzasnęłam drzwiczki i podprowadziłam go pod bramę, gdzie już stała spora grupka dzieci i dwie pracownice placówki. Kiedy tylko Scott zobaczył Dolores, na jego twarz wkradł się szeroki uśmiech, a cały strach przed groźnymi gorylami uleciał z niego niczym powietrze z przebitej opony.
- Pa, kochanie. - Pochyliłam się nad nim i musnęłam wargami jego czoło, po czym wróciłam do pojazdu, uśmiechając się czule do wodzącej paluszkiem po szybie Polly.
- A teraz jedziemy do babci. - Wcisnęłam pedał gazu i z powrotem włączyłam się do ruchu, licząc na to, że ominie mnie stanie w korku.
Udało się, do domu mamy dojechałam bez większych problemów w niemal rekordowym tempie.
- Przyjadę po nią, jak będę odbierała Scotta - zwróciłam się do rodzicielki, przekazując jej roześmianą małą.
- Nie ma problemu. A jak tam sprawy z Harrym? Ustaliliście już coś względem rozwodu?
- Na razie nie jestem jeszcze w stanie na niego patrzeć.
- Wiem, ale im szybciej to załatwisz tym lepiej. - Mama podrzuciła leciutko swoją wnuczkę i szeroko się do niej uśmiechnęła, gdy ta zaczęła nawijać na palec kosmyki jej brązowych włosów. - Z czasem będzie coraz trudniej.
Nic już nie odpowiedziałam, tylko cmoknęłam Polly w policzek i przygnębiona wróciłam do samochodu. Że też musiała wspomnieć o Harrym. Wiem, że powinnam jak najszybciej porozmawiać z nim o rozwodzie, ale kiedy myślę o tym, że będę musiała stanąć z nim twarzą w twarz, robi mi się niedobrze. Kiedy zobaczyłam go u Dave'a, ogarnęło mnie przeraźliwe otępienie, nie wiedziałam, co mam robić, nie chcę znów tak zareagować, więc muszę dać sobie jeszcze trochę czasu, choć wiem, że nawet on nie wyleczy rany, którą zadał mi mój mąż. Wciąż nie mogę pojąć, jak i dlaczego. Przecież to Harry'emu zależało na ślubie, to on chciał, żebyśmy tworzyli prawdziwą rodzinę, więc czemu, kiedy to się udało, on ot tak to wszystko zniszczył? Przecież było nam ze sobą tak dobrze, chociaż może to tylko moje odczucie. Gdyby Harry był ze mną szczęśliwy, nie sypiałby z Alice, nie spotykałby się z nią za moimi plecami, nie uciekałby ode mnie i swojej córki. Boże, jaka ja byłam naiwna wierząc w to, że lekkomyślny młodzieniec może z dnia na dzień zmienić się w przykładnego męża i ojca. Ta cała jego przemiana to były tylko pozory, on cały czas udawał, dusił się tym spokojnym statecznym życiem. Miał dosyć mnie i mojego ciała, przestał mnie kochać. Tak po prostu, najzwyczajniej w świecie jego uczucie umarło. Tylko dlaczego nie powiedział mi tego wprost, tylko do końca wmawiał mi, że mnie kocha? Dlaczego nie był ze mną szczery? Odpowiedź nasuwa się sama: nie jestem godna prawdy, albo to jego na nią nie stać.
Starłam spływającą po policzku łzę i odjechałam, zostawiając za sobą szarą ścianę spalin.
- Cholera jasna! - warknęłam, w pośpiechu zapinając spodnie, w których jak zwykle zaciął się zamek. Czy telefon zawsze musi dzwonić akurat wtedy, gdy jestem w toalecie? - No przecież idę. Dlaczego ty nie możesz odebrać? - rzuciłam do leżącego przy kanapie Golden Retrievera, który tylko zamachał leniwie ogonem, ocierając pysk o niedawno co czyszczony dywan. - Tak?
- Cześć, Marion, tu Dave - usłyszałam w słuchawce niepewny głos przyjaciela.
- Po co dzwonisz? - Ton mojego głosu nie był przyjemny, nadal jestem na niego zła, choć sama zaczynam wątpić w to, czy słusznie.
- Chciałbym z tobą porozmawiać.
- O czym?
- To nie jest rozmowa na telefon. Mogłabyś do mnie przyjechać?
- Do ciebie, żeby oglądać tego parszywego zdrajce? Nie ma mowy.
- Harry'ego nie ma, jest w pracy, wróci dopiero późnym wieczorem.
- Na pewno?
- Na pewno, wiesz, że nie narażałbym cię na spotkanie z nim.
- Taa, a co było ostatnio? - rzuciłam ironicznym tonem, który nawet mnie samej wydał się niezwykle nieprzyjemny.
- Nie wiedziałem, że przyjdziesz. No to jak będzie, wpadniesz?
- Ale nie na długo, bo za godzinę muszę odebrać Scotty'ego. - Nie czekałam na odpowiedź, rozłączyłam się i odłożyłam telefon na półkę. Czuję się głupio traktując Thompsona w ten sposób, ale fakt, że przygarnął do siebie Harry'ego po tym, co mi zrobił, naprawdę mnie zabolał. Poczułam się podwójnie zdradzona, najpierw przez męża, a potem przez najlepszego przyjaciela. W takiej sytuacji, ciężko o logiczne myślenie.
Wysiadłam z samochodu i na nieco drżących nogach podeszłam do wielkich drzwi wejściowych. Mimo iż Dave zapewnił mnie, że Harry'ego nie ma, bałam się, że gdy zapukam, to właśnie on mi otworzy. Ten strach był tak duży, że przez trzydzieści sekund nie wykonałam żadnego ruchu. W końcu jednak się odblokowałam i zapukałam. Po krótkiej chwili otworzył mi Dave, a ja poczułam się nieco niezręcznie, bo nie miałam bladego pojęcia, jak się z nim w tej sytuacji przywitać. Zwykle łączymy się w przyjacielskim uścisku, jednak dziś wydało mi się to niestosowne. Thomsponowi zresztą też, więc rzucił mi zwykłe cześć i wypuścił do środka.
- Napijesz się czegoś?
- Nie, mam mało czasu, więc wolałabym przejść do konkretów.
- Jasne. - Dave posłał mi delikatny niemal niezauważalny uśmiech i oboje weszliśmy do obszernego salonu.
- Od razu mówię, że jeśli to Harry poprosił cię, żebyś przekonał mnie do zmiany decyzji, to nawet nie masz co się produkować.
- Nie, Harry nie wie, że cię tu zaprosiłem, zresztą nawet nie o nim chcę rozmawiać.
- A o czym? - spytałam, starając się skryć silną ciekawość pod neutralnym, wręcz chłodnym tonem. Nie odrywając wzroku od rozmówcy, usiadłam na stojącej na środku panelowej podłogi sofie.
- Wspomniałaś kiedyś, że przydałaby ci się jakaś praca, a tak się składa, że jedna z naszych recepcjonistek musiała się zwolnić, więc potrzebuję kogoś na jej miejsce. Wiem, że to głównie Harry zarabiał na dom, więc pomyślałem, że teraz przyda ci się jakieś zajęcie. Pracowałabyś od siódmej do czwartej, więc akurat w godzinach, kiedy Scotty jest w przedszkolu, a Polly zajęłaby się twoja mama.
- Rozmawiałeś z nią? Pewnie, że tak. - Przewróciłam oczami i przygryzłam wewnętrzną stronę dolnej wargi.
- Tak, zadzwoniła do mnie wczoraj, ale to bez znaczenia, bo i tak chciałem ci zaproponować tę posadę. Wiem, że kształcisz się w zupełnie innym kierunku, ale na chwilę obecną, to chyba jedyna opcją, jaką masz.
- No tak. - Głęboko westchnęłam i oparłam głowę o miękki zagłówek. Dave wbił we mnie swój przenikliwy wzrok i czekał na jakąś konkretną reakcję z mojej strony. Jestem zła, że mama po raz kolejny w tak perfidny sposób wtrąciła się w moje życie, ale Thompson ma rację, praca w jego hotelu stanowi dla mnie jedyną opcję, nigdzie indziej nie dostanę żadnego etatu, a przynajmniej nie takiego, który idealnie zsynchronizuje się z godzinami, w których moje dzieci mają zapewnioną opiekę.
- No to jak, zgadasz się? - spytał zniecierpliwiony moim dłuższym milczeniem.
- Nie mam innego wyjścia, w końcu musimy z czegoś żyć.
- Cieszę się.
- Od kiedy zaczynam?
- Od przyszłego tygodnia, tylko, czy to nie będzie gryzło się z twoimi studiami?
- Nie. Teraz wszystkie wykłady to tylko powtórki przygotowujące do egzaminów, równie dobrze mogę się uczyć w domu - odpowiedziałam nieco już mniej zimnym tonem, co nie umknęło uwadze Dave'a i sprawiło, że nieco się rozluźnił.
- Czyli póki co, robisz tylko licencjat bez magistra?
- Licencjat wystarczy, bym mogła pracować w jakimś ośrodku, a jak będę chciała otworzyć własną klinikę, to może wtedy wrócę na uczelnie, ale jako samotna matka powinnam skupić się na dzieciach, nie na sobie.
- Czyli rozwód jest już pewny, tak? - Thompson z gracją słonia w składzie porcelany wszedł na ten piekielnie grząski grunt.
- Tak - burknęłam, podnosząc się z kanapy.
- Już idziesz?
- Mówiłam, że muszę odebrać Scotta.
- Przepraszam, nie powinienem się wtrącać, wasze małżeństwo, to wasza sprawa. No i chcę, żebyś wiedziała, że wcale nie stoję po stronie Harry'ego. Nie pochwalam tego, co ci zrobił, ale wiesz jaki jestem, nie potrafię odmówić pomocy.
- Wiem, Dave, to chyba ja powinnam przeprosić ciebie. Niepotrzebnie tak na ciebie naskakiwałam.
- Nie gniewam się. - Thompson uniósł kąciki ust, a w moich oczach zaszkliły się łzy. - Dlaczego płaczesz?
- Bo mi ciężko - odpowiedziałam i mimowolnie wtuliłam się w jego ramiona. Nic już nie powiedział, tylko ze stoickim spokojem głaskał moje drżące od płaczu plecy. Tego właśnie mi było trzeba, ramion, w których mogę się wypłakać bez konieczności odpowiadania na głupie pytania i wysłuchiwania bezsensownych kazań.
- Dasz radę sama pojechać? - zapytał, kiedy odsunęłam się od niego, ścierając z twarzy łzy zmieszane z rozmazanym tuszem, którego plamki pokrywały jego śnieżnobiałą koszulę.
- Tak. Nic mi nie jest, po prostu musiałam sobie trochę popłakać z dala od dzieci.
- I kiedy znów poczujesz taką potrzebę, dzwoń, ja chętnie użyczę ci swojego ramienia.
- Tylko nałóż wtedy ciemną koszulkę. - Zaśmiałam się pierwszy raz od przekroczenia progu jego domu i ruszyłam w stronę drzwi.
- Mam dobry odplamiacz. - Dave posłał mi szczery uśmiech i znów objął ramionami, tym razem w ramach pożegnania. Jak dobrze jest mieć kogoś takiego jak on ...
- No i mówię ci, mamusiu, jakie tam były wielkie syłonie! - ekscytował się w dalszym ciągu Scott, ściskając w dłoniach czapkę z logiem mieszczącego się niedaleko przedszkola parku zoologicznego.
- No widzisz, a tak nie chciałeś tam iść.
- No wiem, ale gorolyle były daleko od kratów, no to się nie bałem.
- Cieszę się. - Z szerokim uśmiechem podstawiłam synowi talerz z jego kolacją i kubek z ostudzoną herbatą.
- Były tam jeszcze hipotamy, takie wielkie i grube.
- Podobały ci się? - zapytałam, poprawiając śliniaczek jego siostrze, która z uwagą przysłuchiwała się słowom, które wypowiadał, choć zapewne jeszcze ich wszystkich do końca nie rozumie.
- No tak średnio.
- To co podobało ci się tak bardzo, bardzo?
- Małpeczki - westchnął z wielkim zachwytem. - Były takie czarniutkie i małe, takie jak w piratowym filmie!
- Kapucynki.
- Yhy - przytaknął, przesuwając palec po cienkiej warstwie ketchupu nałożonej na pozbawionej tłuszczu szynce drobiowej. - Chcę mieć taką.
- Chcesz małpę?
- No. One są takie słodzieńkie.
- Ale są drogie.
- No to tatuś mi kupi - rzucił, oblizując ubrudzony przed chwilą palec.
- Bo tatuś nie ma na co pieniędzy wydawać, tylko na małpy.
- Courtney ma dostać prawdziwnego królika, no to ja chcę prawdziwną małpkę!
- Ale małpek nie trzyma się w domu.
- Dlaczemu? - Spojrzał na mnie uważnie swoimi błękitnymi oczami otoczonymi długimi ciemnymi rzęsami.
- No bo małpki muszą mieć dużo wolnej przestrzeni, muszą skakać po drzewach, w domku by się męczyły. Poza tym, gdybyś dostał małpkę, to Scooby Doo byłby smutny.
- Smutny? Dlaczemu?
- No bo całą uwagę poświęciłbyś nowemu zwierzątku i nie miałbyś już czasu dla Scooby'ego.
- O nie, ja kocham Scooby'ego!
- Wiem, że kochasz, ale pamiętasz, jak tobie było smutno, kiedy Polly była malutka i musiałam jej poświęcać więcej uwagi niż tobie?
- Pamiętam, byłem straszliwie smutny.
- No i tak samo będzie z twoim pieskiem, jak dostaniesz nowe zwierzątko.
- No to ja nie chcę już małpki, wolę mieć tylko Scooby'ego Doo.
Moje porównanie może i nie było trafione, ale ważne, że poskutkowało i to tak szybko. Zwykle wybicie Scotty'emu czegoś z głowy trwa znaczniej dłużej.
- Ale będę chodzić do zoo sobie patrzeć, dobrze?
- Dobrze. Mamusia będzie teraz pracować, więc będziemy mogli sobie wszyscy chodzić co tydzień do zoo. Będziemy mogli zabierać nawet Courtney.
- Nie chcę jej zabierać.
- Dlaczego? - spytałam niezwykle zaskoczona taką reakcją. Zawsze, gdy gdzieś się wybieraliśmy, sam pytał, czy możemy zabrać ze sobą jego drugą siostrę.
- No bo ja już ją tak średnio lubię. Ona jest bardzo niegrzeczna.
- Niegrzeczna?
- No. Cały czas kłamie i nie słucha się tatusia. On mówi jej, żeby nie szczekała, a ona i tak szczeka, a potem płacze i Mary jest zła na tatusia. Nawet czasami i na Scotty'ego.
- Mary była na ciebie zła?
- Tak, bo Courtney ją okłamała, że ja ją chciałem zbić, a nie chciałem, tatuś też nie chciał, a Courtney powiedziała inaczej. No i ona mnie ugryzła.
- Courtney cię ugryzła? - Spojrzałam zaskoczona na syna, który przybrał niezwykle poważną minę.
- Tak, w paluszek. Ten paluszek - odpowiedział, unosząc palec, który ucierpiał w starciu z zębami małej panny Leto. - Bardzo mnie bolało, a Courtney powiedziała, że ona mnie nie ugryzła, ale tatuś tylko udawał, że jej uwierzył, bo wiedział, że ona mnie ugryzła i to boląco, ale nie chciał na nią krzykać.
- Aż tak niegrzeczna jest Courtney?
- Aż tak! - Machnął palcem wskazującym i wydął obie wargi, głośno wypuszczając powietrze nosem.
- Wyrośnie z tego.
- Tatuś mówi to samo, ale ja jemu nie wierzę. Courtney wszystkich kłamie i potem nawet nie idzie do kąta, i nie jest jej nawet smutno.
- No to faktycznie poważna sprawa.
- No i ja nie chcę się z nią bawić, jak ona będzie tak robiła. Tatusiowi też się to nie podobuje i chce, żeby Courtney szła do kąta, ale Mary nie chce. Mary mówi, że na Courtney nie wolno krzykać, nawet jak jest niegrzeczna.
- No skoro Mary tak mówi. - Nie popieram takiego odpuszczania dziecku kar, ale zważając na przeszłość żony Jareda, nie dziwi mnie jej awersja do krzyków, klapsów i gróźb. Osoby, nad którymi znęcał się ktoś z rodziny, w przyszłości albo powielają takie zachowanie, albo postępują dokładnie na odwrót. Mary wybrała tę drugą opcję, z gruntu rzeczy mniej krzywdzącą dla dziecka, choć też niekoniecznie dla niego dobrą. Chodzi głównie o zachowanie równowagi, o niepopadanie ze skrajności w skrajność, ale osobie, która doświadczyła tyle zła, raczej nie przetłumaczy się, że bycie zbyt dobrym też może szkodzić. Poza tym Jay na pewno nie pozwoli na to, by Court wyrosła na rozkapryszonego bachorka. Może i teraz nieco jej popuszcza, ale kiedy przyjdzie odpowiedni moment, wyznaczy małej granice i zrobi to w taki sposób, że nawet Mary nie będzie tego kwestionować.
Neil:
- A popatrz na to, słodko tu wyglądasz. - Amanda już od godziny ekscytowała się zdjęciami, które robiliśmy sobie w wigilię nowego roku. - Szkoda, że nie mogę go dodać na swojego bloga. No właśnie, Neil, dlaczego musimy się ukrywać? Dlaczego nie możemy otwarcie przyznać się do tego, że jesteśmy parą?
- Dobrze wiesz dlaczego, wszyscy będą gadać, że to tylko chwyt promujący serial, zaraz zaczną się niewygodne pytania, tłumy paparazzich i te sprawy. Nie chcę tego - rzuciłem wykuty na pamięć tekst, który powtarzam średnio raz w tygodniu, gdy Otis zaczyna wałkować temat ujawnienia się.
- Wiem, że cenisz sobie prywatności, ale jestem z tobą szczęśliwa i chciałabym, żeby cały świat o tym wiedział.
- Nie wystarczy ci, że ty o tym wiesz? - Ton mojego głosu był boleśnie obojętny, ale nie potrafię udawać zakochanego chłoptasia, kiedy to czekam na wiadomość od Kelly. Tucker to ostatnia osobą, którą spodziewałem się spotkać w Londynie. Gdy zobaczyłem ją dzisiaj kilka metrów przed sobą, pomyślałem, że to mój umysł robi sobie ze mnie żarty, że przez brak narkotyków zaczynam mieć omamy, ale to była naprawdę ona. Nagle jakby czas stanął w miejscu i wszystko dookoła przestało istnieć. Chciałem ją pocałować, ale powstrzymała mnie przed tym obecność Amandy. Ogarnęło mnie dziwne uczucie, którego nigdy nie czułem, byłem jak jakiś pieprzony lovelas, co mnie przerażało, ale było też bardzo miłe. Ja naprawdę ją kocham, kocham ją do szaleństwa. Kiedy ją przytuliłem, mimo minusowej temperatury powietrza ogarnęło mnie niesamowite ciepło. Podobnie czułem się w wieku ośmiu lat, kiedy to po miesięcznym pobycie w szpitalu wróciłem do domu. Poczułem to samo ciepło, to samo poruszenie, coś niesamowitego.
- Neil, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - Blada dłoń długowłosej blondynki szturchnęła moje ramię, a ja leciutko zadrżałem.
- Co mówiłaś?
- Już nieważne. Od kilku godzin jesteś jakiś nieswój.
- Zdaje ci się. - Uniosłem kąciki ust w delikatnym uśmiechu i musnąłem palcem jej spoczywającą na moim ciele kończynę.
- Nie zdaje - dziewczyna nie dawała za wygraną.
- To pewnie wina pogody, wiesz, że nie jestem przyzwyczajony do tak niskich temperatur. - Z braku laku postawiłem na najbardziej banalną wymówkę.
- No tak, nie pomyślałam o tym. - Jej dłoń osunęła się z mojego barku, a jej miejsce zajęła pachnąca kwiatowym szamponem do włosów głowa. - Ile ja bym dała, by spędzać zimy w Kalifornii. Zamiast nakładać na siebie tony ubrań, mogłabym spacerować w szrotach i topie.
- I twój ojciec dostałby zawału.
Amanda podobnie jak ja cicho się zaśmiała, po czym przesunęła palec wskazujący po moim osłoniętym białym podkoszulkiem torsie.
- A tak w ogóle, to kim dla ciebie jest ta cała Kelly?
- Kto? - Specjalnie udałem, że nie wiem o kogo chodzi, by Otis niczego się nie domyśliła.
- No ta brunetka, którą spotkaliśmy, jak wracaliśmy z planu.
- Aaaa, ta Kelly. Mówiłem ci już, że to moja koleżanka z pracy.
- Tylko z koleżanka pracy? Wasz pożegnalny uścisk był dosyć żarliwy.
- Żarliwy? Nie, no po prostu spędzaliśmy ze sobą kilka godzin dziennie, to zbliża. Z resztą sama dobrze o tym wiesz.
- No tak, ale ...
- Poczekaj, czy ty jesteś o mnie zazdrosna? - Przyjąłem teatralny ton i spojrzałem na nią pytającym wzrokiem.
- A dziwisz mi się? Ta Kelly jest całkiem ładna, poza tym patrzyła na ciebie takim wzrokiem ...
- Jakim takim?
- No takim, jakim kobieta patrzy na mężczyznę, który jej się bardzo podoba.
Mimowolnie się uśmiechnąłem. Tucker naprawdę musi coś do mnie czuć, skoro nawet Amanda to zauważyła.
- Gdybym nie wiedziała, kim dla ciebie jest, pomyślałabym, że to twoja dziewczyna. Naprawdę.
- Oj Ami, Ami. - Musnąłem wargami czubek jej głowy i wtedy też poczułem delikatne wibracje w kieszeni swoich spranych jeansów. Nowa wiadomość. Kelly. Serce zabiło mi szybciej, przygryzłem lekko dolną wargę, czekając niecierpliwie na wyświetlenie się treści.
Jutro o trzeciej, hotel Vertel, pokój 1204.
- Kto to?
- Kolega - rzuciłem, chowając telefon z powrotem do spodni. Właśnie na tę wiadomość czekałem. Już za kilkanaście godzin Kelly znów będzie moja, znów będę jej dotykał. Cholera, Neil, co się z tobą dzieje, myślisz jak jakaś ciota! Nieważne, teraz ważna jest tylko ona, liczy się tylko mój kochany Fistaszek...
Nieco rozkojarzony, po kolejnym przypomnieniu się ze strony kierowcy, zapłaciłem za kurs i wysiadłem przed sporym hotel. Tuż nad pozłacanymi drzwiami wisiał szyld z nazwą obiektu o tej samej barwie co wrota. Popularne w Londynie ceglane ściany przytłaczały swoim ogromem, a wychodzące na ulice okna przypominały świdrujący wzrok ciekawskiej sąsiadki, która tylko czeka na sensację, którą mogłaby rozpowiedzieć wszystkim dookoła. Zaśmiałem się cicho ze swojego własnego skojarzenia i po otwarciu przez mężczyźnie w uniformie drzwi, wszedłem do ciepłego wnętrza, gdzie nowa szkoła łączyła się ze starą, a luksus wypychał się na pierwszy plan.
Z wielkiego kominka buchał ogrzewający dłonie siedzących w czerwonych fotelach bogatych turystów ogień, a drewniane zdobienia i meble roznosiły charakterystyczną dla siebie woń. Wolnym krokiem podszedłem do stojącego przy windzie boya hotelowego, który rzucał dyskretne spojrzenia na pośladki kobiety, która stała tuż obok niego.
- Przepraszam, na którym piętrze jest pokój tysiąc dwieście cztery?
- Na piątym, proszę pana - odpowiedział mi z akcentem, który ranił moje uszy i zacisnął mocniej schowaną w białej rękawiczce dłoń na rączce skórzanej walizki, niedawno co przybyłej mieszkanki hotelu. - Ta pani też tam jedzie, więc obejdzie się bez postojów, sir.
Jak zwykle po usłyszeniu tego zwrotu cichutko zachichotałem. Za każdym razem, gdy ktoś mówi do mnie sir, czuję się jak pułkownik w wojsku, który musztruje przestraszonych nową sytuacją chłopców.
- Super.
Wrota windy stanęły przed nami otworem, jednak zamiast do niej wejść, przepuściłem najpierw elegancką brunetkę, które siedzenie faktycznie było miłe dla oka. Gdybym pojawił się tam w innym celu, już rozpocząłbym akcję flirt.
Kobieta stanęła w lewym rogu i posłała mi przyjazny uśmiech. Odwzajemniłem ten gest, po czym przeniosłem wzrok na licznik pięter. Jeszcze cztery poziomy i znów ją zobaczę.
- Przepraszam, że pytam, ale czy to pan gra w tym serialu BBC nadawanym o piątej? - zwróciła się do mnie nieznajoma, gdy na ścianie zaświeciła się cyfra dwa.
- Tak.
- No tak właśnie mówię, że twarz znajoma. Moja córka szaleje na pańskim punkcie.
- A ile ma lat? - Zawsze gdy słyszę słowo córka, przed oczami staje mi gorąca, perwersyjna, gotowa na wszystko szesnastka.
- Szesnaście.
Na twarz wkradł mi się brudny uśmieszek, nad którym jednak szybko udało mi się zapanować. Kobiety nie lubią myśli, że ich niewinne córeczki mogą być postrzegane przez dorosłych mężczyzn jako obiekty seksualne.
- Chce pani dla niej autograf?
- Jeśli to nie problem - odpowiedziała z uśmiechem, który przypominał uśmiech hollywoodzkiej gwiazdy, co w Anglii jest rzadkością.
- Żaden, prosiłbym tylko kartkę i długopis.
Kobieta zanurzyła dłoń w skórzanej torebce, wyciągnęła z niej notes obity tym samym surowcem i pióro wieczne zakończone złotą stalówką, które musiało kosztować majątek.
- Ostatni raz pisałem piórem w podstawówce. - Zaśmiałem się i za przyzwoleniem oparłem notatnik o ramię młodego wyraźnie znudzonego chłopaka, który swoją postawą i wyrazem twarzy przypominał kamienny posąg. - Jak córka ma na imię?
- Lisa Marie.
- Jak córka króla rock'n'rolla. - Uśmiechnąłem się i po chwili zastanowienia, czy pierwszy człon tego imienia pisze się przez jedno, czy przez dwa s, zdecydowałem się na pierwszą opcję i naskrobałem krótką dedykację okraszoną podpisem. Zdążyłem oddać kobiecie jej własność i winda się zatrzymała, otwierając się na liliowy korytarz. Wszyscy troje stanęliśmy na czerwonym dywanie i pracownik hotelu wskazał mi odpowiedni kierunek. Podziękowałem i ruszyłem przed siebie, mijając kolejno pokoje od tysiąc dwieście do tysiąc dwieście cztery.
- To tu - rzuciłem sam do siebie i wziąłem głęboki oddech. Zacisnąłem dłoń w pięść i z wiedzą, że Kelly nie lubi, kiedy ktoś się do niej nachalnie dobija, leciutko zapukałem, dając jej chwilę na dojście do drzwi.
- Kto tam? - zapytała nieco zachrypniętym głosem.
- Seryjny morderca.
Klamka się poruszyła i pomalowane na biało drewno uchyliło.
- Wchodź.
Zrobiłem krok do przodu i od razu poczułem na swoich ustach delikatne wargi Tucker. Obkręciliśmy się w miejscu, pchnąłem dłonią drzwi i przycisnąłem ją do ściany. Nie odrywając od siebie ust, zdejmowaliśmy z siebie nawzajem okrywające nas ciuchy. Kelly miała trudniejsze zadanie, ale świetnie sobie z nim poradziła, bo już po kilku sekundach przyciskałem do jej ciała swój nagi tors.
Rozchylone usta przeniosły się na miękką szyje kobiety, a dłonie zawędrowały do jedwabnej bielizny, która w mgnieniu oka znalazła się na podłodze. Uniosłem Kelly do góry, pozbyłem się ograniczających bokserek i złączyłem ze sobą nasze spragnione dotyku ciała.
Kell wbiła paznokcie w moje ramiona, jej dłoń zacisnęła się na włosach, które kilka minut wcześniej okrywała ciepła czapka, a pięta wbiła w moją łydkę, na której wisiały ciemne jeansy.
- Neil - wymruczała, ocierając głowę o biało niebieską ścianę. Uśmiechnąłem się i przesunąłem język po jej rozchylonych wargach, na których wciąż czuć było smak truskawkowego błyszczyka. Narząd smaku brunetki szybko się wysunął, stykając z moim, po czym oba zniknęły w jej ustach. Ruchy moich bioder były coraz szybsze, w końcu nie musiałem się kontrolować, nareszcie mogłem w pełni rozkoszować się seksem.
Zacisnąłem mocno powieki i dłonie, i wypuściłem z siebie nasienie, które ciurkiem spłynęło po wewnętrznej stronie ud Tucker. Czarne włosy rozproszyły się na moim ramieniu, a nierówny oddech łaskotał wilgotną skórę. Szczelnie objąłem ramionami jej drżące ciało i przycisnąłem czoło do ściany. Tak kurewsko mi jej brakowało.
Po krótkiej chwili kompletnego bezruchu i ciszy zakłóconej jedynie wyrównującymi się oddechami i głośnym biciem serc, Kell złapała mnie za dłoń i pociągnęła wgłąb apartamentu. Szybkim ruchem całkowicie pozbyłem się przeszkadzających mi spodni i zrównałem nasze kroki.
- Amanda to twoja dziewczyna?
- Nie.
- Nie wierzę ci.
Już chciałem coś powiedzieć, ale pchnęła mnie na idealnie pościelone łóżko. Ciepłe wargi sunęły po całym moim torsie, nieustannie kierując się ku dołowi. Witaj w domu, Neil...
- Zadzwonię. - Pochyliłem się nad leżącą w łóżku nagą Kelly i musnąłem wargami jej usta.
- Będę czekać. - Uśmiechnęła się, a ja ruszyłem w stronę wyjścia. - Kochasz ją? - rzuciła niespodziewanie, gdy już wyciągałem dłoń, by nacisnąć klamkę.
- Amandę?
Przytaknęła.
- Nie. - Opuściłem ciepły pokój, ruszając w stronę windy.
- Stevens.
Odwróciłem się i zobaczyłem asystentkę Kelly. Jak zwykle patrzyła na mnie wzrokiem pełnym wrogości, ale jak zawsze mnie to nie ruszyło.
- Angie.
- Dla ciebie pani Goldwin.
- Miła i uprzejma, jak zawsze.
- Kelly możesz zwodzić, ale na mnie nie działa ta twoja śliczna buźka.
- Chciałaś tylko skomplementować moją urodę, czy masz mi coś do powiedzenia? - rzuciłem, wyginając usta w nieco złośliwym uśmieszku.
- Jeśli ją znowu skrzywdzisz, będziesz biedny.
- Czemu miałbym ją krzywdzić?
- Bo nic innego nie potrafisz.
- Angie, mówisz tak, jakbym kiedyś coś ci zrobił. - Tu się zatrzymałem, przybierając teatralny ton i wyraz twarzy. - No tak, przecież trzy lata temu przyszłaś się ze mną zabawić, a potem nie mogłaś znieść odrzucenia.
W oczach szatynki zaszkliły się łzy, zacisnęła mocno wargi.
- Wykorzystałeś mnie.
- Ale było miło, prawda? - Przygryzłem dolną wargę, a wtedy ona wymierzyła mi siarczysty policzek. - No proszę, koteczek pokazał pazurki. - Mimo dosyć nieprzyjemnego bólu zacząłem się śmiać.
- Jeśli Kelly znowu będzie przez ciebie cierpieć, zabiję cię. Przysięgam na Boga.
- Przysięgaj na co tylko chcesz. To, co łączy mnie i Kelly to nasza prywatna sprawa, ty się w to nie wtrącaj. Na razie. - Zmierzyłem ją chłodnym spojrzeniem i wszedłem do windy, z której właśnie wysiadła młoda kobieta. - Głupia dziwka - warknąłem pod nosem, wciskając jeden z kilku błyszczących przycisków.
...........................
Pierwszy rozdział pisany w dwa tysiące dwunastym roku, jeszcze na niezbyt zadowalającym poziomie. Byłoby lepiej, gdybym pisała wszystko na bieżąco.
Kilka dni temu na blogu pojawiła się nowa podstrona pt. Informacje, znajdziecie tam moją krótką wypowiedź odnośnie tego opowiadania, genezę powstawania fikcyjnych bohaterów i krótkie info na temat czwartego fikcyjnego albumu 30 Seconds to Mars. Gdyby ciekawiło Was coś jeszcze, jestem otwarta na sugestie.
Rozdział bardzo dobry ! :)
OdpowiedzUsuńChoć nie ukrywam że zabrakło mi tekstu pisanego z punktu widzenia Mary i Jareda. Mam nadzieję że w następnym będzie więcej tej dwójki.Czekam na dalsze rozdziały i życzę weny ! :)
Cieszę się :)
UsuńBędzie, bo w następnym rozdziale pojawi się perspektywa Jareda :)
Ahhhh uwielbiam długość Twoich rozdziałów! To nie to co na niektórych blogach, że jeszcze się nie rozpędzę z czytaniem a już koniec :) Szkoda mi Marion (to opowiadanie w zakładkach mam zapisane 'Marion' :)) sama z dwójką dzieci, każde dziecko ma innego ojca, no nie ma dziewczyna szczęścia w miłości :( nie umiem sobie wyobrazić siebie w jej sytuacji. Dobra jeszcze raz mogłabym znieść, że mnie facet z dzieckiem wystawił ale powtórka z rozrywki to już ponad siły. Biedna.
OdpowiedzUsuńDobrze, że nie ma Mary ani Jareda w tym rozdziale, dasz nam za nimi zatęsknić :)
Pozdrawiam ciepło.
Te i tak są krótkie, najnowsze są nieco dłuższe, bo teraz staram się wplątywać odrobinę więcej przemyśleń :)
UsuńOstatnio ciągle skupiałam się tylko na Mary i Jaredzie, więc chciałam dać Wam od nich odetchnąć i rozwinąć inne wątki, żeby nie było, że przynudzam.
Kilka razy przybierałam się do tego opowiadania,ale wcześniej dotrwałam do początkowych rozdziałów. Najpierw byłam za postacią Marion, ogólnie to wkurzałam się za to, że Jared żywił uczucia do jakiejś Mary, a nie do Jackobson. Zauważyłam jednak w linkach Twojego drugiego bloga i stwierdziłam,że najpierw przeczytam historię, kiedy Mary i Jared byli młodzi , a potem wezmę się za to. MWADG całkowicie zmieniło moje postrzeganie Mary i jej związku z Jaredem. W końcu nadeszła pora na WYRA teraz za każdym razem kiedy J. miał inną dziewczynę bardzo mnie irytowało, bo przecież powinien być z King. W końcu się doczekałam ich ślubu :D, choroba potrafi jednak pokrzyżować ludzkie życie... Zastanawiam się co do tego jak Jared nie zauważa tych śladów po wkłuciu na rękach,albo tego czy Mary udaje,że czerpie przyjemność z ich wspólnego sexu. Niby autosugestią można to wytłumaczyć. Ale czy jak się naprawdę kogoś kocha , to nie zauważa się takich rzeczy? Co do postaci Neila, to nie wiem czemu,ale go lubię ;). Niby wykorzystuje biedne dziewczyny,ale Ty tak go opisujesz,że nie żywię do niego żadnej urazy tylko sympatię i nie mogę sobie go wyobrazić jako wiernego faceta :P,jednak miłość zmienia ludzi xD. Bardzo lubię Twoje obydwa opowiadania. Oby kolejnych rozdziałów było jak najwięcej, życzę Ci siły w użeraniu się z liczbą komentarzy... Ja sama zaczęłam prowadzić opowiadanie, ale poddałam się po pierwszym rozdziale.
OdpowiedzUsuńWłaśnie to miałam na celu, tworząc MWADG. Jestem zdania, że żeby przekonać się do jakieś postaci, trzeba najpierw poznać jej historię. W WYRA Mary faktycznie może wydawać się antypatyczna, szczególnie na początku, więc ukazanie jej przeszłości wydało mi się rzeczą wręcz obowiązkową i cieszę się, że to zrobiłam, bo dzięki MWADG niektórzy zaczęli zupełnie inaczej postrzegać tę postać, a ja zyskałam tym dodatkowe zajęcie.
UsuńCo do tej nieświadomości Jareda, zakochani ludzie nie widzą rzeczy oczywistych, mają nieco zakrzywiony obraz rzeczywistości, widzą rzeczy lepszymi niż są i tym się sugerowałam. Z resztą w kolejnym rozdziale będzie co nieco na ten temat. Odrobinka, ale to może troszkę rozjaśnić sytuację.
Też lubię pana Stevensa, choć przyznaję, że pisanie z jego perspektywy z początku sprawiało mi trudność, ale potem nie miałam z nim już większych problemów. Po prostu zależało mi na tym, by nie zrobić z niego drugiego Jareda, choć mają pewnie wiele cech wspólnych, ale nieważne ;)
Zmieniłam już stosunek do komentarzy, ale o tym pod najnowszym rozdziałem.
Dlaczego się poddałaś?
Miałam milion pomysłów na kolejny rozdział,ale żaden nie wydawał mi się dość dobry,żeby go umieścić w opowiadaniu. Stwierdziłam zresztą,że się do tego nie nadaję... Ilość komentarzy też mnie nie zachęcała do pisania,niby na początku zawsze tak jest,ale mimo wszystko odechciało mi się. Może kiedyś coś mi przyjdzie do głowy i napiszę ,ale jest to mało prawdopodobne.
UsuńWiadomo, że pod pierwszym rozdziałem nigdy nie będzie się miało wielu komentarzy, ogólnie początki są zawsze najgorsze, ale trzeba się przełamać i potem idzie jak z płatka :)
UsuńW sumie tak to z pomysłami jest, że na początku wydają się kiepskie, ale kiedy zacznie się pisać wychodzą z nich rzeczy, których się nie spodziewało i okazuje się, że wcale nie były takie słabe. Czasami trzeba dać im szansę i zobaczyć, co z nich będzie. Na pewno nie warto poddawać się na samym starcie.
Rozdział świetny, nie zdążyłam się obejrzeć a już koniec :( Szkoda, strasznie szkoda, Marion, dziewczyna coś na szczęście nie może trafić, ma dzieci czyli plus, ale co do drugiej polówki to pech za nią chodzi, podkłada jej nogę i patrzy jak upada. Ostatnio zmieniłam zdanie na temat Neila a wręcz mogę przyznać, że go polubiłam, wierność z jego strony, to ostanie w co bym zdołała uwierzyć, ale jak widać miłość odwraca ludziom świat do góry nogami, raz widzę ze wykorzystuje dziewczyny i nic się dla niego nie liczy, a tu proszę jaka zmiana i to na plus. Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuńBo Neil mimo wszystko da się lubić :) Zależało mi na tym, żeby był właśnie z jednej strony odpychający, ale z drugiej urokliwy. Ponoć nawet najwięksi dranie miewają ludzkie uczucia :)
Usuńahh, to opowiadanie jest i chyba będzie najlepszym jakie czytałam.
OdpowiedzUsuńmiło, że w tym rozdziale skupiłaś się na innych postaciach niż Mary i Jared, taka odskocznia od ich losów. zawsze mi się gęba cieszy, jak widzę że w rozdziale pojawia się Scotty, ale chyba nie tylko ja tak mam xD ja na miejscu Kelly, chyba nie potrafiła bym zaufać takiemu człowiekowi jak Neil, ale wiadomo co miłość potrafi zrobić z człowiekiem. chociaż muszę przyznać że Stevens naprawdę traktuję ją zupełnie inaczej niż inne dziewczyny, ale nigdy nie wiadomo co takiemu może strzelić do głowy xD
Pozdrawiam :)
Zapewne znalazłoby się wiele lepszych, ale miło, że tak uważasz :)
UsuńBardzo potrzebna odskocznia, w końcu ostatnio wszystko kręciło się właśnie w okół państwa Leto, więc i ja potrzebowałam malutkiej przerwy od ich wątku.
Uwielbiam pisać o Scottym, tworząc jego kwestię mogę odpuścić sobie wszelkie zasady rządzące językiem polskim i choć przez chwilę czuć się jak dziecko :)
Właśnie między innymi dlatego dorzuciłam tę końcową rozmowę z Angela, by pokazać tę różnicę między tym, jaki Neil jest wobec Kelly, a jaki wobec innych kobiet. Z resztą ta rozmowa no i te jego przemyślenia odnośnie kobiety z windy miały na celu pokazać, że Stevens wcale nie stał się nagle grzecznym chłopczykiem, który nie dostrzega już innych kobiet.
Bardzo podoba mi się nowy rozdział - fajnie, że oprócz Mary i Jareda wprowadziłaś nowe/stare wątki ;)
OdpowiedzUsuńJuż od dawna czytam Twoje opowiadanie, jednak dopiero po Twojej ostatniej notce komentuję. Sama prowadziłam kiedyś opowiadanie, jednak poddałam się, bo myślałam, że nikt go nie czyta... Także teraz będe komentować na bieżąco ;)
Cieszę się :) Potrzebowałam takiej odskoczni, czytelnicy pewnie też. Z resztą od początku byłam nastawiona na wielowątkowość, więc skupienie się tylko na jednym motywie by mnie zamęczyło.
UsuńBędzie mi bardzo miło :) No i szkoda, że zrezygnowałaś z powodu innych. Ja wiem, że sama wiele razy chciałam wszystko rzucać właśnie przez innych ludzi, ale kiedy patrzę na to z boku bez emocji, wydaje mi się to być najgorszym możliwym rozwiązaniem, szczególnie jeśli pisanie daje komuś radość.
Wreszcie zabieram się do komentowania. Chwila wolnego czasu jest, kawa obok mnie również, więc zaczynamy.
OdpowiedzUsuńScotty jest strasznie uroczy, jeśli chodzi o wymyślanie wymówek, by gdzieś nie iść, lub czegoś nie zrobić. Jednak tym razem wyjścia nie miał. Ale w sumie to nie o nim chcę teraz mówić, a o Marion. Ta dziewczyna jest tak młoda, a mimo to przeszła już tak wiele. Zdecydowanie nie ma szczęścia w życiu, przynajmniej na dłuższą metę i nie mówię akurat o dzieciach. No, ale co zrobić, trafiała na nieodpowiednich mężczyzn. Liczę, że jednak pozna kogoś, kto wreszcie da jej prawdziwe szczęście. Zaskoczyło mnie, że Dave zadzwonił do niej. I kiedy dowiedziałam się, że to matka Marion zadzwoniła do niego, to w sumie ucieszyłam się z tego:) Ktoś powinien wreszcie pomóc Marion, a dzięki tej wizycie i rozmowie pogodziła się z przyjacielem. Ludzie często się kłócą, ale jeśli komuś zależy na wzajemnej relacji, to wszystko zawsze się ułoży. A Marion musi mieć wreszcie kogoś, komu naprawdę może zaufać i nie chodzi mi tu o obiekt jej serca.
Kocham Scotty'ego! To dziecko jest tak ujmujące, że po prostu odpadam! Uwielbiam, kiedy dzieci wymawiają wiele słów po swojemu, często nie mogę opanować wtedy śmiechu. Scotty nie jest tutaj wyjątkiem, ale dla mnie to jest strasznie urocze:) No i jego historia o Courtney. Boski dzieciak <3 Nie mogłam powstrzymać uśmiechu wyobrażając sobie mimikę, z jaką o tym mówił:d Naprawdę bardzo dobry fragment:D
No i moja ulubiona część tego rozdziału:D Muszę coś najpierw powiedzieć. Na samym początku Neil nie zrobił na mnie dobrego wrażenia, tzn. nie polubiłam jego postaci. Drażnił mnie. Ale po jakimś czasie poczułam do niego sympatię, kiedy pokazałaś go jako nie tylko zepsutego do szpiku kości człowieka, ale również faceta, który gdzieś głęboko w sobie ma prawdziwe uczucia. Szkoda tylko, że zamiast wreszcie właściwie postąpić i przestać okłamywać siebie i innych, to nadal gra, chociaż w głębi siebie wie, że kocha Kelly.
Super opisałaś scenę ich spotkania. Chociaż krótka, to przyniosła mi satyskację. Jestem coraz bardziej ciekawa, co dalej dla nich planujesz.
Dlaczego mnie nie dziwi, że Neil zaliczył kiedyś przyjaciółkę Kelly? Naprawdę dobra rozmowa na samym końcu właśnie pomiędzy nimi.
Ogółem bardzo dobry rozdział:) A teraz przechodzę do kolejnego:)