04.03.2021
Status archiwalnego bloga - siedemdziesiąt cztery rozdziały.

sobota, 9 czerwca 2012

139. Musisz wierzyć, że będzie lepiej. Bez tej wiary życie jest gówno warte

                                                   ROZDZIAŁ ZAWIERA FRAGMENTY +18

Mary:

    Mimo iż rozmowa z Emily nie była dla mnie łatwa, po jej przeprowadzeniu poczułam niesamowitą lekkość. Moja córka zna prawdę na temat mojej przeszłości, a mimo to nadal mnie kocha. Nie potępia mnie za to, co robiłam, nie wstydzi się mnie, bo tego chyba bałam się najbardziej. Bałam się, że gdy Mily dowie się o moim nałogu i niechlubnej pracy, będzie czuła odrazę i będzie jej wstyd, że jej matka robiła takie rzeczy. Ona jednak zamiast potępić, przytuliła mnie. W sumie to nie wiem dlaczego pomyślałam, że mogłaby zareagować inaczej, przecież już raz udowodniła mi swoją wyrozumiałość, nie powinnam więc była w nią wątpić w żadnej kwestii, nawet w tak drażliwej.
Wzięłam głęboki oddech i delikatnie musnęłam ustami czubek głowy śpiącej na moim ramieniu Emily. Po rozmowie zdecydowałyśmy się na obejrzenie dwóch części Ace'a Ventury i Em, mimo iż uwielbia psiego detektywa, zasnęła w połowie drugiej. Postanowiłam zaczekać do końca i przenieść ją do pokoju gościnnego, ale i mnie zmorzył sen tuż przed napisami końcowymi. Przebudziłam się równo o szóstej, jednak zamiast wstać, zaczęłam obserwować swoją starszą córkę i snuć różnorakie przemyślenia.
- Która godzina? - wymruczała niespodziewanie zaspanym głosem.
- Po szóstej.
Przetarła delikatnie oczy, po czym rozmasowała obolały kark.
- Zrobić ci śniadanie?
- Nie, pójdę na górę jeszcze pospać, bo dalej jestem zmęczona. - Emily wstała i ospałym krokiem udała się w stronę schodów. Sama miałam chęć na jeszcze trochę snu w wygodnym łóżku, więc podniosłam się z kanapy i skierowałam do sypialni. Zanim jednak tam weszłam, zajrzałam do pokoju Scotta. Jared w dalszym ciągu leżał na podłodze równomiernie oddychając, a Scotty spał z głową opartą o jego tors, z kciukiem w ustach. Wyglądali tak uroczo, że nie mogłam oderwać od nich wzroku. W końcu jednak to zrobiłam, zaraz po tym kierując się prosto do sypialni, gdzie od razu ułożyłam się na miękkim łóżku, które po nocy spędzonej na twardej kanapie stanowiło miłą odmianę. Kolejny dziś sen zmorzył mnie, gdy tylko przyłożyłam głowę do pachnącej wanilią poduszki, a zakończył się wraz z aromatem świeżej kawy, dochodzącym do moich nozdrzy.
- Dzień dobry, kochanie - mruknął Jared i pocałował mój policzek. Od razu wyczułam wyżynający się spod jego skóry lekki zarost.
- Nie ogoliłeś się - rzuciłam, przejmując od niego parujący kubek.
- Zaraz ogolę i wezmę prysznic. Może się przyłączysz?
- Wybacz, goliłam się wczoraj.
Jared się zaśmiał, a ja upiłam pierwszy łyk gorącej gorzkiej kawy.
- Która w ogóle godzina?
- Dochodzi dwunasta.
- I ty jeszcze nie umyty?
- Musiałem pozałatwiać parę spraw przez Internet. Już za siedem dni premiera klipu.
- No tak. Dzieci jeszcze śpią?
- Nie, mama zabrała ich na spacer.
- Była tu Constance? - zapytałam zaskoczona.
- Tak, przyjechała o dziesiątej, bo obiecała Scotty'emu, że zabierze go na przechadzkę po plaży i przy okazji wzięła też dziewczynki, co oznacza, że mamusia i tatuś mają kilka godzin dla siebie. - Jego miękkie wargi musnęły czule moją szyję.
- Jared, wiesz, że bym chciała, ale ... - Nie dokończyłam, bo mąż wtrącił mi się w zdanie.
- Nie miałem na myśli seksu, tylko obiecany pokaz taneczny.
- No tak, balet.
- Zakończony malutkim pokazem tańca erotycznego - dodał z brudnym uśmieszkiem na ustach.
- Dobra, ale tatuś niech się najpierw ogoli.
- Oczywiście. - Pocałował mnie i zaraz po tym udał się do łazienki. Dopiłam kawę i postanowiłam nieco się ogarnąć w łazience na górze.
Odkręciłam ciepłą wodę i obmyłam się przy umywalce, nad którą wisi szerokie lustro. Dziś już bez bólu patrzę na swoje ciało w jego odbiciu. Nie czuję już obrzydzenia i dyskomfortu, gdy patrzę na swoje blizny. Dziś przeraża mnie jedynie ta piekielna chudość, w którą wpędziła mnie ta cholerna choroba. 
Żeby odgonić od siebie podłe myśli na jej temat, oderwałam szybko wzrok od tafli lusterka i schyliłam się do szafki w celu wyciągnięcia z niej świeżego ręcznika.
Kiedy moja skóra była już wysuszona, zeszłam na dół przebrać się w strój, który wybrała dla mnie Courtney. Gdy tylko go na siebie włożyłam, wróciły do mnie piękne wspomnienia z czasów, kiedy to najważniejszy był dla mnie balet, kiedy poświęcałam mu każdą wolną chwilę, kiedy miałam wielkie marzenia i jeszcze większe ambicje.
Przejrzałam się w zamontowanym po wewnętrznej stronie drzwiczek szafy lustrze i szeroko uśmiechnęłam. Tak dawno nie miałam na sobie takiego stroju, od tak dawna nie tańczyłam ...

- Wybrałem już muzykę, mam nadzieję, że ci podpasuje.
Uśmiechnęłam się, a Jared odtworzył jeden z dwunastu utworów nagranych na płycie CD.
Nie znam go, ale idealnie nadaje się do ćwiczonej niegdyś przeze mnie techniki tanecznej.
Gotowa do improwizacji przyjęłam pozycję wyjściową, jednak przy pierwszym obrocie stało się coś niespodziewanego; straciłam równowagę. Z początku pomyślałam, że to przez potknięcie, jednak kiedy sytuacja się powtórzyła, uleciała ze mnie cała ekscytacja i zastąpiła ją ogromna frustracja.
- Kurwa mać! - wrzasnęłam, uderzając czołem o podłogę. Jared natychmiast zerwał się z miejsca i próbował mnie objąć, jednak odepchnęłam go od siebie.
- Zostaw mnie!
- Mary ...
- Zamknij się! - Kolejny krzyk i nagły wybuch głośnego płaczu. - Widzisz, co to gówno ze mną zrobiło?! Widzisz?!
- Kotku, nie płacz, przecież nic się nie stało - powiedział spokojnym tonem, który w tym momencie irytował mnie tak samo jak fakt, że zamiast wykonać płynny piruet, znalazłam się na podłodze.
- Nic?! Dla ciebie to jest nic?! Już nawet nie mogę tańczyć! Ten pierdolony rak mnie zniszczył! Zniszczył całe moje pieprzone życie!
- Mary, to tymczasowe, za jakiś czas wrócisz do siebie i znów będziesz tańczyć, zobaczysz.
- Cholera, Jared, jaki ty jesteś naiwny - wycedziłam, nie mając już siły krzyczeć.
- Naiwny? Powiedź mi dlaczego jestem naiwny?
W ostatniej chwili powstrzymałam się przed wykrzyczeniem mu w twarz tego, że choroba się rozwinęła, a ja umieram.
- No powiedź.
Nie odpowiedziałam, tylko wylałam kolejny potok łez. Jerry objął mnie ramionami i nieco uniósł, opierając o swój tors.
- Wiem, że jest ci ciężko, ale musisz wierzyć, że będzie lepiej. Bez tej wiary życie jest gówno warte.
- Zawsze jest gówno warte, szczególnie moje.
- Że co proszę? Nasze małżeństwo jest dla ciebie gówno warte? Nasza córeczka jest gówno warta? - Nie krzyczał, ale jego ton wyraźnie dał mi do zrozumienia, jak wielką głupotę palnęłam.
- Dobrze wiesz, że nie - wydukałam.
- Więc nie mów tak więcej. To, że spotkało cię w życiu tyle nieszczęść nie znaczy, że wszystko w nim jest pozbawione wartości.
- Przepraszam, po prostu czuję się tym wszystkim cholernie przytłoczona.
- Wiem, ja też, ale mamy siebie, mamy naszą rodzinę.
- Pocałuj mnie, a potem mnie uderz. Uderz mnie za to, że jestem taką pieprzoną egoistką, a potem znowu mnie pocałuj.
- Zdecyduję się tylko na pocałunek. - Chwycił delikatnie mój podbródek, podniósł go i nasze usta się ze sobą złączyły. Zamknęłam oczy, ciepło jego warg koi moje skołatane nerwy, uspokaja wzburzoną krew i wycisza wrzeszczące w głowie myśli.
- Kochajmy się - szepnęłam, gdy usta męża odsunęły się od moich warg.
- Przecież mówiłaś ...
- Nieważne, co mówiłam - wcięłam mu się w zdanie. - Chcę się teraz z tobą kochać, tu, na tej podłodze.
Jared spojrzał mi w oczy, z których wyczytał, że to, co właśnie powiedziałam jest szczere i naprawdę tego chcę. Nie mam nastroju, ale muszę, po prostu muszę się z nim złączyć w taki, a nie inny sposób.
Jerry znów mnie pocałował i przesunął dłoń po moich plecach, zsuwając przy tym strój, w który byłam odziana. Po chwili byłam już naga, Jared również. Podparł się na rozstawionych po moich bokach ramionach, znów spojrzał mi w oczy i wszedł we mnie najdelikatniejszym ruchem, na jaki było go stać. Przymknęłam powieki, rozchyliłam usta i położyłam prawą dłoń na karku męża. Jego delikatne pchnięcia nie dają mi takiej rozkoszy jaką powinny, ale nie chcę tego przerywać. Czuję dyskomfort, ale to nie najprzyjemniejszy dyskomfort w moim życiu.
- Boli? - Jay zatrzymał się na chwilę. Zapewne zauważył łzy w moich oczach.
- Nie przerywaj - wydukałam drżącym głosem.
- Nie chcę sprawiać ci bólu.
- To najprzyjemniejszy ból na świecie - odpowiedziałam, przesuwając dłoń po jego torsie. Rzucił mi pełne miłości spojrzenie i znów ruszył, obniżając swoje ciało do takiego poziomu, że jego pierś zetknęła się z moim biustem, który zmniejszył się wraz z drastycznym spadkiem wagi.
Przygryzłam dolną wargę, po czym zaczęłam całować szyję męża, którego dłonie suną łagodnie po moich udach. Dyskomfort trwa, ale poczucie, że Jared odczuwa prawdziwą rozkosz napełnia mnie radością.
Odchyliłam głowę na bok, Jay przycisnął wargi do mojej zroszonej potem szyi i wykonał pchnięcie, po którym jego nasienie rozlało się w mojej obolałej pochwie. Oboje głęboko westchnęliśmy, choć w nieco różniący się od siebie sposób.
- Kocham cię - wyszeptał mi prosto do ucha jeszcze drżącym głosem.
- Ja ciebie też.
Nasze usta po raz kolejny złączyły się w czułym bezbolesnym pocałunku ...



    Siedzieliśmy na kanapie i przytuleni do siebie oglądaliśmy ostateczną wersję teledysku do Public Enemy. Sceny z moim udziałem były idealnie zmontowane z ujęciami z Paryża, LA i obrazami z klubu. Dopiero teraz dostrzegłam koncepcję tego klipu, on przedstawia historię mojego życia. Młoda dziewczyna, z którą Jared bawi się do upadłego, kocha i spędza czas. Scena bolesnego rozstania, przedawkowanie przez blondynkę narkotyku, załamanie Jareda, sceny w klubie nocnym, w którym pracuje bohaterka klipu, ich ponowne spotkanie i szczęście. Na koniec ja tańcząca między parkowymi drzewami na tle zachodzącego słońca. Pomiędzy tym wszystkim, zespół grający w oświetlonym czerwonymi świecami obskurnym pomieszczeniu, po prostu coś pięknego.
Otarłam spływającą po policzku łzę wzruszenia i musnęłam usta swojego męża. Jared odwzajemnił mój pocałunek i wtedy też do domu wpadła rozweselona Courtney. Tuż za nią wbiegł równie promienny Scotty, a za nimi weszły Constance i Emily w tak samo dobrych humorach.
- Coultney ma sielkę! - pisnęła nasza córka, pokazując nam niewielką muszelkę, którą dopiero co wyjęła z kieszeni swoich jasnych ogrodniczek.
- Śliczna. - Jay wstał z kanapy i przesunął dłoń po głowie Małej, z której sterczała wysoko postawiona kitka.
- Może zrobić wam coś do picia? - zaproponowałam, podnosząc się powoli z miejsca.
- Kafkę! - wyrwała się Courtney, wypuszczając z rąk swoje dzisiejsze znalezisko. Oczywiście zaczął się głośny płacz, bo nie mogła jej znaleźć. Jared zaczął ją uspokajać, a ja zebrałam resztę zamówień i udałam się do kuchni.
Właśnie wlewałam mleko do garnuszka, gdy poczułam czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Obróciłam się i zobaczyłam teściową.
- Mary, musimy porozmawiać - rzuciła miłym, jednak zdecydowanym tonem.
- Już, tylko wstawię wodę. - Postawiłam czajnik na gazie, a Constance usiadła na jednym z czterech krzeseł stojących przy drewnianym stole. Zasypałam kubek Scotta herbatą malinową, po czym zajęłam miejsce na przeciwko szczupłej blondynki.
- Uważam, że powinnaś powiedzieć Jaredowi prawdę - oznajmiła mi prosto z mostu, splatając ze sobą ułożone na blacie dłonie.
- Prawdę? Mówiłam ci już, nie mogę tego zrobić.
- Musisz, Mary. On musi wiedzieć, bo inaczej już do końca będą się rodzić między wami konflikty.
- Konflikty? - spytałam zaskoczona.
- Na przykład te w kwestii potomstwa. Gdyby wiedział, jak wygląda twój rzeczywisty stan zdrowia, nie naciskałby na ciebie, a ty nie czułabyś się winna.
- Tę kwestię już sobie wyjaśniliśmy - ściszyłam nieco głos, choć wiem, że Jared nas nie słyszy. Po pierwsze, kuchnia jest oddzielona od salonu grubą ścianą, a po drugie, Courtney jest nieznośnie głośna i skutecznie nas zagłusza.
- To dobrze, ale on i tak powinien znać prawdę.
- Nie, Constance. Prawda odbierze mu nadzieję i wiarę w to, że będzie lepiej, a sam mi dzisiaj powiedział, że bez tej wiary życie jest gówniane. Wiem, że zasłużył na szczerość, ale czasami prawda jest zbyt bolesna i lepiej, żeby nie wychodziła na jaw.
- W końcu wyjdzie - zauważyła słusznie matka mojego męża.
- Tak, ale do tego czasu niech Jay będzie szczęśliwy. Przecież obie tego chcemy. Dla nas obu liczy się przede wszystkim szczęście Jareda. Nie odbierajmy mu tej odrobinki, która jeszcze mu została, proszę ...


- Tu miałam dziesięć lat - rzuciłam, wskazując palcem na nieco pogniecioną fotografię, którą trzymał w ręku mój mąż.
- A ten facet obok ciebie, to kto?
- To?
Przytaknął.
- Wujek Stephen. Teraz mieszka w naszym domu w Bellingham.
- To ten, który ponoć uczył cię jeździć na motorze? - Jared przeniósł wzrok ze zdjęcia na moją twarz.
- Ponoć?
- No wiesz, dosyć szybko się przewróciłaś podczas naszego wyścigu.
- Oj tam, ale z Shannonem prawie wygrałam. - Uśmiechnęłam się, przypominając sobie tamten kwietniowy dzień. To było tak dawno temu, a ja mam wrażenie, jakby zdarzyło się zaledwie wczoraj.
- To były czasy. - Jay również uniósł kąciki ust i wziął do ręki kolejne zdjęcie. - O kurczę, jaka Lily tu była słodziutka.
- To nie Lily.
- Jak nie? Przecież ją taką pamiętam.
- To ja pierwszego dnia w przedszkolu - wyjaśniłam mu ze śmiechem.
- Ty? Lil wyglądała identycznie.
- Wiem, w końcu to moja siostra.
- No tak, uroda jest dziedziczna.
Jerry sięgał już po następną rodzinną pamiątkę, gdy do sypialni wbiegła przestraszona Emily.
- Mamo, coś się stało Courtney! - rzuciła trzęsącym się z przerażenia głosem.
- Co?! - Oboje z Jaredem natychmiast zerwaliśmy się na równe nogi.
- Strasznie kaszle, chyba się czymś zakrztusiła - wyjaśniła, gdy wszyscy troje wbiegaliśmy na schody. Na samym ich szczycie zaczęłam słyszeć kaszel Courtney i przyspieszyłam. Wbiegłam do jej pokoju jako pierwsza i widok, który ukazał się moim oczom, sprawił, że serce podskoczyło mi do gardła, a żołądek ścisnął przeraźliwie mocny supeł. Court blada jak ściana zanosiła się duszącym kaszlem, z jej przepełnionych przerażeniem oczek płynęły łzy. Na chwilę ogarnął mnie ogłupiający paraliż, ale prędko minął i wtedy też podbiegłam do córki. Nie bardzo wiedząc, co robić, zaczęłam masować ją po pleckach. Nie mam pojęcia czy coś połknęła, czy ten kaszel złapał ją od tak.
- Courtney, kochanie, spokojnie, oddychaj. - Obok łóżeczka Małej właśnie przykucnął jej ojciec i zaczął pokazywać sposób, w jaki powinna nabierać powietrze, by kaszel ustał. Poskutkowało.
- Połknęłaś coś, córeczko? - zapytałam, ledwo co opanowując drżenie głosu. Dwulatka pokręciła przecząco głową.
- A coś cię boli?
Tu wskazała na szyję, intensywnie pociągając noskiem.
- Moje biedactwo. - Jared przesunął dłoń po jej główce, po czym zrobił skupioną minę. - Ma gorączkę - zwrócił się do mnie. Przycisnęłam wargi do bladego czółka Courtney i wyczułam na nich ciepło.
- Faktycznie.
- To pewnie jakieś przeziębienie. Jutro pojedziemy z nią do lekarza, chyba, że chcesz teraz.
- Nie, zaraz dam jej syrop na kaszel. Pojedziemy rano, chyba że znowu dostanie takiego ataku, co mam nadzieję się nie stanie. - Wiem, jak bolesne i męczące są takie napady, nie chcę, żeby moja mała córeczka musiała przez to przechodzić. - Zostań z nią, ja zaraz przyjdę.
- Jasne. - Nieco już spokojniejszy Jared posłał mi pocieszające spojrzenie, a ja musnęłam ustami mokry od łez policzek wciąż trzęsącej się Courtney.
Gdy tylko wyszłam, Jay zaczął cichutko nucić, by Mała mogła się uspokoić. To na pewno jej pomoże, bo głos Jerry'ego zawsze działa na nią kojąco, na mnie zresztą też.
Na nieco jeszcze drżących nogach zeszłam ze schodów. W kuchni zobaczyłam Emily. Siedziała przy stole ze szklanką zimnej wody w dłoni i cichutko szlochała.
- Czemu płaczesz? - spytałam, stając przy zajmowanym przez starszą córkę krześle.
- Tak bardzo się bałam, że Courtney coś się stało - odpowiedziała mi, pociągając nosem.
- Nic jej nie jest.
- Na pewno?
- Tak.
- Myślałam, że coś połknęła.
- Nie, nic nie połknęła. Ma gorączkę, boli ją gardełko, po prostu złapała jakiegoś wirusa. - Delikatnie się uśmiechnęłam i otarłam spływające po policzkach Mily łzy. - Dam jej syropy i rozrobię ci aspirynę, tak w razie co, dobrze?
- Dobrze.
- No i już nie płacz, kotku, nie ma powodu. - Pocałowałam Emily w czoło i podeszłam do szafki, w której stały wszystkie syropy. Wzięłam dwie buteleczki i łyżeczkę, i wróciłam do pokoju córki, która już spokojnie leżała w łóżeczku, ściskając mocno dłoń swojego taty.
- Już lepiej?
- Tak. Pokasłuje co jakiś czas, ale już się nie dusi. - Jared wysunął rękę z uścisku Court i pomógł jej zmienić pozycję na półsiedzącą. Gdy tylko zobaczyła, co trzymam w rękach, zaczęła zasłaniać buzie, ale zaprzestała swoich protestów, kiedy Jay wyjaśnił jej, że dzięki temu już nie będzie ją bolało. Dzielnie przełknęła niezbyt przyjemnie smakującą ciecz i znów przyłożyła główkę do miękkiej poduszki ...


Kelly:

    Podniosłam ociężałe powieki i wymacałam leżący na stoliku nocnym telefon. Chcąc sprawdzić, która godzina, nacisnęłam przypadkowy klawisz, jednak wyświetlacz nadał pozostawał czarny.
- Co, do cholery - mruknęłam i bardzo niechętnie podniosłam głowę z miękkiej poduszki. Przetarłam oczy i spojrzałam na hotelowy zegarek. Kiedy zobaczyłam, że dochodzi już siódma, zerwałam się z pościeli jak oparzona.
- Cholera! - Szybko chwyciłam leżące na podłodze ciuchy i zaczęłam je w pośpiechu nakładać. Angela mnie zabije!
    Zapięłam ostatni już guzik czarnego płaszcza i zatrzasnęłam za sobą drzwi apartamentu. Nie chcąc tracić już więcej czasu, wsunęłam kartę do kieszeni obcisłych jeansów i opuściłam hotel, nie zważając na patrzących na mnie ludzi.
- Taxi! - krzyknęłam i machnęłam ręką, jednak auto nawet się nie zatrzymało. Kierowca przejechał tuż przed moim nosem, rozchlapując przy okazji rozmoczony śnieg, który pozostawił plamy na mojej odzieży. - Kutas! - warknęłam, wypatrując kolejnego środka transportu. Kiedy takowy się nawinął, odetchnęłam z wielką ulgą.
- Heathrow - rzuciłam do miło uśmiechającego się starszego pana i oparłam się o miękkie siedzenie.
- Amerykanka?
- A już myślałam, że mój fałszywy brytyjski akcent brzmi naturalnie.
- Brzmi bardzo dobrze, ale mam niezwykle wprawione ucho.
- To wszystko wyjaśnia. A co do akcentu, mogłabym uchodzić za Brytyjkę?
- Chce panienka komuś wmówić, że jest rodowitą Angielką? - Zaśmiał się i poprawił zsuwające się z lekko garbatego nosa okulary.
- Można tak powiedzieć. Za tydzień wystawiamy musical, gdzie gram pańską rodaczkę.
- No proszę, aktorka. A co to za przedstawienie?
- Sweeney Todd - odpowiedziałam, ścierając błoto z płaszcza.
- Nasz demoniczny goliborda z Fleet Street. - Mężczyzna znów wydobył z siebie szczery przyjemny dla ucha śmiech. - A kogo panienka będzie grała?
- Lucy.
- Mi to panienka wygląda bardziej na Johannę.
- Czy ja wiem, swoje lata już mam.
- Tak to ja mogę powiedzieć.
Uśmiechnęłam się i spojrzałam za szybę. Auto zaczęło powoli zwalniać, po czym całkowicie się zatrzymało.
- Mógłby pan chwilkę poczekać?
- Oczywiście.
Opuściłam pojazd, zatrzasnęłam drzwiczki i szybkim krokiem ruszyłam w stronę wejścia na halę. Rozejrzałam się dookoła i powoli zaczęłam przeciskać się przez tłum ludzi, którzy wracali właśnie ze świątecznych wycieczek, nigdzie jednak nie widziałam Angie. Mam tylko nadzieję, że nie straciła cierpliwości i nigdzie nie poszła beze mnie. Odruchowo wsunęłam dłoń do kieszeni, zapominając, że moja komórka leży rozładowana na podłodze w hotelu.
Jeszcze raz się rozejrzałam, po czym podeszłam do jedynego wolnego telefonu. Przymknęłam powieki w celu przypomnienia sobie rządku odpowiednich cyfr, które już po chwili wystukałam na automacie. Po dwóch sygnałach usłyszałam głos swojej asystentki.
- Angie, to ja Kelly, jestem na lotnisku, a ty gdzie?
- No proszę, nasza gwiazdka sobie o mnie przypomniała.
- Przepraszam cię najmocniej, ale padła mi komórka i nie zadzwonił budzik - wytłumaczyłam się, przeskakując z jednej nogi na drugą.
- Jestem w kawiarni na rogu ulicy.
- Świetnie, czekaj na mnie przed wejściem. - Odwiesiłam słuchawkę i skierowałam się do wyjścia. Wsiadłam z powrotem do czekającej na mnie taksówki i kazałam się zawieźć pod lokal, przed którym miała czekać moja prawa ręka.
Kiedy byliśmy już we właściwym miejscu, rozsunęłam szybę i zawołałam wyraźnie zmęczoną przyjaciółkę.
- Dzień dobry - rzuciła do kierowcy, a mi posłała jedynie teatralne spojrzenie, które odwzajemniłam uśmieszkiem niewiniątka. Angie zawsze odpuszcza mi takie wpadki i szybko o nich zapomina, na szczęście ...


        Zeszłam ostrożnie z nieco stromych schodów i nacisnęłam mosiężną klamkę pięknie zdobionych drewnianych drzwi. Pewnym krokiem weszłam wgłąb pomieszczenia i zobaczyłam stojącą przy szafce blondynkę. Już miałam się z nią przywitać, gdy ta się odwróciła, a mi od razu zrzedła mina.
- Tylko ciebie mi tu brakowało - burknęłam, przewracając oczami.
- Kelly, wiem, że jesteś na mnie wściekła i wcale ci się nie dziwie, w końcu miałaś przeze mnie masę nieprzyjemności - zaczęła nieco zmieszana Lucy.
- Nie da się ukryć. - Zdjęłam płaszcz z ramion i powiesiłam go na stojącym w rogu wyłożonego boazerią pomieszczenia wieszaku.
- Przeze mnie ucierpiał twój związek z Jaredem.
- Bardziej kariera - rzuciłam chłodnym jak arktyczny lód tonem.
- Wiem i dlatego chciałam cię przeprosić.
- Myślisz, że przeprosinami coś tu wskórasz?
- Taką mam nadzieję - odpowiedziała, rzucając mi pełne skruchy spojrzenie. Jest szczera, widzę to w jej oczach, ale napsuła mi zbyt wiele krwi, bym mogła jej ot tak wybaczyć. Nie chodzi nawet o Jareda, a o to, jak bardzo na tej całej aferze z nagraniem ucierpiało moje życie zawodowe.
- Lepiej bierzmy się do pracy, zaraz zaczynamy próbę. - Zignorowałam próbę przeprosin i usiadłam na fotelu stojącym przed sporym lusterkiem.
Silver bez słowa związała mi włosy, by później móc swobodnie nałożyć perukę, i zaczęła nakładać odpowiedni dla roli makijaż, to jest bardzo jasny podkład i ciemne cienie, bym wyglądała jak obłąkana żebraczka. Zwykle podczas prób pełna charakteryzacja nie jest wymagana, ale Foster uwielbia mieć obraz całości, więc nie mam innego wyjścia, jak poddać się tym wszystkim niekoniecznie upiększającym zabiegom.

    Próba skończyła się po czterech godzinach, które dłużyły mi się w nieskończoność. Zaraz po niej znów usiadłam na fotel i oddałam się w ręce Lucy.
- Byłam po prostu cholernie o niego zazdrosna - rzuciła ni stąd ni zowąd drobna blondynka. - Byłaś drugą kobietą, która mi go odebrała. Najpierw była ta jego Mary, ale rozstali się. Kiedy myślałam, że mam szanse znów go zdobyć, pojawiłaś się ty. Z perspektywy czasu widzę, jakie to było głupie, ale tak bardzo go kochałam, że straciłam zdolność logicznego myślenia. A wiesz, co w tym wszystkim jest najśmieszniejsze? - Nie czekając na moją odpowiedź, mówiła dalej. - On nie kochał mnie nawet w połowie tak bardzo jak ja jego. Boże, on wcale mnie nie kochał, po prostu nie chciał być sam, a ja głupia myślałam sobie nie wiadomo co. W każdym razie chcę, żebyś wiedziała, że wtedy nie byłam sobą i bardzo teraz tego wszystkiego żałuję.
- Wiem - rzuciłam, gdy starła mi z twarzy cały makijaż. - Ja i Jared i tak nie byliśmy sobie przeznaczeni, bo mimo iż na swój sposób mnie kochał, numerem jeden zawsze była Mary. Rozstalibyśmy się tak, czy inaczej, choć, jak pewnie wiesz, po tej twojej intrydze i tak się zeszliśmy.
- Wiem.
- Więc w tej materii nie mam do ciebie żalu, ale być może nie zagrałam przez ciebie swojej przełomowej roli, straciłam wiele ważnych dla mnie szans.
- Bardzo mi z tego powodu przykro.
- No, ale dostałam drugą szansę, więc i tobie się ona należy.
- To znaczy, że nie jesteśmy już wrogami?
- No, ale przyjaciółkami też nie będziemy.
- To dla mnie oczywiste.
- To dobrze. - Posłałam jej delikatny uśmiech i czekałam aż zdejmie mi perukę.
    Kiedy byłam już ubrana w swoje ciuchy, pożegnałam się ze wszystkimi i powoli ruszyłam w stronę hotelu. Znajdował się jedynie dwie ulice od teatru, więc nie było sensu zamawiać taksówki. Poza tym uwielbiam śnieg, a że rzadko mam okazję go widzieć, jazda samochodem podczas gdy ten tak pięknie prószy byłaby niewybaczalnym grzechem.
Poprawiłam kołnierz i ruszyłam przed siebie pokrytym białym puchem chodnikiem, patrząc, jak płatki śniegu topnieją na moim płaszczu.
Skręciłam w lewo i kilka metrów przed sobą zobaczyłam Neila. Szedł wolnym krokiem, a obok niego stąpała młoda dziewczyna, która namiętnie mu coś tłumaczyła, szeroko się przy tym uśmiechając. Podniósł wzrok i wtedy nasze spojrzenia się spotkały.
- Kelly? - rzucił, wykrzywiając usta w szczerym uśmiechu. - Co ty tutaj robisz?
- Pracuję. Wystawiamy Todda.
- To świetnie. Ami, to jest Kelly, Kelly, to jest Amanda, pracujemy razem.
- Hej.
Uśmiechnęłam się i uścisnęłam wyciągniętą dłoń towarzyszki Stevensa.
- Kiedy w ogóle przyleciałaś?
- Wczoraj.
- Myślałem, że będziesz promować film ze Spencerem i pięknym.
- Będę, mam jeszcze trochę czasu, producent jak zwykle ma jakieś ale.
- Standard. Mówimy o filmie, w którym ostatnio razem graliśmy - zwrócił się do Amandy, widząc jej zdezorientowaną minę. Jest całkiem ładna i młoda, góra dwadzieścia lat, idealna dla Neila ...
- A jak tobie idzie praca? - zapytałam, by odgonić od siebie niezbyt przyjemne myśli dotyczące Stevensa i jego koleżanki.
- A jakoś tam idzie. Praca jak każda inna, ważne, że płacą.
Zaśmiałam się, czując w brzuchu stado fruwających jak szalone motyli.
- Neil nie widzi w grze w serialu żadnej artystycznej wartości.
- Bo jej tam nie ma - rzucił, wkopując buta w maleńką górkę śniegu. Dziewczyna przewróciła oczami, a ja się delikatnie uśmiechnęłam.
- No nic, nie zatrzymuje was. Do zobaczenia następnym razem. - Znów uścisnęłam dłoń Amandy i to samo chciałam zrobić z kończyną Stevensa, ale zanim zdążyłam, ten delikatnie objął mnie ramionami.
- Zadzwoń do mnie wieczorem, umówimy się na spotkanie - szepnął mi prosto do ucha tak cicho, by nie usłyszała tego jego towarzyszka. Zachowałam pokerową twarz, jednak w głębi ducha szeroko się uśmiechałam. Tak bardzo brakowało mi jego bliskości, tak cholernie mi jej brakowało ...    


........................................
Po co Lucy? Bo nie zamknęłam jej wątku, a ja lubię prowadzić wszystko do końca, więc ulokowałam ją w Londynie, w tym samym teatrze co Kelly, by ostatecznie zamknąć starą sprawę.
Streszczenie klipu to pomysł spontaniczny, dlatego opisałam to tylko tak pobieżnie, bez wdawania się w szczegóły. 
Tak z zupełnie innej beczki, dziękuję wszystkim tym, którzy ciągle przy mnie trwają i mimo wszystko, chcą być ze mną do końca tej historii. To znaczy dla mnie o wiele więcej, niż myślicie, szczególnie teraz, kiedy powoli zaczynam tracić serce do tego opowiadania i czuję coraz większe wątpliwości. Pod wieloma względami i przez kilka osób miałam ochotę je rzucić, zacząć pisać coś naprawdę wartościowego, coś co zaspokoiłoby gusta nawet najbardziej wymagających czytelników, coś, czym nawet przez chwilę nie czułabym się zażenowana, coś ambitnego, nie przypominającego telenoweli, ale zrezygnowałam z tego, bo może i to opowiadanie nie jest tak dobre jak inne, nie jest psychodeliczne, kontrowersyjne, ryjące banie czy wbijające w fotel, może i nie potrafię tworzyć opisów emocji na dziesięć stron Worda, ale włożyłam w nie siebie i mimo iż pisząc go nie czuję tego samego, co kiedyś, zżyłam się z nim, tak jak i może kilka innych osób. Chciałam pokazać życie, a życie tak ogólnie to nie tylko choroby psychiczne, nałogi, przemoc i samobójstwa, to też kiczowate związki, nudne scenki rodzinne, zdrady, niezbyt górnolotne poczucie humoru, niedoskonałe dialogi i przesłodzone sceny miłosne. Początkami i niektórymi rozdziałami faktycznie jestem zażenowana (m.in. tym na górze) i czytając je mam ochotę zapaść się pod ziemie, ale ogólnie rzecz biorąc, osiągnęłam to, co chciałam, stworzyłam historie ludzi. Ludzi którzy popełniają błędy, którzy czasami zachowują się irracjonalnie i idiotycznie, ale są ludźmi, nie do bólu wykreowanymi marionetkami popadającymi ze skrajności w skrajność. Przynajmniej takie mam odczucia, być może mylne. Żeby nie było, do nikogo nie piję, odnoszę się tak ogólnie do pisarstwa, ale takiego amatorskiego, przez bardzo małe, wręcz mikroskopijne p.
Dziękuję za uwagę i jeszcze raz dziękuję za wsparcie, wyrozumiałość i cierpliwość, dziękuję ...  

9 komentarzy:

  1. Miałam już wczoraj pisać komentarz zaraz po przeczytaniu, ale byłam zmęczona i już mi się nie chciało. A że dzisiaj jest niedziela, a ja póki co jestem w domu, to korzystam z wolnego czasu i biorę się za napisanie komentarza:)
    Ten rozdział był krótszy czy tylko mi się tak wydaje? Bo tak szybko uciekł. Ale jeśli chodzi o treść, to może zacznę od początku. Też sama na początku pomyślałam, że Jaredowi chodzi o seks z żoną, zupełnie zapomniałam o tym stroju. Trochę ciężko było mi wyobrazić sobie Mary w stroju baletnicy. I zdziwiłam się, że nie udało jej się zatańczyć. Zaskoczyłaś mnie taką koncepcją, ale tak myślę, że dobrze zrobiłaś, bo przecież Mary nie ćwiczyła latami. A jeśli się nie ćwiczy, nie można wymagać cudów. Tym bardziej, że jej ciało jest wycieńczone przez chorobę. Kiedy Mary wspomniała o naiwności Jareda, zdziwiłam się chyba najbardziej w trakcie czytania całego rozdziału. Już myślałam, że mu powie, ale w ostatniej chwili zorientowała się, co chce zrobić i jakoś to odkręciła. A Jared bardzo dobrze jej powiedział. Wiara jest potrzebna, inaczej nasze życie nie ma najmniejszego sensu. Szczerze mówiąc myślalam, że Jared nie zechce się kochać z Mary, kiedy zobaczył, że sprawia to jej dyskomfort. Ale jednak. Oni są tak oryginalną parą, tak niekiedy zaskakującą i robiącą rzeczy, których inni ludzie nie robią, że muszę Ci ich pogratulować. Udało Ci się stworzyć naprawdę nietuzinkową parę, mówię bardzo poważnie. Żałuję jednego, a mianowicie, że nie opisałaś bardziej szczegółowo tego teledysku, bo zaciekawiła mnie jego skrócona wersja. Jeśli chodzi o Constance, uważam, że z jednej strony ona ma rację. Jared powinien wiedzieć o tym, że Mary umrze. Ale Mary również ma rację, nie można odbierać mu tej wiary, że będzie dobrze. To by go załamało. Z Courtney sama się przestraszyłam, również myślałam, że coś połknęła. Musiała mieć naprawdę ostry atak kaszlu, że tak ją dusiło. No i Kelly. Powtórzę się, ale zaskoczyłaś mnie po raz kolejny. Kogo jak kogo, ale Lucy się już nie spodziewałam. A tym bardziej, że będzie przepraszać Kelly za to, co kiedyś zrobiła. Ale masz racje, każdy wątek powinno się zakańczać ( tak swoją drogą właśnie się zastanawiam, czy ja zakończyłam wszystko u siebie:P). Przez całą część Kelly myślałam nad tym, czy spotka wreszcie Neila, no i spotkała. Szedł z Amandą. Ciekawa jestem, co jej powie, kiedy będzie chciał wyjść do Kelly, bo spotkanie jak widzę, jest nieuniknione.
    Ok, z rozdziałem już tyle. Teraz odnośnie tego, co dodałaś od siebie. Pisz, pisz i jeszcze raz pisz! Stworzyłaś naprawdę niesamowitą historię, oryginalną, z naprawdę ciekawymi postaciami. Chociaż wiele osób wykorzystało pewne elementy od ciebie, to TY, nie nikt inny, tylko Ty to zaczęłaś. Włożyłaś w opowiadanie samą siebie, uczucia nadając temu pewien charakter. I to jest Twoje. Wiem, że pisanie sprawia Ci przyjemność, więc pisz jak najdłużej i rób to dla nas, ale przede wszystkim dla siebie i własnej satysfakcji:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Może się mylę ale mam wrażenie, że Kelly odegra jeszcze jakąś rolę w życiu Jareda. Nie wiem czemu, ale ze wszystkich 'Jaredowych' kobiet jego życia to Kelly polubiłam najbardziej, nie Marion, nie Mary tylko właśnie ją :)
    Sama siebie zaskakuję wiesz? Zaskakuję się tym, że ciągle czytam Twoje opowiadanie chociaż tak bardzo nie lubię głównej bohaterki! Tu jest plus dla Ciebie- OGROMNY za to, że potrafisz wzbudzać takie emocje. Potrafisz nie tylko wycisnąć łzy, wydusić z nas uśmiech czy wzruszyć, potrafisz też wkurzyć niemiłosiernie. Do czego piję? Oczywiście do KŁAMSTWA Mary! Nie potrafię tego przełknąć, wręcz jestem skłonna stwierdzić, że Mary nie kocha Jareda tak jak on ją. Nikt mi nie wmówi, że Mary robi to z miłości do niego, że chce go uchronić. Nie da się budować szczęścia na kłamstwie. Przecież prędzej czy później i tak się dowie jaka jest prawda a im później tym gorzej i dla niej i dla niego. Mnie by takie coś zabiło, porównuję to trochę do zdrady. Myślę, że mniej boli jeśli dowiadujemy się o czymś takim od razu niż po np. pół roku gdzie ktoś przypadkiem się wygada. Wtedy człowiek przypomina sobie wspólnie spędzony czas z ukochaną osobą i uświadamia sobie, że to wszystko podszyte było kłamstwem. Od początku nie lubiłam Mary w tym opowiadaniu, ale teraz to już jej wręcz nienawidzę. Nawet to jaką świetną matką się okazała nie jest w stanie złagodzić mojej złości na nią w tej chwili. To co robi jest okrutne. Ja osobiście nie byłabym w stanie wybaczyć ukochanej osobie takiej rzeczy. Z resztą sama sobie nie wyobrażam żeby zataić takie informacje przed ukochaną osobą. Według mnie jest to niemożliwe. Sama na własne życzenie pozbawia się wsparcia ze strony Jareda, dziwię się też Constance- jako matka widząc, że Mary nie kwapi się do wyjawienia prawdy, albo bym ją do tego zmusiła albo sama bym mu powiedziała. Obie robią z Jareda idiotę! Nigdy w takiej sytuacji nie byłam ale stawiając się na miejscu Jareda... myślę, że takie kłamstwo, że rak się cofa i dawanie nadziei złamałoby mnie dużo bardziej niż sam fakt, że jednak choroba postępuje. Naprawdę jestem wściekła na Mary.
    Może zbyt emocjonalnie reaguję na Twoje opowiadanie ale chyba o to w tym wszystkim chodzi, żeby zmusić czytelnika do myślenia. Czekam na kolejne rozdziały, ciekawa jestem bardzo momentu, w którym Jared się dowie prawdy i tego jak to opiszesz. Jakie jest Twoje zdanie na temat zachowania Mary, czy tak jak koleżanka wyżej uważasz, że ma rację okłamując go?
    Przepraszam za chaos w komentarzu ale piszę go świeżo po przeczytaniu i jeszcze emocje mną targają :)
    Pozdrawiam i mam nadzieję, że będziesz pisała dalej i dokończysz to opowiadanie a następnie zaczniesz nowe- to o którym pisałaś 'coś naprawdę wartościowego, coś co zaspokoiłoby gusta nawet najbardziej wymagających czytelników, coś, czym nawet przez chwilę nie czułabym się zażenowana, coś ambitnego'.
    P.S. Podziwiam za wytrwałość, że pomimo spadku chęci na kontynuowanie tego opo, nadal piszesz, nie poddajesz się i nie uciekasz zostawiając nam jedynie wpis, że 'zawieszasz' lub coś podobnego. Dzięki za to i szacunek :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sam fakt, że to opowiadanie wywołuje jakiekolwiek emocje jest dla mnie ogromnym komplementem. Bo już nawet negatywne odczucia są lepsze niż obojętność. Podziwiam za wytrwałość, ja czasami potrafię przestać coś czytać, bo denerwuje mnie któryś z bohaterów, rzadko, ale się to zdarza. Nie, stwierdzenie, że Mary nie kocha Jareda tak jak on ją jest zdecydowanie mylne. Może tak to wyglądać, ale z założenia Mary jest osobą, która woli coś ukryć, niż krzywdzić bliskich. To jest oczywiście mało logiczne, ale kto powiedział, że Mary jest osobą, która myśli logicznie? Osoby chore nie chcą obciążać swoich bliskich, nie chcą ich dołować, Mary chce, żeby jej mąż był szczęśliwy, dlatego to wszystko przed nim ukrywa. Chce widzieć go szczęśliwego, pełnego życia i nadziei, co jest zachowaniem wręcz egoistycznym, ale to jest właśnie cecha pani Leto - egoizm.
      Jeśli chodzi o mojej zdanie, no cóż, kiedy "wchodzę" w Mary wydaje mi się to być słuszne, kiedy zaczynam myśleć jak opowiadaniowy Jared, takie coś jest wręcz karygodne i okrutne, a ja jako ja mam mieszane uczucia. Z jednej strony świadomość tego, że bliska ci osoba umiera jest cholernie dołująca i sprawia, że zamiast cieszyć się ostatnimi chwilami, ty myślisz o tym, że za jakiś czas będziesz oglądać ukochaną osobę w trumnie, no ale z drugiej strony, znając prawdę możesz wykorzystać ten czas jak najlepiej. No bardzo ciężko jest mi się postawić w takiej sytuacji, ale w zeszłym roku miałam sen, śniło mi się mój nieżyjący dziadek, w tym śnie wiedziałam, że on niedługo umrze i wcale nie czułam się z tą wiedzą dobrze. Naprawdę ciężko mi się w tej kwestii określić.
      Nie masz za co przepraszać, takie komentarze są bardzo cenne, sama wszystko komentuję w trakcie czytania, wtedy mam pewność, że uwzględniłam wszystko to, co chciałam uwzględnić i komentuję to wszystko zgodnie z odczuciami.
      Być może wezmę się za nowe, ale wątpię by było takie jak to przytoczyłaś, nie potrafię tworzyć takich rzeczy, jestem bardziej nastawiona na kicz.
      Szczerze? Dziś chciałam zamknąć oba bloga, ale Twój komentarz mnie od tego odciągnął.

      Usuń
  3. Nawet jeśli czujesz, że się wypaliłaś w tych opowiadaniach, że nie masz już pomysłów i koncepcji co dalej... zamknięcie tych blogów tak po prostu jest najgorsza opcja jaką mogłabyś wybrać i bardzo się cieszę, że Cię od tego odwiodłam (nie wiem czym, ale to nie ważne- ważny skutek) Tyle osób tu wchodzi i czyta te historie, jestem pewna, że wiele z nich nie komentuje tak jak ja jeszcze do niedawna i nawet nie wiesz o ich istnieniu. Nawróciłam się na szczęście i teraz komentuję wszystko co tworzycie bo po prostu Wam się to ode mnie należy. Sama po sobie wiem jak to miło dostać komentarz albo odpowiedź na swoje wypociny tak jak dostałam od Ciebie. Dzięki. Ok, wracając do tematu, jeśli wiesz jak chcesz zakończyć te opowiadania to po prostu to zrób, jeśli męczy Cię ciągłe wymyślanie przygód dla Mary i reszty ekipy to przenieś nas w czasie w kolejnym rozdziale i zakończ. Napisz epilog i to będzie na tyle. Myślę, że to o wiele lepsze wyjście niż 'zamykanie' lub zawieszanie blogów. Nie zostawiaj tego niedokończonego, zawieszonego w blogowej sferze. Nie odbierz tego jako jakiś 'szantaż' (kiczem powiało :D) ale napiszę szczerze, że gdybyś to wszystko zawiesiła pisząc do tego (jak wiele osób prowadzących blogi) 'zawieszam, może kiedyś dokończę, ale nic nie obiecuję, może wrócę, może nie' to już bym tu pewnie nie zajrzała. Nawet gdybyś po miesiącu reanimowała blogi, lub dopisała swoje i zakończyła, już nie chciałabym się dowiedzieć co było dalej. Te opowiadania są częścią Ciebie, nie odcinaj się od nich w chwili słabości a jeżeli czujesz, że to już nie tylko chwila słabości a faktycznie męka to po prostu je dokończ w jakikolwiek sposób, nie patrz na to jakiego końca my, czytelnicy oczekujemy, napisz tak jak Ty to widzisz i jak Ty chcesz to skończyć.
    Kolejna sprawa: Mary i jej zachowanie. Faktycznie coś mi uzmysłowiłaś wiesz? Na początku roku moja koleżanka dowiedziała się, że jej mama jest chora na raka, tak z dnia na dzień. Lekarze dali jej góra pół roku. Dużo z nią rozmawiałam w tym czasie bo sama wiem jak to jest stracić matkę, moja zmarła tuż przed moimi dwudziestymi urodzinami. Też była chora tylko nikt o tym nie wiedział, ona sama też nie wiedziała. Przyznałam się tej koleżance, że faktycznie miałam 'szczęście', że to stało się tak nagle, że nie patrzyłam na chorobę mamy tak jak ona. Widziałam jak cierpi i sama nie byłam w stanie sobie tego wyobrazić. Jej mama odeszła na początku maja.
    Tak teraz porównuję to wszystko do Twojego opowiadania i znów analizuję. Wiadomo, że relacje matka- córka są zupełnie inne, miłość jest zupełnie inna, tego nie da się porównać i tak jak w przypadku odejścia mojej mamy w głębi duszy cieszę się, że stało się tak jak się stało to w przypadku gdyby moja druga połowa chorowała zdecydowanie wolałabym możliwość pożegnania się z tą osobą. Mary wie, że powoli odchodzi i ma możliwość każdym spojrzeniem, uśmiechem, dotykiem żegnać się z ukochanym mężczyzną a jemu po prostu odbiera tą szansę. Masz rację i użyłaś najbardziej trafnego słowa- jest EGOISTKĄ i nie myśli logicznie nie wiem czemu wciąż mnie to dziwi, w końcu tyle razy już pokazywałaś to w opowiadaniu :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czasem mam takie wrażenie i trochę się tego boję, że jestem w zupełności wyprana z emocji, boję się, że nic nie będzie w stanie wzbudzić we mnie jakichkolwiek uczuć a później wchodzę na Twoje blogi, czytam i zaczynam się śmiać, płakać, drżeć z ekscytacji i ciekawości 'co dalej?' wczytuję się i nie mogę przestać. To jest świetne i niesamowite i podziwiam Twoje i innych piszących dziewczyn umiejętności. Macie talent do czarowania i przenoszenia mnie w inny świat.
    Mam na prawdę głęboką nadzieję, że po tych opowiadaniach zaczniesz pisać coś nowego. Piszesz, że bardziej jesteś nastawiona na kicz niż na coś bardzo ambitnego- I BARDZO DOBRZE! Jeżeli uważasz, że TE dwa opowiadania są kiczowate to ja uwielbiam kicz w Twoim wydaniu! Poza tym! Sceny '+18' i tu biję pokłony również dla Twoich 'koleżanek po fachu' Karo, Rockmenka, Ty i chyba jeszcze Ramona (ale mogę się mylić) piszecie najwspanialsze na świecie erotyki jakie w życiu czytałam! Na prawdę wielki szacunek dla Was dziewczyny za to, tyle się już naczytałam tych wszystkich opowiada, i próby napisania takich scen przez niektóre osoby były i są tak nieudolne, że aż żal ale dobra grunt, że wchodzi się do Was i wszystko napisane jest tak jak być powinno.
    Tym miłym i jakże niezawstydzającym wcale akcentem... kończę. Ze dwie godziny pisałam ten komentarz, TYLE CZASU na to poświęciłam i bardzo się z tego cieszę bo zasługujesz, za to co robisz, za to że piszesz takie wspaniałe teksty, że wzbudzasz we mnie emocje i walczysz sama ze sobą, żeby tego nie jebnąć w pizdu :)
    Posłodziłam na koniec i żegnam puki co :)
    P.S. Musiałam podzielić swój komentarz na dwa bo mi wyskoczyło: 'Twój kod HTML nie może zostać zaakceptowany: Twój kod HTML nie może zostać zaakceptowany.Wartość musi mieć co najwyżej 4 096 znaków.' HA! Dałam czadu :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zamknę na pewno, przynajmniej nie z powodu wypalenia. Już jakiś czas temu zrobiłam sobie plan wszystkich kolejnych rozdziałów, aż do epilogu, nie zamierzam już wymyślać niczego nowego. Po prostu wykorzystałam wszystko to, co zbierałam przez ostatnie dwa lata i poprowadzę to do końca. Epilog już mam dawno gotowy, to znaczy jedną drugą epilogu.
      Odwiodłaś mnie samym faktem, że skomentowałaś. Na Onecie nikt nie komentował, tłumaczyli się awariami, tu awarii nie mam, a mimo to komentarzy brak, dlatego zdecydowałam, że jak pod tym wpisem nie będzie choćby jeszcze jednego komentarza, zamykam blog. Piszę dla siebie, ale publikuję dla innych, a skoro nikt się nie udziela, to znaczy, że mają to gdzieś, a ja tylko marnuję swój czas.
      Dokładnie Mary = egoizm i wszystko z przedrostkiem ego. Po części spowodowało to uzależnienie, po części była to wrodzona cecha charakteru. Taką ją chciałam i taka jest :)
      Jak już pewnie pisałam, fakt, że to, co piszę wzbudza w kimś emocje, jest dla mnie największym komplementem, zdecydowanie największym ;) Mam plany na serie takich krótszych opowiadań, ale nie marsowych, takich zwykłych najzwyklejszych, ale je chcę tworzyć tylko dla siebie. Niedawno też zdecydowałam się, że po zakończeniu WYRA zacznę też nowe marsowe, ale zupełnie inne niż to, no ale nie wiem, czy się zdecyduję, bo nie jestem tu już raczej mile widziana, a na pewno nie będę, po tym, co napisałam pod najnowszym rozdziałem na MWADG.
      Co do tych scen +18, no cóż, ostatnio nie lubię ich pisać i nie robię tego, choć będę musiała się przymusić, szczególnie n drugim blogu. Po prostu czytając te, które już stworzyłam czuję zażenowanie i mam wrażenie, że o wiele lepiej sprawdzają się te skrócone, gdzie pozostawia się wyobraźni czytelnika pole do działania.
      To miłe, że poświęciłaś mi czas, to miłe, że uważasz, że jestem go warta, bardzo miłe.

      Usuń
  5. Cieszę się bardzo, że masz zamiar dokończyć opowiadania :) Kamień z serca, z drugiej strony jak myślę, że Ty już WIESZ (!) jak to wszystko się skończy... czuję taką ekscytację :) Myślę, że to normalne. Jak przy czytaniu wciągającej książki, człowiek czyta i czyta i wciąż chce więcej i patrzy jak kartek ubywa z jednej strony a przybywa z drugiej i im bliżej końca tym szybciej czyta a jednocześnie boi się zakończenia... lubię to :)
    Popieram Twoje podejście, że piszesz dla siebie a publikujesz dla nas, tak powinno być i to jest zdrowe podejście. Zdziwiona jestem tylko bardzo właśnie brakiem komentarzy pod chociażby tym rozdziałem. Nie rozumiem tego, pod niektórymi rozdziałami miałaś mnóstwo komentarzy, ludzie się zachwycali, słodzili, mobilizowali i zachęcali Cię do publikowania i co się stało? Znudziła im się ta historia? Może poszła nie w tym kierunku co chcieli? Nie mam pojęcia, może brak czasu? Lenistwo? Jeszcze jestem skłonna uwierzyć w to, że przez Onet wiele osób zrezygnowała z dodawania komentarzy bo sama mam z tym WIELKI problem, ale tutaj już tego nie ma a w tekst typu 'ja nie umiem tak ładnie pisać jak Ty dlatego nie komentuję' nie wierzę! Przecież to nie chodzi o pisanie długich poematów czy rozwodzenie się nad strukturą każdego rozdziału, lub stylem pisania itd. Chyba każdy kto czyta, jest osobą myślącą, czy to tak trudno napisać CO SIĘ MYŚLI o wydarzeniach z konkretnego rozdziału? Co się podobała a co nie? Nie wydaje mi się i nie dziwię się Tobie, że Cię to irytuje. Ty poświęcasz swój czas na obrabianie, poprawianie tekstu po to tylko żeby go tu zamieścić DLA NAS i przykro mi patrzeć na te pustki pod nowymi rozdziałami nie tylko u Ciebie ale na wielu innych blogach też. Jestem pewna na sto procent, że dużo osób to czyta i gdybyś zastosowała szantaż, że kolejnego rozdziału nie będzie bo nie ma komentarzy to raptem pewnie pojawiłoby się ich jak grzybów po deszczu. Ten myk zastosowała Rockmenka i widać efekty ale cza na pewno o to w tym wszystkim chodzi? Sama coś tam skrobię, co prawda nie jest to opowiadanie ale wiem jak to fajnie jest zobaczyć, że ktoś ma ochotę podzielić się swoimi odczuciami po przeczytaniu naszego tekstu, jest to po prostu miłe i budujące, nawet jeśli jest to krytyka. Tak jest i myślę, że to się nigdy nie zmieni. Niestety ja nie mam wpływu na innych czytelników i mogę jedynie napisać, że mi też, pewnie podobnie jak Tobie jest przykro z powodu braku odzewu z ich strony.
    Twoja Mary z tego opowiadania jak i z MWADG, jest pierwszą Mary z którą 'miałam do czynienia' w Marsowych opowiadaniach. Nawet jak teraz czytam inne historie w których bohaterka ma na imię Mary i jest zupełnie inna od Twojej, ja w głowie i tak mam TWOJĄ MARY i chyba już nic nie jest w stanie tego zmienić. Dla mnie Mary z Twoich opowiadań jest negatywną postacią w życiu Jareda, pomimo tego jak on bardzo ją kocha, mam wrażenie, że życie bez niej byłoby dla niego o wiele łatwiejsze i lepsze. Mary ciągnie go za sobą na dno, zatrzymuje w miejscu. Także każda Mary w nowo powstałych opowiadaniach nosi na sobie piętno Twojej Mary nawet jeśli autorka opisuje się jako niską brunetkę o bujnych kształtach i oliwkowej cerze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lecąc dalej, jeśli kiedyś zdecydujesz się na publikację tych krótszych, nie Marsowych opowiadań mam nadzieję, że dasz jakoś znać. Ja bardzo chętnie poczytam. Niesamowitego banana wywołałaś na mojej twarzy wiadomością, że planujesz kolejne Marsowe opowiadanie i mam nadzieję, że jednak będziesz je publikować ku mojej radości :) Nie wiem czemu piszesz, że nie jesteś tu mile widziana- z powodu braku komentarzy czy może jakieś zgrzyty między autorkami? Nie byłam jeszcze na MWADG więc nie wiem co tam takiego strasznego naskrobałaś, ale postanowiłam, że najpierw napiszę tu to co mam do napisania bo tak to bym zaczęła pisać tu to co powinnam napisać tam (rozwala mnie konstrukcja tego zdania!) bo ja taka chaotyczna jestem trochę i pod wpływem emocji piszę co i gdzie popadnie :) Dopiero później polecę tam i tam też napisze swoje tym bardziej, że czeka na mnie świeżutki, jeszcze ciepły rozdział :)
      Już nie będę się odnosiła ponownie do tych scen +18 jakoś szczegółowo, lubię je i jednak te w formie bardziej opisowej lepiej do mnie trafiają, tyle. Będzie wena, będziesz pisała, nie będzie weny, zostaje mi wyobraźnia, tyle :)
      Jest jeszcze jedna kwestia o której chcę Ci napisać, mianowicie to jak odbieram obydwa Twoje opowiadania. Nie wiem czym jest to spowodowane, stylem pisania czy samą treścią ale nie odbieram Twoich opowiadań jako zwykłe blogi na których ktoś tworzy historię zupełnie fikcyjnych ludzi. Gdyby nie były to opowiadania Marsowe, spokojnie uwierzyłabym, że są to historie autentycznych ludzi gdzieś tam żyjących obok mnie. Nie traktuję Twoich opowiadań jak wynurzenia napalonej na Jareda Leto nastolatki (a jest takich blogów od groma, tak żenujących, że aż mi wstyd, że je przeczytałam) a bardziej jako książki o życiu. Mam nawet chęć jeśli się zgodzisz oczywiście a myślę, że wypada zapytać, żeby wydrukować sobie te opowiadania w formie książek, żeby stały sobie gdzieś spokojnie na półce i czekały na moment w których znów będę mogla do nich wrócić. Być może nie masz planu kasować tych blogów nawet po ich zakończeniu ale strefa internetowa jest tak pewna jak to czy jutro uda nam się dodać komentarz na onetowym blogu czy nie, czyli nie jest pewność żadna i boję się, że któregoś pięknego dnia będę chciała tu wejść i ponownie to wszystko przeczytać i zamiast Twojego bloga zobaczę komunikat, że 'blog o tym adresie nie istnieje' lub coś w tym stylu. Twoje obydwa opowiadania plus jeszcze kilka innych autorek są dla mnie jak książki o życiu, które zmuszają do myślenia, do zastanowienia się nad tematami które w nich poruszacie a nie puste, obyczajowe opowiadanka nic sobą nie wnoszące.
      Jak zwykle się rozpisałam, ale ja nie umiem krótko mam nadzieję, że chociaż było na temat :) teraz lecę na MWADG no i zobaczymy co tam Kochana stworzyłaś...
      Pozdrawiam ciepło.

      Usuń
    2. Wiem, dokładnie wiem, jak to wszystko się skończy. Trochę inaczej niż planowałam na samym początku, ale taka wersja wydaje mi się ciekawsza. I szantażu próbowałam. Z resztą mam swoją zasadę, że jeśli nie ma przynajmniej sześciu komentarzy, to nie publikuję kolejnego rozdziału, ale nie mówię o niej głośno. To znaczy kiedyś to napisałam, ale o tym nie przypominam ,a cały czas się tym kieruję. Wydaje mi się, że ich zawiodłam i jakoś specjalnie mnie to nie dziwi. Ja naprawdę wolę, żeby przestali to czytać, niż mają czytać z podejściem, że zeszłam na psy, a oni czytają to tylko i wyłącznie z przyzwyczajenia, bez żadnych emocji, czy chociażby zaciekawienia. Dokładnie, ja nie wymagam dwustronicowych poematów czy samych komplementów, chciałabym po prostu poznać odczucia czytelników, co do tego, co się zdarzyło w rozdziale. Czy np. ta postawa Mary ich wkurza, czy oni postąpili by inaczej, czy tak samo. Chodzi mi dokładnie o takie coś, o czym Ty napisałaś.
      Były sytuacje, gdy otwarcie pisałam, że zero=brak nowego rozdziału, ale to działało tylko na chwilę. Pod wpisem masa komentarzy, pod kolejnym rozdziałem też, a dalej znowu olewka, ale już powoli zaczynam do tego przywykać, nie każdy zasługuje na opinie.
      I właśnie dlatego nie czytuję blogów, gdzie bohaterką jest Mary, bo samej cudzej postaci widzę swoją i nie potrafię się wczuć. Planowałam założyć bloga, gdzie będę je dodawać, ale sama jeszcze nie wiem, czy będą wystarczająco dobre.
      To nie zgrzyty, to raczej moje subiektywne odczucia, ale przeczytasz dopisek i wszystko będziesz wiedziała.
      Bardzo mi miło, że tak odbierasz moje historie, to dla mnie ogromny komplement :) Drukuj, nie mam nic przeciwko, ale sporo Ci na to tuszu pójdzie :)

      Usuń